Napisano 27.04.2009 - 14:18
Napisano 27.04.2009 - 14:23
Napisano 27.04.2009 - 14:52
Napisano 27.04.2009 - 15:25
Nie spróbuję.Spróbój zabić szczura to tez broniąc się zaatakuje Ciebie
Napisano 27.04.2009 - 15:29
Różnica przy strzale w głowę a dźgnięciem w głowę czy rąbaniem jest ogromna dla ofiary, i na pewno kula w takim przypadku jest bardziej humanitarna bo powoduje natychmiastową śmierć.
Napisano 27.04.2009 - 15:36
Napisano 27.04.2009 - 16:31
Napisano 27.04.2009 - 17:28
Napisano 27.04.2009 - 18:12
judas666 mysle ze ten czlowiek wolalby zginac od strzalu w glowe
Zgadzam sie z Tobą w całości. A zdjęcia faktycznie sa makabryczne. Obejrzyj sobie Judas666 i wtedy zastanów sie co wolisz strzał w głowę czy maczetę. śmierć to śmierć, różnica polega na jakości umierania.
Boże co ja piszę przez Ciebie Judas666. Jakość umierania. Ku...wa ciężko nazwać że mozna jakoś umierać. Raczej chodzi o rodzaj i ciężar tej śmierci.
Dlatego jestem zwolennikiem broni palnej.
Napisano 27.04.2009 - 19:24
Najgorsze jest zakłamanie tych, którzy krzycząc głośno o "okropnościach wojny" za plecami handlują bronią wszelkiej maści.
Można sprawę załatwić - może utopistycznie i nie we wszystkich aspektach - na przykład wybierając jakąś bezludną wyspę, albo takiż kawałek lądu, tam zwaśnione strony wprowadzają swoje armie, łomoczą się ile wlezie do rozstrzygnięcia. Jest rozwój, bo jest wojna stymulująca naukę i przemysł, nie ma ofiar cywilnych, armie są z ochotniczego zaciągu, a nie z poboru. Niby cacy. Ale... zawsze jest jakieś ale.
A zdjęcia faktycznie sa makabryczne. Obejrzyj sobie Judas666 i wtedy zastanów sie co wolisz strzał w głowę czy maczetę. śmierć to śmierć, różnica polega na jakości umierania.
Boże co ja piszę przez Ciebie Judas666. Jakość umierania. Ku...wa ciężko nazwać że mozna jakoś umierać. Raczej chodzi o rodzaj i ciężar tej śmierci.
Napisano 27.04.2009 - 20:09
Napisano 27.04.2009 - 21:54
Napisano 10.06.2009 - 19:10
Gen wojownika i gangstera
Najbardziej brutalni i agresywni członkowie gangów są nosicielami pewnej wersji genu MAOA zwanego popularnie genem wojownika - dowodzi w "Comprehensive Psychiatry" zespół kryminologa Kevina Beavera z Uniwersytetu Stanowego na Florydzie.
Fot. WAYNE DROUGHT ASSOCIATED PRESS
Maoryski wojownik
Naukowcy analizowali DNA oraz styl życia 2,5 tys. dorosłych Amerykanów. Zdaniem Beavera gen wojownika jest prawdziwą przepustką do bandyckiej kariery, wskazuje tych najbardziej brutalnych i skłonnych do sięgania po broń.
MAOA odpowiada za produkcję enzymu regulującego ilość adrenaliny, dopaminy i serotoniny - neuroprzekaźników obecnych we krwi i w mózgu. Substancje te pośrednio wpływają na nasze zachowanie.
Jednym z pierwszych, który skojarzył chorobliwą agresję z genem MAOA, był Han G. Brunner z Uniwersyteckiego Szpitala w Nijmegen w Holandii. Na początku lat 90. jego zespół opublikował historię pewnej holenderskiej rodziny, w której od pokoleń mężczyźni przejawiali wyjątkową agresywność. Jeden zgwałcił własną siostrę, a w szpitalu rzucił się z widłami na pielęgniarza. Inny nożem zmuszał siostrę do wykonywania striptizu. Trzeci przejechał samochodem zbyt wymagającego pracodawcę. Wszyscy wykazywali otępienie umysłowe. Natomiast żadna z kobiet w tej rodzinie nie była ani agresywna, ani mało inteligentna.
