Wojna leży w naturze ludzkiej?
Czy świat oszalał? W każdym regionie, na każdym kontynencie, codziennie toczą się wojny, w których giną tysiące ludzi. Konflikty są nieuniknione, ale zbyt często ogień i miecz zastępują lekarstwo. Czy żyć to znaczy walczyć, jak twierdził Seneka Młodszy?
Koniec historii czy jej początek?
Historia stosunków międzynarodowych pokrywa się w dużej mierze z historią wojen. Do niedawna to właśnie stan wojny, a nie pokoju, był stanem naturalnym – wielokrotnie rzeczywistość była opisywana jako okres walki przerywany jedynie momentami pokoju. Współcześnie sytuacja się zmieniła – żyjemy w epoce, w której względny pokój przerywany jest konfliktami toczącymi się zazwyczaj gdzieś daleko od europejskich granic. Innymi słowy, stan braku realnego zagrożenia międzynarodowego zaczęliśmy traktować jako coś oczywistego, naturalnego i niezmiennego. Czy rzeczywiście tak już pozostanie? Czy wkroczyliśmy właśnie w epokę pokoju? Do myślenia daje pierwsza dekada rodzącego się w bólach XXI wieku. Obecne stulecie miało już przynajmniej kilka spektakularnych „początków” i wszystkie potwierdzały, że historia z pewnością jeszcze się nie skończyła, jak kilkanaście lat temu twierdził F. Fukuyama w swoim słynnym dziele „Koniec historii”. Po raz pierwszy XXI wiek rozpoczął się 11 września 2001 roku atakami na World Trade Center; inny, jeszcze bardziej symboliczny jego początek miał miejsce 8 sierpnia 2008 roku – tego samego dnia rozpoczęły się Igrzyska Olimpijskie w Pekinie oraz wojna rosyjsko-gruzińska. Na mapie i tak niespokojnego Kaukazu przybył kolejny obszar objęty konfliktem, który z ograniczonego przeistoczył się w konflikt gorący, a co gorsza w kolejny, który nie zakończył się rozstrzygnięciem gwarantującym pokój.
Konfliktowy świat
Na początku XX wieku świat był zorganizowany przez 55 państw, natomiast w wiek XXI wszedł podzielony na blisko 200 krajów. Dwie daty mogą symbolizować zwiększanie się liczby państw na mapie świata: rok 1960 (rok Afryki – apogeum procesu dekolonizacyjnego) oraz rok 1989, w którym rozpoczęła się Jesień Narodów (rozpad Związku Radzieckiego). Efektem obu procesów było pojawienie się na mapie nowych państw. Już sama statystyka zdaje się podpowiadać, że wraz ze wzrostem ich liczby wzrośnie ilość konfliktów. Jeśli obserwację tę uzupełni się o fakt, że część nowo powstałych granic, szczególnie tych na Czarnym Lądzie i na Bliskim Wschodzie, została wyznaczona w sposób arbitralny, nieuwzględniający podziałów etnicznych i plemiennych, jasne staną się powody trwających tam napięć.
Przyczyny konfliktów są zazwyczaj podobne. Najczęściej są to aspiracje narodów i grup etnicznych pozbawionych własnego państwa lub autonomii (kwestie etniczne), słabość już istniejących państw (np. tzw. państwa upadłe) oraz „bezinteresowna” ingerencja podmiotów zewnętrznych (zachwianie równowagi w regionie). Obecnie na świecie toczy się aż 6 dużych zorganizowanych konfliktów zbrojnych, czyli takich, w których życie traci ponad 1000 osób rocznie. Krwawe wojny trawią: Sri Lankę, Somalię, Afganistan, Sudan, Irak i Meksyk (wojna rządu z kartelami narkotykowymi). By dopełnić ten ponury obraz, warto zauważyć, że z wyjątkiem Antarktydy (co do której jak dotąd pokojowe roszczenia wysuwa kilkanaście państw) nie ma na Ziemi kontynentu, na którym nie występował przynajmniej jeden konflikt o podłożu zbrojnym. Zaś miejscem, które regularnie przykuwa uwagę całego świata, jest Bliski Wschód.
