Nie chce mi się szukać po internacie ilu ludzi z najbogatszych prowadzi działalność dobroczynną, ale i tak rzucę przykładem.Teoria o tym, że ktoś od tak pomaga biednym i da kasę to bajki.
Bill Gates przeznacza sporą część swoich dochodów na cele dobroczynne, a skoro jest miliarderem, muszą to być sumy ogromne.
Inny przykład. Kilka lat temu można było usłyszeć w telewizji o bogatym szejku, który pokrył koszty operacji rozdzielenia bliźniaków syjamskich, pewnej polskiej rodziny. Gdzie było wtedy państwo i służba zdrowia? Takich darczyńców są tysiące.
Na marginesie zaznaczam, że nie ma czegoś takiego jak bezinteresowna pomoc. Darczyńca, bez względu na jego zamożność pomaga głównie dlatego, że odczuwa z tego jakąś satysfakcję. Jeżeli rzucę biedakowi kilka zł za który kupi sobie obiad, będę szczęśliwy, że ubogi dzięki mojej pomocy może coś zjeść. Te szczęście w moim przypadku jest większe niż gdybym te pieniądze wydał gdzie indziej, np. poszedł do kina czy wypił piwo w barze. Podobną satysfakcję czują bogaci, gdy fundują operację, budują szpital czy sponsorują uczelnię. Każde nasze działanie, jakie by ono nie było ma za zadanie eliminować dyskomfort i przynosić możliwie jak największe zadowolenie. Dla jednego będzie to zakup samochodu, a dla innego może być to pomoc innym.
Opierasz się na fałszywym przekonaniu, że w wolnym rynku bogaci się bogacą, a biedni biednieją. To nieprawda. Jak powiedział pewien wybitny ekonomista, w gospodarce wolnorynkowej bogacą się ci, co lepiej zaspokajają ludzkie potrzeby. Jeżeli bogacz posiadający wielką fabrykę nie dostosuje się do wymagań konsumentów, prędzej czy później zbankrutuje, a jego miejsce zajmie inna osoba, która potrafi te wymagania spełnić. I tak to działa. Z tym, że nie trzeba być bogaczem, by zdetronizować innego bogacza. Wystarczy pomysł, dobre chęci i ciężka praca. USA w XIX i początkach XX wieku są tu najlepszym przykładem. Wielu emigrantów z Europy przyjeżdżając do Stanów jedynie z walizką i w podartej koszuli, po wielu latach pracy dorabiało się olbrzymich majątków. A nawet tym co się to nie udawało, żyli godnie ze swojej uczciwej pracy na znacznie wyższym poziomie niż żyliby gdzie indziej. W tamtych czasach zwykły robotnik fabryki zarabiał tyle, że mógł utrzymać wieloosobową rodzinę. Prawda, że pracował ciężko i w trudnych warunkach, ale miał za to konkretną pensję i mógł sobie pozwolić na wiele. A dlaczego zarabiał dużo? Nie było tak absurdalnie wysokich podatków i składek, jak również innych podatków pośrednich typu akcyza i VAT, oraz samo funkcjonowanie firmy nie wymagało dużych nakładów odnośnie warunków pracy - bo im więcej pracodawca musi spełnić wymogów, by kogoś zatrudnić, co wiąże się z kosztami, tym mniej pracownik zarabia. O ile w dzisiejszych czasach raczej wolimy pracować w bezpiecznym i zadbanym zakładzie pracy kosztem nieco mniejszej pensji, nie rozumiem dlaczego mamy zarabiać mało kosztem wysokich podatków. Zupełnie bez sensu.Już teraz w tym systemie, który jest - bogaci gromadzą kapitał na kontach w banku i bawi się na giełdzie, a wielu ludzi żyje w nędzy. Nie przeszkadzają im żadne podatki by im pomóc a tego nie czynią. To co tak naprawdę zmieni Korwin ? Bogaty zamiast na koncie mieć 300 mln zł będzie mieć np. 500 mln złotych bo mu podatek odpadnie i co z tego ? W obu przypadkach nawet gdyby zdecydował się coś rzucić biednemu będzie to pewnie 100 zł na odczepne by sobie chleb i masło kupił. A co dopiero odbudowa po powodzi o którą pytała pani redaktor.
Wolny rynek w rzeczywistości nie prowadzi do zubożenia biednych, wręcz przeciwnie. Pozwala biednym dogonić bogatych. Z tym, że biedny musi mieć głowę na karku i chęć do pracy. Leń i nierób w takim systemie będzie miał bardzo źle.
Nie ma również powodu czepiać się bogatych dlatego, że gromadzą kapitał. Nie wiem czy wiesz, ale ludzie oszczędzają pieniądze nie po to, by je kolekcjonować czy tapetować nimi dom. Pieniądze służą konkretnym celom. Jeżeli ktoś pragnie mieć dużo pieniędzy, to tak naprawdę chce posiadać dużo dóbr materialnych. Bogaty prędzej czy później te pieniądze wyda, zwiększając popyt i dając w ten sposób zatrudnienie. I teraz na czym polega haczyk. Dobra są ograniczone, a pieniądze nie. Banknoty można drukować w niewyobrażalnych ilościach, prawie nieskończonych - dopóki papier się skończy. Natomiast chleba, butów, samochodu nie stworzysz ile chcesz. Ograniczeniem są rzadkie surowce, urodzajna ziemia i ludzka praca, którą trzeba jak najlepiej wykorzystać.
Obecny system funkcjonuje na tej zasadzie, że im więcej pieniędzy się wprowadzi do gospodarki tym lepiej. Ale chwila. Po co nam więcej bezwartościowych kawałków papieru, gdy nie wzrasta ilość dostępnych towarów? To jest taka iluzja, która karmią nas politycy. Żyjąc z deficytu i zaciągając kolejne kredyty na spełnianie wyborczych obietnic, tylko wpędzamy się w spiralę długów, które będą spłacać nasze wnuki. Albo będzie gorzej i państwo pod ciężarem wydatków rozpadnie się. A wraz z nim przepadną emerytury, ubezpieczenia i cały tak chwalony socjal. Wtedy będzie płacz i zgrzytanie zębów.