„Tu zaczyna się Rosja” – głosi napis na kamczackim pomniku. Wielu uważa jednak, że raczej się kończy...
W lokalnej prasie można znaleźć wiele informacji o ludziach, którzy zaginęli na Kamczatce. Odnajdywano ich żywych lub martwych, niektórzy przepadali bez wieści. Jednak nad zniknięciem jednego z oficerów w grudniu 1997 roku z bazy Marynarki Wojennej Federacji Rosyjskiej nie da się przejść do porządku dziennego. Zwłaszcza po tym, gdy odnaleziono jego ciało...
Tamten zimowy dzień niczym nie różnił się od poprzednich. Obejmujący funkcję dowódcy warty komandor Jewgienij K. przeszedł odprawę, a następnie objął służbę.
Co jakiś czas przekazywał standardowe informacje. Co ważne, nie zdarzyło się wówczas nic niepokojącego. Jednak nazajutrz, kiedy oficer powinien był przekazać obowiązki swemu koledze, okazało się, że zniknął, a wraz z nim przepadła broń służbowa, którą, wedle regulaminu, miał zwrócić.
Gdy przepytano wszystkich pełniących tego dnia służbę, wyszło na jaw, że jako ostatni komandora widział jeden z marynarzy. Ponoć dwie godziny przed końcem warty oficer szedł w stronę północnej granicy bazy, ale nikt nie zauważył, kiedy - i czy w ogóle - wrócił.
Przeczesano cały teren jednostki, jednak nie odnaleziono ani zaginionego, ani żadnych pozostawionych przez niego śladów. Mężczyzna nie pojechał do domu i nie kontaktował się z przyjaciółmi.
Kamczackie wulkany urzekają swoim pięknem, ale potrafią być także groźne: ze 160 aż 28 jest aktywnych.
Czy mogą być one kluczem do rozwiązania zagadki? /Getty Images
Początkowo pojawiły się przypuszczenia, jakoby z jakiegoś powodu Jewgienij K. samowolnie porzucił służbę, zabierając ze sobą broń. Ogłoszono alarm, w związku z czym zostały zamknięte wszystkie możliwości ucieczki z półwyspu.
Na szczęście, nie było ich wiele - na Kamczatce nie ma kolei, a utwardzonych dróg jest raptem 300 kilometrów. Do poszukiwań włączyło się Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, ale podjęte działania okazały się bezskuteczne. Komandor przepadł jak kamień w wodę.
Zagubiony w czasie
Minęły dwa miesiące, a śledztwo ani trochę nie posunęło się do przodu. Jednak pewnego dnia myśliwi, którzy polowali w pobliskich górach, znaleźli zwłoki mężczyzny ubranego we współczesny mundur oficera marynarki. Uniform był pozbawiony uszkodzeń mechanicznych, jedynie nieco zetlały.
Wydawałoby się, że zguba się znalazła. Jednak, co zaskakujące, na szkielecie nie pozostały żadne tkanki miękkie - sugerowałoby to, iż odnaleziony człowiek zmarł bardzo dawno temu. Oczywiście, ciało mogły ogryźć dzikie zwierzęta, ale gdyby faktycznie tak się stało, z pewnością uszkodzone zostałyby odzież i kości, a te uchowały się w nienaruszonym stanie.
Nie odnaleziono również śladów oddzielania mięsa od szkieletu jakimkolwiek ostrym przedmiotem. Za to z kieszeni munduru wyjęto dokumenty... zaginionego komandora. One również wyglądały, jakby nadgryzł je ząb czasu.
Przy zwłokach nie było jedynie broni służbowej. Szczątki odesłano do szpitala w Pietropawłowsku Kamczackim. Po przeprowadzeniu ekspertyzy medyczno-sądowej lekarze wojskowi ustalili, że szkielet należy do mężczyzny w wieku 30 lat, który zmarł około półtora wieku temu.
Przez wszystkie te lata ciało nieboszczyka leżało na otwartym powietrzu i nikt go nie przesuwał. Analiza materiału wykorzystanego do uszycia munduru oraz dokumentów także wskazywała na okres ponad 150 lat, który upłynął od chwili śmierci tego człowieka.
Półwysep zamieszkuje zaledwie ok. 400 tysięcy ludzi, jest on – ze względu na swe strategiczne położenie –
w znacznej mierze zmilitaryzowany /East News
By zidentyfikować tożsamość zmarłego, szczątki przetransportowano na ląd - do centralnego szpitala Ministerstwa Obrony. Na miejscu przeprowadzono ekspertyzę genetyczną, która wykazała, że odnaleziony szkielet należy do zaginionego Jewgienija K. Z kolei analiza radiowęglowa potwierdziła wnioski kamczackich lekarzy: szczątki liczą 160 lat.
Wszystkie te badania przyniosły więcej pytań niż odpowiedzi. Niemniej śledztwo w niniejszej sprawie zostało zamknięte.
W poszukiwaniu prawdy
Dziennikarze i łowcy sensacji próbowali na własną rękę wyjaśnić, co się stało z komandorem. Niewiele udało im się ustalić.
W zasadzie zgadzają się tylko co do tego, że przez cały rok poprzedzający opisane wydarzenia na Kamczatce rejestrowano niebywałą aktywność geomagnetyczną i bardzo często dochodziło do trzęsień ziemi o zróżnicowanej magnitudzie. Przebudziły się również dwa duże kamczackie wulkany. Ponadto zaobserwowano niecodzienne zjawiska w atmosferze.
Czy istnieje możliwość, że wszystko to przyczyniło się do powstania anomalii czasoprzestrzennej, która przeniosła wojskowego do przeszłości? Nie wiadomo. Oficera oficjalnie uznano za zaginionego. Jego krewni otrzymali wszelkie przysługujące im z tego tytułu świadczenia finansowe. Akta sprawy zostaną odtajnione dopiero za kilkadziesiąt lat...
Na Kamczatce znajdują się nie tylko bazy wojskowe
i port marynarki wojennej w Pietropawłowsku... /Getty Images