W moim śnie raptem znalazłem się gdzieś na ulicach jakiegoś dużego miasta.Myślę,że to co widziałem daleko przed sobą to był Most Brookliński,ale widziałem też WTC więc coś tu nie gra.Cała moja rodzina stała na wzgórzu z którego w stronę centrum ciągnęła się ulica z domkami jednorodzinnymi po obu jej stronach.Raptem daleko na dole-tam gdzie płynęła rzeka a na niej stał most a za mostem World Trade Center dwóch potężnych facetów pojawiło się znikąd.Rozsunęli dwie wieże jak drzwi harmonijkowe,zrobili krok nad rzeką i szli w naszą stronę.Moja rodzina zaczęła się powoli ewakuować.Olbrzymi byli coraz mniejsi,ale i tak gdy do nas dotarli byli wielkości wieżowca 6-7 piętrowego.Podchodzili do pojedynczych osób.Kucali do nich i pytali się o nazwisko.Potem albo zostawiali ich w spokoju,albo rozdeptywali jak robaka.Krew tryskała na zaparkowane samochody.Jeden podszedł do mnie.Zapytał o nazwisko wystawiając w moją stronę wielkiego palucha.Zacząłem uciekać z krzykiem nie czekając na jego reakcję.Ale zrobił kilka kroków i...zrobiło się ciemno.Potem znów zacząłem widzieć światło.Unosiłem się nad swoim ciałem,potem nad samochodem.I widziałem rozdeptanych ludzi i moją całą rodzinę uciekającą w popłochu i tych dwóch facetów raz po raz kręcących w miejscu piętą pozostawiając na asfalcie kolejną kałużę krwi.
Nigdy nie miałem snów , których ktoś zbiorowo ginął . Oprócz tego jednego właśnie . A z faktu,że w moim śnie były dwie wieże zdałem sobie sprawę dopiero po fakcie ich zburzenia w atakach terrorystycznych. Nie sądzę jednak , by mój sen dotyczył właśnie tych budynków . Co Wy myślicie ? Ja myślę , że to było ostrzeżenie. Zacząłem się znowu modlić . Ale to już było tak dawno temu przecież....
