Foto: Shutterstock
Prawie 70 lat temu w otrząsających się z hitleryzmu Niemczech rozpoczęła się seria objawień, które były zbyt problematyczne i dziwne, by zaakceptował je Kościół, a z drugiej strony zbyt realne, by o nich zapomnieć.
Wydarzenia w bawarskim Heroldsbach można śmiało uznać za najosobliwsze w historii, pełne dziwaczności objawienia maryjne. Pojawiająca się tam istota, tytułująca się "Królową Róż", dawała orędzia pełne drastycznych treści. Oprócz niej widywano tam dziesiątki innych postaci, w tym samego "Boga Ojca", a także zaobserwowano słynny "cud słoneczny". Przypadku tego nie można bagatelizować, gdyż świadkami nadprzyrodzonych zdarzeń miały być setki ludzi. Kościół nie umiał złożyć tego w spójną całość, początkowo zakazując kultu, a ostatecznie ekskomunikując wizjonerów (w tym dzieci). Dlaczego podjęto aż tak drastyczne kroki?
Biała zjawa w brzozowym lasku
W przypadku Heroldsbach leżącego ok. 30 km od Norymbergi, rzeczy miały się nie tak, jak należy od samego początku. Pierwsze objawienie w brzozowym zagajniku na skraju miasteczka miało miejsce 9 października 1949 r., kiedy 10-letnie Kuni Schleicher, Grete Gügel i Erika Müller oraz starsza od nich o rok Marie Heimann zbierały liście potrzebne im na szkolne zajęcia.
W pewnym momencie Erika dostrzegła unoszący się nad drzewami napis o barwie - jak potem przyznały dzieci - "światła słonecznego przechodzącego przez zieloną butelkę". Brzmiał on "JSH" i dzieci nie zrozumiały go (dopiero potem duchowni orzekli, że to prawdopodobnie "IHS" tylko "zniekształcone"). Kiedy znikł, w tym samym miejscu pojawiła się postać wyglądająca jak "biała zakonnica" o bardzo niewyraźnej, jakby rozmazanej głowie. Istota poruszała się na boki, a po około kwadransie uniosła ku niebu i zniknęła. Przerażone dziewczynki uciekły.
Nim przejdziemy do dalszych opisów trzeba wspomnieć, że sprawa z Heroldsbach jest niezwykle zawiła i zdarza się, że różne źródła podają jej odmienny przebieg. Według popularnej wersji, dzieci miały powrócić na miejsce objawień 13 października, by ponownie zastać zjawę, jednak niemieccy badacze fenomenów paranormalnych, bracia Johannes (1956-99) i Peter (ur. 1958) Fiebagowie ustalili, że dziewczynki wróciły tam wieczorem 9 października razem z dorosłymi. Dzieci znowu widziały zjawę, ale starsi nie. Z kolei dzień później na miejscu zjawiło się sześcioro innych dzieci, w tym starsi chłopcy, którzy również zaobserwowali "białą zakonnicę" i nawet podeszli do niej.
13 października, podczas widzenia, 11-letnia Antonie Saam zapytała zjawy, czego chce, na co miała usłyszeć odpowiedź: "Niech ludzie modlą się żarliwie". Kilka dni później odbyło się pierwsze przesłuchanie wizjonerów przez komisję arcybiskupa Bambergu przybyłą na prośbę miejscowego proboszcza, Johanna Gailera. Mimo sceptycznego nastawienia duchownych, brzozowy lasek na wzgórzu przyciągał coraz więcej pielgrzymów wyczekujących cudu. Ok. 8 tys. zgromadzonych tam osób doczekało się go już 8 grudnia.
Wizja bożonarodzeniowa
Objawienia z Heroldsbach trwały przez trzy lata, występując w nieregularnych falach (niekiedy istoty objawiały się przez kilka dni z rzędu, po czym następowały dłuższe przerwy). Pełna ich rekonstrukcja wydaje się raczej niemożliwa. Najwięcej uwagi przyciągnął słynny "cud słoneczny" z 8 grudnia 1949 r., jaki rozegrał się na oczach procesji złożonej z kilku tysięcy wiernych, którą prowadził ks. Gailer. Kiedy przybyła ona do lasku, nagle wśród wiernych zapanował niepokój. Ktoś potem krzyknął, by spojrzeć na niebo.
"Słońce pojawiło się i niesamowicie iskrzyło. […] Antonie Saam zobaczyła w nim Madonnę z Dzieciątkiem. Było nas tam pięciu księży. Do końca życia będę zdania, że to, co się zdarzyło to prawda. […] Słońce zbliżało się i oddalało" - relacjonował jeden z duchownych.
