Żeby żołnierz walczył na zimno
Dlaczego w chwili stresu jeden człowiek wpada w panikę, a inny zachowuje jasny umysł? Wyjaśniają to badania przeprowadzone przez naukowców z USA
Na początku wszystko szło zgodnie z planem. Żołnierze wysypywali się z samolotu, w dole błyskały białe czasze spadochronów. Przyszła moja kolej. Skok. Zderzenie ze strugami powietrza jak zwykle trochę mnie skołowało. Automatycznie otworzył się mały spadochronik pilocik, który ustabilizował moją pozycję. Grzecznie, jak to w wojsku, odliczyłem: - 121, 122, 123... I pociągnąłem za czerwony uchwyt. Czasza. Co za ulga. Popatrzyłem w dół. Kilkaset metrów niżej na lotnisku pod Łodzią lądowali ci, którzy wyskoczyli przede mną. Zacząłem przygotowywać się do spotkania z ziemią. Pech! Silny wiatr zepchnął mnie znad trawy wprost nad betonowy pas startowy. Będzie twarde lądowanie. Tuż nad ziemią szarpnął jeszcze raz. Łupnąłem w beton, a napełniona wiatrem czasza spadochronu pociągnęła mnie po pasie.
Nie, nie straciłem przytomności. A jednak nie przyszło mi do głowy, żeby coś zrobić. A może przyszło, ale nie byłem w stanie się ruszyć. Byłem jakby na zewnątrz tego wszystkiego.
Ciągnięty przez wiatr jak plastikowa torebka szorowałem plecami po betonie. Po kilku-kilkunastu długich sekundach usłyszałem krzyki i ktoś zdławił mój spadochron. Powoli stanąłem na nogach. Dlaczego - u diabła - nie próbowałem się ratować?
W wojsku byłem ponad dziesięć lat temu, ale to pytanie ciągle do mnie wraca. Ostatnio za sprawą tekstu w tygodniku "New Scientist" opisującego katatoniczne stany, w jakie w Iraku zapadali amerykańscy żołnierze znajdujący się w ogniu walki. Okazuje się, że "wojenna mgła" ogarniająca umysły poddanych niezwykłemu stresowi ludzi ma proste fizjologiczne uzasadnienie.
Czerwony, zielony, żółty
- Pomyślałem, że gdybyśmy zrozumieli jej fizjologiczne podstawy - opowiada prof. Charles Morgan, amerykański psychiatra z Uniwersytetu Yale i wojskowego Narodowego Centrum Leczenia Zespołu Wstrząsu Pourazowego w West Haven, który rozwiązał ową zagadkę - moglibyśmy wymyślić, jak pomóc żołnierzom.
Ba, ale jak poddać badaniom biochemicznym ludzi znajdujących się w ogniu bitwy? Zadanie - wydawałoby się - niemożliwe. A może zbadać żołnierzy podczas szkolenia? Musiałoby to być szkolenie bardzo realistyczne i prawie tak stresujące jak prawdziwa walka. Prof. Morgan dostał od wojska zgodę na badanie żołnierzy jednostek specjalnych szkolących się w Forcie Bragg w Karolinie Północnej.
Wojskowi biorą tam udział w prawdziwej grze wojennej symulującej działania na tyłach wroga. Prawie w ogóle nie śpią, muszą sami zdobywać jedzenie, są "ostrzeliwani" przez pościg. Złapanych poddaje się ostrym przesłuchaniom z użyciem brutalnych technik, np. słynnego podtapiania.
Zgodnie ze swoimi oczekiwaniami prof. Morgan wykrył u uczestników szkolenia bardzo wysoki poziom kortyzolu - hormonu stresu, który podnosi poziom cukru we krwi, a więc dodaje energii. Badani żołnierze mieli więcej kortyzolu niż pacjenci przed poważną operacją czy skoczkowie spadochronowi przed pierwszym skokiem. Stres zmusił ich organizmy także do produkcji noradrenaliny - hormonu i neuroprzekaźnika powodującego szybsze bicie serca i większy przepływ krwi do mięśni, a więc przygotowującego organizm do walki albo ucieczki.
