Skocz do zawartości


Zdjęcie

Śmierć w dżungli


  • Please log in to reply
8 replies to this topic

#1

krzlew.
  • Postów: 72
  • Tematów: 8
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 1
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Górujący nad równikami zachodniej Kenii, szczyt Elgon, jest prawdopodobnie wylęgarnią wirusa tak zaraźliwego jak
przeziębienie a przy tym niosącego śmierć w równym stopniu do dżumy. Dotychczas nie znaleziono nań lekarstwa.

Śmierć człowieka zawsze jest przykra. Zwłaszcza gdy akurat przebywasz z nim na niewielkiej przestrzeni 35-osobowego samolotu. Nie zarejestrowano jednak uczuć tych, którzy wówczas, w styczniu 1980 roku, lecieliznad Jeziora Wiktoria do Nairobi wraz z mężczyzną, którego dalej będziemy nazywać "Charles Papin". Uwieczniono natomiast błyskawiczną straszliwą śmierć Papina. Wszystko zaczęło się 1 stycznia kiedy Papin, 56 letni inżynier z Francji, odwiedził położoną na wzgórzu Elgon w dżungli kenijskiej jaskinię Kitum. Nigdy się nie dowiemy co się naprawdę stało, ale tydzień później u Papina wystąpił narastający ból głowy. Wzrosła gorączka, zaczął wymiotować. Oczy poczerwieniały, twarz usiana była purpurowymi wypryskami, pożółkła. Z czasem wypryski zsiniały, a twarz w dziwny sposób znieruchomiała. Papin stał się drażliwy i podniecony, jak gdyby dostał udaru mózgu. Bezradni lekarze wysłali go do Nairobi.


CZARNA ŚMIERĆ
W połowie lotu Papin zaczął wymiotować czarną krwią. Z nosa także sączyła się krew. Wirus próbował znaleźć nowego gospodarza: poprzedni już umierał. Twarz Papina zapadła się, ponieważ tkanka podskórna uległa rozpuszczeniu. Ruchy stały się automatyczne, jako że część mózgu obumarła. Nerki przestały pracować a wątroba rozkładała się jak u trupa. Po wylądowaniu Papin został przewieziony do szpitala. Tam zapadł w śpiączkę, krwawiąc ze wszystkich jam ciała.
Wyściółka jelitowa została wydalona przez odbyt, przy czym dało się słyszeć dżwięk dartej bawełny. Papin umierał, żyjący w nim wirus szukał nowego żywiciela. Znalazł go w człowieku, który starał się pomóc choremu. Gdy doktor Shem Musoke zaglądał w gardło pacjenta próbując oczyścić drogi oddechowe. Papin zwymiotował prosto w jego twarz. Sam Papin zmarł następnego dnia, ale wirus ocalał. Dziewięć dni później u doktora Musoke wystąpił ból głowy, potem poczerwieniały oczy...

