Używałem opcji szukaj i nie znalazłem takiego tematu a warto poruszyć tą sprawę choc nie jest ona nowa
A więc...
Słowacy i Czesi nazywają ją POLMESIAĆNA JASKYNA, albo po prostu jak w tytule - MASIAĆNA JASKYNA - co po polsku znaczy tyle, co Półksiężycowa lub Księżycowa Jaskinia. W literaturze światowej pisze się najczęściej o niej - Jaskinia o Metalowych Ścianach, bądź po prostu - Studnia, co jest o tyle nieprecyzyjne, że chodzi tu raczej o szyb, strome wyrobisko, a nie formację naturalną, jaką jest jaskinia czy grota jako taka. Według wszystkich badaczy i entuzjastów hipotez o istnieniu zamierzchłych cywilizacji czy Cywilizacji Pozaziemskich - Księżycowa Jaskinia stanowi ślad i dowód na to, że jakieś 20.000 lat temu na terenach dzisiejszej Europy Środkowej istniała cywilizacja Ery Syberyjskiej, tak dokładnie i plastycznie opisanej przez Roberta E. Howarda, albo też nastąpiło lądowanie przedstawicieli Innej Cywilizacji - ziemskiej (np. Szamballi, Agarty, podziemnej K'n-yan lub z legendarnej wyspy Atlantydy) bądź pozaziemskiej. W Polsce temat związany z owymi osobliwościami jako, że na całym świecie podobnych szybów istnieje wiele, jest raczej nieznany. Zainteresowanych odsyłamy do "Księgi tajemnic 2" Thomasa de Jeana, wydanej w Łodzi, w 1992r. przez "Pandora Books", gdzie tekst o Księżycowej Jaskini znajduje się na stronach 79 - 88. Kompetentni tatrzańscy przewodnicy oraz wielu łowców osobliwości, traktują Księżycową Jaskinię jedynie jako legendę bez pokrycia w faktach. Rzecz w tym, że do chwili obecnej nikomu nie udało się odszukać miejsca, o którym w swoim dzienniku pisze Antonin T. Horak, a jest to jedyne źródło z opisem Księżycowej Jaskini. W latach 1992-95 sprawą tą zajął się słowacki badacz, lekarz i ufolog dr Milos Jesensky, który udostępnił nam wyniki swoich poszukiwań i tak oto mamy okazję zaprezentować rezultaty jego pracy.
Swego czasu Ronald D. Calais oznajmił światu o odkryciu w końcu lat 60. w kamieniołomach Mc Dermott (Ohio, USA), na głębokości około 15 metrów prehistorycznego szybu o okrągłym przekroju. Nikt nie zwrócił na niego wcześniej uwagi, a robotnicy pracujący w kamieniołomach zasypali go odpadkami produkcyjnymi, drobnymi kamieniami i żwirem
Wydarzenia, o których piszę dalej, zostały przedstawione w pamiętniku, przez dziś już nieżyjącego kpt.dr Antonina T. Horaka, skąd cały tekst przytoczono niemal dosłownie w biuletynie National Speological Society - NSS News nr.3/1965, skąd został przedrukowany w pracy Jacquesa Bergiera i grupy INFO, "Le livre do l'inexplicable", Paryż, 1972. Autor pamiętnika - były oficer powstańczej armii sformowanej w czasie Słowackiego Narodowego Powstania, a potem językoznawca - próbuje w nim zachęcić speleologów, by znaleźli to, co Jacques Bergier nazwał "najdziwniejszą zagadką naszej planety" - stary szyb prehistorycznej kopalni, który odkrył w jednej z jaskiń na Słowacji. A oto, jak opisał to wszystko w dzienniku Antonin T. Horak, autor relacji, która spowodowała całe zamieszanie wokół Księżycowej Jaskini.
Zagadkowy szyb na Słowacji
23 października 1944 r.
Wczoraj wczesnym rankiem zostaliśmy znalezieni przez Slavka i ukryci w tej jaskini. Dzisiaj o zmroku, powrócił do nas ze swoją córką Hanką l przyniósł jedzenie i lekarstwa. Od piątku niczego nie mieliśmy w ustach, a przedtem, w czasie ostatnich dwóch potyczek jedliśmy tylko kukurydziany chleb, a i tego było mało.
W sobotę po południu, resztki naszego batalionu (184 żołnierzy i oficerów, z których 1/4 była ranna, a 16 ludzi było przenoszonych na noszach), kuśtykały po śniegu na północnym stoku. Moja kompania była w ariergardzie. W niedzielę o świcie zaatakowano nas z odległości 300 metrów, dwa 70-milimetrowe działa. Trzymaliśmy się przez 12 godzin, potem odparliśmy atak, ale lewe skrzydło nie wytrzymało, co kosztowało nas kilka ran. W czasie potyczki z nieprzyjacielem odniosłem rany bagnetem i kulą w lewą dłoń, a na dodatek zostałem jeszcze raniony w głowę, co wydarzyło się w następnym starciu. Z braku hełmu oberwałem solidnie po głowie - stąd dokuczliwa rana.
Odzyskałem przytomność, kiedy ktoś wyciągnął mnie z okopu. Był to wysoki chłop. Nacierał mi ręce i głowę śniegiem i uśmiechał się. Potem ten dobry Samarytanin zabrał się za Jurka. Zdjął mu spodnie, wyciągnął odłamek z nogi i położył na śniegu. Martinowi zręcznie przewiązał głęboką ranę na brzuchu. Kiedy zrobił prowizoryczne nosze, przedstawił się nam jako pasterz (właściwie był bacą) Slavek, do którego należały okalające nas pastwiska. Do naszego schronienia dostaliśmy się przy jego pomocy po 4 godzinach.
(Slavek) odwalił kilka głazów i pokazał wąski otwór - wejście do przestrzennej jaskini. Położył Martina do kąta a potem go przeżegnał, przeżegnał także i nas i jaskinię,. a potem z ukłonami żegnał się także przed tylną ścianą, gdzie widać było wejście do jej dalszej części.
Kiedy odchodził od nas, powtórzył ten sam rytuał i prosił mnie, bym nie szedł dalej w głąb jaskini. Poszedłem za nim kawałek mówiąc, że nazbieram czegoś do zjedzenia. Powiedział mi, że był w tej jaskini wraz z ojcem i dziadkiem, że jest to rozległy labirynt pełen przepaści, który nigdy nie mieli ochoty badać czy zwiedzać, że są tam trujące gazy i w ogóle "tam straszy". Powróciłem do jaskini około północy całkowicie wyczerpany. Ból głowy uśmierzałem śniegiem. Martin był nieprzytomny, a Jurek miał gorączkę. Zjedliśmy skromną wieczerzę. Obłożyłem Martina nagrzanymi kamieniami, a Jurek objął pierwszą wartę.
To była paskudna noc. Martin wrócił do przytomności, podałem mu trzy aspiryny i nieco wody ze śliwowicą, dokładnie z dziesięcioma kroplami. Głodny Jurek kręcił się koło dwóch niemieckich hełmów, gdzie gotowała się woda ze śniegu, do której dodałem po dziesięć kropli śliwowicy. Być może z powodu toczących się walk i zagrożenia lawinowego Slavek nie przyjdzie do nas wcześniej, niż... za kilka dni. Z dwoma chorymi na karku nie mogłem się nawet pokusić o zapolowanie na jakiegoś zwierza, nie mówiąc już o tym, że mógłbym zagubić się w nieznanym terenie. Mamy wszak jaskinie, do której, jak mówił Slavek może być jeszcze inne wejście i nie wykluczone, że nawet zimuje tu jakieś zwierzę. Rozważałem na głos takie możliwości, a Jurek żuł jodłową korę i prosił mnie, bym jednak poszedł w głąb jaskini na polowanie. Przyrzekł mi, że nikomu o tym nie powie. Nie czułem głodu, ale Interesowało mnie, co mogło przestraszyć tak pewnego siebie Slavka, że aż wzywał Boga. Zabrałem ze sobą broń i pochodnię. Po półtorej godzinie idąc dość wygodnym i bezpiecznym korytarzem, dostałem się do długiego jakby przedsionka zakończonego niewielkim otworem.
Wlazłem do tego otworu i stłukłem sobie kolano... było tam coś podobnego do wielkiego czarnego silosu wpuszczonego w białe podłoże coś jakby czarna lawa w otulinie soli czy lodu. Wytrąciło mnie to z równowagi i poczułem jakiś dziwny strach, bo zdałem sobie sprawę, że to, na co patrzę jest dziełem ludzkich rąk... Szyb był zakrzywiony, jakby odcisnął się w nim walec o promieniu 25 metrów. W miejscu, gdzie walec stykał się ze ścianą wytworzyły się białe stalaktyty i stalagmity. Ściana była niebiesko-czarna, z materiału, który stanowił połączenie stali, szkła czy porcelany i kauczuku. Spróbowałem tej substancji nożem - nawet nie . zarysowałem jej. Pomyślałem, że jestem w dzikiej krainie, gdzie nie było nic, co wytworzyłaby cywilizacja i znajduje się w niej artefakt wysoki jak wieża, niczym baszta zamku wpuszczona w ziemię i pokryta naciekami...- mróz po kościach przeszedł mnie od tego wszystkiego.
W ścianie znajdowała się wąska i długa szczelina, na dole szeroka na jakieś 20-25 cm u samej góry ledwie 2-5 cm. przez którą z biedą byłby w stanie przecisnąć się człowiek. Wnętrze jej jest zupełnie czarne i pokryte ostrymi szczerbami, wielkimi jak pięść. Dno szczeliny ma kształt płytkiego koryta w ŻÓŁTYM PIASKOWCU i jest nachylone pod kątem około 60°. Wsunąłem tam zapaloną pochodnię, zasyczała jak węgle wrzucone do wody i zgasła.
Chciałem zbadać rzecz na miejscu i stwierdziłem, że mogę przecisnąć się przez szczelinę. Najpierw przepchnąłem tam głowę i prawą rękę. Ręka ze świeczką (którą miałem) też przeszła, ale musiałem działać szybko, bo było mało stearyny. Chwilowo dałem więc za wygraną - na razie, bo zagadka bardzo mnie zafascynowała. Zdecydowałem, że jeszcze tu wrócę.
Do naszej jaskini powróciłem około czwartej po południu. Jurek umył Martina i położył go między ciepłe kamienie. Dałem mu trzy aspiryny i ciepłej wody ze śliwowicą. Wyjaśniłem Jurkowi, że do polowania będzie mi potrzebny powróz, tyczka i pochodnia. Na szczęście przyszli Slavakowie z zapasami.
Potem poszedłem z nimi, by nazbierać sucharów na pochodnie. Półmartwy ze zmęczenia powróciłem do jaskini około drugiej nad ranem - ale wreszcie się najedliśmy, Jurek aż za bardzo - więc jako drugi objąłem wartę.
24 października 1944r.
Noc przebiegła spokojnie. Martin wypił ziołowy wywar z miodem przeciw gorączce. Mam nadzieje, że się z tego wygrzebie. Jurek nie ma już tak opuchłych pleców, ale moja głowa jeszcze nie jest w porządku. Pociąłem nasze pasy i rzemienie dzięki czemu zdobyłem jakieś 8 metrów mocnej liny. O godzinie 10 byłem znów przy ścianie, gdzie przeciągnąłem pręt z uwiązaną linką, po której przelazłem na drugą stronę szczeliny ciemnego szybu. Tym razem miałem karbidówkę, którą przerzuciłem tam najpierw. Nie widziałem niczego, ale słyszałem coś, jakby dźwięk przepływającej wody. Bałem się, ze za szczeliną jest przepaść i że wpadnę tam głową w dół. Nie było w szczelinie żadnych luźnych kamieni, więc odłamałem kilka stalagmitów i rzuciłem je w ciemność. Słyszałem jak turlały się po spągu i zatrzymywały z trzaskiem, co upewniło mnie w tym, że jest tam jakieś dno. Potem rzuciłem zapalone łuczywo i wreszcie podążyłem za nim. Wyleciałem ze szczeliny po drugiej stronie, poturlałem się i zatrzymałem na ścianie, która była tak samo gładka, jak ta od strony jaskini. Lampa jeszcze się koło mnie paliła i słyszałem jakieś dziwne dźwięki. Kiedy zapaliłem pochodnie zauważyłem, że znajduje się w szybie o zakrzywionych czarnych ścianach, które tworzyły niemal pionowy komin o przekroju sierpowatym (rys. 3. 3.) Nie jestem w stanie opisać tej ciemności ani zwielokrotnionego odgłosu mojego oddechu czy każdego ruchu. Dno szybu było wyłożone (a może wykute) solidnym wapieniem.