Okazało się, że ci krewcy mężczyźni mieli na chromosomie płciowym X mało aktywną wersję genu MAOA. Wskutek tego w ich krwi dłużej, niż powinien, utrzymywał się wysoki poziom adrenaliny i związana z tym potrzeba rozładowania silnego stresu i emocji.
Kilka lat temu nowozelandzki genetyk Rod Lea stwierdził, że gen MAOA w formie mało aktywnej ma aż 60 proc. Maorysów, co może być źródłem wielkiej waleczności oraz agresywnego charakteru tego pierwotnego ludu Nowej Zelandii.
Z kolei eksperyment opisany na początku tego roku w "Proceedings of the National Academy of Sciences" wykazał, że nosiciele tej wersji genu łatwiej dają się sprowokować, a na zaczepkę reagują z większą złością niż inni.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Napisano 17.06.2011 - 09:32
Marek Ostrowski - 16 czerwca 2011
Demokracja, wojna i kara
Pochwała hipokryzji
Nangar Khel, tajna baza w Szymanach, naloty na Libię, zabicie ibn Ladena, proces Ratko Mladicia... Wszystkie te zdarzenia rodzą wspólne pytanie: jak demokratyczne państwo powinno radzić sobie w sytuacji wojny? Akademia Międzynarodowego Prawa Humanitarnego mieści się w willi Moyniera w parku nad Jeziorem Genewskim. Trudno wymyślić większy kontrast między idyllą miejsca a krwawymi i brudnymi konfliktami, które się tam studiuje. Profesor prawa Paola Gaeta pracuje w tym samym pokoju, w którym narodziła się idea Czerwonego Krzyża. Wojen nie udaje się powstrzymać, ale od lat horror, zniszczenia i cierpienia humaniści próbują złagodzić, a do walk wprowadzić jakieś zasady przyzwoitości.
Po pierwsze więc, żołnierze mają myśleć, a nie działać ślepo. Muszą nawet odmówić wykonania rozkazu, jeśli widzą, że dowódca zmierza do przestępstwa. Prawnicy mówią, że porzuciliśmy doktrynę „ślepych bagnetów” na rzecz „myślących bagnetów”. Ale na współczesnym polu walki – zwłaszcza z przeciwnikiem, który reguł wojny nie przestrzega – na myślenie nie ma wiele czasu.
Żeby sprawdzić, czy żołnierze (a także dowódcy) działali przyzwoicie i według konwencji, stawiamy im trzy pytania: czy atakowany cel miał na pewno charakter wojskowy? Czy w rozpoznaniu sytuacji działano z zachowaniem należytej staranności (zwłaszcza czy nie ucierpią cywile)? Czy użycie siły było proporcjonalne do zagrożenia?
Politycy posyłają więc żołnierzy na wojnę, a kiedy dojdzie do nieszczęścia i giną cywile – własnych żołnierzy oddaje się pod sąd prawników, którzy na ogół sami nie widzieli krwi i ognia, a co gorsza, nie mają żadnego doświadczenia sądowego w sprawach dotyczących przebiegu walki. W Europie doświadczenie sądowe nagromadzono jedynie w sprawach ochrony ofiar, czyli tortur i zabijania jeńców, gwałcenia kobiet. W takich sprawach reguły dowodowe i procedura nie różnią się od zwykłego sądu karnego.
