Skocz do zawartości


Zdjęcie
- - - - -

Joseph L. E.: Apokalipsa 2012. Kiedy skończy się cywilizacja?


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
5 odpowiedzi w tym temacie

#1

+......

    Wędrowiec

  • Postów: 710
  • Tematów: 125
  • Płeć:Kobieta
  • Artykułów: 1
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Dołączona grafika


Lawrence E. Joseph: Apokalipsa 2012. Kiedy skończy się cywilizacja?
Świat Książki 2007

Nota wydawcy
Koniec świata nastąpi w 2012 roku!
Czy w roku 2012 może nastąpić koniec świata? Majowie, najwięksi w dziejach fanatycy mierzenia czasu, twierdzili, że wszystko skończy się 21 grudnia 2012 roku. Ale nie tylko oni.
„Przedstawiciele zadziwiającej palety ideologii i filozofii, począwszy od egzotycznych plemiennych kultur i skończywszy na I Ching i Biblii, wyznaczają porę apokalipsy na 2012 rok. Czy to tylko przypadek?” – pyta autor. W tym celu dokonuje przeglądu słynnych przepowiedni i faktycznych zagrożeń, jakie mogą położyć kres naszej cywilizacji. Błyskotliwa opowieść dziennikarza „New York Times’a” o tajemniczych, ważnych i poważnych sprawach, przed którymi może nas obronić tylko poczucie humoru.


Fragment:


ŻEBY WSZYSTKO BYŁO JASNE

Winien jestem czytelnikom kilka osobistych deklaracji i zastrzeżeń:

Nie wiążą mnie ani przekonania religijne, ani polityczna ideologia. W moim najgłębszym przekonaniu nie ulegam
też wpływom osób czy grup mających określone poglądy na temat roku 2012. W odróżnieniu od wielu proroków końca
świata, apokalipsy czy Armagedonu, nie doświadczyłem nigdy boskiego objawienia, nie miałem kontaktów z
przybyszami z kosmosu, nie czerpałem wiedzy ze starożytnych sag ani pomysłów numerologów.

Nie należę też jednak do owych sceptycznych poszukiwaczy dziury w całym, którzy gotowi są wyrzucić do śmietnika każde stwierdzenie, jeśli nie da się go poprzeć stuprocentowo pewnymi dowodami empirycznymi. Trudno wyobrazić sobie coś gorszego od wytępienia inwencji i wyobraźni, bo tego przecież chciałyby te ponure mądrale, gdyby w końcu udało się im uzyskać władzę, która, jak sądzą, słusznie im się należy.

Nie mam katastroficznej manii. Z dumą informuję, że nie wydałem ani centa i nie straciłem nawet minuty, by chronić się przed komputerową katastrofą, którą zapowiadano na przełom wieków XX i XXI. Nie przygotowywałem swego domu na nuklearną zagładę, zderzenie z kometą, na katastrofę wieszczoną przez zwolenników teorii harmonicznej konwergencji, czy na jakiś inny niefart, choć mieszkając w południowej Kalifornii, gdzie zdarzają się trzęsienia ziemi, trzymam zawsze latarkę na nocnym stoliku i awaryjny dzbanek z wodą w ubikacji. Muszę wreszcie dodać, że nie tęsknię do katastrofy, nie modlę się o nią i nie opowiadam się za czymś takim, obojętne, czy chodzi o rok 2012, czy o coś innego, bez względu na to, jak podniosłe i upragnione mogłyby się okazać skutki.

Moje wnioski dotyczące potencjalnie katastrofalnych zdarzeń 2012 roku wynikają z piętnastomiesięcznych badań popartych ponad dwudziestoletnim doświadczeniem pisarskim i publicystycznym dziennikarza zajmującego się naukami przyrodniczymi, religią i polityką i pisującego na ten temat, najczęściej dla „New York Timesa”.