Dołączona grafika
Wirus Marburg



NIEZNISZCZALNE MIKROBY
Musoke i Papin zostali zaatakowani przez niszczycielskiego wirusa Marburg. Do dzisiaj niewiele o nim wiadomo. Wiemy, że zabija jedną osobą na cztery zakażone, pochodzi z Afryki, jest wysoce zaraźliwy i nie ma na niego lekarstwa. Marburg należy do szczególnej grupy wirusów, określanych przez naukowców mianem "pojawiających się wirusów". Zwane są tak ze względu na to, że niespodziewanie opuszczają własne środowisko i atakują ludzi. Jednym z najbardziej znanych wirusów tej grupy jest HIV. Podobnie jak w przypadku innych wirusów tego rodzaju, do tej pory nie odkryto źródła pochodzenia HIV. Czy pochodzi ze środowiska naturalnego ? Jeśli tak to czy przenoszą go komary, małpy, czy też rośliny ? Skąd się w ogóle wywodzi? Niestety nie znamy odpowiedzi na te pytania. Prowadzone na szeroką skalę
badania pozwalają przypuszczać, że źródłem tym są kolonie małp w Afryce. Wiemy na pewno, że wirusy są najmniejszymi spośród żyjących istot. ( Wirusy nie można nazwać istotami żywymi są na pograniczu życia i chemii - dop. Cote-d'Or )
Są pasożytami żyjącymi i rozmnażającymi się kosztem organizmu żywiciela. Marburg należy do rodzaju Filovirus,
a rozpoznawalny jest pod mikroskopem dzięki charakterystycznej nitkowatej budowie ciała. Wirusy tej grupy
niszczą tkanki ciała, ze szczególna intensywnością atakując organy wewnętrzne. Wskutek rozkładu tkanki, organizm stara się usunąć zainfekowany płyn, co sprawia, że wirus rozprzestrzenia się.Dążenie do reprodukcji własnego materiału genetycznego powoduje, że wirus może nawet wywołać u gospodarza napad drgawek, podczas którego, w wyniku krótkich, gwałtownych ruchów chorego, dochodzi do rozprzestrzenienia się zakażonej krwi na rozległym obszarze.
W systemie stopniowania szkodliwości wirusów, Marburg zajmuje najwyższy - czwarty poziom. Dla porównania
dodajmy, że HIV w tej klasyfikacji został umieszczony na drugim poziomie, podczas gdy pierwszy zajmują wirusy
wywołujące przeziębienia. Pierwsze ogniska zachorowań na tzw. chorobę marburską wywołały sensację. W 1967
roku wirus ten zdziesiątkował pracowników fabryki szczepionek w Marburgu w Niemczech. W zakładzie
wykorzystywano komórki małp pochodzących z Ugandy. Jedna z małp była zarażona. W jakiś sposób choroba
rozprzestrzeniła się wśród osób zajmujących się zwierzętami. Lekarze byli przerażeni tym co widzieli. Wirus zdawał się koncentrować w najbardziej zaskakujących miejscach, wewnątrz gałki ocznej i w jądrach. Na 31 osób zaatakowanych przez wirusa, siedem zmarło, zanim choroba zdążyła rozprzestrzenić się na dobre.

Dołączona grafika

Wirus Ebola


ŚMIERTELNY ATAK
Pomimo straszliwych objawów chorobowych, Marburg nie jest najbardziej śmiercionośnym wirusem na świecie.
Dziewięć lat po odkryciu choroby marburskiej, w Sudanie w środkowej Afryce wystąpiły ogniska zachorowań
wywołane przez znacznie bardziej niszczycielskiego wirusa.
W lipcu 1976 r. zmarł sudański businessman, przy czym objawy przypominały symptomy charakterystyczne
dla choroby marburskiej. W niedługim czasie - wykazując te same objawy - zmarli jego współpracownicy.
Choroba rozprzestrzeniała się w szybkim tempie. Wkrótce dotarła do miasteczka, w którym znajdował się szpital.
Fatalne wyposażenie i ograniczone środki lecznicze będące w dyspozycji lekarzy spowodowały, że w niedługim czasie szpital upodobnił się do cmentarzyska.
Wskażnik śmiertelności tego nowego wirusa wynosił 50%. W obawie o swe życie mieszkańcy miasteczka rozpierzchli się po buszu. Pozbawiony żywiciela wirus wycofał się. Jednakże około 2 miesięcy póżniej, 800 km na zachód, w równikowych lasach północnego Zairu wystąpił ponownie, niosąc jeszcze większe spustoszenie. Epicentrum epidemii stanowił szpital w Yambuku - prowadzona przez belgijskie zakonnice misja, w pobliżu rzeki Ebola. Choroba rozprzestrzeniała się gwałtownie. Podobnie jak w Sudanie szpital dysponował zaledwie kilkoma strzykawkami. Każdego dnia pięcioma strzykawkami iniekowano setki pacjentów. W ciągu kilku dni wirus opanował 55 okolicznych wiosek. Zarządzono blokadę dróg, a żołnierzom rozkazano strzelać do każdego kto próbowałby opuścić "gorący teren". Jeden po drugim,
milkli korespondenci radiowi z Yambuku. Z czasem wszystko ucichło, a wirus kontynuował swój śmiertelny marsz.
Wszystko przypominało wydarzenia w Sudanie, ale w jeszcze gorszej wersji. Tym razem tylko jedna osoba na dziesięć
przeżyła.

