Lucjan Znicz: Katastrofa tunguska ; Trójkąt Bermudzki ; Obce ślady
cykl: Goście z Kosmosu? cz. 2
KAW 1982
Witam postanowiłem przedstawić Wam jeden rozdział książki o tytule "Goście z kosmosu" autor Lucjan Znicz wydanej przez Krajową Agencję wydawniczą w 1982 roku. Wiem, że to już prawie 30 lat, ale autor ma całkiem ciekawe podejście do tematu. Poniżej będzie przedstawiony skan, przerobiony prze zemnie, jedynymi zmianami jakie zostały wprowadzone są to rysunki (starałem się je zaktualizować). Zapraszam do lektury.
KATASTROFA TUNGUSKA
- Dzień syberyjskiej tajgi
Syberyjską tajgę czas - jak się wydaje - omija z daleka. Prawda, przecina się przez nią teraz największa inwestycja Związku
Radzieckiego, Bajkalsko-Amurska Magistrala (BAM), lecz wystarczy bodaj kilka kilometrów oddalić się od miejsca budowy, by ocenić piękno nietkniętego ręką ludzką lasu i - mimo wszystko -nikłość wysiłków ludzkich wobec niezmierzonego zarówno w czasie, jak i przestrzeni trwania przyrody.Nie mijające lata zmieniają tajgę, tylko... pory roku. Dlatego też gdy sam wreszcie znalazłem się przed kilku laty w jej ostępach,
największą trudność stanowiło dla mnie cofnięcie się nie o 60 lat, tylko o ... 4 miesiące! Zapewne wówczas, jak i teraz jednakowo szumiały drzewa i śpiewały ptaki i z pewnością tak samo ciamkało lepkie błoto, przy każdym kroku zdradliwie wciągające w głąb nogi, i przebłyskiwały wśród poszycia ciemnorudymi lusterkami wody nieruchome uroczyska. Tylko że teraz tajga była bardziej jasna, przejrzysta i mieniła się wszystkimi odcieniami typowych kolorów jesieni: żółci i purpury. A jaka była wówczas? Bardziej zielona? Bardziej gęsta? Bardziej cicha? ...I nagle zwalił się na nią oszałamiający huk jakby gigantycznej kanonady. Nieliczni świadkowie tego dziwnego zjawiska, którzy w czas
unieśli głowy, zdążyli dojrzeć na niebie mknącą ognistą kulę jaśniejszą od słońca. W moment później powietrzem wstrząsnął wybuch niezwykłej siły. Przerażeni mieszkańcy leżącej wśród tej syberyjskiej tajgi faktorii Wanawara, którzy wybiegli z rozlatujących się pod wpływem podmuchu domów, ujrzeli na horyzoncie oślepiającą, ognistą fontannę, która z wolna rozpłynęła się w grzybopodobną chmurę dymu. Gigantyczny słup dymu nad tajgą zauważono także w Kireńsku nad Leną (odległym od Wanawary o 450 km!). Późniejsze obliczenia wykazały, że aby mógł on być widoczny z tej odległości, musiał wznosić się co najmniej na wysokość 20 km. Na kolei transsyberyjskie) w pobliżu Kańska (800 km od Wanawary!) maszynista usłyszawszy wybuch zatrzymał pociąg, aby sprawdzić, czy to nie rozerwał się przypadkiem wieziony przez niego w wagonach towarowych ładunek. Bogatsi pasażerowie wyciągnęli zegarki. Była godz. 7:17 rano.Sejsmografy, które w obserwatoriach geologicznych Taszkientu i Irkucka zarejestrowały wstrząs ziemi, zanotowały czas jeszcze
dokładniejszy godz 7.17 i 11 sekund. Jeszcze przez tajgę przeleciał gwałtowny huragan z trzaskiem łamiąc wyższe drzewa. Jeszcze Angara wezbrała gigantyczną falą, która zmiotła płynących po rzece filisaków. Nieliczni, którzy się uratowali, twierdzili później, że fala była tak wysoka, iż niosła bale z rozbitych tratw ustawione pionowo. I potem znów wszystko powróciło do poprzedniego stanu.Chociaż nie wszędzie. W obserwatoriach meteorologicznych Petersburga, Kopenhagi, a nawet Waszyngtonu zanotowano dziwną falę
powietrzną, która prawdopodobnie obeszła całą Ziemię i następnego dnia, z opóźnieniem 30-godzinym zanotowana została jeszcze powtórnie w Poczdamie i Londynie. Tydzień później dyrektor paryskiego obserwatorium astronomicznego Eslangon na zebraniu Francuskiej Akademii Nauk zakomunikował, że następnego dnia po wybuchu w Bordeaux było tak jasno, iż jeszcze o godz. 21.56 można było swobodnie czytać z odległości 30 cm, zaś dzień później o godz. 21.15 szereg obserwatoriów meteorologicznych zwróciło uwagę na olbrzymią ilość srebrzystych obłoków na niebie, Prof. N. Wasiliew, który w r. 1968 przeprowadził szczegółowe obliczenia, doszedł do wniosku, że ogólna powierzchnia tych obłoków musiała wynosić około 10 mln km kw! Wreszcie stacja naukowa w Kalifornii, która jako jedyna na świecie prowadziła systematyczne pomiary promieniowania słonecznego, zarejestrowała W ciągu następnych trzech miesięcy silne zmętnienie atmosfery i znaczne obniżenie nasilenia promieniowania słonecznego.Zjawisko było tak wstrząsające i o tak potężnej skali, że dyrektor obserwatorium geofizycznego w Irkucku A. Wozniesieński rozesłał do
wszystkich swoich korespondentów specjalne ankiety, aby ściśle ustalić towarzyszące zdarzeniu okoliczności. Na podstawie tych ankiet doszedł do wniosku, że wszystko to spowodowane zostało upadkiem olbrzymiego meteorytu w rejonie rzeki Chuszmy, dopływu Podkamiennej Tunguski, która z kolei wpada do Jeniseju. Wniosek ten jednak uznał za tak niezwykły, że wszystkie wyniki badań... odłożył „do szuflady" i opublikował je dopiero kilkanaście lat później.To wszystko jednak dotyczyło już dalekiego świata. Tu, w oświetlanej coraz Intensywniej wschodzącym słońcem syberyjskiej tajdze,
zapanowała tylko na kilka minut głucha, wyczekująca cisza, a potem... znów wśród rozszumiałych drzew ptaki poczęły wywodzić swe poranne trele. Zaczynał się piękny, słoneczny dzień 30 czerwca 1908 roku..
- Meteoryty bombardują... świadomość ludzką
Upadki meteorytów na Ziemię nie są zjawiskami niezwykłymi. Ale dopiero od... 170 lat. Bo przedtem meteoryty... w ogóle nie istniały,
a „spadanie kamieni z nieba było absurdalnym przesądem, którego oficjalna nauka nigdy nie zaaprobuje".„Oficjalna nauka"... Ileż błędów, pomyłek i właśnie przesądów w okresie setek i tysięcy lat osłaniało się płaszczem tego tytułu? Nie była
wyjątkiem w tej dziedzinie i meteorytologia. Cóż z tego, że już żyjący na przełomie XVI i XVII w. uczony francuski P. Gassendi był naocznym świadkiem upadku meteorytu na Ziemię z jasnego nieba? Jeśli fakt ten nie zgadzał się z teorią, to tym gorzej dla faktu. Obserwację uznano za... halucynację, a gdy uparty Gassendi wyraził nieśmiało podejrzenie, że kamień ten mógł być fragmentem pojawiających się na niebie komet - został wyśmiany i powszechnie uznany za nieuka.Po tej nauczce, jaką „oficjalna nauka" dała „dyletantowi" Gassendiemu, dopiero dwa wieki później (w latach 1714-1718) znakomity
angielski astronom E. Halley odważył się ponownie zbadać spadły na Ziemię bolid, a nawet uzasadnić jego galaktyczne pochodzenie. Ale i to przeszło bez echa.Pół wieku później, w styczniu 1772 r., członek Petersburskiej Akademii Nauk P. Pallas zawiadomił cały świat o odkryciu w rejonie Abakanu
(Syberia Środkowa) olbrzymiej bryły (o wadze 650 kg) niezwykle twardego żelaza. Próbki jego z biegiem lat trafiają niemal do wszystkich zajmujących się tą problematyką naukowców świata, ale choć każdy z nich potwierdza niezwykłą budowę żelaza i choć mieszkańcy Abakanu upierają się, że osobliwa bryła spadła prosto z nieba -nikt (poczynając od Pallasa) nie decyduje się wyrazić nawet cienia wątpliwości, co do czysto ziemskiego pochodzenia szczególnego znaleziska.Dopiero po 22 latach oryginalny czeski myśliciel, naukowiec i muzyk E. Chladni, który przypadkiem trafił w Petersburgu na „Pallasowe
żelazo", odważył się wysunąć podejrzenie, iż nie jest ono ziemskiego pochodzenia. Rok po owym petersburskim odkryciu wydał on w Rzymie pierwszą pracę na ten temat, a gdy spotkała się ona z ironią i drwinami - urzeczony swoją ideą zebrał wszystkie informacje 0 znanych już od dawna i przechowywanych w muzeach, różnego rodzaju panoptikach, a nierzadko i świątyniach niezwykłych kamieniach, które uznał za naczelne dowody docierania z Kosmosu na Ziemię bolidów i „spadających gwiazd". Oczywiście w całym świecie „oficjalnej nauki" wywołało to tylko niepohamowaną falę śmiechu: tak to bywa, gdy dyletant odważa się pouczać uczonych!I śmiech ten zamarł dopiero 10 lat później, gdy już nie „jakiś tam muzykant", ale jeden z grona ścisłych specjalistów, francuski uczony
J. Biot, opublikował w r. 1803 osobistą obserwację upadku meteorytu Igle!
- Sieci na gości z Kosmosu
W r. 1965 na XX Kongresie Chemii Teoretycznej i Stosowanej w Moskwie specjalista radzieckiej chemii kosmicznej A. Winogradów
na podstawie analizy 1759 znanych wówczas meteorytów, znajdujących się we wszystkich muzeach świata, podzielił je na 2 zasadnicze grupy: meteoryty kamienne (stanowiące prawdopodobnie około 80% ogólnej liczby meteorytów) i wielokroć rzadsze meteoryty żelazne. Równocześnie zwrócił on uwagę na fakt, iż meteoryty kamienne, mimo zaskakującej wręcz jednorodności chemicznej i mineralogicznej (w skład ich wchodzi zaledwie 37 minerałów spośród 3500 znanych na Zeimi!), są jakby naszpikowane maleńkimi ziarenkami (o średnicach od setnych części mm do 5 mm) żelazoniklu. Ponieważ po grecku "ziarenko" to chondros, te maleńkie kroplowate wtręty nazwane zostały chondrami, zaś wszystkie przesycone chondrami meteoryty kamienne - chondrytami. Także wśród meteorytów żelaznych stwierdzono pewną osobliwość, a mianowicie olbrzymią domieszkę niklu (od 4 do ponad 40%) W ten sposób już na podstawie informacji przedstawionych przez samego Winogradowa jego podział meteorytów tylko na 2 rodzaje (meteoryty kamienne, czyli chondryty i meteoryty żelazne) uznać należy za bardzo schematyczny. Meteoryty kamienne w miarę zwiększania się ilości metalowych chondrów stają się stopniowo "kamienno-żelazne", zaś meteoryty żelazne w miarę wzrostu zawartości niklu - "żelaznoniklowe". Dziś (ściślej: według nr 12 „Sky and Telescope" z roku 1976) wyróżniamy juz co najmniej 4 różne typy meteorytów: kamienne, kamienno-żelazne, żelazoniklowe i (niedawno odkryte) węglowe. Czy na tym podział meteorytów juz się definitywnie wyczerpie? Obawiam się, ze w chwili obecnej trudno jest na to pytanie odpowiedzieć. Według obecnej naszej wiedzy spadanie meteorytów na Ziemię jest zjawiskiem nie tylko już codziennym, ale wręcz... cominutowym! 8 marca 1976 r. np. w północno-wschodniej części Chin na przestrzeni prawie 500 km kw. przez 37 minut zaobserwowano dosłownie deszcz meteorytów, w wyniku którego znaleziono potem na tym obszarze sto większych lub mniejszych odłamków kamiennych. Około 15 lat temu astronomowie amerykańscy zdecydowali się nawet zbudować specjalną „sieć meteorytową" (tzw. Sieć Preryjna USA), która umożliwiałaby bardziej wszechstronną rejestrację tej nieustannej ulewy sypiących się na Ziemię Odłamków Kosmosu. Sieć ta składa się z wielu odległych od siebie o 100 do 200 km stacji zaopatrzonych w kamery z szerokokątnymi obiektywami, które fotografują rozciągające się nad nimi wycinki nieba. Dzięki takiej sieci istnieje możliwość sfotografowania lotu każdego jaśniejszego bolidu co najmniej przez dwie sąsiednie stacje i następnie - po szczegółowej analizie zdjęć - ustalenia jego wielkości, trajektorii wewnątrz atmosfery ziemskiej, szybkości poruszania się i ewentualnie miejsca upadku. Bezpośrednio zresztą po Stanach Zjednoczonych przystąpiła do budowy takiej sieci Czechosłowacja, po przyłączeniu się do której RFN i NRD także w centrum naszego kontynentu powstała odpowiednio rozległa Europejska Sieć Meteorytowa.Jakaż szkoda, ze obie te sieci powstały dopiero pół wieku po prawdopodobnym upadku meteorytu nad rzeką Podkamienną Tunguską!
Ileż dzięki nim mielibyśmy pewnych informacji o tym interesującym zjawisku! Ale i tak działalność tych sieci przyczyniła się w pewnym stopniu do bliższego zdefiniowania zdarzenia z syberyjskiej tajgi z r. 1908. Oto okazało się mianowicie, iż mimo niezmiernie wielkiej ilości bezwzględnej wpadających w naszą atmosferę odłamków Kosmosu, tylko bardzo nieliczne z nich docierają aż do powierzchni naszego globu, a już wręcz wyjątkowe są przypadki spadania na Ziemię meteorytów dużych. Wystarczy powiedzieć, że w ciągu 15 lat działania obu sieci wśród dziesiątków tysięcy zarejestrowanych śladów meteorytów na niebie (są to tak powszechnie znane „spadające gwiazdy") udało się odnaleźć zaledwie dwa meteoryty na powierzchni naszego globu: spadły 1 kwietnia 1965 r. w Revelstock odłamek o wadze... kilku gramów i pochodzącą z 3 stycznia 1970 r. z Lost City bryłę o wadze 25 kg!Można więc sobie wyobrazić, jak niezmiernie rzadkim zjawiskiem jest upadek na Ziemię ciała tak olbrzymiego jak to, które wywołało tyle
niezwykłych zjawisk w ostatnim dniu czerwca 1908 roku!
- Licytacja meteorytów
Myliłby się wszakże ten, kto by sądził, że tylko syberyjska tajga jest terenem przez Kosmos szczególnie uprzywilejowanym. Również my,
w Polsce, mamy dowody upadku imponującego pod względem rozmiarów meteorytu. Już w r. 1914 we wsi Morasko, 11 km od Poznania, obok drogi prowadzącej do Obórnik, Chodzieży i Piły wyorano dwie potężne bryły żelazne, ważące około 80 kg każda, które uznano za odłamki jednego meteorytu. W związku z przewidywanym na rok 1980 udziałem Polski w bezpośrednim badaniu... Księżyca, naukowcy polscy z Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu Poznańskiego oraz radzieccy z moskiewskiego Instytutu Badań Kosmicznych już od r. 1976 prowadzili wspólne badania obu (znajdujących się w muzeach warszawskim i poznańskim) odłamków meteorytu, jak i miejsca jego upadku.Według współczesnych ocen ten olbrzymi, żelazny meteoryt spadł około 8-9 tysięcy lat temu, a choć dalsze poszukiwania jego resztek
(m. in. za pomocą wykrywacza min) nie przyniosły rezultatów, odkryto w pobliskim lasku na powierzchni około pół km kw. siedem wypełnionych wodą wgłębień (największe z nich posiada około 100 m średnicy!), które specjalista radziecki prof. Staniukowicz uznał za kratery powstałe pod wpływem uderzenia dalszych-odłamków meteorytu.Największy znany dotychczas chondryt świata. 1770-kilogramowy meteoryt kamienny, który 8 marca 1976 r. spadł w chińskiej prowincji Kirin.
Oczywiście 160 kg „kosmicznego złomu" nie potrafi meteorytologom zaimponować: stanowi to zaledwie 38 część znalezionego w r. 1920
w południowo-zachodniej Afryce, ważącego 60 ton, metalowego meteorytu Goba! Ale gdy się porówna wielkość kraterów pod Morasko z kraterami choćby meteorytu Sichote-Alińskiego (spadł on w r. 1947 na Syberii, wagę jego ocenia się na 100 ton, a największy krater ma średnicę zaledwie 26 metrów !), nasz „polski meteoryt" nabiera klasy prawdziwie światowej.Nie może się z nim równać tak głośny w ostatnim dziesięcioleciu chiński meteoryt Kirin Spadł on (wśród wspomnianego już istnego
deszczu meteorytów) 8 marca 1976 r. o godz. 15.02 czasu pekińskiego na terytorium komuny wiejskiej Huapi-czang w okręgu Jun-tsi północno-wschodniej prowincji Kirin i dzięki wadze 1770 kg stanowi największy znany dzisiaj chondryt świata. Ten przeszło półtoratonowy odłamek (według oceny naukowców chińskich cały meteoryt powinien ważyć około 4 ton, krótko nad Ziemią pękł jednak na 3 części, z których meteoryt Kirin jest największy) potrafił wybić w ziemi krater głęboki zaledwie na 6,5 m. Podobno odnalezione zostały także dwa pozostałe, wielusetkilogramowe odłamki moteorytu. Naukowcy chińscy odmówili jednak udzielania informacji na temat "ich" meteorytu zainteresowanym tym wydarzeniem specjalistom z całego świata.Miejmy nadzieję, że przynajmniej uczeni japońscy będą bardziej skłonni do podzielenia się wynikami swych badań. Bo i oni mają „swój"
meteoryt, który w listopadzie 1975 r. spadł w pobliżu wyspy Tadasima. Niestety, nawet przy dobrej woli Japończyków i tym razem sprawa nie będzie najłatwiejsza: meteoryt spadł na dno Morza Japońskiego i po raz pierwszy sfotografowany został za pomocą podwodnej kamery dopiero w lutym 1977 r. Według prowizorycznych ocen waży on jednak co najmniej 100 ton i - zgodnie z oceną Japończyków - jest największym meteorytem, jaki kiedykolwiek spadł na Ziemię.Podkreślmy jednak wyraźnie: nikt przecież nie zaobserwował przy jego upadku fenomenów przyrodniczych, jak w r. 1908. Czy więc
uczeni japońscy nie uważają ciała, które spadło w tajdze nad Podkamienną Tunguską za meteoryt, czy też... „swemu" meteorytowi zbyt pochopnie przyznali rangę największego?
- Kosmiczne rany - astroblemy
Już w trzydziestych latach XX wieku w miejscowości Berringer w Arizonie (USA) został odkryty dziwny krater. Wprawdzie otaczający go
wał wznosi się wyraźnie nad powierzchnię okolicznych terenów, ale sam krater (o średnicy ponad kilometra!) jest wyraźnym wgłębieniem w ziemi! Sprawia to wrażenie, że powstał on nie na skutek wyparcia z dołu mas, które utworzyły obrzeże krateru, lecz raczej tak silnego uderzenia z góry, że masa ziemi wyrzucona na boki utworzyła otaczający krater wał. A kiedy jeszcze okazało się, że nigdzie w okolicach nie ma żadnych minerałów pochodzenia wulkanicznego, wewnątrz wału zaś znajduje się mnóstwo poszarpanych odłamków żelazoniklu. sprawa stała się jasna: krater arizoński nie ma nic wspólnego z aktywnością skorupy ziemskiej i jest wynikiem uderzenia olbrzymiego (masę jego ocenia się na około 60 tys. ton) meteorytu żelaznego. Kraterowy ślad po nim został z greckiego nazwany astroblemą, co dosłownie oznacza „kosmiczną ranę".Po odkryciu arizońskim na wszystkich kontynentach świata rozpoczęło się istne polowanie na astroblemy. Jednakże w ciągu 20 lat
(do r. 1950) udało się ich odkryć zaledwie 12 (z tym, że średnice kraterów stopniowo malały, aż do... 9 metrów!). W tym stanie rzeczy w r. 1950 naukowcy z Kanady zabrali się do szczegółowego zbadania krateru Nowy Quebec i choć nie odkryto w nim żadnego śladu meteorytu - na podstawie badań porównawczych z astroblemą arizońską i... kraterami na Księżycu - także ten krater uznano za astroblemę.Od tego czasu przez 22 lata mieszane zespoły kanadyjskich astronomów i geologów prowadzą systematyczne poszukiwania astroblem
na terenie tego kraju. Wiele śladów działalności meteorytowej w ciągu setek milionów lat zostało całkowicie niemal lub bodaj częściowo zatartych przez erozję, wędrówkę lodowców, osady. Jednakże w wyniku szczegółowej analizy milionów zdjęć lotniczych udało się wykryć tylko na terenie Kanady aż 19 astroblem.Klasyczny o średnicy 840 m, krater meteorytowy Wolf-Krick na płaskowyżu Kimberley w Australii.
Ale jakże to tak? Cały świat ma ich 12, a sama Kanada 19? Niemożliwe przecież, żeby tylko ten wycinek powierzchni Ziemi był w jakiś
szczególny sposób uprzywilejowany przez spadające na nią meteoryty! Istotnie już pierwsze próby wykorzystania doświadczeń kanadyjskich w skali całego świata zwiększyły (do r. 1969) liczbę wykrytych i zarejestrowanych astroblem na wszystkich kontynentach do 150. I odkrycia te wcale się na roku 1969 nie skończyły. Do r. 1977 za astroblemy uznano jeziora Mien i Dillen w Szwecji oraz Lappajarvi w Finlandii, trwają prace badawcze nad jednym z elipsoidalnych jezior radzieckiej Karelii (16 km średnicy!), wystrzelony specjalnie w tym celu amerykański satelita Lansat, wykrył w zachodniej części Półwyspu Arabskiego krater o średnicy 6 km, a ponadto dalsze astroblemy w Australii, południowej Afryce, Indiach i nawet... w Kanadzie! Zgodnie z obliczeniami teoretycznymi (znów przeprowadzonymi na podstawie liczby ...kraterów księżycowych w stosunku do powierzchni naszego satelity) cały nasz glob powinien być poszarpany około 200 astroblemami. Na podstawie dotychczas uzyskanych wyników wydaje się, że już wkrótce liczbę tę uzyskamy. W związku z tym naukowcy amerykańscy rozpoczęli nawet przygotowania do wydania Wielkiego Atlasu Astroblem Ziemi.Mapa znanych współcześnie największych astroblem naszego globu.
Czy jednak na tych dwustu rzeczywiście się skończy? Nie mówię już o tysiącach, zapewne meteorytów, spoczywających na dnie naszych
mórz i oceanów (a są w śród nich przecież nawet i tak wielkie, jak - wymieniany juz - 100-tonowy meteoryt spod Tadasimy!). Ale ileż ich jeszcze może się ukrywać nawet przed czujnym okiem sztucznych satelitów w różnego rodzaju ruchomych bagnach, skutecznie ukrywających pofałdowania terenu podzwrotnikowych dżunglach, czy chociażby grubych pancerzach lodu obu obszarów podbiegunowych?Właśnie tam, pod półtorakilometrowej grubości lodem Antarktydy, została niedawno odkryta gigantyczna (o głębokości 300 m i średnicy
ponad 250 km) dolina, którą uważa się za jeszcze jedną astroblemę Ziemi. Jeśli tak jest istotnie zderzenie mogło nastąpić około 600-700 tys. lat temu, zaś ciało niebieskie, które w tym miejscu spadło, musiało mieć od 4 do 6 tys. m średnicy i masę około 13 miliardów ton. Wielkość jego jest już tak imponująca, że fachowcy nie mogą uzgodnić nawet jego klasyfikacji: czy to był jeszcze meteoryt czy już... planetoida. W każdym razie wszyscy się zgadzają, że uderzenie takiego giganta w nasz glob musiało wywołać olbrzymi obłok pyłu, który doprowadzić musiał do zmętnienia atmosfery zdolnego nawet do ochłodzenia Ziemi w skali globalnej!Ale zaraz, skąd my to znamy: obłok pyłu, zmętnienie atmosfery wokół cale) Ziemi? Czy nie doszliśmy wreszcie do zdarzenia, którego skala
jest porównywalna z katastrofą nad Podkamienną Tunguską? A jeśli tak, to jakież gigantyczne rozmiary musi posiadać znajdująca się tam astroblemą?!
c.d.n jutro kolejna część, a następne w najbliższym czasie jeżeli będzie zainteresowanie tym tematem
pozdrawiam.
Użytkownik +..... edytował ten post 06.09.2009 - 11:23