Na początek myślę, że wypadałoby się przywitać, ponieważ mimo iż czytam was już od jakiegoś czasu - dopiero niedawno się zalogowałam, a dzisiaj korzystając z tego, ze mam wolne postanowiłam wreszcie opisać historię, która w sumie cały czas się toczy i coraz bardziej mnie intryguje. Co prawda troszkę odgrzebuje temat, ale to chyba najlepsze miejsce ze względu na specyfikę zdarzeń, o których będzie mowa.
Zaznaczę jeszcze, że nie jestem osobą, która na każdym kroku szuka jakichś paranormalnych elementów, lub próbuje wszystko zwalić na siły nadprzyrodzone. Raczej mocno stąpam po ziemi, a kwestiami omawianymi na forum interesuję się raczej z czystej ciekawości i podchodzę to tego może nie tyle sceptycznie co neutralnie, bo gdzieś tam w środku chyba chciałabym wierzyć, że coś w tym wszystkim jednak jest i nie wszystko na świecie da się opisywać i tłumaczyć na chłodno, technicznie, w liczbach. Tyle tytułem i tak już za długiego wstępu.
Ad rem:
Historia rozgrywa się na przestrzeni kilku lat, ciężko mi w tym momencie dokładnie umiejscowić w czasie, kiedy to się zaczęło, na pewno nie wcześniej niż 3-4 lata temu, trwa właściwie do dzisiaj, chociaż obecnie (od około pół roku) można powiedzieć, że jakby "w stanie wstrzymania".
Głównym bohaterem wydarzeń, właściwie elementem najbardziej intrygującym jest pies mojego sąsiada. Bliskiego sąsiada, bo dzieli nas tylko niewielka gminna droga, mieszkamy dokładnie na wprost siebie, więc na owe zwierzątko mogę mieć cały czas podgląd (właściwie bardziej by pasowało określenie podsłuch), tym bardziej, że okno (balkonowe) mojego pokoju (w którym również śpię) znajduje się akurat od strony sąsiada.
Piesek to mieszaniec, ciężko mi określić jaką rasę najbardziej przypomina. Jest wielkości bernardyna, z tym że sam w sobie dużo drobniejszy, ale objętości dodaje mu duża ilość pięknego z resztą futra (jest długowłosy, sierść w kolorze czarny - połysk

Otóż pierwszy raz psia dała nam się we znaki właśnie wspomniane 3-4 lata temu (gdyby komuś to było do czegoś potrzebne jestem w stanie bardziej konkretnie to przybliżyć robiąc sobie spacer na grób sąsiada, aczkolwiek chyba nie jest to aż tak istotne). Wspomniany w nawiasie lokator grobowca to teść właściciela omawianego zwierzątka. Mieszkał dwa domy od niego, chorował długo na raka będąc już w podeszłym wieku, a jego związek z pieskiem i historią jest następujący: jakieś dwa-trzy tygodnie przed jego śmiercią, (która dla rodziny mimo choroby była jednak zaskoczeniem, bo stan jakoś znacząco się nie pogarszał, no ale wiadomo jak to jest z rakiem) psina zaczęła urządzać właścicielom, oraz sąsiadom (bo głos miała donośny) okropne nocne koncerty. Osobiście mam w zwyczaju spać przy otwartych oknach, ze względu na zamiłowanie do świeżego powietrza, więc nowe zajęcie czworonożnego sąsiada odczułam bardzo dobitnie, tym bardziej, że wcześniej, a mieszkał tu już kilka lat tylko poszczekiwał czasem. Tym razem było to okropne wycie, właściwie to określenie nie oddaje faktycznego brzmienia, bardziej można by to nazwać jękami. Głośne, piekące w uszy dźwięki w bardzo, ale to bardzo nieprzyjemnych tonacjach. Zdarzało mi się nawet na przemian z ojcem krzyczeć na niego po imieniu przez okno, ale dawało to tylko kilka sekund spokoju, przez które piesek słysząc swoje imię szukał nas tylko wzrokiem, a kiedy orientował się, że nic od niego właściwie nie chcemy wracał do swojego wycio-jęczenia. Zamykałam okna, wkładałam słuchawki do uszu, aż w końcu zaczęłam się przyzwyczajać i godzić w duchu, że tak już będzie (bo właściciele sprawiali wrażenie jakby im te dźwięki w niczym nie przeszkadzały i nic nie zamierzali z tym robić). Wtedy właśnie (po około 2-3 tygodniach) doszła do nas wiadomość o śmierci wspomnianego wcześniej starszego Pana. Ok, chorował, umarł, naturalna kolej rzeczy. Tyle, że noc po jego śmierci była już... cicha. Pies spał spokojnie przy bramie, jak to miał w zwyczaju robić wcześniej i nie raczył nas żadnymi dźwiękami ani w tą noc, ani następną, ani przez następne tygodnie, miesiące.
Nie wiem, czy ktoś poza mną zwrócił uwagę na tą synchronizacje zdarzeń, nie rozmawiałam o tym z nikim, bo w sumie uznałam to za zwykły zbieg okoliczności. Nagle zaczął wyć to i nagle przestał, nie ma powodu, żeby to od razu łączyć ze śmiercią dalszego sąsiada. I tak by pewnie zostało, gdyby nie to, że jakoś ponad rok później wystąpiła analogiczna sytuacja. Tym razem wycie trwało około miesiąc, poprzedziło śmierć innego sąsiada, tym razem już nie z rodziny właścicieli, aczkolwiek mieszkającego również obok, tyle że z drugiej strony. I również noc przed śmiercią owego Pana była ostatnią, w której słyszeliśmy wycie. Wtedy już mnie to dosyć mocno zaintrygowało, rozmawiałam nawet o tym z siostrą, jak się okazało też zauważyła tą dziwną zbieżność wypadków.
W grudniu zeszłego roku zostaliśmy już całkowicie utwierdzeni w przekonaniu, że przypadek to jednak nie jest, tym razem byliśmy na pogrzebie mojego wujka i za razem bezpośredniego sąsiada "przez płot". Psina konsekwentnie zachowała się według wcześniejszego wzoru. Od tamtego czasu nie wyje.
Dodam jeszcze, że te trzy zgony były jednymi wśród sąsiadujących z kochaną psiną domów, w ciągu ostatnich lat, więc można powiedzieć, że czujność czworonoga działa w 100%. Podejrzewam, że jak następnym razem zacznie wyć, to sąsiedzi będą bliscy śmierci, ale ponadprogramowo - na zawał, ze strachu. Bo po tym trzecim incydencie już prawie wszyscy, z którymi utrzymuje kontakt z sąsiedztwa zauważyli dziwną zależność.
Tak, więc o ile do snów, tłukących się szklanek, itp. jestem bardzo sceptycznie nastawiona, o tyle wierzę, że zwierzęta, a szczególnie psy są w stanie wyczuć jednak więcej niż my. Przywiązanie do natury chyba robi swoje, aż czasem żałuje, że człowiek pozbawił siebie mocy niektórych zmysłów na rzecz małżeństwa z techniką.
Mam nadzieję, że nie zasneliście przy czytaniu, bo miało być rzeczowo i zwięźle, a wyszło mi spore opowiadanie. Gdyby kogoś zainteresował temat, chętnie odpowiem na pytania, lub dopowiem coś, jeśli pominęłam

Użytkownik Wiedzminka92 edytował ten post 17.05.2012 - 14:59