kwestia pierwsza: nie ważne z jakiej czasowo-obyczajowej perspektywy się spojrzy na takie wypowiedzi "powiesić twarzą do słońca" znaczy w każdych czasach to samo
Przecież nigdzie nie mówię, że tak nie jest. Starotestamentowe "wycinanie w pień" jest właśnie "wycinaniem w pień" i niczym innym.
I dalej w tej kwestii:
Niestety jestem odmiennego zdania. NT obraca się wokół nauk niejakiego Jezusa z Nazaretu, który to Jezus, zresztą słusznie, (moim zdaniem), nauczał miłości i przebaczenia. Jeśli Twoją wolą jest odnalezienie tych wartości w ST pozostaje mi życzyć powodzenia. Ja jednak zamiast nadstawiania drugiego policzka odnajduję w ST "oko za oko i ząb za ząb". Zamiast przebaczenia szukanie wyładowania swoich frustracji aż do ntego pokolenia.
Prezentujesz typowe, powierzchowne rozumienie Biblii.
Gdybyś poznał ją głębiej, przekonałbyś się, że Bóg ST i NT to jeden i ten sam niezmienny Bóg. Trzeba pamiętać jednak o tym, iż objawienie Boże dane ludzkości nie było natychmiastowe, ale miało charakter stopniowy. Człowiek Starego Testamentu to ktoś, kto dopiero "uczy się" głębszego, duchowego postrzegania. Z racji tej niedojrzałości Bóg niejednokrotnie sięga do bardzo bezpośrednich metod ukazywania człowiekowi konsekwencji, jakie za sobą niesie sprzeciwianie się Jego osobie. Jest jak rodzic, który musi czasem skarcić swoje małe dziecko klapsem. Próby inteligentnego przemówienia do rozsądku i wszelakiej maści moralizatorstwo może w przypadku kilkuletniego brzdąca nie być zbyt efektywne.
W Nowym Testamencie Bóg wcale nie staje się łagodniejszy. Jest tak samo konsekwentny - sprzeciw Jemu równoznaczny jest ze śmiercią. Może wyda Ci się to zaskakujące, ale nauczający miłości Jezus mówił częściej o piekle i karze, niż o niebie i nagrodzie. Po prostu nowotestamentowe objawienie zaadresowane jest do bardziej "przystosowanego" duchowo człowieka i samo ma taką wymowę. Adresat nie jest już dzieckiem - jest dojrzałym człowiekiem i można w bardziej subtelny sposób do niego dotrzeć i przedstawić mu to samo, niezmienne przesłanie.
To tak w najogólniejszym zarysie.
kwestia druga: człowiek nie jest zły z natury, to przyszłe uwarunkowania i nabyte cechy charakteru kształtują człowieka, wystarczy spojrzeć na dzieci, czy są one złe (oczywiście nie nastolatkowie)? o naszym przyszłym postępowaniu decyduje w dużej mierze to, co wyniesiemy z domu, a więc duża odpowiedzialność spoczywa na rodzicach. to czy w życiu postępować będziemy dobrze czy źle zależy przede wszystkim od naszego "sumienia"
Troche Cię nie rozumiem. Piszesz, że człowiek nie jest zły z natury, a potem stwierdzasz, iż
"o naszym przyszłym postępowaniu decyduje w dużej mierze to, co wyniesiemy z domu, a więc duża odpowiedzialność spoczywa na rodzicach.". Skoro człowiek z natury jest dobry, to po kija ta cała rodzicielska odpowiedzialność?
Za chwile piszesz:
"to czy w życiu postępować będziemy dobrze czy źle zależy przede wszystkim od naszego "sumienia". A to "sumienie" niby bierze się znikąd? Mam wrażenie, ze wg Ciebie owo sumienie kształtuje się niezależne od rodzicielskiego procesu wychowawczego.... Gubię się już w Twojej argumentacji.
Człowiek nie jest zły z natury. Zgodzę się ze stwierdzeniem, że jego postępowanie jest egoistyczne. Ale złe? wydaje mi się, że to kwestia interpretacji.
Granica między dobrem i złem kwestią umowy, interpretacji? No tak, w końcu to takie proste, wygodne... i powszechne w ostatnich czasach. O tym jakie to "mądre" nie będę już wspominał.
I tak przy okazji: Mam rozumieć, że wg Ciebie egoizm generalnie jest w porządku?
Tym bardziej dzieci nie są złe. Wymagają uwagi i miłości. miłości i akceptacji chyba przede wszystkim. I nie powinniśmy swoimi błędami wychowawczymi obarczać dzieci. Z wychowania bezstresowego może wyrosnąć wspaniały człowiek, jak i sadysta.
Zdradzisz mi, gdzie ja błędami wychowawczymi rodziców obarczam dzieci?
kwestia trzecia: po co tworzyć system operacyjny z lukami w systemie zabezpieczeń? to problem analogiczny. ktoś powie pewnie, że po to aby dać wolną rękę i możliwość ulepszania owego systemu, ale gdy coś tworzymy staramy się aby było to jak najlepsze. Stwórca zapewne pragnąłby tego dla swoich dzieci, więc gdy wszystko się komplikuje, dlaczego Miłosierny nie interweniuje, aby jego "dzieło" było jak najlepsze, a może bawi go ten cały "cyrk"?
Analogia? Dobre sobie...
Bóg nie musiał ulepszać człowieka. W końcu wszystkie jego dzieła były
bardzo dobre.