Kto ponosi odpowiedzialność
Kiedy przychodzi do sądzenia przebiegu działań zbrojnych, można się oprzeć na najwyżej czterech sprawach osądzanych w całej Europie. Klasycznym przypadkiem – studiowanym na wszystkich uniwersytetach wykładających prawo humanitarne – jest bombardowanie wieży telewizyjnej w Belgradzie w 1999 r. Siły NATO widząc, że rządowa propaganda serbska wzmaga mordy ludności, postanowiły położyć kres wrogim programom i ostrzegły pracowników wieży, że instalacja zostanie zbombardowana. Ignorując ostrzeżenie, serbski dyrektor TV nakazał technikom pozostać w pracy. W bombardowaniu zginęli ludzie. Czy wieża była uprawnionym celem wojskowym? Kto ponosi odpowiedzialność za śmierć cywilów?
Sprawa znalazła się przed dwoma sądami: włoskim i serbskim. Włoskim – bo rodziny ofiar domagały się odszkodowania od Włoch (samoloty bombardujące korzystały z baz włoskich). Ostatecznie sąd uchylił się od wyrokowania, gdyż uznał, że chodziło o akt wojenny, a więc uzasadniony przebiegiem wojny, a taki podlega dyskrecjonalnej (uznaniowej) władzy wojskowej. Ona ma oceniać, co jest uprawnionym celem, a co nim nie jest. – Ale przecież dyskrecjonalna decyzja władz też podlega prawu – przypomina prof. Gaeta. Zwraca ona uwagę, że sędziowie, jeśli tylko mogą, uciekają od decyzji. Uznali dodatkowo, że zasady wojowania obowiązują tylko na terenie państw konwencji, a Jugosławia nie była jej stroną.
W samej Serbii, po latach, za śmierć cywilów skazany został dyrektor, który nakazał części personelu zostać w pracy. Prof. Roman Wieruszewski, polski specjalista od praw człowieka, przedstawia studentom taki casus. Dowódca wojskowy ma rozkaz zniszczyć most, bo zniszczenie obiektu ratuje życie miasta. Tymczasem nieprzyjaciel do mostu przywiązał grupę dzieci, które wskutek bombardowania giną. Kto winien? Nie dowódca, lecz ten, który kazał dzieci przywiązać.
Terrorysta = przestępca
W dzisiejszych wojnach demokracje nie mają narzędzi prawnych, które tworzono dla konfliktów międzypaństwowych. Pochwycony żołnierz nieprzyjaciela stawał się jeńcem wojennym, nie wolno go było nawet winić, że strzelał. W tzw. konfliktach asymetrycznych nieprzyjaciel terrorysta nie jest jeńcem, tylko przestępcą. Tak traktuje go państwo. – Dlaczego bojownik, czy jak go nazwiemy, ma przestrzegać konwencji genewskiej, skoro wie, że jeśli zostanie ujęty, żadne prawa konwencyjne mu nie przysługują, będzie traktowany jak pospolity kryminalista? Może gdyby wiedział, że jest traktowany na równi z żołnierzami, postępowałby inaczej? – zastanawia się prof. Gaeta i rzuca takie pytanie hipotetyczne: – Gdyby polscy żołnierze ujęli cywilów, którzy do nich strzelali (a więc atakowali cel militarny), i postawili ujętych przed sądem w Warszawie – jaki byłby wyrok? Czy potraktowano by ich jak jeńców wojennych? Oczywiście nie. Bo żadne państwo nie może sobie pozwolić na takie postępowanie, by nie legitymizować tego rodzaju zbrojnych działań. Słowem, walki między państwami są uregulowane konwencjami, walki wewnątrz państw – to sprawy kryminalne.
Aparat prawniczy nie umie sobie poradzić z „nielegalnymi wojownikami”. Amerykanie wypchnęli ich poza swój obszar prawny do bazy Guantanamo lub – na co dzisiaj wygląda – przesłuchiwali także za granicą. W środowiskach uniwersyteckich nie wierzą, by Amerykanie – organizując te tzw. extraordinary renditions – nie zapewnili sobie współpracy sojuszniczych rządów.
Sprawa o tajne torturowanie toczyła się już we Włoszech. Odważny prokurator Mediolanu Armando Spataro doprowadził do skazania na 8 lat więzienia całej grupy agentów CIA i współpracujących z nimi agentów włoskich, którzy z ulicy w Mediolanie zgarnęli Abu Omara, torturowanego następnie w Egipcie.
