w mojej głowie pojawia się czasem jakiś scenariusz, który nie daje mi żyć póki nie przeleję go na papier.
to taki namolny rodzaj weny, który zmusza do stworzenia czegoś. czasem biorę się w takim stanie za pędzle i farby, czasem za ołówki, czasem za dłuta, a czasami zaczynam pisać.
dlatego też to nie jest moja pierwsza "książka"
napisałam już wiele rękopisów. niektóre skończone, inne nie. jedną dłuższą serię... póki co pokazywałam je tylko bliskim koleżankom, ale że wszystkie moje wytwory im się podobały, zaczęłam myśleć nad napisaniem takiej książki którą mogłabym zanieść do drukarni.
mój ulubiony rękopis, ma już niecałe 1000 stron (ręcznie pisanych, więc jeśli komuś by się chciało to przepisać do komputera normalną czcionką, pewnie wyszłoby z 250) i nadal nie satysfakcjonuje mnie żadne zakończenie jakie do niego wymyślam... może kiedyś go wydam, póki co skupiłam się na "marszu..."
co do tej książki, myślę o niej na poważnie, mam plan, nazbierałam informacji, pouczyłam się... nie masz pojęcia ile trzeba narobić notatek, jeśli chce się oprzeć książkę na czymś co już istnieje, tak żeby nie wyszły bzdury.
chciałabym wydać jako pierwszą, tą, do której wstęp już znacie. te dwa rozdziały które tu wrzuciłam, to połowa pierwszej księgi (mam zamiar podzielić to na sześć lub siedem ksiąg).
nie wiążę swojej kariery z pisaniem, robię to w ramach hobby. jeśli uda mi się wydać choć jedną książkę, będę zadowolona, ale kto wie jak mi się życie potoczy
co do wspomnianego wcześniej rękopisu, był pisany jeszcze na początku liceum, pewnie jak go zacznę przepisywać, wyjdzie mi całkiem coś innego niż jest teraz myślę że to będzie ta potencjalnie druga książka do wydania.
można więc powiedzieć że zamierzam wydać dwie.
póki co
tymczasem, czekam z wrzucaniem dalszej treści na to co powie mi grono moderatorów, możliwe że będę musiała "wykastrować" treść bloga.
a bardzo bardzo bardzo nie chcę tego robić, i jeśli każą mi usunąć wszystkie wulgaryzmy, pewnie zamiast wrzucić kolejny rozdział, postaram się jakoś skasować blog, albo zostawię go na pastwę zielonych i czerwonych podkreśleń i nie będę już tu więcej zaglądać.
Mnie się podoba, nie tylko dlatego, że jest tam fragment o mnie (ten stanik się tam nie odpadł, tylko trzymał... no i Staniq to się przez Q/q kończy), ale dzięki temu, że napisane jest językiem nam współczesnym. Uwielbiam polszczyznę w pełnej jej krasie, ale tego tekstu sobie innego nie wyobrażam, bo straciłby na uroku. Nakreślenie postaci to powoduje, bo gdyby bohater/ka była statecznym archeologiem z tytułem naukowym, nijak by się to miało do tekstu.
Pisz, pisz, będziemy Cię czytać.
Staniq... straciłam resztki złudzeń co do twojego nicku...
myślałam żeby go jakoś podciągnąć pod "stańczyka",że to takie zdrobnienie od postaci tytułowej z obrazu Matejki, albo jakaś inna niebanalna i inteligentna rzecz... ale ty jednak jesteś po prostu amatorem biustonoszy...
jednak facet to facet. koniec. kropka.
Ja te złudzenia rozwiewam wszystkim od początku. Amatorem.... ale to się nie tyczy opakowania, lecz zawartości....
poddaję się...
a ja sobie w głowie ułożyłam obraz dystyngowanego starszego pana, obeznanego w tematach naukowych i filozoficznych, dyskutującego przy lampce wina w doborowym towarzystwie...
teraz widzę że dobór towarzystwa może się odbywać na zasadzie eliminacji pod kątem odpowiedniej wielkości miseczki...
skoro moje naiwne złudzenia już zostały rozwiane ...
uwaga wrzucam dzisiaj rozdział 3 i 4... i kończę pierwszą księgę.
co wrażliwsi na 3 powinni skończyć.
Jak już, to przy szklaneczce whisky... a o rozmiarach słowem się nie odezwałem.
A ta cała reszta, to ten tego....
Ja się jednak nadal będę czepiał tego "niewiadomocoipoco" na początku. Wystarczyłyby dosłownie dwa trzy zdania wyjaśnienia, w rodzaju że kierownik wyprawy przeglądając Google Earth wypatrzył w armeńskich górach ślady nieopisanych ruin, po czym zapałał chęcią sławy odkrywcy nieznanego stanowiska i zaczął organizować wyprawę, ale ponieważ bał się że ktoś go ubiegnie albo weźmie sławę na siebie to zamiast robić to oficjalnie, przez instytuty archeologiczne, zmontował wyprawę w zasadzie prywatnie, biorąc do zespołu nieprofesjonalistów i szukając pieniędzy po znajomych.
Wtedy by to nie brzmiało tak pretekstowo.
Rozdział 2
"bardziej zmęczona niż wtedy kiedy się kładłam" - przecinek przed kiedy.
"Dobrze że przynajmniej stanik wytrzymał." - przecinek przed że
"Ręce miałam całe zabandażowane prawie do ramion, bo nie byłoby sensu naklejać osobnych opatrunków na każde z dziesiątek pojedynczych zadrapań." - tylko w zasadzie po co bandażować, gdy chodzi o płytkie zranienia i zadrapania?
"aż niepotrzebny odpad Obrócił się w pył." - obracał się w tak wyjątkowy sposób, że opisano to zaczynając od dużej litery.
"Wzięłam resztki moich starych ubrań i zaniosłam do namiotu by podzieliły los brudnych opatrunków.
Zapłonęły ślicznie" - spalała to wszystko wewnątrz namiotu?
"odsłaniając grubą, wypukłą linię biegnącą ukośnie przez fragment czoła, rozcinającą brew w połowie jej długości, urywającą się i pojawiającą znów na policzku, gdzie zakręcała lekko i kończyła się dopiero pod uchem." - klasyczna "blizna przez oko" z fantasy.
"
"Spakowałam je i zwarzyłam plecak w ręce," - czyli wsadziła go do wrzątku żeby się powarzył.
"wąskiego płaskiego otworu" - w jakim sensie płaskiego? Otwory generalnie nie specjalnie wystają poza to w czym są.
Generalnie całkiem nieźle się zaczyna.
wyprawa była wymysłem Trakowskiego, a opowiadana jest z perspektywy Martyny. gdyby Trakowski był głównym bohaterem, przytoczyłabym skąd wziął pomysł na wyprawę, jak znalazł zamek, gdzie szukał funduszy i tak dalej. ale główna bohaterka nie zagłębiała się w sprawy organizacyjne. dla niej taki wyjazd to tylko ciekawy pomysł na urlop i tyle. nie dopytywała kierownika o to jak to znalazł, więc nie wiedziała jak to znalazł, więc ni mogę z perspektywy Martyny napisać o czymś o czym Martyna nie wie
poza tym, oni już tam chwilę siedzą. jak masz coś dawno zorganizowane i jesteś w trakcie wykonania,to nie wracasz za często myślami do momentu kiedy miałeś całą wycieczkę w powijakach. wrzuciłam czytelnika od razu w środek wyprawy, nie w początki organizowania jej.
poprawię te przecinki zanim pójdę to wydać, obiecuję.
opatrunek zawsze ci założą, jeśli rany krwawią i jest ich dużo, a już szczególnie gdy jesteś w terenie. żeby rany się nie zabrudziły.
tak,wewnątrz namiotu ekspedycyjnego.ale ten namiot to praktycznie sam dach i kawałek ścianki, ognisko było tam, tylko ze względu na możliwość podpalenia wszystkiego od kuchenki polowej, potem raz zawiał wiatr, i już. nie ma dymu.
na początku chciałam jej wydłubać oko, ale gdybym oszpeciła ją za bardzo odpadłby wątek z adrianem który za nią latał,
tego typu blizna, choć duża, nie jest jakoś wybitnie nieestetyczna. nie chciałam robić z niej kaleki świecącej pustym oczodołem, i tak dziewczna nie ma w życiu lekko
poza tym, w fantasy tego typu blizny to zazwyczaj rany bojowe, które odnieśli w walce jacyś rycerze.
a tu mamy dziewczynę, z blizną która jest piętnem, a nie orderem bitewnym.
ortografia nie jest moją mocną stroną już wyjmuję go z garnka... chociaż tu na blogu możliwe że nie będę już mogła tego poprawić. chyba można to zrobić do pierwszych 24h
napisałam że otwór jest wąski i płaski bo był wąski i płaski. a wcześniej napisałam o niebieskim niebie,i zielonym lesie, choć nie widziałam np- lasu w innym kolorze niż zielony. generalnie jest zielony. ale opis dodałam.
płaskiego w sensie poziomego przy gruncie
możliwe że dokleję do księgi pierwszej jeszcze jeden rozdzialik...
Rozdział III
W dwóch kolejnych zdaniach:
"gdzieniegdzie murowanym, (...) gdzieniegdzie przedostawały się"
W tym samym zdaniu "tunelu który lekko opadał (...) drżąc lekko"
"Spojrzałam na kierownika spode łba, i wystawiłam język, czego nie mógł zobaczyć, bo znów był zajęty ścianą." - w kwestii tego co kto mógł zobaczyć dobrze się jest pilnować, pamiętając że poruszają się w całkowitej ciemności i widać tylko to na co skierują światło latarki. Więc jeśli ktoś nie skierował światła na swoją twarz a na ścianę to inni nie zobaczą jego miny ani czy kręci głową, chyba że poznają po ciemnej sylwetce na oświetlonym tle.
Rozdział całkiem nieźle rozegrany.
Rozdział IV
"biegł w dół, choć nie takt stromo" - nie tak
"Powietrze robiło się coraz bardziej zatęchłe i wilgotne, a przez zapach grzyba, zaczął przedzierać się jeszcze gorszy niezidentyfikowany, jakby trupi odór.
Romek- człowiek-scyzoryk, przygotowany na każdą okoliczność- wyciągnął ze swojego plecaka trzy prostokątne kawałki materiału i podał nam je, byśmy zawiązali je sobie na twarzy." - któryś z jej towarzyszy powinien teraz powiedzieć, że muszą uważać na trujące gazy które mogą zbierać się w podziemiach i że gdyby poczuli się słabo to powinni zawrócić. Ot tak dla realizmu.
Całkiem niezły opis końcowej masakry.
P | W | Ś | C | P | S | N |
---|---|---|---|---|---|---|
1 | ||||||
2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 |
9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 |
16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 |
23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 |
30 | 31 |
0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych
Co cię skłoniło do napisania książki. I ile ich zamierzasz wydać Wybacz brak znaków zapytania ale klawiaturę mam rozwaloną.