Wszystkie światło, którym dysponowałem, nie było w stanie dokładnie oświetlić stropu, gdzie ściany się kończyły lub stykały. Pozioma odległość pomiędzy ścianami szybu wynosiła około 8 m, a pomiędzy "szpicami" sierpa aż 25 m. Do dalszych badań potrzebowałem więcej pochodni i dłuższych tyk, które jednak by się nie zmieściły w wejściowej szczelinie.
Wracałem umorusany ale pełen nadziei, że uda mi się do końca zbadać tą niezwykłą strukturę, która była chyba jedyna na świecie. Tym razem udało mi się sforsować szczelinę bez problemów. Wylazłem z szybu, zapaliłem i poszedłem z powrotem do mych towarzyszy niedoli. W drodze powrotnej chciałem złapać jakiegoś nietoperza, ale nadaremnie. Jurek gotował ziemniaki i wybaczył mi niepowodzenie w polowaniu, potem namaścił moje rany na plecach i pozszywał koszulę. Martin zjadł kawałek chleba i popił wywarem z ziół doprawionym miodem. Po 18. wybrałem się po zapas drewna na ognisko i pochodnie i powróciłem około 22. Jurek pilnował cały czas jaskini.
25 października 1944r.
Noc upłynęła spokojnie. Martin ma się nieźle. Jestem zadowolony także z tego, że rany Jurka już się goją i chciałby pójść ze mną. Lepiej byłoby jednak, aby nie wiedział nic o tajemnicy jaskini... Tak jak poprzednio wślizgnąłem się w szczelinę uprzednio zdjąwszy ubranie, ale tym razem nogami do przodu. Mimo tego, że przywiązałem pochodnie do dwóch tyczek, nie byłem w stanie ujrzeć stropu szybu. Strzeliłem dwukrotnie wzdłuż ściany do góry. Zahuczało jak uderzenie pioruna, a właściwie przypominało to huk przejeżdżającego ekspresu i to wszystko. Wystrzeliłem więc jeszcze raz w każdą ścianę po jednej kuli. Z miejsc trafień wyskoczyły niebiesko-zielone iskry na wysokości około 15 metrów nade mną a łomot był taki, że musiałem zatkać uszy... Kiedy uderzyłem w ścianę dziobem czekana wywołałem kolejną Fale dudnienia.
Następnie sondowałem zalegający na dnie szybu regolit, a potem zacząłem kopać w rogach "Półksiężyca", tam gdzie skała wapienna była najsłabsza. W prawym rogu był suchy ił, w lewym pod półmetrową warstwą iłu znalazłem jakiegoś wielkiego zwierzęcia. Kiedy kopałem dalej, to po przekopaniu 150 cm natrafiłem na tylnej ścianie na gładkie żłobkowanie, jakby poziome sfalowania, które wydawały się być cieplejsze od reszty skały, a zbadałem te rysy jeszcze płatkami uszu i wiem, że się nie mylę. Pod warstwą iłu dno było zupełnie twarde.
Kiedy dopaliły mi się pochodnie, poczułem na sobie zimny pot. Opuściłem "półksięźycowy szyb", ubrałem się i poszedłem na miejsce, gdzie znajdowały się nietoperze. Upolowałem ich siedem. Jurek zrobił potem potrawkę z chleba, ziół i tych nietoperzy. 26 października 1944r.
Noc przeszła spokojnie. Wróciłem do szybu by kontynuować badania. I znów, mimo użycia przeze mnie najdłuższej tyczki i pochodni, nie udało mi się oświetlić stropu. Strzeliłem nad oświetloną część - kule wydobyły ze ściany wielkie niebiesko-zielone iskry i dudnienie, ale nie odłupał się ani okruszek dziwnej wykładziny ściany. Jednakże pociski zrobiły w ścianie rysy na pół palca długie, z których wydobywał się ostry zapach. Ponownie zacząłem kopać w lewym rogu i stwierdziłem, że okładzina metalowa ciągnie się w głąb, czego nie było w prawym rogu.
Wydobyłem się z szybu i obejrzałem sobie zewnętrzną ścianę oraz jej otoczenie. W stalaktycie było kilka cętek, podobnych do szkła. Kiedy je skrobałem, to otrzymałem bardzo drobny proszek, którego nie można było zebrać bez kleju. Postanowiłem otrzymać klej z pazurków nietoperzy. Chciałem zdobyć choćby niewielką próbkę tego materiału, z którego były wykonane nad wyraz gładkie ściany "Półksiężycowego szybu". Mimo, że strzelałem zawsze w to samo miejsce, gdzie odbijały się kolejne kule, to w efekcie nie uzyskałem niczego poza ostrym zapachem i wibrującym dźwiękiem rykoszetujących pocisków.
W drodze powrotnej złapałem kilka nietoperzy i znowu mieliśmy je w "potrawce"... Powiedziałem Jurkowi, aby odciął im nóżki. Wieczorem, jak zwykle, przyszedł Slavek z córką i przynieśli ze sobą ćwiartkę jelenia, pół kilo soli i torebkę karbidu. Jurek ponownie przez całą noc trzymał wartę.
27października 1944r.
Martin zmarł we śnie. Jurek, który zna jego rodzinę, wziął na siebie przekazanie jego dobytku - portfela z 643 koronami, zegarka z grawerką i aktu zgonu, który mu wystawiłem. Teraz możemy już odejść i dołączyć do naszego batalionu, który znajdował się na wschód od Koszyc. Jurek może przejść o kuli jakieś 10 km dziennie, ale musimy poruszać się ostrożnie. Jutro ruszamy.
O 10. byłem w jaskini i poszukiwałem możliwości dostania się do niej od tyłu bądź z góry. Na lód i trujące gazy nie natknąłem się w niej i chyba ich tam nie było, mimo zapewnień Slavka. Potem wlazłem do szybu i dalej kopałem i myślałem nad tym problemem. Powróciłem do groty około 16. Nakazałem Jurkowi spakować nasze rzeczy, wyczyścić broń, przygotować jedzenie na siedem dni i zwrócić Slavkowi wszystko co nam pożyczył. Przyszedł on z obiema córkami, jak tylko dowiedział się, że Martin zmarł. Przenieśliśmy go do okopu i tam pochowaliśmy
28 października 1944r.
