Mówimy „Jezu” – słyszą „do diabła”
Premier Donald Tusk zdecydował o ujawnieniu przekazanej przez Rosjan kopii zapisu rozmów z kokpitu samolotu Tu-154. Z tego co odczytali Rosjanie można wnosić, że załoga polskiego samolotu zachowywała się racjonalnie, piloci właściwie oceniali sytuację meteorologiczną na smoleńskim lotnisku, znali jego otoczenie i rozważali możliwość lądowania w innym miejscu (Mińsk, Witebsk). Wydaje się, że kapitan samolotu postanowił zejść na niski pułap chcąc ustalić, czy istnieją warunki do wylądowania. Po wykonaniu tego manewru padła komenda „odchodzimy” co oznaczało, że piloci uznali, iż warunków do lądowania nie ma. Od tego momentu dzieje się coś dziwnego.
Samolot zamiast wznosić się nadal idzie w dół, można by rzec – spada, bowiem traci wysokość trzy razy szybciej niż w trakcie normalnego schodzenia do lądowania. Gdy jest kilka metrów nad ziemią zawadza o drzewo i rozbija się na ponad 1000 metrów przed początkiem pasa startowego lotniska. Pojawia się oczywiste pytanie dlaczego zespół pilotujący samolot, postępujący dotąd profesjonalnie, nagle popełnia samobójstwo? Szczególnie uderza nie tylko spokój załogi, która zachowuje się jakby nie działo się nic nadzwyczajnego, ale dziwi milczenie siedzącego za sterami kapitana samolotu. Pilota, który przecież podrywał do góry spadającą w dół maszynę.
Na jednej z konferencji prasowych w Moskwie jeden z prokuratorów mówił, że ostatnim słowem jakie padło w samolocie przed uderzeniem o ziemię był krzyk – Jezu! W transkrypcji udostępnionej opinii publicznej to ostatnie słowo brzmi inaczej:
10:41:02,7 – 10:41:03,4 // крик (нб) // Krzyk Kurwa …..
W czasach PRL oglądałem w telewizji amerykański western. W pewnym momencie rewolwerowiec trafiony kulą osuwał się na ziemię z jękiem
Dżizus Kraist, co tłumacz na język polski przełożył –
do diabła. Czyżby ten tłumacz teraz pracował dla rosyjskiej komisji badającej katastrofę polskiego samolotu?
Były zastępca dowódcy sił powietrznych RP gen. Bryg. Jan Baraniecki pytany przez dziennikarza „Naszego Dziennika” o wartość prezentowanych zapisów mówi: „Jeżeli te kopie zostałyby odegrane tuż po katastrofie w obecności polskich specjalistów, to wówczas ich zawartość byłaby miarodajna. Jeżeli jednak skrzynki były w rękach Rosjan niemal dwa miesiące, co więcej – były one badane ze specjalistami z zakładów, gdzie są one produkowane, to można było w nich zrobić wszystko, i nie ma żadnej pewności, że są one pełnowartościowe.” I dodaje, że gdyby polscy śledczy oprócz kopii dysponowali także oryginalnym urządzeniem, to istniałaby możliwość weryfikacji, czy materiał nagrany w rejestratorach nie był zmieniany. W przypadku posiadania samej kopii jest to niemożliwe, a perspektywa pozyskania czarnych skrzynek jest raczej odległa. Dlatego eksperci pytani o wnioski płynące z ujawnionych zapisów wskazują, że do pełnej oceny potrzebne są zapisy z wszystkich rejestratorów (na polskim Tu-154 było ich cztery) w tym zwłaszcza dotyczące działania poszczególnych agregatów samolotu oraz nagrań z wieży lotniska naprowadzającej samolot. Dopiero zestawienie ze sobą tych wszystkich danych może ukazać pełny obraz zdarzenia.
Jestem przekonany, że otrzymany z Moskwy materiał dowodowy powinien był trafić do analizy w polskiej komisji badającej wypadek – jeśli jej szef min. Jerzy Miller coś w tej sprawie robi. No i do polskiej prokuratury, która przecież prowadzi śledztwo. Dziwacznym natomiast rozwiązaniem jest zaznajamianie z materiałem dowodowym Rady Bezpieczeństwa Narodowego, ciała doradczego, gdzie zasiadają politycy nie posiadający wiedzy pozwalającej im fachowo ocenić prezentowany zapis. I nic dziwnego, że tak forma ujawnienia publikacji stenogramu rozmów niczego nie wyjaśniła.
A wracając do wypadku polskiego samolotu. W październiku 1986 r. na terytorium Republiki Południowej Afryki rozbił się Tu-134 z prokomunistycznym prezydentem Mozambiku na pokładzie. Wraz z nim zginęło 43 osoby, w tym kilkunastu ministrów i innych ważnych urzędników tego państwa. Samolot rozbił się odchyliwszy się wcześniej o 37 stopni od właściwego toru lotu, a piloci obniżali lot zachowując się tak, jakby nie mieli świadomości na jakiej wysokości się znajdują. Zignorowali też sygnały urządzeń ostrzegające na 32 sekundy przed upadkiem.
Po katastrofie władze RPA zabrały wszystkie czarne skrzynki odmawiając poddania ich niezależnemu badaniu. Następnie ogłosiły raport końcowy, gdzie stwierdzono:
1. samolot prezydenta Mozambiku był w pełni sprawny,
2. wykluczono akt terroru lub sabotażu,
3. załoga nie przestrzegała procedur obowiązujących przy lądowaniu,
4. piloci zignorowali sygnały urządzeń ostrzegawczych.
Sowieci, którzy stracili wiernego sojusznika wskazywali, że prezydent Mozambiku był przeciwnikiem RPA i stał się ofiarą zamachu południowoafrykańskich tajnych służb. Według Rosjan wskazywały na to okoliczności katastrofy. Moskwa oskarżyła władze RPA o zamach polegający na zakłóceniu sygnału satelitarnego samolotu co miało spowodować katastrofę.
No cóż, czegóż to nie wymyślą zwolennicy spiskowej teorii dziejów.
PS. W 2003 roku jedna z gazet południowoafrykańskich podała: były agent sił specjalnych RPA ujawnił, iż do skierowania samolotu prezydenta Mozambiku na fałszywy kurs i spowodowanie katastrofy została użyta fałszywa radiolatarnia.
Romuald Szeremietiew
bibula.com
Ja chciałbym natomiast się dowiedzieć w jaki sposób TU 154M zerwał linię wysokiego napięcia, wcześniej podawano mianowicie dokładną godzinę zerwania kabla energetycznego przez nasz samolot – 10-39-54 s, a w “stenogramie” o czasie — 10-39-57 s, pada komenda podająca zdaje się wysokość — 400 metrów !
Użytkownik BadBoy edytował ten post 03.06.2010 - 15:46