Napisano 18.03.2011 - 14:43
Napisano 26.04.2011 - 09:19
Francja rozważa możliwość zawieszenia stosowania przez siebie przepisów układu z Schengen o swobodnym przemieszczaniu się osób wewnątrz UE z powodu napływu - przez Włochy - imigrantów z Tunezji i Libii. Poinformował o tym w piątek Pałac Elizejski.
Sprawa nielegalnych imigrantów to jeden z najbardziej drażliwych punktów szczytu francusko-włoskiego, który ma się odbyć w najbliższy wtorek w Rzymie z udziałem premiera Włoch Silvio Berlusconiego i prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego.
Paryż niedawno wywołał irytację Rzymu, gdy zablokował pociągi jadące z Włoch, aby powstrzymać napływ do Francji tunezyjskich nielegalnych imigrantów. Francuskie władze tłumaczyły, że wstrzymanie kursowania pociągów wynika z chęci zachowania porządku publicznego.
czytaj dalej
Francję z kolei zirytowało to, że Rzym zdecydował się na wydanie tymczasowych zezwoleń na pobyt (6 miesięcy) ponad 20 tys. Tunezyjczyków, z których wielu chce dołączyć do swoich rodzin i krewnych zamieszkałych we Francji.
W reakcji na tę decyzję Paryż zobowiązał swoje służby graniczne do szczególnie drobiazgowej kontroli Tunezyjczyków próbujących przekroczyć granicę włosko-francuską. Imigranci muszą dowieść, że mają "wystarczające środki do życia", czyli 62 euro dziennie na osobę, albo połowę tej kwoty w przypadku, gdy mają zapewnione bezpłatne zakwaterowanie.
Napisano 26.04.2011 - 10:15
Użytkownik Paweł edytował ten post 26.04.2011 - 10:19
Napisano 30.04.2011 - 13:17
Jędrzej Winiecki z Budapesztu i Székesfehérváru - 26 kwietnia 2011
Wielkie Węgry w budowie. Bezdomni na ulicach
Laboratorium
Węgierski premier buduje wielkie Węgry. Napisał konstytucję, zmienia ustrój, wzywa do narodowej dumy. Obiecuje przywrócenie porządku w kraju. Ale poparcie dla Viktora Orbána spada. W dwumilionowej stolicy Węgier, mieście 30 teatrów i 9 orkiestr symfonicznych, żyje ponad 10 tys. bezdomnych. Wbrew ostrzeżeniom europejskiej prasy to nie węgierscy dziennikarze, potencjalnie kneblowani restrykcyjną ustawą medialną, ale właśnie uliczni żebracy pierwsi padli ofiarą monopolu władzy konserwatywnego Fideszu. Partii, której Węgrzy podarowali zeszłej wiosny absolutną większość w parlamencie.
Od październikowych wyborów lokalnych Fidesz rządzi także Budapesztem. Obecny burmistrz obiecał w kampanii wyborczej, że szybko rozwiąże nieestetyczny problem. I skorzystał z prawa uchwalonego przez nowy parlament, pozwalającego władzom miejskim wyrzucać włóczęgów poza przestrzeń publiczną. – W ramach tak zwanego programu pokoju społecznego policja urządza na nas regularne polowania, wyrzuca nas zwłaszcza z przejść podziemnych, tradycyjnego miejsca pobytu. Za poprzedniego liberalnego burmistrza to było nie do pomyślenia. Mamy być niewidoczni – oburza się Gabi, która prawie całe swoje ponad 50-letnie życie spędziła na budapeszteńskiej ulicy, z małym wyjątkiem na dzieciństwo w sierocińcu.
Zdarzało się, że Gabi, jak większość stołecznych bezdomnych, a koczują w każdej dzielnicy, pomieszkiwała już na stacjach metra, biwakowała po lasach, parkach i na dunajskiej malowniczej Wyspie Małgorzaty, położonej tuż obok parlamentu. Ostatnio wspólnie z przyjacielem wprowadzili się do opuszczonej jednostki wojskowej.