Zamiast jednak pomagać wysoki poziom kortyzolu i noradrenaliny przeszkadzał na nowoczesnym polu walki, gdzie potrzebna jest jasna i szybka ocena sytuacji. Żołnierze badani przez Morgana kiepsko radzili sobie w prostych testach psychologicznych - np. nie potrafili dokładnie odwzorować skomplikowanego rysunku widzianego przez chwilę (kłopot z pamięcią krótkotrwałą) albo wolno rozwiązywali test Stroopa (słaba koncentracja), w którym badani określają kolor, w jakim napisane są słowa oznaczające inny kolor (czerwony, zielony, żółty itd.).
Gaz i hamulec jednocześnie
Niekiedy wojenna mgła zaćmiewała umysły tak bardzo, że szkolący się żołnierze odrywali się od rzeczywistości. Prawie wszyscy badani przez Morgana doświadczyli zakłóceń percepcji - czas im zwalniał bądź przyspieszał, widzieli wyjątkowo intensywne kolory lub czuli niezwykle silne zapachy. Niektórym wydawało się nawet, że znajdują się poza swoimi ciałami.
Podobne doświadczenia opisują w "New Scientist" amerykańscy żołnierze, którzy brali udział w prawdziwej wojnie. - Czujesz się zagubiony, choć ostro widzisz wszystko wokół - opowiada sanitariusz piechoty morskiej po trzech turach w Iraku. - Wydaje ci się, że jedna seria z karabinu trwa aż 10 min.
- Kiedy opadł kurz po granatach moździerzowych - opowiada inny żołnierz - zobaczyłem, że jeden z moich kolegów spokojnie pali papierosa. Drugi krzyczy. A inny rzucił karabin i schował się pod ciężarówkę.
Oczywiście nie każdy z badanych przez prof. Morgana reagował tak samo. Jedni radzili sobie ze stresem lepiej, a inni gorzej (co ciekawe, mniej odporni żołnierze po wojnie częściej skarżą się na objawy zespołu wstrząsu pourazowego). Jednak przyczyny tych różnic okazały się zaskakujące.
Uczony spodziewał się, że najbardziej opanowani żołnierze będą mieć najmniej hormonów stresu.
- Okazało się, że jest dokładnie odwrotnie - opowiada psychiatra. - Ci najlepsi, wykazujący opanowanie w ogniu walki, mieli najwięcej kortyzolu i nor-adrenaliny w próbkach śliny.
Fizycznie byli nie do pobicia, ale jak przy takich dawkach stymulantów udawało im się zachować jasny umysł?
Rzecz w tym, jak pisze "New Scientist", że organizmy tych "superżołnierzy" jednocześnie z pedałem gazu naciskały na hamulec. Tzn. produkowały zwiększone ilości dehydroepiandrosteronu (DHEA), hormonu, którego -anty-stresowe działanie nie jest do końca rozpoznane, i neuropeptydu Y, neuroprzekaźnika działającego m.in. przeciwlękowo.
Czy zatem gdyby podać oba związki chemiczne żołnierzom udającym się na wojnę, ich reakcje na polu walki byłyby właściwsze? Np. po wpadnięciu w zasadzkę nie wpadaliby w panikę i nie strzelaliby na oślep?
Muszą to wyjaśnić dalsze badania. Prof. Charles Morgan właśnie czeka na stosowne pozwolenia.
- Gdyby to ode mnie zależało, już dziś pakowałbym DHEA do wojskowych racji żywnościowych - podsumowuje dr Gary Hazlett, były wojskowy psycholog z Fortu Bragg, obecnie w zespole prof. Morgana.
Czytaj w "New Scientist"
Źródło: Gazeta Wyborcza