Auguste Meessen - fizyk z Katolickiego Uniwersytetu Lowańskiego (Belgia), który analizował przypadki "cudów słonecznych" (odnotowanych w wielu objawieniach) pisał, że zgromadzono ok. 70 relacji ludzi, którzy tamtego dnia widzieli w Heroldsbach "tańczące słońce". Wielu z obserwatorów - odnotował - było tak przerażonych widokiem "opadającej gwiazdy", że rozbiegali się po polach, a nawet padali na mokry rozmiękły grunt.
Literatura podaje jednak, że wydarzenia z 8 grudnia na tym się nie skończyły. Późnym popołudniem pogrążone w transie młode wizjonerki opisywały ponoć (niezależnie od siebie) "obrazki" z życia Świętej Rodziny, w tym narodziny Jezusa oraz pokłon Trzech Króli. Fiebagowie piszą w oparciu o relacje naocznych świadków, że "tłum wydawał się tym wstrząśnięty".
Nad wizjonerami z Heroldsbach i ich zwolennikami zbierały się jednak czarne chmury, gdyż arcybiskup Bambergu, Joseph Otto Kolb (1881-1955) nie tolerował eskalacji bujnej ludowej religijności, tym bardziej, że objawienia stawały się coraz dziwaczniejsze. W czerwcu 1950 r. zjawa przedstawiła się wizjonerom jako "Królowa Róż, której nie należy mylić z Królową Różańca". 13 marca 1951 r. dzieciom objawiło się z kolei grono świętych i papieży oraz "Trójca Święta" (z Duchem Świętym pod postacią synogarlicy). W transie wizjonerzy wykonywali gesty, co - jak potem tłumaczyli - wynikało z witania się lub dotykania widziadeł.
Polecenie, by trzymać się z dala od wizjonerów, wierni dostali już pod koniec października 1949 r. Pół roku później zaangażowany w rozwój kultu w Heroldsbach proboszcz Gailer otrzymał zakaz zbliżania się do miejsca objawień, a następnie został karnie przeniesiony do innej parafii. W latach 1950-51 dwa pisma na temat bawarskich objawień sporządziło z kolei Święte Oficjum, przychylając się do werdyktu komisji biskupiej, że nadprzyrodzony charakter zdarzenia nie został potwierdzony. Możliwe jednak, że "nadprzyrodzony" było tu zbyt łagodnym określeniem.
Kulminacja dziwaczności
Przyglądając się bliżej treści objawień w Heroldsbach, trudno dziwić się decyzji Watykanu. Grupa wizjonerów powiększała się z miesiąca na miesiąc, obejmując także wielu dorosłych. 1 października 1950 r. aż 300 osób miało przyznać, że widziało postać "kobiety z czarnym różańcem" (ilu zobaczyło coś naprawdę, a ilu było pod wpływem sugestii tłumu, nie wiadomo). W totalnym chaosie relacje świadków spisywał m.in. szwajcarski teolog, Josef Leutenegger (próbujący również eksperymentować z wizjonerami). Niektóre z wizji były zaskakujące, czyniąc sprawę z Heroldsbach najdziwaczniejszym z objawień.
Jeden z raportów stwierdza: "Dorosła wizjonerka ujrzała olbrzymią pajęczą sieć, która oplatała cały kosmos. W jej środku siedział wielki lśniący pająk. Kobieta usłyszała głos: ‘Tej sieci nie wolno dotykać, ponieważ podrze się’. Kiedy pająk poruszył się, usłyszałam przeraźliwy krzyk. Zrobił on w ziemi kilka dziur, które pochłonęły dom. Słyszałam lamenty ludzi, których wciągała szalejąca ziemia. Wielu leżało martwych na ulicach. […] Nie było już ani samochodów, ani samolotów; nie było też elektryczności. […] Pozostało bardzo mało zdatnej do jedzenia żywności" - relacjonowała.
13 czerwca 1951 r. wizjonerzy mieli ujrzeć nad lasem wielką okrwawioną postać Jezusa, który zapowiadał nadejście "strasznych walk". 9 października tego samego roku donoszono z kolei o widzeniu ogromnej postaci brodatego "Boga Ojca": "Siedział on na wysokim tronie, w ręku trzymał berło, a na głowie miał koronę. Na ramionach miał płaszcz przetkany brokatem. […] Przed tronem stał 12-letni Jezus. Stał tak, że jego głowa sięgała piersi Boga" - pisali Fiebagowie.
Wizje z czasem stały się coraz dziwaczniejsze i ostrzejsze w wymowie. Przykładowo, pewnego dnia pierwsze wizjonerki ujrzały "okropne zwierzęta poganiane przez Diabła". Królowa Róż udzielała też bardzo ostrych reprymend, obwieszczając: "Jeśli ludzie nie posłuchają mnie, poleje się krew" lub "Spadnie na was wielkie nieszczęście i zostaniecie zabici". Pojawiło się też kilka wzmianek o "zbliżającej się katastrofie" oraz "wielkim głodzie i nieszczęściu".
W październiku 1952 r. wizjonerzy dowiedzieli się, że objawienia dobiegają końca. Podczas pożegnania, do którego doszło ostatniego dnia miesiąca, zjawa uczyniła dziwną deklarację: "Zwycięstwo będzie nasze. To ostatnie nawoływanie, jakie przekazujemy. […] Każde dziecko może uścisnąć rękę mnie i mojemu synowi" - rzekła, po czym, wraz z towarzyszącymi jej postaciami uznawanymi za anioły, wzniosła się ku "wielkiej jasności", która wisiała na niebie, a po chwili zgasła. Miejsce po niej zasnuły chmury. Maryja odeszła.
Ekskomunika i trudne pytania
Co lub kto tak właściwie objawił się w Heroldsbach? Kościelni śledczy próbowali to ustalić podczas przesłuchań wizjonerów (niektóre nadzorował sam abp Kolb), na których starano się wymóc na nich, by przyznali się do mistyfikacji. Ponieważ się to nie udało, ich grupę - zarówno dorosłych, jak i dzieci - w sierpniu 1951 r. obłożono ekskomuniką, a dwa lata później przeprowadzono przymusowy demontaż "religijnej infrastruktury" w miejscu objawień. Ostatnią z nałożonych ekskomunik cofnięto dopiero w 1997 r., zaś rok później, abp Karl Braun, zaakceptował sanktuarium w cudownym lasku, którego budowę rozpoczęto w połowie lat 80., jako miejsce kultu dla katolików (przypomniał jednak, że objawienia, do jakich tam doszło, zdaniem Kościoła, nie miały nadprzyrodzonego charakteru).
Jeśli uznać, że objawienia takie jak to w Heroldsbach czy Fatimie (oba bardzo podobne) mają realny charakter i nie można wyjaśnić ich jedynie czynnikami psychologicznymi lub społecznymi, poszukiwanie prawdy o nich zmusza do zejścia z utartych ścieżek myślenia. Mówiąc prościej, Fiebagowie i inni badacze są zdania, że objawienia mogą być… manifestacją zaawansowanej techniki. Wskazówki można znaleźć m.in. w analizie heroldsbachskiego "cudu słonecznego".
Jego uważny i w miarę wiarygodny świadek, teolog Johann B. Walz, zauważył, że zaraz po "tańcu słońca" na niebie pojawił się świetlny obiekt poruszający się nietypowo jak na meteor i pozostający w zasięgu wzroku przez ok. kwadrans. Wielu innych świadków wspominało o niezidentyfikowanych kulistych obiektach, które były widoczne na niebie podczas objawień, zaś obrazy widziane przez wizjonerów (w tym niewyraźna postać Królowej Róż) pojawiały się na tle swoistego "ekranu", przypominając hologram:
"Nad brzozowym zagajnikiem otwierała się swego rodzaju ‘brama’, ukazując wielką światłość, z której wyłaniały się poszczególne postaci" - czytamy w opisach.
Objawienia maryjne mogą zatem nie być tym, za co powszechnie uchodzą. Wszystkie przebiegają zwykle w podobny sposób: zjawy manifestują się najczęściej nad drzewami (nie wiadomo dlaczego) w formie projekcji widocznych tylko dla wybranej grupy (najczęściej dzieci), przekazując orędzia nawołujące do pokoju i przemian pod groźbą katastrof. Inteligencja, która tym steruje, najwyraźniej chce coś uświadomić masom, przyoblekając wciąż łatwo przez nie akceptowaną religijną "skórkę".
Według Fiebagów w Heroldsbach coś poszło jednak nie tak: "Sprawia to wrażenie rozpoczętego, ale przeprowadzonego niekonsekwentnie ‘programu objawień’, który - ze względu na brak wyraźnych postępów - przerwano po upływie trzech lat. Powody są oczywiste. Orędzie nie zostało przyswojone, przekazane dalej i opublikowane" - pisali badacze, dodając, że bez względu na to, kim są "autorzy" objawień, nie są oni nieomylni, a ich pochodzenie oraz zamiary można dostrzec, analizując oryginalne ("nieprzefiltrowane" przez Kościół) relacje wizjonerów. Być może, bojąc się o los ludzkości, inteligencja ta chce uświadomić nam, że droga rozwoju obrana przez naszą cywilizację jest nie najlepsza. Czyni to w taki sposób, że zdradza przy tym swoje prawdziwe, być może kosmiczne pochodzenie…
Wykorzystano cytaty z:
Fiebag J. i P., Znaki na niebie. Boskie ingerencje czy przejawy obecności pozaziemskich istot rozumnych, Warszawa 1995.
Autor: Piotr Cielebiaś