Czy publikacja tej książki, która może wywołać panikę, uzasadnia zarzut nieodpowiedzialności? Zgadzam się, prawo do informacji ma jakieś granice, ale nie może ono przecież zależeć od paternalistycznych ocen światowej oligarchii. Chcę jednak zaufać normalnemu procesowi kształtowania opinii, w którym ludzie władzy, polegając na własnych, zacnych skądinąd odczuciach, usiłują kontrolować informacje, które mogłyby doprowadzić do społecznej destabilizacji, natomiast głęboko zaangażowane jednostki, grupy i organizacje starają się wydobyć i nagłośnić ważne fakty. W rezultacie najlepsze rozwiązania rodzą się z dialogu i polemiki szukających prawdy jednostek i utworzonych dla naszej obrony struktur władzy.


PUNKT ZWROTNY PRZEZNACZENIA

Czy w 2012 roku nastąpi koniec świata? Czy rozpęta się piekło wszechogarniającej trzeciej wojny światowej
niosącej nuklearną zagładę, czy może dojdzie do zderzenia z meteorytem, jak to, które doprowadziło do wyginięcia
dinozaurów? Trudno mi w to uwierzyć, po części może z powodu z moich własnych emocjonalnych barier. Jako
ojciec dwojga małych, cudownych dzieci po prostu nie jestem w stanie przyjąć czegoś takiego do wiadomości. Nie da
się akceptować perspektywy, że przepadnie wszystko, co kochamy.

Mogę tylko gromadzić dane i przedstawiać dowody dotyczące 2012 roku. Wynika z nich, że groźba apokalipsy
istotnie może budzić obawy i zasługuje na poważne traktowanie.

W książce tej prezentuję czytelnikom wypośrodkowany scenariusz, w którym rok 2012 łączy się z zaburzeniami i
bezprzykładnym zamętem. Niezależnie od tego, czy potraktujemy to jako bóle porodowe Nowej Ery, czy jako
śmiertelne konwulsje naszej cywilizacji, niepokojąca zgodność trendów w nauce, religii i historii zdaje się wskazywać,
że ów zalew przepowiedni i katastrof, zawinionych przez człowieka, naturalnych, a bardzo możliwe że i
nadprzyrodzonych, będzie żywiołowo narastał.

Rok 2012 jest punktem zwrotnym naszego przeznaczenia. Ze zgromadzonych w tej książce informacji i danych
wynika, że w owym roku może się zdarzyć lub zacząć zarówno tragedia, jak też wielkie przebudzenie. Nie ma pytania
„czy” - jest tylko pytanie „kiedy”, i nie chodzi tu nawet o określony dzień; ważne jest, czy przełom dokona się za życia
nas samych i tych, których kochamy. Znaczenie daty 2012 polega na tym, że sama jej bliskość zmusza nas do refleksji nad mnogością wariantów globalnej katastrofy, do oceny jej prawdopodobieństwa i niszczycielskiego potencjału, a także do odpowiedzi na pytanie, jak jesteśmy do niej przygotowani - jako jednostki i jako zbiorowość tworząca
cywilizację.

Każdy po swojemu - bardziej lub mniej konstruktywnie - reaguje na zbliżające się terminy, szczególnie gdy
zaczyna poganiać nas czas. Taka jest po prostu nasza natura. W dwu ostatnich minutach każdej połówki meczu piłki
nożnej, co daje w sumie około 5 proc. łącznego czasu rozgrywki, mieści się prawie połowa wszystkich akcji. Ja na
przykład potrzebuję określonych terminów i myślę, że to samo dotyczy większości z nas. Jeśli pominiemy głupią próbę
generalną w postaci niedawnego alarmu z okazji początku nowego tysiąclecia, rok 2012 jest pierwszą we współczesnej historii datą, od której zależą losy aż tylu ludzi.

