Artykuł z wczorajszej Rzeczpospolitej- chyba spiskowy
Śmierć na nocnym niebie
Do naszej planety zmierza rozpadająca się kometa. Od dziś do niedzieli znajdzie się tak blisko Ziemi, że można ją będzie zobaczyć nawet gołym okiem
Unikalne obserwacje niezwykłego zjawiska - rozpadu komety - zostały dokonane w nocy z 23 na 24 kwietnia. Jest to obiekt bardzo stary, rówieśnik naszego Układu Słonecznego, a to oznacza, że powstał ponad cztery miliardy lat temu. Kometa nosi nazwę 73P/Schwassmann-Wachmann 3. Obecnie znajduje się w stanie całkowitego rozpadu, podzielona na kilkadziesiąt fragmentów.
Zguba odnaleziona
Ten szczególny moment śmierci komety zaobserwowali astronomowie z Europejskiego Obserwatorium Południowego w Paranal na północy Chile, 1200 kilometrów od stolicy, Santiago. Jest tam zainstalowany teleskop VLT - Very Large Telescope.
Kometę odkryli w 1930 roku dwaj niemieccy astronomowie: Arno Arthur Wachmann i Arnold Schwassmann. Okrąża ona Słońce po wydłużonej orbicie, sięgającej od Ziemi do Jowisza, w ciągu pięciu lat i pięciu miesięcy. Ale astronomom nie udało się jej odnaleźć podczas kolejnego nawrotu w 1936 roku. Także kilka następnych jej powrotów zostało przegapionych - powodem była mała jasność komety. Udało się ją ponownie dostrzec dopiero w 1979 roku.
Nie jest groźna
Kometa zaczęła się rozpadać już w 1995 roku - we wrześniu na trzy fragmenty, w październiku na pięć - ale działo się to w odległości 240 milionów kilometrów od Ziemi, zbyt daleko, aby obserwować ten proces nawet przez największe teleskopy.
Tym razem kometa znajduje się tak blisko, że dopisano ją do listy obiektów potencjalnie zagrażających Ziemi (Near Earth Object - Obiekty Bliskie Ziemi, program NEO).
Ale w rzeczywistości nie zagraża ona naszej planecie. Najbardziej zbliży się do Ziemi między 12 a 17 maja, wtedy największe fragmenty (obserwowane) znajdą się w odległości 7,5 - 13 milionów kilometrów od nas.
W ten sposób nadarza się niezwykła okazja obserwowania z bliska ostatnich chwil komety. - Ale niebezpieczeństwa nie ma, to jednak 25 razy dalej niż z Księżyca do Ziemi - wyjaśnia Don Yeomans uczestniczący w programie NEO.
Oddziaływanie grawitacyjne naszej planety na fragmenty rozpadającej się komety jest około dwóch tysięcy razy słabsze niż Słońca, dlatego Ziemia nie zmieni w istotny sposób trajektorii tych fragmentów. Nie sprawi, że zbliżą się one do naszego globu na rzeczywiście niebezpieczną odległość.
W tej sprawie NASA - Amerykańska Agencja Kosmiczna - wydała specjalne oświadczenie, w którym stwierdza, że "nie będzie gigantycznych fal tsunami, ogromnych pożarów ani wymierania gatunków. Kometa minie nas w bezpiecznej odległości".
Deszcz meteorytów
Natomiast nie jest wykluczone, że jednak powstanie deszcz meteorytów. Nie byłby to pierwszy taki przypadek spowodowany przez umierającą kometę. Po rozpadzie komety 3D/Biela do Ziemi trzykrotnie dotarł deszcz meteorytów (3 - 15 tysięcy "spadających gwiazd" w ciągu godziny), w latach 1872, 1875 i 1892. Fragmenty komety Shoemaker-Levy 9 zbombardowały Jowisza.
Jednak naukowcy nie mają pewności, czy tym razem będzie podobnie. Jeżeli powodem rozpadu komety było zderzenie z innym ciałem, szczątki po kolizji poruszają się bardzo prędko i dotrą do Ziemi (deszcz spadających gwiazd) jeszcze w 2006 roku. Jednak nie można wykluczyć, że powodem destrukcji komety były napięcia termiczne w jej wnętrzu. Jeśli jądro składa się z mieszaniny lodu i skał, w momencie przejścia blisko Słońca kometa mogła pęknąć; wówczas szczątki pozostałe po rozpadzie poruszają się stosunkowo wolno, chmura pyłu dotrze do naszej planety około 2022 roku, widowiskowego deszczu meteorytów nie będzie.
Kometa 73P/Schwassmann-Wachmann 3 miała być jednym z celów sondy Contour, wysłanej przez NASA. Drugim miała być Encke. Astrofizycy spodziewali się, że zbadanie tych komet dostarczy informacji o początkach Układu Słonecznego. Niestety, w sierpniu 2002 roku naukowcy utracili łączność z sondą. Mimo tego niepowodzenia wiele sobie obiecują po obecnym spektaklu, jaki rozgrywa się dosłownie na naszych oczach. Chcą porównać naturalny rozpad komety z obserwacjami, jakich dokonali w lipcu ubiegłego roku, gdy doszło do sztucznej kosmicznej kolizji - sonda Deep Impact uderzyła wówczas w kometę Tempel 1. Wprawdzie okazało się wtedy, że Tempel 1 zawiera wodę, lecz eksperyment ten - wbrew oczekiwaniom - nie wniósł niczego istotnie nowego do wiedzy o powstawaniu Układu Słonecznego. Być może tym razem natura sama uchyli rąbka tajemnicy?
Wizytówka
Komety znane są już od starożytności - chińskie zapiski z 240 r. p.n.e. odnotowują kometę Halleya. W 1995 roku zostało skatalogowanych 878 komet, dokładnie obliczono też ich orbity. Spośród nich 184 to periodyczne komety, które okrążają Słońce w czasie krótszym niż 200 lat; być może pozostałe zachowują się podobnie, ale ich orbity nie zostały wyznaczone wystarczająco precyzyjnie.
Komety są bardzo interesującymi obiektami dla astrofizyków, ponieważ stanowią połączenie lodu, zamarzniętych gazów, pyłu i skał; z jakiegoś powodu nie weszły w skład formujących się planet w okresie, gdy powstawał Układ Słoneczny, dlatego stanowią relikt minionej astronomicznej epoki, coś w rodzaju archeologicznego kosmicznego "wykopaliska".
Kometa ciągnie za sobą tzw. warkocz pyłu. Jego długość sięga niekiedy 10 milionów kilometrów i właśnie on jest najlepiej widoczny. Natomiast niewidoczny jest warkocz jonowy, długości kilkuset milionów kilometrów, utworzony z plazmy pod wpływem wiatru słonecznego.
Wiele komet porusza się po dziwnych trajektoriach, z tego powodu po pojawieniu się znikają na całe stulecia. Kometa, która przejdzie koło Słońca od kilkuset do kilku tysięcy razy, traci warkocz. Dlatego astrofizycy nie wykluczają, że wiele asteroidów to po prostu "martwe" komety.
Dr Krzysztof Ziołkowski ,
Centrum Badań Kosmicznych PANBadacze wiedzą od dawna, w zasadzie od XIX wieku, że komety rozpadają się. Ale dopiero teraz nowoczesne urządzenia pozwalają na obserwowanie tego zjawiska. Tym razem rozsypana kometa przejdzie bardzo blisko Ziemi, a to stwarza niezwykłą okazję do obserwowania i analizowania ruchu poszczególnych fragmentów. Dawniej właściwie astronomowie nie wiedzieli, co się dzieje po rozpadzie z poszczególnymi fragmentami; owszem, czasem obserwowali deszcze meteorytów, tak jak w przypadku komety Biela w latach 80. XIX stulecia, ale wartość naukowa takiej obserwacji była naprawdę niewielka. Teraz ogromne teleskopy wycelowane są w kometę, a właściwie w jej poszczególne fragmenty. Tym razem dowiemy się, czy poruszają się one z równą czy może z różną prędkością oraz w jakim kierunku. A to z kolei pozwoli na określenie przyczyny rozpadu. Poza tym to dramatyczne kosmiczne wydarzenie zostanie już jest pięknie sfotografowane, między innymi przez kosmiczny teleskop Spitzera, pracujący w podczerwieni.