Napisano 17.05.2006 - 14:36
Napisano 17.05.2006 - 15:18
Cały smród wokół tej książki jest spowodowany właśnie tym, że jest to powieść propagandowa, mająca na celu wzbudzenie wśród ludzi niezbyt rozeznanych w temacie, przekonania, że to dobra lekcja historii. Pisana jest przecież przez profesora akademickiego. Kto jest odporny na nachalny bełkot politycznej poprawności – niech czyta – pozycja obowiązkowa dla feministek, i członków Antyklerykalnej Partii Postępu Racja.
Napisano 18.05.2006 - 10:38
Z pewnością książka ta w żadnym stopniu nie urąga inteligencji Browna, w przeciwieństwie do artykułu R.Konika wobec jego samego, o czym świadczy ten infantylny cytat. "Efekciarski grafoman" - mocne, ale przesadnie, tym bardziej jeśli chodzi o pisarza pokroju Dana Browna, który może mistrzem pióra nie jest, ale nie można mu zarzucić braku umiejętności.Cała powieść jest zbiorem sprawdzonych, wyświechtanych chwytów literackich, podanych przez efekciarskiego grafomana, chyba tylko przez pomyłkę określonego przez polskiego wydawcę jako najinteligentniejszy...
Jestem ciekaw skąd wielmożny Konik wziął te wieści o wiedzy czerpanej z Internetu?Autor zapewnia, że podaje fakty historyczne, ale w większości są to zmyślenia albo kalki z książek innych autorów lub wiedza czerpana z... Internetu.
Przy takim nagłaśnianiu każdej "podejrzanej" książki, w której padną słowa "Bóg", "Jezus", "Kościół" nie dziwię się temu stwierdzeniu.Powołanie się w beletrystyce naszego wieku na świętego Graala okazuje się nadal sprawdzonym chwytem – nadal na nim można zarobić pieniądze.
Odnoszę nieodparte wrażenie, że R. Konik za wszelką cenę chce udowodnić, iż "Kod..." nie jest książką historyczną. Cóż, czemu mu się udaje? Bo od początku było wiadomo, że nią nie jest. Brown używał dat, nazwisk, et cetera aby stworzyć pewne fundamenty, na bazie których mógł skomponować fabułę.Każdy, kto choć trochę orientuje się w tej materii, wie, że Zakon Syjonu faktycznie powstał we Francji, ale w roku... 1956 – sam sobie dorobił legendę, którą każdy internauta może znaleźć w sieci (na długo przed Brownem). Przepisując np. listę wielkich mistrzów zakonu – Brown zrobił to tak niechlujnie, że np. w 1418 roku czyni wielkim mistrzem René d’Anjou. Kłopot w tym, że René miał wtedy zaledwie dziewięć lat (nawet tłumaczenie, że władzę faktyczną mógł sprawować ktoś inny, jest bzdurą, bo wielki mistrz był obieralny, a nie dziedziczny, po jakie licho wybierać mieli dziecko?). Kolejna rewelacja to informacja, że Zakon Syjonu powstał w 1099 roku, a fundatorem i założycielem był Gotfryd z Bouillon, przedstawiany przez Browna jako król Jerozolimy. Rzekomy król faktycznie był jednak cherlawym i tchórzliwym rycerzem, a na dodatek nigdy nie był królem Jerozolimy (najwyższa godność, jaką sprawował, to tytularny Obrońca Grobu Świętego). Koronowanym królem Jerozolimy był Baldwin z Lotaryngii, młodszy brat Gotfryda. Przy odrobinie wyrozumiałości można powiedzieć, że Brown był tu blisko... Zresztą dalsze rewelacje na temat templariuszy budzą już nie tylko politowanie, ale i śmiech: Brown opisuje w szczegółach, jak to w czasie drugiej wyprawy krzyżowej templariusze otrzymali od Baldwina prawo do czuwania nad bezpieczeństwem pielgrzymów na drogach – druga krucjata datowana jest na 1147 rok, Baldwin w czasie jej trwania był już nieboszczykiem od 16 lat (zmarł w 1131 roku).
