Witam ponownie.
Drogi panie ~Snagoth~, czemu mielibyśmy być naiwni twierdząc, że NORAD zgodnie ze swoimi procedurami wykonał wówczas dokładnie to, co było w jego mocy?
Zapewne podzielasz teraz zdanie wielu ludzi, którzy uważają wszystko to, co amerykańskie, za cudowne. Cudowne w sensie „niezawodne, boskie, gotowe na wszystko, bezbłędne”. Niestety rzeczywistość odbiega trochę od filmów typu „Dzień Niepodległości”, w którym potężne lotnictwo USA nie dość, że pokonuje myśliwce UFO, to jeszcze wspaniały pilot udaje się swoim latającym spodkiem do wnętrza okrętu-matki i infekuje wirusem komputer obcych.
Trochę to bowiem przypominają mi Twoje wywody. Bardziej by mnie przekonały, gdyby było w nich więcej faktów, niż „wydaje mi się” i „czy naprawdę wierzycie, że...?”.
Według Ciebie zapewne wydarzenia powinny były potoczyć się mniej więcej tak (gdybyś przyjął, że to był jednak zamach terrorystyczny a rząd o niczym nie wiedział):
„Porywacze uprowadzają samoloty. Już pięć sekund po tym wydarzeniu osobisty sekretarz prezydenta odbiera telefon z danymi CIA na temat położenia samolotów i biografii porywaczy. Prezydent natychmiast wstaje i wybiega z pokoju, jednak nie rozdziera swych szat ukazując wielkie „S” na klacie i majtki nałożone na rajstopki, tylko od razu udaje się do samolotu Air Force One. W tym samym czasie radary które na pewno są w stanie wykryć nawet muchę z odległości tysiąca kilometrów namierzają wszystkie cztery samoloty. Myśliwce F-22 już od trzydziestu minut są w powietrzu i zbliżają się z prędkością dwunastu machów do swoich celów. Wszystkie porwane samoloty zostają przechwycone i zmuszone do lądowania. Ameryka wygrywa.”Albo jeszcze lepiej:
„Terroryści, po ataku na okręt USS Cole, razem z Osamą bin Ladenem zasiedli w swojej bazie szkoleniowej w górach Afganistanu, aby porozmawiać co by tu dalej zrobić. Nagle Osama zamyślił się i nieśmiało zagadnął do swych towarzyszy:
- A może by tak porwać samoloty i uderzyć w... hmm... nie wiem, powiedzmy Nowy Jork i Waszyngton? Co o tym myślicie?
I w tym momencie przez okna wpadają komandosi amerykańscy i agenci CIA. Aresztują wszystkich i wywożą do USA na sprawiedliwy proces. Ameryka wygrywa.”Niestety, prawda wygląda nieco inaczej.
Już wspomniałem o NORADzie i jego zadaniach w poprzednim wpisie. Widzę, że ~Snagotha~ nie przekonały oświadczenia NORADU na ten temat i że musi on dowiedzieć się trochę więcej o tej organizacji i jej związku z wydarzeniami 11 września, aby już więcej nie śmieszyły go te skądinąd nie śmieszne informacje.
Na temat NORADu i obrony powietrznej USA narosło już kilka legend. Pierwszą przed chwilą pokazał nam (nie wprost, ale bardzo sugestywnie) kolega ~Snagoth~.
Zacznijmy zatem od mitu numer 1 – „Wszystkowidzący NORAD”
Strefę powietrzną bezpośrednio nad Stanami Zjednoczonymi i na zewnątrz jego terytorium w dniu 11 września 2001 roku (jak i długo wcześniej) monitorowały dwie główne organizacje: NORAD i FAA.
Zacznijmy od FAA, które nadzoruje loty cywilne. Ona wydaje zgody na przelot, ona śledzi samoloty swoimi radarami i ona steruje całym ruchem powietrznym samolotów pasażerskich.
NORAD zaś to organizacja wojskowa. Jej zadaniem nie było śledzenie wszystkich lotów cywilnych, a jedynie drobną ich część (około 7 000 lotów międzynarodowych). Główne zadania NORADu to, jak już wspomniałem, obrona USA przed atakiem samolotów wojskowych wrogiego państwa z zewnątrz kraju (co jak również wspomniałem jest jak najbardziej logiczne).
Sam NORAD przed 11 września 2001 roku posiadał kilkanaście stacji radarowych nastawionych na obserwację obrzeży kraju.
I to wszystko. Założenie – NORAD ma wykryć wrogie bombowce zbliżające się do granic kraju i wysłać w ten rejon myśliwce. Do tego nie potrzebny był radar pośrodku stanu Kolorado wpatrzony w Wielki Kanion albo pieski preriowe gdzieś w środku kontynentalnych stanów, to bowiem byłoby bezcelowe w przypadku ataku nieprzyjacielskich bombowców.
Ale chwila, przecież ktoś monitoruje loty cywilne, więc jakieś radary istnieją i „widzą” wnętrze kontynentu! Owszem, są to radary FAA, która obserwuje loty cywilne.
Tak to wygląda gdy dodamy do tego radary monitorujące ruch cywilny. Radary FAA, nie NORADu.
Dodatkowo istnieje jeszcze coś takiego jak ADIZ (Air Defense Identification Zone). Jest to pas znajdujący się przy wybrzeżach Ameryki Północnej rozciągający się nad oceanami.
Jest to obszar wspólnie monitorowany przez USA i Kanadę, odpowiednio przez FAA w USA i Transport Canada w Kanadzie. To te dwie organizacje wydają samolotom cywilnym odpowiednie zgody na przelot przez te strefy. Każdy samolot wlatujący w tę strefę bez pozwolenia którejś z tych organizacji może zostać uznany za wrogi samolot wojskowy.
NORAD jest odpowiedzialny za przechwycenie samolotu w tej strefie, jednak pozwoleniami na przelot i monitorowaniem tej strefy zarządza w całości FAA i Transport Canada, więc to na nich spoczywa obowiązek poinformowania NORADu o nieprawidłowościach i poproszeniu o przechwycenie. To decyzje FAA i Transport Canada poprzedzają jakąkolwiek akcję NORADu przeciwko samolotom cywilnym w strefie ADIZ.
Podczas Zimnej Wojny około 100 myśliwców było w stanie gotowości na wypadek ataku na Stany Zjednoczone. Jednak po upadku ZSRR, szybko zdecydowano się zredukować te liczbę, bowiem główny wróg USA sam doprowadził się do upadku i tym samym zagrożenie ataku z zewnątrz zmalało praktycznie do zera.
W lutym 1993 roku przewodniczący Joint Chiefs of Staff zaproponował drastyczne zredukowanie liczby samolotów przeznaczonych do natychmiastowej obrony USA lub nawet ich całkowitą eliminację.
3 maja 1994 roku ogłoszono raport, który redukował kontynentalne siły szybkiego reagowania do 14 baz i 28 samolotów (rzecz jasna nie chodzi tu o całkowitą liczbę samolotów lotnictwa, tylko o ilość samolotów i pilotów gotowych zawsze w ciągu paru minut wystartować gdy padnie taki rozkaz).
Do roku 2001 liczba baz przeznaczonych do szybkiego reagowania zmalała do siedmiu, a liczba samolotów gotowych do startu 24h/dobę do 14 maszyn.
W strefie NEADS (North East Air Defense Sector), w której doszło do porwań i zamachów terrorystycznych w tym czasie znajdowały się dwie takie bazy, Otis Air National Guard Base i Langley Air Force Base, z czterema maszynami zawsze gotowymi do startu. Pozostałe bazy znajdowały się w innych sektorach odpowiedzialnych za inne części Stanów Zjednoczonych.
W dniu 11 września, każdy z porwanych samolotów został uprowadzony poza strefą ADIZ. Przed tym dniem nie było formalnych procedur przechwycenia przez NORAD samolotu cywilnego poza tą strefą.
Zwolennicy teorii spiskowej są bombardowani informacjami typu „NORAD przechwyciło 67 samolotów cywilnych, więc dla nich to rutyna”.
Mit numer 2 – „Rutynowe przechwycenia NORADu”
Istotnie, w okresie kilku lat przed 9/11 wojsko dokonało przechwycenia 67 cywilnych samolotów. Jednak najistotniejsze jest to (a o czym nie mówi się w takich „prawdomównych inaczej” filmach jak „Loose Change”), że 66 tych przechwyceń miał miejsce w... strefie ADIZ, a więc daleko poza lądem kontynentu. Tylko jedno „przechwycenie” miało miejsce nad kontynentalnym obszarem Stanów Zjednoczonych poza kontrolą NORADu i poza strefą ADIZ.
25 października 1999 roku o godzinie 9:33 czasu EDT (Eastern Daylight Time) kontrola lotów na Florydzie straciła kontakt z pilotem samolotu Learjet, lecącego z Paynem Stewartem na pokładzie (znanym wówczas graczem w golfa) do Dallas w stanie Texas. Przez kolejne cztery i pół minuty kontroler wzywał pilota, ale nie otrzymywał odpowiedzi. Wówczas poprosił NORAD o przechwycenie samolotu.
Poderwani w powietrze piloci F-16 dotarli do milczącej maszyny o godzinie 9:54, ale czasu CDT (Central Daylight Time), przesuniętego o 1 godzinę w stosunku do EDT, czyli w istocie po 81 minutach!
