Wtedy nie drążyłem tematu i tak dla mnie strasznego. Miałem dość powodów by bać się iść do kibelka

Ostatnio gdy byłem u wujka poruszyłem ten temat i opowiedział mi tą historię kolejny raz. Nie różniła się od tej sprzed laty. A oto ona...
Wuja mój mieszka w wiosce nieopodal Tomaszowa Mazowieckiego. Do stacji PKP ma ok 2 km przez las.
Owego wieczoru szedł na pociąg, bo jechał do rodziny nad morze. Było to coś około 1:30 w nocy,lato, lata 50-te.
Wuja miał bardzo 'ostrego' owczarka niemieckiego, który przybłąkał się po wojnie - prawdopodobnie był to pies 'poniemiecki'. Pies był bardzo mądry i nie bał się niczego. Przepędzał dziki przychodzące pod domostwo a kilka razy złapał zająca. Wujek wyszedł z domu na pociąg razem z psem, który go wszędzie odprowadzał. Około 100 metrów od domu wyszła z lasu postać. Była to wysoka postać ok 2,5 m wysokości z potężnym łbem, na cienkich, długich nogach przypominających szczudła. We wielkim łbie nie zauważył oczu - opisał to jako oczodoły. Trudno było cokolwiek zauważyć tylko w poświacie księżyca. Wuja sparaliżowało: nie mógł się ruszyć z miejsca. Nie działał prawie żadem mięsień jego ciała. Ledwie oddychał. Przeponę coś przyblokowało. To coś szło powoli w jego kierunku. Pies z piskiem uciekł w las. Wuja z trudem wydobył krzyk z piersi. Po chwili przybiegła jego matka i nic nie mówiąc z opuszczoną głową ciągnęła wuja z powrotem do tyłu. Postać cofnęła się powoli do lasu.
Być może matka wuja już to kiedyś widziała... trudno powiedzieć. Miejsce to jest znane wśród 'tambylców' jako 'nieprzyjemne' i nie jeden stamtąd już uciekał, widząc coś lub słysząc.
Ostatnio jak byłem pokazałem wujowi ryciny diabła z Jersey. Powiedział, że to było to, lub coś bardzo podobnego do tego:

Temat będę drążył i o wszelkich nowinkach Was poinformuję.
Proszę o darowanie sobie drwiących postów - wujo do dziś opowiada to z przejęciem, a nie jest typem mitomana.
Pozdrawiam!