poniedziałek, 04. grudnia 2006 , 00:55
ť Aktualności ť Przegląd prasy
W 1983 roku nad lotniskiem w Darłowie pojawił się niezidentyfikowany obiekt latający. Do jego zestrzelenia wysłano samoloty z podsłupskiego Redzikowa i Zegrza Pomorskiego koło Koszalina. Nie zestrzeliły. Piloci musieli później tłumaczyć się przed prokuratorem.
Tę nieznaną historię opisał, powołując się na polskie dokumenty, badacz UFO Dirk Vander Ploeg. Według jego danych 6 czerwca 1983 roku, Stanisław Z. obsługujący radar słupskiego lotniska wojskowego dostrzegł na nim Niezidentyfikowany Obiekt Latający nad lotniskiem w Darłowie.
Obracające się cygaro
Jakiekolwiek naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej stawiało wszystkich na nogi. Trzeba było czuwać i działać. Według relacji, w której posiadanie wszedł Dirk Vander Ploeg Stanisław Z. dostrzegł obiekty na swoim radarze o godzinie 11.26. W powietrzu znalazły się Iskry - ze Słupska i z Zegrza. Po kilku minutach od momentu oderwania kół od płyty lotniska pilot zegrzyńskiej Iskry - kapitan Praszczałek - miał powiedzieć: - Widzę cel. Jest w kolorze stali, wygląda jak obracające się cygaro, zakręca jak bumerang. Nie ma żadnych widocznych oznaczeń, ani cech charakterystycznych dla jakiegokolwiek samolotu. Opis Praszczałka został przekazany szefowi sztabu lotnictwa. Lotnicy w dalszym ciągu pozostawali w kontakcie wzrokowym z dziwnym obiektem i oczekiwali na dalsze rozkazy. Po dwudziestu minutach Dowództwo Wojsk Lotniczych wydało decyzję: Obiekt zestrzelić! Praszczałek krzyknął: Ognia!. I... w tym momencie obiekt zniknął. Tyle portal internetowy i ufolog. Informacje te można potraktować pewnie i z przymrużeniem oka. Ale... No właśnie jest jedno ale: jest świadek tych wydarzeń.
Po prostu stanęło w miejscu
Sytuację, którą opisuje Dirk Vander Ploeg, pamięta doskonale Ireneusz Bijata, pilot myśliwski, były dowódca 28 Słupskiego Pułku Myśliwskiego w Redzikowie. W 1983 roku był jednym z oficerów stacjonujących na redzikowskim lotnisku. - Wszyscy wiedzieli, że stało się coś dziwnego. Zresztą samo wydanie rozkazu zestrzelenia było sytuacją wyjątkową - opowiada. Według relacji Ireneusza Bijaty, piloci po powrocie z lotu -lądowali w Redzikowie - dokładnie opowiedzieli co się stało.
- Mówili o obracającym się, stalowym cygarze. Dostali rozkaz zestrzelenia. Dokładnie w momencie, gdy Praszczałek miał nacisnąć przycisk ten obiekt wykonał jakiś kompletnie nieznany manewr - rodzaj zakrętu. Bijata dokładnie opisuje ten "rodzaj zakrętu�, który w praktyce zakrętem nie był. - Cygaro po prostu stanęło w miejscu i zawróciło. Piloci naszych samolotów strzału nie oddali. Nie mieli szans. One w przeciwieństwie do tego obiektu musiały dostosować się do praw fizyki - tłumaczy Bijata.
Pilot - Praszczałek - wykonał więc drugie podejście. Po ponownym kontakcie z tajemniczym obiektem... - Naprowadził go na celownik. Zagrały wszystkie przyrządy. Zamierzał strzelać z działka, którego użycie wymagało dość bliskiej odległości - kontynuuje Bijata. Za drugim razem stało się to samo, co za pierwszym razem. W momencie naciskania spustu... - To dostało takiej prędkości, że w życiu czegoś takiego piloci nie widzieli- mówi były dowódca. Według niego cała akcja trwała aż dwie godziny.
Rozkaz niewykonany
Nieudana próba zestrzelenia UFO nie była końcem tego niezwykłego dnia. - Sprawa była niezwykle poważna. To było wojsko. Wydano rozkaz otwarcia ognia, który nie został wykonany - dodaje Bijata. Piloci uczestniczący w nieudanej próbie zestrzelenia najpierw musieli pisać raporty, a później tłumaczyć się przed prokuratorem. Nikt nie mógł tego zrozumieć. Ponoć śledczy pytali pilotów: - Jak to... Mieliście go na celowniku i nie udało się go wam zestrzelić. Trudno było to komukolwiek wytłumaczyć.
Ostatecznie śledztwo umorzono. Tajemnicy niezidentyfikowanego obiektu latającego nigdy nie wyjaśniono. Raporty w tej sprawie - o ile nie zostały zniszczone - zapewne czekają na odkrycie w jakimś archiwum. Piloci, którzy służyli wtedy w Słupsku rozjechali się po świecie. Jednostka, w której służyli została rozwiązana. Pułk rozwiązano w 2000 roku. Ostatni lot wykonał we wrześniu 1999 ppłk pilot Bogdan Wójcik na samolocie o numerze taktycznym 117
żródło: Głos Pomorza 3.12.2006
Jest to jedyna wzmianka o tamtym wydarzeniu jaką odnalazłem w sieci.
Dlatego zwracam się do Was z prośbą o pomoc w zajęciu się tą sprawą,
ponieważ uważam że właśnie po 25 latach można już o tym szerzej mówić.
W 1983r odbywałem służbę wojskową w Słupsku (jednostka 4961 już nie istnieje)wojska obrony powietrznej kraju.Obok wsi Głobino na wzniesieniu znajdował się potężny zespół stacji radarowych i właśnie tam na ekranach radarów mogłem obserwować całe zajście.
Zaczęło się od ogłoszenia najwyższego stanu gotowości bojowej.A była to rzecz niezwykła,ponieważ radary obstawiające wybrzeże pracowały na zasadzie grafiku (każda jednostka miała określony termin i czas pracy).A tu nagle wielka panika (w czerwcu 83 obowiązywały jeszcze rygory zawieszonego stanu wojennego) i włączanie wszystkich dostępnych radarów od mikrofalowych po najwięsze długofalowe.Całość zaczęła się podobno od meldunku żołnierza,który z wieży wartowniczej zauważył przez lornetkę metaliczne cygaro.No i zaczęło się...
Ja mogłem obserwować obiekt na ekranie dalmierza i w zasadzie nie było w przemeszczaniu się obiektu nic dziwnego-zataczał kręgi nad morzem z prędkością zbyt małą jak na samolot.Natomiast koledzy obsługujący wyskościomierze przecierali oczy ze zdumienia-w ciągu kilku sekund obiekt potrafił zmienić pułap o kilka kilometrów!!!
Jak wcześniej wspomniałem obserwacje były prowadzone różnymi sprzętami co wykluczało jakąkolwiek pomyłkę czy zakłócenia.
Sytuacja stawała się bardzo napięta bo oczywiście nikt nie miał pojęcia co to jest-obiekt nie odpowiadał na pytanie "swoj-obcy" no i te parametry lotu.W dodatku nasłuch radioelektroniczny mogący rozpoznać typ silnika i samolotu był bezsilny.W końcu dowiedzieliśmy się-jest decyzja strzelać.Według mojej wiedzy pierwsza do akcji ruszyła para dyżurna.Migów 23 z lotniska w Redzikowie.Prawdopodobnie Migi były zbyt szybkie do takiego zadania i zostały zawrócone.A obiekt wykonywał uniki błyskawicznie zmieniając pułap.Następnie do akcji wkroczyła uzbrojona Iskra.Obok sprzętu na którym pracowałem były stanowiska Aparatury Przyrządowego Naprowadzania.W skrócie polegało to na przesłaniu koordynat celu do samolotu a pilot w zasadzie miał tylko nacisnąć spust.A wszystko to oczywiście przy zachowaniu ciszy radiowej.No i stała się rzecz zupełnie niespodziewana.Sekundy przed odpaleniem pilot spanikował i zaczął wyrzykiwać w eter coś o bardzo dziwnym zachowaniu się obiektu (po prostu pilot bardzo się wystraszył-może zorientował się,że to on może być ofiarą?)Samolot został zawrócony.Tyle moich wiadomości.
W kierunku obiektu były wysyłane jeszcze inne samoloty,ale chyba już tylko w celu obserwacji.Ta zabawa w kotka i myszkę trwała do nocy, aż obiekt po manewrach mały okrąg duże zmiany pułapu zniknął z pola widzenia wysokościomierzy (ok. 30 km).Następnego dnia zostały wywiezione w nieznanym kierunku taśmy z wielościeżkowym zapisem zdarzenia...i cisza.Nikt z kadry oficerskiej nawet nie próbował nam tłumaczyć całego zajścia typu balon meteo czy jakieś inne "oficjalne" stanowisko.Tylko przypomnienie o zachowaniu tajemnicy wojskowej i koniec.
Długo szukałem śladów tamtych wydarzeń i dziwi mnie,brak jakichkolwiek kometarzy czy wspomnień.A przecież w całą sprawę w różny sposób musiało być "zamieszanych" kilkaset osób.
Być może zbyt wiele osób uświadomiło sobie fakt o bezsilności armii w takich sytuacjach i popełninych błędach.Inna sprawa,że w 1983 nasza wiedza o zjawisku ufo była minimalna i łatwej było uwierzyć w krasnoludki niż zielone ludki.
Użytkownik +..... edytował ten post 07.06.2008 - 10:27