Dołączona grafika

Szpital w Sudanie


IDENTYFIKACJA WIRUSA
Wszystko skończyło się niespodziewanie. Wirus wycofał się pozostawiając na swej drodze opustoszałe wioski. Lekarze nie wiedzieli co o tym sądzić. Udało im się jedynie zidentyfikować i nazwać wirusa - Ebola Zair. Mniej śmiercionośną odmianę nazwano Ebola Sudan.
Kolejny atak wirusa miał miejsce dopiero po dwudziestu latach. W marcu 1995 r. Gaspar Menga, pracujący w dżungli niedaleko Kikwit w Zairze, wrócił do domu skarżąc się na złe samopoczucie. Gorączkował. Dziesięć dni później wykrwawił się na śmierć, wskutek zakażenia jakąś nieznaną chorobą. Następnie zmarł jego syn, potem brat i inni członkowie rodziny. W ciągu kilku tygodni wirus opanował Kikwit, a szpital przepełniony był beznadziejnymi przypadkami.
Kiedy do Kikwit przybyła międzynarodowa grupa specjalistów, aby pomóc miejscowym lekarzom opanować
epidemię, panika ogarnęła miasto. Na ulicach słychać było krzyki, a ludzie zostawiali chorych krewnych i przyjaciół
tam, gdzie dopadł ich atak choroby. Aby zminimalizować ryzyko zakażenia, członkowie przybyłej grupy specjalistów wprowadzili dość oryginalny sposób powitania znany jako "uścisk dłoni z Kikwit", polegający na dotknięciu łokcia łokciem, co ograniczało bezpośrednie kontakty ludzi.
Lekarze odkryli wkrótce, że rozprzestrzenianiu się wirusa sprzyjają wierzenia religijne ludzkości, istniał bowiem
zwyczaj dotykania zwłok w czasie pogrzebu. Od tej pory zmarłych owijano syntetycznym pokrowcem i grzebano w naprędce wykopanych, masowych grobach.
Epidemia trwała trzy miesiące. W tym czasie w Kikwit zmarły 244 osoby. Oznacza to, że na dziesięciu zakażonych
pacjentów, ośmiu umierało.
W Kikwit próbując ustalić żródło pochodzenia wirusa - Centrum do spraw Kontroli Chorób (CDC) w USA założyło laboratorium w dżungli gromadząc okazy roślin i owadów oraz pobierając krew zwierząt do dalszych badań. Dotychczas nie udało im się jednak odkryć pochodzenia wirusa.
W przeszłości badania CDC przyczyniły się do zidentyfikowania innych śmiercionośnych wirusów, wśród których
wystarczy wymienić chociażby wirusa gorączki krwotocznej krymsko - kongijskiej, wirusa Junin, choroby lasu Kyasanur i Machupo oraz inne. Niektóre z nich są niewiarygodnie rzadkie - zanotowano np. tylko trzy przypadki zakażenia wirusem Sabia, powodującym chorobę zwaną gorączką krwotoczną dorzeczna Amazonki. Z inną rodziną śmiercionośnych wirusów - Hantavirusami - po raz pierwszy zetknięto się w czasie wojny koreańskiej, kiedy to w latach 1951 - 1954 zarażonych zostało 2500 amerykańskich żołnierzy, spośród których zmarło 121. Wirus nie charakteryzował się więc wysoką śmiertelnością. Zupełnie inaczej było w przypadku innego szczepu tej samej rodziny - Sin Nombre, który w 1993 r. zaatakował Nowy Meksyk. Wirus zabijał w ciągu kilku minut od wystąpienia pierwszych namacalnych objawów. Jak na ironię
pierwszymi ofiarami byli młodzi i zdrowi sportowcy.

Dołączona grafika

Pochówek zakażonych

POZA KONTROLĄ
Dzięki CDC odkryto żródło tego wirusa. Był nim gatunek pustynnego gryzonia - stąd możliwe było opanowanie sytuacji. Jednakże, nawet możliwości CDC mają swoje granice. "Zdajemy sobie sprawę z tego, że nigdy nie będziemy w stanie pokonać niektórych chorób zakażnych." - mówi doktor David Satcher, kierownik CDC - "Pojawia się więc pytanie czy jesteśmy w stanie na tyle kontrolować te organizmy , aby możliwa była nasza koegzystencja." Jak narazie możliwości kontroli infekcji wywoływanych przez wirusy poziomu czwartego są zerowe.
Poza organizmem unieszkodliwienie wirusów nie jest zbyt trudne. Można je błyskawicznie zabić działając promieniowaniem ultrafioletowym lub nieco wolniej - w godzinę lub dwie działając środkiem odkażającym. Zdane na siebie mogą przeżyć w temperaturze pokojowej ponad pięć tygodni. Gdy jednak zaatakują organizm, są nie do opanowania.
W głównym laboratorium CDC - najlepiej na świecie zabezpieczonym miejscu gdzie przechowywane są wirusy - nie lekceważy się niebezpieczeństw jakie grożą ze strony wirusów poziomu czwartego. Laboratorium pracuje w warunkach podciśnienia, aby uniemożliwić wydostanie się zanieczyszczeń na zewnątrz drogą powietrzną. Pracownicy ubrani są w ciężkie kombinezony ochronne - jałowy mundurek lekarski, dalej kilka warstw gumowych rękawiczek i wysokie oklejone na szwach obuwie, po czym dopiero następuje rodzaj kombinezonu używanego w przestrzeni kosmicznej zaopatrzonego w agregat dostarczający powietrze.
Po przyjściu, jak i opuszczając miejsce pracy, personel przechodzi przez serię kąpieli chemicznych i dostaje dawkę promieniowania ultrafioletowego. Nikt nie może pracować sam. Zespoły dwuosobowe stanowią niezbędne minimum, przy czym pracownicy wzajemnie się kontrolując gotowi są do natychmiastowego działania w razie pęknięcia kombinezonu.
Wszystko jest tak szczelne, że można sie udusić. W pomieszczeniach, w których przechowuje się śmiercionośne wirusy, wszystkie szczeliny - włącznie ze szczelinami wokół gniazdek są oklejone. W razie najmniejszego wzrostu ciśnienia powietrza włącza się alarm. Jedyną bronią przeciw wirusom poziomu czwartego jest kontrola i izolacja. To, co niegdyś pozostawało w izolacji w sposób naturalny, teraz dzięki turystyce i możliwości podróżowania w powietrzu stało się powszechnie dostępne w ramach Globalnej Wioski.

Dołączona grafika

Kwatera CDC w Atlancie



WIRUS WYMYKA SIĘ
Uważa się, że HIV pochodzi z Afryki, a wydostał się stamtąd na pokładzie samolotu. Dowodzi to jak łatwo
może dojść do rozprzestrzenienia się choroby. Papin, ofiara wirusa Marburg w 1980 r. nie zaraził pasażerów lecąc do Nairobi. Ale gdyby był to lot międzynarodowy mogłoby się to skończyć katastrofą.

żródło:
wikipedia.pl
Faktor X nr.1/98
wordpress.com
  • 1

#2

Seboolek.
  • Postów: 239
  • Tematów: 13
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

:/ / Niezłe te wirusy... Obrazu mi sie skojarzyło z żywymi trupami. Człowiek żyje a zarazem jest juz martwy. Te wirusy muszą być niczym z filmów SF, samodzielne myślące organizmy. Wyczuły zagrożenie to sie zaczaiły na dwadzieścia lat aby ponownie zaatakować i to ze zdwojoną siłą. Takie coś mogło by wybić wszystkich ludzi na świecie. Dajmy na to ze jednak przenoszą komary tego wirusa wiec np. Nowy York jest zarażony, został zamknięty i odizolowany ale pojawia sie za jakis czas ze w Los Angeles wirus się pojawił bo jakis komar ugryzł kogoś, Jakaś ryba zaraziła sie wirusem i po płynęła gdzieś w głąb morza na którym wyławia ja kuter rybacki z europy, akurat ta ryba trafia jako posiłek dla załogi zarażając tym samym wszystkich na kutrze, wirus przeszedł tez na ryby które byly w magazynie, wszystko to leci w głąb lądu, przechodzi w człowieka na człowieka docierając także do Polski itd. Ulice miast pustoszeją, każde miasto wygląda jak Slumsy itd.. Straszne ale takie cos widac mogło by się wydążyć.

A ten wirus co zabija w kilka minut? jak by wtedy z tym walczyć? skoro dopiero co sie zobaczy ze jest sie chorym i po chwili juz sie nic nie da zrobic bo Zgon.
  • 0

#3

szczotkowski.
  • Postów: 35
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Akurat to, że tego typu wirusy zabijają tak szybko jest paradoksalnie dużym plusem :D . Dzięki temu epidemie Eboli i innego podobnego świństwa mają charakter lokalny i samoczynnie wygasają. Szybki rozwój wirusa oraz krótki okres, kiedy zarażony człowiek może przekazać wirusa dalej znacznie ogranicza możliwości przenoszenia wirusa na nowych nieszczęśników. Większość tego typu epidemii wybucha nagle, bez wyraźnego źródła i równie nagle gaśnie. Dzięki temu rzadko odnotowuje się przypadki przeniesienia wirusa do dużych skupisk ludzkich... na nasze szczęście ;)
Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w przypadku wirusa HIV. Ten rozwija się w nas stosunkowo długo co znacznie zwiększa prawdopodobieństwo zakażenia kolejnych osób. Z tego właśnie powodu możliwe było skuteczne rozsianie wirusa po całym świecie.
W naszych warunkach o wiele bardziej obawiał bym się grypy :) . Nie jest może tak "medialna" jak Ebola i spółka, przez co budzi mniejszy respekt... jednak to grypa stanowi poważne zagrożenie epidemii w krajach europejskich i innych wyżej rozwiniętych.
  • 0

#4

Maru.
  • Postów: 160
  • Tematów: 4
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Wirus nie jest organizmem żywym już na poziomie strukturalnym, nie zachodzą w nim procesy metabolizmu z kilkoma! wyjątkami, wiec nie może myśleć i się "przyczajać" ale jest organizmem żywym na poziomie funkcjonalnym, bo potrafi się reprodukować, nie posiadając jednocześnie żadnych dziedzicznych cech. Dlatego to, czy wirus jest organizmem żywym zależy od samej definicji życia, zostańmy przy tym że jednak nie są, a dzięki ludziom i jak było to określone w tekście "w ramach Globalnej Wioski" "przeżywają" swoje czasy świetności ;)
  • 0



#5

shar0nie.
  • Postów: 384
  • Tematów: 4
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

od razu skojarzyło mi się z filmami SF o wirusach :x
rozwiązaniem problemu tych wszystkich zaraz byłoby po prostu wycofanie się z dżungli.. a że to nie jest możliwe, pozostaje nam czekanie, aż wirus zaatakuje i szybkie znalezienie leku >/
  • 0

#6

Aidil.

    Są ci co wstają z łózka, i ci co ewentualnie wstają z kolan.

  • Postów: 4469
  • Tematów: 89
  • Płeć:Kobieta
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Takie artykuły omijamy szerokim łukiem.
Boimy się.
Jednak zaglądamy i czytamy. Mamy nadzieję, że to nas nie dotyczy.
Pojawiają się pytania... a możne to są ... próby... manipulacje ... doświadczenia...?
Znowu ... pojawia się znowu strach... Tym razem możne jednak nas to dotyczy ?
Dobry artykuł.
  • 0



#7

Tata_Muminka.
  • Postów: 21
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Bardzo ciekawy artykuł. Świetnie napisany. Patrząc jak szybko powstają nowe szczepy grypy, aż strach pomyśleć co by powstało gdyby takiemu wirusowi ktoś pozwolił ,, poszaleć,, w mieście wielkości Nowego Yorku...


  • 0

#8

noxili.
  • Postów: 2850
  • Tematów: 17
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Zwłaszcza gdy akurat przebywasz z nim na niewielkiej przestrzeni 35-osobowego samolotu.

 

Na szczęście  jak widać choroba jest pozbawiona podstawowej cechy umożliwiajacej powstanie epidemii. Słabo się przenosi z człowieka na człowieka. Potencjalny pacjent leci samolotem , w powietrzu w zamknietym pomieszceniu musi się roić od mikrokropelek z oddechu , mimo to nikt nie zachorował. Gdyby choroba była tak zaraźliwa jak ospa prawdziwa, (albo ospa wietrzna) czy czarna śmierć w czasie mutacji z 1348 r to wszyscy z samolotu najprawdopodobniej pochorowaliby się . Gdyby jeszcze czas inkubacji był dość długi i przebiegałby bezobjawowo to już wtedy doszło by do pandemii.


  • 0



#9

Anunnaki.
  • Postów: 540
  • Tematów: 10
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

szkoda że nikt nie wspomniał o mononukleozie zakaźnej,też  potrafi zrobić nie małe szkody i  co najgorsze jest praktycznie nie usuwalny z organizmu,organizm się uodporni i  może nie wywoła kolejnej infekcji ale w razie kontaktu z drugą osobą jest ryzyko że może przekazać przykrą niespodziankę.


  • 0



Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych