Pasują Ci okulary Noxili.
Chyba ściągasz je na czas akcji strażackich? Masz jakieś brawurowe akcje na swoim koncie?
Co do okularów to w czasie szkolenia jak posługiwałem sie taką maseczką
to zdejmowałem okulary ale w czasie słuzby to nie było takiej potrzeby nosić maski . Wiesz ja jestem z ochotnikiem z OSP czyli tacy "przynieś , przywież , pozamiataj" i jak zaczyna sie naprawde ciekawie to niestety musimy wezwać posiłki zawodowych przez radio.
Mam inny wykonywany zawód i to naprawde jest tylko hobby . Gmina płaci z gigantycznym opóźnieniem i tak naprawde tyle ile chce wiec to naprawde niedochodowe hobby.
Masz jakieś brawurowe akcje na swoim koncie?
I tak i nie.
Ugrzężliśmy kiedyś wozem bojowym w bagnie (płytkim do 50 -70 cm głebokim) porośnietym płonacym trzcinowiskiem.
Raz odciął nas (na chwile ogień ) płonacych krzaków na małej skalnej pólce nad głębokim wyrobiskiem kamieniołomu. Obie akcje nocne wiec adrenalina taka że hej. Nigdy na szczęście nikt nie zginał ani nie został poważnie ranny w czasie moich akcji . Raz pogotowie reanimowało wyciagnieta ,zaczadzoną babcie ale na szczęscie przeżyła. Niedoszły samobójca sam zlazł po namowach z parapetu itp. Po prostu mam takie szczęście ze przy mnie nic nikomu dramatycznego sie nie dzieje, co wiecej to jakieś dziedziczne czy coś. Kuzyn jest zawodowym wojskowym , saperem w słynnej Kawalerii Powietrznej.
Dwie misje (Afgan i Irak) . przetrwał nawet eksplozję improwizowanej bomby i na szczęście ani jemu ani nikomu z jego oddziału nic sie nie stało. Ojciec mój był górnikiem(podobnie jak dziadek i pradziadki) i służył w brygadzie ratunkowej w kilku kopalniach . Słyneli oni tego że gdy byli na słuzbie nigdy nie stało się naprawde nic dramatycznego . Pradziadki to jeszcze lepiej - byli tak zwanymi pokutnikami - najbardziej niebezpieczne zajecie w starych kopalniach jakie znam.
Pokutnicy ( zazwyczaj zmuszni do pod groźbą zwolnienia z wilczym biletem) musieli wypalać gromadzacy się metan w mało uzywanych chodnikach w kopalni . Wczołgałeś do takiego chodnika i przykrywałeś sie mokra szmata i rękawicach pchałes przed soba płonace pakuły . Jak metanu było mało (bo robiłeś to czesto ) i się cały czas czołgałeś to ognisty podmuch cie nie zabijał. Jak miałeś pecha to mogłeś np zginac przysypany walacym sie od podmuchu chodnikiem , udusic sie z braku tlenu itp. Do takiej pracy na kopalni przed wojna trafiało się za tzw pyskowanie czyli za związki zawodowe.I moje pradziadki musieli to robić dłużej niz ktokolwiek inny w tej kopani.I nigdy nic naprawdę strasznego nie stało sie- raz tylko kosztem odcietych dwóch palców wyciągli z walącego się pokładu innego kolege - pokutnika.
Chociaż nie . Stało sie coś dramatycznego . Na jednej z moich pierwszych akcji gdy usuwaliśmy z drogi zwalony wichurą konar okazało sie że cięta łańcuchówką gałąż grubośći męskiego przedramienia jest mocno naprężona i "trzasła" mnie w twarz. Przeleciałem w powietrzu z 3 metry , wylądowałem na tyłku w rowie , wstałem, otrzpałem się, nawet sam opatrzyłem . Dzieki Bogu mam twarde kości i rany goja na mnie sie jak na przysłowiowym psie. Mam po tym tylko małą ,niezbyt widoczna bliznę pod prawym okiem w kształcie literki V.
No ale jak juz mówiłem jestem ochotnikem , to jest dla mnie rodzaj sportu ekstremalnego.