Ponieważ Gabi działa w organizacji pomagającej bezdomnym kolegom, świetnie zna statystykę: – Tylko połowa z nas może liczyć na noclegownie, reszta nie ma się gdzie podziać, niebawem, w związku z kryzysem, w schroniskach ubędzie kolejne tysiąc miejsc. A jednocześnie władze Budapesztu i innych węgierskich miast chcą, by policja wyłapywała bezdomnych i doprowadzała ich do przepełnionych przytułków. – Trafialibyśmy tam jak psy, będą nas zamykać bez wyroku. Dlatego domagamy się w nowej konstytucji zagwarantowania prawa do mieszkania – grzmi Gabi.
Konstytucja jednej partii
Fideszowi spieszy się nie tylko z usuwaniem bezdomnych z ulic. Węgrzy mają wyglądać lepiej i czuć się lepiej. Parlament, w którym ugrupowanie premiera Viktora Orbána ma ponad dwie trzecie głosów, nad dopiero co uchwaloną ustawą zasadniczą pracował raptem 23 dni. – Przyjęto ją w iście stachanowskim tempie i niestety będzie to konstytucja jednej partii – obawia się prof. János Kis, filozof, politolog i wzięty liberalny publicysta. Opozycja, składająca się z zielonych i skompromitowanej ośmioma latami nieudolnych rządów lewicy, zbojkotowała debaty konstytucyjne. 11 kwietnia, gdy przez cały dzień głosowano nad setką kluczowych poprawek, opozycyjni posłowie demonstracyjnie nie pojawili się w sali obrad.
Nieliczne puste miejsca miały przypominać Fideszowi, że zupełne zwycięstwo w wyborach nie daje wystarczającej legitymacji do majstrowania przy konstytucji. Zwycięzcy powinni uwzględniać żądania wszystkich ugrupowań parlamentarnych. No i kadencja trwa cztery lata, więc Fidesz mógł dać sobie więcej czasu do namysłu.
– Do wszystkich dorosłych obywateli rozesłaliśmy specjalną ankietę z propozycjami zmian. I dostaliśmy około miliona odpowiedzi – usprawiedliwia Fidesz jeden z jego posłów Tamás Vargha. W kwestionariuszu pytano na przykład, kiedy Węgrzy powinni przechodzić na emeryturę, sondowano także projekt przyznania praw wyborczych młodzieży i dzieciom – „nie mają wpływu na własną przyszłość” – w imieniu których głosy do urny wrzucać miałyby ich matki. Ten oryginalny pomysł nie znalazł jednak zrozumienia i młodzi Węgrzy na udział w głosowaniach muszą poczekać do 18 urodzin.
– Orbán nie jest tak nierozsądny, by nie rozumieć racji krytyków – uważa prof. Laszlo Kéri, analityk węgierskiej sceny politycznej, kiedyś zafascynowany premierem (notabene uniwersytecki wychowawca jego żony i wielu jego politycznych przyjaciół), dziś coraz bardziej dystansujący się od premiera. – Spieszy się jednak, bo w tym samym czasie Fidesz, gdzie tylko może, ogranicza wydatki państwa. Cięcia są niezbędne i będą bardzo dotkliwe. Ale nie tylko tempo i styl pracy budzą niepokój opozycji. Viktor Orbán twierdzi, że nowa konstytucja jest konieczna, bo Węgry jako jedyne państwo w regionie nie pozbyły się starej ustawy zasadniczej. Tę z czasów komunistycznych, z 1949 r., poddano ledwie liftingowi. Dlatego jeśli w kraju ma się dokonać zapowiadana rewolucja, to już z nową konstytucją, która wejdzie w życie już w przyszłym roku.
Dla Orbána najlepszym dowodem, że Węgrzy domagają się radykalnych zmian, było miażdżące zwycięstwo wyborcze. Nadeszła więc pora na wielkie symbole, począwszy od rezygnacji w nazwie państwa ze słowa „republika”, obarczonego złą konotacją, kojarzącego się jeszcze z komunistami Beli Kuhna i Jánosa Kádára, a później ze zgniłym liberalizmem, dziką prywatyzacją i kolosalnymi długami budżetu. Zdaniem Orbána „Węgry”, już bez żadnych dodatków, lepiej pasują do kraju, który przeżywa patriotyczne wzmożenie, bierze zakręt ku politycznej i gospodarczej niezależności od Brukseli czy Moskwy i dba o dwumilionową diasporę w sąsiednich krajach (Fidesz nadal się waha, czy Węgrom mieszkającym na Słowacji, w Rumunii i serbskiej Wojwodinie przyznać obywatelstwo i w konsekwencji prawo do udziału w wyborach).
Wśród pomysłów, które mają zadowolić prawicowych wyborców, znalazły się i takie, które mogą ograniczać prawa obywatelskie. Prawo do pracy połączono z obowiązkiem pracy dla wspólnego dobra, prawo własności obwarowano zastrzeżeniem, że nie może ono zagrażać dobru wspólnoty. – Towarzyszy temu wzmacnianie władzy wykonawczej, rząd właśnie przyznał sobie silniejszą kontrolę nad sądownictwem, wcześniej osłabił trybunał konstytucyjny – ubolewa prof. János Kis.
Oprócz konstytucji Fidesz zamierza – zaraz po zakończeniu trwającej właśnie prezydencji w Unii Europejskiej – przeforsować kolejne ustrojowe ustawy. – Na nowo zostanie rozpisany podział władz, zmiany czekają także ordynację wyborczą. Na dyskusję o tych projektach nie są gotowi ani węgierscy politycy, ani eksperci, ani prasa – zapowiada Laszlo Kéri.
Ku rozpaczy opozycji za powodzenie planów premiera wciąż kciuki trzyma przeważająca większość Węgrów. W sumie aż 70 proc. społeczeństwa opowiedziało się za Fideszem i jeszcze bardziej radykalnym, jawnie antysemickim i ksenofobicznym Jobbikiem, który zbiera głosy w biednych regionach, na północy i wschodzie kraju, gdzie mieszka zarazem najwięcej Romów.
Wśród zwolenników Fideszu jest Melinda Hári, emerytowana mieszkanka Székesfehérváru, miasta leżącego między Budapesztem a Balatonem. 100-tys. Székesfehérvár to pierwsza siedziba królów węgierskich i rodzinna okolica Viktora Orbána. Melinda zastrzega, by nie pytać o Ferenca Gyurcsánya, czyli poprzedniego socjalistycznego premiera. Za bardzo się denerwuje.
Topniejące poparcie
Socjaliści doprowadzili gospodarkę do ruiny, perfidnie okłamali naród, rozkradli państwowy majątek (wielu socjalistycznych polityków odpowiada dziś w sprawach karnych o korupcję, zapadły już pierwsze wyroki) i upokorzyli Węgry na arenie międzynarodowej. – Oprócz opiekowania się wnukami udzielam się w organizacji charytatywnej, która prowadzi darmową jadłodajnię. Kiedyś przychodziło po kilkanaście osób dziennie, teraz nawet 200 – załamuje ręce Melinda Hári, którą premier Orbán ujął swoim zdecydowaniem już ponad 20 lat temu, kiedy jako pierwszy zażądał wycofania Armii Czerwonej. – Mam nadzieję, że naprawi gospodarkę, przywróci tradycyjne węgierskie wartości i nie będzie ustępował silniejszym państwom.
