1
23 sierpnia 2079 rok [AKCJA]
Napisane przez
Connor
,
w
Opowiadanie
26 February 2015
·
4968 wyświetleń
23 sierpnia 2079 rok
AKCJA
- Proszę, proszę, kogo my tutaj mamy.- zaczął mężczyzna- Już myślałem, że Cię nie dogonimy, a Ty sprawiasz nam taką niespodziankę.- pochylił się i dodał- Cześć.
- Mamy sierpień. Nie za gorąco Ci?- zakpił z niego Mateusz leżąc w rowie.
- Nie i powiem Ci więcej. Podobają mi się te rękawiczki, które masz na sobie. Takie bez palców no i skórzane. Idealne dla mnie chociaż szkoda, że brązowe, ale wezmę je. Dawaj!- krzyknął brodacz wyciągając rękę.
Mateusz wiedział, że opieranie się nie ma sensu, bo już dwa razy przez to przechodził. Po tym jak dotarło do niego, że grupa nie zatrzymała się w domu i że go dogonili uznał, że w końcu się nauczył na błędach i zaczął ściągać rękawiczki. Gorące i spocone dłonie z nich wyciągnięte owiewał lekki, wilgotny wiatr. Mimo całej tej sytuacji było to przyjemne uczucie. Rzucił mu rękawiczki i wstał.
- Halo, halo- odezwał się starszy facet, sięgając po rękawiczki- a Ty gdzie? Siedź i nie ruszaj się- kiwnął palcem i jeden z jego towarzyszy silnym, zdecydowanym ruchem usadził Mateusza z powrotem w rowie.- Maskę przeciwgazową masz? Swoją oddałem mojej towarzyszce, a ponoć dłuższe wdychanie tego powietrza jest hm... szkodliwe.
- Nie mam.- odpowiedział zdecydowanie- Nigdy nie miałem.- skłamał.
-Hm... dziwne. Nie widać po twarzy żeby coś Ci było. Kłamiesz.
Jedyne co więzień mógł zrobić to wprowadzić delikatne zamieszanie w głowie napastnika. Dla własnej satysfakcji.
Następne pięć minut trwało dla niego jak cała wieczność. Agresorzy okradli go ze wszystkiego zostawiając mu tylko notes z długopisem. Oczywiście po uprzednim przejrzeniu go przez złodziei, głośnym przeczytaniu i wymienieniu się śmiechami. Mateusz sam do końca nie wiedział dlaczego prowadzi ten dziennik, bo przecież nie zapowiada się na to, aby ktoś kiedyś poznał jego historię. Zwłaszcza teraz, gdy po ograbieniu go ze wszystkich rzeczy miał nikłe szanse na przeżycie.
- No dobrze- zaczął facet ubrany w skórę- będziemy się żegnać. Powodzenia!- rzucił na koniec z uśmiechem, odwrócił się i cała grupa zaczęła iść w stronę z której przyszli.
W oddali widać było błysk, a Mateusz poczuł jak na twarz spadają mu kropelki wody.
Czy to możliwe? Czy naprawdę idzie burza? Pamiętał burzę z czasów kiedy jeszcze nic nie zapowiadało katastrofy. To dziwne, ale ostatnio był świadkiem tego zjawiska atmosfreycznego jakieś sześć lat temu. Czyżby zwiastowała ono poprawę pogody i szansę na lepsze „jutro”? Być może powietrze się oczyszcza i wszystko za jakiś czas z powrotem będzie w porządku. Przecież musi być.
- No, Mateusz, Ty szczęściarzu. Wstawaj i ruszaj dalej na zachód- zakpił z siebie pod nosem i powoli zaczął się podnosić.
Wiatr przybierał na sile coraz bardziej kołysząc konarami drzew, a kruki krążyły wysoko w powietrzu wydając z siebie przeraźliwe odgłosy. Błyski były coraz silniejsze i dało się teraz słyszeć grzmoty, a ponieważ deszcz przybierał na sile Mateusz postanowił ukryć się pod koroną drzewa.
No, naprawdę mądre. Chować się przed burzą pod drzewem. Wolał zaryzykować porażenie piorunem niż defekt twarzy przez deszcz. Jeśli trafi go piorun to przynajmniej zginie i nie będzie musiał się męczyć na tym świecie. Poza tym żeby schronić się przed burzą w bezpiecznym miejscu musiałby cofnąć się kilkaset metrów, a na to nie miał siły. Był za słaby żeby biec, a w dodatku w tych domach schowali się pewnie jego „starzy znajomi”. Wolał ryzykować śmiercią. Zdecydowanie.
Burza trwała jakieś dwadzieścia minut, a przynajmniej tak się Mateuszowi wydawało, no bo przecież zabrali mu zegarek. Nie znał więc godziny. Notes schowany miał za suchym ubraniem, bowiem korony drzew zdołały uchronić go przed deszczem. Czuł, że brakuje mu powietrza w płucach, więc wziął głęboki oddech po czym zakasłał lekko i splunął. Zdołał trochę odpocząć, więc odpychając się od drzewa zaczął powoli człapać się dalej na zachód po mokrej drodze. Przez kolejne pięć kilometrów otaczały go drzewa, a później przedzierał się przez pole. Szedł teraz przez błoto w swoich dziurawych butach i klął pod nosem jaki to jest głupi, kilkukrotnie wypowiadając na głos słowo „mięczak”. Często w chwilach niepowodzeń tak o sobie myślał, co tylko pogarszało sprawę. Był teraz nikim i nie miał nic, był zdany na łaskę każdego kogo spotka i wiedział, że będzie musiał mu lizać tyłek żeby tylko go nie zabili. Nikt nie lubił obcych, nikt nie lubił nikogo. Tak jak gdyby cała ta katastrofa, te powietrze wyssało resztki człowieczeństwa z ludzi.
Potknął się o kamień i runął twarzą w błoto:
- No żesz...! Cholera!
Hacząc o kamień but rozkleił mu się jeszcze bardziej i teraz wyglądał jak otwarty pysk Pluta. Dlaczego to zawsze on? Jakby czuwało nad nim jakieś fatum. Gdyby był jednym z Dalmatyńczyów a ktoś rozrzuciłby na ulicę kilogramy karmy tylko dla niego by nie starczyło.
Podnisół się powoli, wypluł z ust trochę błota, wytarł usta ręką po czym raz jeszcze splunął i ruszył w stronę dużego wiatraka tak jakby wiedział, że będzie tam ktoś kto go nakarmi.
Wiatrak był duży i w całości wykonany z drewna, a skrzydła z wyjątkiem jednego były połamane. Wchodząc do wejścia po spruchniałych schodach Mateusz przypomniał sobie budynek, który nie tak dawno opuścił. Znalazł się teraz przed uchylonymi, drewnianymi drzwiami, które były połamane w prawym górnym rogu. Pchnął je ręką i powoli wszedł do środka jednak momentalnie przyłożył zewnętrzną część dłoni do nosa wstrzymując powietrze i powstrzymując zbliżającego się pawia. Śmierdziało trupem, a kiedy spojrzał na prawo okazało się, że śmierdzi dwoma trupami, przy których ucztują myszy, wydając piski. Jedna przebiegła mu pod nogą i Mateusz automatycznie się wzdrygnął odsłaniając nos. To był błąd, bo zatrzymany wcześniej paw wrócił. Wypluł jego ostatki i przetarł ręką usta raz jeszcze patrząc na zwłoki po czym wyszedł z wiatraka i odetchnął „świeżym” powietrzem. Uznawszy, że nic tu po nim i musi ruszyć dalej, zaczął przedzierać się przez ostre chaszcze, które raniły jego dłonie niczym kolce róży. Niespodzianka była blisko.
AKCJA
- Proszę, proszę, kogo my tutaj mamy.- zaczął mężczyzna- Już myślałem, że Cię nie dogonimy, a Ty sprawiasz nam taką niespodziankę.- pochylił się i dodał- Cześć.
- Mamy sierpień. Nie za gorąco Ci?- zakpił z niego Mateusz leżąc w rowie.
- Nie i powiem Ci więcej. Podobają mi się te rękawiczki, które masz na sobie. Takie bez palców no i skórzane. Idealne dla mnie chociaż szkoda, że brązowe, ale wezmę je. Dawaj!- krzyknął brodacz wyciągając rękę.
Mateusz wiedział, że opieranie się nie ma sensu, bo już dwa razy przez to przechodził. Po tym jak dotarło do niego, że grupa nie zatrzymała się w domu i że go dogonili uznał, że w końcu się nauczył na błędach i zaczął ściągać rękawiczki. Gorące i spocone dłonie z nich wyciągnięte owiewał lekki, wilgotny wiatr. Mimo całej tej sytuacji było to przyjemne uczucie. Rzucił mu rękawiczki i wstał.
- Halo, halo- odezwał się starszy facet, sięgając po rękawiczki- a Ty gdzie? Siedź i nie ruszaj się- kiwnął palcem i jeden z jego towarzyszy silnym, zdecydowanym ruchem usadził Mateusza z powrotem w rowie.- Maskę przeciwgazową masz? Swoją oddałem mojej towarzyszce, a ponoć dłuższe wdychanie tego powietrza jest hm... szkodliwe.
- Nie mam.- odpowiedział zdecydowanie- Nigdy nie miałem.- skłamał.
-Hm... dziwne. Nie widać po twarzy żeby coś Ci było. Kłamiesz.
Jedyne co więzień mógł zrobić to wprowadzić delikatne zamieszanie w głowie napastnika. Dla własnej satysfakcji.
Następne pięć minut trwało dla niego jak cała wieczność. Agresorzy okradli go ze wszystkiego zostawiając mu tylko notes z długopisem. Oczywiście po uprzednim przejrzeniu go przez złodziei, głośnym przeczytaniu i wymienieniu się śmiechami. Mateusz sam do końca nie wiedział dlaczego prowadzi ten dziennik, bo przecież nie zapowiada się na to, aby ktoś kiedyś poznał jego historię. Zwłaszcza teraz, gdy po ograbieniu go ze wszystkich rzeczy miał nikłe szanse na przeżycie.
- No dobrze- zaczął facet ubrany w skórę- będziemy się żegnać. Powodzenia!- rzucił na koniec z uśmiechem, odwrócił się i cała grupa zaczęła iść w stronę z której przyszli.
W oddali widać było błysk, a Mateusz poczuł jak na twarz spadają mu kropelki wody.
Czy to możliwe? Czy naprawdę idzie burza? Pamiętał burzę z czasów kiedy jeszcze nic nie zapowiadało katastrofy. To dziwne, ale ostatnio był świadkiem tego zjawiska atmosfreycznego jakieś sześć lat temu. Czyżby zwiastowała ono poprawę pogody i szansę na lepsze „jutro”? Być może powietrze się oczyszcza i wszystko za jakiś czas z powrotem będzie w porządku. Przecież musi być.
- No, Mateusz, Ty szczęściarzu. Wstawaj i ruszaj dalej na zachód- zakpił z siebie pod nosem i powoli zaczął się podnosić.
Wiatr przybierał na sile coraz bardziej kołysząc konarami drzew, a kruki krążyły wysoko w powietrzu wydając z siebie przeraźliwe odgłosy. Błyski były coraz silniejsze i dało się teraz słyszeć grzmoty, a ponieważ deszcz przybierał na sile Mateusz postanowił ukryć się pod koroną drzewa.
No, naprawdę mądre. Chować się przed burzą pod drzewem. Wolał zaryzykować porażenie piorunem niż defekt twarzy przez deszcz. Jeśli trafi go piorun to przynajmniej zginie i nie będzie musiał się męczyć na tym świecie. Poza tym żeby schronić się przed burzą w bezpiecznym miejscu musiałby cofnąć się kilkaset metrów, a na to nie miał siły. Był za słaby żeby biec, a w dodatku w tych domach schowali się pewnie jego „starzy znajomi”. Wolał ryzykować śmiercią. Zdecydowanie.
Burza trwała jakieś dwadzieścia minut, a przynajmniej tak się Mateuszowi wydawało, no bo przecież zabrali mu zegarek. Nie znał więc godziny. Notes schowany miał za suchym ubraniem, bowiem korony drzew zdołały uchronić go przed deszczem. Czuł, że brakuje mu powietrza w płucach, więc wziął głęboki oddech po czym zakasłał lekko i splunął. Zdołał trochę odpocząć, więc odpychając się od drzewa zaczął powoli człapać się dalej na zachód po mokrej drodze. Przez kolejne pięć kilometrów otaczały go drzewa, a później przedzierał się przez pole. Szedł teraz przez błoto w swoich dziurawych butach i klął pod nosem jaki to jest głupi, kilkukrotnie wypowiadając na głos słowo „mięczak”. Często w chwilach niepowodzeń tak o sobie myślał, co tylko pogarszało sprawę. Był teraz nikim i nie miał nic, był zdany na łaskę każdego kogo spotka i wiedział, że będzie musiał mu lizać tyłek żeby tylko go nie zabili. Nikt nie lubił obcych, nikt nie lubił nikogo. Tak jak gdyby cała ta katastrofa, te powietrze wyssało resztki człowieczeństwa z ludzi.
Potknął się o kamień i runął twarzą w błoto:
- No żesz...! Cholera!
Hacząc o kamień but rozkleił mu się jeszcze bardziej i teraz wyglądał jak otwarty pysk Pluta. Dlaczego to zawsze on? Jakby czuwało nad nim jakieś fatum. Gdyby był jednym z Dalmatyńczyów a ktoś rozrzuciłby na ulicę kilogramy karmy tylko dla niego by nie starczyło.
Podnisół się powoli, wypluł z ust trochę błota, wytarł usta ręką po czym raz jeszcze splunął i ruszył w stronę dużego wiatraka tak jakby wiedział, że będzie tam ktoś kto go nakarmi.
Wiatrak był duży i w całości wykonany z drewna, a skrzydła z wyjątkiem jednego były połamane. Wchodząc do wejścia po spruchniałych schodach Mateusz przypomniał sobie budynek, który nie tak dawno opuścił. Znalazł się teraz przed uchylonymi, drewnianymi drzwiami, które były połamane w prawym górnym rogu. Pchnął je ręką i powoli wszedł do środka jednak momentalnie przyłożył zewnętrzną część dłoni do nosa wstrzymując powietrze i powstrzymując zbliżającego się pawia. Śmierdziało trupem, a kiedy spojrzał na prawo okazało się, że śmierdzi dwoma trupami, przy których ucztują myszy, wydając piski. Jedna przebiegła mu pod nogą i Mateusz automatycznie się wzdrygnął odsłaniając nos. To był błąd, bo zatrzymany wcześniej paw wrócił. Wypluł jego ostatki i przetarł ręką usta raz jeszcze patrząc na zwłoki po czym wyszedł z wiatraka i odetchnął „świeżym” powietrzem. Uznawszy, że nic tu po nim i musi ruszyć dalej, zaczął przedzierać się przez ostre chaszcze, które raniły jego dłonie niczym kolce róży. Niespodzianka była blisko.
Wypluł jego ostatki i przetarł ręką usta[,] raz jeszcze patrząc na zwłoki[,] po czym wyszedł z wiatraka i odetchnął „świeżym” powietrzem.
Jeśli trafi go piorun[,] to przynajmniej zginie i nie będzie musiał się męczyć na tym świecie.
W oddali widać było błysk, a Mateusz poczuł[,] jak na twarz spadają mu kropelki wody.
Podniósł się powoli, wypluł z ust trochę błota, wytarł usta ręką[,] po czym raz jeszcze splunął i ruszył w stronę dużego wiatraka[,] tak jakby wiedział, że będzie tam ktoś[,] kto go nakarmi.
Wchodząc do wejścia po spróchniałych schodach[,] Mateusz przypomniał sobie budynek, który nie tak dawno opuścił.
Jedna przebiegła mu pod nogą i Mateusz automatycznie się wzdrygnął[,] odsłaniając nos.
Słownik interpunkcyjny PWN pod redakcją Jerzego Podrackiego i Aliny Gałązki wydany w 2002 r. mówi:
Notes schowany miał za suchym ubraniem, bowiem korony drzew zdołały uchronić go przed deszczem.
No, Mateusz, Ty szczęściarzu.
Więcej nie szukałem. Może zrobię o tym dłuższy wpis na blogu.