Pasują Ci okulary Noxili.
Chyba ściągasz je na czas akcji strażackich? Masz jakieś brawurowe akcje na swoim koncie?
Co do okularów to w czasie szkolenia jak posługiwałem sie taką maseczką
to zdejmowałem okulary ale w czasie słuzby to nie było takiej potrzeby nosić maski . Wiesz ja jestem z ochotnikiem z OSP czyli tacy "przynieś , przywież , pozamiataj" i jak zaczyna sie naprawde ciekawie to niestety musimy wezwać posiłki zawodowych przez radio.
Mam inny wykonywany zawód i to naprawde jest tylko hobby . Gmina płaci z gigantycznym opóźnieniem i tak naprawde tyle ile chce wiec to naprawde niedochodowe hobby.
Masz jakieś brawurowe akcje na swoim koncie?
I tak i nie.
Ugrzężliśmy kiedyś wozem bojowym w bagnie (płytko, do 50 -70 cm głebokim) porośnietym płonacym trzcinowiskiem.
Raz odciął nas (na chwilę na szczęście) ogień na małej skalnej pólce nad głębokim wyrobiskiem kamieniołomu. Obie akcje nocne wiec adrenalina taka że hej. Nigdy na szczęście nikt nie zginał, ani nie został poważnie ranny w czasie moich akcji . Raz pogotowie reanimowało wyciagnietą ,zaczadzoną babcie ale na szczęscie przeżyła. Niedoszły samobójca sam zlazł po namowach z parapetu itp. Po prostu mam takie szczęście ze przy mnie nic nikomu dramatycznego sie nie dzieje, co wiecej to jakieś dziedziczne czy coś. Kuzyn jest zawodowym wojskowym , saperem w słynnej Kawalerii Powietrznej.
Dwie misje (Afgan i Irak) . przetrwał nawet eksplozję improwizowanej bomby i na szczęście ani jemu ani nikomu z jego oddziału nic sie nie stało. Ojciec mój był górnikiem(podobnie jak dziadek i pradziadki) i służył w brygadzie ratunkowej w kilku kopalniach . Słyneli oni tego że gdy byli na słuzbie nigdy nie stało się naprawde nic dramatycznego . Pradziadki to jeszcze lepiej - byli tak zwanymi pokutnikami - najbardziej niebezpieczne zajecie w starych kopalniach jakie znam.
Pokutnicy ( zazwyczaj zmuszni do pod groźbą zwolnienia z wilczym biletem) musieli wypalać gromadzacy się metan w mało uzywanych chodnikach w kopalni . Wczołgałeś do takiego chodnika i przykrywałeś sie mokra szmata i rękawicach pchałes przed soba płonace pakuły . Jak metanu było mało (bo robiłeś to czesto ) i się cały czas czołgałeś to ognisty podmuch cie nie zabijał. Jak miałeś pecha to mogłeś np zginac przysypany walacym sie od podmuchu chodnikiem , udusic sie z braku tlenu itp. Do takiej pracy na kopalni przed wojna trafiało się za tzw pyskowanie czyli za związki zawodowe.I moje pradziadki musieli to robić dłużej niz ktokolwiek inny w tej kopani.I nigdy nic naprawdę strasznego nie stało sie- raz tylko kosztem odcietych dwóch palców wyciągli z walącego się pokładu innego kolege - pokutnika.
Chociaż nie . Stało sie coś dramatycznego . Na jednej z moich pierwszych akcji gdy usuwaliśmy z drogi zwalony wichurą konar okazało sie że cięta łańcuchówką gałąż grubośći męskiego przedramienia jest mocno naprężona i "trzasła" mnie w twarz. Przeleciałem w powietrzu z 3 metry , wylądowałem na tyłku w rowie , wstałem, otrzpałem się, nawet sam opatrzyłem . Dzieki Bogu mam twarde kości i rany goja na mnie sie jak na przysłowiowym psie. Mam po tym tylko małą ,niezbyt widoczna bliznę pod prawym okiem w kształcie literki V.
No ale jak juz mówiłem jestem ochotnikem , to jest dla mnie rodzaj sportu ekstremalnego.