Najnowsze badania opinii publicznej pokazują, że Fidesz jednak przecenia uczucia patriotyczne narodu; podobny błąd popełnił, gdy był u władzy w latach 1998–2002. Flagowe projekty, czyli kagańcową ustawę medialną, nacjonalizację funduszy emerytalnych czy zmianę konstytucji, popiera dziś zdecydowana mniejszość Węgrów. W minionych miesiącach Fidesz mógł stracić poparcie nawet około 800 tys. zwolenników.
Jednocześnie partie opozycyjne nie zanotowały wzrostu poparcia. – To znak, że rośnie grupa osób niepewnych własnego zdania lub niezainteresowanych polityką, świadomie się od niej oddalających – stwierdza prof. Laszlo Kéri. Także inteligenci są podzieleni: spora ich część to radykalni zwolennicy rządu, inni sprzyjają lewicy i liberałom. Większość jest rozczarowana i jedną, i drugą stroną.
Nader często nad Dunajem słychać westchnienie, że gdyby tylko powstała nowa, porządna partia konserwatywna, taka lżejsza wersja Fideszu, to wielu by się do niej zapisało. Na razie jest tylko Viktor.
Źródło: www.polityka.pl
Użytkownik Sentinel edytował ten post 30.04.2011 - 13:19
Napisano 02.05.2011 - 18:48
Użytkownik lambo edytował ten post 02.05.2011 - 18:52
Napisano 25.05.2011 - 16:07
May 25 (Reuters) - Greece must take tough measures to deal with its debt crisis or it will have to return to the drachma, the EU's Fisheries Commissioner Maria Damanaki said on Wednesday.
"I am forced to speak openly," Damanaki was quoted as saying in a statement by the semi-official Athens News Agency. "Either we agree with our lenders to a programme of tough sacrifices ... or we return to the drachma."
Użytkownik Mehitabel edytował ten post 25.05.2011 - 16:08
Napisano 26.06.2011 - 10:49
06:40, 26.06.2011 /Fakty TVN
Grecja szykuje wielką wyprzedaż
PAŃSTWOWE PRZEDSIĘBIORSTWA POD MŁOTEK
Porty, lotniska, koleje, elektrownie, sieć telekomunakacyjna i energetyczna, a nawet kasyna - wszystko to pójdzie pod młotek. Grecja szykuje się na wielką wyprzedaż państwowych firm. Wszystko po to, aby ratować dziurawy budżet i dostać kolejną transzę pomocy z Unii Europejskiej. Sami Grecy są na NIE. Pireus to jeden z najstarszych i największych portów świata, a zarazem duma i symbol Grecji. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to wkrótce trafi pod młotek. Decyzja o sprzedaży doskonale prosperującego przedsiębiorstwa, jakim jest port w Pireusie, dla mieszkańców miasta była szokiem.
- Doszliśmy do momentu, że ludzie chcą zabić polityków. To nie jest normalne, co oni wyprawiają - mówi przed kamerą Nikos Kardziafanis, mieszkaniec Pireusu.
Wyobraźcie sobie, że port kupują Turcy, a jak wiemy, bardzo o to zabiegają. Jak nisko upadliśmy. To po to, przez lata zbroimy się przeciwko nim, wydajemy miliardy, żeby teraz oddać im naszą największą bazę - Niklos Stilianosis, pracownik portu. Jorgos Liberokulos, mieszkaniec Pireusu dodaje: - Doprowadzili do tego, że musimy walczyć o przeżycie. Skończy się to tak, że wszystkich tych błaznów z parlament, wypędzimy kamieniami i kopniakami. Port w Pireusie zatrudnia dziś 1400 pracowników - im postępowanie greckich władz zrozumieć jest jeszcze trudniej. I już dziś zapowiadają, że nikomu nie oddadzą portu. - Ludzie na razie siedzą cicho, nic nie mówią, ale w którymś momencie, gdy to wszystko wybuchnie, wyjdą na ulice z karabinami i zacznie się wojna domowa - ostrzega Niklos Stilianosis, pracownik portu.
Będzie strajk
Szefowie miejscowych związków zawodowych przekonują, że sprzedaż portu to gigantyczne oszustwo. Bo rząd chce za cały ten ogromny teren dostać - jak to określają - skandalicznie niską sumę: łącznie 280 milionów euro. Wypominają, że w samą rozbudowę portu i modernizację urządzeń zainwestowano w ostatnich latach 390 milionów euro, a firma każdego roku przynosi miliony euro zysku.
- 28 czerwca rozpoczynamy strajk, pojawimy się tez pod parlamentem, potem zdecydujemy co dalej - zapowiada sekretarz generalny związku zawodowego pracowników portu w Pireusie Giorgos Gogos.
Działacze związkowi podają też przykład niechlubnej - według nich - prywatyzacji części portu, dwa lata temu wydzierżawionej firmie z Chin. Większość pracowników straciła etaty, dziś pracują na dniówki, bez ubezpieczenia.
- Pracuje tu od 25 lat, pięć lat temu straciłem rękę przy rozładunku. Ta firma jest jak nasz dom, nie można jej poćwiartować i sprzedać za marne grosze - mówi Manolis Papakonstandino, ze związku zawodowego pracowników portu w Pireusie. Tylko nieliczni zwracają uwagę, że pracownikom portu w ostatnich latach żyło się zbyt dobrze. Minimalne wynagrodzenie wynosi tu 1500 euro, do tego dochodzi mnóstwo dodatków i przywilejów
"Nisko upadliśmy"
W Pireusie jest jeszcze jeden problem, którego - zdaniem protestujących - rząd nie dostrzega. Ten port to także baza marynarki wojennej. - Wyobraźcie sobie, że port kupują Turcy, a jak wiemy, bardzo o to zabiegają. Jak nisko upadliśmy. To po to przez lata zbroimy się przeciwko nim, wydajemy miliardy, żeby teraz oddać im naszą największą bazę - zastanawia się Niklos Stilianosis, pracownik portu. I chyba wszyscy są tu przekonani, że Grecja dostała kredyty z zagranicy tylko po to, aby na spłatę długów sprzedawać za bezcen najcenniejsze przedsiębiorstwa. - To, że nazywają to pomocą to jakiś żart. Zabijają nas odsetki. Nasi przyjaciele - Niemcy i Francuzi - pięknie nas załatwili, nie wypłacimy się z tego nawet za 150 lat - ubolewa Kostas Kafetis, właściciel jednego z tamtejszych barów.
Obecnie zadłużenie Grecji sięga 340 mld euro. Dochody ze sprzedaży największych przedsiębiorstw mają dać 50 mld euro.
mac/sk
Źródło: www.tvn24.pl
Użytkownik Sentinel edytował ten post 26.06.2011 - 16:20
Napisano 01.07.2011 - 10:50
Duński parlament zatwierdził rządową propozycję przywrócenia kontroli granicznych. Komisja Europejska groziła uruchomieniem procedury karnej wobec Danii, jeśli wprowadzi w życie to posunięcie. Duńczycy zapewniają, że ich decyzje nie naruszają zasad układu z Schengen.
Głosowanie przeprowadzono bez uprzedniej debaty i w obecności zaledwie 60 proc. posłów. Wniosek opozycji, by wycofać się z porozumienia w sprawie kontroli granicznych, został odrzucony 58 głosami przy 50 głosach za. Rządowy projekt przywrócenia stałej kontroli celnej wróci teraz do Komisji Finansów, która może go zatwierdzić jeszcze w piątek, gdyż rząd dysponuje w niej wygodną większością.
Napisano 11.07.2011 - 09:48
2011-07-08
Kryzysowe samobójstwa w Europie
W 9 na 10 monitorowanych przez naukowców europejskich krajach znacznie wzrosła liczba samobójstw w latach kryzysu, podstawowym czynnikiem stresu jest strach o pracę. O 40 proc. wzrosła sprzedaż tabletek uspokajających Prozac - pisze BBC News. Brytyjscy i amerykańscy badacze przyjrzeli się danym zbieranym przez Światową Organizację Zdrowia z lat 2007-09, dotyczących dziesięciu europejskich krajów.
Tylko w Austrii liczba samobójstw nie zwiększyła się w tym okresie, w pozostałych dziewięciu krajach wzrosła o 5 do 17 proc. wśród obywateli w wieku produkcyjnym. Mimo wcześniejszych wyraźnych tendencji spadkowych.
Wśród omawianych 9 krajów najmniejszy przyrost targnięć na własne życie odnotowano w Finlandii, największy w Grecji. Naukowcy podkreślają, że najskuteczniejsza pomoc dla ludzi to przeciwdziałanie bezrobociu i tworzenie możliwości, aby ci, co już stracili pracę mieli szanse wrócić na rynek jak najszybciej. Mniej skuteczne są wszelkiego typu zapomogi, gdyż ich beneficjent nie ma poczucia, że odzyskuje kontrolę nad własnym życiem, wręcz przeciwnie.
- Bardzo prawdopodobne, że lata kryzysu będą też miały inne, zdrowotne, konsekwencje dla społeczeństw. Mam na myśli choroby serca i nowotwory. Ale to wyjdzie po latach - mówi dr David Stuckler, współautor badań opublikowanych w Lancet.
Na stan Europejczyków wskazuje też 40-procentowy wzrost sprzedaży leku uspokajającego Prozac. Druga strona medalu jest taka, że naukowcy zauważyli również, iż w latach kryzysu spadła ilość śmierci na europejskich drogach. Gdy społeczeństwo biednieje, ludzie przesiadają się do środków komunikacji miejskiej i na rowery.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Użytkownik Sentinel edytował ten post 11.07.2011 - 09:49
Napisano 11.07.2011 - 15:31
Użytkownik lambo edytował ten post 11.07.2011 - 16:10
Napisano 12.07.2011 - 11:10
11:44, 12.07.2011 /PAP
"Euro nad przepaścią"
"EL PAIS" OSTRZEGA
- Wspólna waluta europejska znalazła się nad przepaścią i że strefie euro grozi rozpad - ostrzega we wtorek hiszpański dziennik "El Pais". Takie tezy były głoszone już nawet przed ujawnieniem w ostatnich tygodniach ogromu problemów z którymi boryka się Europa.
- Brak porozumienia rządów w sprawie drugiego pakietu ratunkowego dla Grecji wpędza w kłopoty Włochy, odcina dopływ powietrza Hiszpanii i grozi rozpadem strefy euro - pisze "El Pais".
Zdaniem gazety, instytucje europejskie źle radziły sobie z kryzysem zadłużenia i teraz sytuacja "dramatycznie się zaostrza".
- Chaos prowadzi do nędzy i bezrobocia. Żeby przezwyciężyć kryzys, Europa musi natychmiast uchwalić drugi pakiet pomocy dla Grecji. Nie wolno czekać z tym do września. Trzeba skończyć z doraźnym łataniem dziur - apeluje "El Pais".
"To wcale nie jest nie do pomyślenia"
Chaos prowadzi do nędzy i bezrobocia. Żeby przezwyciężyć kryzys, Europa musi natychmiast uchwalić drugi pakiet pomocy dla Grecji. Nie wolno czekać z tym do września. Trzeba skończyć z doraźnym łataniem dziur "El Pais". Obawy o upadek strefy euro zaczyna podzielać coraz więcej ekonomistów. Ci bardziej pesymistyczni wypowiadają je już od dawna choćby w kontekście wyjścia z niej niektórych krajów. Nouriel Roubini znany także jako "Dr Zagłada" mówi o kolejnym kryzysie wielkim kryzysie i wieszczy rozpad strefy euro. W jego opinii w ciągu kolejnych pięciu lat Grecja, Irlandia lub Portugalia mogą wrócić do swojej starej waluty. Znany na świecie inwestor Warren Buffet uważa, że ewentualny upadek europejskiej waluty wcale "nie jest nie do pomyślenia".
- Wiem, że wielu ludzi uważa, iż rozpad strefy euro jest nie do pomyślenia. Ja jednak myślę, że jest to możliwe, sądzę, że trzeba będzie jeszcze włożyć mnóstwo wysiłku, żeby do tego nie dopuścić - powiedział niedawno.
"Znajdziemy środki"
Europejscy politycy robią co mogą, żeby do tego jednak nie dopuścić. Polega to głównie na pompowaniu pieniędzy w bankrutującą Grecję i szukanie środków dla ewentualnych kolejnych państw. Bo w kolejce zaczynają się ustawiać m.in. Włochy, Hiszpania, czy Portugalia. Tyle, że rynki wydają się w ogóle nie wierzyć, że to się uda.
Na odbywającym się m.in. w tej sprawie w Brukseli posiedzeniu ministrów finansów państw Unii Europejskiej, któremu przewodniczy minister Jacek Rostowski. Minister finansów Luksemburga Luc Frieden zapewnił, że "nikt nie opuści strefy euro i - choć to trudne - znajdziemy środki, by ją ustabilizować".
mkg//mat/k
Źródło: www.tvn24.pl
Użytkownik Sentinel edytował ten post 12.07.2011 - 11:41
Napisano 12.07.2011 - 15:41
http://finanse.wp.pl...1ca5c&_ticrsn=5To jest to samo, co zaczęło się w 2007 roku. Wtedy kryzys wywołały długi banków i instytucji finansowych, a teraz odzywają się te same długi, tyle że przerzucone na państwa. Kłopoty wróciły - uważa.
Napisano 13.07.2011 - 11:18
05:17, 13.07.2011 /PAP
Polacy zaatakowani na Wyspach
NAPADY NA OBCOKRAJOWCÓW W IRLANDII PŁN.
Fot. archiwum TVN24 - Policja traktuje ataki jako przejaw przestępstwa z powodu nienawiści rasowej
Imigranci stali się celami ataków w Irlandii Płn. W miejscowości Ballymena w okno domu zamieszkałego przez Polaków oddano strzały. Nikt nie odniósł obrażeń. Ataki o podłożu narodowościowym zaczęły się w niedzielę, gdy zaatakowano dom Polaków przy Larne Road w 30-tysięcznym Ballymena.
Dzień później podłożono ogień pod drzwiami frontowymi prywatnego mieszkania. Tym razem celem napadów stali się Słowacy. Rodzina z małym dzieckiem musiała ratować się ucieczką przez okno.
Owładnięci uprzedzeniami
Ataki potępił miejscowy radny Declan O'Loan. - Nie mam wątpliwości, że była to celowa próba podpalenia. W Ballymena są ludzie do tego stopnia owładnięci uprzedzeniami narodowościowymi, że nie wahają się przed narażeniem innych na śmierć - stwierdził. Wcześniej w tej samej okolicy znaleziono ulotki wymierzone w obcokrajowców, a policja ogłosiła, że traktuje oba ataki jako przejaw przestępstwa motywowanego nienawiścią rasową.
Jeśli masz taką ulotkę, jakieś informacje dotyczące opisanych lub podobnych incydentów napisz na Kontakt 24.
twis
Źródło: www.tvn24.pl
Wyznaję i wierzę w wolność jednostki i prawo do samostanowienia o swoim życiu, losie i bezpieczeństwie. Hołduje takim poglądom jakie prezentował ojciec założyciel Stanów Zjednoczonych jeden z moich ulubionych wielkich ludzi Thomas Jefferson, - cytaty tutaj.[...]Kryzys ogólnoświatowy zbliża się wielkimi krokami. To dlatego od kilku już lat w UE trwają zapewne takie projekty jak INDECT czy EUROGENDFOR, to dlatego w krajach członkowskich UE dąży się do ograniczenia lub wręcz zakazu posiadania broni palnej przez prywatne osoby - vide Liberalizacja dostępu do broni palnej. W tym zakresie takie inicjatywy jak Dyrektywa UE 2012 o czym można poczytać w zlinkowanym poście lambo i w następnych nie zaskakują.
Czują co się święci, czują że tym razem ten kryzys może być bardziej dotkliwy, trudniejszy do opanowania a chaos i przemoc wystapią na taką trudną do opanowania skalę, jak jeszcze nigdzie i nigdy dotąd.[...]
Użytkownik Sentinel edytował ten post 13.07.2011 - 11:29
Napisano 13.07.2011 - 17:31
16:29, 13.07.2011 /PAP
Druga noc awantur. 40 rannych policjantów
ZAMIESZKI: KATOLICY KONTRA ORANŻYŚCI
40 północnoirlandzkich policjantów zostało rannych w ciągu dwóch nocy zamieszek w katolickich dzielnicach Belfastu. Zamieszki wywołał przemarsz protestanckich oranżystów. Aresztowano 26 osób. Zastępca komisarza północnoirlandzkiej policji PSNI Alistair Finlay podał w środę, że do tej pory aresztowano 26 osób podejrzewanych o udział w rozruchach. Wśród nich są ludzie postrzeleni plastikowymi kulami. Zgłosili się sami, ponieważ na skutek odniesionych obrażeń wymagali hospitalizacji. onet('adsGet1','main3-box');onet('adsGet2');onet('slotTest','3');Finlay powiedział, że policjanci z kolei mają rany cięte, potłuczenia, oparzenia i urazy kręgosłupa szyjnego.
Butelki, petardy, kamienie
We wtorek w Ardoyne, zamieszkanej przez katolickich nacjonalistów dzielnicy północnego Belfastu, doszło do starć demonstrantów z policją po zakończeniu dorocznego pochodu członków Związku Orańskiego demonstrującego lojalność wobec korony brytyjskiej. Zajścia wywołało około 200 nacjonalistów. Policjantów obrzucono butelkami z benzyną, odłamkami gruzu, petardami i kamieniami. Policja użyła pocisków gumowych i plastikowych.
Do zajść w Ardoyne doszło także w poniedziałek wieczór, gdy policja w przeddzień marszu zabezpieczała trasę. 22 policjantów odniosło wtedy obrażenia. Protestujący rzucali race i kamienie. Przeciwko około 200 demonstrantom w katolickich dzielnicach zachodniego Belfastu policja użyła plastikowych kul i armatek wodnych.
Pamięć historyczna wiecznie żywa
We wtorek kilkadziesiąt tysięcy irlandzkich protestantów wzięło udział w marszach z okazji święta "The Twelfth", czyli Dwunastego Lipca. Organizuje je Związek Oranżystów (Orange Institution) w rocznice tzw. Chwalebnej Rewolucji (1688-89) i zwycięstw protestanckiego króla Wilhelma Orańskiego nad katolickim królem Jakubem II w bitwach nad rzeką Boyne (1690) oraz pod Aughrim (1691). Bitwa pod Aughrim ostatecznie przypieczętowała klęskę irlandzkich katolików służących w wojsku Jakuba II Stuarta, dążącego do przywrócenia w kraju monarchii absolutnej i katolicyzmu. Z tej okazji oranżyści urządzają parady ze sztandarami i orkiestrą, spotykają się na festynach i w różnych formach okazują lojalność wobec monarchii brytyjskiej.
Przez katolików parady odbierane są jako przejaw protestanckiego triumfalizmu. Trasa niektórych pochodów przebiega przez dzielnice zamieszkane w większości przez katolików. Od kilku lat wydawaniem zgody na doroczne przemarsze zajmuje się specjalna komisja.
jk\mtom
Źródło: www.tvn24.pl
0 użytkowników, 2 gości, 0 anonimowych