[size="4"]Chciałabym dołączyć do dyskusji.
Przeczytałam posty i myślę, ze wszyscy w większości mają rację.
Ja to widzę trochę z innej strony.
Otarłam się o śmierć i przyszło mi poradzić sobie z tym wyzwaniem.
Co zauważyłam...
Że nie ma śmierci.
To jest tylko portal do innego wymiaru.
Albo się zabierasz, albo zostajesz.
Ja zdecydowałam zostać i zrobić tu jeszcze trochę na ziemi.
Dzięki temu doświadczeniu patrzę na wszystko z innego punktu. I oceniam wszystko inaczej.
Mogę opisać pobieżnie jak to wygląda - śmierć...
Cały problem tkwi w tym, że nasza kultura uznaje tylko jedno ciało człowieka, ignorując inne jego ciała i energie.
Widzimy ciało fizyczne i duszę ( co po niektórzy ją zauważają) jest jeszcze ciało astralne "lekkie" - duch, który może uwalniać się z ciała już za życia... np. podczas głębokiej medytacji.... ale, że jest przywiązany do ciała fizycznego nićmi aka, to wraca na swoje miejsce.
Ale jest jeszcze ciało gęstsze, które wypełnia nasze ciało fizyczne, a fizyczne nie jest w takim stopniu jak, to które znamy. Jest repliką naszego ciała fizycznego.
Na jego to podstawie zbudowało się kiedyś nasze fizyczne ciało. (Jest to również materia... tak ja poczułam.)
Normalnie, go nie zauważmy, bo jest zespolone z naszym fizycznym ciałem.
Gdyby nie ono... materia z której powstaliśmy nie była by ożywiona.
Ono jej nadaje formę.
( to niewielki dowód, ale przychodzi mi do głowy, taki objaw jak bóle fantomowe. Amputowana ręka może jeszcze wiele lat boleć, chociaż jej nie ma - to boli właśnie to nasze drugie niewidoczne dla nas gołym okiem ciało)
W tym ciele posiadamy wszystkie organy, łącznie z mózgiem. I to ciało jest albo lepsze i doskonalsze, od naszego fizycznego, albo wprost przeciwnie - uszkodzone i niskie.
To jakie jest ,zależy w dużym stopniu od nas samych... jak szanujemy swoje wszystkie ciała.
Jeżeli jesteśmy "dobrzy" jak ktoś tu zasugerował... tzn... nie złościmy się , nie palimy tytoniu, nie uprawiamy przygodnego seksu, nie nadużywamy chemii, i ogólnie jesteśmy pozytywni to nasze obydwa ciała są w niezłej kondycji.
Jeżeli natomiast staramy się "grzeszyć', to możemy się spodziewać, że tak jak nasze ciało fizyczne ulega uszkodzeniu, to i tak wygląda nasze drugie ciało.
Problem zaczyna się w chwili śmierci.... i pewnie stąd ta opowieść, że jeśli będziemy dobrzy to pójdziemy do nieba...
Ja stanęłam przed tym momentem, gdzie miałam wybrać... "niebo", czy "piekło" , czy życie.
Zachowałam pełną świadomość w czasie tego faktu... ( bo nie byłam tak jak większość przypadków śmierci klinicznych pod wpływem szoku związanego z wypadkiem)
I zdecydowałam się pozostać.... bo tylko tu na ziemi możemy coś dla siebie zrobić...
Tam- to jest już "musztarda po obiedzie".
Śmierć to proces.
( Jeżeli jesteś kobietą, to rozumiesz, gdy powiem, że poród to proces.
Dzieje się wszystko pomimo tego, czy chcemy, czy nie... przychodzą skurcze i już.
Ale możemy ten poród przeżyć godnie, albo zakrzyczeć się na śmierć... Możemy kontrolować i łagodzić ból i pomóc dziecku się urodzić.)
Podobnie jest ze śmiercią. Możemy się przygotować do tego procesu i wyjść z niego zwycięsko, albo narobić sobie kłopotów.
Kościół nam radzi... być dobrym i ufać... i to świetna rada....
( to jakby wsadzić pięciolatka na rower i popchnąć, aby jeździł.... albo pojedzie, albo nabije sobie sińców)
Nie chce krytykować kościoła, ale mógłby powiedzieć coś więcej...
Uwolnienie z ciała fizycznego, nie jest wcale proste. Astal - czyli duch uwolni sie szybko, bo jest bardzo delikatny, ale ciało które łączy nasze ciało fizyczne z astralem... musimy wydostać sami...
Oddzielić wolą ,od ciała fizycznego. Sama dusza uchodzi przez usta i łączy się z Astralem.... który, jeżeli tego nie zrobimy, i nie oddzielimy reszty ciała astralnego.... będzie przywiązane do naszego trupa.
To koszmarne...
Podejrzewam, że dlatego, są obrządki pogrzebowe (we wszystkich religiach) aby pomóc umierającemu opuścić całkowicie ciało. W przeciwnym razie, gdy to się nie uda będzie czekać, aż ciało się rozłoży ... uwalniając te energie.
Ale jeżeli jesteśmy "czyści" - ten proces przebiega łatwiej...
To może

warto jednak nie grzeszyć...
( to moja pierwsza wypowiedź na forum. Nie chcę pisać zbyt dużo)