Piloci wojskowi szkoleni na niby
W inowrocławskim pułku śmigłowców szkolenie odbyło się tylko na papierze, a dokumentację sfabrykowano
Aferę w 56. Pułku Śmigłowców Bojowych w Inowrocławiu ujawnił chorąży Dariusz Warchocki, jeden z pilotów latających na wojskowych Mi-24Po serii katastrof wojskowych samolotów, jakie miały miejsce w ostatnich dwóch latach, komisje lotnicze wykazywały, że ich przyczynami były błędy pilotów. Wówczas pojawiły się głosy, że wojskowi lotnicy są źle wyszkoleni. Armia zaprzeczała.
„Rz” dotarła jednak do nagrań z rozmów dowódców i pilotów 56. Pułku Śmigłowców Bojowych z Inowrocławia. Obraz, jaki się z nich wyłania, może szokować.
"Zobacz stenogramy rozmów z 56. pułku Śmigłowców bojowych w Inowrocławiu"
Rozmowy nagrał chorąży Dariusz Warchocki, pilot inowrocławskiego pułku z wieloletnim doświadczeniem. Przez rok służył w Iraku, został zakwalifikowany do Grupy Bojowej Unii Europejskiej, co świadczy o tym, że oceniono go jako wysokiej klasy żołnierza.
Ukryte nagraniaMateriały prezentuje nam w swoim mieszkaniu w Toruniu. Ściana za naszymi plecami jest obwieszona dyplomami – jego i jego partnerki, pani porucznik, która także służy w tym samym pułku. Oboje mają świadomość, że upublicznienie nagrań może zakończyć ich kariery w armii.
"Lotnicy podczas przesłuchania w prokuraturze nie umieli przypomnieć sobie daty zajęć"
– Ale nie chcę milczeć, bo tu chodzi o bezpieczeństwo. Jeśli jakiś pilot się rozbije, wina spadnie na niego. A to przecież nie on organizuje sobie szkolenie – mówi Warchocki.
Chorąży nagrał ukrytym dyktafonem swoich kolegów i dowódcę w listopadzie ubiegłego roku. Dokładnie 23 listopada. Wtedy dowódca eskadry, w której służy chorąży Warchocki, skierował go na nocne loty z użyciem urządzeń noktowizyjnych.
Zgodnie z przepisami takie zadanie powinno zostać poprzedzone kompleksowymi przygotowaniami. Składają się na nie m.in. wykłady, na których omawiane są budowa i zasady działania urządzeń noktowizyjnych i postępowanie na wypadek zagrożeń. Sprawdzana jest też znajomość rejonu lotów i instrukcji użytkowania lotniska. Całość kończy się naziemnym szkoleniem w kabinie śmigłowca.
Szkolenie jest prowadzone według opracowanej wcześniej dokumentacji kompleksowego przygotowania lotów. Dowódca eskadry zatwierdza ją, a po zakończeniu szkolenia sprawdza kompetencje pilotów. Potwierdza je kolejnym podpisem. Ale – jak przekonuje Warchocki – w Inowrocławiu to fikcja.
– Dowódca kazał mi sfabrykować dokumentację potwierdzającą, że szkolenie się odbyło. Miało z niej wynikać, że rozpoczęło się w piątek 20 listopada, trwało przez cały weekend, a zakończyło w poniedziałek. Faktycznie szkolenia nie było, dokument powstał w poniedziałek, mimo to ppłk Mirosław Gumny, wiedząc, że to fałszerstwo, podpisał go – mówi Warchocki.
Prokuratura odmawiaWkrótce chorąży złożył zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa w Wojskowej Prokuraturze Garnizonowej w Bydgoszczy. Ta jednak odmówiła wszczęcia śledztwa. Powód? Zarówno dowódca, jak i pozostali dwaj żołnierze – szkolący i uczestnik szkolenia (oprócz chor. Warchockiego brał w nim udział jeden żołnierz) stwierdzili, że zostało przeprowadzone. Prokurator dał im wiarę.
Tę wersję wspiera inowrocławski pułk. – Dokumentacja na temat szkolenia kompleksowego, w okresie, o którym mówimy, nie została sfabrykowana. Sprawę badała (na zlecenie prokuratury) Żandarmeria Wojskowa z Bydgoszczy i nie dopatrzyła się uchybień – mówi „Rz” mjr Dariusz Świech pełniący obowiązki rzecznika prasowego jednostki.
Ale wątpliwości pozostały. Przesłuchiwani nie potrafili sobie przypomnieć daty szkolenia, a śladu po tym wydarzeniu nie było w tak zwanym rozkazie dziennym. Dowódca eskadry tłumaczył to przeoczeniem. Zeznał też, że dokumentacja ze szkolenia została zgodnie z prawem zniszczona (dokumentację zwyczajowo niszczy się jakiś czas po szkoleniu). W prokuratorskim uzasadnieniu czytamy m.in.: ,,Nawet w przypadku uznania za wiarygodną okoliczność, o której zeznał chor. Dariusz Warchocki, że odwołano pojedyncze zajęcia teoretyczne w ramach szkoleń, to fakt taki nie wskazuje jeszcze, że ppłk Mirosław Gumny polecił podległym sobie żołnierzom przygotowanie całej dokumentacji szkoleniowej, która miała zawierać nieprawdziwe dane”.
Chor. Warchocki przyznaje, że do prokuratury nie zaniósł nagrań. Dlaczego? – Obawiałem się, że i tak nic z tego nie będzie. Już wcześniej miałem do czynienia z tą prokuraturą – mówi.
Eksperci: to skandalWarchocki od dłuższego czasu jest w swojej jednostce na cenzurowanym. Jak twierdzi, on i jego partnerka porucznik Diana Maziarek są szykanowani.
Mobbing ma polegać m.in. na regularnym zawieszaniu ich w czynnościach służbowych, słownym obrażaniu oraz nieustannej ingerencji w życie prywatne, np. nagminnym wypytywaniu o ich wzajemne relacje, zmuszaniu do rozmów o planach na przyszłość.
– Problemy się zaczęły, gdy związałem się z koleżanką starszą stopniem. Sprawą mobbingu, o który oskarżyłem przełożonych, zajmowała się bydgoska prokuratura. Także wówczas dostarczyłem dowód w postaci nagrania, a i tak śledztwo zostało umorzone – mówi.
Do dziś kolejne pisma w tej sprawie krążą między prokuraturą a Wojskowym Sądem Okręgowym w Poznaniu.
Nagrania ze szkolenia Warchocki dołączył jednak do kolejnego zażalenia w sprawie fałszowania dokumentacji i mobbingu. – Sąd miał się nim zająć 30 lipca. Zdecydował jednak o odesłaniu sprawy do prokuratury. Chcemy, by wyraziła swoje stanowisko. Kiedy tak się stanie, wyznaczymy termin nowego posiedzenia – tłumaczy ppłk Daniel Błaszak z Wojskowego Sądu Okręgowego w Poznaniu.
Bydgoska prokuratura o sprawie nie chce rozmawiać. – Postępowanie jest w toku – ucina ppłk Zenon Kuźmicki, szef prokuratury.
Podobnie lakoniczne jest Ministerstwo Obrony Narodowej, które również zostało powiadomione o podejrzeniu nieprawidłowości w inowrocławskiej jednostce. Na nasze pytania dostaliśmy krótką odpowiedź e-mailem: ,,Informujemy, że skarga Pana chorążego Dariusza Warchockiego (...) do Biura Skarg i Wniosków wpłynęła w dniu 30.08.2010. W związku z powyższym po rozpoznaniu złożonej skargi, zgodnie z zapisami kodeksu postępowania administracyjnego, zostanie udzielona zainteresowanemu odpowiedź”.
Warchocki: – Zaliczyłem już tyle lat służby, że mogę odejść na emeryturę. Nie boję się. Chcę tylko, żeby prawda wyszła na jaw.
Piloci wojskowi, których poprosiliśmy o ocenę nagrania, nie mają wątpliwości, że doszło do skandalu.
Rzeczpospolita, 4 września 2010 rokuI wojsko już zamiotło sprawę pod dywan:
Wojskowa afera. Jedyny winny: ten, który ją ujawniłPilot opowiedział o fikcyjnych szkoleniach w Inowrocławiu, został wysłany na badania lekarskie
Chorąży Dariusz Warchocki ujawnił, że w Inowrocławiu dowódca kazał pilotom śmigłowców podpisywać poświadczenia szkolenia, które nigdy się nie odbyło.Jeszcze tego samego dnia Wojska Lądowe wysłały do Inowrocławia specjalną komisję. Już zakończyła pracę. Wnioski z jej raportu można podsumować krótko: żadnej afery nie było, a jedyną osobą, która powinna ponieść karę, jest żołnierz, który ujawnił fikcyjne szkolenia.
Rozkaz podpułkownika
O aferze opowiedział „Rz” służący w tym pułku pilot chorąży Dariusz Warchocki. – Nie chcę milczeć, bo tu chodzi o bezpieczeństwo – tłumaczył. – Jeśli jakiś pilot się rozbije, wina spadnie na niego. A to nie on organizuje sobie szkolenie.
Warchocki zawiadomił też prokuraturę, która bada tę sprawę.
Z nagrań oraz dokumentów przekazanych przez pilota wynika, że w poniedziałek 23 listopada 2009 roku, krótko przed zaplanowanym nocnym lotem, dowódca eskadry ppłk Mirosław Gumny nakazał wypisać żołnierzom formularz ze wstecznymi datami. „Wybierzcie sobie, czy byliście szkoleni wczoraj czy w sobotę” – takie zdanie ppłk. Gumnego słychać na nagraniu.
Żołnierze wykonali polecenie, a dowódca potwierdził swoim podpisem, że szkolenie rozpoczęło się w piątek 20 listopada i było prowadzone przez cały weekend.
Nic się nie stało?
Po ujawnieniu sprawy przez „Rz” minister obrony narodowej Bogdan Klich polecił powołać specjalną komisję do jej zbadania. Na czele zespołu stanął gen. Andrzej Malinowski, szef sztabu Wojsk Lądowych. W piątek poinformowano nas o wynikach kontroli. – Nie stwierdzono jednoznacznie faktu fałszowania dokumentów i poświadczenia nieprawdy – twierdzi Janusz Sejmej, rzecznik ministra obrony narodowej.
Komisja uznała, że skoro 23 listopada ostatecznie nie doszło do lotów szkoleniowych, nie mogło dojść także do sfałszowania dokumentów o szkoleniach. A nagrani z ukrycia żołnierze jedynie o tym rozmawiali.
"Z nagrań i pism wynika, że żołnierze podpisali formularze ze szkoleń, których nie odbyli"
– Mimo zapowiedzi ze stenogramów fakt fałszywego rozpisania tak zwanej kompleksówki nie miał miejsca – przekonuje Sejmej.
„Rz” posiada jednak kopię dokumentu, w którym żołnierze poświadczali nieprawdę. Oryginał ma prawnik Warchockiego. – Mówiłem członkom komisji, że mogą mieć w niego wgląd, ale nie byli tym zainteresowani – zaznacza chorąży.
Są też inne dowody. Podczas przesłuchań w prokuraturze zarówno dowódca eskadry, jak i dwaj inni nagrani przez Warchockiego żołnierze zapewniali, że szkolenie pilotów się odbyło.
To kto jest winny? Według komisji – chorąży Warchocki, który wielokrotnie pomawiał swoich przełożonych. W dodatku zbyt często chorował. A zatem jego przyszłość w armii stała pod znakiem zapytania.
Chorąży będzie przebadany
– Komisja zdecydowała o wysłaniu chorążego Warchockiego na badania okolicznościowe stwierdzające przydatność żołnierza do wykonywania zadań na zajmowanym stanowisku, co jest spowodowane dużą ilością zwolnień lekarskich – mówi „Rz” Sejmej.
– Spodziewałem się, że poniosę konsekwencje tego, co zrobiłem, ale nadal trudno mi się z tego otrząsnąć – przyznaje chorąży Dariusz Warchocki. – Kiedy stanąłem przed komisją, na dzień dobry padło pytanie, czy można sprawę załatwić ugodowo. Odmówiłem. Nadal będę głośno mówił o nieprawidłowościach, bo to zbyt poważna sprawa, by ją zbagatelizować – podkreśla.
Eksperci uważają, że ustalenia komisji wojskowej mogą być niewiarygodne.
– To jest konflikt wewnętrzny. Armia nie może kontrolować samej siebie, sprawę powinna wyjaśnić instytucja z zewnątrz – komentuje Janusz Zemke, były wiceminister obrony, obecnie eurodeputowany SLD.
Tego samego zdania jest Wojciech Łuczak, ekspert lotniczy. – Przedstawiliście twarde dowody na to, że ze szkoleniem pilotów w armii jest źle. Miałem nadzieje, że tym razem wojsko wyjaśni wszystko do końca i przedstawi rzetelny raport. Myliłem się – mówi.
Gen. Roman Polko, były dowódca jednostki specjalnej GROM, przyznaje, że wielokrotnie spotykał się z „co najmniej dziwnymi” ustaleniami wojskowych komisji. – Zamiatanie spraw pod dywan i udawanie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, choć w rzeczywistości było wręcz odwrotnie, to powszechna praktyka w polskiej armii – podsumowuje.
Rzeczpospolita, dzisiaj
Użytkownik balas edytował ten post 14.09.2010 - 11:01