Proces był zaoczny, ale kolejne rządy włoskie, mimo wyroku, nigdy nie zamierzały nikogo ukarać, nie wystąpiły o ekstradycję skazanych Amerykanów. Co więcej, dowodziły przed Sądem Konstytucyjnym, że sądownictwo włoskie w ogóle przekroczyło swoje kompetencje, wykorzystując w procesie dokumenty istotne dla bezpieczeństwa państwa. Sąd Konstytucyjny orzekł, że istotnie bezpieczeństwo państwa jest ważniejsze niż cały proces. Jeśli w Polsce prokurator doprowadzi do oskarżenia i procesu – sprawy zapewne zakończą się podobnie. Premier Leszek Miller (lub ktokolwiek inny, jeśli będzie oskarżany w sprawie) może spać spokojnie.
Prawo czy bezpieczeństwo
Czy względy bezpieczeństwa państwa są wystarczającym powodem łamania prawa? – W imieniu bezpieczeństwa nie możemy torturować ludzi. Poszanowanie praw człowieka stanowi granicę, do jakiej możemy się posunąć. W przeciwnym razie cofniemy się o stulecia – mówi Gaeta. Tortury – nie, to wszyscy przyznają, ale do jakich procedur (np. do trzymania więźniów latami bez należytej obrony) można się posunąć?
Ukazało się właśnie polskie wydanie książki Wiktora Osiatyńskiego „Prawa człowieka i ich granice”. W dziele tym też trudno znaleźć jasną wskazówkę: czy ważniejsze są reguły prawa, czy względy bezpieczeństwa. „Potrzebny jest kompromis między indywidualnymi swobodami i zasadami moralnymi, w tym prawami człowieka, a wymogami bezpieczeństwa” – pisze Osiatyński.
Nie oznacza to jednak, że żołnierze czy rządy otrzymują z góry jakąś carte blanche – ze względu na szczególne okoliczności. Mało prawdopodobne, by żołnierze dopuszczali się rozmyślnie zabijania cywilów niebiorących udziału w walkach. Walki połączone są z ogromnym ryzykiem spowodowania cierpień ludzi niewinnych. Kto ma to ryzyko wziąć na siebie? Żołnierz wysyłany z kraju na drugi koniec świata dla naszej wspólnej obrony? Nie może dostawać carte blanche, ale nie możemy go też porzucać, kiedy popełnia błędy. Tak jak Amerykanie – powinniśmy mu zapewnić profesjonalną, bezpłatną obronę przed sądem. Nie mogą też takie sprawy ciągnąć się latami. Nie są przecież tak prawniczo zawiłe.
Wiadomo jednak, że Amerykanie są z Marsa, a Europejczycy z Wenus. Powtarzano tę maksymę jako żart, aż w końcu stała się manifestacją europejskiego antyamerykanizmu. Oto Amerykanie – z całą ich siłą i arogancją – z nadmierną łatwością uciekają się do przemocy, zabijają, tak jak zabili ibn Ladena (i bezwzględnie chronią swoich żołnierzy przed odpowiedzialnością prawną). Ale oskarżenia takie podszyte są własnymi, europejskimi wyrzutami sumienia. Przytoczmy dwa przykłady.
W sprawie ludobójstwa w Bośni cała Organizacja Narodów Zjednoczonych, w tym i Unia Europejska, martwiła się, ubolewała i dyskutowała. Samoloty NATO, głównie amerykańskie, podjęły w końcu bombardowania. Gdyby nie interwencja, Europa dyskutowałaby dalej. Amerykanie żyją w kulturze szeryfa z westernu, szeryf ma interweniować zaraz. Oczywiście kiedy strzela – może się pomylić. Padają niewinne ofiary. Ale spóźniona interwencja lub jej brak – jak wiemy z westernów – też prowadzi do ofiar.