Bliskowschodni kocioł
Sytuacja na Bliskim Wschodzie jest jednym z motorów współczesnej polityki międzynarodowej. Problemy w tym rejonie nie zmieniają się – od ponad pół wieku jest to kwestia bezpieczeństwa Izraela, od kilkunastu lat stabilizacja Iraku. Mozaikę problemów uzupełnia jeszcze fakt, że jest to region zasobny w ropę i gaz ziemny, a zarazem położony blisko Europy. Splot tych dwóch czynników powoduje, że oprócz interesów działających globalnie Stanów Zjednoczonych w regionie tym krzyżują się dodatkowo interesy największych państw tworzących Unię Europejską. Od samego początku swego istnienia państwo Izrael było wystawione na olbrzymie zagrożenie. W ostatnim półwieczu jego historia toczyła się od jednego konfliktu zbrojnego do kolejnego. Próby pokojowego uregulowania stosunków z sąsiadami odnosiły tylko częściowy sukces. Niedawna regularna wojna, tocząca się podczas interwencji wojsk izraelskich w Libanie (od lipca do września 2006 roku), dobitnie pokazuje, że jest to obszar, na którym środki militarne stosuje się na porządku dziennym. Jednak problemem dominującym i najtrudniejszym do rozwiązania pozostaje kwestia normalizacji stosunków żydowsko-palestyńskich. Strona palestyńska jest głęboko podzielona, nie tylko geograficznie, ale i politycznie (na dwie islamskie organizacje: Al-Fatah i Hamas) i nie jest w stanie określić swoich interesów. Z drugiej strony rozpoczęta pod koniec 2008 roku operacja wojsk izraelskich w strefie Gazy uniemożliwiła podjęcie dialogu.
Jeśli uznać za prawdziwe twierdzenie, że w historii ludzkości demokracje nie były skłonne do prowadzenia ze sobą wojen (co wynikało ze specyfiki tego ustroju), mogłoby się wydawać, że zdemokratyzowanie państw tego regionu powinno wprowadzić tak upragniony wieczny pokój. W tym świetle rozpoczęcie w 2003 roku wojny w Iraku miało stanowić fundament planu demokratyzacji – a co za tym idzie, stabilizacji tego regionu. Jednak doprowadziło to jedynie do zaognienia sytuacji. Obecnie to w samym Iraku i wokół tego państwa koncentruje się grupa potencjalnych problemów rangi światowej. Pierwszoplanowa jest kwestia samego Iraku – państwa na wpół upadłego, nieposiadającego pełnej kontroli nad swoim terytorium. Władza centralnej administracji ogranicza się do dużych miast i okolic baz, w których stacjonują wojska koalicji, do niedawna również polskie. Irak powstał na początku lat trzydziestych minionego wieku jako konglomerat trzech grup etniczno-religijnych: szyitów stanowiących większość, sunnitów mających dostęp do władzy za czasów Saddama Husajna oraz pozbawionych państwa Kurdów. Na obszarze samej tylko graniczącej z Irakiem Turcji żyje około 12 mln Kurdów, pozostałe 10 mln mieszka w Iranie i Iraku. Operacja wojsk tureckich w północnym Iraku w lutym 2008 roku spowodowała napięcie w stosunkach Turcji z UE, USA i samym Irakiem, nie przynosząc przy tym zamierzonych rezultatów, czyli rozbicia paramilitarnych oddziałów kurdyjskich. Nie wydaje się, aby w najbliższym czasie mogło dojść do utworzenia niepodległego Kurdystanu – jego ewentualne powstanie oznaczałoby zburzenie dotychczasowej, i tak chwiejnej równowagi politycznej w tym regionie.
Czas leczy rany?
Jak stabilizować regiony konfliktów takie jak Bliski Wschód? Po pierwsze, należy zaakceptować fakt, że po rozchwianiu równowagi na tym obszarze, np. przez utworzenie państwa Izrael czy zewnętrzne dokonanie zmiany władzy w Iraku, potrzebny jest czas, by wyklarował się nowy porządek. Gwałtowne akcje zawsze będą równoważone przez równie gwałtowne reakcje. Polityka międzynarodowa jest w ciągłym ruchu i rozwiązania, które wydają się słuszne i sprawiedliwe u progu dekady, u jej końca mogą się stać zarzewiem konfliktu. Dlatego tak istotne jest wzmacnianie roli organizacji ponadnarodowych mogących służyć jako kanały wymiany informacji i wskaźniki możliwych w przyszłości napięć.
Błażej Sajduk
Absolwent politologii UJ, doktorant na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych UJ. Asystent w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera. Prowadzi zajęcia między innymi z międzynarodowych stosunków politycznych na kierunku stosunki międzynarodowe. Interesuje się współczesnym dorobkiem nauk politycznych oraz myślą polityczną. Jest redaktorem Zeszytów Naukowych WSE „Kultura i Polityka”.
Źródło: www.onet.pl