......................................................................
Dlaczego tak usilnie poszukuje się racjonalnych wytłumaczeń, z góry zakładając nie istnienie duchów?
Nieistnienie duchów jest wypadową założenia, że rzeczywistość która nas otacza składa się jedynie z materii i energii, pogląd taki nazywamy materializmem. Na forum, także wśród jego najwyższych gremiów, taki filozoficzny materializm utożsamia się w pogonią za finansowym dobrobytem, konfrontując go, z właściwym dla człowieka refleksyjnego, rozwojem duchowym. Myli się w ten sposób potocznie rozumiany materializm z materializmem metafizycznym, którego najogólniejsze zasady zarysowałem powyżej. Z powodu tego ze nauki, niezależnie czy to fizyka, biologia, psychiatra czy socjologia, prawie w całości są materialistyczne, obowiązującą w niej wytyczną, jest zasada tzw naturalizmu metodologicznego. Jak sama nazwa wskazuje, naturalizm oznacza powoływanie się jedyniena naturalne możliwości rozwiązania danych problemów, a co oczywiste, duch jest tu czynnikiem niewątpliwie nadnaturalnym. Przymus naturalizmu w nauce nie jest wynikiem ignorancjo naukowców, zamkniętych na alternatywne sposoby tłumaczenia tego co obserwują - tylko takie podejście umożliwia ocenę dokonań naukowców, powoływanie się na czary i tym podobne impulsy uniemożliwiłoby jakąkolwiek weryfikacje tego co proponują naukowcy, sprawdzanie tego co jest, a co nie jest prawdą.
Co z ogromem materiałów w postaci zdjęć i filmów, dowodzących istnienia duchów.
Nierzadko tragiczne doświadczenia poprzednich wieków na szczęście nauczyła nas, iż ludzkie opowieści o tym co widzieli to wciąż za mało aby nazwać je niezbitymi dowodami. James Randi w jednym z wywiadów na temat duchów, trafnie zawarł ogół tego zastrzeżenia: "anegdoty to nie to samo co dowody". Pomimo tego co mówią zwolennicy UFO opowieści naocznych świadków czy zdjęcia nie są dowodem istnienia czegoś, uznanego z racjonalnej strony za niemożliwe. Jeśli ktoś twierdzi że zaburzenia pola elektromagnetycznego są dowodem ingerencji sfer nadprzyrodzonych, musi nie tylko w przekonujący sposób odrzucić inne sceptyczne wytłumaczenia, ale również dowieść, że istnienie takich niewytłumaczalnych zaburzeń jakkolwiek potwierdza istnienie duchów. Dowodem na istnienie duchów byłby fakt niemożliwy do wyjaśnienia naturalnymi metodami, zdjęcie czy film samo w sobie czymś takim nie jest, zatem próby wykazania niemożliwość zarejestrowania czegoś co została zarejestrowane zawiera w sobie wewnętrzną sprzeczność. Dopóki nie zostanie przedstawione zdjęcia którego autor nie udowodni, że nie mogło powstać inaczej niż poprzez faktyczne sfotografowanie ducha, słowo "dowód" nie może być zarezerwowane dla takich wyjaśnień. Jak na razie, to co oglądamy na zdjęciach rzekomo przedstawiających ducha, jest abo najzwyklejszą fotografią nieprzedstawiającą nic niezwykłego, albo najzwyklejszym... oszustwem. Szarlataneria w fotografowaniu duchów jest tak stara jak fotografia. W XIX wieku każdy za kilka dolarów nabyć mógł autentyczne zdjęcie ducha. Począwszy od ludzi w prześcieradłach, bo bardziej wyrafinowane, podwójne naświetlenie kliszy, oszukiwano i wciąż oszukuje się ludźmi podobnymi, banalnymi technikami. Poniżej załączam przykładowe zdjęcie jakie krążyły w obiegowej opinii jako "dowód". Jest to najprawdopodobniej dzieło Williama Mumlera, jednego z pierwszych fotografów spirytystycznych, ewentualnie żyjącego pół wieku po nim, najsłynniejszego oszusta tej dziedziny, Williama Hopea.