Dokładnie, a kościół upiera się przy "t" małym, nie zaś "T" - dużym. Zresztą, krzyżowanie to zupełnie inna historia, należy jedynie nadmienić, że autor artykułu znowu bezpodstawnie atakuje Browna. Zastanówmy się - gdyby użył pojęcia "Krzyż Grecki", co wyobraziłby sobie przeciętny czytelnik? O ile cokolwiek by sobie wyobraził? Stąd ujęcie tego innymi słowami.Banialuki historyczne puentuje swymi „naukowymi” rozważaniami na temat krzyża – zdecydowanie twierdząc, że Chrystusa ukrzyżowano na krzyżu wpisanym w kwadrat (nawet nie wie, że jest na to nazwa: krzyż grecki! A Rzymianie, jak wskazują źródła, krzyżowali na krzyżu w kształcie litery T)
Taki anagram (na który przy odrobinie wiedzy może wpaść każdy) chyba nie jest dowodem plagiatu, a wręcz przeciwnie - śladem swoistego hołdu dla autorów. Zresztą, czy żaden z wielkich, prawicowych katolickich myślicieli nie słyszał o sir Lawrene Gardnerze?Jedynym śladem, jaki Brown zawarł w swym plagiacie, jest wpisanie dwu autorów w nazwisko historyka sir Leigha Teabinga (połączenie nazwiska Leigh i Baigent (anagram) – na dodatek to czarny charakter powieści.
Czyli cytat z gatunku "Zamienił stryjek siekierkę na kijek" - "Kod..." jest fikcją literacką opartą na apokryfach, a Brown nie tworzy własnego odłamu religijnego. Wymowa, bez względu na imię którego użyto do jej zobrazowania, jest jasna - chrześcijaństwo jako religia panująca. Temu zaś nie można zaprzeczyć.Brown piętnuje cesarza Konstantyna, że uczynił chrześcijaństwo religią panującą – tyle że de facto Konstantyn uczynił chrześcijaństwo jedną z wielu „legalnych” religii, dopiero zaś Teodozjusz pod koniec IV wieku uwieńczył je mianem religii oficjalnej.
Le voila, oto jeden z dogmatów katolickich - dogmat Trójcy Świętej, zostaje obalony przez jej wyznawcę. Wszak Jezus został uznany Bogiem przez ludzi, a Ci zbyt wiele do powiedzenia w kwestii prawd Bożych nie mają. Zresztą, na tym samym soborze owy dogmat został narzucony, bo nikt wcześniej o Trójcy Św. nie słyszał (nagle pojawiły się przypisy w Księdze Rodzaju, że rzekomo liczba mnoga przy "Uczyńmy go na Nasz obraz i Nasze podobieństwo" dotyczy owej Trójcy...cóż, to że Księga Rodzaju i wiele innych elementarnych składników Biblii jest ewidentną zrzynką - a zatem plagiatem - z sumeryjskich pism to oczywiście niestotne, prawda?).Piramidalną bzdurą jest również rewelacja Browna, mówiąca o tym, że Jezus nie jest Bogiem: żaden chrześcijanin nie uważał Go za Boga, zanim Cesarz Konstantyn nie ogłosił Go Nim na soborze w Nicei w 325 roku.
Widać, że 298 w stosunku do liczby wyznawców, to niewielka ilość głosów.Zresztą Brown „zna” i historię Soboru, bo pisze, że Jezus został ogłoszony Bogiem niewielką ilością głosów! Tak się składa, że na soborze w Nicei obradowało ok. 300 biskupów, a tylko dwóch było przeciw uznaniu Jezusa za Boga. Widać, dwa w stosunku do 298 to większość…
O ślubie Chrystusa z jego własną matką faktycznie nie ma żadnych informacji. Autor wykazuje się niewiedzą, gdyż była Maria - Magdalena oraz Maryja - Matka Jezusa. Jednak najwidoczniej wszystko jedno: Maria, Maryja - brzmi podobnie.Powoływanie się Browna na źródła gnostyckie, jakoby Chrystus poślubił Maryję, nie ma żadnego sensu, gdyż w źródłach nie ma śladu takiej informacji.
Celibat wprowadzono w 1079, zatem jeszcze przed apogeum w rozkwicie chrześcijaństwa (choć już wtedy miało ono silną pozycję na Świecie). 1079, tj. 927 lat temu. Dostatecznie długo, aby poczynić pewne kosmetyczne zmiany, ingerując tym samym w Prawdy Boże, tak aby ludzie tych zmian nazbyt nie odczuli.Swoją drogą ciekawe, dlaczego wczesny Kościół miałby zatajać małżeństwo Jezusa, skoro w tym okresie małżeństwo duchownych było rzeczą wskazaną i świadczyło o pewnej dojrzałości (nikt nie myślał wtedy o celibacie)
W tym miejscu autor potwierdził swoją wartość. Fizyczne umartwienia mają to do siebie, że są usprawiedliwianym religijnie masochizmem symbolizującym pokorę. Podkreślam : masochizmem. Porównanie praktyk o podłożu duchowym do operacji plastycznych supergwiazd jest co najmniej śmieszne.Fizyczne umartwienia członków Dzieła nie dają autorowi spokoju, co kilkanaście stron pojawia się plastyczny opis wbijania się w udo „mnicha” Sylasa celice – skórzanego pasa nabijanego ostrymi ćwiekami. Jest to oczywista bzdura – jednak jeżeli nawet byłaby prawdą, to dlaczego dziwi autora umartwianie fizyczne tego typu, które ma nieść za sobą samodoskonalenie się nad swym ciałem poprzez opanowanie bólu, a nie dziwią dużo większe cierpienia supergwiazd, które dla „zgrabnej” figury poddają się operacjom plastycznym powiększenia biustu czy nawet wycinania dolnych żeber?
To nie chwyt reklamowy, tylko małe sprostowanie, aby w naszym poczciwym Katolandzie ludzie nie ogłupieli od treści książek Browna uznając je za prawdziwe. Autorami tego sprostowania są ludzie stojący po tej samej stronie barykady, co sprawca artykułu, który mam przyjemność (niewątpliwie, heh) komentować. Szanownemu R.Konikowi najwidoczniej nie starczyło już argumentów, bądź nie miał się do czego przyczepić, więc czepił się czegoś, co powinno być dla niego oczywiste...ale nie jest, dlaczego? Bo burzy misterni budowaną koncepcję jego "dzieła".Na koniec ostatnia uwaga bardziej techniczna: w jednym z wydań bestsellera edytor zachęca nas do kupna tej wspaniałej książki, by na zakończenie zaserwować czytelnikom uwagi historyka religii profesora Zbigniewa Mikołejki, który przekonuje czytelników, że autor pisze bzdury. Dziwny to chwyt reklamowy.
Oto jest pytanie.Na wszelkie recenzje krytyczne wielbiciele Browna, jak i on sam, odpowiadają zgodnym chórem: ale to książka sensacyjna, a co za tym idzie – jej treść jest fikcją! Temat może się wydawać drażliwy, ale to tylko fikcja. Ta książka ma służyć rozrywce, po co więc doszukiwać się w niej „drugiego dna”? Dlaczego krytykuje się Browna, za zbyt sugestywnie operowanie „fikcją”?
Jeśli tylko byłby w stanie odpowiednio obrać to w słowa i stworzyć niebanalną fabułę - proszę bardzo, tylko nie należy zapominać, że Brown bazował na apokryfach, czyli de facto źródłach historycznych i z nich właśnie zaczerpnął większość wniosków.Wobec takich argumentów mam zawsze ochotę sięgnąć po pióro i napisać np. powieść o Żydach wybijających Polaków w II wojnie światowej czy o powstaniu warszawskim, które upadło wskutek spisku Żydów z gestapo – oczywiście, jako motto mógłbym umieścić dokładnie taką samą argumentację: to tylko książka sensacyjna – a co za tym idzie – jej treść jest fikcją!
Brawo, pointa jest zaskakująca.Cały smród wokół tej książki jest spowodowany właśnie tym, że jest to powieść propagandowa, mająca na celu wzbudzenie wśród ludzi niezbyt rozeznanych w temacie, przekonania, że to dobra lekcja historii. Pisana jest przecież przez profesora akademickiego. Kto jest odporny na nachalny bełkot politycznej poprawności – niech czyta – pozycja obowiązkowa dla feministek, i członków Antyklerykalnej Partii Postępu Racja.
Napisano 18.05.2006 - 11:08
Napisano 18.05.2006 - 11:20
Tyle że nie jest winą Browna, iż wielu ludzi uwierzyło w "Kod Leonarda Da Vinci". On przyznał się do tego, że był to chwyt reklamowy. Trzeba być naiwniakiem, jeśli uważa się go za piewcę prawdy tajonej przez KRK, jak to sprytnie ująłeś.A mnie się artykuł podoba. Owszem, jest w kilku miejscach przegięty, ale pokazuje, że Brown nie jest jakimś piewcą prawdy tajonej przez KRK, tylko pisarzem chcącym na nośnym temacie zarobić.
Chwilkę ;)Ze względu na duży procent fanatyków.Zastanawiam się swoją drogą, jak długo autor pożyłby, gdyby napisał podobną książkę dotyczącej Mahometa i muzułmanów....
Napisano 22.05.2006 - 23:14
Napisano 22.05.2006 - 23:22
Napisano 23.05.2006 - 07:54
Napisano 23.05.2006 - 10:46
Najciekawsze jest to dlaczego księża i ich marionetki tak zawzięcie atakują tą książkę. Przecież chyba każdy kto ją czytał nie traktował jej jak książki do historii tylko chciał przeczytać powieść sensacyjną. Książka jest bardzo dobra a kler robi jej najlepszą reklamę o jakiej można tylko pomarzyć. Przez atak na autora i cały szum jaki zrobił kościół książkę przeczytało przynajmniej 50% więcej ludzi GRATULACJE
Napisano 23.05.2006 - 11:52
Ale jeśli to prawda to cała wiara byłaby postawiona w bardzo trudnej sytuacji no może nie wiara lecz władza kościoła bo zostałaby ujawniona fikcja którą wmawia nam kler i dlatego bronią się rękami i nogami przed ujawnieniem prawdy.Tak
![]()
Skoro Brown sam przyznaje że to fikcja, chwyt marketingowy - po co kler się unosi? O wiele lepiej by wyglądało gdyby nei zwracali uwagi wogóle na to, wtedy mogliby ludzie uznać że skoro kościół się nie przejmuje tym i nie alarmuje, to faktycznie nic w tym nie maWiadomo że zakazany owoc najlepiej smakuje.
Napisano 23.05.2006 - 12:01
Napisano 23.05.2006 - 12:08
Wiara dzisiejszych Chsześcijan ma niestety słabe fundamenty.Wszystko przez to że na jaw wychodzą wszelkie krętactwa i pęd do władzy przez kler. Ich zachowanie ma niewiele wspólnego z tym o czm nauczał Jezus.A to oni mają być tymi którzy prowadzą kościół do Boga.Wiara tych ludzi musi mieć bardzo słabe fundamenty skoro zagrożeniem dla niej są książki o małym czarodzieju albo przygodowa fikcja taka jak "Kod".
Napisano 23.05.2006 - 14:33
0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych