Święta? Dajcie mi już spokój. Mam dość.
Najpierw wielkie sprzątanie tak aby cały dom aż błyszczał, później ubieranie choinki i gotowanie. A wszystko w niekończącym się akompaniamencie kolęd i religijnych pieśni nakazujących składać pokłony pewnemu "dzieciąteczku" nieustannie wygrywanych we wszystkich mediach. Upokarzające. Do tego jeszcze dochodzi stały nadzór ojca przy którym nie można na temat świąt złego słowa powiedzieć. Do kościoła nie chodzi, śmiem twierdzić, że w boga nie wierzy ale Boże Narodzenie i inne narzucone przez "mądre głowy" święta (Wielkanoc, Wszystkich Świętych a także głupoty w stylu żałoba narodowa) uważa za rzecz niepodważalną. Dom musi błyszczeć nawet gdy sami do kogoś jedziemy na wigilię i później jeździmy po rodzinie a do nas nikt nie przyjeżdża. 2 lata temu tak się na nas obraził za to, że razem z mamą uznałyśmy sprzątanie domu na błysk za niepotrzebne ,że na planowaną wigilię u ciotki pojechałyśmy same a on został w domu i... sprzątał do wieczora z własnej woli. I przez kolejne 2 tygodnie się do nas nie odzywał.
Cały dzień głodowania po to aby wieczorem się najeść do tego stopnia by później nie móc usnąć. Gdzieś w międzyczasie jeszcze dzielenie się opłatkiem, składanie oklepanych życzeń i wysłuchiwanie "żebyś wreszcie znalazła sobie jakiegoś chłopaka" (zainteresowani wiedzą, że raczej mnie to nie kręci) i tym podobnych. Życzeń które ranią.
Oczywiście na prezenty nie ma co liczyć. W zeszłym roku dostałam deskę do krojenia (

). W tym wyrzeźbionego z drewna kota który może byłby ładny ale ma takiego zeza ,że od samego patrzenia w jego stronę bolą mnie oczy.
Następnie wizyty - rodziny albo u rodziny - i wysłuchiwanie przy stole jaki bąbel się starej ciotce zrobił na stopie albo jak to prababcia odmawia spożycia makowca mówiąc bez ogródek, że później będzie musiała wyciągać sztuczną szczękę i ją myć.
Wreszcie - kolędnicy, nie tylko w święta ale również przez następne 3 tygodnie. I jeszcze wizyta(cja) księdza.
Po świętach lodówka pełna pozostałości po wigilii i "prezentów" od ciotek i babć w postaci x rodzajów ciast. Raczej nieciekawa perspektywa dla kogoś kto nie przepada za potrawami typu karp i domowymi wypiekami.
A wszystko dlatego, że pewna grupa wyznaniowa postanowiła hucznie obchodzić urodziny kogoś kto żył 2 tysiące lat wcześniej a którego urodziny de facto według niektórych źródeł wypadały jakoś w marcu w dodatku z 7letnim marginesem błędu co do właściwego roku - sama data 25 grudnia (mniej więcej od tej daty dnia zaczyna przybywać. Teraz już wiemy oczywiście, że ma to związek z nachyleniem osi Ziemi i jej ruchem wokół Słońca) to "urodziny" pogańskiego "boga-Słońce"którego chrześcijaństwo wchłonęło chcąc wkupić się w łaski zajmowanych ludów.
Przepraszam jeżeli kogoś moją wypowiedzią uraziłam. Przez te święta żyję w ciągłym stresie.
Dobrze, że jeszcze tylko jutro i wszystko wróci w miarę do normy. Nienawidzę być do czegokolwiek zmuszana nawet jeżeli jest to wizyta u babci (jutro). Mam nadzieję, ze przynajmniej na stole będą moje ulubione grzybki marynowane domowej roboty. Ale chyba nie ma co na to liczyć bo już na jesieni próbowałam wydębić od babci słoiczek a ona odparła, że mało było w lesie grzybów w tym roku.
BTW. Wiecie może dlaczego, skoro Jezus niby narodził się 25grudnia roku 0 nie rozpoczęliśmy kalendarza w tym właśnie momencie? (25 grudnia roku 0 powinien zostać nazwany powiedzmy 1 stycznia roku 0 i od tego momentu powinniśmy liczyć dni, technicznie nie byłoby to niewykonalne - nazewnictwo miesięcy i numeracja dni jest tylko umowne, swego czasu istniało 13 miesięcy ze względu na ilość faz księżyca w roku i nikomu nie przeszkodziło to w stworzeniu nowej numeracji 12-miesięcznej).
Jeżeli narodziny Jezusa 25 grudnia roku 0 faktycznie uznać za początek naszej ery obchodzilibyśmy dziś nowy rok, początek roku 2009 (wczorajsza wigilia byłaby końcem roku 2008).