Spokojna noc i tym razem dobre śniadanie. Wyryłem swe imię i nazwisko, itd na pasku a wszystko to wpakowałem w złotą kopertę mojego zegarka, które to rzeczy włożyłem do butelki, którą zatkałem mieszaniną gliny i węgla drzewnego. Ten dowód mojej bytności włożyłem do "szybu księżycowego" na resztki spalonych pochodni. Wygląda na to, że zostanie tam na długo, aż do czasu, kiedy nacieki wapienne całkowicie zamkną wejście do szybu. Slavek nie ma syna, któremu mógłby przekazać tajemnice szybu, jego córki jej nie znają, a zazwyczaj wydawały się w innych wsiach. Jeżeli nie powrócę do tej jaskini, to za parę dzisięcioleci zniknie ona z ludzkiej pamięci.
Siedziałem przy ogniu i zastanawiałem się, czemu miała służyć ta struktura ze ścianami grubymi na dwa metry i tak dziwnym kształtem i nic nie wymyśliłem. Jak głęboko była wbita
w skałę ? Czy jest tam jeszcze coś Innego oprócz tego szybu? Czy był to wytwór ludzkich rąk ? Ile jest prawdy w legendach Platona o dawno znikłych cywilizacjach dysponujących magiczną techniką, jakiej nawet nie możemy sobie wyobrazić?...
Jestem człowiekiem ostrożnym w osądach, z wykształceniem uniwersyteckim, ale muszę dopuścić myśl, że tam między tymi wysokimi, .7-dealnie pochylonymi, wręcz z matematyczną dokładnością zakrzywionymi ścianami, czarnymi, gładkimi jak atłas, odczułem tchnienie jakiejś nieznanej potęgi. Teraz rozumiałem w pełni zachowanie się Slavka i jego przodków, którzy swymi praktycznymi i prostymi rozumami sądzili, że są to jakieś czary? .. Slavek ukrywał fakt istnienia Księżycowej Jaskini z obawy przed najazdem hord turystów i wszystkim, co taki najazd niesie. Czyżby przerażała go komercjalizacja jego prostego życia na łonie przyrody ?
W drodze powrotnej zamaskowałem otwory wiodące do jaskini. Być może ma ona jakieś wejścia, których Slavek nie zna, a przez które może wejść tam jakiś poszukiwacz "skarbów" czy speleolog. Wróciłem o 3. po południu. Około 5. przyszli Slavkowie przynosząc kilka jajek na twardo.
Żegnając się po słowacku uścisnęliśmy sobie mocno ręce, zabraliśmy broń i nasze rzeczy i poszliśmy. Kiedy weszliśmy do lasu, o-bejrzeliśmy się widząc Sląvka zakrywającego wylot jaskini. Jego córki zamazywały nasze ślady. Śnieg skrzył się w jasnym świetle wschodzącego Księżyca.
W ostatnich dniach II wojny światowej jadąc do Czech odwiedziłem to miejsce ponownie. Slavkowie mieszkali tymczasowo w Zdiarze. Odwiedziłem grób Martina i poszedłem obejrzeć wejście do jaskini. Zęby zwierzęcia, które tam znalazłem oddałem konserwatorowi w wydziale muzeum paleontologicznego w Użgorodzie (Ukraina). Konserwator określił je jako zęby dorosłego niedźwiedzia jaskiniowego (Ursus spealeus) . I znów wynikły z tego pytania: wejście jest bardzo ciasne - jak ten niedźwiedź się tam dostał ? Wszak blok wapienia i stalaktyty były nienaruszone i nic nie wskazywało na to, by cokolwiek je uszkodziło. Widocznie miś spadł do szybu wtedy, kiedy miał on jeszcze połączenie z powierzchnią ?. . .
Przy ostatnich odwiedzinach tamtego terenu zbadałem całe zbocze góry nad jaskinią i nie znalazłem żadnego otworu, który mógłby być połączony z "półksiężycowym szybem". Jednak w tak młodych górach jakimi są Tatry, mogło je zatarasować jakieś obsunięcie skały, co się często tam zdarza.
Tak kończy się relacja (opowieść, sprawozdanie?) kpt.dr Antonia T.Horaka. Idąc tropem tej niecodziennej publikacji pochodzącej od jednej osoby, która dzięki sprzyjającym aczkolwiek dość niezwykłym okolicznościom, miała okazję natrafić na dziwny twór w labiryncie podziemnych jaskiń, postanowiłem zająć się całą sprawą w nadziei, ze uda mi się jeżeli nie rozwiązać do końca, to przynajmniej zbliżyć do ostatecznego rozstrzygnięcia zagadki szybu. Z czasem okazało się, że nie jest to takie łatwe, jakby mogło się wydawać, niemniej po bliższym przyjrzeniu się całej historii i sprawdzeniu szeregu danych związanych z bohaterami przedstawionych w dzienniku wydarzeń, nasuwają się pewne wnioski. Zacznijmy więc od zrekapitulowania naszej wiedzy o tych osobach, względnie grupach osób, będących dramatis perso nac:
Batalion: Do 20 października 1944r. brał udział w dwóch bitwach, podczas których wpadł w ręce wroga cały oddział intendentury. Nieprzyjaciel zniszczył cały system aprowizacyjny i żołnierze nie mieli nic do jedzenia, poza chlebem kukurydzianym, którego było zresztą bardzo mało.
Stan żołnierzy i oficerów w dniu 21 października 1944 r wynosił 184 ludzi, z czego 25% było rannych a 16 na noszach. Wynika z tego, że pododdział ten miał jedynie 1/3 swego pierwotnego stanu, czyli ok. 500 żołnierzy. 21 października resztki batalionu cofały się po północnym stoku gór, prawdopodobnie w kierunku wschodnim. O świcie 22 października zostali oni zaatakowani przez jednostkę Wehrmachtu i ostrzelani dwoma działami 70 mm z odległości około 300 metrów. Bitwa trwała około 12 godzin. Od 23 października batalion cofał się w kierunku Koszyc a około 27 października 1944r. został dyslokowany na wschód od Koszyc, gdzie czekał na przyjście Armii Czerwonej, aby się z nią połączyć.
