Widzę, że argumentacja zwolenników wersji oficjalnej 9/11 zeszła na poziom scholastyczny. Żadne tysiące świadków nie potrafią zastąpić dowodu rzeczowego na uderzenie samolotu pasażerskiego w Pentagon. Podkreślam - pasażerskiego, bo jeżeli byłby to nawet samolot wielkości Boeinga, ale wojskowy - to już obala z kretesem wersję o islamistach z plastikowymi nożami. Ale żadnych śladów samolotu niestety nie ma.
Mogli zrobić taki numer, że rzeczywiście jakiś duży samolot, jakby zmierzając nad Pentagon, jednak przeleciał nisko nad nim, ginąc w chmurze dymu powstałego po uderzeniu pocisku sterowanego, a świadkowie mogli rzeczywiście być przekonani o tym, że to właśnie samolot uderzył w tę budowlę. Zresztą, w takiej sytuacji, wartość dowodowa zeznań świadków jest nikła, gdyż jeżeli samolot leci - według wersji oficjalnej - z prędkością ponad 200 m/s, samo zauważenie go, nie mówiąc o zapamiętaniu szczegółów, przekracza możliwości percepcyjne człowieka.
Natomiast jeżeli już mówimy o Pentagonie, to chciałbym zwrócić uwagę na jeden dość istotny szczegół, który pomija się w rozważaniach - to domniemane uderzenie Boeinga nastąpiło pod kątem ok. 45° do powierzchni ściany, w związku z czym nie tylko nie mógłby on wybić tej zgrabnej dziurki o średnicy ok. 5 m (która zresztą wcale nie wskazuje na taki kąt natarcia) tylko po prostu rozmazałby się na ścianie, zawalając odłamkami i wypalając ten ładnie przystrzyżony trawniczek.
