Napisano
30.11.2007 - 18:11
Jest to jedna z hipotez, ale biorąc pod uwagę potężny odstęp czasu? Ile lat mogą się błąkać po jonosferze? Prędzej można założyć, że się odbiły od jakiejś gwiazdy, albo może je nam ktoś inny, inteligentny, odesłał?
Zapraszam do lektury kolejnego fragmentu książki. Ten będzie dość szokujący.
Mózg nie jest nam potrzebny
W czasie konferencji pediatrów w 1980 r. brytyjski neurolog dr John Lorber wywołał wielkie poruszenie, wysuwając spektakularną hipotezę. Brzmiała ona: "Mózg nie jest nam potrzebny!".
Nie był to tylko prowokacyjny żart. Dr Lorber nie chciał ani za wszelką cenę ściągnąć na siebie uwagi, ani też nie postradał zmysłów. Pytanie o konieczność posiadania organicznego aparatu do myślenia, od którego zaczął swój referat, było odpowiednio uzasadnione. Podsumowywało ono jedynie w skrócie wiele osobliwych zdarzeń, z którymi neurolog ów zetknął się już w połowie lat sześćdziesiątych.
Miał wówczas pod swoją opieką dwoje dzieci z wodogłowiem. Ze względu na tę anomalię żadne z tych dzieci nie miało kory mózgowej. Mimo tak ogromnego upośledzenia (ostatecznie konwencjonalna medycyna uważa korę mózgową za siedlisko świadomości) duchowy rozwój maluchów nie wydawał się odbiegać od normalnego. Jedno z dzieci umarło w wieku trzech miesięcy. Drugie po upływie roku było wciąż jeszcze umysłowo zdrowe i całkowicie normalne, mimo że badania jednoznacznie wykazały całkowitą nieobecność substancji mózgowej. Dr Lorber opublikował w czasopiśmie "Developmental Medicine and Child Neurology" raport na temat tej zagadkowej anomalii. Jak często bywa w przypadku pojawienia się niemile widzianych zjawisk, oddźwięk na jego artykuł był równy zeru.
Zagadka ta jednak nie dawała mu spokoju. Prowadził dalsze badania w tym kierunku, w żaden sposób nie tając swojego specjalnego zainteresowania. Zdarzyło się więc, że jeden z jego kolegów lekarzy przysłał do niego młodego człowieka, który studiował na Uniwersytecie Sheffield. Człowiek ów miał głowę większą od normalnej, ale nic poza tym. Od dawna otrzymywał najlepsze oceny z matematyki, a jego wielokrotnie mierzony iloraz inteligencji, wynoszący 126, kwalifikowałby go do przyjęcia do różnych klubów "superinteligentnych".
Osobliwe było tylko to, że student ów nie dysponował tkanką mózgową, co niepodważalnie wykazały badania dr. Lorbera. Zawartość czaszki młodego człowieka stanowiła warstwa komórek mózgowych o grubości zaledwie jednego milimetra, a resztę woda. Gdyby go zaraz po urodzeniu umieszczono w ciemnym pomieszczeniu i skierowano promień światła na jego czaszkę, to światło bez trudu przeniknęłoby jego głowę z racji delikatnej struktury kości, charakterystycznej dla wieku niemowlęcego. Zadziwiający fakt, że żyje pozbawiony mózgu, niezbyt wstrząsnął młodym człowiekiem. Przed tym odkryciem funkcjonował całkiem normalnie, a później także.
Tymczasem dr Lorber w trakcie swoich systematycznych poszukiwań napotkał wiele podobnych przypadków. W szpitalu dziecięcym w Sheffield zbadał przeszło 600 chorych na wodogłowie, uzyskując przy tym zdumiewający obraz. Około 10% badanych miało czaszkę w 95% wypełnioną płynem. Z definicji nie mieli oni sprawnego mózgu. Mimo to połowa z tych dziesięciu procent była w pełni sprawna umysłowo, a nawet wykazywała ponadprzeciętny iloraz inteligencji wynoszący więcej niż 100.
Obszerne studium dr. Lorbera nie jest pierwszym swojego rodzaju. Dr Wilder Penfield, dyrektor Instytutu Neurologii Uniwersytetu McGill w Montrealu i jeden z czołowych chirurgów mózgu, przez dziesiątki lat poświęcał się badaniu tej intrygującej zagadki. Skłoniła go do tego praca dr. Waltera Dandy'ego z 1922 r. o ludziach, którzy mimo pewnych braków swojego mózgu prowadzą absolutnie normalne życie.
Dr Penfield przeprowadził serię doświadczeń, w których celowo wyłączał częściowo mózg badanego za pomocą prądu i innych metod. W przeszło 500 próbach nie zdołał uchylić rąbka tajemnicy, ale za to niewątpliwie udowodnił istnienie fenomenu.
W maju 1950 r. słynny nowojorski neuropsychiatra dr Russel G. MacRobert w następujący sposób skomentował monumentalne studium Penfielda, jak również samą tajemnicę, w magazynie "Tomorrow": "Chirurg wycinający duże części mózgu, niszczy nie tylko jego tkankę, ale nieuchronnie także nasze obecne wyobrażenie o duchu i świadomości".
Musiał kiedyś nadejść moment, kiedy nie sposób było dłużej ignorować tego wszystkiego i trzeba było podjąć różne próby wyjaśnienia. Niektórzy specjaliści po prostu negują uzyskane rezultaty, wskazując na trudności w pomiarach mózgu. Inni mówią filozoficznie o zasadzie nadmiaru w przyrodzie, która może się szczególnie manifestować w strukturach mózgu. Tej ostatniej grupie przeciwstawił się profesor anatomii Patrick Wall z Uniwersytetu w Londynie, stwierdzając:
- Mówienie o nadmiarze w odniesieniu do mózgu jest wybiegiem pozwalającym nie przyznać się do tego, że czegoś nie potrafimy zrozumieć.
Podobne stanowisko zajął także neurolog Norman Geschwind ze szpitala Beth-Israel w Bostonie, mówiąc: "Naturalnie, mózg wykazuje godną uwagi zdolność przejmowania po urazie funkcji przez nowe ośrodki, ale jakieś niedostatki zazwyczaj pozostają nawet przy pozornie całkowitym wyzdrowieniu. Testy wciąż na nowo tego dowodzą".
Zdruzgotany, zniszczony, usunięty, a jednak w pełni sprawny
Sprzeciwia się temu doświadczeniu fakt, że wielu ludzi może przetrwać bez żadnej szkody najradykalniejsze zabiegi (rozdzielenie półkul mózgowych, usunięcie jednej półkuli itd.), gdy tymczasem inni ulegają ciężkiemu upośledzeniu na skutek zwykłego uderzenia w głowę. Jeśli gruntownie przyjrzymy się historii medycyny, to aż się tam roi od takich dziwnych przykładów. Doniesienia na ten temat sięgają daleko w przeszłość.
Opis jednego z pierwszych szczegółowo udokumentowanych przypadków znajduje się w słynnym podstawowym dziele Goulda i Pyle'a: Anomalies and Curiosities oj Medicine (Anomalie i osobliwości medycyny). Chodziło tam o dwudziestopięcioletniego brygadzistę ekipy budującej linie kolejowe w USA, Phineasa Gage'a. We wrześniu 1847 r. ów młody człowiek zamierzał wysadzić w powietrze grupę skal Otwór strzelniczy napełnił prochem dymnym i ubijał go stemplem o średnicy około 4 cm i wadze prawie 7 kg. W skutek wypadku doszło do przedwczesnej eksplozji, przy której ciężki drąg został wyrzucony w powietrze i głęboko wbił się w czaszkę Gage'a. Koledzy przenieśli ofiarę wypadku do gabinetu lekarskiego, gdzie pospiesznie usunięto tkwiący w jego głowie drąg, wraz z częściami kości czaszki i większymi partiami tkanki mózgowej. Obaj lekarze udzielający poszkodowanemu pierwszej pomocy nie daliby ani pensa za jego przeżycie, za to każdą sumę postawiliby na to, że jeśli jakimś cudem z tego wyjdzie, to będzie trwale pozbawiony świadomości. Przegraliby oba zakłady, gdyż dwudziestopięcioletni pacjent nie tylko przeżył, ale nawet doszedł do siebie (z wyjątkiem zaburzeń w zachowaniu), mimo że w jego głowie pozostał tunel o średnicy ponad 8 cm. Przebiegał on przez czaszkę, jak stwierdzili specjaliści, "od lewego płata czołowego równoległe do szwu strzałkowego". Przypadek ten łączy w sobie wiele niemożliwych elementów.
Nie mniej dramatyczny los spotkał pewną robotnicę fabryki włókienniczej w 1879 r. na jej stanowisku pracy. Ogromna śruba wyleciała z maszyny i wbiła się głęboko w głowę tej nieszczęśnicy, niszcząc przy tym bezpowrotnie rozległe partie jej mózgu. Kolejne ubytki spowodowali chirurdzy, wydobywając operacyjnie śrubę z jej głowy. Wbrew wszelkim przewidywaniom młoda kobieta nie odniosła trwałych obrażeń. Jeszcze przez 42 lata żyła i nawet nie uskarżała się na bóle głowy.
W czasopiśmie "Medical Press of Western New York" z roku 1888 znajduje się opis przypadku pewnego marynarza, który utracił ćwierć czaszki przycięty między belką mostu a nadbudówką statku, na którym pracował. Filar o ostrych krawędziach odciął temu człowiekowi część jego czaszki. Lekarze stwierdzili utratę dużej ilości krwi i znacznej części tkanki mózgowej. To jednak nie przeszkodziło choremu w powrocie do normalnego życia po odzyskaniu świadomości. Po odzyskaniu przytomności natychmiast chciał się ubrać i znowu przystąpić do służby.
Z pierwszych lat naszego stulecia pochodzą zapiski dr. Nicholasa Ortiza, omawiające studium, które przedstawił boliwijski lekarz dr Augustin Itturicha z Towarzystwa Antropologicznego w Sucre w Boliwii. Chodziło tam o osoby pozostające do śmierci w pełni władz umysłowych. Przy obdukcji okazywało się jednak, ku bezgranicznemu zdumieniu chirurgów, że ich mózgi już od wielu lat były całkowicie zniszczone przez ropnie, guzy itp. Dziwnym trafem dane osoby aż do śmierci o tym nie wiedziały. Szczególne wrażenie wywarł na dr. Itturichu przypadek pewnego chłopca, który stale uskarżał się na silne bóle głowy i umarł w wieku czternastu lat. Autopsja wykazała, że masa mózgu chłopca już od dłuższego czasu była całkowicie oddzielona od wewnętrznej strony czaszki -co zwykle daje identyczne skutki, jak ścięcie głowy. Chłopiec ten jednak przez cały czas nie przejawiał najmniejszego upośledzenia.
Niemowlę, które przyszło na świat w 1935 r. w Nowym Jorku w szpitalu św. Wincentego, przez 27 dni niczym się nie różniło od innych osesków. Piło mleko, krzyczało, płakało, próbowało chwytać przedmioty, reagowało na bodźce środowiska i poruszało się absolutnie normalnie. Potem umarło. Przy obdukcji okazało się, że niemowlę urodziło się całkowicie pozbawione mózgu.
Lekarze dr Jan W. Bruell i dr George W. Albee informowali w 1953 r. na forum Amerykańskiego Stowarzyszenia Psychologicznego o trzydziestodziewięcioletnim mężczyźnie, któremu usunięto całą prawą półkulę mózgu. Nie tylko przeżył ten poważny zabieg, ale, jak zakończyli swoje wystąpienie obaj prelegenci, "intelektualne zdolności tego mężczyzny praktycznie nie uległy uszczupleniu".
Równie frapujące - a do tego nieco makabryczne - są okoliczności, wobec których stanął lekarz dokonujący autopsji pewnego młodego człowieka, ofiary wypadku. Zmarły przyszedł na świat z mocno rozwiniętym wodogłowiem. Aby uratować życie niemowlęciu, wszczepiono mu do czaszki aparaturę do odprowadzania wytwarzanego w nadmiarze płynu mózgowego. Awaria tej aparatury spowodowała śmierć młodego człowieka. Stwierdził to lekarz sądowy przy sekcji zwłok, wykrywając zarazem fakt, że zmarły miał tylko cieniuteńką warstewkę komórek mózgowych; był to zatem jasny przypadek najcięższego upośledzenia umysłowego. Informując rodzinę o przyczynie śmierci, lekarz sądowy wyraził jej swoje współczucie i dodał na pociechę, że śmierć jest wybawieniem dla każdego człowieka, który i tak musiał po prostu wegetować. Można sobie wyobrazić zaskoczenie i osłupienie lekarza, kiedy dowiedział się od rodziców zmarłego, że ich syn prowadził całkiem normalne życie i do ostatniego dnia wykonywał zawód wymagający wysokich kwalifikacji.
Są jeszcze skrajniejsze przypadki. Niemiecki ekspert, poświęcający się badaniom mózgu, Hufeland, odkrył, dokonując autopsji mężczyzny, który był w pełni władz umysłowych do chwili wystąpienia porażenia, że człowiek ten w ogóle nie posiadał mózgu. Jego mózgoczaszka była wypełniona tylko 312 gramami wody.
Słynny specjalista, dr Schleich, wyliczył 20 przypadków najcięższych ubytków tkanki mózgowej nie powodujących jakiegokolwiek upośledzenia umysłowego. W tym kontekście zauważył, że przypadki te były źródłem stałych rozterek personelu medycznego i dostarczały materiału do dyskusji nad starym filozoficznym pytaniem o siedlisko duszy. Krótko mówiąc: mózg - to niezbadana zagadka. Z jednej strony jest tak wrażliwy, że może już zarejestrować pojedynczy foton, z innej może świetnie funkcjonować, mimo że go nie ma.
Mózg i duch istnieją oddzielnie
Jakie wnioski można wyciągnąć z tego wszystkiego? Trudno powiedzieć. Nagi materializm okazuje się niewystarczający. Świadomość w postaci niematerialnego ducha włóczy się po okolicy albo rozwija, nawet wtedy, gdy nie ma w ciele siedliska (mózgu). Mimo że większość neurologów w dalszym ciągu trzyma się wyobrażenia, że świadomość wyrasta z anatomii i struktury kory mózgowej, to muszą jednak przyznać, zgrzytając zębami, że nie mają rzeczywistego wyobrażenia o tym, jak powstaje świadomość, czy też jak mózg ją wytwarza, za co przecież ma być odpowiedzialny.
Można zaobserwować pierwsze niepewne kroki w nowych kierunkach myślenia. Na przykład ekspert w dziedzinie komputerów, Donald MacKay z angielskiego uniwersytetu w Keele, w udzielonym wywiadzie dał do zrozumienia, że może istnieć "równanie człowieka", które mogłoby przeżyć śmierć swojego "gospodarza" (ciała).
Skoro już jesteśmy gotowi posunąć się tak daleko w rozumowaniu, to byłoby fair przyznać, że także pod innymi względami przerażająco mało wiemy o naszej formie bytu i jej faktycznych możliwościach. Pewne jest tylko i wyłącznie to, że homo sapiens jest w równie małym stopniu "organiczną maszyną", jak wszechświat ogromnym zegarem.
Skierujmy więc wzrok jeszcze ku innym tajemnicom, które uzasadniają merytorycznie określenie "cudowna istota -człowiek"; są to fenomeny, z którymi biologowie, anatomowie, lekarze i inni naukowcy mieliby utrapienie -gdyby musieli się nimi zająć poważniej, niż robią to w swoich sporadycznych eksperymentach, testach i analizach.