(kiedy w strefie EDT (np. w Nowym Jorku) jest 9:33, w strefie CDT (czyli powiedzmy w Chicago) jest wówczas 8:33. Kiedy w CDT jest 9:54, w EDT jest już 10:54, zatem od zgłoszenia prośby o przechwycenie do kontaktu wzrokowego wg czasu EDT minęło – 9:33 –> 10:54 = 81 minut)
Dla porównania, czas jaki upłynął od porwania samolotów z 11 września do ich uderzenia w swoje cele i rozbicia się na polu:
Zatem czas, jaki upłynął do przechwycenia samolotu Learjet był dwukrotnie dłuższy niż ten od porwania do uderzenia w cel samolotu AA 77. Co więcej, Learjet miał włączony transponder, co ułatwiało jego namierzenie, a samoloty z 11 września – nie.
Jaką to robi różnicę? Ogromną. Kontroler lotów używa dwóch monitorów. Główny monitor wyświetla położenie wszystkich samolotów w powietrzu, jednak bez żadnych oznaczeń. Drugi, nazwijmy go „pomocniczy”, monitor wyświetla to samo, ale ze stosownymi oznaczeniami pochodzącymi z działających transponderów. Gdy transponder został wyłączony, samolot „znikł” z ekranu drugiego monitora. Jakby go w ogóle nie było. Kontroler zatem, aby w ogóle zauważyć zniknięcie samolotu i określić jego położenie, musiał jednocześnie obserwować oba monitory, główny z dziesiątkami przesuwających się punkcików i pomocniczy, oraz stwierdzić, której z tych nieoznaczonych kropek na głównym ekranie nie widać na ekranie pomocniczym.
Prawdziwe „Hunt the Boeing”
Warto wziąć pod uwagę, że na tamtych monitorach tych kropek i danych było znacznie więcej, oraz, że były one w ciągłym ruchu.
Ale samo zauważenie „zniknięcia” samolotu nie oznacza, że od razu podrywają się myśliwce.
Kontrola lotów musi jeszcze zawiadomić NEADS, będące częścią NORADu.
Zatem spróbujmy teraz wywęszyć spisek. Pierwszym kandydatem na utajnionego agenta złowrogiego rządu jest... cywilny pracownik FAA odpowiedzialny za wykrycie zagrożenia i powiadamianie NEADS. NORAD nie zawalił. NORAD po prostu nie monitorował lotów cywilnych wewnątrz kraju (bo to nie były jego zadania) i nie został poinformowany o zagrożeniu przez FAA. Sami pracownicy FAA zaś nie zauważyli zniknięć samolotów na czas, aby szybko powiadomić NORAD. Bo kontrolerzy naprawdę musieli jeszcze śledzić inne samoloty, a nie tylko bawić się w szukanie której kropki z jednego ekranu nie ma na drugim i czy aby może któraś jeszcze nie znikła przypadkiem.
Wniosek? Jeżeli już szukać winnego, to wśród cywili z FAA, nie wśród wojskowych z NORADu (co oczywiście kłóci się trochę z wyobrażeniami zwolenników teorii spiskowej, którzy w roli „tych złych” wolą widzieć zawsze umundurowanych co najmniej pułkowników, lub też ubranych w garnitury agentów tajnych służb, nie zaś zwykłych ludzi gapiących się przez pół dnia w monitor radaru). Zwykłych fachowców, którzy z CIA i spiskami raczej niewiele mają wspólnego. Ludzi, którzy wiedzą jak sprowadzić samolot na ziemię, a nie jak wziąć udział w rządowym spisku.
Mam nadzieję, że to choć trochę przejaśniło sprawę. Nie miałem zamiaru opowiadać dokładniej o sprawie NORADu, ale skoro podszedłeś do tematu w taki sposób, to postarałem się wyjaśnić dokładniej wszelkie ważne aspekty, abyś zrozumiał swoją pomyłkę. Choć z drugiej strony trochę czuje się niepewnie, bo może właśnie stałem się ojcem nowego odłamu zwolenników teorii spiskowej „udowadniającego” zdradę i spisek wśród pracowników FAA?
Co zaś się tyczy nagrania, nie trzeba wcale mieć nadnaturalnych zdolności, aby domyślić się, do czego ta taśma służyła. Nie było to nagranie z przemówieniem Osamy bin Ladena do narodów świata. Nie było tam również muzyki przypominającej jęczącego w agonii kota, okrzyków „Allahu Ackbar!” i wymachiwania kałasznikowami. Zamiast tego widzimy zwykłe, prywatne spotkanie kilku ważniejszych postaci Al –Kaidy, których tożsamość potwierdzili międzynarodowi specjaliści (których są setki na całym świecie) i którzy, wbrew zwolennikom teorii spiskowej, nie widzą w nim fałszerstwa.
Zastanówmy się jednak po co mieli by ją celowo zostawić. Dla celów reklamowych? By zareklamować siebie jako tych którzy dokonali tak wielkiego zamachu na najsilniejsze mocarstwo świata?
„Celowo zostawić”? Nikt tu z nas nie mówi o celowym pozostawieniu, wręcz przeciwnie, tej taśmy po prostu nie zabrano ze sobą podczas ucieczki przed wojskami koalicji. Samo pozostawienie nie miało żadnego znaczenia dla Al-Kaidy. Jej zabranie ze sobą jednak również.
Jednak widzę, że przedstawiasz fakt znalezienia taśmy w dość dziwnym świetle (jak zresztą prawie każdy zwolennik teorii spiskowej). Otóż wygląda na to, że wg Ciebie znalezienie tej taśmy = uzyskanie wreszcie tak potrzebnego dowodu na to, że to Osama jest odpowiedzialny za te ataki.
I tu się kryje błąd.
Taśmę znaleziono w listopadzie 2001 roku. Wojna przeciwko reżimowi Talibów ukrywającego terrorystów z organizacji Osamy bin Ladena trwała już wówczas ponad miesiąc.
To nie tylko ta taśma jest dowodem wskazującym na winę Al-Kaidy. Wyniki śledztwa wyraźnie pokazały, jak już we wcześniejszym swym poście wykazałem, odpowiedzialność spoczywającą na tejże organizacji i to, jak chytrze i z wyprzedzeniem zaplanowała swój czyn.
Raczyłeś sam także stwierdzić, że „dziękujesz za podane przeze mnie informacje na temat zamachowców, gdyż wcale nie zamierzasz ich negować”.
I tutaj pojawia się coś, muszę szczerze przyznać, co wprawia mnie w pewne zdziwienie. Nie dlatego, że uznajesz odpowiedzialność tych osób za porwanie samolotów, gdyż jest to po prostu prawdą, ale dlatego, że...
Po pierwsze, ciężko w tej chwili nie odnieść wrażenia, że piszesz w ten sposób o taśmie Osamy tylko po to, żeby obronić swoją teorię o spisku za wszelką cenę. Aktualnie skupiłeś się na tym, że taśma ta jest fałszywa, bo podejrzany wydaje Ci się sposób zdobycia jej przez siły koalicji. Cieszy mnie jednak, że nie wdałeś się w głębszą dyskusję na temat tego, czy ona jest prawdziwa czy nie, bowiem widzimy sami, jak wiele kłamstw wymyślono już na jej temat, aby tylko zdyskredytować ten niezbity dowód.
Odnoszę jednak wrażenie, że wątpisz ogólnie w winę Al-Kaidy, ponieważ taśma jest wg Ciebie fałszywa.
Co więcej, piszesz:
czy to nie cudowne jakimi technikami dysponują amerykanie że bez żadnej analizy, bez żadnego śledztwa wiedzieli po bardzo krótkim czasie kto stoi za atakami? lol...
Ale jednocześnie dziękujesz za przedstawione dowody w postaci dokumentów ze śledztwa, łączące tych konkretnych porywaczy z zamachami i z Al-Kaidą, których, jak sam powiedziałeś
wcale ich nie bedziemy negować
Zatem? Nie negujesz przedstawionych przeze mnie dowodów, według których jasno widać, że porwań samolotów dokonali wymienieni przeze mnie terroryści i że od dawna planowali oni ten zamach. Nie negujesz w takim razie także ich powiązania z Al-Kaidą, zarówno jej członkami w krajach arabskich, skąd wysłano terrorystom pieniądze i dokąd terroryści odesłali to, co im pozostało, ale także ich powiązania z rezydentami Al-Kaidy w Hamburgu.
Tym samym nie negujesz tego, że to Al-Kaida maczała palce w tych zamachach z 11 września.Ale już parę linijek niżej wyraźnie sugerujesz, ze taśma znaleziona w Afganistanie jest fałszerstwem i że Amerykanie ją spreparowali, aby udowodnić winę Al-Kaidy, a także, że obarczenie tej organizacji winą za ataki jest wynikiem „cudownego” śledztwa (albo braku śledztwa, wciąż próbuję rozgryźć Twoje przytoczone troszkę powyżej zdanie).
Czy nie widzisz tego, że Amerykanie nie musieli mieć tej taśmy jako dowodu winy, bo śledztwo bezsprzecznie wykazało powiązania terrorystów z 11 września (których udziału w zamachach przecież nie negujesz) z Al-Kaidą w Afganistanie? Dowody powiązania Al-Kaidy z tymi atakami były jasne i wyraźne, służby USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Izraela, Arabii Saudyjskiej i innych państw już do 20 września dostarczyły lub uznały z całą pewnością prawdziwość dowodów mówiących jasno i wyraźnie –
to ci ludzie z organizacji Al-Kaida zaatakowali Stany Zjednoczone. Na tyle wyraźnie, że nawet Ty i Mike ich nie negujecie. Zatem po co Amerykanie mieliby preparować taśmę, skoro powszechnie akceptowane dowody i tak już mieli?
Więc jakie jest Twoje ostateczne stanowisko?
Podpowiem możliwe sensowne odpowiedzi:
- uznajesz dowody ze śledztwa, wskazujące jasno i wyraźnie na Al-Kaidę, których jak już sam zadeklarowałeś „nie negujesz” i tym samym uznajesz bezcelowość upierania się przy dyskusji na temat „potrzebowali tej taśmy, czy też nie, sfałszowali ją, czy też nie”, bo brakowałoby Ci wtedy motywu potrzebnego Amerykanom do bawienia się w produkcję fałszywej taśmy (po co fałszować i to niejednokrotnie, skoro dowody i tak już mieli?)
- uznajesz, że taśma jest sfałszowana i obstajesz za opcją „sfałszowali ją, bo musieli mieć dowód winy Al-Kaidy”, jednocześnie zatem odrzucasz dowody pochodzące ze śledztwa, które pokazałem wcześniej, a które wyraźnie ukazują działania porywaczy i ich powiązania z tą organizacją. Nie muszę chyba dodawać, że ta z kolei opcja stoi w sprzeczności z Twoją wcześniejszą deklaracją, że „nie będziesz tych dowodów negował”.
- przemyślisz wszystko jeszcze raz i napiszesz odpowiedź w kolejnym swym poście
Już 20 września wysłano rządowi Talibów ultimatum:
1. Wydać wszystkich liderów Al-Kaidy władzom USA
2. Zwolnić wszystkich cudzoziemców więzionych w Afganistanie
3. Natychmiast zamknąć wszystkie ośrodki szkoleniowe Al-Kaidy
4. Wydać wszystkich członków Al-Kaidy odpowiednim władzom
5. Pozwolić przedstawicielom USA na inspekcję każdego zamkniętego ośrodka Al-Kaidy.
Ultimatum odrzucono. Nawet kraje arabskie zaczęły zrywać relacje dyplomatyczne z Afganistanem. Wojna była nieunikniona.
Hmm, mało prawdopodobne z tego wzgledu że przed nagraniem zapewne wiedzieli oni że ta kaseta nie może znaleźć sie w rekach amerykanów (to jest chyba normalne o.O), bo nie wiedzieli jeszcze co na kasecie zostanie powiedziane itd., więc zostawienie przez przypadek tak ważnej rzeczy jest absurdalne.
Tak ważnej rzeczy? Cały świat już wtedy wiedział, że wojna przeciw Al-Kaidzie jest słuszna. Kilkanaście państw brało czynny udział w wojnie popartej dowodami winy Al-Kaidy. Nawet państwa arabskie odwracały się od reżimu Talibów uznając winę tej organizacji i rządu Afganistanu. Jaki sens miało zatem ukrywanie tej taśmy, skoro cały świat widział już dowody świadczące o odpowiedzialności Osamy bin Ladena?
Na koniec zaś kwestią z wpisu kolegi ~Snagotha~, do której się odniosę, będzie:
Co do paszportu to dla logicznie myślącego człowieka bardziej prawdopodobnym jest że taki paszport został zniszczony w katastrofie niż ze wypadł i został znaleziony przez niewiadomo kogo.
Czy naprawdę nie uzyskamy od Ciebie jakiegoś dowodu świadczącego, że ten paszport musiał zostać zniszczony w katastrofie? Czy musimy zaufać jedynie słowom „dla logicznie myślącego człowieka bardziej prawdopodobnym jest”?
Niestety, sam mogłeś zobaczyć oponę z gumy, która przeleciała na wylot przez wieżę WTC, kamizelkę ratunkową z wnętrza samolotu, siedzenie z pokładu samolotu oraz przeczytać o innych papierowych przedmiotach, w tym biletach lotniczych, które przetrwały uderzenie.
To według mnie coś znacznie więcej niż „dla logicznie myślącego człowieka bardziej prawdopodobnym jest”.
W razie czego mam dla Ciebie jeszcze dwa przedmioty z miejsc katastrofy, oczywiście pochodzące z wnętrza rozbitego samolotu lotu nr 93:
Dokumenty CeeCee Lyles.
Więcej o niej:
http://www.post-gaze...3lylesbiop8.asporaz
Prawo jazdy Johna Talignaniego
Więcej o nim:
http://www.post-gaze...lignanbiop8.aspMIKE
Tutaj przejdę do drugiej części mojej wypowiedzi. Najpierw Mike rozciągnął przed nami wizję złowrogiej Ameryki, zarabiającej na wojnach i ucisku. Zapomniał on rzecz jasna o politycznym podziale świata, jaki wówczas miał miejsce i o konieczności walki z rozprzestrzenianiem się zbrodniczego ponad ludzkie wyobrażenie komunizmu. O tym jednak była mowa w innej debacie, zatem nie będę odnosił się do tego tutaj (zresztą jaki to miałoby sens tak właściwie? Mogę sto razy powtórzyć historię o powiedzmy amerykańskim lotniskowcu USS Enterprise, który nie dopłynął zgodnie z rozkazami do Pearl Harbor na dzień 7 grudnia tylko dlatego, że losowe wydarzenie, w tym przypadku pogoda, go zatrzymała po drodze, a Mike i tak dalej będzie opowiadał o wielkim spisku, który polegał między innymi na pozwoleniu Japończykom na atak z powodu bezpieczeństwa nieobecnych lotniskowców w porcie).
W skrócie Mike zaprezentował nam swoją wersję wydarzeń z dnia 11 września.
„Daliśmy się zaatakować, bo to nam się przydało”
Wbrew pozorom nie jest to żadna nowość wśród teorii spiskowych. To się nazywa „Teoria LIHOP (Let It Happen On Purpose)”.
Cała teoria dla zwolenników spisku zabrzmi z pewnością bardzo pociągająco. Wielu po zapoznaniu się ze słowami Mike’a (i po odrzuceniu naszych, czyli Mariusha i moich z góry jako kłamstwa „zaślepionych”) zakrzyknie z pewnością „TAK! TAK MUSIAŁO BYĆ!”
Ale nie dajmy się ponieść fantazji. Z teorią LIHOP bowiem jest parę problemów, a główny brzmi tak:
„Teoria LIHOP jest trudna do obalenia, ale to akurat nie jest problemem dla sceptyków, bowiem równie trudno, jeśli nie trudniej, ją udowodnić”
Zatem Mike, możesz w tej debacie zaprezentować swoje poglądy na temat wydarzeń z 11 września (nie wdając się nawet w dyskusję z argumentami strony przeciwnej za bardzo, jak to robiłeś do tej pory), ale one pozostaną... domysłami, bowiem nie znajdziesz ani jednego rzetelnego dowodu który poparłby Twoją teorię.
Przyjrzyjmy się jednak tej teorii z bliska. LIHOP oznacza, że rząd USA wiedział o planowanych przez terrorystów z Al-Kaidy atakach i postanowił nie robić nic, aby ich powstrzymać. Ataki te miały zaś zostać później wykorzystane przez administrację do różnych celów. Jednym z nich miało być uzyskanie dostępu do ropy w Iraku (o tym będzie później). Drugim, a zarazem przedstawionym przez Mike’a miały być zyski z wojen.
Teoria ta jest jednocześnie swoistą „deską ratunkową” zwolenników teorii spiskowej na całym świecie, do której zwykle uciekają się, gdy nie mają już pola manewru. Kiedy bowiem wykaże się, że z atakami na Pentagon i WTC, oraz z rozbiciem się lotu 93 na polu wszystko jest w porządku i że nie ma tam żadnych „anomalii”, to aby ratować swoją wiarę w spisek (który przecież musiał, musiał, musiał istnieć), zwolennicy TS zazwyczaj wyciągną swojego asa z rękawa – „to był w takim razie scenariusz LIHOP. I co teraz, sceptycy?”
Cóż, teoria LIHOP brzmi interesująco, ale musimy zdać sobie sprawę z tego, że dyskutowanie na jej temat oznacza dyskutowanie nie na temat tego, jakie są dowody, ale na temat tego co wiedzieli ludzie rządzący krajem. Chyba każdy się ze mną zgodzi, że ciężko dyskutować na temat kto co wiedział, a czego nie wiedział. Jak stwierdził Truman Burbank, nie mamy bowiem kamer w ich głowach.
Mogę wykazać parę błędów w tym scenariuszu LIHOP, oraz w informacjach podanych nam przez Mike’a, lecz nie zobaczycie tutaj namacalnego dowodu mówiącego dobitnie „LIHOP to kłamstwo”. Bo nie da się tego udowodnić, tak samo jak nie da się udowodnić istnienia Boga. Nie udowodnię, że Boga nie ma, ale też nikt nie udowodni, że On istnieje. Nie udowodnię, że kot mojej sąsiadki nie jest zakamuflowanym przy pomocy nieznanej dla nas technologii agentem Jaszczuroidów z układu Vegi, ale nikt z kolei nie udowodni, że nim jest. Na szczęście tak samo nie można udowodnić, że było tak, jak mówi Mike.
Niemniej, skoro to Mike prezentuje nam tę teorię (a w jego domyśle także „najświętszą prawdę o 9/11”), to oczekuję, że zamiast spekulacji i domysłów otrzymamy jednak od niego jakieś dowody świadczące o prawdziwości tego scenariusza. Wyobraźmy sobie, że znajdujemy się w sądzie, gdzie liczą się fakty i dowody, nie domysły. Mike, jestem przekonany, że wszyscy czytelnicy oczekują tych dowodów, nie gdybania. A że udowodnić swojej teorii nie możesz... zatem masz problem.
Dodatkowo nie popadajmy w coś, co jest niedopuszczalne. Nie oceniajmy wydarzeń z 11 września przez pryzmat naszej obecnej wiedzy. Mówiąc o scenariuszu LIHOP musimy wyrzec się wszelkiej ochoty do przypisywania ówczesnym ludziom takiej znajomości faktów, jaką my mamy dzisiaj.
Jest to bowiem przykład działania w stylu „mówiłem, żebyś tamtędy nie szedł!”.
„Idą dwie osoby ścieżką, którą jeszcze nigdy nie szły. Nagle ta ścieżynka rozwidla się, ale widać, że po parunastu metrach znowu te obie dróżki łączą się w jedną. Jest tylko jeden problem, bo idąc jedną z nich, nie będzie widać z powodu gęstych krzaków oddzielających obie odnogi co będzie działo się na drugiej. Jedna z tych osób mówi:
- Ja pójdę lewą odnogą, a ty prawą. Spotkamy się za kilkanaście metrów.
- Nie idź tamtędy, chodźmy obaj prawą!
- Nie, ja pójdę lewą, a ty prawą.
I tak zrobili. Spotykają się po chwili, ale ta osoba, która nalegała na rozdzielenie się, idąc swoją ścieżką wpadła do kałuży i zamoczyła spodnie.
- A widzisz? Mówiłem, żebyś tamtędy nie szedł!”Łatwo oceniać dany wybór i dany fakt z przeszłości znając skutki wszystkich wydarzeń już po czasie. Można mieć przeświadczenie, że dana osoba wiedziała, że idąc tamtą ścieżką wpadnie się do kałuży. Ale czy ta osoba miała taką wiedzę na pewno? W istocie bowiem jest to zwykłe i bezpodstawne przypisywanie sobie w danym momencie w przeszłości wiedzy, którą nabyliśmy dopiero później.
Przejdźmy jednak do paru głównych nielogiczności teorii LIHOP.
Po pierwsze, aby uwierzyć w ten scenariusz, musimy przyjąć, że administracja Busha wiedziała w całości o ataku. Co więcej, nie tylko musiała wiedzieć, że taki zamach się szykuje, ale musiała też wiedzieć jak dokładnie będzie przebiegał. Tutaj po pierwsze chodzi o to, że agenci i inżynierowie musieli mieć czas na założenie ładunków w wieżach WTC a tym samym wiedzieć, że to o nie chodzi, a po drugie Bush musiał mieć pewność, że atak nie będzie polegał na próbie uderzenia samolotem na przykład w szkołę, w której aktualnie przebywał.
Władze amerykańskie wiedziały o groźbie, jednak początkowo uważały, że atak będzie miał inny zupełnie przebieg niż scenariusz z dnia 11 września. 11 maja 2001 roku rząd ostrzegł Amerykanów przebywających poza granicami USA, aby mieli się na baczności. W czerwcu zamknięte zostały ambasady USA w Senegalu i Bahrajnie. W połowie czerwca służby Jemenu udaremniły zamach na ambasadę Stanów Zjednoczonych w tym kraju. Condoleeza Rice pod koniec tego samego miesiąca podkreślała zagrożenie atakiem terrorystycznym, tym samym podnosząc czujność służb odpowiedzialnych za ochronę. To trochę nie pasuje do teorii „pozwólmy im na atak”. Wszelkie zwracanie uwagi na możliwość zamachów zwiększa czujność szeregowych członków służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo a to zwiększa ryzyko, że plan może zostać wykryty i zneutralizowany przed czasem, co z kolei w myśl teorii LIHOP byłoby nie na rękę władzom.
Wynika z tej teorii również, że administracja Busha musiała mieć źródło informacji, które bezwzględnie wskazywało „11 września Al-Kaida zaatakuje dwie wieże WTC, Pentagon i ... (coś jeszcze, nie wiemy co konkretnie).” Mike, a zarazem cały scenariusz LIHOP zatem sugeruje istnienie potężnego źródła informacji, które już długo wcześniej znało plany przyszłego zamachu (Mike bowiem sugeruje w swym poście, że dotacje o których będzie jeszcze mowa mają związek z wciągnięciem USA w wojny o ile dobrze zrozumiałem, a ~Snagoth~ próbuje dowieść, że założono przed czasem materiały wybuchowe w WTC, aby „zwiększyć efekt”).
Czym jest to super źródło? Czy to CIA? FBI? Jeżeli prezydent i najbliżsi mu pracownicy jego administracji wiedzieli, to musiało też o tym wiedzieć wielu agentów służb wywiadu, nie tylko szefowie, ale i oficerowie niższego szczebla. Zbyt wielu ludzi do uciszenia w razie wpadki.
Jednak posługiwanie się samymi skrótami CIA i FBI niewiele mówi. Sprawą Al-Kaidy od roku 1996 zajmowała się specjalna komórka zwana „Bin Laden Issue Station”, a potocznie „Alec Station”.
Zrzeszała ona grupę specjalistów i agentów, których zadaniem było ściganie, zbieranie informacji na temat Osamy bin Ladena i przeszkadzanie jak tylko można było w jego planach.
Jednostka ta zebrała dużo informacji na temat samej Al-Kaidy, powiązała ją z innymi zamachami, ale nawet członkowie tej specjalnej grupy (są już na „emeryturze” i napisali książki na ten temat), między innymi były agent Michael Scheuer nie odkryli do końca natury zagrożenia zamachów z 11 września. Innymi słowy nawet oni nie wiedzieli ani kiedy atak nastąpi, ani jaką będzie miał formę. Zatem skoro nawet specjalnie wyznaczona jednostka wywiadu zajmująca się obserwowaniem Al-Kaidy nie znała danych niezbędnych do przeprowadzenia teorii LIHOP, to skąd wiedział o tym wszystkim tak dobrze prezydent Bush? Na tyle dobrze, że zdołał zainstalować w wieżach WTC odpowiednie ładunki?
„Alec Station” miała problemy z liczbą personelu i analizą danych. Specjalnie wyznaczona jednostka, która koncentrowała cały swój wysiłek tylko i wyłącznie na Al-Kaidzie nie była w stanie zapobiec wydarzeniom z 9/11. Wg teorii LIHOP, którą przedstawia nam Mike, to sugeruje, że oprócz niej musiała działać jeszcze jakaś inna jednostka, która zajmowała się śledzeniem Al-Kaidy i która wiedziała dokładnie o planach zamachu. Dwie agencje? Dzielenie wysiłku, danych i pieniędzy na dwie komórki wywiadu pracujące nad tym samym zagadnieniem? Jedna o niczym nie wie, a druga zdobywa superważne informacje i przekazuje je prezydentowi na czas?
Oczywiście o „Alec Station” wiemy sporo. Czy mamy jakikolwiek dowód, nawet ślad, na istnienie tej drugiej komórki, której udało się rozpracować plan Osamy bin Ladena?
Odpowiedź jest chyba oczywista. Nie mamy.
Drugim brakiem logiki jest przekonanie, że USA naprawdę potrzebowało masakry w centrum Nowego Jorku jako pretekstu do wypowiedzenia wojny terroryzmowi. Jednak już od wielu lat Ameryka prowadziła wojnę z terroryzmem, nie tak spektakularną, ale jednak rakiety szybowały w stronę baz terrorystów. Co więcej, czemu Bush nie miałby spreparować czegoś mniej przerażającego? Atak wietnamskich jednostek na amerykański niszczyciel wystarczył do zwiększenia udziału Ameryki w wojnie w Wietnamie. Skoro Bush planował uzyskanie pretekstu, to czy nie lepiej byłoby spreparować coś na mniejszą skalę, ale jednak wciąż skutecznego?
Po trzecie, działając w ten sposób administracja Busha sama na siebie nałożyła ryzyko, że w przyszłości ten spisek może wyjść na jaw i że zostaną oni pociągnięci do odpowiedzialności. Udział w zamordowaniu tylu tysięcy Amerykanów nie jest zarzutem, który jest niegroźny. Prezydent zaś po zakończeniu kadencji jest takim samym obywatelem jak każdy inny i może zostać postawiony w stan oskarżenia i skazany jak każdy mieszkaniec USA. Z tego powodu spreparowanie mniej spektakularnego powodu do wypowiedzenia wojny byłoby dla Busha i reszty o wiele bardziej bezpieczne.
Po czwarte nawet w przypadku teorii LIHOP, musielibyśmy mieć wielu ludzi zaangażowanych w spisek. Pracowników administracji, wywiadu, ochrony, strażaków, saperów itp. Zbyt wielu ludzi niezwiązanych pracą w tajnych jednostkach aby utrzymać wystarczającą tajemnicę, która nie mogłaby nigdy wyjść na jaw.
Po piąte, mimo wszystko wciąż trochę naiwna wydaje mi się teoria opracowana przez młodych ludzi, którzy obejrzawszy kilka słabej jakości nagrań na youtube i zdjęć o pikselach wielkości pięści odkryli „super spisek”. Ciężko uwierzyć też w takie partactwo służb państwa, które rzekomo wykryło jakimś cudem zamachy przed czasem.
Przejdźmy zatem dalej. Po przeczytaniu Twojej wypowiedzi nawiązałem kontakt z paroma Amerykanami i Kanadyjczykami. Wszyscy byli zaskoczeni argumentem dotyczącym dotacji firm dla partii Republikanów. Nie jest to za oceanem nic nadzwyczajnego. Wiele firm inwestuje w wybory. Obstawiają zwycięzców wyborów (czy to do Kongresu, czy na urząd prezydenta) i przekazują pieniądze partii, z którą wiążą nadzieje na zwycięstwo. Tak się dzieje w USA od dawna i nie jest to żadną nowością.
Sposób w jaki Ty przedstawiłeś tę normalną działalność sugeruje, że firmy te niejako zapłaciły Republikanom łapówkę. „My damy wam pieniądze, wy rozpętacie dla nas wojnę.” Co więcej, podałeś tylko dotacje dla Republikanów. Czyżbyś zapomniał o pieniądzach, jakie w tym samym czasie przeznaczyli dla Demokratów?
Ciekawa teoria, jednak do rzeczy.
O przekrętach Halliburtona i KBR wie w Ameryce każdy. Co jednak poradzić na to, że wygrała przetarg? Wygrywała je już za kadencji Clintona i jest najpotężniejszym dostawcą takich usług w Ameryce, zatem szansa na to, że zostanie wytypowana do zaopatrywania Armii USA w Iraku i Afganistanie była i tak duża. Istniały kontrowersje w związku z Dickiem „Dzikim Czejenem” Cheneyem, jednak po pierwsze jak już wiemy ma to mały związek ze sprawą zamachów z dnia 11 września (bo brakowało służbom wywiadowczym USA wiedzy na temat sposobu przeprowadzenia tego zamachu, zatem nie można było przygotować się do zaplanowania wcześniej zysków). Poza tym Cheney nie jest już od jakiegoś czasu prezesem tej firmy.
Poza tym chyba nikogo nie dziwi to, że firmy z branży zbrojeniowej zarabiają na wojnie? Zgubne jednak jest twierdzenie, że to one stoją za wybuchem wojen, a nie wojny odpowiadają za ich zyski.
A 9/11 to nie sam zysk. To ogromna strata. Firmy ubezpieczeniowe osiągają 9 miliardów $ strat, w porównaniu z 26 miliardami $ zysków rok wcześniej. Straty dosięgły linie lotnicze, turystykę i transport. Prace straciło około 200 000 ludzi. Zanotowano 27 miliardów $ strat z powodu zniszczonego mienia. Sam Nowy Jork w ciągu następnego miesiąca stracił 105 miliardów dolarów wpływów. 600 milionów kosztowało samo sprzątanie zniszczeń. 970 milionów ratowanie ludzi. Kwota, jaką wydano na gruntowny remont metra to 4.5 miliarda $, a potrzebne są jeszcze 3 miliardy. 500 milionów $ wydano na rodziny poległych ratowników. 30 000 mieszkań w NY należało uprzątnąć z powodu azbestu. A to tylko ułamek wszystkiego.
Zysk dla wybranych. Strata dla każdego. To niestety nie przejdzie bez echa w takim miejscu jak Ameryka. Dziwne zatem, że pomimo takich „niezbitych dowodów” na spisek, Bush wciąż ma się dobrze i nic nie zapowiada, że po zakończeniu kadencji nagle znajdzie się w opałach.
Przyjrzyjmy się jednak tym dotacjom, które według Ciebie odegrały ważną rolę w sprawie 9/11.
Otóż, w roku 2000, podczas kampanii wyborczej Busha na stanowisko prezydenta USA, dotacje wyglądały następująco:
Pozycja na liście firm, które dały najwięcej pieniędzy: 26
Firma: Lockheed Martin
Przekazana ilość pieniędzy sztabom wyborczym: $2,664,054
W tym ilość tej kwoty przekazana dla Demokratów: 39%
Dla Republikanów: 61%
Prawie 40% pieniędzy, które Lockheed Martin zainwestował w politykę, przekazał demokratom, rywalom Busha.
A inni?
General Electric
$1,971,884
dla Republikanów - 39%
dla Demokratów - 61%
Boeing Co
$1,925,573
demokraci - 45%
republikanie - 55%
Walt Disney Co
$1,480,032
56%
43% - tyle procent z kwoty 1,480.032 dolarów przekazał Republikanom Walt Disney Co. Czy oni też planowali spisek, choć na mniejszą skalę?
Pozostałych firm wymienionych przez Ciebie nie ma wśród 100 pierwszych pozycji na liście.
Przejdźmy do wyborów do Kongresu z roku 2002, zatem już po dacie nas interesującej.
Lockheed Martin
$2,467,034
dla Demokratów - 41%
dla Republikanów - 59%
General Electric
$1,954,862
Demokraci - 41%
Republikanie - 59%
Northrop Grumman
$1,929,925
Demokraci - 29%
Republikanie - 71%
(prawie 30% poszło dla przeciwnego obozu)
Boeing Co
$1,742,546
Demokraci - 44%
Republikanie - 55%
General Dynamics
$1,532,424
Demokraci - 39%
Republikanie - 61%
ChevronTexaco
$1,307,581
Demokraci - 25%
Republikanie - 75%
Reszty firm nie ma wśród 100 największych sponsorów.
Wybory prezydenckie 2004. Trzeba wesprzeć Busha, żeby kontynuował walkę z terroryzmem jako prezydent USA (wg tego, co zapewne sugeruje nam Mike).
General Electric
$2,250,307
dla Demokratów - 47%
dla Republikanów - 53%
Lockheed Martin
$2,140,251
Demokraci - 34%
Republikanie - 66%
Northrop Grumman
$1,650,731
Demokraci - 34%
Republikanie - 65%
Boeing Co
$1,491,133
Demokraci - 46%
Republikanie - 54%
General Dynamics
$1,291,452
Demokraci - 43%
Republikanie - 57%
Innych firm brak na tej liście.
Wybory 2006 do Kongresu. Firmy doskonale zarabiają na wojnie w Iraku (co sugeruje Mike). Należy utrzymać te passę za wszelką cenę.
Ale...
General Electric
$2,508,555
daje aż 41% tej kwoty Demokratom
i 58% Republikanom
Lockheed Martin
$1,979,240
Demokratom - 40%
Republikanom - 59%
General Dynamics
$1,297,688
Demokratom - 38%
Republikamon - 59%
Boeing Co
$1,268,241
Dem - 42%
Rep - 57%
Northrop Grumman
$1,266,861
Dem - 36%
Rep - 63%
Raytheon Co (debiutuje na liście)
$1,110,254
Dem - 41%
Rep - 58%
Aż tak duży procent dotacji poszedł na Demokratów? Wroga wojny w Iraku i Afganistanie? Czemu nie sponsorowano tylko Republikanów? Wszak ich polityka to żyła złota. Czemu robiono tak, a nie inaczej? Dzielono dotacje aby każdy dostał dużo?
Bo tak się zwykle robi w USA. Daje każdemu, a nie wspiera jedynie jednego kandydata. To inwestycja w politykę, w każdy jej możliwy wynik. Nie łapówka dla ekipy rządzącej „wywołajcie dla nas wojnę”.
Brutalny przykład? Według Mike’a wierni wspólnicy Busha zapłacili mu za wojnę. A co robią teraz, podczas wyborów w 2008 roku? Jak do tej pory wydano:
General Electric
$1,112,146
dla Demokratów - 59%
dla Republikanów - 41%
Lockheed Martin
$803,685
Dem - 51%
Rep - 48%
Northrop Grumman
$741,850
Dem - 48%
Rep - 51%
Raytheon Co
$715,597
Dem - 53%
Rep - 47%
General Dynamics
$681,440
Dem - 59%
Rep - 41%
Boeing Co
$628,036
Dem - 55%
Rep - 45%
Polityka. Wygrają Demokraci, więc nagle pieniądze płyną w większości dla nich. To nie przekupstwo „macie, tylko kontynuujmy wojnę”. Po prostu „wierzymy, że to wy wygracie. Proszę, to dla was”.
Jednak trochę parodiując ten Twój argument z dotacjami mogę dumnie napisać:
National Beer Wholesalers Assn
$2,512,433
dotacje dla partii Republikańskiej podczas wyborów z 2002 roku - 80%
Wniosek jest oczywisty. Żołnierze pojadą na wojnę, a ktoś ich będzie musiał zaopatrywać w piwo. Aby zagwarantować wzrost sprzedaży wynikający ze zwiększonego zapotrzebowania na piwo wśród spragnionych żołnierzy (każdy przecież marzyłby o piwku na Irackiej pustyni), aż 80 procent swoich dotacji dla polityków firma ta przekazała Republikanom. Oto jak głęboko sięga spisek
Czy to jedynie „przypadek”?
Źródło:
http://www.opensecre....asp?cycle=2002Przyznam tez, że zarówno ja, jak i ci moi znajomi zza oceanu, czekamy z niecierpliwością na uzasadnienie jaki związek z 9/11 ma sprawa Plame. Podkreślam,
z 9/11, nie zaś z wojną w Iraku, której tutaj
nie omawiamy. Mam nadzieję, że nie taki sam jak dotacje amerykańskich firm z 9/11 i Pearl Harbor z 9/11, czyli mówiąc skromnie, żaden.
Na koniec cieszy mnie jeszcze fakt, że nie powtarzamy w tej debacie, skądinąd dość wysokiego poziomu, tak mizernych kłamstw jak „pojechali do Iraku po ropę”. Wiem, że dla wielu jest to coś w rodzaju mantry, ale niestety, te sensacje nie odpowiadają prawdzie. Choć wiem, że ci, którzy do tej pory pisali „LOL, pojechali po ropę!”, nie zmienią zdania ani odrobinę.
Przyjrzyjmy się danym amerykańskiej Energy Information Administration:
Oto zestawienie ilości importowanej przez USA ropy z Iraku:
Z Kanady:
i z Meksyku:
W 2001 roku 28,56% importowanej przez Stany Zjednoczone ropy stanowił import z krajów z rejonu Zatoki Perskiej (Bahrajn, Irak, Iran, Kuwejt itp.) W 2006 roku ta ilość spadła do 21,39%. W ciągu tych paru lat ilość ropy importowanej przez USA z tego regionu zatem... spadła.
W 2001 roku kraje OPEC zaopatrywały USA w 52% importowanej przez nie ropy, podczas gdy kraje nie zrzeszone w OPEC – 48%. W 2006 roku sytuacja się odwróciła – Kraje OPEC eksportują do USA 47,4% rocznego importu ropy do Ameryki, a kraje nie należące do OPEC – 52,6%. Czyli USA importuje teraz więcej ropy z krajów nie-OPEC, niż z krajów OPEC.
W 2001 roku Arabia Saudyjska była głównym zaopatrzeniowcem USA w ropę naftową, Ameryka importowała z tego kraju 17,27% ogólnej ilości importowanej ropy. W 2006 roku krajem z którego USA importowało najwięcej ropy stała się... Kanada. 17,66% całej importowanej przez USA ropy pochodzi właśnie z Kanady. Meksyk jest na drugim miejscu ze swoimi 15,61%. Import z Arabii Saudyjskiej spadł do 14,08% i jest obecnie na trzecim miejscu wśród krajów z których Ameryka importuje ropę.
A Irak? W 2001 USA importowało z tego kraju 8,52% całego swojego importu tego surowca. W 2006 – 5,48%.
Import ropy naftowej z Iraku do USA spadł i to gwałtownie.
Co to za wojna w poszukiwaniu ropy, skoro przed jej rozpoczęciem importowało się więcej ropy niż po jej zakończeniu?
No, chyba że cała ta wojna to spisek Kanady i Meksyku, aby zwiększyć swój eksport tego surowca do swego potężnego sąsiada
Wszystkie dane dostępne są na stronie EIA:
http://www.eia.doe.gov/W tym momencie, zanim jeszcze przejdę do omawiania nowych aspektów 9/11, postaram się odpowiedzieć na jedno z pytań postawionych w kuluarach, aby spróbować rozwiać nieco wątpliwości kolegi
NoMeansNo. Sprawa rozmów była już poruszana, ale ja spróbuję ją nieco rozwinąć.
To, że rozmowy takie były ponoć niemożliwe, wiemy od pana Kee Dewney’a. Otóż wybrał się on swoim samolotem (Cessna 172) i polatał trochę nad Londynem w stanie Ontario w ramach szumnego „Projektu Achilles”. Oczywiście trasa jego samolotu nie miała praktycznie nic wspólnego z trasą lotów, z których wykonano rozmowy. Ot, cztery kółeczka nad miastem. W „Projekcie Achilles” brały udział też dwa telefony firmy Motorola (nie wiemy oczywiście, czy takie, jakich użyto w dniu 11 września, ale znając dokładność pana Dewney’a i innych zwolenników teorii spiskowej, nie przyłożył on zapewne do tego zbyt dużej uwagi). Oczywiście wynik eksperymentu musiał być negatywny lub niezadowalający, gdyż został on przytoczony w mizernej wartości filmie „Loose Change”.
Od tamtej pory mamy tysiące „dowodów”, które jasno mówią, że zatem „rozmowy były niewykonalne”. W samym Loose Change mamy to przytoczone razem z rozmowami osób, które dzwoniły z Airphone’ów, sugerując oczywiście, że te osoby także nie mogły rozmawiać. Błąd nr 1. Airphone’y mają za zadanie działać w samolotach, więc tutaj autorzy filmu trochę się zagalopowali w swej spiskowej działalności.
Błąd nr 2 polega na wmawianiu ludziom, że telefony komórkowe nie miały prawa działać.
Poczytajmy sami:
[My spouse] and I and six other fellow [...] employees were on the 8 am flight from Boston to Los Angeles on Tuesday, but we were on the Delta flight [1989], the one out of three 8am flights departing Logan that did not get hijacked. Instead, we were forced to make an emergency landing in Cleveland because there were reports that a bomb or hijacking was taking place on our plane. The pilot had radioed that there was suspicious activity in the cabin since one of the passengers was speaking urgently on his cellphone and ignored repeated flight attendant requests to stop using his cell phone while in flight. Also, there was an irregularity in the passenger manifest because there were two people [with the same middle eastern name] who were listed but only one aboard.
http://256.com/gray/...11/travel.shtmlAlexa Graf, AT&T spokesperson, said systems are not designed for calls from high altitudes, suggesting it was almost a fluke that the calls reached their destinations.
“On land, we have antenna sectors that point in three directions — say north, southwest, and southeast,” she explained. “Those signals are radiating across the land, and those signals do go up, too, due to leakage.”
From high altitudes, the call quality is not very good, and most callers will experience drops. Although calls are not reliable, callers can pick up and hold calls for a little while below a certain altitude, she added.
http://telephonyonli..._final_contact/It all depends on where the phone is, says Marco Thompson, president of the San Diego Telecom Council. “Cell phones are not designed to work on a plane. Although they do.”
http://www.sandiegom...ct/sdscene.htmlFrom this morning's New York Times: "According to industry experts, it is possible to use cell phones with varying success during the ascent and descent of commercial airline flights, although the difficulty of maintaining a signal appears to increase as planes gain altitude. Some older phones, which have stronger transmitters and operate on analog networks, can be used at a maximum altitude of 10 miles, while phones on newer digital systems can work at altitudes of 5 to 6 miles. A typical airline cruising altitude would be 35,000 feet, or about 6.6 miles."
http://www.slate.com/id/1008297/Hence it is possible to receive signals on cell phone while travelling in an aeroplane, provided the base station range allows. Cell phone use during flights is still banned by regulations because it disrupts cell service on the ground and have the potential to interfere with an airplane's navigation and communication instruments.…
…From high in the sky, a cell phone acts like a sponge, sucking capacity out of the cellular sites that carry calls. For ground users, cell phones communicate by connecting to one cell site at a time, from the air, because of the height and speed of an aircraft, the phones often make contact with several sites at once.
If allowed this would limit call capacity, which could mean less revenue. The cellular signal from the air is also especially strong, since it is unimpeded by buildings or other ground clutter. That often means it can jump on a frequency already in use on the ground, causing interruptions or hang-ups.
And airborne cellular calls are sometimes free because the signal is moving so fast between the cells that the software on the ground has difficulty, recording the call made, put the plane at risk because cellular phones can disrupt the aeroplane's automatic pilot, cabin-pressure controls.
http://www.hindu.com...03100110300.htmThe pilot indicated that he may be overflying the cloud tops. He did not file a flight plan. The pilot's wife was driving to the same location and they talked by cell phone while en route.
http://www.aircrafto...01208X06269.aspFinally, I sat next to a woman who answered her cell phone at 30,000 feet, just above Mt Adams, on my way to Seattle. She answered to tell the person that she couldn't talk to them as she was on a plane.
http://www.gadling.c...-and-questions/I was flying in a 757 somewhere in the 35,000 feet or thereabouts altitude
when the cell phone in the briefcase of the passenger next to me started
to ring. He quickly opened the briefcase and took off the battery then
sheepishly looked around to see if a FA had heard it. He told me that he
was using it in the terminal and forgot to turn it off.
So to answer your question, I have seen a cell phone ring at altitude. I
would guess that if the phone can ring, a person can most probably talk on
it
http://groups.google...c35ae6af06fbca8Nie będę się zagłębiał dokładniej w ten temat, ponieważ chciałbym poruszyć jeszcze kilka nowych kwestii, lecz mam nadzieję, że tych parę cytatów (nie ze stron 9/11truth-truth-truth.com ani debunking9/11.com, lecz ze źródeł neutralnych) trochę przejaśni sprawę.
Brudne Kłamstwa Spiskowe
Ciąg dalszy
Zapoznaliśmy się już z wydarzeniami lotu 93. Mariush jest w trakcie analizowania spraw związanych z World Trade Center. W dniu 11 września jeszcze jeden obiekt został trafiony przez samolot porwany przez terrorystów, mianowicie, jak już wszyscy wiemy, Pentagon.
Cóż... skoro 9/11 to musiał musiał musiał być spisek, zatem tutaj również nie możemy, wg zwolenników TS, liczyć na oficjalny przebieg wydarzeń. Nie będę tutaj omawiał dokładnie zamachu na ten budynek, nie będę podawał tysięcy analiz ani przedstawiał chronologię wydarzeń milisekunda po milisekundzie. Zamiast tego czeka nas wiedza o paru najważniejszych sprawach dotyczących tego miejsca i związanej z nim teorii spiskowej.
Na pierwszy ogień wezmę słynną już „dziurę w Pentagonie”. Pozwolisz Mike, że „podkradnę” Ci jedno ze zdjęć, które umieściłeś w swojej wypowiedzi, mianowicie to:
„Czy mamy uwierzyć, że z jednej strony mamy zawalenie się wieżowca, a z drugiej „nieznaczne” uszkodzenia?”, raczyłeś się zapytać.
Uwierzyć niekoniecznie, jak kto woli. Na szczęście nasza wiara lub niewiara nie decyduje o prawdziwości danego zdarzenia, więc nawet jeśli nie uwierzysz w tę oczywistą prawdę, to świat się nie zawali. Zdjęcie to jest pierwszym przykładem subtelnej manipulacji zwolenników TS.
Wymownym milczeniem pominę już kwestię różnic w konstrukcji obu budowli (wież WTC i Petagonu), pozostawiając tę nieskomplikowaną do zauważenia różnicę każdemu z czytelników.
Powyższe zdjęcie, początkowo bardzo popularne wśród zwolenników teorii spiskowych, a obecnie już tracące i to bardzo na swej popularności z racji ukazania prawdy przez tzw. „sceptyków”, ma oczywiście za zadanie przekonać czytelnika, że to nie Boeing uderzył w ten budynek. Triumfalnie pokazywana jest ta fotografia i komentarz do niej „dziura jest zbyt mała!”
Kłamstwo nr 1 – „Rozmiar dziury”.
Tymczasem z nią jest wszystko w porządku, jedynie zdjęcie to jest starannie wybrane. Pokazuje nam miejsce uderzenia samolotu, ale cały parter jest na nim zasłonięty strumieniem piany wylewanej przez strażaków. Zniszczeń i to rozległych znajdujących się na parterze Pentagonu zatem nie widać. Sprytne
Na szczęście są inne zdjęcia, które pokazują wygląd parteru tuż po uderzeniu, przedstawię tutaj jedno z lepszych:
Niestety na stronach zwolenników TS tego zdjęcia rzecz jasna nie uświadczymy. Zapytałbym „dlaczego?”, ale i tak nie otrzymam odpowiedzi
Co na tym zdjęciu widzimy?
Miejsce zaznaczone czerwonym prostokątem na zdjęciu kolegi Mike’a to zniszczenia pierwszego piętra spowodowane uderzeniem górnej części kadłuba samolotu. Na podanym przeze mnie zdjęciu ten obszar zniszczeń to miejsce widoczne nad czarnym palącym się vanem spowitym w dymie. Zniszczenia na parterze są zaś bardziej rozległe, widać, że sięgają zdecydowanie bardziej na lewo od dziury spowodowanej uderzeniem kadłuba, sięgającej aż do pierwszego piętra. Co sprawiło, że dziura na wysokości parteru jest szersza niż na pierwszym piętrze? Tam uderzyły silniki samolotu.
Posłużę się tutaj schematem zaprezentowanym już na tym forum (tak właściwie to prawie wszystko zostało już zaprezentowane, więc w sumie powtarzamy się) przez Mariusha.
Ten schemat pokazuje zniszczenia ściany budynku. Ciemnobrązowy oznacza całkowite zniszczenie i dziurę. „Jasnobrązowy” zniszczenia ściany, ale bez wybicia dziury na wylot.
Tutaj widzimy to samo, ale z innej perspektywy. Na ścianę Pentagonu został naniesiony żółty szkic miejsc, w które uderzyły poszczególne części samolotu.
Tak zaś wygląda naniesienie tego szkicu na zdjęcie z miejsca uderzenia.
Czy rozmiar uszkodzeń odpowiada wielkości samolotu Boeing 757?
Oczywiście.
Lecz aby to zauważyć, trzeba wykazać trochę dobrej woli i nie opierać się jedynie na zdjęciach, które pokazują nam głównie pianę gaśniczą.
Przy okazji przyjrzyjmy się jeszcze jednej ciekawej rzeczy (coś dla zwolenników wersji „bomba w Pentagonie” lub „rakietą w Pentagon”)
Na tym zdjęciu widzimy zbliżenie na ścian budynku tuż na lewo od miejsca uderzenia lewego silnika.
Z prawej strony zdjęcia widzimy miejsce uderzenia kadłuba (dziura wychodzi na pierwsze piętro wzwyż). Bardziej na lewo widać na parterze miejsce uderzenia silników. Silniki i kadłub samolotu są wykonane z najtwardszych materiałów i nie uległy całkowitemu zniszczeniu, lecz przebiły się dalej przez ścianę. Ale końcówki skrzydeł są delikatne, jak najlżejsze i nie zawierają żadnych części, które byłyby w stanie przebić grubą, zbrojoną i wzmocnioną betonową ścianę. Co zatem zrobiły? Spowodowały uszkodzenia ścian widoczne na parterze, na lewo od miejsca uderzenia lewego silnika. Nad trzema oknami parterowymi widać odsłonięte przez siłę uderzenia zbrojenie. Skrzydło nie zdołało przebić się przez beton, ale „odłupało” zewnętrzną warstwę odsłaniając znajdujące się pod nią metalowe zbrojenie. Nie muszę chyba dodawać, że zasięg tych zniszczeń odpowiada szerokości skrzydeł samolotu Boeing 757.
Mamy zatem dowód nr 1 – ślad dokładnie taki, jaki wybiłby uderzający Boeing 757.
Dowodem nr 2 są szczątki znajdowane zarówno przed, jak i wewnątrz budynku. Widzieliśmy już zdjęcia pod tytułem „gdzie są te szczątki?” Tuż przed waszymi oczami, drodzy zwolennicy teorii spiskowej.
Jak już wykazał crashtest samolotu F4 Phantom, rozpędzony samolot uderzający w betonową ścianę rozpada się na drobne konfetti. Poszycie, wykonane z lekkich materiałów nie jest w stanie zrobić niczego więcej poza rozerwaniem się i rozrzuceniem dookoła. Jedynie twardsze części, takie jak silnik i elementy podwozia są w stanie dokonać większych szkód.
Crashtest wykonano, aby ocenić zagrożenie wynikające z uderzenia samolotu w ścianę reaktora atomowego.
Czego zatem powinniśmy spodziewać się po poszyciu samolotu 757? Drobnych, poskręcanych aluminiowych blach rozsianych po okolicy. Dokładnie to, co widzieliśmy:
„AA” = American Airlines.
A jak powinny wyglądać te bardziej wytrzymałe elementy samolotu i gdzie się powinny znajdować?
Ano wewnątrz budynku i wyglądać właśnie tak:
(silnik samolotu)
(podwozie, do którego przymocowane było koło)
(fragment koła)
(i jego porównanie z kołem Boeinga 757)
Jakby tego jeszcze było mało, mamy miejsca odnalezienia szczątków ludzkich:
(białe owale pokazują miejsca odnalezienia szczątków pasażerów samolotu, a żółte pracowników Pentagonu)
Oczywiście, aby zdyskredytować te dowody świadczące, że nie był to spisek typu „Global Hawk”, lub jakikolwiek inny z serii „no plane”, wymyślono rozmaite teorie, które swoją śmiesznością i swoistym „chwytaniem się brzytwy” mogą jednych albo rozbawić, albo zszokować. Nie będę jednak tutaj marnował czasu na te historyjki, być może nasi przeciwnicy sami poruszą ten temat, próbując właśnie „złapać się brzytwy”, ale nie byłoby to im na rękę, bowiem jakość dowodów potwierdzających, że to są części Boeinga 757 jest niepodważalna. Zatem to, czy usłyszymy bajeczki o „częściach z nie tego samolotu co trzeba”, zależeć będzie od naszych drogich rywali.
Ale ktoś, kto usilnie wciąż wierzy w spisek, może przecież brnąć dalej w swój absurd, twierdząc, że części zostały... na przykład... podrzucone (tak tak, nawet takie historie są opowiadane
). I co teraz?
Dowód nr 3 – świadkowie.
Pentagon nie leży na odludziu. Dookoła Pentagonu nie kręcą się wyłącznie sami wojskowi i agenci CIA. Tuż obok niego przebiega ruchliwa droga publiczna.
http://wtc7lies.goog...ntWitnesses.xlsTutaj możemy się zapoznać z listą świadków, którzy widzieli całe zajście.
Otóż:
136 osób było na miejscu zdarzenia i coś widziało. Spośród nich:
104 widziały bezpośrednio samolot uderzający w budynek.
6 z nich prawie zostało uderzonych przez samolot (oczywiście „prawie” robi różnicę).
26 stwierdziło od razu, ze to był samolot linii American Airlines.
39 stwierdziło, że był to duży samolot pasażerski.
2 stwierdziło, że był to mały samolot.
7 stwierdziło, że był to Boeing 757.
8 świadków było pilotami samolotów. Jeden z nich był kontrolerem pracującym na wieży lotniska.
2 spośród świadków było strażakami pracującymi przy swoim wozie strażackim tuż przy Pentagonie.
4 świadków zawiadomiło przez radio służby ratunkowe, że samolot uderzył w Pentagon.
10 osób stwierdziło, że samolot nie miał wypuszczonego ani podwozia, ani klap.
16 stwierdziło, że widziało jak samolot uderza lub przelatuje tuż nad latarniami.
42 stwierdziło, że widzi szczątki samolotu. 4, że widzi siedzenia z samolotu. 3, że widzi szczątki silnika.
2 świadków stwierdziło, że widzi ciała tkwiące w siedzeniach.
15 stwierdziło, że widziało lub miało kontakt z paliwem lotniczym.
3 zgłosiło uszkodzenia samochodów wynikające z bądź ściętych latarni bądź szczątków samolotu.
3 świadków zaczęło robić zdjęcia.
I rzecz jasna
0 świadków widziało wojskowy samolot lub rakietę uderzającą w Pentagon oraz 0 świadków widziało agentów rozrzucających części dookoła.Zresztą... może dlatego nie zdołano zapobiec atakom, bo tylu agentów CIA czaiło się wówczas wokół Pentagonu udając zwykłych ludzi, aby potem swoimi fałszywymi zeznaniami oszukać opinię publiczną?
Szkoda jednak, że autorzy teorii spiskowych nie przykładają wagi do zeznań świadków. Dla nich wszyscy są zapewne oszustami albo agentami rządu. Ale czemu w sumie mieliby zamieszczać relacje świadków, które burzą ich spiskowe fantazje?
Dowód nr 4. Chyba najciekawsza sprawa.
Generator z Pentagonu
W miejscu uderzenia, tuż obok budynku, stały generatory, które wyglądały mniej więcej tak:
Gdy przyjrzymy się temu schematowi:
Możemy zauważyć, że ten wielki generator (wielkości przyczepy od ciężarówki) stoi wprost na drodze samolotu, a mówiąc dokładniej, jego prawego silnika. Co zatem się stało i jak wyglądał ten obiekt już po całym zdarzeniu?
Ano tak:
Wyraźnie widać, ze jego lewa część jest znacznie wygięta. Dokładnie tam, gdzie według schematów powinien „przelatywać” silnik Boeinga.
Inne zdjęcia potwierdzają nie tylko zgniecenie, lecz także przesunięcie.
Zatem mamy coś nieoczekiwanego z punktu widzenia teorii „no plane”. Na trasie silnika Boeinga znalazły się dwa obiekty. Siatka oraz generator. W siatce została wyrwana dziura na szerokości jednego przęsła. Generator został natomiast zgnieciony oraz przesunął się w stronę Pentagonu. Gdy jeszcze przyjrzymy się pewnej ciekawostce, możemy dojść do jeszcze większej pewności, że tych zniszczeń nie dokonało nic innego, niż tylko i wyłącznie przelatujący obok z dużą prędkością Boeing 757.
Oto zdjęcie skrzydła samolotu Boeing 757. Pozwoliłem sobie zaznaczyć mniej więcej pozycję silnika oraz zgrubienia na dolnej części skrzydła znajdującego się niedaleko na prawo od niego.
Teraz przyjrzyjmy się jeszcze raz temu generatorowi
Czy ktoś wyobraża sobie rakietę lub bombę, która jest w stanie zgnieść tak wielki i ciężki generator oraz przesunąć go
w stronę miejsca wybuchu? Ja przyznam, że nie bardzo.
I na koniec dowód nr 5 – latarnie.
Oto trasa samolotu tuż przed uderzeniem. Zaznaczone są na niej latarnie, które zostały „ścięte” przez przelatujący na niskim pułapie samolot. Ciekawe jest to, że szerokość na jakiej latarnie się przewróciły odpowiada szerokości samolotu Boeing 757.
Rakieta lub mały samolot, aby dokonać czegoś takiego, musiałaby mieć nadzwyczajną zdolność manewrowania
Chyba, że zaakceptujemy żart, który mówi o agentach CIA ścinających latarnie piłami, podczas gdy inni agenci od zadań psychologicznych skutecznie odwracali uwagę ludzi od tej czynności
Pozostaje nam jeszcze kwestia nagrań. Słyszymy ciągłe krzyki „upublicznić nagrania!”, „na nagraniach nie ma samolotu!”.
Pytanie, jakie mi się teraz nasuwa, to
po co komu tak właściwie nagranie przy takiej liczbie niepodważalnych dowodów?Mamy zeznania świadków, szczątki, ślad na generatorze i ścięte latarnie. Czy naprawdę video zmieniłoby cokolwiek? Czy te nagrania kamer pracujących w ten sposób, że rejestrują o wiele mniej klatek niż zwykłe kamery muszą być koronnym dowodem? Macie już te nagrania i skarżycie się, że nic nie widać. Zamiast koncentrować się na tym, czego nie widać na tych nagraniach, skoncentrujcie się raczej na tym, co widać na innych dowodach.
Same video z ataku nie są wysokiej jakości, bo kamery służące do ich nagrania rejestrują klatki z mniejszą częstotliwością. Nigdy z takich kamer nie uzyskamy wyraźnego obrazu, ale jedynie pokaz slajdów. Niestety przelatujący samolot to zbyt szybki obiekt, aby zostać idealnie zarejestrowany na urządzeniu robiącym w istocie pokaz slajdów, niż film. Jednak mimo wszystko widać na tym nagraniu samolot, choć przyznaję, że jego jakość jest dyskusyjna.
Zresztą, wyobraźmy sobie, że otrzymujemy nagranie na którym wyraźnie widać samolot. Daję sobie rękę uciąć, że już za parę dni w Internecie pojawiłaby się „dokładna analiza”, która wykazałaby, że nagranie to jest fałszywe a agenci, którzy je spreparowali, zupełnie nie znają się na rzeczy, w odróżnieniu od nastolatka sprzed monitora swojego komputera. Cóż... spisek musi żyć
Co zaś o micie o „najbardziej strzeżonym miejscu z tysiącem kamer”... Pentagon jest strzeżony ponad miarę. Lecz nie ma sensu kierować kamer w stronę ścian. O wiele lepiej od urządzeń elektronicznych sprawują się patrole strażników, którzy dokonywali obchodów. Samych wejść do budynku jest niewiele i kamery ochrony skoncentrowane są na nich i na miejscach takich jak parkingi. Nie żadnych „kamer wpatrzonych w każdy róg Pentagonu”.
Właśnie zauważyłem, że pisząc to w Wordzie doszedłem do końcówki strony 25. Na tym zakończę powoli zatem swój wpis, pozostawiając jednak na sam koniec malutki bonusik.
Krótka historia teorii spiskowych.
To, że dnia 11 września stało się coś wyjątkowego, wiedział każdy. Także ci, którzy kochają sensację.
Już tego samego dnia, 11 września 2001 roku pojawiły się pierwsze sensacje o „kontrolowanym wyburzeniu” i „wewnętrznej robocie”. Autorami tych sensacji byli David Rostcheck i Alex Jones.
13 września pojawił się artykuł Petera Meyera „World Trade Center Bombing”.
15 września po raz pierwszy światło dzienne ujrzała teoria „NORAD stand-down”. Autorem był Jared Israel. Jedną z jego wcześniejszych prac był artykuł z 29 lipca 2000 roku, w którym „dowodził”, że masakra w Srebrenicy, w której Serbowie pod dowództwem gen. Radko Mladicia zamordowali 8000 mieszkańców Bośnii to fałszerstwo i że to w istocie Serbowie byli wówczas poszkodowani.
17 września pojawia się pierwsza wzmianka o „Operacji Northwoods”.
6 października pojawia się artykuł Carol A. Valentine zatytułowany „Operacja 9/11 – żadnych pilotów samobójców”. W artykule czytamy o zdalnie kontrolowanych samolotach, żadnych porywaczach, Global Hawku uderzającym w Pentagon, strąceniu lotu 93, Arabach z „nożykami do tektury” i innych spiskowych rewelacjach. Jej słowa „who writes this stuff?” zacytował sam Dylan Avery (to ten od Loose Change). Carol A. Valentine również twierdzi, że Holokaust to także spisek, tym razem Żydów, a samego pogromu Żydów podczas drugiej wojny światowej w ogóle nie było.
12 października pojawia się dłuższy artykuł poświęcony „brak nazwisk arabskich na listach pasażerów”. Autorem był Gary North.
15 października gorąca zwolenniczka teorii „Holokaust to fałszerstwo” po raz pierwszy pisze w swoim artykule sensację, że „taśma Osamy bin Ladena to fałszerstwo”. No cóż, nie dziwne, że taką bajkę wymyśliła kobieta z takimi przekonaniami.
21 października Jim McMichael publikuje artykuł o WTC. Głosi on między innymi, że paliwo nie stopiło stali (bo nie stopiło), o równym zawaleniu się budynków i o „pierwszym takim przypadku wśród wieżowców”. Jak wiemy, te stwierdzenia były potem wykorzystane jako pożywka dla wielu innych „spiskowców”. Sam Jim McMichael na koniec swojego artykułu podaje odniesienia do trzech artykułów... Carol A. Valentine.
W styczniu 2002 roku, australijski gitarzysta (!), zainspirowany artykułem Jima McMichaela, „zbadał” prędkość spadania szczątków WTC. Nie odkrył oczywiście nic innego niż... spiskową prędkość swobodnego spadania
W lutym 2002 roku wydana została przez Thierrego Meyssana książka pod tytułem „Wielkie Kłamstwo”. Czytamy w niej miedzy innymi o:
9/11 to spisek.
Rakieta Cruise uderzyła w Pentagon (hahahahaha!)
Zdalnie sterowane samoloty i kontrolowane wyburzenie WTC.
Osama bin Laden został sfabrykowany przez wywiad USA.
Zeznania świadków spod Pentagonu są niewiarygodne i sprzeczne.
Nie ma śladów uderzenia samolotu i jego szczątków (ależ oczywiście
)
Dziura w ścianie Pentagonu jest zbyt mała (jassssne).
Rząd odpowiedział na zarzuty pana Meyssana tutaj:
http://usinfo.state..../28-581634.htmlJak widzimy pierwotne historie o spisku narodziły się w dość... ekscentrycznych umysłach o bardzo niekonwencjonalnych i dzisiaj już trochę zdezaktualizowanych poglądach.
Na tym pozwolę sobie zakończyć kolejny mój wpis w tejże debacie. Czekamy z niecierpliwością na odpowiedzi naszych drogich przeciwników i liczymy na zainteresowanie czytelników
A jak na razie mamy, zgodnie z sugestią Mariusha, dla czytelników debaty mały Quiz:
W jaką wersję wydarzeń z dnia 11 września wierzą wspólnie Mike i ~Snagoth~ i jaką prezentują?a) - "wewnętrzna robota", ale Al-Kaida też maczała swoje paluszki, bo przecież terroryści porwali samoloty i sami to zaplanowali
b) - "wewnętrzna robota" w całości, Al-Kaidy nie było i nie ma a WTC i lot 93 to w całości "inside job".
c) - Arabowie porwali samoloty, bo rząd im pozwolił, ale w sprawie lotu 93 się nie dogadali i dlatego terroryści wylądowali nim w Cleveland.
d) - Arabowie z własnej woli uderzyli samolotami w WTC, ale rząd dodał swoje fajerwerki, bo mu było za mało
e) - nie negujemy, że w WTC uderzyli Arabowie, ale paszport jest sfałszowany, bo to nie byli oni.
f) - nie negujemy, że członkowie Al-Kaidy porwali samoloty i nie negujemy ich udziału w 9/11, ale krater lotu 93 to nie krater samolotu. Arabowie których nie negujemy nie istnieli.
Odpowiedzi proszę nadsyłać umieszczając je w komentarzach debaty
Do zobaczenia w tym temacie za parę tygodni