Kiedy bombardować i kogo
Dylemat użycia siły i dramat jej nieużycia ponuro się odbił w historii oddziału holenderskiego, którego opiece powierzono ludność Srebrenicy. Narody Zjednoczone powołały formację pod szumną nazwą Sił Ochrony (UNPROFOR). Rezolucje Rady Bezpieczeństwa stworzyły obszary ochronne, w których ludność cywilna niebiorąca udziału w konflikcie miała być chroniona wszelkimi sposobami. Holenderscy żołnierze nie potrafili obronić bezbronnych. Dlaczego? Nie tylko z powodu przewagi żołnierzy Mladicia. Mandat holenderski nie pozwalał na otwartą walkę z agresorami. Postępowanie żołnierzy było perfekcyjnie zgodne z prawem, ale całkowicie nieskuteczne. Równie dobrze „żołnierzy pokoju” mogłoby tam w ogóle nie być. Nie oznacza to pochwały użycia siły, nie. Ale widzimy, niestety zwykle ex post, że szybkie strzelanie jest czasem konieczne.
Dziś mamy ogromne wątpliwości w sprawie Libii. Kiedy bombardować i kogo? A co zrobimy, jeśli ludność Syrty, spowinowacona i sympatyzująca z Kadafim, dostanie broń i wystąpi czynnie w jego obronie? Jaką ludność będziemy wtedy chronić przed bombardowaniami?
Krajowe sprawy kryminalne są łatwiejsze do zrozumienia. Opinia publiczna pochwala obronę konieczną i stan wyższej konieczności (poświęcam jedno dobro, by ratować inne). Przykład z Polski: mieszkańcy zebrali się, by zabić groźnego dla wsi łajdaka. Rozumiemy, że sąd musi rozważyć spokojnie, jakie było zagrożenie, kto miał prawo się bronić i dlaczego. Kiedy te same zasady prawne – obrona konieczna i stan wyższej konieczności – przykładamy do konfliktów międzynarodowych, ludzi ogarnia pasja polityczna i przestają chłodno rozumować.
Względnie czyste sumienie
Oczywiście, że chcemy żyć bezpiecznie. Nie chcemy też tortur ani łamania prawa. Opinia publiczna nie jest dziecięco naiwna i zrozumie, że rządzący muszą znaleźć jakiś kompromis między prawami i zasadami moralnymi a wymogami bezpieczeństwa. Ktoś jednak musi badać, czy ów kompromis był uczciwy. Ktoś musi patrzeć politykom na ręce, nawet jeśli chodzi o sprawy tajne czy bardzo tajne ze względu na bezpieczeństwo państwa. Najlepiej by były to niewielkie zespoły autorytetów, którym się pokazuje wszystkie papiery, a oni – dając swoje nazwiska – upewniają nas, że sumienie możemy mieć względnie czyste.
W postawie ludzi oburzonych przemocą wyraża się tęsknota za światem czarno-białym, za bardzo wyraźnym rozgraniczeniem dobra i zła. Ale wojna – nawet jeśli ma szlachetne przesłanki – jest brudna i krwawa; nie można jej prowadzić czysto, łagodnie, transparentnie i bez krwi. Ostatnie tygodnie dostarczyły nam wielu przykładów świadczących na ogół o hipokryzji władz, które starają się lawirować w kontrowersyjnych sprawach. Tajne operacje się potępia, ale winnych puszcza wolno; oskarżenia się podnosi, ale sprawy pozostawia bez biegu albo umarza. Taka hipokryzja (wg La Rochefoucaulda hipokryzja to hołd składany cnocie przez występek) jest uzasadniona, a nawet potrzebna. Na pewno jest lepsza niż naiwny pacyfizm, radykalny humanizm czy legalizm, który by terrorystów pozostawiał bez kary, a społeczeństwa bez skutecznej samoobrony. I lepsza niż kowbojskie, bezwzględne metody w walce.
Ale ktoś musi stale przypominać o prawach człowieka, składać hołd cnocie, inaczej dobrego kompromisu między sprzecznymi wartościami nie da się osiągnąć.
Źródło: www.polityka.pl
Użytkownik Sentinel edytował ten post 17.06.2011 - 09:34
0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych