Napisano
20.05.2010 - 20:55

Popularny
Witam!
Nigdy nie myślałem, że racjonalny osąd rzeczywistości mnie zawiedzie, a jednak... Nie potrafię wytłumaczyć tego co mi się przytrafia od jakichś trzech tygodni. Zawitałem na to forum w przekonaniu, że znajdę osoby mądrzejsze od siebie i zorientowane w temacie. Uprzedzam, że u psychiatry i neurologa już byłem, nie stwierdzono anomalii, pojawiła się jedynie dygresja odnoście paraliżu sennego. Powiem Wam na czym polega problem.
Jakiś czas temu w nocy obudziło mnie dzwonienie domofonu, było grubo po drugiej. Zwaliłem się z łóżka i poirytowany poszedłem sprawdzić kogo niesie o tej porze. Mój kolega z pokoju obok (wynajmujemy mieszkanie razem), też usłyszał dzwonienie i widząc, że podnoszę słuchawkę, stanął nieprzytomny w progu. Nasłuchiwałem, ale nikt nie dawał znaku życia. Rzuciłem słuchawką, burknąłem coś do kolegi i zawróciłem do pokoju. Znów dzwonienie domofonu. Poirytowany, kazałem kumplowi biec do okna z którego (nie bezpośrednio co prawda, ale całkiem dobrze) widać wejście. Byłem pewny, że gówniarze z pobliskiego bloku jak zwykle rozrabiają. Podniosłem słuchawkę i ryknąłem: "Czego k..wa?!" i usłyszałem dyszenie, a potem bardzo cichy głos mówiący:"wpuść mnie...". Nieco przestraszony zapytałem:"Kto tam", a głos powtórzył swoje słowa. Jakby odruchowo nacisnąłem guzik, wpuszczając delikwenta. Potem przerażony i wściekły zarazem, wypadłem na klatkę schodową i zbiegłem niżej (mieszkamy na pierwszym piętrze). Już układałem w myślach listę bluzgów, które poślę w kierunku 'tego idioty'. Usłyszałem tylko trzaśnięcie drzwi, zerknąłem na parter - pusto. Wróciłem do mieszkania i od progu zacząłem krzyczeć, że 'wpuściłem sku... a on uciekł", na co mój kolega sterczący przy oknie zapytał: "kto?". Zdębiałem, powtórzyłem wszystko, na co współlokator ze śmiertelnie poważną miną stwierdził, że nie widział żeby ktoś wychodził. Przestraszyłem się, ale nie wpadłem w panikę, w końcu mógł nie zauważyć, albo... W każdym razie niczego paranormalnego nie dostrzegałem. Następnego dnia wróciłem do mieszkania po zajęciach, a kolega X zapytał, czy znam niejakiego pana <....> bo spotkał go w mieście. Według relacji kolegi, człowiek ten pytał o mnie. W życiu o takowym panu nie słyszałem i byłem zdziwiony.
Kilka dni później, położyłem się koło północy jak zwykle. Nie czułem niepokoju, lęku, nie byłem nawet szczególnie zmęczony. Odwróciłem się na lewy bok, przymknąłem powieki i wtedy usłyszałem jakby tuż nad moim uchem pojedynczy syk albo szept. Zerwałem się, zapaliłem światło, byłem roztrzęsiony jak nigdy w życiu. Wstydziłem się budzić kumpla, żeby mu opowiedzieć, a spać też już nie mogłem, więc siedziałem do rana.
Od tamtej pory co noc przeżywałem stres z niewiadomego powodu. Nie czułem żadnej obecności, nie widziałem kształtów, ale gdy kładłem się do łóżka, słyszałem nieartykułowane syki tuż obok uszu. Wstawałem, oglądałem rury, chodziłem bez celu... Wreszcie (dokładnie tydzień temu), gdy próbowałem zasnąć, syczenie przybrało kształt ludzkiej mowy, nie potrafię określić z jakim językiem miałem do czynienia. Leżałem bez ruchu, sparaliżowany, przerażony tak straszliwie, że chciałem umrzeć. Krzyczałem, ale chyba tylko w swojej głowie, bo nie mogłem wydać żadnego dźwięku. Wiedziałem, że "to coś" nie pozwala mi się ruszyć. Rozpłakałem się. Wydawało mi się, że zostałem objęty w pasie (dziwne uczucie...dotyk i nie dotyk). Próbowałem racjonalnie myśleć, nieraz słyszałem o paraliżu sennym, usiłowałem uspokoić oddech. Wrażenie dotyku zmieniało miejsce, jakby ktoś wodził ręką po moim ciele. Prześladowała mnie myśl, że obok leży jakiś mężczyzna.
Nagle paraliż mnie opuścił. Stoczyłem się z łóżka, zapaliłem światło i zacząłem krzyczeć. Po chwili przybiegł mój współlokator. Byłem kompletnie rozbity, przerażony, on zresztą też. Pytał co mi jest, a ja nie umiałem mu odpowiedzieć. Wtedy zadzwonił domofon. Krzyczałem do kolegi, żeby nie odbierał, nie chciałem go puścić. Domofon dzwonił i dzwonił, to było nie do zniesienia. Wreszcie mój współlokator poszedł odebrać. Słyszałem tylko jak pyta "kto tam" kilka razy i jak odkłada słuchawkę. Wrócił do mnie, dał mi jakieś krople i przesiedzieliśmy do rana bladzi ze strachu. Powiedziałem mu o wszystkim, następnego dnia byłem już u psychiatry.
Co o tym myślicie? Gdyby nie domofon, wierzyłbym, że coś we mnie szwankuje. Dopuszczam taką możliwość, ale... Nie wiem już co robić. Nigdy nie doświadczałem niczego dziwnego, to jakaś kompletna paranoja. Mój współlokator boi się spać, wieczorem odwieszamy słuchawkę domofonu, wariujemy. Może to tylko zbieg okoliczności. Pozostaje też problem tego faceta, którego spotkał kolega X. Może to pomyłka, może przypadek? Sam nie wiem... Chciałbym mieć pewność, że to choroba i są na nią lekarstwa.