Przykre jest to, że społeczeństwo potrafi łyknąć jak młody pelikan wszystko, co jest nadęte pseudonaukowym bełkotem, bez wyrobienia sobie własnego zdania i sprawdzenia, co prawdziwa nauka ma do powiedzenia. Barek sodu nie może powstać i o tym wie każdy licealista, który uważał na zajęciach ze związków i substancji chemicznych (1 klasa LO/technikum) Sporo jest jednak takich, którzy uznali, że ta cała chemia to jakieś bzdury i zupełnie nieprzydatna w życiu rzecz. Podorastali, przeczytali artykuł i czekają na nagłą śmierć, którą ma spowodować związek, który nie istnieje. To tak jak z diwodorkiem monotlenu (ten związek akurat występuje, i to wszędzie) Ludzie są zdolni przyjąć, że to coś skrajnie niebezpiecznego, coś, czego należy się wystrzegać i choć charakterystyka tego związku jest zgodna z prawdą, wiemy że chodzi o zwykłą wodę. Ludzi łatwo jest przestraszyć czymś czego nie znają - wystarczy długa, naukowa nazwa i zasiejemy panikę, nie ważne czy substancja istnieje czy nie. Ten "perfidny grzyb mucor" to zwyczajna biała pleśń, którą znamy jako biały meszek na starej żywności. Prawda, kontakt z tym samym zdrowiem nie jest, szczególnie jeśli ktoś jest na grzyby uczulony, ale nikogo bezpośrednio to nie kładzie trupem. Nobla temu, kto opisze przerzut zapalenia dróg oddechowych do mózgu

Z tego co wiem termin "przerzuty" (
metastases) dotyczy tylko chorób nowotworowych, konkretnie tworzenia się guzów wtórnych dzięki roznoszeniu się po organizmie komórek pochodzących z guza pierwotnego. Tak więc kolejna bajeczka typu "barek sodu".
Tak osobiście wydaje mi się, że chemtrails to próba usprawiedliwienia nas samych, jako społeczeństwa, które wykańcza się samo, ale chętnie wini za to "ICH" - agentów, NWO itp. Tak już jest, że człowiek, który szkodzi sobie sam lubi winy szukać daleko poza sobą. Choroby cywilizacyjne fundujemy sobie sami. Jak pisał kolega Mishka niech nie dziwi się przemęczeniem ten, kto nawet do sklepu znajdującego się 200-300 metrów dalej podjeżdża samochodem. Obsługa pedałów, drążka zmiany biegów i kierownicy to praktycznie zerowy wysiłek, a organizm od wysiłku odzwyczaić łatwo. Potem taki wygodnicki zalicza awarię auta i dojście gdziekolwiek na pieszo jest wyzwaniem na miarę zdobycia Mount Everestu. Lekarz zawsze bardzo chętnie przepisze antybiotyk, bo jeśli nie wiadomo co się dzieje, to pewnie zakażenie. Całkiem niedawno siostra gorzej się poczuła. Nic strasznego, raczej bardzo uniwersalnego (tzw. zespół zbcc - z...isty ból całego ciała

) Wróciła od doktora z górą antybiotyków, po których chodziła ledwo żywa i naprawdę chora to ona poczuła się w trakcie kuracji. Podsumowując: to żadni ONI. To my sami. A winę zawsze na kogoś zwalić trzeba.