Istnienie i nieistnienie duchów jest równie prawdopodobne, w końcu nie można udowodnić zarówno ich istnienia jak i nieistnienia
Zarzut ten można wysunąć nie tyle pod adresem duchów, co do każdej dziedziny wiedzy ezoterycznej omawianej na tym forum. Postulat taki nazywamy dowodem negatywnym, bo w przeciwieństwie do standardowego dowodzenia, usiłuje wskazać nie na istnienie, a na nieistnienie. Argument ten wynika z braku wiedzy na temat procesu weryfikacji - dowiedzenie że coś nie istnieje sensu largo ("w ogóle") jest w wypadku duchów niemożliwe, za sprawą umyślnego niedopatrzenia ze strony parapsychologów. To na optującym za wprowadzeniem nowego elementu ciąży jarzmo jego udowodnienia, ewentualnie powinien wskazać metodę którą można dowieść niesłuszności takiej hipotezy. Zwolennicy zasadności wiary w duchy nie spełniają ani jednego z tych warunków. Nie tylko nie potrafią dowieść istnienia duchów, nie potrafią także przedstawić metody która raz na zawsze obaliłaby ich ewentualną możliwość. Jeśli zastanawialiście się kiedyś czemu nauka tak rzadko podejmuje tematykę paranormalną, między innymi jest to jeden z tych powodów - istnienie większość tych zjawisk jest tak sformowane, że jakikolwiek dialog na tym polu jest po prostu bezzasadny. Nauka z łatwością obala duchopodobne historie, nie obala ich ostatecznie tylko dlatego, że nie są one poprawnie zorganizowane, tzn, wymuszają na nauce obalenie nieskończonej ilości przypadków, co jest fizycznie niemożliwe. Zostawiam pod osobisty osąd czy jest to uczciwe i czy tak zachowuje się podmiot pewny swoich racji.
Czy wywoływanie duchów może być niebezpieczne?
Tak, ale niekoniecznie z powodów o których trąbią katolickie i pozakatolickie portale. Jeśli się nie mylę (a jeśli się mylę z pokorą się z tego wycofuję) sam Eurycide przestrzegał przed konsekwencjami takich działań. Duchy mają po takich seansach na tyle zasmakować w naszej obecności, że nieśpieszno im aby opuścić nasze towarzystwo. Istnieją jednak i bardziej racjonalne powody odstąpienia od takich zabaw. Po pierwsze, paczka siedzących przy świecach, pragnących mocnych wrażeń osób jest tzw. grupą autoselektywną, ostatnią jaka nadawałaby się do takiego eksperymentu. Kiedy standardem badań jest ślepa i podwójnie ślepa próba, w tym wypadku uczestnicy seansu są zarazem osobami najbardziej zainteresowanymi pozytywnym wynikiem takiego "eksperymentu". Zatem po pierwsze 1) oczekiwania takiego spirytystycznego zgromadzenia są na tyle skonkretyzowane, iż duch może się w nim pojawić niezależnie czy rzeczywiście tam będzie. Po drugie 2) i to ten mniej zabawny skutek uboczny - taki zajście to klasyczny przypadek występowania samospełniającego się proroctwa - znanego psychologom zjawiska, "na dobre ubzdurania sobie" rzeczywistego wymiaru całego zajścia i podświadomego dążenia do jego realizacji. Może się to skończyć poczuciem chłodu i skrzypiącą podłogą, przy przemożnym poczuciu czyjej obecności kiedy położymy się już spać - nie z powodu jej faktycznego istnienia - ale dlatego, że w nią uwierzyliśmy.
Czy to że w moim mieszkam popełniono wcześniej jakąś zbrodnie, może być przyczyną nadnaturalnych zjawisk?
Na wieść o paranormalnych zjawiskach w danym domu, wielu "sceptyków" zadaje te pytanie jako pierwsze: "dowiedz się czy w twoim mieszkaniu nie doszło w przeszłości do morderstwa". Z dumą przepełniającą swoją genialną dociekliwość, wielu węszy w tym pytaniu klucz do rozwiązania problemu. Takie rozumowanie jest nie tylko bezsensowne z racji tego że nie jest żadnym wyjaśnieniem, co dodatkowo szkodliwe - podsycając u młodego człowieka strach. A nóż rzeczywiście doszło w tym miejscu do jakiegoś dramatu, samobójczej śmierci czy zabójstwa, dla co drugiego domu wynaleźć może taką historie - co oznacza taki fakt dla dziecka wierzącego w duchy? To iż sugerowanie takiego rozwoju wydarzeń jest manipulacją ze strony "wyjaśniającego" możemy udowodnić na przykładzie. W latach 30-tych znany sceptyk i badacz zjawisk paranormalnych Harry Price wynajął mieszkanie, rozgłaszając wymyślone przez siebie, niestworzone historie, jakie to niesamowite wydarzenia zachodzą w owym domu. Kilkudziesięciu ochotników wprowadzono do domu, aby sprawdzili czy sugerowane przez Price niesamowitości rzeczywiście mają miejsce. Jak można się domyśleć, znaczna większość osób naprawdę zarejestrowała manifestacje duchów wskazywane przez eksperymentatora, mimo że były one całkowicie wymyślone przez niego samego. Doświadczenie te pokazuje jak łatwo stworzyć ducha przez samą sugestie jego obecności, doszukiwanie się niechlubnej przeszłości danego miejsca, nie wyjaśnia zjawisk paranormalnych, ale je stwarza.
Jeśli to nie duchy, co może być przyczyną różnego rodzaju odgłosów?
To co trzeba przede wszystkim podkreślić biorąc na kanwę wyjaśnienie szeptów, cieni i odczuć, jest specyficzne dla człowieka rejestrowanie bodźców które do niego dochodzą. Człowiek nie funkcjonuje na zasadzie kamery, to co widzi nie jest ani rzeczywiste, ani obiektywne, ani jednorodne dla wszystkich. Nie wiele z nas uświadamia sobie że to co widzi jest kombinacją tego co dociera do naszych oczów z doświadczenia jakie posiadamy. W zamazanej poświacie humunculusa, jedna osoba może dostrzec swoją ciotkę, inna zmarłego brata, jeszcze inna zwykły cień lub w ogóle nie dostrzec niczego. Im mniej dociera informacji do naszych oczów, im jest ciemniej lub niewyraźnie, tym mocniej nasza wyobraźnia dorabia sobie kształt jaki ostatecznie zobaczymy. Przysłowie, "strach jest złym doradcą" nie znaczy ni mnie ni więcej, jak zachwianą zdolność odróżnienia rzeczywistości od wyobraźni, chwilowe upośledzenie racjonalnego myślenia, w momencie odczuwanego niepokoju. Kontekst strachu, zawodnej percepcji i wcześniejszej wiary w zjawiska paranormalne - stworzyć może duchy absolutnie ze wszystkiego. Na forum zdarzają się również pytania, czy ewentualne dostrzeganie takich niecodziennych, niedających się wytłumaczyć zjawisk może oznaczać chorobę psychiczną. Samo widywanie, słyszenie czy odczuwanie obecności ducha, jest czymś zasadniczo niegroźnym, wytłumaczalnym z łatwością bez wskazywania na jakieś konkretne jednostki chorobowe. Sprawa komplikuje się, jeśli taka osoba wchodzi w osoby kontakt z własnym urojeniem, czyli już nie tylko słyszy ducha ale porozumiewa się z nim, słyszy go, mówi do niego, a ten odpowiada. Dopiero takie zażyłości z duchami znamionują osoby dotknięte schizofrenią, to jednak ekstremalnie rzadkie przypadki, wydaje mi się że w całej historii podforum o duchach, nie zdarzyła się jeszcze taka osoba.
Czy może być przypadkiem, że wszystkie dziwy jakich doświadczyliśmy wydarzyły się akurat po śmierci bliskich nam osób?
Po części nie jest to przypadek, nie ma to jednak przyczyny paranormalnej. Zjawy kryzysowe, a więc takie które nachodzą nas przy naszym szczególnym rozemocjonowaniu, pojawiają się tak często, ponieważ stan w którym się wtedy znajdujemy jest jednocześnie najodpowiedniejszym do zaistnienia wszelkiego rodzaju nadinterpretacji. Śmierć członka rodziny, delikatnie mówiąc, jest o tyle niekomfortową, że stajemy przed niebagatelnym zadaniem przekonania siebie samego, iż śmierci jak i nasze życia ma sens. Nie łatwo pogodzić się z utratą kogoś bliskiego, szczególnie kiedy ewolucja obdarowała nas szeregiem mechanizmów które podtrzymują nas przed całkowitym załamaniem się. Najtrywialniejsza, zwykła codzienna rzecz, w obliczu śmierci staje się przemożnym znakiem, sygnałem wysyłanym nam z zaświatów. Taki mechanizm pocieszycielki, poszukiwania wszechobecnych znaczeń, pozwala jakkolwiek przełknąć dramat śmierci bliskiej nam osoby, spalona żarówka nie jest jednak zjawiskiem paranormalnym. Koincydencja zdarzeń przypadkowych, czyli łączenie zwalonej przez wiatr książki z odejściem dziadka może być znacząca dla kogoś kto tego pragnie, nie ma jednak żadnych podstaw aby łączyć śmierć z przeciągiem 30 km dalej. Nie ma żadnego ciągu przyczynowo-skutkowego który bezpośrednio łączyłby takie wydarzenia, powiązanie te nie istnieje poza naszym umysłem. W takich przypadkach jest jeszcze jeden problem o którym warto wspomnieć - problem moralny. Czy można wytrącać kogoś z przekonania, że jego zmarły tato przyszedł się z nim pożegnać? Z oczywistych powodów taki człowiek łatwo nie przełknie gorzkiej pigułki racjonalnego wyjaśnienia. Dopóki nie czujemy się na siłach sensownego pocieszenia kogoś rzeczywistością taką jaką jest, stoimy przed tym etycznym problemem tłumaczenia genezy wiary w duchy.