Nie oszukujmy się, Polska dzisiaj nie jest tak wspaniała, jaka powinna być. Nie jesteśmy ani silni militarnie, ani też nie liczymy się na arenie międzynarodowej tak, jak chcielibyśmy się liczyć. Wciąż miewamy pretensje do Rosjan za komunizm, do Niemców za wojnę, nawet do zachodu, że nam należycie nie pomógł w ciężkich czasach.
Tęsknimy za czasami silnej i wspaniałej Rzeczypospolitej.
Nastał ranek czwartego lipca roku 1610. Hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski wyruszył parę dni wcześniej w kierunku Moskwy, aby zatrzymać i rozbić wojska rosyjskie pod dowództwem Dymitra Szujskiego oraz oddziały szwedzkie sprzymierzonego z nimi Jakuba Pontussona De la Gardie, idące na odsiecz oblężonemu przez polską armię królewską miastu Smoleńsk. Tego poranka, po długiej i wyczerpującej drodze trudnymi do podróżowania rosyjskimi drogami, podległe mu oddziały polskiej kawalerii stanęły przy wsi Kłuszyn. Żółkiewski mając pod swoją komendą 7000 kawalerzystów oraz 200 piechurów, stanął naprzeciw armii nieprzyjaciela liczącej około 35 – 40 tys. żołnierzy.
Jeszcze panował półmrok, kiedy polska armia przybyła na pole przyszłej bitwy. Hetman Żółkiewski rozpoczął szybkie przygotowania i osobiście wyznaczał każdemu podległemu mu oddziałowi miejsca, które miał zająć. Polskie chorągwie husarskie i sprzymierzone z nami oddziały kozackie powoli, przegrupowując się, przygotowywały się do boju.
Pole bitwy było, jak na warunki okolicznych zalesionych i pagórkowatych terenów, dość obszerne, była to bowiem długa i szeroka polana, z lewej strony ograniczona lasem, z prawej zaś małą rzeczką. Dokładnie pośrodku polany, a tym samym i pośrodku szyku armii rosyjsko-szwedzkiej, stało kilkanaście chat wiejskich oraz solidny, dębowy płot, który przegradzał polanę w poprzek, stając się tym samym idealną przeszkodą dla nacierającej kawalerii.
Żółkiewski, widząc nieśpieszne przygotowania zaskoczonego przeciwnika, który dopiero pospiesznie kulbaczył konie i tak właściwie budził się ze snu, wysłał błyskawicznie oddział kozaków, który miał obalić płot, tym samym ułatwiając przyszłe natarcie husarii, oraz podpalić chaty siejąc chaos i dezorganizując nieprzyjacielską obronę. Kozacy ruszyli czym prędzej w kierunku wioski, podpalili ją oraz zabrali się za wyłamywanie płotu, jednak nieprzyjaciel zdołał już uporządkować swoje szyki i wysłał oddział swojej piechoty, który miał przepędzić kozaków i powstrzymać ich od zniszczenia tego strategicznie ważnego z punktu widzenia obrony płotu. Kozacy, lekko opancerzeni i uzbrojeni, nie byliby w stanie odeprzeć uderzenia wroga, więc wycofali się na swoje pozycje. Płot został uszkodzony w paru miejscach, lecz nie udało się w ani jednym miejscu na prawym skrzydle obalić go na tyle, aby umożliwić przez wyrwę w nim swobodną szarżę.
Polacy ustawili się w swoim tradycyjnym szyku. Głównym trzonem ich sił była husaria, ciężka jazda która wówczas była niepokonana od wielu lat w walce. Hetman ustawił chorągwie husarskie w kilka linii, koncentrując większość sił na prawym skrzydle. Dodatkowo armia polska posiadała dwustu piechurów oraz dwa małe działa, lecz w momencie rozpoczęcia bitwy wciąż nie dotarli oni jeszcze na miejsce.
Husaria była wówczas najlepszą ciężką jazdą w tej części świata, a być może nawet na całym świecie. Husarzy chronił specjalny pancerz obejmujący tułów i ręce, który był bardzo trudny do przebicia nawet przez kule wystrzelone z muszkietu, oraz hełm. Do tylnej części pancerza przymocowane były dwa skrzydła z umieszczonymi na nich piórami (jastrzębimi, orlimi lub podobnymi), których cel nie jest do końca jasny. Uzbrojenie stanowiła długa na 4,5 do 5 metrów kopia, zatem dłuższa od ich „pieszych” odpowiedników, wydrążona w środku dla zmniejszenia masy, szabla husarska (jedna z najlepszych szabel kawaleryjskich wszechczasów), oraz koncerz (długi, prosty miecz o przekroju rombu, służący jedynie do zadawania pchnięć), nadziak (rodzaj czekana idealnie nadający się do przebijania zbroi) i pistolety.
Kozacy byli rekrutowani wśród bezkresnych stepów Ukrainy, byli lżej uzbrojeni i opancerzeni, przeważnie służyli do zmiękczania nieprzyjaciela ostrzałem z broni palnej lub łuku, a do walki wręcz używali szabel lub krótkich lanc. Ich ubiór ochronny składał się w zależności od posiadanego majątku z kaftana nabijanego płytkami po kolczugę.
Polska piechota była pozbawiona ciężkiego pancerza, uzbrojeniem zaś był muszkiet, szabla oraz pika. Warto zauważyć, że wojska walczące pod Kłuszynem były wówczas uzbrojone w jedne z najnowocześniejszych muszkietów w Europie.
Naprzeciw Polaków stanęła licząca około 38 000 żołnierzy połączona armia moskiewsko-szwedzka. Rosjanie, których było ok. 30 000, pod wodzą Dymitra Szujskiego ustawili się na swoim lewym skrzydle, prawe zaś powierzyli Szwedom, którymi dowodził Jakub de la Gardie mając pod swoją komendą ok. 8000 żołnierzy.
Wojska rosyjskie składały się wówczas z jazdy pomiestnej, czyli szlachty, kozaków oraz biedniejszych bojarów, którzy w zamian za ziemię mieli obowiązek walki w czasie wojny, w czasie pokoju zaś pełnili funkcje policyjne. W przeciwieństwie do jazdy polskiej nie były to oddziały zawodowe, więc ustępowały wyszkoleniem rotom husarskim. Ich uzbrojenie stanowiła szabla, czasem kopia, łuk oraz broń palna. Ubiór ochronny zaś składał się z kolczugi bądź pancerza i hełmu.
Elitę piechoty stanowili strzelcy moskiewscy, żołnierze uzbrojeni w muszkiet oraz berdysz, wielki topór który służył zarówno jako forkiet (podpórka pod muszkiet) lub jako straszliwa broń w walce wręcz. Podczas bitwy tej z pewnością strona moskiewska posiadała swoich pikinierów oraz okolicznych słabo uzbrojonych chłopów.
Wojska szwedzkie były natomiast wojskami najemnymi, w których każdy z żołnierzy był znakomicie wyszkolony i wyposażony. Oddziałem najemnej kawalerii była rajtaria, jeźdźcy opancerzeni w kirysy i uzbrojeni w pistolety i rapiery lub pałasze. Piechota była zaś złożona z dwóch typów oddziałów:
pikinierów, którzy uzbrojeni w czterometrowe piki ustawiali „jeża” naprzeciw szarży wrogiej kawalerii i których pierwszy szereg był dodatkowo chroniony pancerzem.
Oraz muszkieterów, których jedynym ubiorem ochronnym był hełm hiszpański typu „morion” a uzbrojeniem ciężki muszkiet. Armia rosyjsko-szwedzka wykorzystała płot przedzielający pole bitwy w poprzek i ustawiła tuż za nim swoje oddziały piechoty najemników szwedzkich. Wojska rosyjskie ustawiły się zaś w trzy linie, pierwsza miała przyjąć impet uderzenia nieprzyjaciela, a dwie kolejne miały się włączać do walki w miarę potrzeby.
Godzinę po rozpoczęciu ustawiania swoich wojsk, wszystko było już gotowe i można było rozpocząć bitwę. Znajdujący się wówczas w tym miejscu jeden z żołnierzy polskich wspominał później, przypominajac sobie doznania, jakich sprawiał widok armii moskiewskiej:
„Ćma niezliczona, aż strach było pojrzeć na nich względem małej liczby wojska naszego”. Żółkiewski osobiście objechał poszczególne chorągwie i zachęcał żołnierzy do boju, aby nie stracili ducha.
Hetman nie strwożył się na widok ogromnej rzeszy przeciwników, wydał rozkaz i pierwsze do boju rzuciły się chorągwie dowodzone przez Aleksandra Zborowskiego. Husarze powoli opuścili kopie, które do tej pory trzymali pionowo, do wysokości łbów końskich. Dwukolorowe proporce przyczepione do końcówek kopii załopotały na wietrze, gdy cały oddział powoli ruszył w kierunku linii moskiewskich. Wpierw powoli, po chwili coraz szybciej, aż wreszcie jeźdźcy zmusili swoje konie do szaleńczego galopu. Ziemia drżała pod ich kopytami, kiedy w szaleńczym pędzie husarze zbliżali się do biernie oczekujących uderzenia nieprzyjaciół, aż wreszcie dowódca chorągwi wydał rozkaz „kolano w kolano” i wszyscy jeźdźcy zacieśnili szyk tak, że praktycznie jechali obok siebie stykając się kolanami, tym samym stając się niezatrzymywalną, rozpędzoną masą najeżoną od przodu ścianą kopii.
Uderzenie praktycznie zmiotło pierwszą linię obrońców. Kopie, zagłębiając się w piersi moskiewskich żołnierzy chronionych głównie przez kaftany, pękały od uderzenia, a husarze dobywali wówczas szabli bądź innego, ulubionego rodzaju broni. Rozpędzona masa parła dalej, zdarzało się że pierwszy husarz jedynie odbijał cięcie szabli wroga i gnał dalej, a jadący za nim towarzysz dobijał wroga który nie zdążył opuścić podbitej szabli i wykonać uniku, lecz w momencie utraty kopii husaria traciła swój główny atut, jak również w miarę zagłębiania się we wrogie szyki traciła swój impet. Co prawda cała pierwsza linia wojsk moskiewskich przestała istnieć lub rzuciła się do ucieczki, lecz Dymitr Szujski rzucił do walki drugą linię, skutecznie odpierając dalszy postęp wojsk polskich. Od tej pory walka stawała się zaciętym statycznym pojedynkiem na szable pomiędzy poszczególnymi żołnierzami.
Polska taktyka nakazywała, aby chorągwie atakowały, próbując dokonać wyłomu w szeregach nieprzyjaciela. Jednak po skruszeniu kopii i zatrzymania natarcia, husaria stawała się dość łatwym celem, zmieniając się z szarżującej masy w skłębioną, statyczną zbieraniną jeźdźców. Wtedy dowódcy mieli za zadanie wycofać atakujące oddziały a w ewentualne luki dokonane przy pierwszym ataku miały uderzyć kolejne roty husarii, tym samym pogłębiając wyłom. Manewr ten miał być powtarzany aż do skutku.
Szyk chorągwi wyglądał jak szachownica. Gdy oddziały atakujące jako pierwsze musiały się wycofać, do ataku ruszała druga linia husarii, jednak nie dokonywała tego w sposób nieuporządkowany (jak pożal się Boże wygląda każda szarża w zekranizowanej Trylogii), tylko pozostawiając w swoim szyku przerwy, przez które na tyły mogła wycofać się pierwsza fala. Gdy druga musiała się wycofać, atakowała trzecia. Gdy zaś po trzeciej nie było już świeżych żołnierzy, do walki szykować się musiała ponownie pierwsza linia.
Zwyczajnie po połamaniu kopii przy pierwszym uderzeniu husarze mogli, po wycofaniu się na tyły, dokonać uzupełnienia i pobrać nowe z taboru. Jednak pod Kłuszyn Żółkiewski wyruszył tzw. komunikiem, czyli bez taboru, a tym samym bez możliwości uzupełnienia głównego uzbrojenia husarii.
Gdy druga fala polskich kawalerzystów starła się z wrogiem, ponownie kopie chorągwi uległy skruszeniu i ponownie duża liczba żołnierzy nieprzyjacielskich zginęła w wyniku tej morderczej szarży. Husaria po raz kolejny utknęła w miejscu i starcie ponownie nabrało statycznego charakteru – skłębione masy walczących w tumanach kurzu zmagały się ze sobą, co chwila w górę wznosiły się szable, koncerze, nadziaki i buzdygany, które następnie spadały na głowy swoich przeciwników. Od czasu do czasu któryś z kawalerzystów spadał ranny bądź martwy na ziemię, wprost pod końskie kopyta i był tratowany, podczas gdy jego koń uciekał i biegał bez jeźdźca po polu bitwy.
Kiedy i druga fala nacierających Polaków utknęła w miejscu, Hetman wydał rozkaz ataku trzeciego rzutu. Również i on zaatakował przy użyciu swoich kopii i tak samo jak poprzednie utknął w przeważającej masie wojsk rosyjskich...
(szarża husarii w bitwie pod Kłuszynem – fragment obrazu)
Hetman w tym czasie stał na wzgórzu nieopodal i wydawał stosowne rozkazy. Raz po raz wysyłał do boju kolejne roty husarskie, które próbowały przełamać ostatecznie linię wrogiej obrony i zmusić nieprzyjaciela do ucieczki. Żołnierze, którzy dokonali pierwszego ataku w pierwszej linii, musieli znów szykować się do bitwy. Z racji tego, że nie było uzupełnień, szarża traciła wiele na swojej skuteczności, bowiem husaria bez swych kopii nie mogła rozwinąć pełni swojej potęgi. Zmęczeni, ranni, zlani potem i krwią husarze szykowali się ponownie do boju. Tym razem, aby zachęcić swych żołnierzy do zwiększenia wysiłków i do utrzymania i tak wysokiego morale, pułkownicy osobiście szykowali się do walki (wcześniej dowódcy rot jedynie doprowadzali swoich podkomendnych na miejsce bitwy a sami wycofywali się do tyłu aby obserwować sytuację).
Rosjanie, mimo utraty wielu żołnierzy, wciąż znacząco górowali liczebnie nad Polakami i wciąż dzielnie stawiali czoła. Wykorzystując swoją przewagę liczebną kontratakowali coraz śmielej, każde miejsce zaatakowane przez polską chorągiew było praktycznie otaczane przez wroga, zmuszając tym samym husarzy do odwrotu. Przy jednej z szarż, strzelcy moskiewscy ukryci w krzakach oddali salwę, która przy kontruderzeniu jeźdźców moskiewskich zatrzymała kolejny polski atak. Bitwa wciąż była nierozstrzygnięta i nie zanosiło się na zwycięstwo żadnej ze stron. Mijały godziny, a szala zwycięstwa wciąż nie przechyliła się na korzyść żadnej ze stron.
W tym samym czasie bitwa rozgorzałą także i na prawym skrzydle, gdzie chorągwie pod dowództwem Mikołaja Strusia zaatakowały oddziały szwedzkie. Tutaj jednak zadanie było znacznie utrudnione – nie dość że przeciwnikiem była doskonale wyposażona i liczniejsza armia zawodowych najemników, to drogę do niej zagradzał płot, który został wyłamany jedynie w kilku miejscach, a i na dodatek tak wąskich, że mogło się w nich zmieścić jedynie kilkunastu jeźdźców na raz. Tuż za płotem ustawiły się czworoboki pikinierów wspierane przez oddziały muszkieterów. Pikinierzy pochylili swoje piki do przodu, wbili jej końce przy prawej wysuniętej do tyłu stopie i czekali. Tuż obok muszkieterzy przygotowywali się do walki, nabijali swoją broń, podsypywali prochem zamki i przygotowywali lonty potrzebne do odpalenia swojej broni.
Chorągwie polskie zbliżyły się do wyłomów w płocie, jednak wciąż będąc poza zasięgiem skutecznego strzału, jechały wpierw powoli. Dopiero tuż przed osiągnięciem zasięgu strzału, gwałtownie przyspieszyli, bowiem konie kawaleryjskie były szkolone do błyskawicznego przechodzenia ze stępa do galopu, i pognały w stronę wyłomów w płocie. Gdy były już tuż przy nim, rozległy się pierwsze strzały muszkieterów. Chociaż pierwszy rząd polskich jeźdźców padł martwy, szarżę kontynuowano. Jedni husarze zacieśnili szyku i próbowali się przedrzeć przez dziury w płocie, inni zaś piersiami końskimi i siłą rozpędu próbowali wyłamać resztę ogrodzenia. W tym samym czasie druga salwa spowiła pole bitwy w dymie. Szarża załamała się i husarze zaczęli się wycofywać. Dowódca, starosta chmielnicki, widząc niepowodzenie pierwszej szarży, wysłał do ataku drugą linię swoich wojsk. Jednak i ona w ten sam sposób została powstrzymana, bowiem nie dość, że nie zdołała ani przedostać się w porządku na drugą stronę płotu, ani go wyłamać, to na dodatek była stale ostrzeliwana morderczym ogniem nieprzyjacielskiej broni palnej. Bitwa i na prawym skrzydle zaczynała przybierać niekorzystny dla Polaków przebieg. Jednak pomimo braku widocznych rezultatów i strat w ludziach, szarże wszędzie wciąż kontynuowano. Zmęczeni i pozbawieni kopii husarze raz po raz atakowali cwałując na nieprzyjacielskie piki, starając się szablami ściąć ich ostrza tuż przed uderzeniem w masę ludzi.
W miarę upływu czasu, zmęczenie i zniechęcenie narastało w szeregach obu armii. Co chwila jazda polska atakowała wroga, a wróg odpowiadał albo obroną złożoną ze ściany pik, albo kontrszarżą mającą na celu zniwelowanie impetu rozpędzonej husarii. Żołnierze moskiewscy, choć niedoświadczeni i niewyszkoleni, stawali na wyżyny swoich umiejętności i wciąż dzielnie stawiali czoła kolejnym atakom. Wciąż też zachowywali swój główny atut – porażającą przewagę liczebną.
Jednak po początkowym zniszczeniu przez Polaków pierwszej linii wojsk moskiewskich, druga linia po pewnym czasie również zaczęła się chwiać pod nieustannym naporem i szaleńczą odwagą atakujących. Wkrótce w dotychczas zwartym szyku moskiewskim zaczęły pojawiać się pierwsze wyłomy. Dymitr widząc to, oraz zdając sobie sprawę ze zmęczenia wojsk hetmańskich, postanowił w końcu przeważyć szalę na swoją korzyść i wysłał do walki trzecią linię wypoczętych i nie biorących do tej pory udziału w walce żołnierzy jazdy. Zbiegło się to w czasie z włączeniem do walki ostatniej polskiej chorągwi odwodowej. Jeźdźcy rosyjscy wyjechali w pole i widząc zbliżającą się szarżę polską przygotowali się do oddania salwy. Oddział zatrzymał się, a pierwszy szereg rajtarów rosyjskich wydobył na rozkaz pistolety i oddał salwę. Nie wyrządziła ona jednak większych szkód husarzom, którzy wciąż zbliżali się z coraz większą szybkością. Po oddaniu salwy pierwszy rząd rajtarów miał wycofać się zgodnie z obowiązującą wówczas taktyką na tyły, aby drugi mógł wystrzelić ze swoich pistoletów. Jednak zmiana ta musiała chwilę potrwać i to właśnie wykorzystali polscy dowódcy. Uderzyli z maksymalną prędkością na konnicę rosyjską, która ugięła się, ale nie rozerwała swoich szyków. Rajtarzy walczyli dzielnie, rapier zmagał się z szablą, a trupy padały coraz częściej. W końcu jednak husarze złamali szyk nieprzyjaciela i zmusili go do ucieczki. Rosjanie porzucali swoją broń i w popłochu kierowali się w stronę swoich pozostałych szeregów dodatkowo siejąc tym popłoch i zamieszanie. Polska konnica wykorzystała to od razu, uderzyła ponownie i zaczęła spychać bezładną masę ludzką do tyłu, szyk moskiewski zaczął się wyginać, chwiać, aż w końcu załamał się całkowicie. Tysiące Rosjan rzuciło się do ucieczki, podczas gdy husaria pędziła do przodu i wycinała każdego, kto nawinął im się pod szable. Polscy jeźdźcy przetoczyli się przez tabor nieprzyjaciela jak lawina i przez ponad sześć kilometrów gonili wroga, siekąc bez wytchnienia.
W tym samym czasie jednak na prawym skrzydle Szwedzi wciąż bronili się i odpierali kolejne szarże husarii. Wtedy jednak na pole bitwy dotarły tyły polskiej kolumny marszowej, w tym dwustu żołnierzy piechoty oraz dwa działa, które w końcu wydobyto z gigantycznego błota, którym była rosyjska droga. Działa natychmiast ustawiono, a puszkarze (artylerzyści) natychmiast zaczęli ostrzeliwać i płot i stojące za nim wrogie czworoboki piechoty. Piechota zaś, która miała większe szanse powodzenia sforsowania płotu ruszyła do przodu, podczas gdy husaria również zajmowała pozycje do ataku . Uformowano szyk i Polacy zaczęli zbliżać się do nieprzyjaciela. Gdy w końcu znaleźli się w odległości skutecznego strzału, zatrzymali się i wszyscy z wyjątkiem ostatniego szeregu uklękli. Stojący z tyłu żołnierze oddali salwę ponad głowami swoich towarzyszy, po tym przedostatni szereg powstał i zrobił to samo, później następny, a gdy w końcu powstał i wystrzelił pierwszy szereg, żołnierze odrzucili muszkiety i dobywszy szabli rzucili się na wroga. W tym samym czasie roty husarskie ponownie ruszyły do ataku.
Grzmot muszkietów narastał, wszędzie kłębił się dym a zapach prochu bez przerwy unosił się w powietrzu. Podczas gdy piechota nacierała na szwedzkie szyki, husarze przypuścili ostateczną szarżę która przełamała w końcu nieprzyjacielską obronę i sprawiła, że wrogie czworoboki zaczęły ustępować pola. Widząc to, Jakub de la Gardie postanowił wysłać na odsiecz oddział rajtarii, który miał uderzyć wprost na walczącą husarię. Rajtarzy podjechali do przodu, każdy z nich wydobył po dwa pistolety, wystrzelił z jednego z jednej ręki, następnie obrócił konia i wystrzelił z drugiej ręki, a następnie po odrzuceniu zbędnych już pistoletów, jeźdźcy szwedzcy uderzyli. Pod naporem tego ataku, husarze polscy zostali zmuszeni do defensywy. Byli zbyt wyczerpani walką oraz stracili już dawno swój główny atut – kopię, i nie byli w stanie odeprzeć tak zdecydowanego ataku. To pozwoliło spychanym piechurom szwedzkich przegrupować się i w porządku wycofać na nowe pozycje defensywne pod skraj lasu.
Bitwa jednak zdawała się już być wygrana. Choć oddziały cudzoziemskie zdołały wycofać się na nowe pozycje, to armia moskiewska praktycznie przestała istnieć jako formacja zdolna do walki. Husarze wciąż gnali skłębione tłumy przed sobą i wciąż znaczyli swoją drogę ciałami poległych uciekinierów. Sam Dymitr zaś zdołał uciec do obwarowanego obozu moskiewskiego, który z powodu silnych umocnień jako jedyny ostał się wobec polskiego ataku.
Po około trzech godzinach walki bitwa zdawała się być w końcu wygrana. Szyk wrogich wojsk został złamany, część Rosjan została zamknięta w obozie, większość zaś uciekła lub została zabita. Wojska szwedzkie mimo, że zostały zepchnięte na nowe pozycje i były gotowe do dalszej obrony, traciły powoli ochotę do walki po stronie cara, którego klęska wydawała się nieuchronna. Co chwila pod oddziały najemników podjeżdżali kozaccy harcownicy, którzy obiecywali zapłatę w zamian za przejście na polską stronę. W końcu Jakub de la Gardie oraz wysłannicy hetmańscy doszli do porozumienia – Szwedzi odstąpią od Rosjan a po złożeniu przysięgi, że nigdy nie będą brali udziału w wojnie z Rzeczypospolitą, będą mogli odejść do domów zabierając swoje łupy ze sobą, albo będą mogli przyłączyć się do wojska polskiego, w zamian za sowity żołd. Dymitr Szujski widząc ze swojego obozu pertraktacje oraz odstąpienie od niego wojsk najemników, ostatecznie utracił nadzieję na zwycięstwo i uciekł z obozu. Jednak zrobił to bardzo podstępnie, ponieważ przed tym rozrzucił po całym obozie kosztowności, aby zatrzymać pogoń.
Hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski, odniósł wspaniałe zwycięstwo. Zaatakował wielokrotnie liczniejszego wroga i pokonał go w otwartej bitwie, po raz kolejny dowodząc męstwa polskiego żołnierza.
29 października 1611 roku ulicami Warszawy przeszła wspaniała defilada. Wśród wiwatujących tłumów hetman Żółkiewski wprowadził do stolicy orszak złożony z wozów wypełnionych bogactwami zdobytymi w bitwie oraz dwóch najznamienitszych jeńców – braci Szujskich, Dymitra, dowódcy spod Kłuszyna, oraz Wasyla, cara Rosji. Wspaniały pochód dotarł do tzw. izby senatorskiej, gdzie hetman uroczyście przekazał jeńców i dary królowi i gdzie wysłuchał mowy, w której król dziękował mu za jego zasługi.
Zwycięstwo kłuszyńskie otworzyło wojskom polskim drogę na Moskwę, którą niebawem zdobyto. Przez około dwa lata w miejscu, które dzisiaj jest rezydencją prezydentów Rosji, na Kremlu, stacjonowała polska załoga okupacyjna.
Rzeczypospolita upadła ponad 180 lat później.
Ponad dwieście lat po bitwie pod Kłuszynem, Napoleon Bonaparte uderzył na Rosję mając do dyspozycji o wiele lepsze uzbrojenie, nowoczesną znajomość taktyki oraz ogromną armię, liczącą ok. 600 000 żołnierzy. Zdobył Moskwę, lecz nie potrafił jej utrzymać i błyskawicznie ją opuścił. Jego cesarstwo upadło kilka lat później.
Ponad dwieście lat po Napoleonie, kolejny wódz wyruszył na Moskwę. Miał do dyspozycji lotnictwo, artylerię, czołgi oraz około 4,7 miliona żołnierzy skupionych na froncie wschodnim. Moskwy nie udało mu się zająć. Jego państwo rozpadło się kilka lat później.
Warto pamiętać i naszej wspaniałej historii i o bohaterach, którzy wykuwali ówczesną potęgę Rzeczypospolitej.
Opracowanie: Aquila
Paranormalne.pl
na podstawie książki Roberta Szczęśniaka "Kłuszyn 1610". Tekst własny.