Miałem wtedy 18 lat, mieszkam w Chotomowie pod Warszawą, wracałem od kolegi do domu ok godz. 18, było widno - wiadomo , lato, czerwiec, idąc ścieżką biegnącą wzdłuż lini lasu zauważyłem w oddali że cos stoi na skraju lasu, pomyślałem że to zając, może sasiad wyszedł z psem. Po podejsciu bliżej tj ok 15 metrów,zauważyłem i odczułem jakiś dziwny niepokój ( do tej pory jak o tym pomyślę to mi łzy napływają do oczu

następne spotkanie było w sierpniu na bank bo pamietam ostanie koszenei trawnika w wakacje, Moja działka jest usytowana tuż przy ścianie lasu. Kosząc trawnik w pewnym momencie musiałem opróżnić kosz z trawą więc na chwilę oderwałem się od roboty, poszedłem otworzyć furtkę od strony lasu żeby dostać się do kompostownika,
tuż obok furtki do lasu mniej wiecej 6 metrów mam oczko wodne, niosąc kosz z trawą, poczułem czyjś wzrok na sobie, tak jakby ktoś za mną stał, nic nie słyszalem bo mialem sluchawki od walkmana na uszach, odwróciłem się i to co ujrzałem przypomniało mi wydarzenie sprzed 1,5 miesiąca.... Małe , brązowawe ( tym razej było troche jaśniejsze ) stworzenie było pochylone nad powierzchnią wody i coś tam majstrowało ( mam ryby w oczku, może chciało złapać) ja z wrażenia wypuscilem kosz z ręki, stworzenie szybko poderwało się i dosłownie, bezszelestnie wykonało skok przez płot ( 2.20 m ! ) i szybko pobiegło w las ! przez furtkę widziałem jak w pewnym momencie zlewa sie z otoczeniem.
Historia jest najprawdziwsza w świecie, nie zmyślona, moja własna. Początkowo myślałem że może to było cos pokroju Chupacabry ? widzialem w tv program o tym.
Macie jakieś pomysły co to mogło byc ?
Przez ostatni rok nic sie nie wydarzylo aczkolwiek, nie jestem w stanie wejść sam do lasu, to wydarzenie było tak traumatyczne że do tej pory mam uraz do chodzenia przy lesie sam.