Kompania: (należała do wyżej wymienionego batalionu). Jej dowódcą był około 20 października kpt. dr Antonin T.Horak a jej szeregowymi żołnierzami szeregowcy Jurek i Martin (ten ostatni zmarł 27 października 1944r.). W czasie wycofywania się batalionu w dniach 20-22 października 1944r., kompania ta była w ariergardzie i przez 12 godzin osłaniała odwrót sił głównych. Potem kpt. Horak zarządził oderwanie się od nieprzyjaciela. Przy wycofywaniu się dwa granaty wpadły w lewy okop i zranionych zostało dwóch żołnierzy. Dowódca kompanii, który tam się udał, został zaatakowany przez nieprzyjaciela i otrzymał kilka ran od bagnetu, postrzał w lewą dłoń oraz cios w głowę, po którym stracił przytomność. Wszyscy ranni zostali na polu bitwy a reszta kompanii zdołała się wycofać. Tamtejszy gospodarz ukrył ich przed Niemcami.
kpt.dr Antonin T.Horak: (dowódca kompanii). Miał akademickie wykształcenie. W boju przeciwko Wehrmachtowi 22 października 1944r. został zraniony w lewą rękę i w głowę. Został nieprzytomny na polu walki. Przez kilka dni ukrywał go miejscowy gospodarz. Dołączył do kompanii około 5 listopada 1944r. w okolicach Koszyc.
Martin: (żołnierz kompanii), został zraniony w brzuch podczas starcia z Wehrmachtem 22 października 1944r. Rana była bardzo głęboka. Został na polu walki i ukrywał się razem z kpt.drHorakiem. W nocy 26/27 października 1944r zmarł. Pochowano go w okopie, w którym został zraniony. Na wiosnę 1945r. na jego mogile gospodarz postawił krzyż. Akt jego zgonu wystawił kpt.dr Antonin T. Horak.
Jurek: (żołnierz kompanii), mieszkał w Bratysławie i z zawodu był cieślą. W październiku 1944r. był albo kawalerem albo rozwiedziony. Jego ojciec był przed wojną w USA. Znał Martina i jego rodzinę. W bitwie z Wehrmachtem był zraniony odłamkiem granatu w udo. Został na polu walki i ukrywał się potem z dr Horakiem, z którym 5 listopada dołączył do kompanii w okolicy Koszyc. Po wojnie ożenił się z Hanką, córką bacy Slavka.
Miejsce bitwy i odniesienia ran: Stoki Tatr, północne zbocze z okopami. W jednym z nich pochowano Martina, a na jego grobie miał stanąć krzyż. Okoliczne pastwiska należały do Slavka.
Slavek: baca, właściciel kilku pastwisk, gospodarz. Należy do starych osadników w tych stronach jako, że tam mieszkał jego ojciec i dziad. Miał dwie córki - Hankę i Olgę.
Hanka: w październiku 1944 r była na wydaniu. Po wojnie najprawdopodobniej wyszła za szeregowego Jurka, cieślę z Bratysławy. Kpt. Horak dał jej list do znajomego jubilera, by przekazał jej w prezencie ślubnym druzę czeskich granatów.
Położenie Księżycowej Jaskini: (wg. danych z 1944r) Niezarośnięty, stromy stok (groziły lawiny). Droga z pola bitwy do jaskini zajęła Slavkowi i jednemu lekko rannemu mężczyźnie niosącym dwóch ciężej ranionych ludzi, aż 4 godziny. Na trasie pomiędzy polem bitwy a jaskinią była kosodrzewina.
Opis Jaskini: Wąskie przejście wiodło do przestrzennej sali. Dalej było wąskie przejście do labiryntu pełnego przepaści i źródeł wydzielających trujące gazy(S02, SO3 H2S, CH4, CO, CO2,???), ale w jaskini były nietoperze. Świadczyło by to, że w jaskini nie mogło być trujących gazów typu CO czy CH4, bowiem nietoperze nie mogłyby żyć w zatrutej atmosferze.
Jako pierwsi Księżycową Jaskinią zainteresowali się znani w Czechach "łowcy tajemnic", inż Ivan Mackerle i Michał Brumlik, którzy dokonali swojej pierwszej wyprawy na Słowację w dniach 7-11 października 1982r. Celem ekspedycji było zweryfikowanie niektórych podstawowych danych, takich jak:
1. Wyznaczenie na mapie lokalizacji Księżycowej Jaskini według informacji zawartych w pracy Jacquesa Bergiera;
2. Odszukanie osób, które znają miejsce wejścia do Księżycowej Jaskini, tj. kpt.drA.T.Horaka, Jurka, Slavka, jego córki oraz ich krewnych;
3. Sprawdzenie i porównanie z zapiskami kpt. Horaka opisów walk jednostek powstańczych SNP z wojskami Wehrmachtu i podległymi ks. Tiso;
4. Odnalezienie punktów orientacyjnych wymienionych w dzienniku kpt. Horaka, które mogłyby pomóc w zlokalizowaniu Księżycowej Jaskini (2)
Ekspedycja ta przyniosła konkretne rezultaty - odcinek, na którym miała by leżeć Księżycowa Jaskinia, miał znajdować się na Levoczeskich wzgórzach, które od roku 1952 są poligonem wojskowym. Wejść tam można jedynie za okazaniem specjalnej przepustki. Uściślono także jej położenie geograficzne: 49 02' N i 20 07' E z dokładnością do 10', co odpowiada koordynatom: 49 12' N i 2° 17' E (lokalizacja "a" i "b" na mapce I; lokalizacja "d" wskazuje na miejsce położone na Levoćskich Vrhach, na pozycji 49° 12' N i 20° 44' E.) Co do lokalizacji na terenie Levoćskich Vrchov, to Jaskinia powinna się znajdować na południe od wsi Jakubany, pomiędzy górami Kećera i Magurić (na mapce I lokalizacja "d"). Dochodzenie przeprowadzone we wsiach: Jakubany, Kolaćkov, Śambron i Bąjerovce przyniosło kolejny fakt. Otóż w czasie [I wojny światowej w tych miejscowościach nie mieszkał żaden gospodarz, który miałby tylko dwie córki o takich imionach. W październiku 1944r. nie było tu żadnych walk, a także nie przechodziły tu powstańcze wojska w sile batalionu czy choćby kompanii. W ogóle nie było tam żadnych grup partyzanckich.
Pewien emerytowany pułkownik powiedział badaczom, że nic mu nie wiadomo o jakimkolwiek partyzanckim oddziale, który 22 października 1944 r. toczył boje z Wehrmachtem na wschód od Levoćy. Była to najkrytyczniejsza faza SNP, kiedy to siły powstańcze spychano w kierunku Wysokich Tatr, gdzie przechodziły one z regularnego na partyzancki sposób walki. Jest to raczej mało prawdopodobne, by ktoś kierował się na wschód, lecz takiej możliwości nie można całkowicie wykluczyć. Mogła to być na przykład grupa żołnierzy, którzy postanowili przebić się do swoich domów. W tym celu wyłonili spomiędzy siebie dowódcę i dlatego ich marsz był zorganizowany na wojskowa modłę.
Podczas dochodzenia wypytywano ludzi o słowo "Yzdar", co miało oznaczać nazwę miejscowości, w której baca Slavek miał przebywać tymczasowo po wojnie. W dwóch niezależnych od siebie przypadkach padła nazwa miejscowości Źdiar, gdzie, rzeczywiście byli bacowie, a nazwisko Slavek mogło tam występować.
Niestety, w Zdiarze nawet najstarsi mieszkańcy twierdzili, że żaden baca Slavek ani żadne walki pomiędzy słowackimi patriotami a Wehrmachtem nie miały miejsca ani w październiku, ani innych miesiącach 1944r....
Druga ekspedycja inż.Mackerlego i Brumlika odbyła się w dniach 12-21 lipca 1984r i jej celem było zidentyfikowanie miejsca potyczki kpt Horaka z Niemcami, zbadanie narodowości i tożsamości osób występujących w tym wydarzeniu oraz odszukanie ich krewnych.(3) Z dziennika kpt. Horaka wynika, że rodzina Slavka należała do stałych osadników, autochtonów. Slavek twierdził, że zwiedzał jaskinie ze swym ojcem i dziadkiem, przeto wysoce prawdopodobne jest, że jego córki także tam się urodziły. Z Hanką chciał się żenić w 1944r. partyzant Jurek, a wiec mogła mieć wtedy 15-20 lat, co by oznaczało, że urodziła się pomiędzy 1916 a 1929 rokiem. Gdyby Olga była młodsza, to miałaby wtedy poniżej 8 lat, a co za tym idzie, nie mogłaby pójść z ojcem w góry. Poszukiwano więc wszystkich dziewcząt o imieniu Hanka (Hana) i Olga, urodzonych pomiędzy rokiem 1916 a 1936. Imię Hanka czyli Hana jest imieniem czeskim i jako takim nieczęsto używanym na Słowacji, ale podobnie jak w Polsce - o Annie mówi się tu właśnie Hanna. W wykazach metrykalnych z okresu od l stycznia 1923 do 31 grudnia 1949 znajdują się tylko dwie Olgi i kilka Ann, przy czym ŻADNEJ Oldze NIE odpowiadała Anna O TYM SAMYM NAZWISKU, i żadna z nich nie miała ojca o nazwisku Slavek, albo Slav (Slavomir). Co więcej - imię Hana nie występuje tam w ogóle.
Zapisy metrykalne z okresu od l stycznia 1907 do 31 grudnia 1922 także nie rejestrują imion Olga i Hana - są jedynie trzy Anny, ale ŻADNA z nich nie miała ojca Slava... Powyższe ustalenia nie mogą jednak stanowić ostatecznego argumentu jako, że wszystkie wymienione osoby mogły używać swych drugich imion, jak to jest praktykowane np. na małopolsce, bądź pseudonimów np w przypadku bacy Slavka - wszak trwała wojna.
Podobnie negatywne rezultaty przyniosło poszukiwanie na terenie Liptowskiej Osady i Liptovksiej Luźnej - w latach 1916-1929 żadnemu mężczyźnie o nazwisku Slav lub podobnym, nie urodziły się córki Olga I Hana.
Były pułkownik z 6. Taktycznej Grupy "Zobor", która operowała na terenach, gdzie znajdował się pododdział kpt. Horaka, stwierdził, że nic mu nie wiadomo o istnieniu oficera o tym nazwisku i dodał jeszcze kilka informacji:
1. ŻADEN batalion czy inny pododdział nie cofał się w kierunku Koszyc. Wszystkie jednostki ciągnęły w kierunku Tatr, gdzie były one rozformowywane. Żołnierze do nich należący albo wracali do domów, albo walczyli dalej w grupach partyzanckich - także w Polsce, aż do roku 1945;
2. Aż do dnia 28 października 1944r. na tym obszarze nie było śniegu.!!! Dopiero 28 października zaczął padać deszcz ze śniegiem. Wiele śniegu spadło dopiero po 3 listopada 1944r.
Analiza ta nie przyniosła zatem żadnych konkretnych wniosków. Nie udało się zidentyfikować ani jednej osoby, która znała położenie Księżycowej Jaskini:
kpt Horaka nie znali ani miejscowi mieszkańcy, ani żołnierze powstańczej armii;
baca Slavek z dwoma córkami Olga i Hanką nigdy nie mieszkał w północnej części Levoćskich Vrhov, tak samo jak w miejscowości Źdiar (Yzdar). Na obszarze Levoćskich Vrchov samo nazwisko Slavek nie występuje.
Nie udało się także potwierdzić informacji zawartych w dzienniku kpt. Horaka:
22 października 1944r. na tym obszarze nie doszło do żadnej potyczki;
ani mieszkańcy, ani leśnicy nic nie wiedzieli o mogile powstańca w tej okolicy;
na obszarze Levoćskich Vrchov nie występują sosny i kosówka;
nie ma informacji o opadach śniegu w końcu października 1944r.
Dalsze dochodzenie przyniosło jeszcze jeden rezultat - otóż podane przez "NSS News" koordynaty miejsca, gdzie miałaby znajdować się Księżycowa Jaskinia zostały wyssane z palca przez redaktora naczelnego "NSS News" dr.G.Moore'a, który podał je wedle skróconej wersji dziennika dr.Horaka. Wersję tę podał Thomas de Jean w "Księdze tajemnic 2" i niezbyt dokładnej mapy Czechosłowacji.. Założono bowiem, że Księżycowa Jaskinia jest położona na północnym stoku Niskich Tatr, co odpowiadało twierdzeniu dr. Horaka, że jaskinia znajduje się po północnej stronie Tatr, że pod koniec wojny baca Slavek mieszkał tymczasowo w Źdiarze, o walkach z Niemcami, o występowaniu kosówki, itd.itp. Wytypowanie miejsca blisko Liptowskiej Osady, pomiędzy L'ubochńou a Pamicou (Thomas de Jean podaje nazwy miejscowości jako "Plavince" i "Lubocna") jak już nam wiadomo nie wypaliło. Nie pasowało do faktów.
Jedno, co udało się udowodnić ze stuprocentową pewnością, to że wszystkie daty umiejscowiające w czasie te wydarzenia są FAŁSZYWE. I tak np. silny opad śniegu miał miejsce 3 listopada 1944r., a 22 października śniegu jeszcze nie było - co stoi w jawnej sprzeczności z tym, co pisze dr. Horak. Wypływa z tego wniosek, który zda się potwierdzać dość oczywisty fakt, że dr.Horak spisywał swój pamiętnik NIE NA MIEJSCU wydarzeń, ale ZNACZNIE PÓŹNIEJ ! a mianowicie w 1965r., kiedy już niezbyt dokładnie pamiętał wydarzenia... Bitwa z hitlerowcami miała miejsce nie 22 października, ale właśnie 3 listopada 1944r. Dlatego nie można posiłkować się zapiskami dr. Horaka przy ustalaniu wydarzeń historycznych...
Dalsze poszukiwania przyniosły nieco więcej informacji na temat tożsamości kpt.dr.Antonia T. Horaka. Według aktualnie u-zyskanych informacji chodzi o oficera w randze kapitana, który został prawdopodobnie zrzucony na terytorium Słowacji, w składzie brygady powietrznodesantowej złożonej z Czechów i Słowaków w ZSRR, a którzy walczyli uprzednio w brytyjskim RAF. Po wojnie opuścił on Czechosłowację i przeniósł się do USA, gdzie od roku 1965 mieszkał w Pueblo (Colorado). Był doktorem lingwistyki i właścicielem restauracji. Jego żona miała na imię Anna. Zmarł w czerwcu 1976r.
Dalszą przesłanką pomagającą przy lokalizacji Księżycowej Jaskini, byłoby występowanie skał wapiennych na Słowacji. Opisywane podziemne przestrzenie miały bowiem znajdować się w skałach wapiennych. W tym celu należało by nanieść na mapę podstawowe punkty odniesienia oraz obszary skał wapiennych. Musiałyby one być na tyle dokładne, by można było zlokalizować na niej w sumie niewielkie gniazdo wapieni w otaczającej je innej skale (w przypadku Księżycowej Jaskini, w piaskowcu) a takie struktury istnieją w północnej Słowacji. To Tatry Bielskie...
Interesujące jest także wyjaśnienie podane przez geologa z Ustredneho geologickieho iistavu w Pradze Czeskiej, który uważa za prawdę to, co napisał dr.Horak, a co dotyczy jaskini i jego dokonań, choć to obraz na wskroś subiektywny. Dziwne wydaje się na przykład, że w dzienniku nie wspomina on słowem o wielkościach, które charakteryzuj ą podziemny świat jaskiń.
Dowodziło by to, że kpt Horaka interesowały nie tyle szczegóły penetrowanych okolic, ile wyłącznie jego własne zainteresowania i spostrzeżenia. Innymi słowy, bardziej polegał na własnych odczuciach aniżeli na w miarę obiektywnym podaniu dokładnych okoliczności, jakie towarzyszyły kreślonym wydarzeniom sprzed wielu lat. Potwierdza to tym samym, że dziennik został napisany nieco później, jako "wspominki z lepszych czasów..." Na przykład, opisowy zwrot: "in the Tatra Mountains" może (ale wcale nie musi) oznaczać Tatr jako takich, ale inne pasmo górskie, położone w ich pobliżu. Kolejna informacja: "at Zdar" wskazuje, że może chodzić tu o miasteczko Zdiar na obszarze Tatr Bielskich.
Dr Antonin T. Horak po wojnie wyjechał z Czechosłowacji i osiadł na stałe w Pueblo, w stanie Colorado. Pracował jako lingwista i posiadał swoją restaurację. Zmarł w czerwcu 1976 roku, jego żona miała na imię Anna i to wszystko, co dziś wiemy o tym człowieku. Nie natrafiono na żaden ślad jego krewnych czy znajomych w Czechosłowacji. W redakcji czasopisma wydawanego przez U.S.S. G eological Survey tego autora już nie pamiętali, redaktor dr G.Moore odpisał inż. Mackerlemu, że informacje o szerokości i długości geograficznej Księżycowej Jaskini sam sobie wymyślił patrząc na mapę Czechosłowacji i nie muszą one być konkretne.(7) Jak doszedł do nazw "Plavnica" i "Lubocna" tego już nie wiedział, a w oryginalnym tekście Horaka nic o nich nie ma. Jest dość prawdopodobnym, że dr Horak wspominał o nich przy spotkaniu z dr Moore'em, ale nie wiadomo w jakim kontekście.
Pierwsza wyprawa, która miała miejsce w dniach 7-11 października 1982r. kierowała się podanymi koordynatami długości i szerokości geograficznej. Badacze wyszli także z założenia, że idzie o błąd w druku: Lubocna = Lubovńa, itd. bo w miejscu z podanymi współrzędnymi leżą dwie miejscowości - Stara Lubovńa i Plavnica. Ekspedycja wytyczyła sobie takie cele:
1. Odnaleźć miejsce potyczek według wskazówek dziennika;
2. Określić losy i uzyskać bliższe informacje o pododdziale dr Horaka. Wiadomo, że miał on 184 żołnierzy, maszerowali w kierunku Koszyc, co było samo w sobie nietypowe, a to dlatego, że zdecydowana większość powstańców SNP kierowała się ku Bańskiej Bystricy, albo rozformowano ich oddziały, a oni sami udawali się do domów;
3. Uzyskać bliższe dane o kpt. drHoraku, datę i miejsce jego urodzenia, co pozwoliłoby na odtworzenie jego życiorysu i szlaku bojowego;
4. Znaleźć bliższe informacje na temat Jurka, który wie, gdzie jest jaskinia, ale nie zna jej sekretu. Ożenił się z córką Slavka i potem był cieślą w Bratysławie;
5. Odnaleźć bacę Slavka w Źdiarze.
Skoro śnieg spadł po l listopada 1944r. to wiadomo, że daty bitew były wymyślone. Dr Horak prawdopodobnie w ogóle NIE PISAŁ ŻADNEGO DZIENNIKA a swe wspomnienia spisał w formie pamiętnika, aby były dla wydawcy atrakcyjniejsze.! Dokładnych dat nie pamiętał, więc je po prostu wymyślił. To, że był głęboki śnieg, tego nie mógł zapomnieć, tego nie wymyślił - tak więc rzecz się miała w listopadzie, kiedy Słowackie Narodowe Powstanie już się skończyło, powstańcza armia została rozformowana - mogło więc chodzić JEDYNIE o grupę powstańców powracających do domów, bez żadnej wojskowej organizacji...
Jednostki wojskowej - owego batalionu - nie udało się zidentyfikować ani poprzez archiwa Muzeum SNP w Banskiej Bystricy, w Matici Slovensskiej w Martinie, Oddeleni vojenskych dejin SIovenska w Bratysławie, ani wywiadom z żołnierzami i oficerami Słowackiej Armii.
Co się tyczy Źdiarów, to oprócz wioski u podnóża Tatr Bielskich istnieją jeszcze: Źdiar przy Liptovskiej Teplićke, Żdiary w okolicy Roźnavy, Zdiar przy Niźnom Slavkove i Zdiar przy Svidniku. Co się zaś tyczy nazwy "Lu bocna", to postawiono hipotezę, że mogłaby to być L'ubochńa i Pamica (zamiast Plavnica). gdzie jest w pobliżu także Źdiar - być może chodzi o błąd drukarski przy pisaniu słowackich nazw ale możliwości zweryfikowania tej hipotezy są praktycznie zerowe.
Trochę szkoda, że cała ta historia jakby utkwiła w martwym punkcie i w obecnej chwili istnieje nikle prawdopodobieństwo jej ostatecznego rozwikłania. Miejmy nadzieję, że dr Milos Jesensky nie podda się tak łatwo i jeszcze o niej kiedyś usłyszymy, choć plątanina nazw i lokalizacji znacznie gmatwa całą sprawę, która w 99,999999% zda się być jedynie paleokontaktowym hoax'em - głupim żartem zrobionym w celu.. . No właśnie - czy tylko dla sławy i pieniędzy.? To akurat nie wydaje się takie pewne. Trudno uwierzyć, że dr Horak dla paru dolarów i kilku dni chwały puścił w druk taką piramidalną bzdurę...- tego nie robią ludzie, którzy przeszli przez piekło wojny i powstania. To nie pasuje do tego typu ludzi.
Wydaje mi się, że najbardziej prawdopodobną lokalizacją jest ta z Tatr Bielskich, co pokazuję na mapce II. W punkcie oznaczonym cyfrą "9" znajduje się przecięcie współrzędnych geograficznych - 49 12' N oraz 20 17' E, czyli na stokach Steźky, która należy już do granitowego masywu Tatr Wysokich, i o jaskiniach w tym terenie trudno mówić. Jeżeli przesuniemy spojrzenie nieco dalej na północ, to na PÓŁNOCNYM stoku Tatr Bielskich znajdziemy Babią Dolinę, gdzie w miejscu o współrzędnych 40 15' N i 20 17' E mogłaby znajdować się poszukiwana jaskinia... Oczywiście to tylko domysł, ale spełnione są nieomal wszystkie warunki lokalizacji podane przez dr Horaka. Szkoda jedynie, że i tam - jak w przypadku Levoćskich Vrchov znajduje się wojskowy poligon, a nad resztą Tatr Bielskich zasłonę tajemnicy rozsnuwa TANAP.
Dziwnym faktem jest, że przez Tatry Bielskie przebiegają TYLKO TRZY szlaki turystyczne: niebiesko zielony szlak nr.2911/5810 po południowej stronie Tatr Bielskich, żółty nr.8862 do Bielańskiej Jaskini oraz zielony nr.5811 do Magury i Rigelskiego Potoku. Od 1995r. udostępniono jeszcze tzw. "naukową ścieżkę" z Rigelskiego Potoku na szeroką Przełęcz do szlaku 2911/5810... Komu zależy na tym, by po Tatrach Bielskich nie włóczyli się turyści.? TAMAP-owi? Być może tak, bo rąbie się tam drzewa i wywozi tysiące metrów sześciennych drewna rocznie, a ścisły rezerwat przyrody, który tam się znajduje jest nim jedynie z nazwy.("Tygodnik Podhalański" nr.49,50,51/95)
Wokół Tatr Bielskich istnieje kilkanaście domów wczasowych praskich - teraz bratysławskich - VIPów, które przed 1990r. były chronione przez elitarne jednostki MSW. Czy tylko tego chronili świetnie wyszkoleni komandosi Śt.B.? A może czegoś więcej, na przykład Księżycowej Jaskini.? Pozostaje mieć nadzieję, że Jaskinia nie została "wygrabiona" a i jej tajemnice przewiezione do piwnic Łubianki czy Chodynki, gdzie zazwyczaj trafiały tajemnice pochodzące z krajów Układu Warszawskiego, że wspomnę tylko nasz - polski - incydent gdyński z roku 1959, kiedy to znalezionego na gdyńskiej plaży humanoida, przewieziono ciu-pasem do ZSRR...(Podobno jednak to EBE jest w Polsce, dobrze ukryta w kostnicy szpitala uniwersyteckiego w Gdyni - sic!). Tak mogło być i w przypadku Księżycowej Jaskini, V-7, hitlerowskiej bomby A i wielu, wielu innych tajemnic. Nie sądzę, by tajemnica Księżycowej Jaskini wyszła na jaw w tym millennium - po prostu dlatego, że zajmują się tym tacy outsiderzy jak dr Jesensky czy ja. . .Jak długo będzie istniała zmowa milczenia w której obok decydentów ma swój udział także kwiat naszej nauki, tak długo ta i inne zagadki pozostaną Wielkimi Niewiadomymi .
Jest w tej całej historii i pewien akcent polski. W zapiskach dr Horaka jest coś niepokojąco znajomego, rzekłbym - swojskiego, coś - co już gdzieś kiedyś czytałem. I rzeczywiście - przypomniałem sobie materiał o istnieniu tzw. "szklistych tuneli" w słowackim stoku Babiej Góry. Historie te są do siebie tak podobne, że nie może być mowy o przypadkowej koincdencji... Wydaje mi się, że konwergencja tych dwóch Legend jest niezupełnie przypadkowa - i jest w tym coś więcej, niż tylko ślepy traf. Czyżby tajemniczy informator dr Jana Pająka opowiedział mu swoją wersję Legendy o Księżycowej Jaskini, nieznacznie ją tylko modyfikując i dostosowując do realii beskidzkich.? Wydaje się, że tak właśnie było, ale bynajmniej nie chodziło tu o stoki Babiej Góry a o zbocza Babiej Doliny w Tatrach Bielskich.!... Sądzę że temat jest bardzo ciekawy i warto poświęcić mu nieco miejsca na łamach "Wizji Peryferyjnych".
Wstęp, przekład i opracowanie: Robert K. Leśniakiewicz dla "Wizji Peryferyjnych"
Zródło
www.ndw.pl
http://www.ndw.v.pl/art.php?nr=463Może w tym jest ziarnko prawdy?
Co o tym sądzicie??