Wyznaczony, nieprzekraczalny termin ma też swoje dobre strony - ostrzega, pozwala przygotować ciało, umysł i
duszę, a także podjąć rozsądne wyprzedzające działania, by chronić siebie i rodzinę. W pewnym sensie zyskaliśmy więc wszyscy jedyną w swoim rodzaju szansę porozumienia i podniesienia naszej zbiorowości na wyższy poziom,
niekoniecznie ograniczając się do fizycznego przetrwania. Rok 2012 stanowi inspirujące, ożywcze wyzwanie. Zmusza
nas do szukania wspólnego celu. A posiadanie życiowego celu jest najpewniejszym ze wszystkich znanych mi sposobów przeciwstawienia się katastrofie.


DOCHODZENIE W SPRAWIE 2012. WYKAZ DOWODÓW

Główną tezą tej książki jest stwierdzenie, że rok 2012 będzie przełomowy, być może katastrofalny, ale
przypuszczalnie bogaty w zmiany jak żaden inny w dziejach ludzkości.

1. Przepowiednie starożytnych Majów, którzy wykorzystali skrupulatne obserwacje astronomiczne prowadzone od
2000 lat, wskazują, że w 2012 roku zacznie się nowa era, a jej narodzinom - jak wszystkim porodom - towarzyszyć będą cierpienie i krew, ale także nadzieje i wielkie oczekiwania.

2. Po roku 1940, zwłaszcza zaś od 2003, Słońce zachowuje się burzliwiej i niespokojniej niż we wszystkich latach
po szybko następującym globalnym ociepleniu, które przed 11 tysiącami lat zakończyło ostatnią epokę lodowcową.
Fizycy badający Słońce są zgodni, że jego aktywność będzie jeszcze gwałtownie wzrastać, osiągając kulminację w
2012 roku.

3. Burze słoneczne mają wpływ na burze ziemskie. Ogromne huragany 2005 roku - Katrina, Rita i Wilma -
zbiegły się z najbardziej niespokojnymi tygodniami od czasu, gdy rozpoczęto systematyczne obserwacje zachowania
Słońca.

4. Ziemskie pole magnetyczne, nasza najważniejsza ochrona przed szkodliwymi skutkami promieniowania słonecznego, zaczęło słabnąć; pojawiają się w nim szczeliny rozmiarów Kalifornii. Być może trwa już przesuwanie biegunów, które w końcu zamienią się miejscami. Podczas tego procesu wartość ochrony przez ziemskie pole magnetyczne spada nieomal do zera.

5. Rosyjscy geofizycy sądzą, że Układ Słoneczny przesuwa się przez międzygwiezdny obłok energii. Oddziałuje on
destabilizująco na zachowanie Słońca i ma wpływ na atmosferę wszystkich planet. Według rosyjskich prognoz katastrofalne dla Ziemi skutki spotkania z tym obłokiem przypadną na lata 2010-2020.

6. Fizycy z Uniwersytetu Berkeley, którzy odkryli, że 65 milionów lat temu w Ziemię uderzyła kometa lub asteroida,
powodując zagładę dinozaurów i 70 proc. wszystkich innych gatunków, są pewni w 99 proc, iż powinniśmy się obecnie
liczyć z kolejną megakatastrofą.

7. Grozi nam erupcja superwulkanu Yellowstone, który wybucha z katastrofalnymi skutkami co 600-700 tysięcy lat. Ostatni wybuch o zbliżonej sile, w miejscu obecnego jeziora Tobo w Indonezji, nastąpił 74 tysiące lat temu, powodując śmierć około 90 proc. ludzi żyjących wówczas na Ziemi.

8. Z interpretacji wschodnich systemów filozoficznych, np. I Ching, chińskiej Księgi Przemian i teologii hinduistycznej da się wyciągnąć uprawniony wniosek, że przemawiają one za datą końca wyznaczoną na 2012 rok.

9. Przynajmniej jedna naukowa interpretacja Biblii odsłania przepowiednię, że Ziemia zostanie zniszczona w 2012 roku. Rozkwitające ruchy muzułmańskich, chrześcijańskich i żydowskich armagedonistów (zwolenników teorii, że nastanie Królestwa Bożego musi poprzedzić III wojna światowa) aktywnie działają na rzecz przyspieszenia ostatecznego starcia.

10. Miłego dnia.



www.swiatksiazki.pl
  • 0



#2

Barton.
  • Postów: 49
  • Tematów: 6
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Pożyjemy zobaczymy ;) . Ale wydaje mi się że, znowu ktoś chce się nachapać na naiwności/wierze ludzkiej.
  • 0

#3

limonka.
  • Postów: 920
  • Tematów: 29
  • Płeć:Kobieta
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Artykuł ciekawy, ale według mnie książka naciągana, jak wszystko inne, co może mieć związek z 2012. Z jednej strony facet pisze, że nie wydał ani centa na obronę, ale wydaje książkę, która przyniesie mu pewnie spore dochody, z racji tego, że ludzie zakupią ją, przestraszeni wizją końca świata. Po co mu takie dochody, skoro i tak zginie (jeżeli katastrofa nastanie)? ;]
Pisze o tym, że badał wszystko przez piętnaście miesięcy, a ja pytam: czymże jest piętnaście miesięcy badań sprawy, która ma doprowadzić do strasznych rzeczy (bo z tego co wszyscy przepowiadają, szykuje nam się niezłe kino akcji w wersji live).

Książkę bym chętnie przeczytała, ale chyba tylko po to, żeby się pośmiać. Cały strach z 2012 wyparował ze mnie jakiś czas temu ;p
  • 0

#4

Paweł.
  • Postów: 1000
  • Tematów: 22
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Po co mu takie dochody, skoro i tak zginie (jeżeli katastrofa nastanie)? ;]

Moze chce chlop troche pozyc, zabawic sie, zanim to wszystko runie.

Zadziwiajace jest to, ze dopiero od niedawna pojawiaja sie ksiazki o 2012. Dlaczego nie pisano o tym w latach 90´tych, albo i wczesniej? Kalendarz Majow byl znany od dawna i jakos nikt wczesniej nie doszukiwal sie tam konca swiata. Az tu nagle wraz z rozwojem internetu i roznych for o tematyce paranormalnej, pojawiaja sie jak grzyby po deszczu przekazy od starozytnych kultur, indian czy z biblii, ktore ktos ni z gruchy ni z pietruchy ot tak odkryl, sprytnie polaczyl i oto mamy apokalypse. A, ze temat konca swiata wsrod fanatykow jest zawsze chwytliwy to i mozna na nim zarobic.
  • 0



#5

+......

    Wędrowiec

  • Postów: 710
  • Tematów: 125
  • Płeć:Kobieta
  • Artykułów: 1
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Fragment ksiązki

Układ Słoneczny się rozgrzewa


- Chciałbym rozpocząć tę rozmowę od pewnego oświadczenia – powiedział Dmitriew. - Istnieją trzy ważne źródła energii negowane albo bagatelizowane przez konserwatywne środowiska naukowe. Są to: 1) narastająca dynamika środowiska międzyplanetarnego; 2) efekty energetyczne wynikające z położenia planet Układu słonecznego oraz 3) impulsy płynące z centrum Galaktyki.
Oto trzy doniosłe stwierdzenia. Wszystkie wiążą się z rokiem 2012.

Zacznijmy od tego, że zdaniem Dmitriewa cały Układ Słoneczny się grzeje. To tak jakby globalne ocieplenie podnieść do miliardowej potęgi.

Wszyscy chyba uczyliśmy się, że choć tego nie czujemy, wciąż się poruszamy. Poza uczestniczeniem w dobowym obrocie Ziemi i jej rocznym obiegu dookoła Słońca, jesteśmy też pasażerami Układu Słonecznego, który przemieszcza się po jakiejś nieokreślonej orbicie przez Drogę Mleczną, która z kolei pędzi Bóg wie dokąd przez wszechświat. Dawni astronomowie Majów uważnie badali te zjawiska, ale nam ruch Układu Słonecznego i Drogi Mlecznej wydaje się nieistotnym kosmicznym szczegółem technicznym. Nikt nigdy nie wspomniał, Ze Układ Słoneczny może na przykład znaleźć się w nowych, być może niesprzyjających warunkach, choć jest jasne, że kiedyś tak właśnie się stanie. Nikt przecież nie zaręczy, że przestrzeń międzygwiezdna jest wszędzie jednakowo czarna, zimna i pusta.

Wszyscy jesteśmy pasażerami wielkiego samolotu, czyli Układu Słonecznego, który wchodzi w strefę burz, a mówiąc ściślej – turbulencji międzygwiezdnej.

Co jak co, ale mieszkańcy Syberii świetnie znają swoje burze. Dmitriewa złapałem w końcu na międzynarodowym sympozjum po święconym wpływom czynników heliogeofizycznych na zdrowie człowieka. Obrady toczyły się 15 i 16 listopada 2005 roku w Centrum Naukowym Medycyny Klinicznej i Eksperymentalnej syberyjskiego oddziału Rosyjskiej Akademii Nauk w Akademgorodku, gdzie Dmitriew mieszka od czasu, kiedy zaczął karierę naukową.
[...]

Prostactwem jest oceniać ludzi po ubiorze. Wokół Dmitriewa krążyły wyświecone garnitury, sztywne białe koszule i krawaty ze sztucznego włókna; on sam natomiast sprawiał wrażenie, jakby spowito go w kaszmir. Całkiem niedawno opublikował kolejną pracę naukową na temat czasoprzestrzennego continuum i musiał zrobić krótką przerwę w naszej rozmowie, żeby podpisać kilka egzemplarzy. Po chwili wrócił i wyjaśnił mi, co myśli o przestrzeni międzygwiezdnej. Jego zdaniem pogląd, że nie jest ona jednorodna, całkowicie godzi się ze zdrowym rozsądkiem i takie wnioski należałoby wyciągnąć po pięćdziesięciu latach badań kosmosu.

Spójrzmy na morza. Pierwsi odkrywcy przyjmowali, że ocean jest jednorodny, że jego wody, fale i inne cechy są wszędzie takie same. Na początek było to założenie dobre, bo dawało żeglarzom poczucie pewności. Później, w miarę zdobywania nowych doświadczeń, przyszła pora na uważniejszą obserwację wysokości fal, głębokości wód, prądów, dna morskiego, skał i formacji koralowych. Nie obaliło to w zasadniczy sposób pierwotnego przekonania, że ocean na przykład wszędzie jest słony (wody morskiej nie da się pić, podobnie jak w przestrzeni kosmicznej nie da się oddychać), tak głęboki, że można się w nim utopić, i że może być zdradliwy. Ale morscy podróżnicy zaczęli stopniowo zamiast poprzedniej jednorodności dostrzegać istotne różnice. Między spokojnym jak szkło Oceanem Indyjskim – wydawałoby się, najmniej prawdopodobnym miejscem dla powstania zabójczej fali tsunami – i burzliwym Północnym Atlantykiem rozciąga się obfitość różnych zbiorników wodnych o odmiennych cechach.

Ta sama zasada sprawdza się w odniesieniu do przestrzeni kosmicznej. Najpierw sądzono, ze jest to w gruncie rzeczy próżnia, a warunki w obrębie Układu Słonecznego zależą przede wszystkim od odległości danego punktu od Słońca. Przestrzeń międzygwiezdną, której przecież nie poznaliśmy bezpośrednio, uznano za pozbawioną cech charakterystycznych. Dmitriew nie jest oczywiście pierwszym, który zdał sobie sprawę z (patrząc wstecz) oczywistych faktów, przysługuje mu natomiast bezsprzecznie pierwszeństwo w odkryciu wpływu, jaki heterogeniczny kosmos wywiera na naszą obecną sytuację.

Jak pilot rzucający krótkie polecenia zapięcia pasów albo kapitan rozkazujący uszczelnić luki, Dmitriew mówi nam, że turbulencja, w którą wchodzimy, to nie teoria, a fakt, któremu natychmiast musimy stawić czoło.

Żeby wyobrazić sobie, co dzieje się teraz z naszym Układem Słonecznym, zapomnijmy o standardowych poglądach, o uproszczonych modelach, które oglądaliśmy w szkole albo w muzeach. Wyobraźmy sobie za to ogromną kulę światła, nazywaną heliosferą. Jest najjaśniejsza w środku, tam gdzie świeci słońce;im dalej od centrum, tym bardziej ciemnieje. W obrębie tej wielkiej, jasnej kuli mkną, krążą i wirują wszelkiego rodzaju planety, księżyce, asteroidy, komety i szczątki. A sama heliosfera sunie przez kosmos w ramieniu galaktyki, która zresztą także obraca się w locie.

Przez długi czas zakładaliśmy, że zawsze będzie to równy, gładki lot. Teraz, jak objaśnia Dmitriew, heliosfera napotkała niebezpieczny obszar, a ściślej magnetyczne pasma i pasemka zawierające wodór, hel, hydroksyl (grupa wodorotlenowa; atom wodoru połączony z jednym atomem tlenu pojedynczym wiązaniem) oraz inne pierwiastki i związki; jakieś kosmiczne szczątki, być może pozostałości po wybuchu gwiazdy.

Tak jak każdy przedmiot poruszający się w dowolnym środowisku, na przykład łódź płynąca po wodzie, heliosfera tworzy przed sobą falę uderzeniową, roztrącając cząsteczki przestrzeni międzygwiezdnej. W miarę jak wchodzi w gęstsze obszary, gdzie odpychanych cząsteczek jest coraz więcej, fala staje się większa i grubsza. Dmitriew szacuje, że fala uderzeniowa heliosfery powiększyła się dziesięciokrotnie, z 3-4 AU do 40 AU lub więcej (jednostka astronomiczna AU, j.a., to jednostka długości używana w astronomii równa średniej odległości Ziemi od Słońca, przyjęta jako około 150 milionów kilometrów).

„Zagęszczanie się fali prowadzi do powstania smugi plazmy wokół Układu Słonecznego i do jej wdzierania się w przestrzeń międzyplanetarną... jest ona swego rodzaju dodatkowym wkładem materii i energii w nasz Układ Słoneczny”, pisze Dmitriew w kontrowersyjnej pracy Planetophysical State of the Earth and Life (Planetofizyczny stan Ziemi i życia).

Inaczej mówiąc, fala uderzeniowa otacza czołową krawędź heliosfery, podobnie jak płomienie owijają się wokół dzioba i boków promu kosmicznego, kiedy wracając, wchodzi ponownie w warstwy atmosfery, tyle że prom ma specjalnie zaprojektowane osłony chroniące go przed spłonięciem. Jak twierdzi Dmitriew, fala uderzeniowa wdziera się teraz w heliosferę i przenika tam, gdzie powinny się znajdować – gdyby dobry Bóg uznał za stosowne wyposażyć w nie nasz Układ Słoneczny – jakieś osłony termiczne. W obszary międzyplanetarne wpadają ogromne ilości energii, które wytrącają Słońce z normalnego trybu funkcjonowania, zagrażają polu magnetycznemu Ziemi, a możliwe że wpływają również na globalne ocieplenie, jakiego doświadczamy.

Dmitriew i jego koledzy odkryli falę uderzeniową, analizując dane zebrane przez satelitę Voyager w najdalszych rejonach Układu Słonecznego. Dwa voyagery wystrzelono w roku 1977, wykorzystując rzadką koniunkcję Jowisza, Saturna, Urana i Neptuna, dzięki której pola grawitacyjne tych planet pomogły nadać satelitom taką szybkość w kosmosie, jaka w innym przypadku byłaby nie do pomyślenia. Przez ponad dziesięć lat Voyager 1 i 2 przekazywały dokładne informacje na temat księżyców, pierścieni i pól magnetycznych planet zewnętrznych, a w 1988 roku skierowały się ku heliopauzie, strefie granicznej między Układem Słonecznym i przestrzenią międzygwiezdną, znajdującej się w odległości około 16 miliardów kilometrów od Słońca.

Naukowcy z zespołu Dmitriewa porównali dane z voyagerów z wynikami późniejszych badań zaczerpniętymi z naukowych czasopism wydawanych w Rosji i na Zachodzie i z danymi NASA i ESA. Znaleźli zdumiewająco spójne dowody, że od czasu kiedy Voyager dokonywał pierwszych pomiarów (a było to 20 lat wcześniej), heliosfera stawała się coraz bardziej burzliwa, i to począwszy od najmniejszych zlodowaciałych księżyców obiegających planety zewnętrzne, a na samym środku Słońca skończywszy.

Międzygwiezdny obłok energii intensywnie badają naukowcy rosyjscy, zwłaszcza Władimir B. Baranow, który w 1995 roku uzyskał profesorską katedrę Sorosa na Uniwersytecie Moskiewskim. Wyróżnienie to przyznaje George Soros, filozof i miliarder znany z „kolekcjonowania” genialnych twórców i uczonych. Praca Baranowa o hydrodynamice plazmy międzyplanetarnej i oporze, jaki wiatr słoneczny spotyka w środowisku międzygwiezdnym, była wielokrotnie publikowana w języku rosyjskim, między innymi w „Soros Educational Journal”. Na podstawie danych Voyagera Baranow opracował model matematyczny heliosfery. W 1999 roku, na moskiewskiej konferencji dla uczczenia sześćdziesiątych piątych urodzin uczonego, specjaliści z Rosji, Europy i Stanów Zjednoczonych sprawdzali model Baranowa, który wykazał 96-procentowa zgodność obserwacji Voyagera, nowszych informacji NASA i ESA oraz szacunków Dmitriewa, twierdzącego, że nasza heliosfera przez następne 3000 lat pozostanie w strefie oddziaływania fali uderzeniowej.

Fala ta najsilniej działa na czołową krawędź heliosfery poruszającej się w przestrzeni kosmicznej, podobnie jak strumień opływający łódź jest najbardziej wzburzony tam, gzie kadłub zaczyna przecinać wodę. Tak więc można mówić o oddziaływaniu fal na atmosferę, klimat i pola magnetyczne planet zewnętrznych: Jowisza, Saturna, Urana, Neptuna, Plutona i niedawno odkrytej, dziesiątej planety X. (Astronomowie mająś wątpliwości, czy Plutona i X rzeczywiście można uznać za planety, ale jeśli nie liczyć mojej czysto sentymentalnej niechęci do zdegradowania Plutona, dyskusja ta wykracza poza ramy tej książki).

Bieguny magnetyczne Urana i Neptuna przesunęły się podobnie, jak zdaniem wielu uczonych zaczynają wędrować ziemskie. Jaśniej też świeci i chyba rozgrzewa się atmosfera obu planet, co może świadczyć o dopływie nowej energii. Na Saturnie pojawiły się niedawno wspaniałe zorze wywołane gwałtownym przeniknięciem promieniowania w atmosferę. pod koniec stycznia 2006 roku Saturn zafundował też astronomom burzę rozmiarów Marsa, z piorunami tysiąc razy mocniejszymi niż na Ziemi. Na Enceladusie, księżycu Saturna, po raz pierwszy zaobserwowano wybuchy gejzerów przypominające zjawiska w Yellowstone.

Niektóre ze skutków fali uderzeniowej stosunkowo najwyraźniej widoczne są na Jowiszu. Pole magnetyczne tej największej planety w heliosferze powiększyło się dwukrotnie i sięga obecnie aż do Saturna. Pola magnetyczne są to w gruncie rzeczy pola energii; jeśli jakieś powiększyło się dwa razy, wymagało to dwukrotnie większego jej dopływu. Gdyby pole magnetyczne Jowisza było widzialne, to patrzącemu gołym okiem z Ziemi wydawałoby się większe od Słońca. Między Jowiszem i Io, jego księżycem, który również wykazuje niespotykana dotychczas aktywność wulkaniczną, błyszczą zorze. Ale największym wstrząsem stało się odkrycie z marca 2006 roku: zauważono, że na Jowiszu powstaje nowa czerwona plama, niekończąca się burza elektromagnetyczna o rozmiarach Ziemi.

Astronomowie obserwują tę nową plamę, oficjalnie nazwaną Oval BA, od roku 2000, kiedy trzy mniejsze plamy zderzyły się i połączyły w jedną. Oval BA powiększała się do rozmiarów połowy pierwotnej Wielkiej Czerwonej Plamy Jowisza, najpotężniejszej burzy w Układzie Słonecznym, szalejącej od co najmniej 300lat.
„Od lat obserwujemy Jowisza, żeby sprawdzać, czy Oval BA nie staje się czerwona – i wygląda na to, że taki proces właśnie zachodzi”, informuje Glenn Orton, astronom z Jet Propulsion Laboratory (JPL) w Pasadenie w Kalifornii. Jak wyjaśnia, pogłębiająca się czerwień plamy Oval Ba wskazuje na to, że burza się nasila. Skąd bierze się energia, która ją podtrzymuję? JPL nie daje odpowiedzi. Dmitriew i Baranow wskazują na falę uderzeniową, która wdmuchuje energię do atmosfery Jowisza, pobudzając burze elektryczne i wybuchy wulkanów.

Skutki fali zaczęto też dostrzegać na planetach wewnętrznych. Atmosfera Marsa zagęszcza się, stwarzając lepsze warunki do rozwoju życia, ponieważ gęstsza atmosfera lepiej chroni przed promieniowaniem słonecznym i kosmicznym. Zmienia się też skład chemiczny i wygląd atmosfery Wenus – świeci jaśniej, co znaczy, że wzrasta ilość zawartej w niej energii.

Słońce, które znajduję się w centrum heliosfery, a więc najdalej od działania fali uderzeniowej, jest jednak znacznie bardziej od planet wrażliwe na dodatkowe dawki energii. Tak jak woda nie może wchłonąć wody, a ziemia ziemi, roztopiona masa energii Słońca nie może wchłonąć ani rozproszyć energii tak dokładnie, jak robią to twarde i zimne ciała planet. Już pierwsze, stosunkowo niewielkie zastrzyki energii z fali uderzeniowej wywierają na Słońce znaczący wpływ.
- Rosnąca aktywność Słońca jest bezpośrednim rezultatem zwiększającego się napływu materii, energii i informacji, w zetknięciu z międzygwiezdnym obłokiem energii. Słońce staje przed nowymi wyzwaniami, a ich skutki odczuwamy na naszej planecie – powiedział mi Dmitriew.

Konkluzja brzmi: cokolwiek wstrząsa Słońcem, wstrząsa i nami. Zdaniem Dmitriewa wszystkie planety, łącznie z Ziemią, są podwójnie uzależnione, odczuwają bowiem działanie fali uderzeniowej nie tylko bezpośrednio, ale i pośrednio – przez zaburzenia, jakie wywołuje ona na Słońcu.
- Istnieją całkowicie jednoznaczne i wiarygodne oznaki tego groźnego zjawiska [fali uderzeniowej], oddziałującego na Ziemię i na sąsiadującą z nią przestrzeń kosmiczną... Najważniejsze to zrozumieć nowe zjawisko, pogodzić się z faktami i starać się przeżyć – dodaje Dmitriew.


  • 0



#6

Farmer.
  • Postów: 18
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Pakerzyk- Może ludziom brakuje nieszczęść, wybuchów bomb atomowych i kataklizmów na wielką skalę. Dlatego kuszą los, chyba ktoś nie zdaje sobie sprawy, że jeżeli ta przepowiednia się spełni to nie będzie on/ona bohaterem a statystom, któremu w filmach katastroficznych zazwyczaj odpada głowa zmasakrowana przez przypadkowe koło. Wiadomo, że fajnie byłoby to zobaczyć, ale tylko zobaczyć, a nie uczestniczyć.
  • 0



Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych