Skocz do zawartości


Zdjęcie

Julian "Apostata" czy Oktawian August - który z cesarzy był większy, potężniejszy?


  • Zamknięty Temat jest zamknięty
13 odpowiedzi w tym temacie

#1

cisz.

    Realizm Magiczny

  • Postów: 832
  • Tematów: 33
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Debata na temat: Julian "Apostata" czy Oktawian August - który z cesarzy był większy, potężniejszy?

Konfrontacja Cesarzy Rzymskich


Forma debaty: 1 vs 1

Zasady debaty:

- Każdy uczestnik posiada prawo do 5 wpisów (przy czym pierwszy wpis powinien mieć formę wprowadzenia, a ostatni być konkluzją, czyli podsumowaniem)

- Na kolejne wpisy uczestnicy debaty mają maksymalnie 10 dni czasu

- Za każdy kolejny dzień zwłoki (po przekroczeniu limitu 10 dni) naliczane są 2 punkty karne.

- O kolejności wpisów zadecyduje rzut monetą

Uczestnicy debaty:

- Makbet - który twierdzi, iż Flawiusz Klaudiusz Juliana był Cesarzem potężniejszym, lepszym
- Aquila - który twierdzi, iż to Oktawian August zasłużył na takie miano


Opiekun debaty:

cisz

Komisja oceniająca:

sędzia Ironmacko

sędzia Korhil

sędzia Vaherem

- Rzut monetą wyłonił osobę, która rozpocznie debatę, a jest nią Makbet. Debata rozpocznie się 10 października (niedziela) o godzinie 15.00 . Wtedy też temat zostanie otworzony, a Makbetbędzie miał 10 dni na pierwszy wpis.

- Debata jest dostępna publicznie, jednak bez możliwości komentowania w tym wątku dla osób postronnych. Za każdy wpis w tym temacie osoby, która nie bierze udziału w debacie przysługuje 1 ostrzeżenie. Debatę należy komentować wyłącznie w kuluarach.

Po zakończeniu debaty komisja przyzna oceny zgodnie z systemem oceniania i odbędzie się podsumowanie.
  • 0



#2

cisz.

    Realizm Magiczny

  • Postów: 832
  • Tematów: 33
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Niniejszym otwieram

Makbet, Aquila - powodzenia!!!!


  • 0



#3

Makbet.

    Medicus

  • Postów: 979
  • Tematów: 90
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 10
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Salvete Amici !


Mógłbym zacząć jakąś tkliwą gadką, na temat tego jak to bardzo się cieszę, że mogę dla was debatować i jak to bardzo zależy mi na zjednaniu sobie waszych pozytywnych opinii. Mógłbym, ale nie zacznę. Cieszy mnie fakt, że mogę ponownie zmierzyć się z Aquilą, wzbogacić swoją wiedzę historyczną za pomocą tej debaty oraz rozwinąć zdolności polemiczne. To zaś czy wpasuje się w czyjeś ramy sympatii, obchodzi mnie w takim samym stopniu jak problemy syberyjskich wiewiórek, które zmuszone są szukać pożywienia pod śniegiem. Bowiem nie zależy mi na tym by uzyskać szeroką aprobatę, swoją debatę kieruję do starszej części użytkowników na forum, która nie omieszka poklepać po plecach albo zasadzić mocnego kopa w cztery litery jeślibym się ociągał. Notabene, poklask i dezaprobata trzynasto i czternastolatków, jedynie przyprawi mnie o poirytowanie. Już możecie opuścić ten temat. Tym jakże optymistycznym akcentem, mogę zmienić nieco ton wypowiedzi.

Dziękuję wszystkim starszym wiekiem użytkownikom za pozostanie w temacie. Wiążę głębokie nadzieje z tym, że dam radę utrzymać należyty poziom tej debaty, bo o wpisy ze strony Aquili martwić się chyba nie muszę. Zgromadzoną wiedzę i materiały postaram się przedstawić w taki sposób, by były dla wszystkich tak samo klarowne i zrozumiałe. Celem debaty nie jest bowiem wyrywanie sobie punkcików reputacji ( których jako moderator i tak by mnie dostał :D ) czy też popadanie w konflikty obu debatujących, to było by dość infantylne. Zarówno dla mnie jak i dla Aquili, to tylko zabawa z której obydwoje możemy coś wynieść, ale i do której wiele wnosimy. To właśnie to co wniesiemy i w jaki sposób to wniesiemy, odciśnie piętno na waszych poglądach i wiedzy na temat tych cesarzy. Wasza wiedza na ten temat, zależy teraz od naszej treściwości oraz sumienności i to właśnie jest celem tej, ale i nie tylko tej debaty – zaznajamianie czytających z tematyką w taki sposób, by sami mogli nabytą wiedzę w późniejszym okresie wykorzystać czy też przekazać dalej. Taki sposób prowadzenia debaty, pozwala WAM wyrobić sobie własne zdanie na dany temat, a nie jak to często ma miejsce, podpisywać się pod światopoglądem lepiej znanego adwersarza.

Chciałem powiedzieć, że skład sędziowski do tej debaty nie mógł być lepszy. Cieszy mnie, iż oceniać naszą pracę będą ludzie rzeczowi i rozumni, którzy sami także mają jakąś wiedzę na temat Rzymu. Małym zaskoczeniem dla mnie samego, było zgłoszenie się Vaherema jako jednego z sędziów. Byłem przekonany, że osoba, której wpisy z zapałem śledziłem, gdy zaczynałem przeglądać forum, raczej już tu nie zagląda i zajmuje się czymś bardziej treściwym. To kolejna rzecz, która wywołuje uśmiech na mej twarzy. Vaherem bowiem podziela to samo zamiłowanie do historii co i my, a za ulubionego cesarza ma właśnie Juliana. To motywuje mnie samego do właściwego przybliżenia historii Flawiusza Klaudiusza Juliana Apostaty. Ironmacko zajmuje już chyba stały wakat sędziego w każdej debacie, tym bardziej wyrażam satysfakcje z jego obecności w składzie. Miałem przyjemność nie raz, nie dwa przeczytać oceny Iron’a, wiem, że z jego strony mogę się spodziewać surowej acz konstruktywnej oceny. Korhil z kolei w swych wypowiedziach na forum, zawsze stara się utrzymać poziom i szacunek względem innych użytkowników forum. Toteż co do jego obecności w składzie również nie mam żadnych zastrzeżeń. Dziękuję panowie, że się zgłosiliście.

Wypadałoby przejść do tej właściwej części debaty, mimo, że to dopiero pierwszy wpis. Otóż nagromadzonego materiału do debaty mam troszkę i nie wiem, czy ze wszystkim dam radę się zmieścić (taka mała rehabilitacja za końcówkę naszej ostatniej debaty, Aquilo  ), już w pierwszym wpisie postanowiłem przybliżyć wam, ogólny zarys historii Juliana. W kolejnych wpisach będę nieco bardziej drobiazgowy, omówię sposób zarządzania, prowadzenia polityki, przeprowadzone reformy, stosunek do religii chrześcijańskiej oraz do wielu myślicieli ówcześnie żyjących. Postaram się także omówić listy Juliana oraz książki, takie jak choćby „Nieprzyjaciele Brody”. Poniższy fragment, jest artykułem, który napisałem już jakiś czas temu na rzecz serwisu VideVeritatis.pl( na który to wszystkich chcąc popolemizować w miłej atmosferze i na poziomie, zapraszam), toteż zaznałem małego komfortu jeżeli chodzi o pierwszy wpis. Artykuł kończy się bibliografią, następnie przejdę do dalszej części wpisu. Zaczynajmy !

Dołączona grafika


Przyglądając się historii Starożytnego Rzymu, nie sposób pominąć osoby, które stały na jego czele, w tym cesarza Juliana „Apostatę” a właściwie Flawiusza Klaudiusza Juliana. Był nie tylko ostatnim cesarzem z rodu Konstantyna, ale i ostatnim z cesarzy praktykującym wiarę swoich przodków. Z tego tytułu, na długo po śmierci, został mu nadany przez chrześcijańskich pisarzy przydomek „Apostata”, czyli po prostu „odstępca”. Nie godzi się, by w naszą świadomość zapadły tylko tak sztampowe informacje o nim.

Julian przyszedł na świat w Konstantynopolu w roku 331 n.e. Jego ojcem był przyrodni brat Konstantyna Wielkiego, Juliusz Konstancjusz, który został zabity podczas rzezi wszczętej po śmierci ówcześnie panującego cesarza Konstantyna. Rzekomo przed śmiercią cesarz miał wypowiedzieć, że został otruty przez członków rodziny, to sprawiło, że oddani cesarzowi żołnierze sami postanowili doszukać się sprawiedliwości licznymi morderstwami. Mając na uwadze, że sprawa ciągnęła się przez kilka tygodni można spekulować nad zaangażowaniem synów Konstantyna w rzeź, którzy w ten sposób pozbyli się ewentualnych konkurentów do objęcia tronu. Ze względu na młody wiek Julian znalazł się w gronie nielicznych, którzy przeżyli rzeź. Również jego przyrodni brat Gallus, który był wtedy ciężko chory – przewidywano, że umrze – uniknął śmierci.

Dalszą opiekę nad Julianem przejęła babka w Bitynii, a kształceniem młodego Juliana zajął się biskup Georgios z Cezarei Mazaki, chociaż inne źródła za pierwszego nauczyciela Juliana podają arianina Euzebiusza z Nikomedii. Biskup dysponujący dość pokaźną biblioteczką przywiózł ze sobą najważniejsze dzieła chrześcijańskie, wśród nich znalazł się Vita Constantini (Żywot Konstantyna). Dzieło to wprawdzie spełniało ówczesne wymogi gatunkowe, jednakże prezentuje Konstantyna jedynie w superlatywach pomijając jego negatywne cechy. To bardziej przewodnik dla chrześcijańskiego władcy, niż dobrego polityka. Samo autorstwo też wzbudza kontrowersje, bowiem nie jest do końca stwierdzone, czy za jego napisaniem stoi Euzebiusz z Cezarei czy też jego następca Akacjusz. Wśród wielu przywiezionych przez biskupa ksiąg, znalazły się też takie, które posiadały pogańskich filozofów.(Notabene pozwoliłem sobie użyć określenia „pogańskich” ze względu na rozwijający się w tym czasie nurt chrześcijański. Historycy zwykli używać określenia ”politeistyczny” zamiast „pogański”, tak więc z góry prostuję.) Biskup pozwalał czytać je Julianowi. Tym samym otwarł przed nim nowy świat. Świat antycznej Grecji i poszanowania dla wiedzy. Oczarowany Julian zaczął robić odpisy niektórych dzieł, które w przyszłości zasilą jego własną bibliotekę. Przedmiotem zainteresowania Juliana były przede wszystkim takie dzieła, w których zawarte tezy zostały obalone przez chrześcijańskich pisarzy. To dawało mu możliwość polemiki z nauczycielem. Następnie Julian przeszedł pod naukę eunucha Mardoniusza. W 342 roku dwaj bracia z woli cesarza zostali zesłani do posiadłości w Macellum w Kapadocji. Tam Julian poświęcił się lekturze i nauce. Stosunek młodego Juliana do zdobywania wiedzy, doskonale odwzorowuje wypowiedź już z czasów, gdy Julian był cesarzem:

„Jedni kochają konie, inni ptaki, jeszcze inni zwierzęta różne. Ja natomiast od dziecka namiętnie pragnąłem posiadać książki.”


Niedługo potem powrócił z zesłania, mając okazje ponownie mieszkać w Nikodemii. Wtedy po raz pierwszy poznał znakomitego pogańskiego rektora Libaniusza, niestety nie mógł zostać jego uczniem z powodów religijnych. Tu pozwolę sobie, na małą wycieczkę słowną. Wyobraźmy sobie jakie rozczarowanie musi przeżywać osoba żądna wiedzy, która z powodu powszechnie panującego światopoglądu, nie może poszerzać swojej wiedzy…

Dołączona grafika


Po pewnym czasie Julian ponownie zawitał w Azji Mniejszej, aby studiować w Pergamonie i Efezie. Zetknął się tam z teurgią, czyli praktykowaniem rytuałów o niekiedy magicznym charakterze. Kierunkiem filozoficznym powiązanym z neoplatonizmem. Po trzech latach, w roku 354 Julian zostaje wezwany do Mediolanu w sprawie Gallusa, gdzie przez siedem miesięcy przebywał w areszcie domowym. (Sprawą Gallusa zajmiemy się trochę później.) Dopiero za sprawą żony Konstancjusza II, która przekonywała męża do niewinności, Julian został uznany za nie stanowiącego zagrożenia i ułaskawiony. Pozwolono mu również powrócić do swojego majątku, który odziedziczył po matce. A po kilku dniach Julian rozpoczął studia w Atenach, gdzie poznał Grzegorza z Nazjanzu. Tam też został wtajemniczony w misteria eleuzyńskie.

Misteria eleuzyńskie, odbywały się na cześć bogini Demeter oraz jej córki Kory. Grecja była obfita w religie i poszanowanie bogów. Starożytni grecy doszukiwali się świętości we wszystkim co ich otaczało i czego nie byli w stanie pojąć. Poprzez kultywowanie bóstw i oddawanie im czci, pragnęli zapewnić sobie dobrobyt i szczęście w zaświatach.

Nauka w Atenach nie trwała zbyt długo. Spodziewając się najgorszego, ponownie znalazł się w Mediolanie, gdzie ku swojemu zaskoczeniu w listopadzie 355 roku został mianowany cezarem na Zachodzie. Po czym poślubił Helenę, siostrę Konstacjusza.

Zapewne intryguje Cię czytelniku, dlaczego Konstancjusz, który kilka lat temu jeśli nie z rozkazu to z całą pewnością za jego wiedzą pozwolił by zabito ojca Juliana, teraz powołuje krewnego na swoje współwładcę ? Nie jest łatwo w polskiej sieci doszukać się informacji na ten temat, jednakże gdy zasięgniemy informacji w języku angielskim i porównamy je z artykułem ze strony histrurion.pl, kształtuje nam się zarys kilku powodów ( które przeplatają się w obu źródłach). Po primo, jeszcze na długo przed mianowaniem Juliana cezarem, bo w roku 340, dochodzi do sporu pomiędzy pozostałymi synami Konstantyna Wielkiego, Konstansem i Konstantynem II. Pretekstem dla którego obaj bracia rozpoczęli konflikt zbrojny, był rzekomy brak umiejętności zarządzania przez Konstansa. Toteż Konstantyn II zaatakował prowincje włoskie. Konstantyn II ponosi jednak, ku zaskoczeniu wszystkich, porażkę w bitwie a przy tym traci i życie. Z kolei dziesięć lat później, Konstans traci życie na skutek buntu Magnencjusza. Jedynym pretendentem do roli władcy pozostaje Konstancjusz, który korzysta z tej możliwości.

Dołączona grafika


Konstantyn II, Flavius Claudius Constantinus


Dołączona grafika


Konstans I, Flavius Iulius Constans


Dołączona grafika


Konstancjusz II, Flavius Iulius Constantius


Chcąc pomścić śmierć brata i zdławić rebelię, Konstancjusz II zmuszony był wyruszyć na zachód. Cesarstwo nie mogło jednak być bez władcy, toteż w roku 351, miano cezara wschodu otrzymuje brat Juliana, Gallus. Gallus nie był ambitnym władcą, można ośmielić się o stwierdzenie, iż nawet nie podołał swojemu zadaniu. Za nadmierne wykorzystywanie władzy, został oskarżony przez Konstancjusza II o prowadzenie rządów terroru i skazany na śmierć poprzez ścięcie. Tym samym jedynym żyjącym pretendentem do miana cezara pozostaje Julian, a zagrożenie płynące od sasanidzkiej Persji zmuszają Konstancjusza do mianowania Juliana cezarem na Zachodzie.

Dołączona grafika


Julianowi przypadło niełatwe zadanie, miał bowiem zwalczyć plemiona germańskie, które dopuszczały się ataków na tereny cesarstwa. Julian okazał się znakomitym dowódcą i strategiem, nie mając jednocześnie żadnego doświadczenia w wojnach. W roku 356 udaje mu się odbić miasto Colonia Agrippina, rok później zwycięża nad Alamanami w Strasburgu. A w roku 358 dokonuje zwycięstwa nad Frankami salickimi w okolicach dolnego Renem. Nie wszystko jednak układało się tak pięknie, w roku 359 Persowie zaatakowali imperium, zdobywając po trwającym 70 dni oblężeniu twierdzę Amidę. Po otrzymaniu wiadomości o utracie Amidy, Konstacjusz II zażądał od Juliana wsparcia, co spotkało się z buntem ze strony żołnierzy, którzy w Lutecji obwołali Juliana pollona. Notabene, Julian był pierwszym cesarzem intronizowanym poprzez podniesienie na tarczy.

Imperium znów miało dwóch cesarzy. Aby uniknąć wojny Julian napisał list do Konstancjusza, w którym zapewniał go o swojej lojalności. List nie spotkał się jednak z pokojową reakcją Konstancjusza, który nie potrafił uznać Juliana za równego sobie. Wiosną 360 roku, Julian wyruszający na wojnę przeciwko Frankom musiał liczyć się z koniecznością walki na dwa fronty, bowiem Konstancjusz przygotowywał się do wojny z samozwańcem. W obawie przed poniesieniem klęski w wyniku jednoczesnego ataku Konstancjusza i barbarzyńców zza Renu, Julian postanowił zaatakować jako pierwszy. Podzielił swoją armię na dwa korpusy, w tym jeden przeszedł przez Alpy i szedł doliną Padu, a drugi kierował się w stronę Dunaju. Julian wyruszył wraz z drugim korpusem. Po dotarciu do celu, w dolinie Dunaju udało im się zdobyć wiele łodzi, którymi przeprawili się do Sirmium, które opanował. Płynąc wraz z prądem, Julianowi udało się ominąć największe ośrodki poddane Konstancjuszowi. Niedługo pod panowaniem Juliana znalazły się także Naissus i Serdyka, a przełęcze były kontrolowane przez oddziały Juliana. To pozwoliło mu oddalić od siebie ryzyko niespodziewanego ataku. Nie wszyscy byli jednak oddani Apostacie, oddziały z Sirmium, które nie przekonały się jeszcze do nowego władcy, które wysłano do Galii zbuntowały się i przejęły Akwileję w imieniu Konstancjusza, a pasmo sukcesów przerwało nieudane oblężenie. Sytuacja wydawała się przegrana, jednakże wątpliwości rozwiała śmierć cesarza, który na swojego spadkobiercę i prawowitego władcę wyznaczył Juliana. W roku 361 Julian triumfalnie wkracza do Konstantynopola, po czym kieruję się do kościoła Świętych Apostołów, gdzie oddaje hołd szczątkom Konstancjusza.

Julian od początku swego panowania, odciął się od schematu władzy. Rozkazał zwolnić tysiące eunuchów, służących i strażników. Zajął się dobitnie reorganizacją życia na dworze cesarskim ograniczając przepych i przybytek. Odnosił sukcesy nie tylko militarne ale i administracyjne. Jeszcze jako cezar na Zachodzie, ograniczając wydatki i ściągając zaległe podatki od wielkich właścicieli ziemskich, możliwym było obniżenie podatków w Galii. Nowy władca nie ograniczył się jedynie do swojego dworu, zajął się również redukcją biurokracji na terenie całego państwa, nadając władzom miejskim uprawnienia, które do tej pory leżały tylko w interesie urzędników cesarskich. To pozwoliło Julianowi sprawować bardziej bezpośrednią kontrolę nad państwem. Krokiem, którym zdobył przychylność społeczeństwo było usunięcie z dworu współpracowników Konstancjusza, w ten sposób Julian nie tylko pozbył się wrogich sobie ludzi, ale i spełnił żądanie społeczeństwa, które domagało się ukarania tych, którzy dopuszczali się nadużyć.

Polityka Juliana nie była nastawiona ku chrześcijaństwu, stąd też jego późniejszy przydomek, apostata. Pragnął przywrócić wierzenia swoich przodków, które za sprawą edyktu mediolańskiego wydanego w 313 roku podupadły. W tym celu rozkazał chrześcijanom oddać majątki i bogactwa, które zostały zrabowane z świątyń pogańskich lub ich pieniężną równowartość. Julian był świadomy tego, że użycie siły przeciwko wyznawcom Chrystusa tylko umocni ich w sile. Toteż starał się osłabić znaczenie chrześcijaństwa, jako bardziej przychylnego społeczeństwu. W tym celu ze szkół zostali zwolnieni chrześcijańscy mówcy a biskupi stracili możliwość podróżowania na koszt państwa. W edykcie o tolerancji Julian ogłosił, że wszystkie religie są równe wobec prawa, ale także przywrócił z wygnania biskupów wcześniej zesłanych na banicje. Można doszukiwać się tu przejawu tolerancji, chociaż lepszym rozwiązaniem wydaje się celowe osłabienie chrześcijaństwa, poprzez rozrost i nabranie sił przez pomniejsze ruchy heretyckie, siejące niezgodę między chrześcijanami. Pomimo odium jakim Julian darzył chrześcijan, nie ukrywał podziwu wobec polityki społecznej i organizacji kościoła. W wielu pismach do kapłanów pogańskich, Julian nawoływał do prowadzenia działań filantropijnych, na wzór chrześcijan oraz do zhierarchizowania kleru. Wielkie znaczenie przywiązywał do trybu życia kleru, który długie godziny poświęcał na czytanie dzieł filozoficznych oraz modlitwę. Pragnął by jego kapłani prowadzili tryb życia, który nie tylko świadczył by o ich przywiązaniu do wiedzy, ale także zbliżyłby się do jego trybu życia.

Przeszukując Internet w poszukiwaniu dzieł Juliana i jego wypowiedzi, znalazłem stronę Antyk kontra Chrystianizm, gdzie autorzy znaleźli wiele wypowiedzi Juliana, które pozwolę sobie tutaj przytoczyć. W szczególności te, które odnosiły się do Galilejczyków. (Resztę omówię w kolejnych wpisach).

” Wydaje mi się pożytecznym wyjaśnić wszystkim powody, które przekonały mnie, że machinacje Galilejczyków są ludzkim wymysłem wypływającym z ich przewrotności. Nie zawierają one nic boskiego, i jedynie irracjonalna część duszy, która, podobnie jak to ma miejsce u dzieci, lubuje się w baśniach, pozwala uwierzyć w ich monstrualne kłamstwa.
Odrzucając wszystko, co dobre i wartościowe zarówno u Greków, jak i u Żydów Mojżesza, przyjęli zarówno od jednych, jak i od drugich to wszystko, co można określić jako przywary najgłębiej zakorzenione w narodach, bezbożność od płytkich Żydów, a rozwiązłe i nieuporządkowane życie z naszego pospolitego nieróbstwa, i to wszystko chcą głosić za najlepszą formę religijności.
Jeśli lektura waszych pism wam wystarcza, to dlaczego zbliżacie się do mądrości Greków? Być może lepiej byłoby dla was trzymać się z dala od ludzi uprawiających te nauki niż unikać spożywania ofiarnego mięsa. Bowiem kto je spożywa, jak zresztą mówi Paweł, ten nie ponosi żadnej szkody, lecz jedynie, jakby to powiedzieli wasi mędrkowie, gorszy brata swego. Właśnie dzięki naszej mądrości mogliśmy utrzymać z dala od nieprawości to, co najlepszego zrodziła natura między wami. Dlatego też ten spośród was, kto miał chociaż trochę wrodzonych predyspozycji, szybko odchodził od waszej bezbożności. Lepiej więc wam będzie trzymać ludzi z dala od mądrości, a nie od mięsa ofiarnego. Myślę nawet, że jesteście w pełni świadomi tego, jak bardzo szkodliwe dla rozwoju inteligencji są wasze Pisma święte, w przeciwieństwie do naszych, i że wasze nikomu nie pomogą w tym, by się stał najlepszy, a nawet tylko dobry, podczas gdy nasze mogą uczynić lepszym nawet tego, kto jest całkowicie pozbawiony darów naturalnych. [...]. A wy jesteście tak nieszczęśni i głupi, że uważacie za boskie te teksty, które nie pozwalają stać się ani mądrzejszym, ani bardziej mężnym, ani w niczym ulepszyć siebie, a przypisujecie Szatanowi i jego sługom te, które dostarczaj ą męstwa, mądro¬ści, sprawiedliwości.
Poniższe fragmenty za przypisami zawartymi w polskim wydaniu Porfiriusza z Tyru Przeciw chrześcijanom
Jeśli Słówo jest waszym zdaniem Bogiem, zrodzonym z Boga, i jeśli jest zrodzonym z substancji Ojca, dlaczego mówicie, że Dziewica jest matką Boga? Jakże mogła ona zrodzić Boga, skoro należała według was ona do ludzkiego gatunku ? (Cyryl= 276 E)
Prawodawca {tj. Mojżesz} zakazał służenia wszelkim bogom z wyjątkiem Tego, którego dziedzictwem jest Jakub i lud Izraela {por. Pwt 32.9} i nie tylko to on powiedział, ale i również dodał to, co myślę: nie będziesz złorzeczył bogom {Wj 22.27} (Cyryl= 238 D)
Mojżesz nauczał, że jest tylko jeden jedyny Bóg, posiadający wielu synów, żyjących między narodami. (Cyryl=290 E)
{opowieść o odesłaniu demonów w świnie} Przeto, o ile jeśli żaden z tych opisów nie jest baśnią zawierającą ukryte znaczenie, jak sam uważam, to słoa dotyczące Boga są pełne wielkiego bluźnierstwa (Cyryl=94A)
{kuszenie Jezusa przez szatana Mt 4,7} jakże diabeł doprowadził zbawiciela, który przebywał na pustyni aż na szczyt świątyni?
[najwyższy Bóg przekazał władze czuwania nad sprawami świata bogom pośrednim, co wcale nie umniejsza Jego potęgi] (Cyryl=115D i 148BC)
W żaden sposób Bóg nie okazuje się ani rozdrażniony, oburzony czy w złości, w żaden sposób nie zaklina się ani nie sklania się za jedną stroną bardziej niż za drugą albo też się odwraca, jak mawia Mojżesz pisząc o wydarzeniu z Pinchasem {Lb 25.7-13}.(Cyryl=160 D)
Ludzki gatunek jest śmiertelny i ulegający zniszczeniu. Jest zatem rzeczą naturalną, że dzielą ludzkie są zniszczalne, że ulegają zmianie i w różne sposoby przechodzą z jednego stanu w drugi. Ale skoro Bóg jest wieczny, podobnie i wypada, aby Jego prawa były wieczne. (Cyryl=143 C)”


Oraz pełny tekst po angielsku: http://www.tertullia...eans_1_text.htm

Na podstawie tego tekstu w sposób klarowny rysuje nam się stosunek Juliana do chrześcijaństwa, uważa je za gorsze od religii swych przodków, zarzuca mu głupotę i brak możliwości doskonalenia się. Oraz uważa za hańbiący brak możliwości pobrania wiedzy z biblijnej lektury.

O stosunku Juliana, do filozofów chrześcijańskich świadczy poniższy list do [św.]Bazylego. (Listami miałem zajmować się później, wiem.)

„Przysłowie mówi: „Ty nie wojnę zwiastujesz”, ja zaś dorzucę jeszcze słowo komika: ,,złotą mi przynosząc wieść”. Przybądź więc, dokaż tego czynem i pośpiesz do nas, a przybędziesz jako przyjaciel do przyjaciela... Co prawda, nieustanna, wspólna praca nad państwowymi sprawami może się wydawać do pewnego stopnia uciążliwa dla tych, co nic nie czynią niedbale. Jednakże Ci, co w trosce o nią uczestniczą, są to ludzie, jestem tego pewny, przyzwoici, rozsądni i bez wyjątku nadają się do wszystkich zajęć. Dają mi więc pewną ulgę, tak iż mogę niczego nie zaniedbując także zażywać spoczynku. Współżyjemy bowiem bez tej dworskiej obłudy, której, jak myślę, dotąd jednej tylko doświadczyłeś, zgodnie z którą chwalący nienawidzą chwalonych nienawiścią sroższą niż swych największych wrogów. Przeciwnie my, z zachowaniem przystojnej między nami swobody badając się wzajem, gdy zachodzi tego potrzeba, i nawet udzielając sobie nagany, niemniej jednak kochamy się wzajem... Dlatego dana nam jest możność (oby zawiść była od nas daleka!) przystępować do pracy po wypoczynku, w toku pracy nie czuć znużenia, zasypiać zaś bez strachu; wszak, gdy czuwam, czuwam, rozumie się, nie tyle z myślą o mnie, ile o wszystkich pozostałych.
Być może, zasypałem Cię stekiem próżnych słów i niedorzeczności: wszak, uległszy słabości, pochwaliłem samego siebie, niby ów przysłowiowy Astydamant. Lecz napisałem to, aby Cię przekonać, że przybycie Twoje, człowieka rozumnego, przyniesie mi więcej korzyści, niż odbierze wolnego czasu. Pospiesz, skorzystawszy, jak już mówiłem, z poczty państwowej, a spędziwszy z nami tyle czasu, ile Ci się podoba, odjedziesz od nas, kiedy sam zechcesz, odprowadzony, jak przystoi.
13, pollon, 2763 a.u.c.”


Zimę 362/363 Julian spędził w Antiochii, gdzie sumiennie przygotowywał się do wyprawy przeciwko Persom. Nie można powiedzieć, by pobyt w Antiochii był przyjemny dla Juliana. Miejscowa ludność domagała się wskrzeszenia wyroczni świątyni pollona w Dafne, winą za jej zamilknięcie oskarżali zwłoki męczennika pochowane przy świątyni za czasów Decjusza.

Dołączona grafika


Decjusz, Gaius Messius Quintus Decius


Julian rozkazał przenieść je w inne miejsce, co spotkało się z dezaprobatą chrześcijan. Niedługo potem świątynia spłonęła, a winą obarczono chrześcijan, został też zamknięty główny kościół w Antiochii. Mimo, iż późniejsze dochodzenie wykazało, że pożar był wynikiem przypadku. Niesmak i wrogość między chrześcijanami a politeistami wciąż rosła. Dodatkowo na pogorszenie się stosunku z mieszkańcami wpłynął brak pożywienia. Mieszkańcy Antiochii szydzili z Juliana ze względu na jego wygląd jak i upodobania. Trudno wymagać od filozofa by dzielił taki sam entuzjazm z mieszkańcami na widok pędzących po torze rydwanów, sztuk teatralnych czy też pijaństwa. Mieszkańcy Antiochii prezentowali swoje niezadowolenie w dość groteskowy sposób, otóż golili oni się na gładko, gdy to Julian nosił brodę. W późniejszym swym dziele, opisującym niełaski z mieszkańcami „Misopogon”, Julian zarzuca mieszkańcom infantylizm i ignorancje, gdyż twarz władcy jest dla nich ważniejsza od jego poczynań. („Nieprzyjaciół Brody” omówię przy innej sposobności).

Pobyt w Antiochii pozwolił cesarzowi zwiedzić również ruiny drugiej świątyni jerozolimskiej. Czego następstwem było rozkazanie jej odbudowania, do czego nie doszło w dużej mierze przez niechęć samych żydów. Postawione fragmenty zawaliły się na skutek trzęsienia, co chrześcijanie przypisali interwencji boskiej. Warto zauważyć, że po dziś dzień szukając informacji na wielu forach i serwisach znalazłem teksty świadczące o tym, że Judeo-Chrześcijański Bóg pokrzyżował plany odstępcy. Ze względu na przekonania pozostaje mi to przemilczeć, każdy ma prawo do swych poglądów. Tak jak i obłąkani mają prawo wykrzykiwać swoje urojenia.

W marcu Julian wyruszył z kampanią przeciwko Persom, mimo iż sami Persowie starali się początkowo załagodzić konflikt i uniknąć walki. Wraz z armią liczącą sobie 70 000 ludzi wkroczył na tereny sasanidzkie. Następnie armia podzieliła się, 50 tysięcy ludzi wraz z Julianem ruszyło na stolicę Persji, Ktezyfon. Zaś 20 tysięcy pod władzą Prokopiusza, po otrzymaniu posiłków armeńskich miało zaatakować stolicę Persów od północy. Tak się jednak nie stało i Julian zmuszony był polegać tylko i wyłącznie na własnych oddziałach. Mimo to, Julianowi udało się pokonać znaczną część obrońców, jednakże nie zdobył on miasta. Atak na stolicę, spotkał się z wysłaniem w kierunku Rzymian jeszcze większej armii Persów. Tym samym zmuszając Juliana do odwrotu. Dnia 26 czerwca 363 roku oddziały Perskie zaatakowały z zaskoczenia tylną straż Rzymian. Julian chcący zorientować się w sytuacji wyruszył na przód bez żadnego uzbrojenia. Pech chciał, że Persowie zaatakowali i straż przednią, co sprawiło iż Julian znalazł się na pierwszej linii, zagrzewając swych żołnierzy do walki. Włócznia przecinając niebo uderzyła prosto w Juliana, przebijając mu wątrobę, rana okazała się śmiertelna dla cesarza.

Późniejsi chrześcijańscy historycy, starali się włożyć w usta Juliana „Vicisti, Galileae” czyli „Galilejczyku zwyciężyłeś” a za oprawcę uznali świętego Merkuriusza. W tym wypadku jednak, możemy uznać to za czystą konfabulację ze strony chrześcijan.

Z całą pewnością możemy uznać Juliana, za osobę rozsądną i oczytaną, pragnącą poszerzać swoje horyzonty i zaszczepić tą chęć w innych.

Dołączona grafika


Pozwolę sobie zamieścić krytykę Juliana, spod ręki Grzegorza z Nazjanzu.

„Inni dowiedzieli się o tym wszystkim wtedy, kiedy doświadczyli na sobie władzy połączonej z tyranią. Ja widziałem to poniekąd już od dawna, a mianowicie odkąd zacząłem się z tym człowiekiem spotykać w Atenach. Przybył bowiem również i tam, wyprosiwszy to sobie u cesarza zaraz po wypadkach, jakie się rozegrały w związku z jego bratem. Ta jego wizyta dwa miała cele: jeden, całkiem chwalebny, to zapoznanie się z Grecją i tamtejszymi szkołami; drugi cel był dosyć tajemniczy i niewielu znany: chciał zasięgnąć u tamtejszych ofiarników i oszustów porady w swoich sprawach, bo jego bezbożność miała jeszcze pewne hamulce. Wtedy więc — pamiętam dobrze — całkiem trafnie oceniłem tego człowieka, chociaż nie jestem jednym z tych, co w takich sprawach dobrze się orientują. Jasnowidzem uczyniło mnie jednak jego nienormalne zachowanie się i uderzająca powierzchowność; oczywiście, jeśli najlepszym jasnowidzem jest ten, kto poprawnie wnioskuje! Odniosłem bowiem wrażenie, że nic dobrego nie oznacza pochylony kark, podnoszenie i opuszczanie ramion, oczy niespokojne i rozbiegane jak u szaleńca, chwiejny i podrygujący krok, nozdrza rozdęte pychą i wzgardą, śmieszne rysy twarzy, wywołujące takie same skojarzenia nieopanowane i bełkotliwe wybuchy śmiechu, już to opuszczanie, już to podnoszenie głowy bez żadnych powodów, dławiona i utykająca z braku tchu mowa, pytania bez ładu ni składu, wcale nie lepsze od nich odpowiedzi, wpadające jedna w drugą, nieprzemyślane i bezładne jak z ust prostaka. Po co mam opisywać szczegóły? Takim go widziałem przed jego czynami, jakiego poznałem i w czynach. I gdybym tu miał świadków spośród ludzi, którzy wówczas byli razem ze mną i słyszeli moje słowa, niewątpliwie by je potwierdzili, bo widząc to wszystko powiedziałem im: „Co za nieszczęście hoduje i karmi rzymska ziemia”. A kiedy rzuciłem tę przepowiednię, z serca zapragnąłem, żeby się okazać fałszywym prorokiem. Bo to wprost ponad siły pomyśleć, żeby tak potężna fala nieszczęść zalała cały świat i żeby się pojawił taki potwór, jakiego dotąd jeszcze nie było; a przecież słyszało się nieraz o potopach, o strasznych pożogach, o trzęsieniach ziemi i tworzeniu się przepastnych otchłani w jej łonie, a ponadto o nieludzkich charakterach i zwierzętach strasznych a złożonych, będących odmiennym tworem natury. — Toteż i śmierć miał na miarę swego szaleństwa”


Chciałbym przytoczyć tutaj także mowę pogrzebową w wykonaniu Libaniosa, aczkolwiek ze względu na jej obszerność zamieszczam jedynie link: http://pantheion.pl/...Mowa_pogrzebowa

Edward Gibbon o Julianie

Na ogół władcy, gdyby się ich rozebrało z purpury i nagich rzuciło w świat, pogrążyliby się natychmiast w najniższy stan społeczny bez nadziei wyjścia kiedykolwiek z cienia. Ale w wypadku Juliana zasługi osobiste były w pewnej mierze niezależne od stanowiska. Bez względu na drogę, jaką obrałby on sobie w życiu, na pewno dzięki sile swojej nieustraszonej odwagi, żywego dowcipu i wytężonej pilności osiągnąłby najwyższe zaszczyty wybranego zawodu albo już co najmniej by zasługiwał na nie; mógłby się podnieść na stanowisko ministra bądź dowódcy w kraju, w którym by się urodził jako zwyczajny obywatel. Gdyby zazdrosny kaprys władzy zawiódł jego oczekiwania albo gdyby on sam roztropnie zboczył ze ścieżek wielkości, to i tak wykorzystanie tychże samych talentów w jakimś pracowitym odosobnieniu umieściłoby jego szczęście doczesne i nieśmiertelną sławę poza zasięgiem królów. Wydaje się wprawdzie, że w portrecie Juliana, gdy go badamy z drobiazgową i może nawet krytyczną uwagą, czegoś brak do tego, aby postać ta była wdzięczna i doskonała. Nie miał on w sobie geniuszu tak potężnego i wzniosłego jak geniusz Cezara ani doskonałej roztropności Augusta. Cnoty Trajana były chyba bardziej stałe i wrodzone, a filozofia Marka Aureliusza prostsza i bardziej konsekwentna. A przecież Julian stawiał czoło przeciwnościom losu nieugięcie i pomyślność nie uderzała mu do głowy. Po przerwie trwającej od śmierci Aleksandra Sewera przez lat sto dwadzieścia Rzymianie oto znów zobaczyli cesarza, który nie czynił rozróżnienia pomiędzy obowiązkiem a przyjemnością, który dokładał wszelkich starań, aby ulżyć w niedoli swoim poddanym i wskrzesić w nich ducha, i który zawsze usiłował łączyć autorytet z zasługą, a szczęśliwość z cnotą. Nawet fakcja, i to fakcja religijna, musiała uznać wyższość jego talentu, zarówno w czasie pokoju, jak w czasie wojny, i przyznać z westchnieniem, że Julian Apostata kochał swój kraj i zasługiwał na cesarstwo świata doczesnego.”


Monteskiusz o stoikach i Julianie

„Rozmaite sekty filozoficzne u dawnych ludów mogły być uważane za rodzaj religii. Nigdzie zasady nie były godniejsze człowieka i zdolniejsze wychowywać zacnych ludzi niż u stoików; i gdybym mógł na chwilę zapomnieć, że jestem chrześcijaninem, zniszczenie sekty Zenona byłbym gotów pomieścić w liczbie nieszczęść rodzaju ludzkiego.
Przesadzała ona jedynie w rzeczach, w których jest wielkość: we wzgardzie rozkoszy i bólu.
Ona jedna umiała czynić obywateli; ona jedna czyniła wielkich ludzi; ona jedna czyniła wszystkich cesarzy.
Zostawcie na jedną chwilę na stronie prawdę objawioną; poszukajcie w całej naturze, a nie znajdziecie wspanialszego zjawiska niż Antoninowie; Julian nawet, Julian (głos wydarty w ten sposób nie uczyni mnie wspólnikiem jego odszczepieństwa), nie, nie było po nim monarchy godniejszego władać ludźmi.
Uważając bogactwa, zaszczyty, ból, zgryzoty, rozkosze za rzecz czczą, stoicy pracowali jedynie dla szczęścia ludzi, wypełniali obowiązki społeczne: zda się, iż owego świętego ducha, którego czuli w sobie, uważali za rodzaj dobrej opatrzności, czuwającej nad plemieniem ludzkim.
Zrodzeni dla społeczeństwa, wierzyli oni wszyscy, że losem ich jest pracować dla niego, tym mniejszym będąc mu ciężarem, iż nagrody ich mieściły się wszystkie w nich samych; byli szczęśliwi samą swoją filozofią, tak iż, zda się, jedynie szczęście drugich mogło pomnożyć ich szczęście.”


Aleksander Krawczuk, fragment artykułu z Racjonalista.pl

Moim ulubionym cesarzem jest marek Aureliusz. Jednak najbliższy jest mi Julian Apostata. Jest to wspaniała postać w historii Rzymu i jedna z najwspanialszych postaci w dziejach Europy. Imponuje mi on nie tylko ze względu na swój stosunek do religii, ale przede wszystkim ze względu na wspaniałe cechy charakteru. Proszę sobie wyobrazić młodego chłopaka, który kocha książki, spokojne życie uniwersyteckie i starą kulturę. Tak jak Krawczuk właśnie. I w pewnym momencie staje on przed zupełnie dla niego niepojętym zadaniem. Musi jechać z Aten do Galii i walczyć z Germanami. Zwycięży albo zginie. I ten człowiek postawiony w sytuacji rozpaczliwej sprawdza się. Dla mnie jest to coś wspaniałego. I jego stosunek do kultury, która była dla niego...religią. Słyszy pan, jak to ładnie brzmi — minister kultury czci człowieka, dla którego kultura była religią! On chciał ratować kulturę antyczną przed zalewem barbarzyństwa zewnętrznego i wewnętrznego. Tym barbarzyństwem wewnętrznym w owych czasach, niestety muszę to powiedzieć uczciwie, przez co narażę się wielu ludziom, było chrześcijaństwo. Cechowało się pogardą lub — w najlepszym wypadku — obojętnością dla dziedzictwa antycznego świata, które nierozerwalnie było związane z kultem bogów”


Bibliografia
- Mlahanas.de
- NNDB.com
- Racjonalista.pl
- Wikipedia.pl
- Pantheion.pl
- Histurion.pl
- Edward Gibon „ Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego”
-.Tadeusz Boy-Żeleński „ O duchu prawd”


Na przestrzeni debaty będę dość często powoływał się na Aleksandra Krawczuka, którego to książki pozwoliły mi się przygotować do debaty.


Można powiedzieć, że to by było na tyle, jeżeli chodzi o pierwszy wpis. Z każdym kolejnym będziemy wgłębiali się coraz bardziej w życie Juliana, dopatrując się ważnych dla nas informacji na jego temat. Mamy ku temu jeszcze cztery wpisy, a jeżeli Cisz pozwoli, to może uda nam się wynegocjować jeden albo dwa więcej, jeżeli będzie to potrzebne.

Vale…


  • 0



#4

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Salvete omnes!


Salve, Pismire!

S.V.B.E.E.V.

Cieszę się i to potrójnie – po pierwsze dlatego, że debatować mi przyjdzie z Pismire, którego osobiście po prostu lubię. Po drugie – bo przy okazji tej debaty zagłębimy się znowu w świat rzymskiego imperium. A po trzecie – bo ktokolwiek wygra, to i tak wygra Rzymianin ;)

Oczekuję z niecierpliwością na rozwój wydarzeń z jeszcze jednego powodu – bardzo ciekawi mnie owe „starcie” Juliana z Oktawianem. Gdy zdecydowałem się odpowiedzieć na wezwanie kolegi Pismire to od razu do mojej głowy, jako „przeciwnik” cesarza wybranego przez mojego oponenta, przyszedł właśnie ten a nie inny rzymski władca. Rzecz jasna wybór taki a nie inny padł z racji niesłychanych osiągnięć tego pierwszego cesarza, lecz gdzieś tam, w głębi mojego serca drzemie jeszcze jeden, wybitnie nieprofesjonalny powód takiej decyzji – po prostu go lubię.
Dlatego też z mojej strony wszystko było jasne, bo wiedziałem jakie są „plusy” mojego kandydata do roli „najlepszego cesarza”, ale od początku głowiłem się nad prostym pytaniem - co stało za Twoim wyborem, Pismire? O Julianie, zwanym Apostatą, wiedziałem bowiem bardzo niewiele – mianowicie tylko i wyłącznie to, że jako cesarz odrzucił chrześcijaństwo i pragnął wrócić do klasycznej religii. Dlatego też uznałem, że debata ta będzie dla mnie niezwykle ciekawa, ponieważ „zmusi” mnie do poznania kogoś, kogo życie było dla mnie kompletną tajemnicą.
Obawiałem się tylko, że jedynym powodem wybrania przez Ciebie, drogi Pismire, tego władcy było właśnie owe odsunięcie się od chrześcijaństwa a to, jak zapewne się domyślasz, byłoby błędną przesłanką do nawet samego pretendowania do tytułu „najlepszego”. Dopiero gdy coraz więcej zacząłem czytać dostrzegłem prawdziwe przyczyny Twojego wyboru. Wychodzi bowiem na to, że Julian był całkiem porządnym człowiekiem gdy idzie o parę spraw i z pewnością kwalifikuje się wyżej niż wielu innych zasiadających na tronie Rzymian (jak na przykład Honoriusz, który ponoć lubił zwierzęta a gdy Rzym został złupiony w 410 roku n.e. przez barbarzyńców i gdy słudzy donieśli mu, że „Rzym przepadł” miał wpaść w depresję wykrzykując „niemożliwe, przecież dopiero co go karmiłem!” i który uspokoił się i wyraźnie pojaśniał dopiero wtedy, gdy wytłumaczono mu, że chodziło o miasto a nie o jego ulubioną kurę – „Romę” [Rzym] ;) ).

Problem jedynie w tym, że czytając o dokonaniach i życiu Juliana cały czas przychodziła mi do głowy pewna myśl – „ale przecież Oktawian zrobił to samo, tylko że lepiej...”

Czy myśl ta okaże się prawdziwa – zobaczymy niebawem już sami.

Myślę, że to dobry pomysł aby przedstawić we wstępie życie swojego kandydata – oczywiście w skrócie. Poszczególne (wartościowe z punktu widzenia debaty) cechy i osiągnięcia opiszę zaś, podobnie jak Ty, w dalszych wpisach. Dlatego też pójdę Twoim śladem i zaproszę na opowieść o życiu boskiego Augusta.

Dołączona grafika


Ojcem Oktawiana był Gaius Octavius – człowiek stosunkowo zamożny, lecz należący do niezbyt znaczącego rodu Octavii (Oktawiuszy), co w przypadku Rzymianina było dość sporą przeszkodą w życiu politycznym. W jego przypadku zaś historia potoczyła się nieco inaczej - powoli wspinał się po szczeblach kariery – został kwestorem, potem pretorem. W roku 60 p.n.e., kiedy skończyła się jego kadencja, został mianowany gubernatorem Macedonii – ówczesnej prowincji Rzymu (którą to stała się jakieś sto lat wcześniej gdy macedońska falanga nie sprostała potędze legionów ;) ). Zanim jednak Gaius miał zostać tam oddelegowany otrzymał od senatu rozkaz, aby rozprawić się z bandami niewolników panoszących się w pobliżu miasta Turioj (Thurioi/Thurii). Zadanie to wypełnił bez najmniejszego problemu – a później pożeglował do Macedonii. Tam okazał się bardzo zdolnym zarządcą – chwalono jego odwagę w działaniu jak i sprawiedliwość. Gdy było trzeba umiał także sięgnąć po miecz i bronić rzymskich zdobyczy przed barbarzyńskimi zakusami. Sam Cycero – ówczesny wielki rzymski mówca – miał mieć o nim bardzo dobre zdanie. Jego sukcesy na stanowisku gubernatora nie przeszły niezauważone – w roku 59 p.n.e. pożeglował z powrotem do Italii gdzie chciał stanąć do wyborów na urząd konsula (a było to najwyższe stanowisko w państwie w czasie pokoju). Niestety nie doszło do tego – Gaius Octavius, ojciec przyszłego cesarza, zmarł zanim dotarł do Rzymu.

Główna postać naszej debaty (z mojej strony) przyszła na świat 23 września roku 63 p.n.e. – w chwili śmierci ojca miała zaledwie cztery lata. Gaius Octavius Thurinus, bo tak się wówczas mój „kandydat” nazywał, odebrał standardową edukację tak cenną dla członków wyższych klas – uczył się greki a także sztuki przemawiania. Za edukację odpowiadała głównie jego matka – Atia Balba Caesonia. Lecz wykształcenie nie było jedyną cenną rzeczą od niej otrzymaną (poza życiem rzecz jasna ;) ). Otóż owa Atia była córką niejakiej Julii Caesaris, która z kolei była siostrą niejakiego... Juliusza Cezara.
Ponoć to właśnie na pogrzebie owej siostry Cezara Oktawian wygłosił swoją pierwszą publiczną mowę. Widocznie była dobra, ponieważ Juliusz Cezar od razu zwrócił uwagę na młodzieńca – a jeżeli ktoś zwrócił uwagę tak wielkiego człowieka, to mógł liczyć na ciekawe perspektywy w przyszłości (lub nieciekawe, jeśli podpadł ;) ).

W tym samym roku w którym Cezar odniósł ostateczne zwycięstwo nad Pompejuszem młody Oktawian przywdział po raz pierwszy, w wieku piętnastu lat, swoją toga virilis – tym samym wkraczając w dorosłość. Tuż po tym, dzięki protekcji Cezara, młody Oktawian stał się pontifexem – kapłanem, a także (na krótko pod jego nieobecność) prefektem Rzymu (co było dość symbolicznym stanowiskiem, ale pomogło Oktawianowi zwrócić na siebie uwagę).
Jego związki z Cezarem stawały się coraz bardziej widoczne – dyktator często zabierał go ze sobą na rozmaite uroczystości a nawet pozwolił wziąć udział w swoim triumfie.
Jednak, jak przystało na prawdziwego Rzymianina, Oktawian musiał też otrzymać wykształcenie wojskowe i przynajmniej raz wziąć udział w prawdziwej kampanii wojennej. A któż mógłby lepiej o to zadbać niż sam wielki zdobywca Galii – Cezar? Oktawian obiecał dołączyć do niego w Hiszpanii, gdy ten zmagał się z niedobitkami wojsk Pompejusza, lecz los nieco pokrzyżował jego plany. Okręt, którym płynął wraz ze swoimi towarzyszami, zatonął przy wybrzeżu i młody Oktawian musiał przedostać się niepostrzeżenie, przez terytorium wroga, do obozu Cezara. Osiągnięcie to ponoć zrobiło wielkie wrażenie na dyktatorze. Odtąd razem spędzali czas podczas wyprawy – Cezar uczył go rozmaitych rzeczy związanych z wojskowością lub administracją, Oktawian zaś pilnie słuchał. Ciekawe czy wiedział, jak bardzo przyda mu się ta wiedza w przyszłym życiu...

Cezar miał wobec niego dalsze plany – wraz z jego przyjaciółmi - Gaiusem Cilniusem Maecenasem i Quintusem Salvidienusem Rufusem, posłał go do Macedonii, aby tam dalej studiował. Miał też, w przyszłości, objąć ważne stanowisko w armii i wyruszyć z Cezarem na rozciągającą się za wschodnią granicą państwa rzymskiego Partię. Niestety (a może na szczęście ;) ) do tego nie doszło. 15 marca roku 44 p.n.e. Juliusz Cezar został zamordowany w sali senatu.

Oktawian, gdy tylko się o tym dowiedział, ruszył pospiesznie do Italii. Gdy dopłynął do portu usłyszał coś niespodziewanego. Otóż w swym testamencie zamordowany dyktator czynił młodego Oktawiana swoim spadkobiercą – oddawał mu nie tylko majątek, ale co ważniejsze – swoje imię. Niniejszym Oktawian stał się adoptowanym synem Cezara i od tej pory przyjął imię Gaius Julius Caesar Octavianus.

Sytuacja w państwie była nieciekawa – zabójcy Cezara zostali objęci amnestią, choć lud ich nienawidził. Po pierwsze Cezar zapisał swoje ogrody miastu, po drugie zapisał sporą część swojego majątku do rozdania mieszkańcom, po trzecie zaś Marek Antoniusz wygłosił płomienną mowę, która zwróciła nienawiść tłumu na Brutusa, Kasjusza i resztę morderców.

Szybko jednak okazało się, że samo imię Cezara (jak i miłość ludzi, którzy kochali jego „przybranego ojca” – w tym niezwykle cennych weteranów wojennych) nie pomogą mu w spełnieniu swoich ambitnych marzeń. Pomimo wzajemnych niechęci Oktawian i dwóch innych wielkich wodzów – Marek Antoniusz i Marek Lepidus – zawarli układ zwany Drugim Triumwiratem. W ten sposób Oktawian stał się jednym z trzech najważniejszych osób w państwie.

Tymczasem na naszego bohatera spadł kolejny niespodziewany zaszczyt – 1 stycznia 42 roku p.n.e. Juliusz Cezar został pośmiertnie uznany za boga – Divus Iulius. Oktawian zatem mógł, całkowicie legalnie, przyjąć tytuł Divi filius – syna boskiego.

Z czasem jednak napięcie między triumwirami rosło, a gdy zostało ich tylko dwóch na scenie politycznej (Oktawian i Marek Antoniusz) pewne było, że dojdzie między nimi do ostatecznego boju. Choć żaden z nich nie chciał uchodzić za tego, kto rozpocznie nową wojnę domową, obaj szykowali się do niej w swych terytoriach którymi zarządzali – Oktawian na zachodzie, Antoniusz zaś na wschodzie (gdzie żył razem z Kleopatrą).

W końcu Oktawian uzyskał jednak to, czego pragnął. Wyruszył na wojnę z Antoniuszem. Wojnę, która w ostatecznym rozrachunku dała mu pełnię władzy w państwie.

Tak narodziło się Cesarstwo.

W następnych wpisach postaram się przedstawić, krok po kroku, dlaczego to Oktawian powinien (moim zdaniem) zasługiwać na miano „lepszego cesarza”. Rozbuduję powyższy (bardzo szkicowy) życiorys i dodam najważniejsze wydarzenia i decyzje jakich dokonał August już po osiągnięciu władzy – a więc to, o czym mamy tutaj debatować. Postaram się też opowiedzieć nieco o Julianie, abyśmy mogli jak najlepiej porównać obu władców (Pismire, choć jesteś zacnym przeciwnikiem to nie sądzę abyś z własnej woli zechciał przedstawić w obiektywnym świetle porażki Juliana, dlatego postaram się zrobić to jak najlepiej za Ciebie ;) ) i abym mógł wykazać, że Oktawian w niektórych sprawach dorównywał, w wielu zaś górował nad Twoim „ulubieńcem”, Pismire ;)

Dlatego, aby niepotrzebnie nie przedłużać, zakończę ten formalny krótki wstęp (postanowiłem oszczędzać wstępy katując Worda dopiero przy "właściwych" wpisach, Vaherem ;) ) i oddaję głos mojemu przeciwnikowi. Niech przemówią argumenty! ;)


Di vos incolumes custodiant!
  • 6



#5

Makbet.

    Medicus

  • Postów: 979
  • Tematów: 90
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 10
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Salve.


Witam wszystkich w drugim moim wpisie w tej debacie. Dzisiaj postaram się omówić zapatrywania Juliana na sprawy religijne i szacunek do swoich rozmówców, w tym celu na przestrzeni tekstu, przytoczę wiele listów. Miałem także zamiar rozpocząć w tym wpisie omawianie polityki jaką prowadził cesarz oraz reformy, które dzięki niemu zaistniały, ale kupiłem kolejną książkę o losach Juliana, wiec wstrzymam się z tym do momentu następnego wpisu. Aczkolwiek, zanim do tego dojdziemy chciałbym jeszcze odpowiedzieć na kilka rzeczy, które Aquila zawarł w swoim wpisie wstępnym. Frazą, którą początkowo odebrałem jako przytyk było zdanie:

Obawiałem się tylko, że jedynym powodem wybrania przez Ciebie, drogi Pismire, tego władcy było właśnie owe odsunięcie się od chrześcijaństwa a to, jak zapewne się domyślasz, byłoby błędną przesłanką do nawet samego pretendowania do tytułu „najlepszego”


Otóż w gwoli sprostowania, moje prywatne zatargi z religią nie mają tutaj nic do rzeczy. Co prawda z tego powodu zacząłem się interesować samą osobą Juliana, lecz powody dla których wybrałem go do uczestnictwa w debacie, są o wiele bardziej rozległe i zawiłe. Wszystkie, a przynajmniej większość z nich postaram się przytoczyć w naszej debacie. Przyznasz chyba, że odznaczyłbym się wyjątkową ignorancją, gdyby jedynym powodem dla którego wybrałem Apostatę, byłoby jego odstępstwo od wiary chrześcijańskiej i powrót do kultywowania wierzeń swoich przodków.

Dopiero gdy coraz więcej zacząłem czytać dostrzegłem prawdziwe przyczyny Twojego wyboru. Wychodzi bowiem na to, że Julian był całkiem porządnym człowiekiem gdy idzie o parę spraw i z pewnością kwalifikuje się wyżej niż wielu innych zasiadających na tronie Rzymian


Jednakże, ze względu na stronę, którą obejmujesz w debacie to byłoby na tyle. Moim zdaniem natomiast „całkiem porządnym człowiekiem” zmienione mogłoby być na „ jeden z lepszych cesarzy, którzy dowodzili Imperium Rzymskim”, może uda mi się przekonać do tego stanowiska i Ciebie. Bowiem jest wiele spraw, które są obce zarówna dla poprzedników jak i następców Juliana.

Problem jedynie w tym, że czytając o dokonaniach i życiu Juliana cały czas przychodziła mi do głowy pewna myśl – „ale przecież Oktawian zrobił to samo, tylko że lepiej...”


Oj grzeszysz hybris, Aquilo. Jesteśmy oboje świadomi, a przynajmniej mam taką nadzieję, że zarówno Julian jak i Oktawian, mają wady i słabe punkty, które w zależności od przebiegu debaty bylibyśmy w stanie sobie wytknąć. Kto wie, może małe zantagonizowanie stosunków między nami w debacie, wpłynęło by pozytywnie na jej przebieg i poziom. Otóż jako małe przyhamowanie Twojego uwielbienia dla Oktawiana, mógłbym wypunktować mu sposób prowadzenia wojen, notabene bitwy morskie nie były jego mocną stroną. Lecz z tym się wstrzymajmy i poczekajmy na dalszy przebieg debaty.

(Pismire, choć jesteś zacnym przeciwnikiem to nie sądzę abyś z własnej woli zechciał przedstawić w obiektywnym świetle porażki Juliana, dlatego postaram się zrobić to jak najlepiej za Ciebie )


Niechaj i tak będzie, skoro debatować mamy na poważnie, to nie wypada pomijać spraw istotnych dla tematu debaty. Oczywiście sam planowałem poświęcić trochę czasu na opisanie kilku błędów Juliana, nie chodzi tu bowiem o pokazywanie tylko i wyłącznie superlatywów. Historia pokazuje, że nie ma władcy, który byłby w stu procentach bez skazy, a przedstawienie błędów i nieudolności naszych kandydatów pozwoli czytelników, wydać bardziej rzetelny osąd. Mam tylko małą prośbę, moglibyśmy wstrzymać się z tym do ostatniego wpisu ? Nie chciałbym bowiem, aby wzajemne atakowanie swoich kandydatów pretendujących do tytułu najlepszego, przysłoniło nam prawdziwy cel debaty.

W poprzednim wpisie starałem się przedstawić Juliana i jego perturbacje życiowe, co myślę, że mi się udało. Dzisiaj już tak słodko nie będzie, czas zacząć wdawać się w szczegóły i drobiazgowość.

Wiemy już kim był Julian Apostata, wiemy, że postanowił wystąpić przeciwko panującej ówcześnie religii i wiemy też dlaczego. Nie wiemy jednak jeszcze, co on sam myślał na ten temat i jaki miał ku temu stosunek, a od tego wypadałoby by chyba zacząć. Bowiem ciężko oceniać decyzje jakie podejmuje dany władca, nie znając jego mentalności i poglądów. Z kolei jeszcze trudniej je bez takiej wiedzy zrozumieć, w wielu przypadkach skutki danej decyzji schodzą na dalszy plan, gdy poznamy przyczyny dla których dana osoba zdecydowała się postąpić właśnie tak a nie inaczej.

Anna Agnieszka Wyparło, jako studentka stworzyła pracę na temat myśli Juliana, która to ukazała się w „Pismach Humanistycznych”, pozwolę sobie przytoczyć treść danej pracy. Autorka stara się przekonać nas do tego, że Julian Apostata był neoplatonikiem. Do której ja się przychylam, ale do tego dojdziemy.

Czym jest neoplatonizm ? Oczywiście pierwszym i jakże trafnym skojarzeniem, jest uznanie za jego twórcę Platona. To w gruncie rzeczy prawda, lecz tylko i wyłącznie połowiczna. Neoplatonizm został stworzony w III w. n.e. pod wpływem poglądów Platona i myśli religii politeistycznej. Zaś sam Platon żył między 427 a 378 p.n.e. Jego głównymi przedstawicielami w historii byli Ammanios Sakkas, Porfiriusz, Jamblich i Proklos. Głównym założeniem neoplatonizmu była hierarchizacja bytów, które wyłaniają się absolutu – doskonałego bytu, którego nie jesteśmy w stanie ogarnąć rozumem, a który nie jest ani ideą, ani duchem, a spójną jednością, podstawą wszystkiego. Następnie z absolutu wychodzą trzy hipostazy, których doskonałość stopniowo maleje. Są to:
- świat ducha
- świat muzy
- świat materii
Światy te są ze sobą powiązane i można na nie wpływać za pomocą magii, czy też poznawać ich przyszłość za pomocą astrologii. Jedna z głównych myśli neoplatonizmu zakłada, że tak jak dusza człowieka może przebyć długą drogę by wcielić się do najniższego bytu, poprzez narodziny, tak samo może przebyć tą drogą w długą stronę.

Jednakże, wróćmy do meritum, bo deszcz za szybą pada coraz mocniej. Przez co i mi udziela się melancholijny nastrój, toteż zanim stracę jakiekolwiek chęci do pisania.

Pierwszym takim rzetelnym przykładem powiązania Juliana z neoplatonizmem, są wszystkie kwestie związane z kultem Matki Bogów (absolut). Niezbędną i najbardziej obszerną podstawą źródłową tychże badań są pisma samego Apostaty, w tym Juliana Mowę na cześć wspomnianej już tutaj Matki Bogów. Autorka eseju, którą jest pani Anna, konfrontuje je także z działami z zupełnie innych epok historycznych „Dzieje Rzymskie” ( Ammiana Marcelina). Ich autor, jako komendant przybocznej straży cesarza, miał przyjemność poznać go nie tylko jako władcę, ale i jako osobę prywatną. Równocześnie spisywał historię państwa, a nie samego cesarza, co pozwala nam – bazując na jego pismach – wydać obiektywną ocenę. ( W przeciwieństwie do „ Mowy na cześć Juliana” Libaniosa, która jest czysto subiektywna. Co wcale nie umniejsza jej wartości źródłowej, ilustrując nam tym samym, poglądy zwolenników cesarza).

Sam Julian w Konstantynopolu był nawet lektorem, lecz ze względu na zobowiązanie przysięgą, nie mógł uczęszczać na wykłady innych retorów, poza Hekeboliosem. Zapatrzony w kulturę hellenistyczną młody Julian, nie posiadał żadnej wiedzy na temat neoplatonizmu, z tym idzie mu się zetknąć dopiero po przeniesieniu do Nikodemie w roku 348, gdzie miał dostęp do mów Libaniosa. Te były dostarczane Julianowi w formie pisemnej, gdyż nie uzyskał on bowiem zgody cesarza na wykłady poganina. Jednakże osobą, od której pobrał wiedzę o naukach Platona, był nie kto inny jak Maksymos z Efezu, chociaż wśród wielu historyków panuje przekonanie, jakoby obaj panowie znali się już wcześniej. Jako, że Julian często bywał w Efezie, za czasu krótkotrwałych rządów Gallusa. Libaniusz w swej mowie ujął to w sposób następujący:

”Gdy kiedyś spotkał się z ludźmi, którzy byli pełni nauk Platona, usłyszał od nich o bogach i demonach, którzy naprawdę stworzyli i zachowują wszechświat, od nich dowiedział się o istocie duszy, o jej pochodzeniu i przyszłych losach, poznał prawo jej upadku i wzlotu, co ją pogrąża a co wnosi ku górze, co jest dla niej więzieniem a co wolnością, w jaki sposób unikać pierwszego a zdobyć to drugie, słodycz słów napełniała mu uszy napełnione gorzkością. „


Trochę inaczej widział to Sozomen:

„ Maksymos jest filozofem, który wprowadził go w świat nauk filozoficznych i nauczył go nienawiści do religii chrześcijańską, zaś Julian obdarzył Maksyma serdeczną przyjaźnią.


Jak stwierdza autorka tekstu, myśl Platona Julian poznał już w nieco zmienionej formie, chociaż nadal pełen elementów religijnych i misteryjnych. Neoplatonizm IV wieku odbiegał bowiem zasadnicza od tego, jak widział go sam Platon. Już Porfiurusz skłaniał się ku teurgii, zdecydowanie opowiedział się za nią dopiero Jamblich ( notabene, strasznie stanowczy gość z jasno określonymi celami ) w „ Misteriach Egipskich”. Ówczesny człowiek, a co za tym idzie poganin ( politeista) potrzebuje narzędzia, za pomocą którego mógłby zwrócić na siebie zainteresowanie bogów. Zaś pozostawanie w stanie biernym jest niepokojące, gdyż nie zapewnie szczęścia. Tą myśl Jamblich rozwija dużo dalej pisząc w De Mysterii, że człowiek powinien podjąć odpowiednie praktyki, często niepojęte dla niego samego ( choć zrozumiałe dla bogów), aby pozyskać ich siłę dla siebie. Po śmierci Jamblicha, jego uczeń Aidesios założył szkołę w Pergamonie, do której należeli nie tylko Julian, ale i Maksymos, Priskos i Chrystanthios. To właśnie w niej za sprawą uwielbienia dla Maksymosa, Julek został wtajemniczony w misteria chaldejskie.

Wtajemniczenie najprawdopodobniej odbyło się w przybytku Hekate, które z reguły znajdowało się pod ziemią. Sam kult tej bogini, potwierdzają Eunopios i Libanios, wspominając listy Juliana ku jej czci. Sozomen powiększa naszą wiedzę na temat hellenistycznych fascynacji Apostaty, spekulując jakoby głównym założeniem studiów w Atenach było dostąpienie kolejnego wtajemniczenia, a także możliwość zgłębienia dział pisarzy politeistycznych i helleńskie szkoły.

Dołączona grafika


Hekate


Wtajemniczenie w misteria w okresie późnego pogaństwa, ma zdaniem autorki tekstu, szczególne znaczenie. Wiąże się ono bowiem z rozumowanie takim jak Jamblicha – człowiek potrzebuje narzędzi i kontaktu z bogami, pragnie nauczyć się zwracać ich uwagę na siebie i swoje potrzeby. Nie jest już w stanie dotknąć bogów czy to przez dywagacje rozumowe, czy też spekulacje filozoficzne. Miejsce to zajęła teurgia, która jest ukoronowaniem poszukiwać myśliciela neoplatonizmu, aktem najgłębszej wiary. Dostąpienie wtajemniczeń, zainteresowanie nimi, świadczy o ich pełnym zrozumieniu w wydaniu szkoły syryjskiej i pergamońskiej. Co będzie widoczne w późniejszym czasie w sposobie zarządzania państwa.

Od momentu wystąpienia przeciwko Konstancjuszowi Julian „przywrócił, jakby z wygnania przywołujac, kult bogów, wszedzie ołtarze, ogien, krew, won ofiar, dymy, obrzedy kultowe, wieszczbiarze wolni od strachu, a na szczytach gór flety, uroczyste procesje i byk,
jednoczesnie dostateczna ofiara dla bogów i uczta dla ludzi". Lubił otaczać się osobistościami, o których Sokrates Scholastyk pisze: „otaczał szacunkiem wybitnych uczonych, a zwłaszcza uprawiajacych filozofie. Gdy sie to szeroko rozgłosiło, ciagneli oni zewszad bardzo skwapliwie na dwór cesarski, jednak_e ludzie w płaszczach filozofów, bardzo czesto okazywali sie filozofami raczej z wygladu, aniżeli z wykształcenia."

Będąc w Galii korespondował z Eumeniosem i Fariosem, których przekonywał, aby nie zaniedbywali retoryki i obcowania z poezją, oraz ćwiczeń słownych.

„Jeżeli ktoś Was przekonał, że dla ludzi nie ma nic słodszego i pożyteczniejszego
jak filozofowanie w wolnym czasie i bez nakładu pracy, to
cn i sam jest oszukany, i Was także oszukuje. Skoro więc żyje w Was
dawny [do filozofii] zapał i niby płomyk jakiś jasny nie zagasł dotychczas,
to — co do mnie — uważam Was za szczęśliwych. Wszak ci to już
czwarty upłynął rok i trzeci nadto przemija miesiąc, odkąd rozstaliśmy
sią z sobą2. Checnie bym stwierdził naocznie, jak wiele w ciągu tego czasu
postąpiliście naprzód. Co do mnie, to godne jest podziwu, że mówię jeszcze
po helleńsku: do takiego stopnia z powodu przebywania w tyra
kraju staliśmy się barbarzyńcami. Nie lekceważcie ćwiczeń słownych.
Nie zaniedbujcie retoryki i bliskiego obcowania z poezją. Zwiększcie
jeszcze troskę Waszą o poznanie nauk i całym wysiłkiem Waszym niech będzie zrozumienie zasad Arystotelesa i Platona. To winno być dziełem
głównym, to kamieniem węgielnym, podstawą, ścianami domu i dachem.
Cała zaś reszta — to rzeczy podrzędne, choćby nawet przez Was były opracowane
staranniej niż przez niektórych dzieła na tę nazwę zasługujące.
Rad tych udzielam Wam, kochając Was — przysięgam na sprawiedliwość
bożą — jak braci; byliście mi bowiem współuczestnikami studiów
i przyjaciółmi. Jeśli więc będziecie mi posłuszni, będę Was kochać jeszcze
goręcej; jeśli zaś ujrzę, że posłuszni nie jesteście, będę się smucić.
Smutek zaś nieustanny czym zwykle się kończy, wypowiedzieć nie chcę,
lepszej życząc Wam wróżby.”


Jednocześnie, jak czytamy w liście powyżej, radzi im by zgłębili dzieła Arystotelesa i Platona, sam siebie nazywa też wyznawcą ich zasad. Anna Wyparło dodaje od siebie, że w szczególności tych etycznych.
Możemy więc wnioskować, że Julian ciągle zgłębia pisma filozoficzne i uprawia retorykę. Także w liście z kwietnia 362 roku ( poniżej) do swojego wuja Juliana, notabene nakazującym odnowienie świątyni Apollina defnejskiego przy użyciu kolumn odebranych z pałaców królewskich. Julian pisze, że wszędzie towarzyszą mu księgi Platona i Homera. Informacje takie są o tyle istotne dla nas, że pokazują przywiązanie cesarza do neoplatonizmu, ale i jego miłość jaką obdarowywał książki. Mając na uwadze, że on sam poniekąd przyczynia się do tworzenia i rozkwitu neoplatonizmu, odczytując dzieła swych poprzedników w nowym duchu i sięga do tego co dzisiaj, z całą pewnością, nazwalibyśmy korzeniami neoplatonizmu.

„Z początkiem trzeciej godziny nocy, nie mając ani jednego sekretarza,
gdyż zajęci byli wszyscy, z trudem zdołałem Ci te słowa napisać. Żyjemy,
przez bogów uwolnieni od konieczności zniesienia albo popełnienia
czegoś, co by naprawić się już nie dało. Świadkiem zaś jest mi Helios,
do którego ze wszystkich bogów najgoręcej o pomoc się modliłem, oraz
królujący nam Zeus, że nigdy nie modliłem się o zabójstwo Konstancjusza,
lecz przeciwnie — o to, by zabójstwa nie było. Dlaczego więc nań wyruszyłem?
Ponieważ mi to jasno nakazali bogowie, obiecując mi w razie
posłuszeństwa — ocalenie, w razie zaś pozostania na miejscu to, czego
oby żaden z bogów nie czynił, a zresztą i dlatego, że ogłoszony przezeń
wrogiem państwa, chciałem go tylko nastraszyć, sprawy zaś doprowadzić
do jakiegoś słuszniejszego porozumienia. Gdyby natomiast miały one rozstrzygnąć
się bitwą, chciałem, pozostawiając wszystko przeznaczeniu,
oczekiwać tego, co podoba się ich umiłowaniu ludzkości.”


W owym czasie Julian korespondował także z Priskosem i Maksymosem. Tego pierwszego Julian poznał podczas pobytu w Pergamonie. Otrzymuje listy od Teodorosa, który jest uczniem Jamblicha i utrzymuje znajomość listowną z Eustachiosem (sofistą) oraz Arystoksenosem (filozofem).

Listy do Priskosa.

„Otrzymawszy pismo Twoje, natychmiast wysłałem Archelaosa1, aby
Ci oddał list mój i znak2 na dłuższy czas ważny, jak to nakazałeś. Zdecydowanemu
zbadać Ocean stanie Ci się z pomocą boga we wszystkim
po myśli, jeśli tylko nie ulękniesz się wcale dzikości Galów i wichury
zimowej. Wszystko to tak się odbędzie, jak bogu się podoba, ja zaś przysięgam
Ci na tego, któremu wszelkie dobro zawdzięczam, Zbawcę, że po
to pragnę żyć, żeby stać się wam użytecznym. Kiedy zaś wymawiam to
słowo wam, mówię o prawdziwych filozofach, do których
wiedząc, że ja należę, Ty wiesz także, jak bardzo Was ukochałem, kochani
i oglądać pragnę. W zdrowiu więc niech Was opatrzność boża
na długie jeszcze lata ustrzeże. Bracie mój, najbardziej mi upragniony
i najbardziej przyjazny. Czcigodną Hippię i dziatki Wasze pozdrawiam.”



„Co do przybycia do mnie Twej Dobrotliwości, to, jeśli zamiar taki
żywisz, poradź się bogów i ujawnij gorliwość: możliwe bowiem, że nieco
później i ja także nie będę miał czasu. Poszukaj wszystkich pism
Jamblicha1, odnoszących się do mego współimiennika, bo Ty jeden to
możesz: posiada je bowiem zięć Twojej siostry w odpisie bardzo poprawnym.
Kiedym o tej sprawie pisał, ukazał mi się pewien znak, godny, jeśli
się nie mylę, podziwu.
Zaklinam Cię, niech Teodorejczycy2 i w Twoje także nie bębnią uszy,
jakoby łowcą zaszczytów był ów prawdziwie boski i po Pitagorasie i Platonie
trzecie miejsce zajmujący Jamblich. Jeśli zaś zuchwalstwem jest
ujawniać przed Tobą mój sąd, jak to właściwe jest zapaleńcom, to wyrozumiałość
dla mnie nie sprzeciwia się rozumowi: wszak ja sam w filozofii
przepadam do szaleństwa za Jamblichem, w mądrości zaś dotyczącej
bogów — za moim wspólimiennikiem — i sądzę, że zgodnie z Apollodorem
wszyscy inni wobec wymienionych — niczym.
O zestawieniach z Arystotelesa, które wykonałeś, tyle Ci oświadczam,
że przez nie uczyniłeś mnie Twym uczniem, choć imienia tego nie noszę.
Słynny ów Tyryjczyk3 zawarł w większej ilości ksiąg nieliczne pisma
z logiki, Ty zaś przez Twą jedną książczynę o filozofii Arystotelesowej
uczyniłeś mnie jej entuzjastą, nie zaś tylko nosicielem tyrsu. Jeśli prawdą jest, co mówią, to, gdy przybędziesz do mnie, liczne pisma moje z zimy
poprzedniej same Ci swą drugorzędność ujawnią.”


„Tylko co opuściła mnie ciężka i męcząca choroba, gdy dzięki opatrzności
wszystkowidzącego Zbawcy2 doszedł do rąk moich list Twój
w dzień, w którym, po raz pierwszy otrzymałem kąpiel. Skoro tylko
przed wieczorem go odczytałem, trudno mi wypowiedzieć, jak wiele mi
sil przybyło z samego odczucia życzliwości szczerej i czystej. Obym
na tyle stał się jej godny, abym przyjaźni Twej nigdy nie zhańbił. Pismo
Twoje odczytałem zaraz, pismo zaś bogom podobnego Antoniosa do Aleksandra3
odłożyłem sobie na dzień następny. Piszę te słowa w siedem dni
później, odpowiednio do dalszych — dzięki opatrzności boga — postępów
mego ozdrowienia. Zachowaj się zdrowo dla mnie, o najbardziej pożądany
i oddany mi bracie, abym za sprawą wszystkowidzącego boga
ujrzał cię jeszcze, mój skarbie! Do tego przypisek własnoręczny: Na moje zbawienie,
na wszystkowidzącego boga, napisałem, jak myślę. O najlepszy! Kiedy
Cię ujrzę i uściskam? Teraz bowiem, jak zakochany śmiertelnie, nawet
Twój podpis całuję. „


List do Maksymosa:

„Wszystko naraz na mnie się wali i mowę mi odbiera, i myśl jedna
drugiej ujawnić się nie pozwala. Czy jest to cierpienie duchowe, czy inne
jakie, nazywaj je, jak Ci się podoba.
Przywróćmy jednak wypadkom taki porządek, jaki nadał im czas.
Dzięki złożywszy bogom, co pod wszystkimi względami są dobrzy, gdyż
przedtem pisać mi pozwolili, a może jeszcze pozwolą nam się zobaczyć!
Skoro tylko zostałem samowładcą wbrew mej woli, jak wiedzą o tym bogowie,
o tym na wszelki możliwy dla mnie sposób obwieściwszy, wyruszyłem
na barbarzyńców2, która to wyprawa trwała trzy miesiące; powracając
zaś z niej na wybrzeża Galatów, począłem rozglądać i rozpytywać
się tych, co stamtąd przybyli, czy nie zawinął na nie jaki filozof
lub ich uczeń, odziany w płaszcz lub lżejszą narzutkę. Kiedy zaś byłem
już w pobliżu Bisentionu3 — a jest to mieścina teraz odebrana, niegdyś
gród wielki, wspaniałymi świątyniami ozdobiony, obwarowany zaś tak
murami, jak naturalną pozycją miejsca, bo opływa go dokoła rzeka Dubis4,
sam zaś gród wznosi się wysoko, niby jakiś szczyt skalny wśród morza,
dla ptaków nawet niedostępny, z wyjątkiem tych miejsc, gdzie okalająca
go rzeka tworzy przed miastem niby wybrzeże — w pobliżu więc
tego miasta spotkał mnie filozof ze szkoły cynicznej w płaszczu wytartym
i z kijem w ręku. Ujrzawszy go z daleka przypuszczałem, że to nikt
inny, tylko Ty. Podszedłszy już bliżej, sądziłem, że to jest ktoś przychodzący
w każdym razie od Ciebie. Ujawniło się jednak w końcu, że to jest mąż miły, co prawda, nie dorównujący jednak temu, com w nadziei mej
oczekiwał. Jedno więc takie zdarzyło mi się złudzenie. Potem począłem
myśleć, że Ciebie, tak czynnego w mojej sprawie męża, nie spotkam
w żadnym razie poza granicami Hellady. Świadczę się Zeusem, świadczę
się wielkim Heliosem, świadczę się potęgą Ateny oraz wszystkimi bogami
i boginiami, jak bardzo ja, z ziemi Keltów wkraczając do ziemi Ilirów5,
o Ciebie drżałem i o Ciebie bogów zapytywałem, co prawda, nie odważając
się czynić tego osobiście, bo nie byłbym w stanie znieść ani widzenia,
ani słyszenia tego, co mogłoby się dziać w tym czasie z Tobą, lecz powierzywszy
uczynić to innym — tym zaś bogowie zwiastowali wyraźnie, że
dokoła Ciebie powstawać będą pewne niepokoje, nic jednak groźnego, nic
sprzyjającego wykonaniu zamierzeń zbrodniczych.
Widzisz jednak, że pominąłem wiele wydarzeń, o których warto żebyś
się przede wszystkim dowiedział, a mianowicie, jak od razu poczuliśmy
jawną wolę zgodnych bogów oraz jakim sposobem uniknęliśmy takiej
ilości spisków, choć nikogośmy nie stracili śmiercią, nikogo nie pozbawili
mienia, lecz strzegliśmy się tylko chwytanych na gorącym uczynku.
Lecz o tym może nie pisać teraz, a opowiadać Ci należy, i myślę, że
Ty słuchać o tym będziesz z rozkoszą. Bogom oddajemy już cześć jawnie
i większość żołnierzy, którzy ze mną w pochód wyruszyli, wyznaje
bogów. Złożyliśmy już tym bogom wiele dziękczynnych za nas hekatomb6.
Bogowie nakazują mi wszystko w miarę możności oczyszczać i, ja
przynajmniej, chętnie im jestem posłuszny: w nagrodę obiecują mi oni,
jeśli nie osłabnę, obfite mych trudów owoce. Przybył do nas Euagrios7...
tego czczonego u nas boga...
Oprócz tych rzeczy wiele jeszcze innych przychodzi mi do głowy,
lecz należy coś niecoś odłożyć aż do Twojego przybycia. Przybywaj
wiec, zaklinam Cię na bogi, jak najprędzej, skorzystawszy z dwóch albo
większej ilości wozów pocztowych: Wysłałem też dwóch najwierniejszych
z mej służby ludzi, z których jeden odprowadzi Cię aż do obozu, drugi
zaś doniesie mi, że przybyłeś już i jesteś, Ty zaś sam tej młodzieży obwieść,
który z nich ma drugiemu przewodzić.”


Do Teodorosa:


„utrzymawszy Twój list, ucieszyłem się, rzecz naturalna. Dlaczego nie
miałbym się cieszyć, dowiadując się, że towarzysz i z przyjaciół mych najmilszy
ocalał? Skoro zaś, zdjąwszy opasujący pismo sznur, przeczytałem
je kilkakrotnie, nie mogę wyrazić słowem, w jakim znalazłem się stanie!
Pełen ukojenia i radości duchowej ucałowałem list Twój, widząc w nim wierne odbicie Twego szlachetnego charakteru. Listu Twego każdy szczegół
opisywać osobno — trwałoby zbyt długo i nie byłoby może obce gadatliwości
nadmiernej. Natomiast tego, co w liście Twym chwalą szczególnie,
nie zawaham się tu powiedzieć. Przede wszystkim chwalę to, żeś
pijackiej zniewagi, jaką wyrządził nam wielkorządca — jeśli jeszcze wielkorządcą
należy go nazywać, nie zaś tyranem — do serca zbytnio nie
wziął, zdając sobie sprawę, że to w niczym Ciebie nie dotyczy. Następnie
Twe gorące pragnienie pomagania temu grodowi, koło którego przebywałeś,
jest także jasnym dowodem umysłu filozofa. W ten sposób przez pierwszą
cechę zdajesz mi się być pokrewny Sokratesowi1, przez drugą — Muzoniosowi2.
Sokrates bowiem mówił, że bogowie nie dozwalają nikomu
z ludzi lichszych i gorszych wyrządzić szkodę mężowi dobremu. Muzonios
zaś, gdy go na wygnanie zesłał Neron, troską swa otaczał nawet Gyaros3.
Te dwa ustępy listu Twego pochwaliwszy, nie wiem nawet, jak mam przyjąć
trzeci: każesz mi bowiem w liście Twym wskazywać Tobie, co w słowach
lub czynach Twoich wydaje mi się brzmieć fałszywie. Ja zaś, zdając
sobie sprawę, że sam w chwili obecnej więcej niż Ty takich zachęt potrzebuję,
choć mogę powiedzieć wiele, odłożę to do innego czasu. Żądanie
więc takie nawet Tobie nie przystoi: nie zbywa Ci bowiem na czasie wolnym,
z natury wyposażony jesteś dobrze, filozofie zaś kochasz goręcej niż
kiedykolwiek kto inny. Następujące trzy rzeczy w połączeniu ze sobą
okazały się dość silne, aby uczynić Amfiona4 wynalazcą muzyki starożytnej:
Czas, także tchnienie bóstw, za pieśnią wreszcie szał.
Tym trzem potęgom nawet brak instrumentów muzycznych nie może
się skutecznie przeciwstawić. Kto bowiem te trzy rzeczy posiada, ten może
i instrumenty wynaleźć. Czyż nie wiemy z tradycji, że on wynalazł nie
tylko melodie, ale dla nich właśnie lirę, korzystając bądź z natchnienia
demonów5, bądź z daru bogów, bądź z jakiegoś trudno spotykanego przypadku?
I większość starożytnych, na te trzy rzeczy najbardziej zwróciwszy
uwagę, oddawała się szczerze filozofii, niczego więcej nie potrzebując.”


Do Eustachiosa :

„Mądremu Hezjodowi2 podobało się zapraszać podczas świąt dla współuczestnictwa
w radości sąsiadów, gdyż właśnie oni współboleją i współniepokoją
się, ilekroć zdarzy się jakiś nieoczekiwany wypadek. Ja zaś twierdzę,
że należy wołać wtedy przyjaciół, nie zaś sąsiadów. Przyczyna mego
twierdzenia jest ta, że za sąsiada można mieć także wroga, za przyjaciela
zaś mieć wroga można nie prędzej, aż białe stanie się czarnym, a gorące —
zimnym. Ponieważ jednak Ty jesteś mi przyjacielem nie tylko dziś, lecz
byłeś nim już od dawna i stale pozostawałeś mi życzliwy, to, gdyby nawet
nie było innego na to wskazania, przynajmniej ta okoliczność, że wciąż dla
siebie byliśmy i jesteśmy życzliwie usposobieni, mogłaby uchodzić za poważny
dowód. Przybywaj wiec osobiście, aby otrzymać ode mnie godność
konsula3. Dowiezie Cię poczta państwowa, korzystającego z jednego pojazdu
i jednego dodatkowego konia. Jeżeli jeszcze o coś trzeba dla Ciebie
się modlić, to niech bóg i bogini podróży4 będą ci przyjaźni!”


Do Arystoksenosa:

„Czy trzeba Ci czekać aż mego wezwania? Czy nie powinno się wybierać
raczej „zawsze" niż ,,nigdy"? Strzeż się, abyśmy nie wprowadzili zwyczaju
uciążliwego, skoro tego samego wypadnie nam oczekiwać zarówno od
przyjaciół, jak od znajomych, w ogóle choćby przypadkowych! Może komuś
niełatwo będzie zrozumieć, w jaki sposób my, cośmy się jeszcze nie
widzieli, stali się już sobie przyjaciółmi? A w jaki sposób stali się nam na
zawsze przyjaciółmi ci, co żyli przed lat tysiącem, na Zeusa, albo nawet
przed dwoma ich tysiącami? A przez to właśnie, że byli oni pod każdym
względem ludźmi doskonałymi i charakteru nieskazitelnego. Przecież
i my pragniemy stać się takimi właśnie, i choćbyśmy byli, jak przynajmniej ja, jeszcze dalecy od tego, by nimi być, to jednak samo nasze pragnienie
przydziela nas do jednej z nimi klasy. Lecz po co tu długo się rozwodzić?
Jeżeli sądzisz, że powinieneś przyjść bez powołania, przybędzicsz
z pewnością; jeżeli zaś na powołanie czekasz, oto przybywa do Ciebie od
nas powołanie. Spotkaj się więc z nami, za sprawą Zeusa patronującego
przyjaźni, około Tyany2 i pokaż nam wśród Kapadoków Hellena czystej
krwi, dotychczas bowiem widzę ludzi niechętnych ofiarom, niewielu zaś
chętnych, lecz nie umiejących ich składać.”


Zamieszczam te listy w debacie z dwóch powodów, aby uświadomić czytelników i mojego oponenta z charakterem Juliana, ciepły i otwarty na polemikę. Z drugiej strony, powyższe listy pokazują nam, że istniała w tym czasie grupa filozofów tworzących neoplatonizm, która dzisiaj przez historyków bywa nazywana pergamońską, kontaktująca się ze sobą i wymieniająca myśli, członkostwo Juliana w tej grupie nie popada chyba w żadne wątpliwości.

Należałoby wspomnieć o tym, że Julian wielką sympatią obdarował także filozofię stoików. Szczególnie przypadły mu do gustu nauki Marka Aureliusza, które według relacji ammiana przekładały się na osobiste życie cesarza. Julian bowiem starał się współzawodniczyć z Markiem Aureliuszem, jeżeli chodzi o czyny i postawę moralną. Styl dnia jaki prowadził, można by dopasować pierwszorzędnemu stoikowi:
- sen
- pożywienie, prawie takie jak żołnierskie
- gardzenie doczesnymi wygodami.

Głosił przeto, że rzeczą szpetną jest dla filozofa, mającego duszę, aby sięgał po chwałę, pochodzącą z ciała. Jak konstatuje Anna A. Wyparło nie powinno to dziwić, nie powinno to dziwić, gdy weźmie się pod uwagę ideały jako przyjmowali wszyscy filozofowie neoplatońscy.

W edykcie funeralnym Julian wspomina ustalony przez najważniejszych bogów porządek upływu czasu oraz porządek życia. Mówi, że skoro Helios jest sprawcą dnia i nocy, pór roku to jest przez to najstarszym z bogów, do którego dąży wszystko i z którego powstaje wszystko, i on także ustanowił odrębnych władców dla żywych. Ludzie więc nie powinni przestrzegać boskiego porządku. Owo rozumowanie Julian rzekomo przejął od Jamblicha, ten z kolei był dość ortodoksyjny w swoich przekonaniach. Według relacji Eunapiosa zmienił drogę do Apamei, ponieważ ta, którą podążał niesiono wcześniej ciało zmarłego, co za tym idzie była ona nieczysta.

Stopniowo układa nam się w jedną całość neoplatonizm Juliana, wyrasta jego system wartości filozoficznych. Ważną zatem kwestią jest, już wcześniej przeze mnie wspomniany, kult Matki Bogów. Julian po objęciu władzy w Konstantynopolu, miał dostąpić kolejnego wtajemniczenia. Tym razem w kul Matki Bogów Kybale. W obrzęd inicjacyjny miały wchodzić ofiary, zaklęcia, a także skropienie głowy Juliana krwią zwierząt ofiarnych, co miało za zadanie zmyć z niego piętno chrztu. Daje nam to klarowny pogląd na to, w jaki system wyznaniowy Julian uderzy, a jaki przyjmie za najbardziej odpowiedni i godny uwagi.

W liście do Arsakiosa, Julian zawarł właściwie całą swoją wizję nowej religii helleńskiej, toteż pozwolę sobie go tutaj przytoczyć.

„Wiara Hellenów przez nas samych, co za nią idziemy, nie jest jeszcze
zabezpieczona rozumnie. Bogów dzieło jest, co prawda, wielkie i wspaniałe
i nawet wszelkie pragnienia i nadzieje przewyższające (niech słowa te
wybaczy mi łaskawie Adrasteja!); przecież tak ogromnego i głębokiego
przewrotu w czasie tak krótkim nikt na chwilę przedtem nawet w modlitwie
pragnąć się nie odważał. Lecz cóż, kiedy my jesteśmy przekonani, że
to wystarcza, i nawet nie spostrzegamy, jak bardzo bezbożnictwo przybrało
na sile, dzięki jego dla obcych życzliwości, jego o grzebanie zmarłych
trosce, wreszcie jego kłamanej życia świętości. Jestem tego zdania, że każdą
z tych cech powinniśmy u siebie gorliwie rozwijać i że wcale nie jest
dosyć, abyś Ty sam stał się takim [jak oni], lecz [trzeba], aby takimi [jak
oni] stali się w ogóle wszyscy w całej Galacji kapłani; tych więc albo groźnym
spojrzeniem Twym karć, albo słowem do poprawy obyczajów nakłaniaj,
albo wreszcie od świętej służby bogom odsuwa; w tych wypadkach,
kiedy nie przybywają do bogów z żonami, dziećmi i służbą, lecz godzą
się na to, że ich domownicy, synowie i żony galilejskie, przekładając
bezbożność, bogom czci nie oddawali. Następnie nakłaniaj ich do tego, aby
żaden kapłan nie pojawiał się w teatrze, nie pił wina w gospodzie i nie
stawał na czele przedsiębiorstw brudnych i hańbiących — i kto Cię usłucha,
tego szanuj, kto zaś nie usłucha, tego wygoń precz. W mieście każdym zakładaj liczne gospody dla przyjezdnych, aby
z ludzkości naszej mógł korzystać każdy potrzebujący zarówno spośród
nas, jak i ze wszystkich pozostałych. Abyś miał na to środki dostateczne,
o tym już poprzednio pomyślałem. Rozkazałem bowiem, aby corocznie
wydawano na to w całej Galacji 30 000 modiów pszenicy oraz 60 000 ksestów
wina2. Z tego nakazuję piątą część użyć na tych biednych, którzy obsługują
kapłanów, resztę zaś — na obcych, proszących nas o wsparcie.
Hańbą bowiem jest dla nas, że z Żydów nikt nie żebrze i że niewierni
Galilejczycy oprócz swoich żywią także naszych, nasi zaś nawet swoim
proszącym pomocy nie udzielają. Pouczaj także wyznających wiarę helleńską, by przyczyniali się swym datkiem do tej pomocy społecznej, wsie
zaś helleńskie — ofiarowywały bogom pierwociny swych plonów, i w ogóle
przyzwyczajaj ludność helleńską do takiej dobroczynności, wyjaśniając
jej, że było to od wieków dziełem naszym. Homer3 przynajmniej tak kazał
przemawiać Eumajosowi:
Gościu! nie wolno mi jest, choćby przybył ktoś lichszy ode mnie,
Gościa nie uczcić: wszak ród swój od Zeusa samego wywodzą
Goście, żebracy też wraz, tym zaś dar nawet drobny jest miły.
Ustępując innym dla współzawodnictwa z nami nasze dobre obyczaje,
nie ściągajmy na siebie wstydu naszą dla nich obojętnością i nie wyrzekajmy
się tym bardziej swego przed bogami lęku! Gdybym wiedział, że
tak postępujesz, dusza moja wezbrałaby radością Naczelników prowincji odwiedzaj w ich kwaterze rzadko, pisuj zaś do
nich najczęściej. Ilekroć przybywają oni do grodów, na spotkanie im niech
nie wychodzi żaden kapłan! Kiedy odwiedzają oni świątynie bogów, kapłan
niech wyjdzie tylko do przedsionka. Niech jednak nie poprzedza go
do niej żaden żołnierz! Niech zaś idzie za nim, kto chce! Naczelnik, gdy
przestąpi próg świątyni, staje się od razu człowiekiem prywatnym; w obrębie
świątyni, jak Ci wiadomo, rządzisz Ty sam, gdyż tego ustanowienie
boga wymaga. Ci, co są Tobie posłuszni, to ludzie prawdziwie bogobojni,
ci natomiast, co kierują się zachcianką pustą, lecz własną — to ludzie
ambitni, za czczą sławą goniący.
Miastu Pessinuntowi pomóc jestem gotów, o ile mieszkańcy jego przywrócą
sobie łaskę Macierzy4 bogów; gdy zaś będą ją dalej lekceważyć, nie
tylko nie będą uwolnieni od kary (obym nic powiedzieli coś zbyt twardego!),
boję się, że doświadczą mej wrogości.
Nie dozwolone mi jest okazywać litości ni względów
Mężom, co waśnią się wciąż z żyjącymi wieczyście bogami5.
Przekonaj więc ich, że jeśli o moją dbają opiekę, powinni tłumnie
przybyć do Macierzy bogów, jako błagalnicy6.”


Widzimy zatem, że Julian nie tylko starał się propagować kult magna mater ale i także go wzmocnić.

Dołączona grafika


Magna Mater


W drodze na Wschód odwiedził sanktuarium Wielkiej Matki, gdzie osobiście sprawował ofiary. Także tam, w Pessinuncie, na 27 marca 362 roku napisał hymn pochwalny dla niej, w której to mowie wymieszał sam jej kult z zasadą wyłaniania się bogów, z kształtem świat pod i nad księżycowego, sfery inteligibilnej i neoplatonizmu. Mówi o niej, jako o źródle umysłowym i płodzącym, wyłaniającym z siebie bogów, zasiadającej obok stworzonego przez siebie Zeusa. W świetle jego ontologii, najwyższą sferę stanowi niezachwiane i nieokreślone jedno. Zaś Matka Bogów to rządząca całym życiem, wszystkim, co żyje, to pani wszystkie co się staje.

W następnym wpisie mam zamiar omówić sposób sprawowania rządów przez Juliana, oraz jego zapatrywania na chrześcijaństwo.

By the way, dzisiaj na sprawdzianie z łaciny tłumacząc tekst wyłapałem frazę „Aquila non captat muscas.”. Co w dokładnym tłumaczeniu oznacza „ Nie strzela się z armaty do much” a metaforycznie, „Wielki człowiek nie zajmuje się błahostkami”. Toteż Aquila do dzieła, to dopiero początek.

Vale.

Źródła:
- wikipedia
- Anna Agnieszka Wyparło " Julian Apostata jako Neoplatonik"
- Aleksander Krawczuk " Julian Apostata"
  • 0



#6

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Na początek muszę sprostować jedną rzecz – to nie był przytyk, tylko świadectwo mojej niewiedzy o tym cesarzu. Dlatego (ponieważ moja wiedza ograniczała się jedynie do tej niechęci do chrześcijan) zupełnie niewłaściwie oceniałem z początku Twój wybór. Na szczęście, jak już w poprzednim wpisie przyznałem, poczytałem o nim troszkę więcej i zrozumiałem powody dla których to Julian stał się „przeciwnikiem” Oktawiana.

Jesteśmy oboje świadomi, a przynajmniej mam taką nadzieję, że zarówno Julian jak i Oktawian, mają wady i słabe punkty, które w zależności od przebiegu debaty bylibyśmy w stanie sobie wytknąć.


Owszem – nie ma przecież ludzi idealnych. Dobrze znane mi się te czyny Oktawiana, które mnie (jako człowieka) mogą brzydzić. I nie zapomnę ich tutaj przedstawić (abyśmy mieli prawdziwy obraz Oktawiana, a nie jego wyidealizowaną „kukiełkę”), ponieważ nasza dyskusja powinna opierać się na rzetelnym podejściu do sprawy. A ono wymaga od nas abyśmy przedstawili naszych kandydatów w prawdziwym świetle, a nie tylko z jednej, wypieszczonej strony. Musimy tylko zastanowić się nad jedną rzeczą – które wady (lub złe decyzje) sprawiają, że mamy do czynienia z władcą złym, a które nie. Ale o tym za chwilę.

Dlatego też podoba mi się Twoja postawa:

Niechaj i tak będzie, skoro debatować mamy na poważnie, to nie wypada pomijać spraw istotnych dla tematu debaty. Oczywiście sam planowałem poświęcić trochę czasu na opisanie kilku błędów Juliana, nie chodzi tu bowiem o pokazywanie tylko i wyłącznie superlatywów. Historia pokazuje, że nie ma władcy, który byłby w stu procentach bez skazy, a przedstawienie błędów i nieudolności naszych kandydatów pozwoli czytelników, wydać bardziej rzetelny osąd. Mam tylko małą prośbę, moglibyśmy wstrzymać się z tym do ostatniego wpisu ? Nie chciałbym bowiem, aby wzajemne atakowanie swoich kandydatów pretendujących do tytułu najlepszego, przysłoniło nam prawdziwy cel debaty.


Choć na warunki postawione na końcu zgodzić się nie mogę. Przygotowując się do debaty jak zwykle postanowiłem podzielić wpisy tematycznie – każdy poświęcony innemu zagadnieniu. Ale nie przejmuj się – nie mam zamiaru „atakować”, a jedynie pisać prawdę i komentować ją z mojego punktu widzenia. Nie będzie to też „zmasowany atak” na Juliana, ponieważ nie zaliczył on zbyt wielu wpadek. Wymienię tylko tych kilka, które mi wydają się najważniejsze (i rzecz jasna tych, które znam ;) ). Zresztą – sam już wkrótce zobaczysz i mam nadzieję, że nie będziesz zawiedziony.

I nie bój się – żadnej wojny między nami (i naszymi kandydatami) nie ma i nie będzie ;)

No ale przejdźmy w końcu do konkretów.

Przede wszystkim początek to idealny czas na bardzo ważne z punktu widzenia tej debaty pytanie:

Jaki musi być władca, abyśmy uznali go za „najlepszego”?

Pytanie niby banalne, ale odpowiedź nie jest już taka prosta. Po pierwsze – za dobrego władcę uznałbym takiego, który rządził tak, aby jego poddanym żyło się dobrze. Dobrze, czyli bezpiecznie i we względnym dostatku. Za dobrego uznałbym też takiego, który rozwijał kulturę i sztukę oraz naukę. No i nie zapominajmy też o tak przyziemnych sprawach jak podbijaniu (trwałym) nowych ziem oraz umacnianiu pozycji w świecie – lub przynajmniej zachowywaniu jej gdy warunki są niezbyt sprzyjające. Dobry władca to nie taki, który sam jest „dobry”. Najlepszy władca to taki, który sprawia, że państwo doskonale działa – a cechy charakteru to sprawy wybitnie drugorzędne. Dobry władca nie musi wszystkich kochać i uwielbiać puszyste i mruczące kocięta. Może być i bezwzględnym draniem, a i tak może idealnie pasować do rangi „najlepszego” - o ile będzie wciąż spełniał warunki wymienione wcześniej.
No i rzecz jasna musimy zrozumieć, że najlepszy cesarz nie musi być biegły w inżynierii, ogrodnictwie ani malarstwie. Musi natomiast troszczyć się o inżynierów, ogrodników i malarzy.



Jak już wspomniałem podzieliłem swoje argumenty na trzy działy (po jednym zagadnieniu na każdy z trzech wpisów z argumentacją) i zacznę dziś od kwestii pierwszej – co prawda najmniej istotnej, ale za to mojej ulubionej:

Cesarz Wojujący



Omówienie sytuacji militarnej obu naszych kandydatów będzie takim wprowadzeniem do debaty. A wprowadzenie to zacznę od... małego wprowadzenia ;)

W roku 753 p.n.e. miał zostać, wedle legendy, założony Rzym. Jest to data legendarna, więc powinniśmy patrzeć na nią z przymrużeniem oka, ale skoro już jest tak wałkowana w szkołach, no to przy niej pozostańmy.

W czasach kiedy pradawny Egipt faraonów już dogorywał (jako niepodległe państwo), Rzym dopiero pojawiał się na scenie dziejów. Oczywiście daleko mu wtedy było do stolicy świata – był po prostu zbieraniną małych osad leżących nad brzegiem Tybru. Dopiero z czasem zlały się one z jedną miejscowość, jaką Rzymianie nazwą „Roma”. Łatwo sobie wyobrazić ówczesny Rzym – ot, była to zwykła zbieranina chatek otoczona polami i pastwiskami, zamieszkana przez ledwie kilka tysięcy ludzi i kontrolująca zaledwie najbliższe okolice. Nie było to nic wyjątkowego w tamtych czasach – Italia nie była „tradycyjnym” państwem – jak na przykład Egipt. Była zbieraniną takich właśnie sąsiadujących ze sobą miasteczek-państewek zamieszkanych przez rozmaite plemiona. Rzecz jasna takiego „miasteczka-państewka” nie stać było na utrzymanie wielkiej i profesjonalnej armii oraz prowadzenie wielkich i wyczerpujących wojen. Pierwotne starcia prowadzone przez Rzym miały dość prymitywny charakter – podobny do tego co i dziś czasem dzieje się w na przykład głębokiej amazońskiej dżungli. „Wojny” polegały na tym, że małe bandy z jednej osady atakowały i kradły bydło z sąsiedniej osady. Czasem łupiły wioski lub zadowalały się przyjęciem skromnego okupu.

Najważniejsze jest jednak to, kto kierował tymi „wypadami”. Rzymianie tak już mieli, że po prostu musieli odznaczyć się jakimiś militarnymi osiągnięciami. Tak było przez całą ich historię – i tak zatem było na samym początku. Dowódcami w tych pierwotnych wojnach nie byli jacyś wyznaczani przez państwo „dowódcy”, lecz wywodzący się z arystokracji „wodzowie”. „Armie” zaś składały się z owego wodza, jego rodziny oraz ludzi zależnych – klientów. Innymi słowy – jeżeli jakiś arystokrata uznał, że chce się popisać odwagą i zyskać w ten sposób szacunek współplemieńców – wtedy zbierał swoją rodzinę oraz ludzi od siebie zależnych i wyruszał z nimi ukraść bydło sąsiada. Sąsiad, gdy się o tym dowiedział, rzecz jasna zbierał swoją drużynę i wyruszał w pole aby stawić mu czoła. Obie bandy spotykały się i staczały bardziej rytualną niż jakąś poważną walkę – zwycięzca wracał z łupami, przegrany przeżywał gorycz porażki.

Tacy byli Rzymianie – jeżeli ktoś należał do znacznego rodu, to po prostu musiał (niczym celtyccy czy germańscy barbarzyńcy) odznaczyć się personalną odwagą na polu „bitwy” – a więc stojąc w pierwszym szeregu zaszarżować na wroga. A że warunki były dość skromne, to i bitwy do takich należały. To wszystko sprawiało, że dopóki Rzym posiadał arystokratów, dopóty żądny był nowych podbojów.

Sytuacja z czasem zaczęła zmieniać się na korzyść Rzymu. Dużą rolę miała w tym nowa koncepcja, która była w ówczesnym świecie dość unikatowa. Mianowicie Rzymianie do mistrzostwa opanowali sztukę przerabiania swoich byłych wrogów na... sojuszników. Bardzo rzadko w ich wojnach chodziło o prawdziwą eksterminację – zniszczenie danego plemienia czy państwa (jak to miało miejsce z Kartaginą). Przeważnie chodziło o to, aby zagrożenie z danej strony wyeliminować przez pokonanie wroga w wojnie, a potem wykorzystać tego wroga do własnych celów – w tym rzecz jasna pokonania nowych wrogów (i takiego samego przyłączenia ich do grona swych sojuszników ;) ). Dlatego Rzymianie zawierali pokój jednocześnie żądając, aby pokonany stawiał się od tej pory na ich każde wezwanie. Dzięki takiej skutecznej polityce małe miasteczko-państewko wyrosło w końcu na hegemona w Italii – żyło w niej bowiem wciąż wiele plemion, ale wszystkimi rządzili Rzymianie.

Oczywiście nie oznaczało to nagłego awansu Rzymu do stopnia supermocarstwa (armia wciąż była dość skromna – ograniczała się do zaledwie kilku tysięcy ludzi), ale powoli następowała przemiana – z małej i niewiele znaczącej osady w potęgę, która zmieni oblicze Europy.

Jak już opisałem to w debacie o armii rzymskiej państwo to stosowało pierwotnie falangę, ale po klęsce z Galami postanowiło zreformować armię – i tak narodziły się legiony. I one przechodziły ewolucję, wdrażano nowe reformy (również Oktawian stał za jedną z nich), aż w końcu stan rzymskiej armii osiągnął szczyt swoich możliwości – a szczyt ten przypadał na koniec Republiki i pierwsze dekady Cesarstwa.

Nie będę się w tej chwili rozpisywał nad wspaniałością tej armii – poprzednia „rzymska” debata jest jak najbardziej wciąż otwarta dla czytelników – skrócę tylko jej opis do wymienienia najważniejszych punktów:

- za czasów Oktawiana (nie tylko, ale skoro prezentuję jego postać, to skupię się na tym okresie) armia rzymska była już niezwykle liczna – według rozmaitych szacunków ustalono jej liczebność na około 250 000 żołnierzy – z czego połowę stanowili legioniści (Rzymianie) a połowę – jednostki auxilia – czyli sprzymierzeńców.
- główną zaletą legionów w tym czasie była niezwykłe dyscyplina, twarde szkolenie, rozbudowany system nagród i kar, doskonałe wyposażenie, możliwość szybkiego awansu poszczególnych żołnierzy i niezwykła mobilność.
- główną strategią walki było wyprowadzenie w pole odpowiednio licznej armii i stoczenie z wrogiem walnej bitwy, doktryna bowiem zakładała zniszczenie wrogiej armii w jednej lub kilku wielkich bitwach.

Armia ta była niesłychanie imponująca, ale wiązał się z nią także pewien problem. Otóż podstawą władzy cesarza było właśnie wojsko. Problem w tym, że wojsko bywa kapryśne i, w przypadku buntu, jest śmiertelnie poważnym zagrożeniem (wielu późniejszych cesarzy zginęło z ręki niezadowolonych żołnierzy). Dlatego Oktawian specjalnie zadbał o to, aby zatrzymać tę podstawę swojej władzy w odpowiednich rękach. On był najwyższych zwierzchnikiem sił zbrojnych – on zarządzał ich liczebnością i dowódcami. Przede wszystkim Oktawian, człowiek niesłychanie zdolny i inteligentny, rozpoczął od ustalenia optymalnej liczby żołnierzy. Tuż po wojnie domowej (jaką stoczył z Markiem Antoniuszem) zostało mu (jako jedynemu zwycięzcy) ponad 50 legionów (na oko jakieś ponad 300 000 żołnierzy). Było to zdecydowanie zbyt dużo wojska aby gospodarka mogła je odpowiednio utrzymać. Co więcej – redukcja spowodowana była innymi względami – wojsko mogło być bronią obosieczną, skierowana przeciwko władcy przez odpowiednio wpływowego polityka. Oktawian musiał zatem znaleźć złoty środek – wojska musiało być odpowiednio dużo, aby odpierać wszystkie ataki zewnętrznych wrogów, ale jednocześnie zbyt mało, aby jakiś dowódca stanowił realne zagrożenie dla jego władzy w przypadku jakiegoś buntu. Przypomina to trochę historię (niepotwierdzoną, jedynie zasłyszaną) związaną z Saddamem Husajnem – ponoć tak obawiał się przewrotu wojskowego, że zawsze czuwał nad tym, aby dana jednostka miała „odpowiednie” zaopatrzenie. Jeżeli jakiś dowódca miał odpowiednio dużą ilość czołgów pod swoim dowództwem, to jednocześnie „przypadkiem” nie miał wystarczającej ilości paliwa do nich, a jeśli ktoś dowodził większą liczbą żołnierzy, to nigdy nie miał odpowiednio dużo amunicji. Tak samo postępował Oktawian – a jego wyliczenia okazały się niesłychanie precyzyjne i jak najbardziej skuteczne. Nie zabrakło jednak czegoś, co najdobitniej dawało o sobie znać w epoce Juliana (o tym za chwilę) – mianowicie od czasu gdy cesarz zasiadł na tronie, tron ten stał się niezwykle cennym kąskiem dla wszelkiej maści indywidualności. Oktawian zatem szczególnie dbał o to, aby wojskiem dowodzili ludzie mu oddani. Dzięki temu nie musiał się obawiać, że z czasem pojawi się jakiś uzurpator. Nie muszę chyba dodawać, że doskonale mu się to udało.

Oktawian stał również za reformą armii – reformy te zaczęły się tuż po zakończeniu wojny domowej (koniec wojny domowej – 30r. p.n.e., reformy – 29r. p.n.e.) i dokonały paru zasadniczych zmian mających na celu usprawnienie skuteczności – na przykład zmieniono wewnętrzną strukturę legionu oraz wydłużono okres służby.

No dobrze, ale samo posiadanie armii to nie wszystko. Najważniejsze jest jej odpowiednie użycie – czyli najazdy i podboje (czyli to, co tygrysy lubią najbardziej ;) ).

Zacznijmy może od wojny domowej – to w końcu ona zapewniła Oktawianowi niepodzielną władzę w państwie. Pominę jej początki i nieznaczące w tej chwili epizody (jak walki z Pompejuszem) – skupimy się na najważniejszych kwestiach.

Napisałeś:

Otóż jako małe przyhamowanie Twojego uwielbienia dla Oktawiana, mógłbym wypunktować mu sposób prowadzenia wojen, notabene bitwy morskie nie były jego mocną stroną.


„Sposób prowadzenia wojen”? Cóż, nie wiem co dokładnie się pod tym kryje, ale jeśli idzie o wynik wojen i rzeczywisty sposób ich prowadzenia – to z pewnością nie będzie to na niekorzyść Oktawiana. Jeżeli zaś idzie o osobisty udział w wojnach, to już zupełnie inna sprawa.

Według starożytnych pisarzy Oktawian był dość chorowity. Faktem jest, że zdrowie niezbyt mu dopisywało, choć o nie dbał. Swetoniusz pisał o nim:

Ciało miał podobno pokryte plamami. Szczególnie na piersiach i brzuchu znaki przyrodzone ułożyły się w kształt, rysunek i liczbę gwiazd tworzących niebieską Niedźwiedzicę, ponadto pewne zgrubienia skóry, powstałe w wielu miejscach ze świerzbiących wyrzutów oraz z ciągłego i bardzo silnego używania skrobaczki kąpielowej, potworzyły coś w rodzaju twardych narośli. W biodrze, udzie i goleniu prawej nogi coś mu dolegało, często kulał na tę nogę. Lecz dzięki łupkom z trzciny obwiązanym rzemieniami wzmocniła się. Często drętwiał mu palec wskazujący prawej ręki, wskutek zimna tracił w nim zupełnie czucie i władzę, musiał dopiero nakładać rogową obrączkę, aby go użyć do pisania. Uskarżał się też na pęcherz, lecz gdy kamienie wyszły wreszcie z moczem poczuł się lepiej.
W ciągu całego życia kilkakrotnie ciężko i niebezpiecznie chorował. Szczególnie po podbiciu Kantabrii bliski był rozpaczy wskutek choroby wątroby wywołanej ulaniem się żółci. Wówczas z konieczności zastosował środek leczniczy ryzykowny i wręcz odwrotny, ponieważ nie pomagały mu okłady gorące, zmuszony był użyć zimnych za radą Antoniusza Muzy.
Doświadczał też pewnych schorzeń występujących rok w rok, w pewnych stałych terminach: zwykle koło swych urodzin doznawał szczególnego osłabienia, z początkiem wiosny skłonny był do zapaleń wewnętrznych, w czasie wiatrów południowych cierpiał na katary. Dlatego schorzały jego organizm z trudem znosił zarówno mrozy jak i upały.
Zimą nosił grubą togę, po cztery tuniki, koszulę, kaftan wełniany, ciepłe opaski na golenie i uda.
Lecz tak słabe zdrowie starannie pielęgnował, przede wszystkim rzadko się kąpiąc. Częściej natomiast namaszczał się lub wypacał przy ogniu, następnie polewał się letnią wodą lub dobrze przez słońce nagrzaną. Ilekroć dla wzmocnienia nerwów musiał używać morskich kąpieli lub cieplic z Albuli, poprzestawał jedynie na tym, że siedząc na drewnianym stołku, który z hiszpańska nazywał „dureta” zanurzał w wodzie na przemian to ręce to nogi.
Jeździł tylko na spacer lub chodził pieszo i to tak prędko, że przy końcu drogi powrotnej biegł w podskokach, okryty grubą opończą.


Choć Oktawian faktycznie był dość chorowity, to jednak znajdujemy w jego przypadku też kilka dość podejrzanych historii. Otóż często, gdy brał udział w jakichś wyprawach wojennych, chorował akurat w czasie największych walk. Raz nawet posunął się do otwartego tchórzostwa (co przyznawali nawet jego przyjaciele) – gdy na wieść o zbliżających się wrogach uciekł i schował się na bagnach (choć tu akurat miał rację – gdy w czasie walki pod Filippi wrogowie wpadli do jego obozu mieli ponoć zauważyć jego lektykę w której często przebywał i rzucić się z wściekłością rąbiąc ją na kawałki). Jednak nie chcę go potępiać – starożytni mieli mądre powiedzenie – „łatwo jest być odważnym, gdy się siedzi za wysokimi murami.” Tak samo nam łatwo jest prawić o odwadze, chociaż rzadko mamy okazję aby samemu się nią wykazać. Nie potępiam Oktawiana, bo nie mam pojęcia jak sam bym się na jego miejscu zachował. Co jak co, ale widok masy ludzi pędzących na ciebie z okrzykiem na ustach i z ostrym mieczem w dłoni (gdy na dodatek wiesz, że tym mieczem chcą ci wypatroszyć brzuch) działa z pewnością deprymująco.

Pozostaje jednak pytanie – czy cesarz musi być odważnym wojownikiem, pędzącym z bojowym okrzykiem wprost na rzesze wrogów?

Dla przykładu – dla bardzo wielu Amerykanów najlepszym prezydentem USA jest Abraham Lincoln. Czy wsławił się on, jako prezydent, jakąś osobistą chwałą na polu bitwy? Wiem, że przykład jest nieco naciągany (porównywanie XIX wiecznej Ameryki z Cesarstwem) ale oddaje sens tego co chcę przekazać – władca państwa nie musi być doskonałym strategiem w czasie wojny ani osobiście dzielnie walczyć. Musi za to mieć odpowiednich ludzi na odpowiednich stanowiskach walczących za niego.

Dlatego też w tej kwestii to akurat Julian wypada gorzej – władca, który sam staje do walki to rzecz dość... beznadziejna. Przypomina mi to też jedną z najgłupszych scen filmowych w dziejach (zresztą w dość głupawym filmie, co niejako to usprawiedliwia) – w której to prezydent Stanów Zjednoczonych wsiada do kokpitu odrzutowca, aby osobiście wziąć udział w walce z kosmitami („Dzień Niepodległości”). Tiaaaa, już to widzę.

No dobrze, ale nie zawsze Oktawian miał „problemy ze zdrowiem” na polu bitwy. Mimo wszystko rzymska kultura wymagała od niego „męskiej” postawy wojownika i dowódcy, dlatego wziął udział w kilku kampaniach – najpierw w Dalmacji a potem w Hiszpanii. W pierwszej odniósł rany (został trafiony kamieniem – najprawdopodobniej z procy - w udo), w drugiej uległ wypadkowi gdy załamał się most przez który przejeżdżał.

Sytuacja w dogorywającej Republice była bardzo napięta. Na placu boju pozostali dwaj wodzowie – Oktawian na zachodzie i Antoniusz na wschodzie. Jak już wiemy Oktawian dążył do wojny, choć nie chciał jej zaczynać jako pierwszy, ponieważ obywatele państwa wciąż byli zmęczeni wojną z zabójcami Cezara a on nie chciał być tym, kto narzuci na obywateli nowe utrapienia. Na szczęście Antoniusz sam z siebie dawał wystarczające powody, aby nastawić mieszkańców Italiii wrogo do siebie (przy małej pomocy ze strony Oktawiana i jego propagandy ;) ).
Antoniusz, mieszkający w Egipcie, związał się z Kleopatrą i wspólnie z nią realizował swoją politykę wobec okolicznych plemion i państewek. Podjął nawet wyprawę na Partię, ale kompletnie się mu ona nie udała. Jawne zerwanie stosunków między tymi dwoma triumwirami (w sumie to byli już w tej chwili duumwirami – bo po wyeliminowaniu Lepidusa z gry pozostało ich dwóch, a nie trzech) nastąpiło w chwili, gdy Antoniusz przesłał do Rzymu list rozwodowy skierowany do jego ówczesnej żony – a co najważniejsze również siostry Oktawiana (którą to wcześniej odesłał do Italii).

Przede wszystkim Antoniusz, dawny bliski podwładny i przyjaciel Juliusza Cezara, zaczął coraz bardziej wczuwać się w rolę „greckiego władcy” w zhellenizowanym Egipcie (Egipt nie był wówczas „czystym” Egiptem – panowała w nim dynastia Ptolemeuszy – potomków jednego z towarzyszy Aleksandra Macedońskiego który „wyzwolił” Egipt spod panowania perskiego). Nie dość, że miał z Kleopatrą troje małych dzieci – bliźnięta Aleksandra Heliosa i Kleopatrę Selene oraz młodszego Ptolemeusza Filadelfosa (był to niezbyt legalny związek, ponieważ prawo rzymskie nie zezwalało na małżeństwa z cudzoziemcami), to jeszcze zdecydował się nadać im wschodnie tytuły i ziemie (należące do Republiki lub znajdujące się poza nią). I tak Aleksander Helios otrzymał tytuł króla Armenii, Medii i Partii, Kleopatra Selene została mianowana władczynią Cyrenajki i Libii zaś malutki Ptolemeusz (mający zaledwie 2 latka) został królem Syrii i Cylicji. Kleopatra zaś (żona Marka Antoniusza) ogłoszona została Królową Egiptu i Królową Królów.

Dołączona grafika

Kleopatra – jak widać jej „legendarna uroda była raczej mityczna ;)

Dołączona grafika

I sam Marek Antoniusz


Co prawda zdarzało się czasem, że władcy rzymscy przyznawali sojusznikom pewne ziemie, lecz tym razem Antoniusz nieco przesadził. Oddawał królowej Egiptu (i swoim dzieciom) znaczne terytoria. Co więcej – takie dary dawano zwykle klientom – a więc pomniejszym władcom którzy zobowiązywali się służyć Rzymowi – tutaj jednak jasne było, że Antoniuszowi chodzi o zwykłe założenie nowej dynastii na wschodzie.

Zgodnie z prawem triumwirat (władza Oktawiana w Italii i na zachodzie podzielonego państwa) wygasał ostatniego dnia roku 33 p.n.e. Niestety obaj konsulowie (najwyżsi urzędnicy) z roku następnego byli zwolennikami Antoniusza. Konsulowie ci mieli dokumenty które otrzymali od Antoniusza a w których żądał on uznania swoich postanowień dotyczących wschodniej części państwa. Oktawian zwołał więc senat (choć jego uprawnienia do tego wygasły wraz z wygaśnięciem triumwiratu) i na posiedzeniu zaatakował (słownie ;) ) konsulów i samego Antoniusza (nieobecnego rzecz jasna). W odpowiedzi na to konsulowie i wielu senatorów opuściło Italię i pospieszyło do Egiptu.
Choć triumwirat (podstawa władzy Oktawiana) jak już wspomniałem wygasł, wciąż jasne było, że to on posiada władzę w Italii i na zachodzie państwa.

Teraz należało jedynie uzyskać poparcie mieszkańców Italii, co byłoby dość trudne – pamiętali oni wciąż trudy wojen domowych jakie toczyli Cezar z Pompejuszem i triumwirowie z mordercami Cezara. Na szczęście Oktawian dysponował przecież ówczesnym „dziadkiem z Wehrmachtu” – testamentem i zarządzeniami Antoniusza. Ponieważ, jakby tego wszystkiego było mało, Antoniusz dodatkowo przesadził w swoim testamencie. Gdy do uszu Oktawiana doszły niepokojące wieści o jego treści ( ;) ), (niezbyt legalnie) rozkazał wtargnąć do świątyni Westy w Rzymie (gdzie przechowywane były testamenty) i zażądał jego ujawnienia. A w nim znajdowała się nowa bomba - Antoniusz żądał uznania swoich postanowień dotyczących nadania ziemi swoim dzieciom, pochówku obok Kleopatry w Aleksandrii (to rozjuszyło senatorów) oraz (co najważniejsze) uznawał Cezariona (syna Kleopatry i Juliusza Cezara) za prawowitego następcę zasztyletowanego dyktatora (choć on sam wyznaczył jasno w swoim testamencie Oktawiana na swego następcę i dziedzica). Ten ruch wybitnie zagrażał Oktawianowi. Musiał więc on coś zdziałać, jednak tu przecież pojawiały się problemy (wspomniana już niechęć obywateli do nowej wojny domowej).
Zadbał więc on o to, aby wszyscy mieszkańcy Rzymu i całej Italii dowiedzieli się o postanowieniach i testamencie Antoniusza. To wywołało oburzenie, ponieważ Oktawian sprytnie przedstawiał to jako upadek rzymskich wartości a Antoniusza jako kogoś, kto poddał się władzy lubieżnej i chciwej władczyni Egiptu (w przeciwieństwie do rzymskich wartości – czystości i skromności). W wyniku propagandy miasta Italii stopniowo „spontanicznie” zaczęły wyrażać swoje poparcie dla Oktawiana i żądanie, aby objął on rolę wodza w nadchodzącej wojnie, której celem było pokonanie Antoniusza i Kleopatry. Niektórzy chcieli nawet ogłosić Antoniusza „wrogiem państwa” (co było bardzo poważnym aktem), ale Oktawian się na to nie zgodził. Wciąż nie pasowało mu przedstawianie tego jako „wojny domowej” – przeciwko swemu rodakowi. Zamiast tego wolał przedstawiać to jako akcję przeciwko obcej władczyni. W ten sposób nie atakował on swego rywala politycznego – on jedynie „bronił Italii przed wschodnim despotyzmem” ;)

Dlatego też wiosną roku 32 p.n.e. senat wypowiedział wojnę Kleopatrze.

W czasie wojny tej (będącej wojną domową, choć oficjalnie skierowanej przeciw obcemu państwu) Oktawian polegał jednak na zaufanych dowódcach, z których najlepszym był Marek Agryppa.

Dołączona grafika

We własnej osobie.


Zebrana została gigantyczna jak na owe czasy armia – ok 200 000 żołnierzy.

Jak już wiemy Oktawian nie był zbyt dobrym i inspirującym dowódcą. Jednak jak już pisałem wcześniej - wcale nie musiał nim być. Jego oddani przyjaciele wygrali (militarnie) za niego tę wojnę – a momentem przełomowym była słynna bitwa morska pod Akcjum. Tam flota Antoniusza została rozbita, a on wraz z Kleopatrą zmuszeni byli uciekać (osobno) do Egiptu. Pozbawiony jakichkolwiek szans na zwycięstwo przegrany Antoniusz popełnił samobójstwo. Wkrótce potem (po wkroczeniu wojsk Oktawiana do Aleksandrii) jego śladem poszła Kleopatra (lub też została zamordowana na rozkaz Oktawiana – są rozmaite wersje). Jednak zanim do tego doszło wysłała (wraz ze służbą) ona Cezariona do portu w Berenike, skąd najprawdopodobniej miał on uciec do Indii. Jednakże z jakiegoś powodu Cezarion zawrócił do stolicy. Ponoć w rozmowie z Oktawianem filozof Arius Didymus miał rzec „nie jest dobrze, gdy jest zbyt wielu Cezarów”. Cezarion, syn boskiego Juliusza Cezara (wówczas bodajże siedemnastoletni), został zamordowany na polecenie Oktawiana. Dzieci Antoniusza i Kleopatry zostały zaś oddane siostrze Oktawiana aby je wychowywała jak swoje.

Tak oto chłopiec, który zaczynał swą karierę polityczną u boku samego Juliusza Cezara i który ruszył do samodzielnej walki o swoją pozycję w rzymskim świecie z jedynie imieniem Cezara, który to ustanowił go swoim dziedzicem (nawet bez pieniędzy, które miał dostać w spadku lecz ich, z powodu działań Antoniusza, nie otrzymał) usunął w końcu wszystkich potencjalnych rywali i został jedynym władcą całego rzymskiego świata.

Zakończyła się ostatnia wojna rzymskiej republiki i jednocześnie przyszedł kres jej samej.
Nastała era pryncypatu.

O zasadach pryncypatu i prawowaniu władzy przez Oktawiana opowiem w następnym wpisie, ponieważ to jeszcze nie koniec opowieści o „wojującym cesarzu”. Oktawian stał się władcą Rzymu i jego państwa oraz posiadał kontrolę nad niesłychanie potężną i doskonale zorganizowaną armią. Grzechem więc byłoby tego nie wykorzystać.

Mówi się, że za czasów Oktawiana nastał tak zwany Pax Romana – czyli święty okres długiego pokoju. Była to prawda, lecz nie w naszym współczesnym rozumieniu tego słowa. Dla Rzymian pokój ten oznaczał spokój wewnętrznych prowincji – pokój w Italii, Grecji, Egipcie, Galii i Hiszpanii itd. Nie było już wojen domowych i nie groziły już państwu przemarsze wojsk konkurujących ze sobą wodzów. To się z pewnością wszystkim podobało.

Ale to nie znaczy, że przeciętny mieszkaniec Italii miał coś przeciwko wojnom na granicy Imperium, kiedy to Rzym napadał na sąsiednie plemiona i zabierał ich zasoby i jeńców. Pax Romana to pokój w centrum państwa i nieustanna wojna na jego granicach.

A było gdzie i o co walczyć. Za rządów Oktawiana Rzymianie ostatecznie pokonali plemiona żyjące na terenie Alp – tym samym otwierając nowe i spokojne szlaki handlowe przechodzące przez te góry. Uderzono też na ostatnie plemiona barbarzyńców w Hiszpanii, które spacyfikowano tym samym poddając ostatecznie cały półwysep Iberyjski pod władzę Rzymu. Wysyłano też ekspedycje na południe od Egiptu i do Arabii (tylko aby przekonać się, że nic ciekawego tam nie ma). Główny impet jednak nadano dwóm najważniejszym kierunkom – wyprawom na Germanię i na tereny naddunajskie.

Oktawian miał państwo - teraz więc musiał je zabezpieczyć. Niezwykle ważne dla bezpieczeństwa państwa było zabezpieczenie granicy północnej – oddzielającej Rzym od dzikich barbarzyńców. W Galii granicą tą (ustanowioną jeszcze przez Juliusza Cezara) był Ren – dość szeroka rzeka. Oktawian ruszył na podbój terenów znajdujących się przy Dunaju – dzisiejszej Austrii i Jugosławii aby taką samą, bezpieczną granicą uczynić równie szeroką rzekę Dunaj. Udało mu się to – po podboju (oraz utrzymaniu po nieuniknionych buntach i nierzadko po dość ciężkich walkach) do granic państwa rzymskiego wcielono prowincje znane jako Raetia, Noricum, Panonia i Dalmatia. Wiele sąsiednich plemion siłą (lub samym pokazem siły) zmuszono do zawarcia sojuszy. W ten sposób Oktawian znacznie poszerzył i jednocześnie zabezpieczył granice swojego państwa.

Jednak wciąż była ona długa. Dlatego Oktawian zapragnął podbić Germanię i oprzeć granicę nie na Renie, lecz na Łabie (a z czasem i na Odrze) – co sprawiłoby, że prawie cała północna granica byłaby oparta na przeszkodach wodnych i jedynie drobny fragment (między rzekami) trzeba byłoby bronić siecią wybudowanych umocnień. Granica ta byłaby też znacznie krótsza od obecnej. Jak widać – same korzyści. Przystąpiono zatem do działania.

Pretekstem był napad w roku 17 p.n.e Germanów na Galię w wyniku którego klęskę poniósł rzymski legion. Oktawian wydał więc rozkaz częstych ataków na plemiona przygraniczne aby jak najbardziej odrzucić ich od Renu w głąb Germanii. Gdy ataki te okazały się niezwykle skuteczne, Oktawian postanowił pójść dalej i w końcu utworzyć nową prowincję – Germanię. Dowódcą wyprawy został Druzus – pasierb Oktawiana. Dostał on do dyspozycji ok. 70 000 żołnierzy i sporą ilość oddziałów sojuszniczych. Druzus zadbał o zaplecze w Galii nadając wielu wodzom galijskim obywatelstwo rzymskie. Na linii Renu i Mozy wzniesiono liczne fortyfikacje a w w okolicy dzisiejszego Bonn zbudowano na tymże Renie most. Aby zaatakować najpierw plemiona nadmorskich Fryzów (w dzisiejszej Holandii) przekopano odpowiednie kanały łącząc rzeki z zatoką i rozbudowano flotę. W końcu, w roku 12 p.n.e. Druzus uderzył na Fryzję i (po problemach z pogodą) podbił ją. Szybko zawarł z nią pokój i przymierze i udał się na zimę z powrotem do Galii. W następnym roku Rzymianie wrócili i podbili plemiona Brukterów i Marsów. Następnie uderzyli na Cherusków i ich również zniewolili. Dzięki temu praktycznie cała środkowa Germania wpadła w rzymskie ręce. W kolejnym roku uderzono na Tenkterów i Chattów, którzy stawiali bardziej zacięty opór, ale również ulegli. W ten sposób po kilku latach Germania znalazła się pod rzymskim panowaniem, ale nie oznaczało to, że wszystko zostało już bezpiecznie ukończone. Przede wszystkim Germania była najdzikszym terenem państwa – nie będzie przesadą jeśli powie się, że jedyne co się tam znajdowało to puszcza i dzikie ludy. Brakowało jakichkolwiek centrów administracyjnych. Dlatego też ta nowa prowincja była wyjątkowo niebezpiecznym miejscem - pełnym lasów, wojskowych fortów i... mas dzikich barbarzyńców, czekających tylko aby chwycić za broń. Dodajmy do tego dość rabunkową politykę Rzymu i nieznajomość gubernatorów jeśli idzie o zwyczaje germańskie i bunt mamy murowany.

I tak się w końcu stało – w Germanii wkrótce wybuchł pierwszy bunt – został jednak stłumiony (pokonane plemiona uciekły za Łabę, na brzegu której Tyberiusz (rzymski wódz) zorganizował wspaniałą paradę aby pokazać swoją potęgę. Ponoć po drugiej stronie rzeki oglądały ją tłumy barbarzyńców.

W roku 7 p.n.e. namiestnikiem tej nowej prowincji został Publiusz Kwintyliusz Warus. I on stosował dość kiepską politykę w stosunku do podbitej ludności. Na dodatek okazał się idiotą jeśli idzie o sprawy wojskowe – rozrzucił bowiem armię po całej Germanii nakazując jej stacjonowanie w małych grupkach w jeszcze mniejszych fortach. Pewne było, że w razie powstania grupki te zostaną szybko otoczone i zniszczone. Na dodatek, gdy szpiedzy donosili mu o przygotowaniach do powstania, nie wierzył im całkowicie bagatelizując sprawę. Aż w końcu Marsowie, Cheruskowie, Chaukowie i Brukterowie doszli do porozumienia i rozpętali powstanie, jednocześnie ułożywszy śmiały plan wciągnięcia w zasadzkę maszerującej armii rzymskiej.

Co stało się potem – wiedzą ci, którzy przeczytali debatę o armii rzymskiej. Rzymskie legiony zostały doszczętnie rozbite (czasem żartobliwie mówi się, że do lasu Teutoburskiego, gdzie miała miejsce zasadzka, weszły trzy legiony, a wyszli zaledwie trzej legioniści), na co sam Oktawian miał dość przygnębiająco zareagować. Jak pisze Swetoniusz:

...podobno tak był tym przybity, że przez szereg miesięcy nie golił brody ani włosów nie strzygł. Nieraz tłukł głową o ścianę , wołając głośno: „Kwintyliuszu Warusie, oddaj legiony!” Dzień klęski corocznie obchodził w smutku i żałobie.

Oczywiście Rzymianie nie chcieli zrezygnować ze swojej zdobyczy – już w następnym roku wyruszyła nowa wyprawa której celem było pokonanie buntowników i przywrócenie władzy Rzymu na tym terenie. Spora armia przekroczyła Ren i... nie miała co robić, ponieważ Germanie stanowczo unikali jakiegokolwiek starcia. Jedyną rzeczą na jaką Rzymianie natrafiali na swojej drodze były wyludnione osady. Jasne stawało się, że w obliczu tego nie uda się przywrócić rzymskiej władzy w tym terenie. Opuszczono zatem Germanię a w zamian Oktawian podzielił już od dawna znajdującą się w granicach państwa rzymskiego prowincję Galia Belgica na trzy części – Galię Belgicę, Germanię Interior (dolną) i Germanię Superior (górną). W ten sposób stracono jedną Germanię, a zyskano aż dwie ;) Oczywiście był to ruch czysto propagandowy, ale i tak spodobał się mieszkańcom.

Choć w latach późniejszych wielokrotnie wysyłano wyprawy na tę część Europy aby pomścić klęskę (odzyskano też święte symbole legionów zniszczonych przez Germanów i pochowano kości poległych) i przeważnie kończyły się one krwawą łaźnią dla barbarzyńców, tak Oktawian pozostawił swoim następcom pewną radę – aby nie starali się już bardziej rozszerzać granic państwa. I tak oto faktycznie przez długi czas istnienia Imperium dokonano bardzo niewiele wypraw, które na dłuższy czas miały przyłączyć jakiś większy obszar – wyjątkami były wyprawy na Brytanię i rumuńską Dację. Po prostu Rzymianie doszli do wniosku, że nie opłaca im się to. Zyski niewielkie (cóż w Germanii jest cennego?), a ryzyko - ogromne.

Tak się (w skrócie) prezentuje historia wojen, jakie toczył Oktawian. Choć nie był on sam dobrym dowódcą ani żołnierzem, tak sprawił, że granice państwa poszerzyły się znacząco. I o to właśnie chodzi. To jest zadanie dobrego władcy, nie osobisty udział w kampaniach czy personalna odwaga na polu bitwy.

Ale aby nieco bardziej unaocznić czytelnikom o czym mówię, zaprezentuję małą mapkę:

Dołączona grafika


Na której kolorem żółtym zaznaczono tereny jakie „zastał” Oktawian, rozmaitymi odcieniami zielonego jego podboje a różowym – kraje klienckie Rzymu.

TUTAJ TO SAMO W WIĘKSZEJ WERSJI


Jak widać dokonania Oktawiana w tej kwestii były naprawdę imponujące. Nawet on sam był z nich dumny i nie omieszkał tego odpowiednio wykorzystać, jak na przykład tutaj:

Dołączona grafika

(rzymska moneta wybita około roku 28-27 p.n.e. przedstawiająca Oktawiana - CAESAR DIVI F COS VI co oznacza „Cezar, syn Boskiego (Juliusza), konsul po raz szósty” oraz krokodyla i napis AEGYPTO CAPTA – „Egipt zdobyty”)


No dobrze, wiemy już jak działania wojenne wyglądały u „mojego” kandydata. Przejdźmy więc do cesarza Juliana. Na samym początku opisałem pokrótce (i bardzo szkicowo) historię rzymskiego oręża – od pierwotnych band miasteczka-państewka aż po armię cesarską. Jednak panowanie Juliana dzieli od panowania Oktawiana ponad 300 lat – i choć rozwój technologiczny nie był wówczas tak gwałtowny jak obecnie (różnica w wojsku między rokiem 1 n.e. a 360 n.e. to nie to samo co różnica między wojskiem z roku 1700 a współczesną armią) to jednak między armią Oktawian a Juliana da się zauważyć zasadnicze różnice.

Przede wszystkim nastąpiła całkowita zmiana ogólnej strategii prowadzenia wojen. Za czasów Oktawiana Rzym parł na ziemie barbarzyńców. Jak już wspomniałem doktryna nakazywała wkroczenie na wrogie terytorium przy pomocy kilku legionów i pokonanie wroga w jednej walnej bitwie. Tymczasem władcy późniejsi (jak Julian) bardziej koncentrowali się na zachowaniu już podbitego terytorium. Przez wiele lat jedynym zagrożeniem granic były małe napady barbarzyńców, którzy chcieli uszczknąć dla siebie odrobinę bogactwa Imperium. Bandy takie liczyły nie więcej niż kilkuset członków danego plemienia i do ich zatrzymania nie trzeba było wystawiać licznej armii. Przeważnie takie rajdy były zatrzymywane dość małymi środkami. Ważne też było to, że choć armia Cesarstwa wciąż byłą niezwykle liczna, to jednak znacznie trudniej było zebrać w jednym miejscu większą liczbę żołnierzy – dlatego w porównaniu do armii z początków Cesarstwa te późniejsze (wyruszające do danej bitwy, nie całość wojska) były przeważnie dość skromne.
Dlatego też armia całkowicie się przestawiła na „wojny na małą skalę”. W czasach Oktawiana wojsko było wielozadaniowe – doskonale radziło sobie z wielkimi bitwami (to była specjalność żołnierzy) jak i z pacyfikowaniem małych plemion. W czasach Juliana zaś armia była nastawiona na owe małe potyczki a jej zdolność do staczania wielkich bitew coraz bardziej odchodziły w zapomnienie. Co więcej – w czasach późnego cesarstwa podręczniki militarne wyraźnie nakazywały, aby walkę staczać tylko i wyłącznie wtedy, gdy warunki są zdecydowanie korzystne. Za czasów Oktawiana wojsko nie bało się walczyć nawet wtedy, gdy warunki były niezbyt korzystne. To tylko jedna z oznak schyłku świetności rzymskiej armii.

Drugą sprawą były problemy z utrzymaniem stanu liczbowego jednostek. Coraz większe trudności sprawiało pozyskanie odpowiedniej liczby rekrutów – dlatego coraz większą liczbę żołnierzy stanowili barbarzyńcy – walczący jako foederati – sprzymierzeńcy. Armia podlegała stopniowej „barbaryzacji” – nierzadko walczyła przy pomocy rzymskiego oręża, ale w swoim (mniej efektywnym) barbarzyńskim stylu.

Po trzecie – morale żołnierzy było przerażająco niskie – tak jak legioniści z okresu Oktawiana mieli o sobie bardzo wysokie mniemanie (graniczące nierzadko z absurdem), tak legioniści z czasów Juliana byli jedynie cieniem dawnej pewności siebie.

Po czwarte zaś – brakowało kompetentnych dowódców którym można było zaufać. Już Oktawian wiedział, że nie może ufać wszystkim jak leci. Dlatego ważniejsze sprawy wojskowe, wymagające większej ilości żołnierzy, zlecał członkom swojej rodziny. Jednak im później, tym było gorzej. Następni cesarze nie mogli polegać na swojej armii a ci późniejsi, jak Julian, stawali przed niesłychanie beznadziejnym problemem - dowódcy byli tak niekompetentni, że jeśli cesarz chciał mieć pewność, że coś zostanie wykonane, musiał robić to osobiście...

Dlatego też, choć żołnierze późnego Cesarstwa wciąż wyglądali świetnie:

Dołączona grafika

(legionista jednostek Palatini w ciężkim i lekkim ekwipunku)

Dołączona grafika

(tutaj widać rzutki – plumbata sprytnie przyczepione do wewnętrznej części tarczy)

Dołączona grafika

(tło niezbyt starożytne, ale jeździec jak najbardziej późnorzymski)

Dołączona grafika


Tak na polu walki już nie zawsze prezentowali się tak wspaniale jak za czasów Oktawiana. Dlatego też mogę stwierdzić, że (z powodów militarnych ale i ekonomicznych) Oktawian wygrywa z Julianem jeśli idzie o potencjał – Julian zwyczajnie nie mógł sobie pozwolić na to samo co Oktawian.

No ale to jeszcze nie jest w kwestii militarnej zwycięstwo Oktawiana nad Julianem, zaledwie przewaga. O tym, co moim zdaniem jest zdecydowanym zwycięstwem mojego kandydata w pojedynku „Julian vs Oktawian” opowiem już teraz.

Otóż przyjrzyjmy się bliżej naszemu Julianowi. Odniósł on zdecydowane zwycięstwa w Galii, gdzie gromił barbarzyńców. Nie były to co prawda jakieś wyrafinowane zwycięstwa, ale nie to się przecież liczy. Jedną z ważniejszych jego bitew było starcie pod Argentoratum (dzisiejszy Strasbourg).

Dołączona grafika


Jak widzimy Rzymianie ustawili się w dwie linie a Julian wraz ze swoją eskortą zajął pozycję między nimi, pośrodku szyku. Germanie (jak to oni) ruszyli do natarcia całą swoją masą – wcześniej ich wojownicy zmusili swoich wodzów do zejścia z koni (bardzo częsta zagrywka – podnosi morale żołnierzy, bo wiedzą oni wtedy, że wódz zrobi wszystko aby wygrać, bo i jego los zależy od wyniku bitwy – gdyby bowiem siedział na koniu to mógłby uciec w razie porażki).

Na prawym skrzydle Juliana doszło do starcia kawalerii w wyniku czego Rzymianie zostali rozbici i odrzuceni. W tym samym czasie środek linii rzymskiej został przełamany – na pewnym odcinku Germanie, prowadzeni przez kilku ze swoich wodzów, przerwali rzymski szyk i wdarli się klinem między legionistów. Zdumiewające jest to (i dość niezwykłe jak na tamte czasy, co ujawnia prawdę o dość niskim morale ówczesnej armii), że żołnierze rzymscy nie załamali się i nie uciekli. Wtedy na odsiecz ruszył Julian – poprowadził elitarne jednostki na zagrożony odcinek i z kolei teraz to on odrzucił wroga. Ostatecznie wszystko ustabilizowało się i powstał jeden szeroki front. W wyniku nieustępliwości i stałego naporu Rzymian barbarzyńcy w końcu załamali się i rzucili do ucieczki.
Zwycięstwo było całkowite.

No i tutaj zaczyna się pewien problem. Julian zostaje cesarzem. Rządzi sobie po swojemu i w końcu wpada na pewien pomysł - chce dokonać inwazji na Persję. Problem w tym, że nie było ku temu absolutnie żadnego powodu. W tym czasie wojna z państwem Sassanidów była niepotrzebna i nie można znaleźć żadnej sensownej przyczyny jaka mogła posłużyć Julianowi. Niemniej faktem jest, że na początku marca roku 363 Julian, wraz z imponującą jak na owe czasy armią (choć i tak będącą cieniem tego, co Oktawian miał do swojej dyspozycji) wyruszył na planowany podbój swego wschodniego sąsiada.

Nie udało się jednak zająć stolicy – Ktezyfonu. W obliczu tego (oraz w obliczu zbliżającej się z pewnością głównej armii perskiej) Julian rozkazał spalić okręty, które do tej pory zaopatrywały jego armię oraz umożliwiały przekroczenie rzeki. Problem w tym, że wciąż znajdował się on po wschodniej stronie tej wielkiej rzeki - Tygrysu.

Julian zapewne nie wyciągnął też wniosków z wielu poprzednich starć Rzymian ze swoimi wschodnimi sąsiadami jakie toczyli na przestrzeni wielu stuleci. Istnieją bowiem pewne zasady odnośnie wojowania na wschodzie:

Po pierwsze – nie atakuj Persji.

Po drugie – jeśli już koniecznie chcesz ją zaatakować, to zrób wszystko aby nie dopuścić do długiego marszu przez ich państwo, bo wtedy na bank będziesz stale nękany przez wspaniałą jazdę perską która będzie nieustannie deptać ci po piętach. A że niezwykle ciężko jest najechać kogoś nie maszerując przez jego państwo – patrz na zasadę numer 1.

Julian złamał te zasady i wystawił się na długi marsz przez wrogie terytorium (sam w końcu doszedł do wniosku, że czas porzucić marzenia o podboju i uciekać w stronę rzymskiej granicy). Oczywiście był stale nękany przez Persów którzy byli mistrzami w zadawaniu ciągłych strat i w jednoczesnym unikaniu otwartej walki. W końcu jednak nadszedł moment w którym Julian popełnił swój ostatni fatalny w skutkach błąd – podczas kolejnego ataku puścił się ponoć w pogoń nie włożywszy swojej zbroi...

Jednak śmierć Juliana to nie koniec mojej opowieści. Najgorsze bowiem jest to, co nastało później. Armia pospiesznie wybrała nowego cesarza – a został nim Jovian. Niestety wojsko wciąż znajdowało się na wrogim terytorium i miało dość nikłe szanse na wydostanie się z tej trudnej sytuacji. Aby zatem uratować i armię i siebie samego, Jovian zmuszony został do zawarcia hańbiącego pokoju. W zamian za bezpieczne wycofanie się do granic państwa rzymskiego nowy cesarz oddał Persom pięć satrapii które ponad 60 lat wcześniej zdobył jego daleki porzednik - Galeriusz. Dodatkowo Rzymianie zmuszeni byli oddać trzy niezwykle ważne twierdze graniczne - Nisibis, Castra Maurorum i Singarę, które to były przez wiele lat dzielnie bronione i odpierały wiele daremnych perskich szturmów. Jakby tego było mało – Rzymianie utracili na mocy tego traktatu Armenię jako sojusznika, ona sama zaś musiała oddać część swego terytorium Persom. Wkrótce całkowicie dostała się w ich władanie.

I tutaj właśnie kryje się to, co według mnie dyskwalifikuje Juliana jako pretendenta do tytułu „najlepszego cesarza”. Bezpośrednim skutkiem jego rządów i decyzji (niepotrzebnego ataku na Persję) było znaczące osłabienie państwa, utrata znacznych i ważnych terenów jak i zwyczajne pohańbienie majestatu Rzymu. Julian był być może „w porządku” jeśli idzie o charakter i niektóre decyzje, ale to co zostawił w spadku to same minusy.


Tak wygląda porównanie obu władców gdy idzie o kwestie militarne. W następnych wpisach zajmiemy się bardziej pokojowymi dziedzinami takimi jak gospodarka, religia i sztuka. Jak tam wypadną nasi kandydaci? Przekonamy się już wkrótce ;)
  • 8



#7

Makbet.

    Medicus

  • Postów: 979
  • Tematów: 90
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 10
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Salvete Amici et salve Aquila.


Witam wszystkich w trzecim już moim wpisie, w tej debacie. Wpisie znaczącym, bo przecież mamy za sobą już pół debaty. Informacje jakie przedstawiliśmy z Aquilą do tej pory, dają Ci czytelniku, jak na razie, wątły obraz cesarzy. Debata dopiero się rozwija i daleko jej jeszcze do końca i wyczerpania tematu. Toteż ponownie zachęcam, do śledzenie jej przebiegu. Wprawdzie wpis ten chciałem poświęcić na nieco inne zagadnienia, niż militaria i wojny ( i będę się tego trzymał, do większych bitew przejdziemy w wpisie czwartym), jednakże Aquila zmusza mnie do sprostowania kilku spraw i wyjaśnienia mojego punktu widzenia na daną sprawę, co jest wręcz w tym przypadku wskazane. Toteż słuchawki na uszy, z których sączy się O.S.T.R (3 grudnia w Poznańskim klubie Eskulap, Ostry zawita z motywem „Tylko dla Dorosłych”) i do dzieła.

„Choć na warunki postawione na końcu zgodzić się nie mogę.”


Nie dziwi mnie Twoja postawa. Obaj mamy już jako takie pojęcie o debatowaniu i retoryce, Ty ze względu na wiek i studia prawnicze, masz większe pole do popisu w tej dziedzinie. Toteż w pełni zrozumiałe są dla mnie Twoje motywy. Celem, który za pomocą takiego działania może zostać osiągnięty, jest przejęcie inicjatywy w debacie. Poprzez odpowiedni dobór argumentów i prawidłowo wystosowane „ataki” w stronę oponenta, powplatane jednocześnie pomiędzy własne argumenty, zyskujemy coś w rodzaju aprobaty czytelników. Których w tym momencie zaczynamy prowadzić za rękę, tam gdzie tego chcemy i w takim tempie, jakie sami im narzucimy. Z punktu widzenia obserwatora – genialne ! Z punktu widzenia, oponenta, mającego świadomość przeprowadzonego zabiegu – co najwyżej, lekko frapujące.

Pozwolę sobie tutaj, na małą wycieczkę osobistą. Nigdy bowiem, nie byłem w stanie zrozumieć ludzi, którzy przesądzają w połowie, opierając się na prestiżu swojego kandydata i o ile, w naszej debacie, przywiązanie te jest raczej znikome, ze względu na jej temat. To w sferze światopoglądowej, zaczyna się strasznie rzucać w oczy.

„ale nie przejmuj się – nie mam zamiaru „atakować”, a jedynie pisać prawdę i komentować ją z mojego punktu widzenia. Nie będzie to też „zmasowany atak” na Juliana, ponieważ nie zaliczył on zbyt wielu wpadek.”


Oj, na siłę można byłoby mu wypomnieć wiele, chociaż poza wojskowością to sfera ta się nieco zawęża. W moich zapatrywaniach za „atak” uchodzi, konkretne zwrócenie się w stronę oponenta umniejszające jego racjom, w jakiś sposób podkopując jego pozycję, ale przecież to debata ! O to tu chodzi ! Nie obrażę się Aquilo, gdy na czas debaty zrzucisz swoją łagodną personę.

„I nie bój się – żadnej wojny między nami (i naszymi kandydatami) nie ma i nie będzie.”


Nie lękam się wojny między nami, wręcz zantagonizowanie naszych stosunków wpłynie pozytywnie na przebieg debaty.

„Po pierwsze – za dobrego władcę uznałbym takiego, który rządził tak, aby jego poddanym żyło się dobrze. Dobrze, czyli bezpiecznie i we względnym dostatku. Za dobrego uznałbym też takiego, który rozwijał kulturę i sztukę oraz naukę. No i nie zapominajmy też o tak przyziemnych sprawach jak podbijaniu (trwałym) nowych ziem oraz umacnianiu pozycji w świecie – lub przynajmniej zachowywaniu jej gdy warunki są niezbyt sprzyjające.”


Tak jakbym czytał wstęp do biografii Juliana Apostaty. Dodał bym do tego jedynie, to co Ty pominąłeś ( może przez nieuwagę, może specjalnie). Bezpieczeństwo w Rzymie może być rozumiane dwojako, gdyż obywatele przygraniczni zawsze byli narażeni na ataki ze strony ludów barbarzyńskich. Główne siły armii kierowane były w stronę zdobywanych terenów, Galia zawsze była uważana za niebezpieczne miejsce. Bowiem stacjonujące tam garnizony, nie zawsze było odpowiednio wyposażone, przez co wielu legionistów dostało się w niewolę barbarzyńców ( nie płaczmy po nich, Apostata ich odbije).

Dołączona grafika


Julian wysłany do Galii z rozkazu Konstancjusza z zamiarem obrony tych terenów, przydzielony został tam ze względu na przeświadczenie, że młodego i niedoświadczonego w bojach, mizernego studenta czeka w Galii pewna śmierć. W Galii, która wkrótce intronizuje Go poprzez podniesienie na tarczy, dając tym samym początek pięknej tradycji, kultywowanej przez następnych cesarzy rzymskich. Jednakże do tego zaraz przejdziemy.

Sprawą, którą należałoby tutaj dodać, jest przecież poszanowanie wartości i praw obywatela, zadbanie o to by biedniejsi nie stali się ofiarami wyzysku i kozłem ofiarnym zamożniejszych mieszkańców. To również poszanowanie ich wiary i przekonań. Troska o niezawisłość sądów w procesach, by biedniejsi obywatele nie stawali się ofiarami korupcji urzędniczej. Notabene, Julian obejmując panowanie w Imperium zmuszony był przeprowadzić wiele reform z tego powodu i pozwalniać służbę wraz z urzędnikami, których domostwa za czasów Konstancjusza urosły do takich rozmiarów, że niekiedy ich wielkość i wystrojenie mogło przyćmić blask cesarzowych pałacyków. Wprawdzie mówiąc, czytając o Oktawianie Auguście, nie doszedłem jeszcze do prowadzonej przez niego polityki, więc konstatacji postawić nie mogę. Aczkolwiek, wydaję mi się, że Julian wyróżniał się na tle innych władców, dbając o niezależność sądów, często sam rozstrzygając spory. Przy czym zawsze starał się zachować bezstronność, nawet gdy w sporze uczestniczyła osoba, którą darzył sympatią.


„Może być i bezwzględnym draniem, a i tak może idealnie pasować do rangi „najlepszego” - o ile będzie wciąż spełniał warunki wymienione wcześniej.”


To założenie spycha nas obu na dziwne tory, stawiające okrutnego i zapatrzonego jedynie w siebie despotę z godnymi uwagi cesarzami. Staram się zrozumieć, co powodowało Tobą, gdy pisałeś te słowa. Jedyne co przychodzi mi na myśl, to greccy tyrani. Którzy wyłamując się poza oligarchiczny ustrój w swym polis, spełniali większość swoich obietnic i wprowadzali w życie wiele reform ( i naszym politykom mogłoby się to udzielić). Chyba najbardziej znanym jest tutaj Kleistenes, który wprowadził eklezję, przekształcił radę czterystu w radę pięciuset ( 50 prytanów z10 fyl) czy też ostracyzm. Ten też wyróżniał się na tle swoich poprzedników, gdyby nie zbliżająca się wojna z Persją ( którą podbije później Aleksander :D ) możliwe, że w podręcznikach historii przy temacie „Demokracja w Starożytnych Atenach” widniał by Kleistenes, zamiast Peryklesa. Wracając do meritum Tego wątku, nie jestem w stanie zrozumieć motywów, którymi się kierowałeś. Byłbym wdzięczny, gdybyś nam je przybliżył. Bo przy generalizacji, jaką nam tutaj wprowadziłeś i miedzianobrodego Nerona można byłoby poczytywać za cesarza pretendującego do tytułu „najlepszego”. Gdyby jakimś cudem, znalazł się ktoś, kto jednak by za takim twierdzeniem przemawiał, gorąco zachęcam do przeczytania „Quo Vadis” Henryka Sienkiewicza, albo do obejrzenia ekranizacji Wajdy tym nieco bardziej leniwym.


”Jak już wspomniałem podzieliłem swoje argumenty na trzy działy (po jednym zagadnieniu na każdy z trzech wpisów z argumentacją) i zacznę dziś od kwestii pierwszej – co prawda najmniej istotnej, ale za to mojej ulubionej:”


Nie byłbyś sobą, gdybyś nie zaczął od kwestii wojskowej.


”W czasach kiedy pradawny Egipt faraonów już dogorywał (jako niepodległe państwo), Rzym dopiero pojawiał się na scenie dziejów. Oczywiście daleko mu wtedy było do stolicy świata – był po prostu zbieraniną małych osad leżących nad brzegiem Tybru. Dopiero z czasem zlały się one z jedną miejscowość, jaką Rzymianie nazwą „Roma”. Łatwo sobie wyobrazić ówczesny Rzym – ot, była to zwykła zbieranina chatek otoczona polami i pastwiskami, zamieszkana przez ledwie kilka tysięcy ludzi i kontrolująca zaledwie najbliższe okolice. Nie było to nic wyjątkowego w tamtych czasach – Italia nie była „tradycyjnym” państwem – jak na przykład Egipt. Była zbieraniną takich właśnie sąsiadujących ze sobą miasteczek-państewek zamieszkanych przez rozmaite plemiona. Rzecz jasna takiego „miasteczka-państewka” nie stać było na utrzymanie wielkiej i profesjonalnej armii oraz prowadzenie wielkich i wyczerpujących wojen. Pierwotne starcia prowadzone przez Rzym miały dość prymitywny charakter – podobny do tego co i dziś czasem dzieje się w na przykład głębokiej amazońskiej dżungli. „Wojny” polegały na tym, że małe bandy z jednej osady atakowały i kradły bydło z sąsiedniej osady. Czasem łupiły wioski lub zadowalały się przyjęciem skromnego okupu.”


Sądzę, że nasi czytelnicy, jak i również ja, wymagali od pasjonata czegoś więcej niż kilku sztampowych informacji. Pozwól, że w tej kwestii Cię zastąpię, nie miej mi tego za złe. Aczkolwiek termin „rozmaite plemiona” brzmi nieco infantylnie. Słowo wstępu, słowem wstępu… jednakże, zróbmy to tak, by informacje przez nas podawane, nie szły jedynie w ramię w ramię z sztampową wiedzą, a wyprzedzały ją. Toteż do Twojej wypowiedzi, dodam kilka informacji.

Z początku Rzymowi daleko było do stolicy europejskiej, był zbitką ludów Italików, czyli Samnitów i Latynów. Owe tereny zamieszkiwali także Etruskowie, lecz historia tych właśnie jest dla nas wciąż mało znana. Wyłoniły się jednakże trzy koncepcje co do ich pojawienia się
- ludność wschodnia, która przybyła z Azji
- ludność przybyła z terenów Alpejskich
- stara ludność Italska, która żyje na tych terenach tak długo, że sama nie jest w stanie powiedzieć od kiedy.
Wszystkie te ludy początkowo wierzyły, że ich wierzenia zostały im dane przez proroka. Rozróżniali 11 typów piorunów, które miały dla nich charakter profetyczny oraz wróżyli z wnętrzności martwych ptaków ( i za czasów Juliana natrafiłem na wzmianki o tego typu przewidywaniu przyszłości).

„Rzymianie tak już mieli, że po prostu musieli odznaczyć się jakimiś militarnymi osiągnięciami”


Oczywiście ! Dużo lepiej ilustrują to późniejsze zatargi między patrycjuszami i plebejuszami. Gdzie arystokracja cechująca się hermetycznością, nie chciała wypuścić z rąk władzy, w której o uczestnictwo upominała się tzw. „Góra Plebejska”, czyli kupcy i rzemieślnicy, którzy finansowo odpowiadali już arystokracji, ale ze względu na brak „błękitnej krwi” nie mogli do niej przynależeć.

„Mianowicie Rzymianie do mistrzostwa opanowali sztukę przerabiania swoich byłych wrogów na... sojuszników”


Myślę – i to jedynie moje subiektywne odczucie -, że po prostu podchwycili uniwersalizm państwa Aleksandra Wielkiego.

„Choć Oktawian faktycznie był dość chorowity, to jednak znajdujemy w jego przypadku też kilka dość podejrzanych historii. Otóż często, gdy brał udział w jakichś wyprawach wojennych, chorował akurat w czasie największych walk.”


Dziwny zbieg okoliczności. Ciekawe czy Trajana, który zagłębiał się w Mezopotamię, aż po Zatokę Perską, też bolała głowa w czasie najtrudniejszych bitw ?

„Pozostaje jednak pytanie – czy cesarz musi być odważnym wojownikiem, pędzącym z bojowym okrzykiem wprost na rzesze wrogów?”


Ironią jest odpowiadać na pytanie, pytaniami… chociaż zapewne Sokrates by mnie po plecach poklepał. Czy zatem cesarz, który pretenduje do miana najlepszego, zostawia swoich ludzi na pastwę losu – ludzi, którzy często byli głęboko mu oddani i którzy zapewne się z nim zżyli ( tak przynajmniej było w przypadku Juliana) – ratując własny tyłek ? Co z zasadą kapitana, schodzącego z okrętu jako ostatni ?

”Dla przykładu – dla bardzo wielu Amerykanów najlepszym prezydentem USA jest Abraham Lincoln. Czy wsławił się on, jako prezydent, jakąś osobistą chwałą na polu bitwy?”


Po primo na pewno nie uciekł z niego zostawiając tym samym swoich ludzi na łaskę i niełaskę wroga. W przeciwieństwie do pana o którym była mowa wyżej, Abraham Lincoln był raczej człowiekiem honoru. Po secundo, Lincoln nie wchodzi w poczet cesarzy rzymskich i niepodobnym jest starać się na siłę wplątać go w te wieki.

Wybacz mi trochę familiarny styl odpowiadania na niektóre zagadnienia, ale jest to wynikiem luźnych myśli, które nie wymagają jakieś większej analizy.

„Dlatego też w tej kwestii to akurat Julian wypada gorzej – władca, który sam staje do walki to rzecz dość... beznadziejna”


Nawet nie wiesz, jak bardzo wyczekiwałem tego zarzutu. Nic bardziej mylnego, gdy znamy realia Starożytnego Rzymu. Jak słusznie zauważył Vaherem w kuluarach:

„W rzymskiej armii walczący wódź dla żołnierzy był jakby... hmm rakietą wynosząca ich w kosmos? Lepszego porównania nie znajduję ”


Może właśnie dlatego, Julian zyskał sobie szacunek i sympatię swoich żołnierzy, którzy później buntując się rozkazowi Konstancjusza, by podążać na Wschód, zbuntowali się, wynosząc na jedynego władcę Juliana. Lecz może lepiej byłoby, gdy zamiast słów, przemawiały czyny. Zatem przenieśmy się do Galii do roku 356 naszej ery. Minęły właśnie miesiące zimy, nadeszła wiosna. Spodziewano się, że barbarzyńcy którzy lata poprzednie pustoszyli ogromne obszary Imperium, zdobywali miasta i brali jeńców, obracając miasta w gruzy lub osiedlając się w nich na stałe, powrócą do swoich upodobań. Na ustabilizowanie się tej sytuacji w jakiś sposób bez interwencji nie można było liczyć. Biskupi pobliskich miast, jeszcze nie objętych wojną, lecz przyćmionych ich zagrożeniem, toczyli własne, prywatne spory. Zarówno między sobą, jak i z władcą tego państwa (Galii), a to o zawyżenie poziomu życia, polepszenie stanu własnej egzystencji czy też swobodę działania i krzewienia swojej wiary. Aleksander Krawczuk, doszukuje się tutaj „fanatycznego zacietrzewienia i małostkowej krótkowzroczności”, choć nie przyznaje tego otwarcie. Zesłany w te tereny Julian otrzymał jedno zadanie, prawie niewykonalne dla osoby, która do tej pory całe życie spędziła nad książkami – wyprzeć ich za Ren. Rozkazy płynęły z samego Mediolanu.

Julian napiszę o tym kilka lat później:

„ W okresie przesilenia letniego Konstancjusz polecił mi udać się do wojsk, pokazując tam jego postać i portret; było bowiem powiedziane i napisane, że daje mieszkańcom Galii nie władcę, lecz nosiciela jego podobizny. Jak słyszeliście, działania w tym pierwszym roku poszły nieźle, dokonało się sporo; powróciłem więc na leża zimowe. „

Wypowiedź razi swoją lakonicznością. Lepiej opisuje to w swej mowie pożegnalnej Libaniusz, lecz ja posłużę się relacją naocznego świadka, Ammiana Marcelina.

Koncentracja armii Imperium miała się dokonać na ziemiach Galii północnej w mieście zwanym ówcześnie Durocartorum Romerum, czyli w dzisiejszym Reims. Zapewne w mieście od dłuższego czasu znajdowali się już dowódcy jazdy konnej, noszący tytuł „ magistra equitum”, czyli Marcellu i Ursycyn. Julian rozkazał bowiem temu drugiemu pozostać w Galii, aż do końca działań, w roli doradcy. Jak czytamy z kronik Ammiana, oddziały rzymskie miały stawić się w Reims, wraz z miesięcznym zapotrzebowaniem żywności na miesiąc.
Droga do Reims nie była prosta, wiodła często przez tereny bezpańskie, na których spodziewać można się było wypadów germańskich watah. Jako, że do Wienny przychodziły wciąż nowe informacje, o tym co się dzieje na Północy ( notabene, często eskalowane), otoczenie Juliana myśląc nie o dobru cezara, lecz o własnych wygodach i bezpieczeństwie, usiłowało za wszelką cenę zatrzymać go nad Rodanem, tak długo jak się da. Oczywiście ubierając to w piękne słowa i głosząc, że życie jego jest zbyt cenne aby miał je narażać bez potrzeby, skoro znajdują się już tam doświadczeni dowódcy.

W tym samym czasie przyszedł meldunek o niezwykłych wydarzeniach, które miały miejsce w Augustodunum, czyli w dzisiejszym Autun ( to gdzieś między Loarą a Saoną). Miasto bogate i znaczne, miało posiadać także długie mury obronne ( które w rzeczywistości, były już nadwyrężone duchem czasu). Dowiedziawszy się o tym Germanie, potajemnie przez lasy i mokradła przedostali się pod twierdzę i pewnej nocy, po uprzednim przystawieniu drabin po murach zaczęły się wspinać setki wojowników. Lecz i straże miasta czuwały. Garstka żołnierzy załogi, starała się odeprzeć wroga, prowadząc cięcia rękę zdrętwiałą od strachu i zmęczenia, jak ilustruje to Ammian. Zapewne Germanie powiększyli by swoje tereny o kolejną twierdzę, gdyby do walki nie poderwali się weterani. Którzy chwytając co tylko mieli pod ręką, biegli ku murom, na których gdzie nie gdzie już stali Germanie. Zrzuciwszy ich z murów i wypchnąwszy spod twierdzy, sami objęli czujną straż na balkonach.

Nie trzeba mieć nadto rozwiniętej umiejętności dedukcji, by wyobrazić sobie, jak na to zareagował Julian. W jednym momencie wszystkie jego wahania i wątpliwości zostały przecięte, niczym węzeł gordyjski od zamachu miecza Aleksandra. Skoro widmo zagrożenia jest już na tyle blisko, a miejscową ludność stać na tak heroiczne czyny, jego obowiązkiem, jako Cezara. Było nieść zagrożonym miastom pomoc i służyć przykładem, WALCZĄC WŚRÓD PIERWSZYCH!. Ciekawe czy bolała go wtedy głowa albo miał nudności, jak myślisz Aquilo ?

W Augustodunum zjawił się dokładnie dnia 24 czerwca. Następnie odbył naradę dotyczącą tego, jak posuwać się dalej, wszędzie bowiem grasowali barbarzyńcy. Słuchano ludzi dobrze znających okolice, wytężając słuch tym bardziej, gdy ci mówili o różnych szlakach okrążających wojska nieprzyjaciół. Ktoś w otoczeniu Juliana wspomniał, że nie dawniej jak rok temu Sylwanus, ówcześnie głównodowodzący w armii, przeszedł skrótami przez mroczne puszcze nie doznając uszczerbku w armii. Te słowa były wodą na julianowy młyn, który bez większego wahania zdecydował się na pójście w jego ślady, zabierając ze sobą jedynie jazdę pancerną i obsługę machin wojennych, która mogła się przydać przy zdobywaniu fortyfikacji. Na szczęście dla mnie, a na niekorzyść Aquili, Julianowi udało się pokonać puszcze tym samym szlakiem, co przed rokiem Sylwanus. Na otwartym terenie było już nieco gorzej, jednakże Julian wciąż parł przed siebie. Dotarł do Autosudorus, czyli dzisiejszego Auxerres. Po kilku dniach odpoczynku, ruszył dalej na północ w stronę Tricasses nad Sekwaną. Po drodze również nie obyło się bez walk, gdy wróg był w przewadze oddziały Juliana stawały w zwartym szyku obronnym, tam zaś gdy teren na to pozwalał, uderzali w wroga żelazną pięścią jazdy pancernej. Wprawdzie pochwycili kilku jeńców, lecz nie posiadając oddziałów lekkozbrojnych, nie mogli pozwolić sobie na pościg. Wreszcie stanęli w Tricassem, dobijali się podobno do miasta kilka dni, gdyż mieszkańcy obawiali się podstępu. Po czym odpoczywając w mieście, wrócili do Reims.

Bo do bitwy, w której to Julian pchał się na przód dopiero dojdzie.

Jak już mówiłem w Reims przebywali obaj dowódcy. Formalnie komendę przejął Julian, faktycznie jednak Marcellus chciał nadal mieć piecze nad wszystkim. Uważał, że zobowiązują go tylko rozkazy samego Konstancjusza, a młody władca powinien zadowolić się samym tytułem. Obaj panowie się nie polubili, w przeciwieństwie do Ursycyna z którym stosunki Juliana układały się przyjacielsko. Doskonale bowiem rozumieli, że posiadają wspólnych wrogów – cesarza i Marcellusa. To wtedy poprzez przyjaźń Juliana z Ursycynem, Ammian Marcelinus, związany z jednym z generałów jazdy, stał się wiernym wielbicielem Juliana.

Cele kampanii wyznaczył Konstancjusz, lecz to na dowódco w Reims spadł trud rozplanowania taktyczne. Legionom rzymskim rozkazano prowadzić działania nad środkowym brzegiem Renu, na odcinku mniej więcej od Argentorate, obecnego Strasburga, do Kolonii. Co mijało się z planem Konstancjusza, który żądał przekroczenia górnego Renu i spustoszenia siedzib Germanów ( Julian rzeczywiście dokona tego później). Po długotrwałych naradach w Reims postanowiono uderzyć wspólnie wprost na Almanów zgromadzonych na ziemiach ( eee, gdzieś ) dzisiejszej Lotaryngii.

Wyruszono pod koniec lipca. Zarówno żołnierze jak i dowództwo było dobrej myśli, lecz już w marszu omal nie poniesiono dotkliwej porażki. „Pewnego dnia szarego od wilgotnej mgły, nie pozwalającej dojrzeć niczego na krok”, Almowie obeszli główny korpus atakując dwa legiony straży tylnej.

„Byliby je wycięli w pień, gdyby krzyki nie zaalarmowały oddziałów posiłkowych” – wspomina uczestnik wyprawy Ammian Marcelinus.

W opisach Libaniusza, cała bitwa uchodzi za zwycięstwo młodego wodza:

„ Barbarzyńcy dokonali wypadu z gęstego lasu na zamykające pochód oddziały. Lecz obrót spraw był taki, że ci, którzy chcieli zabijać, sami zostali wycięci”.

Almani wyciągnęli z tej porażki ważną lekcję, że w takim terenie i walcząc z kimś takim jak armia rzymska, należy zachować szczególną ostrożność. Bowiem to jest Rzym, którego zasadzki są jedną z domen.

Do decydującej bitwy jednak doszło pod miejscowości zwaną dzisiaj Brumath, czyli już w pobliżu Argentorate. Stanęły tam do walki ogromne zastępy Almanów. Rzymianie, słabsi co prawda liczebnie, górowali uzbrojeniem i taktyką. Julian ustawił bowiem szyk, który przypominał kształtem sierp księżyca, ostrzałem zwróconym ku Germanom ( to już nie Grecja i Aleksander, pojęcie czystej wojny bez użycia strzał już dawno odeszło w niepamięć). Julian rozkazał otoczyć ich i wziąć do niewoli. Pomimo tego, że wielu z nich uszło z życiem, nie odważyli się już walczyć więcej z Julianem na otwartym terenie.

Ten zaś zwrócił się w stronę Renu, ku Kolonii, opanowanej przez Germanów jesienią zeszłego roku. Wszystkie grody w okolicy zostały już pozdobywane i zrujnowane w latach poprzednich. Ammian tak ujmuje wrażenia z pochodu przez wyludnione ziemie:

„ W tamtych stronach nie widzi się ani jednego miasta, ani jednej twierdzy, które by stały cało, tylko za ujściem Mozeli do Renu jest miasto Rogomagum, przy samej Kolonii wieża.”

Almani strwożeni posuwającą się wciąż naprzód armią Juliana, przeprawiali się na wysepki Renu. Julian dotarłszy do Kolonii zetknął się z kolejnym plemieniem barbarzyńskim, a mianowicie z Frankami. Ci zachowywali się o wiele bardziej agresywnie od Almanów, choć do większych bitew się raczej nie kwapili. Julian, któremu dobrze znana była siła propagandy kazał rozpowiadać pogłoski o tym, że armia rzymska pozostanie tu na stałe, aby następnie przystąpić do działania przeciwko im ziemiom. Poskutkowało. Książęta, spłoszeni, zgodzili się na zawarcie pokoju, który można było uznać za czasowo korzystny dla Imperium.

Jednakże chyba za bardzo pozwoliłem sobie na rozpisywanie się, przejdźmy do bitwy pod Argentorate, która to miała być odpowiedzią na Twój zarzut a wyszło, jak wyszło. Choć i tak pominąłem losy Konstancjusza, bunt Marcellusa, zdobywanie wysp renu oraz kilka mniejszych bitew Juliana. ( Jak znajdzie się okazja to z chęcią do nich powrócę). Na samym końcu bitwy skończę i resztę ukażę w kolejnym wpisie, nie pozostawiłbym sobie wiele, gdybym już teraz opisał całą historię wojowania Juliana, która wbrew temu co sądzi Aquila, wcale nie była aż tak mizerna.

Fortyfikacje w okolicach Tres Tabernae nie były jeszcze skończone, gdy zjawili się tam posłowie Almanów, ich zastępy ponownie przekroczyły Ren i obozowały w pobliżu Argentorate. Uprzedzając zarzuty, Rzymianie nie mogli odeprzeć tej inwazji ich siły były wtedy zbyt szczupłe, by obstawić brzegi rzeki mocnym kordonem. A i Kontancjuszowi, wiecznie bojącemu się o swoją władzę i wszędzie dostrzegającemu spisek, nie były na rękę chwalebne poczynania Juliana, więc nie wszystko układało się tak dobrze. Notabene, Julian wolał zmierzyć się z wrogiem w jednej bitwie rozstrzygającej, aniżeli rozdrabniać się na mniejsze potyczki i szarpnięcia w wojnie podjazdowej, idąc śladami swych najbardziej osławionych poprzedników.

Almanom przewodziło książąt kilku albo i kilkunastu, zależy od źródła i przychylności tego źródła Julianowi. Tak jest! Chrześcijańskie źródła zmniejszały liczbę pokonanych wojsk przez Apostatę, gdy to źródła sprzyjające mu często tę liczbę zawyżały! Największą powagą wśród książąt znajdując się naprzeciw Odstępcy był Chnodomar – energiczny, pyszny, zadufany w sobie i ślepo wierzący w przychylność swoich bogów. Przed kilkoma laty pokonując Decencjusza zdobył wiele miast w Galii. Był też w obozie jego bratanek Serapion, oraz Suomar, Hortar, Uriusz i Westralp. Zapewne przeciętnemu czytelnikowi nic to nie mówi, ale kto znalazł się na profilu humanistycznym w liceum albo za kierunek studiów obrał sobie historię, ma jako takie pojęcie na ich temat. Jak starczy czasu to i im poświęcę kilka minut. Brakowało jedynie Wodomara, który rok wcześniej zawarł pokój z Konstancjuszem. Pod Argentorate obozowało wówczas 35 000 tysięcy wojowników, mając trzykrotną przewagę nad armią Juliana. Niech zapowiedzią zbliżającej się bitwy będzie podsumowanie jej strat po stronie Imperium. Zginęło bowiem tylko 249 legionistów i 4 wyższych oficerów!
Ponadto Germanie pewni swej wygranej uważali Cezara, za niedołęgę, pokrakę i słabeusza.
Oh jakże straszliwie się pomylili…

Tym samym posłowie, gdy stanęli przed Julianem poczynali sobie tak, jakby to Cezar przyjechał do nich, a nie oni do niego. Wręcz stanowczym tonem rozkazali mu opuścić ziemie, które zdobyli swym męstwem i żelazem. Powołując się między innymi na pisma od Konstancjusza, wystosowane do atamańskich książąt, kiedy cesarz szukał w nich poparcia w walce z Magnencjuszem. Julian z charakterystyczną dla siebie elokwencją, miał wyśmiać te żądania, po czym kazał zatrzymać posłów – tak by ci nie donieśli swoim o przygotowaniach jego armii.

Po kilku dniach wojska o świcie wymaszerowały ku Argentorate, drogą zbudowaną podczas pokoju. Był sierpień, upalny, z nieba lał się żar. Po kilku godzinach marszu, ale jeszcze przed południem, Julian zatrzymał kolumnę i zwołał naradę. Przemawiał zwięźle, lecz treściwie:

„Słońce stoi już wysoko, naszym ludziom dokucza upał, a droga jeszcze ciężka i daleka, bo z Tres Tabernae do Argentorate wynosi dokładnie 21 mil. Ziemia jest spalona suszą, trudno będzie zaopatrzyć się w wodę, potem zacznie zapadać zmrok. Jakże więc zmierzymy się z wrogiem – zgłodniali, spragnieni i znużeni ? Chyba roztropniej byłoby rozbić obóz w tym miejscu, posilić się, odpocząć, przenocować i o świcie ruszyć prosto na Almanów! […]”

Tu zmuszony był przerwać swą mowę, podniosły się bowiem okrzyki, że lepiej iść dalej. Żołnierze na znak aprobaty dla tego pomysłu, zaczęli energicznie uderzać dzidami o tarcze, co miało symbolizować ich gotowość do walki. Także wyżsi dostojnicy i oficerowie, a nawet sam prefekt pretorium - Florencjusz, doradzali Julianowi by zaryzykować i zaatakować Almanów, tak szybko jak to tylko możliwe. Wielu przypominało zeszłoroczne sukcesy Konstancjusza nad górnym Renem ( też do nich wrócę, jak czas pozwoli). Pomimo tego, że Julian był teraz w zupełnie innej sytuacji niż Konstancjusz przed rokiem. Te dywagacje przerwał chorąży, noszący sztandar przy Cesarzu. Zawołał potężnym głosem
- idziemy naprzód !
A rozentuzjowany tłum, zaczął skandować
- IDZIEMY NAPRZÓD!

Droga prowadziła ku wzgórzu, łagodnie wznoszącemu się, pokrytego dojrzałym zbożem. Było tam kilku zwiadowców germańskich, trzem jeźdźcom udało się uciec ku swoich, schwytano natomiast jednego piechura. Wiadomości, które z niego wydobyto, nie stawiały Juliana w zwycięskim świetle. Opowiadał on bowiem, że siły germańskie przeprawiały się przez Ren trzy dni i noce bez przerwy. Choć można się doszukiwać aspektu psychologicznego w celu nastraszenia Rzymian. Stojący na szczycie wzgórza, oficerowie rzymscy spoglądali na ruiny Argenrorate, rozciągający się Ren i zastępy Almanów, które już formowały się do bitwy.

Zbiegli jeźdźcy donieśli Almanom o sile rzymskiej armii, Ci dowiedziawszy się o ciężkiej jeździe Juliana, sami umieścili na swym lewym skrzydle najlepsze oddziały własnej jazdy.
Na prawym skrzydle Almani przygotowywali zasadzkę, ukrywając część wojowników w pobliskich rowach, trzcinach czy też za podporami akweduktu. Tym skrzydłem dowodzić miał Serapion, prawym natomiast, a więc jazdą, sam Chnodomar. Wyróżniał się wielkim czerwonym pióropuszem na hełmie i wspaniałą zbroją, toteż widoczny był z daleka. Nadmiar tego był mężczyzną potężnym i dosiadał ogromnego rumaka, a w dłoni dzierżył sporą włócznię.

Dołączona grafika


Po obu stronach rozległo się buczenie rogów, rozpoczynające bitwę. Jako pierwsze poderwało się lewe skrzydło rzymskie, dowodzone Sewerus. Parło w błyskawicznym tempie przed siebie, wprawdzie zaprawiony w bojach Sewerus nie napotykał jakiegoś większego oporu, lecz w pewnym momencie po prostu zdecydował się zatrzymać swe oddziały. Podejrzewał zasadzkę, ukształtowanie terenu i łatwość z jaką wróg ustępował zmuszały do wyciągnięcia takiej konkluzji. Julian obserwując natomiast wszystko z daleka, był przekonany, że żołnierze obawiają się starcia Germanami. Popędził więc tam co tchu, na czele bocznego oddziału, składającego się z 200 jeźdźców i zaczął zagrzewać swoich ludzi do walki. Dopiero wtedy całe skrzydło ponownie ruszyło, ścierając się z przeciwnikiem, które zasadzka nie wypaliła. Właśnie ze względu na tą chwilę zwłoki. Coraz bliżej siebie były już centrum i jazda. Po chwili jednak Juliana dobiegły okrzyki dezaprobaty i niezadowolenia ze strony germańskiej, po której piechurzy domagali się aby książęta zeszli ze zwierząt i dzielili wraz z nimi wszelkie niebezpieczeństwa. Owych książąt można przyrównać właśnie do Twojego Oktawiana, którym zajmę się lepiej w następnym wpisie, skupiając się głównie na wojskowości. Chodomar przyglądając się temu, bez zastanowienia zeskoczył na ziemię. Za nim podążyli następni.

W tym momencie w kierunku armii rzymskiej, biegło tysiące germańskich wojowników, machając przy tym dzidami i wznosząc bojowe okrzyki. Legioniści zmuszeni byli zasłonić się ścianą tarcz, prażąc strzałami z łuków i nastawiając ostrza wraz z dzidami w kierunku nacierającego nieprzyjaciela. Wkrótce nad całym polem unosiły się gęste tumany kurzu, które znacznie utrudniały widoczność. Rzymianie naprzemiennie to ustępowali, to znów się zrywali i parli do przodu. W pewnym momencie jednak, sytuacja zaczęła się obracać na niekorzyść Juliana. Wprawdzie z lewej Sewerus zrównywał z ziemią kolejne hordy barbarzyńców, lecz skrzydło prawe, składające się z pancernych jeźdźców zmuszone było się powoli cofać. Wróciwszy za mur legionistów, gdzie uformowali szyki ponownie ruszyli w stronę wroga. Natarcie się jednak nie udało, a mocno ranny został dowódca, natomiast inny oficer zwalony został z konia. Ludzie nie godząc się z widmem porażki, zerwali się ku ucieczce i mało co nie stratowali by własnych piechurów, gdyby ci nie odepchnęli ich tarczami.

Obce mi są co prawda nawyki Oktawiana, aczkolwiek znając postępowanie Juliana, mogę przedstawić je w całej okazałości. Otóż Julian zamiast zostawiając swoich ludzi, pognał prosto w ich kierunku. Rozpoznany został już z daleka po cesarskim sztandarze, który powiewał tuż obok niego. Zaraz więc zatrzymał się trybun jednego z szwadronów, blady z przerażenia i pełen wstydu, zaczął z powrotem gromadzić swoich ludzi. Tymczasem Julian zakrzyknął do nich dumnie:
- Nie ma gdzie uciekać! Nikt nas tu nie przyjmie! Zginiemy z głodu wycofując się! Nie zostawiajcie swoich towarzyszy! Odejdziecie stąd po moim trupie!

Dołączona grafika


Jazda jeszcze raz zwróciła się i stanęła do walki. Lecz barbarzyńcy, którzy wykorzystali zamieszanie, już nacierali na front piechoty. Julian przewidując taką możliwość w pierwszych szeregach ustawił najbardziej doświadczonych żołnierzy. Ci wiernie oddani cesarzowi, gotując się do ostatecznej rozprawy podnieśli swój śpiew wojenny – barritus. Notabene przejęty od Germanów. Ammian, opisywał go w sposób następujący „ od słabego pomruku, powoli i stopniowo nabierając mocy, stawał się niczym huk fal, bijący o skały wybrzeża.
Po raz który z obu stron spadł deszcz strzał i pocisków, który ponownie podniósł tumany kurzu. Rzymianie w takiej sytuacji przeciwko tęgim chłopom i masom potężnych wojowników, mogli przeciwstawić jedynie swą sprawność i zimną krew. Jednakże mur stworzony z ich tarcz, powoli zaczął pękać pod naciskiem toporów i mieczy.

To właśnie w tym momencie nadbiegły ukryte oddziały Batawów, od pokoleń wierni sprzymierzeńcy Imperium. Bitwa rozgorzała tak zacięta, że nawet już śmiertelnie ranni wojownicy rzymscy podnosili się ostatkiem sił, tylko po to by umrzeć godząc raz jeszcze w wroga. Z ciżby wojowników, wyrwał się nagle zastęp najznamienitszej starszyzny rodowej, rozrywając front i torując sobie drogę do samego serca rzymskiego szyku. Stali tam trzymając tarczę przy tarczy, przypominając wieżę, legioniści którzy stanowili jednocześnie trzon i ostatnią rezerwę rzymskiej armii. Formację tą zwano „ castra pretoria”, czyli w wolnym tłumaczeniu coś na kształt „sztabu zarządzania” albo „ twierdzi dowodzenia”. I rzeczywiście, czworobok okazał się twierdzą, której germanie nie byli w stanie spustoszyć. Germanie atakowali ją raz po raz, za każdym razem zostawiając coraz więcej poległych.

Był to ostatni zryw Almanów, choć zapewne najkrwawszy. Gdy Germanie zdali sobie w końcu sprawę, że te desperackie ataki nic nie dają, zaczęli się stopniowo wycofywać. Zwróceni w kierunku Renu ( tyłem do wojsk Imperium), szukali ratunku przed nieuniknionym skacząc w rwące fale. Rzymianie natomiast podążając tuż za nimi, stopniowo wycinali kolejne setki Almanów.

Nie przytoczyłem tej historii po to by ukazać przychylność bogów względem Juliana, jej celem była rola władcy na polu bitwy. Jego postawa i solidarność ze swoimi żołnierzami. Mam nadzieję, że jest to przekaz dość klarowny. By the way, przytoczyłem ją w całej rozciągłości między innymi dlatego, że Ty w swoim wpisie przedstawiłeś ją w taki sposób, jakby po prostu dwie armie się starły, tak dla zabawy. To czy Ty poczytujesz za nie wykraczającą poza schematy bitwę, ja widzę jako przykład wspaniałej postawy Juliana.

Ale na czym my to skończyliśmy, a tak, już wiem!

„W czasie wojny tej (będącej wojną domową, choć oficjalnie skierowanej przeciw obcemu państwu) Oktawian polegał jednak na zaufanych dowódcach, z których najlepszym był Marek Agryppa.”


Jak już wspomniałem wcześniej, zajmę się tym w lepiej w następnym wpisie.
Pozwól zatem, że zajmę się teraz tym co od początku planowałem.

Purpura Cesarza



Jest rok 361 Konstancjusz umiera, a jako swojego spadkobiercę wyznacza Juliana. Jego przedwczesna śmierć rozjaśnia drogę Juliana, nie musi już bowiem martwić się starciem z Konstancjuszem, do którego nigdy nie dążył, a które było wynikiem knować doradców Konstancjusza. Oczywiście Julian należycie wypełni ceremonię pochowania Konstancjusza, która odbędzie się jeszcze w duchu chrześcijańskim, oddając honory swemu poprzednikowi. Niektóre źródła mówią nawet o tym, że Julian miał rzekomo zapłakać. Zdjął też diadem z głowy i przywdział purpurę, którą przed kilku laty otrzymał właśnie od Konstancjusza.

Tak o to Cesarz pisał do swojego wuja Juliana.

„Z początkiem trzeciej godziny nocy, nie mając nawet sekretarza, bo wszy są zajęci, z trudem zdołałem napisać ten list do Ciebie. ŻYJEMY! Bogowie uwolnili nas od konieczności ścierpienia lub dokonania czegoś, co byłoby nie do naprawienia. Helios świadkiem, którego najbardziej ze wszystkich bogów prosiłem o pomoc, i król Zeus, że nigdy nie modliłem się o to, by zabić Konstancjusza, lecz właśnie o to, by do tego nie doszło. Dlaczego więc wyprawiłem się przeciw niemu ?Otóż nakazali mi to wyraźnie sami bogowie, przyrzekając ocalenie, jeżeli okażę posłuszeństwo; gdybym natomiast pozostał na miejscu, groziło coś, czego żaden bóg nigdy nie spełnił! Zresztą skoro ogłosił mnie wrogiem, uważałem, że trzeba go nastraszyć i doprowadzić do sprawiedliwej ugody. Gdyby zaś doszło do bitwy, zaufałbym fatum i bogom, oczekując, co postanowi ich umiłowanie ludzkości.”

To „ŻYJEMY” wytłuszczone przeze mnie wielkimi literami, pojawia się jeszcze jednym liście do Euteriosa, który do niedawna był prepozytem sypialni Juliana, przebywając obecnie w cieple domowego ogniska. Ilustruje ulgę, jaką Julian odczuł po śmierci Konstancjusza. Równocześnie Cesarz głęboko odczuł śmierć swojego najbliższego i jedynego już krewnego. Rozkazał na całym dworze przywdziać żałobę, nie wyprawiano uczt i przyjęć. A Libaniusz w swej mowie powiada:

„Wszystkie pałace cesarskie stanęły przed nim otworem, lecz on płakał, okryty żałobą. Związki krwi były dlań najważniejsze. Toteż pierwsze jego pytanie dotyczyło zmarłego: chciał wiedzieć, gdzie są zwłoki i czy oddaje się im należną cześć”

Julian od tej pory nie pozwalał publicznie atakować pamięci Konstancjusza, nakreślając sprawę przejrzyście. Nadał także zmarłemu również przydomek „divus”.

„Czuję żal do tych, którzy mu uwłaczają.”

A także ochłonąwszy już po stracie bliskiego:

„Człowiek ten był moim przyjacielem i krewnym. Kiedy zaś zamiast przyjaźni ku mnie wybrał nienawiść, bogowie rozstrzygnęli konflikt.”

Porzućmy jednak ten patos i melancholię. W tym roku nasiąknęliśmy już wystarczająco patosem.

Pierwszą rzeczą, która raziła Juliana na dworze to przywiązanie służby i urzędników do przywilejów. Dobrze wiedział jak ważną sprawą jest dobór najbliższych współpracowników. Nie mógł sobie pozwolić na błędy, które popełnił Konstancjusz. Tym samym szybko pozbył się z dworu ludzi mu niemiłych, oraz zmniejszył znacznie liczbę służby i urzędników, którzy nie trudząc się prawie żadną pracą zyskiwali sowite wynagrodzenie. Rozprawa z kreaturami Konstancjusza była istotnie koniecznością polityczną i wcale nie chodziło tu o akt zemsty. Julian starał się tym ruchem dać zadość uczynienie opinii publicznej. W liście do Hermogenesa, pisze:

„ Pozwól mi rzecz coś na wzór owych retorów poetyzujących. Otom ocalał wbrew spodziewaniu! Otom usłyszał, żeś i Ty umknął hydrze o trzech głowach! Mam na myśli oczywiście nie samego Konstancjusza – był on, jaki był – lecz te bestie wokół niego, wściekle patrzące na wszystkich; to one uczyniły go jeszcze gorszym – a sam przez się wcale nie był łagodny, choć niektórym wydawał się taki. Skoro jednak już spoczywa, niechże, jak to mówią, ziemia lekką mu będzie. Nie chciałbym wszakże, wie to Zeus, by tamci cierpień mieli jakąś niesprawiedliwość; a ponieważ powstają przeciw nim liczni oskarżyciele, powołany został trybunał.”

Warto zauważyć, że opinia publiczna sama domagała się ich osądu. Przypominając słowa Aureliusza Wiktora:

„Jak nic znakomitszego od samego cesarza, tak też nic sroższego od większości jego ludzi.”

Powołany przez Juliana trybunał składał się z sześciu członków ( czterech z nich było ludźmi, o których Julian miał zwyczaj mówić jedynie dobrze). Trybunał nie rozpoczął jednak żadnych działań w Konstantynopolu, czym prędzej przeniósł się do Chalcedonu. Miało to świadczyć o tym, że Julian nie chce w ten sposób wywierać żadnej presji na sędziach. W roli publiczności zasiadać mieli oficerowie dwóch wyborowych legionów, czyli Jowijskiego i Herkulijskiego.

Zdaniem Ammianina, który do sympatyków Konstancjusza z całą pewnością nie należał trybunał i tak ferował nazbyt surowe wyroki. Przyczyny tego doszukiwać się można w działaniach Arbitiona, który należąc przedtem do zaufanych zmarłego, obecnie poczynał sobie, ubliżając ostentacyjnie obecnemu władcy i odsuwał od siebie podejrzenia. Wielu zostało skazanych na wygnanie. Jedynym spalonym był Apodemiusz, którego nikt nie opłakiwał. Miał on na swym sumieniu setki, jeżeli nie tysiące istnień oraz wielu ludzi, których zapędził w niewolę. Ponadto przyczynił się do upadku Gallusa, brata Juliana. Został skazany na spalenie żywcem na stosie.

Dwór, który zastał Julian wcale nie był taki uroczy, jak to nadmieniłem trochę wyżej. Urzędnicy za panowania Konstancjusza przyzwyczaili się do małostkowości i przywiązywania wagi do ceremoniału dworskiego oraz etykiety. Dlatego też ludzie ci mieli mentalność ciasnych biurokratów, gotowych w każdej chwili schlebiać władcy a oprócz tego, każdy z nich był czujnym agentem tajnej policji. Jestem przekonany, że w połowie debaty jesteście w stanie sami już stwierdzić, jakiej zmiany ludzi dokonał Julian. Aczkolwiek, pozwolę sobie to przedstawić, cytując Krawczuka.

„Julian – skromny, rozmiłowany w klasycznej literaturze, nie znoszący ceremoniału i blichtru, w stosunkach z ludźmi życzliwy, bezpośredni i otwarty – cenił nade wszystko wykształcenie i dawną kulturę helleńską oraz przyjaźń intelektualną, ale zarazem energię, odwagę cywilną i sprawność, jako że sam potrafił działać zdecydowanie. [Od Pismire: w skrócie kalokagatia.] Pragnął skupić przy sobie pogańską elitę kulturalną, aby przy jej pomocy tchnąć nowe życie w sklerotyczny i gnijący aparat administracyjny. Poziom umysłowy i prawość członków rządu miały gwarantować, że do współpracy wciągną oni ludzi najwłaściwszych.”

To właśnie taka postawa Juliana, sprawiła, że postanowiłem wynieść go ponad innych cesarzy rzymskich i włożyć na jego głowę złoty laur, najlepszego.

Libaniusz pisał o tym w ten sposób, stylem co prawda panegirycznym:

„Miasta powierzał ludziom, którzy posiedli sztukę wymowy, w prowincjach zaś obierał ster rządów barbarzyńcom, znającym wprawdzie stenografię, lecz nieinteligentnym i wywracającym przez to okręt. Widząc zaś, że znawcy poezji i prozy, ludzie, od których można było się dowiedzieć, jaki powinien być władca, zostali odsunięci za poprzedniego panowania, właśnie ich darowywał różnym krainom. Dzięki temu rozkwitła znowu łąka mądrości, a nadzieja uzyskania urzędów skłaniała do zdobywania wiedzy. "

Prawdą jest, że znacznie polepszyła się atmosfera na dworze, ale i prości ludzie, zaczęli się kształcić, wiedza bowiem i zamiłowanie do filozofii, były możliwością awansu społecznego.
Najlepiej będzie, jeżeli na ten temat Julian sam się wypowie:

„ Nieustanna praca zespołowa nad sprawami państwa mogłaby wydać się uciążliwa tym, którzy niczego nie traktują lekko. Lecz współuczestnicy wysiłku to ludzie, jak wierzę, prawi i rozumni, a każdy z nich nadaje się do każdej działalności. Współżyjemy zaś bez dworskiej hipokryzji; tej, która sprawia, że chwalący nienawidzą chwalonych bardziej niż swych najgorszych wrogów. My natomiast zachowujemy należytą wobec siebie swobodę, a nawet badając się wzajem, kiedy potrzeba, i przyganiając sobie, kochamy się nie mniej niż najlepsi przyjaciele. Właśnie dlatego możemy wypoczywając pracować, pracując nie męczyć się nadaremnie, zasypiać zaś bez lęku.”

Nie trudno więc domyślić się, jak diametralnie zmienił się i najwyższe urzędy. Cesarz powoła też swojego wuja, Juliana, które jak sam później stwierdzi „ zawrócił z bezbożnej drogi”. Natomiast na prefekta Wschodu mianowany zostanie Satuniniusz Sekundiusz, sędziwego już wieku staruszek i doświadczony urzędnik. Nawet chrześcijańscy krytycy przyznawali chylili czoła, przed polityką Juliana w tej kwestii.

Klaudiusz Mamertyn pisał do Juliana:

„ Ożywiłeś zamierające już nauki. Filozofię, którą dotychczas wręcz podejrzewano i nie tylko odarto z czci, lecz oskarżono, uwolniłeś od wszelkich kalumnii, przyodziałeś purpurę, ozdobiłeś złotem i klejnotami, osadziłeś w końcu na tronie.”

W Konstantynopolu krążyły pogłoski o tym, że odebranie przywilejów służbie, było następstwem dość zabawnej sytuacji, którą także pozwolę sobie tutaj przytoczyć.

Julian dopiero co zamieszkawszy w pałacu wezwał do siebie balwiarza. Osoba, którą Cesarz ugościł wyglądała inaczej, niż ją sobie Julian wyobrażał. Do pokoju wszedł bowiem wspaniale odziany dostojnik, otoczony rojem własnej służby. Apostata uznając to za pomyłkę zwrócił się do niego słowami:
- Prosiłem przecież o balwiarza, a nie o szefa rachunkowości.

Lecz gdy się wyjaśniło, że ten właśnie stoi naprzeciw niego, zaraz przystąpił do wypytywania go, ile zarabia. Ten nie spodziewając się podstępu, odpowiedział zgodnie z prawdą. Odpowiadając pewnie i dumnie:
- Każdego dnia otrzymuję 20 porcji żywnościowych i tyleż porcji paszy dla moich zwierząt. A prócz tego mam jeszcze dużą pensję roczną i dobre dodatki.

Jest to zapewne tylko anegdota, bowiem nie sądzę, by Julian potrzebował tak dobrego informatora, by zauważyć wynaturzenie i przepych życia pałacowego. Na tym jednak nie poprzestał, poszedł dalej, pozbywając się kolejnych „pasożytów”. Ludzi, którzy w czasach perskich nosili nazwę „ oczu i uszów królewskich, czyli po prostu „agentes in rebus”. O powodach dla których Julian się na to zdecydował, informuje nas Libaniusz.

„ Byli tacy, którzy opuszczali swe miasta, uciekali przed ich władzami i unikali płacenia świadczeń zaciągając się do poczty i kupując posady wywiadowców. Co niby to stróże bezpieczeństwa, mający pilnować, aby nie ukrył się przed cesarzem żaden spisek, w istocie byli tylko handlarzami, albowiem tak jak kupcy otwierają drzwi o świcie i wypatrują komu by coś sprzedać, również oni, myśląc tylko o własnym zysku, mieli naganiaczy ciągnących pod ich bicze rzemieślników oskarżonych o krytykowanie władzy, choć słowa nie powiedzieli: wleczono zaś owe ofiary nie po to, aby rzeczywiście okładać je batem, lecz by zmusić ich do wykupienia się od kaźni. Nikt nie był poza zasięgiem ich strzał, kto nie popełnił niczego złe, lecz się nie odkupił, ginął oskarżony fałszywie, natomiast łotr wychodził cało, jeśli tylko zapłacił. Najwięcej zaś zarabiali na wykrywaniu rzekomych zbrodni panującemu. Podsuwali też urodziwych młodzieńców obyczajnym mężczyznom i straszyli, że okryją ich niesławą, o uprawianie magii oskarżali ludzi stojących od tego jak najdalej. I wreszcie pozostawiali swobodę działania fałszerzom monet, proceder ten uprawiano w pieczarach.

Tak więc owi ludzie twierdzący o sobie samych, że wszystko potrafią wykryć i prowadzą ku lepszemu tych, co skłonni są od zła, bo nie pozwalają im niczego czynić potajemnie, w rzeczywistości otwarli drogę łotrostwu, niemal że obwieszczając publicznie, jaką to cieszą się bezkarnością. Rzekomi obrońcy ładu wręcz osłaniali jego wrogów, podobni psom, które przystały do wilków.

Naszego władcę bolało to już od dawna. Zapowiadał, że położy złu kres, gdy tyle będzie mógł; co też uczynił, gdy wreszcie stało się to możliwe. Rozpędził całe bractwo, zniósł samą nazwę i urząd, umożliwiający te zbrodnicze machinacje. Listy zaś rozsyłał przez zaufanych sobie ludzi, nie pozwalając im dopuszczać się do podobnych występków.”


Julian w przeciwieństwie do swojego poprzednika nie był skoro dowierzać donosicielom. Gdy pewien mężczyzna nawiedzał cesarza, każdego dnia, donosząc na swojego sąsiada, jakoby ten miał zamiar dokonać zamachu stanu. Julian ze stoickim spokojem zapytał natręta na jakiej podstawie wysnuł takie wnioski. Miał usłyszeć odpowiedź, która wprawia w rozbawienie. Bowiem sąsiad owego donosiciela jedynie szył sobie purpurową szatę. Julian zlekceważył ten donos, lecz natrętny obywatel wciąż nachodził cesarza. W końcu Julian nie wytrzymał i odpowiedział tymi słowami:
- Wyślijcie temu obywatelowi jeszcze wieniec cesarski, skoro przewrotu w państwie pragnie się dopuścić!

Możemy jedynie spekulować jak sprawa wyglądała by za czasów Konstancjusza, zapewne ten biedaczyna został by schwytany, bity i torturowany, aż przyznałby się do wszystkiego czego wymagali by od niego przesłuchujący go.

Julian do swojej prawdziwej religii powrócił jeszcze tego samego roku, najpierw składając ofiary bogom w Niszu a potem w Konstantynopolu. Tak o to pisał Libaniusz:

„Gdy zmarły cesarz odebrał należne honory, Julian zaczął okazywać cześć bogom miasta. Czynił im libacje na oczach wszystkich. Cieszył się, jeśli ktoś szedł w jego ślady. Wyśmiewał tych, którzy tak nie postępowali; próbował ich przekonać, zmuszać jednak nie chciał. Mimo to strach zawisł nad ludźmi zepsutymi; oczekiwali, że będzie się im wydłubywać oczy i odrąbywać głowy, że popłyną potoki krwi, że nowy władca znajdzie nowe sposoby gwałtu, wobec których czymś mniej groźnym wyda się żelazo, ogień, topienie w morzu, zakopywanie żywcem, okaleczenia, ćwiartowanie, skoro bowiem tego wszystkiego dopuszczali się poprzedni, obecnie lękano się czegoś bez porównania sroższego. Julian wszakże gardził stosującymi takie środki, bo swego celu i tak nie osiągnęli, nie widział więc w ich metodach żadnego pożytku. Chorych na ciele można wiązać i wtedy dopiero leczyć, nie wykorzenisz jednak fałszywego mniemania o bogach choćbyś ciął i palił, bo jeśli nawet ręka składa ofiarę, myśl przygania ręce i oskarża słabość ciała, szanując swe dawne przekonania. Julian więc krytykował takie sposoby, wiedząc dobrze, że prześladowania dodają sił przeciwnikom. Owszem, prowadził do prawdy tych, którzy mogli stać się lepsi, lecz nie ciągnął siłą miłujących to, co gorsze. Nie przestawał jednak nawoływać:
- Ludzie, czemu ku przepaści pędzicie ? Nie wstyd wam, twierdzić, że mrok jaśniejszy jest od światła ? Nie pojmujecie, że szalejecie niby bezbożni Giganci ?
Dobrze rozumiał, że kto umiejętnie zabiera się do leczenia, dba szczególnie o duszę, a z dóbr jej właściwych najpierw o pobożność, ma ona to samo znaczenie dla istoty ludzkiej, co stępka dla okrętu lub fundament dla domu. Dlatego to poświęcił się głównie uzdrawianiu dusz, prowadząc je ku poznaniu tych bytów, które naprawdę władają niebem. Uważał, że ludzie odpowiednio pod tym względem przygotowani są mu nawet bliżsi od własnych krewnych. Przyjaciela Zeusa traktował jako swego przyjaciela, a jego wroga jako swojego wroga. Mówiąc ściślej: Zeusowy przyjaciel był i jego przyjacielem, lecz nie każdy, kto jeszcze nie miłował boga, był mu wrogiem. Nie odsuwał bowiem od siebie nawet tych, o których mniemał, że się nie zmienią z biegiem czasu, zręcznie ich przekonując doprowadzał wreszcie do tego, że ci, co przedtem opór stawiali, później tańczyli wokół ołtarzy.”


Podstawowym założeniem i hasłem nowej polityki religijnej była tolerancja. Wszystkie kulty i wierzenia, zarówno pogańskie, jak i chrześcijańskie, są równouprawnione.

Tak pisał o tym Libaniusz :

„Pobożność jak gdyby odwał z wygnania. Jedne świątynie zbudował, inne restaurował, do innych zaś z powrotem wprowadzał posągi. Koszty pokrywali ci, którzy przedtem wznosili sobie domy ze świątynnych kamieni. Toteż można było wtedy widzieć całe kolumny przewożone do ograbionych przybytków bożych, jedne na okrętach, inne na wozach. Wszędzie ołtarze, ogień, krew, woń ofiar, dym, wtajemniczenia, wróże wolni od strachu, na szczytach gór dźwięki fletów i procesje, a także byk, który stanie się ofiarą dla bogów i ucztą dla ludzi”

Julian szczerze wierzył w swoje przekonania, że powinno się szanować swoje i cudze wierzenia, oczywiście był święcie przekonany, że jeżeli wszystkie kulty dostaną równe szanse, to Galilejczycy zostaną wyparci. Edykty jego, nawołujące do wyrozumiałości i swobodnego kultywowania różnych przekonań, w rzeczywistości doprowadzały do zantagonizowania stosunków pomiędzy poszczególnymi odłamami religii. Pokazują to słowa historyka chrześcijaństwa, Teodoreta z Cyru:

„Gdy Julian odsłonił swą bezbożność, w miastach rozgorzała walka stronnictw. Ci, co służyli błędowi bałwochwalstwa, nabrali śmiałości, otwierali przybytki, odprawiali brudne i godne zapomnienia misteria, rozpalali ogień na ołtarzach, zanieczyszczali ziemię krwią zwierząt, powietrze zaś dymem i odorem ofiar. Szalejąc pod wpływem demonów, które czcili, biegali niby wściekli i opętani po ulicach, szydząc i drwiąc z chrześcijan, nie pomijają żadnego błazeństwa i wyzwisk. Ludzie pobożni, nie mogąc znieść tych bluźnierstw, ze swej strony także nie szczędzili zarzutów i obnażali błąd tamtych. Rozgniewani tym sprawcy bezbożności, a ośmieleni swobodą udzielaną im przez władcę, zadawali ciosy dotkliwe. Albowiem przeklęty cesarz, który winien by troszczyć się o pokój wśród poddanych, właśnie podburzał odłamy ludu przeciw sobie. Przypatrywał się obojętnie, kiedy bezczelni ośmielali się atakować pokój miłujących, urzędy zaś cywilne i wojskowe powierzał osobom najokrutniejszym i najbezbożniejszym. Ci wprawdzie jawnie nie zmuszali chrześcijan do składania ofiar, poniżali ich wszakże w każdy sposób.”

To kolejny po Grzegorzu z Nazjanzu chrześcijanin, który za Julianem nie przepadał. Aczkolwiek, kierując się jedynie subiektywną opinią i oceniając Juliana poprzez pryzmat własnych wierzeń, nie mógł wydać innego osądu.

Będzie tego tyle na chwilę obecną, w następnym wpisie planuję dokończyć politykę Juliana względem religii, wielokulturowość, omówić przeprowadzone reformy i dalsze kilka lat. Wezmę pod lupę Oktawiana oraz przystąpię do omówienia historii militarnej Juliana. Mam nadzieję, iż zostanie mi wybaczony tak krótki wpis, ale brak czasu i zawirowania życiowe nie pozwoliły mi go wydłużyć. Postaram się nadrobić to w następnym.
Dziękuję!

Vale


Bibliografia:
- Aleksander Krawczuk „ Julian Apostata”
- wikipedia.pl
- E. Gibbon „ Zmierzch cesarstwa rzymskiego”.
- P. Allard „Julian l’Apostat”
- S. Więckowski “Julian “Apostata” jako administrator i pracodawca.”
  • 0



#8

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Popularny

”Salus populi est suprema lex.”

„Dobro ludu najwyższym prawem”.



Poprzez odpowiedni dobór argumentów i prawidłowo wystosowane „ataki” w stronę oponenta, powplatane jednocześnie pomiędzy własne argumenty, zyskujemy coś w rodzaju aprobaty czytelników. Których w tym momencie zaczynamy prowadzić za rękę, tam gdzie tego chcemy i w takim tempie, jakie sami im narzucimy. Z punktu widzenia obserwatora – genialne ! Z punktu widzenia, oponenta, mającego świadomość przeprowadzonego zabiegu – co najwyżej, lekko frapujące.


Wielokrotnie zarzucano mi tutaj „stosowanie sztuczek” (takich, których podobno nawet ktoś miał mnie nauczyć na specjalnym szkoleniu gdzieś daleko za oceanem ;) ), ale zawsze miało to zastępować coś ludziom posądzającym mnie o takie zabawy - mianowicie argumenty. Gdy ich zaczynało brakować, leciały oskarżenia – tym mocniejsze, im trudniej było „odbić” moje (i nie tylko moje przecież) wypowiedzi. Tutaj jednak jest inaczej – masz masę argumentów, potrafisz w ciekawy sposób je zaprezentować, więc nie widzę powodu aby atakować przy pomocy takiego manewru. Plan każdej debaty mam gotowy już przed pierwszym wpisem – podzielić poszczególne części tak, aby każda obejmowała jakiś temat w całości (gdy to możliwe) oraz dokładnie omówić ją – przedstawiając zarówno mocne punkty mojego stanowiska jak i słabe punkty stanowiska przeciwnika. Dzięki temu czytelnik ma możliwość jak najlepszego poznania mojego stanowiska w jednym i spójnym fragmencie tekstu. I jest to dobra forma, o ile prezentuje się przy jej pomocy prawdę. Moim świętym obowiązkiem jest tak postępować, ale gdybym gdzieś zawiódł, to masz swoje wpisy aby te fragmenty wypunktować i sprostować. Poza tym, gdybym zechciał poczekać (zgodnie z Twoją sugestią) z zarzutami przeciw Julianowi do ostatniego wpisu wtedy musiałbym ponownie przytaczać wszystkie fragmenty z rozmaitych dziedzin aby przypomnieć kontekst. Moim zdaniem po pierwsze psułoby to kompozycję debaty (wpis pierwszy – zachwyty nad podbojami Oktawiana, wpis drugi – zachwyty nad polityką Oktawiana, wpis trzeci – zachwyty nad działaniami Oktawiana w sprawie religii, wpis czwarty – zarzuty odnośnie Juliana w tych trzech kategoriach) ale i moim zdaniem mogłoby zmniejszyć wagę tych momentów i decyzji, w których wg mnie Julian zawiódł. No i pozostawiałoby dość mało miejsca na odpowiedź na Twoją obronę.

Nie chcę, aby ta debata przemieniła się w wybory Miss Uniwersum (albo słynne już „Tap Madl” ;) ) w której wszystkie kandydatki błyszczą i sztucznie się uśmiechają chowając swoje wady pod dywan (makijaż). Sprawa jest prosta i przeprowadzona z wojskową precyzją – dziedzina X –> zalety i wady mojego kandydata, zalety i wady kandydata przeciwnika –> mój osobisty werdykt. Neeeext! ;)

Aczkolwiek, wydaję mi się, że Julian wyróżniał się na tle innych władców, dbając o niezależność sądów, często sam rozstrzygając spory. Przy czym zawsze starał się zachować bezstronność, nawet gdy w sporze uczestniczyła osoba, którą darzył sympatią.


Jeżeli uważasz to za wyróżnienie, zatem musisz wyróżnić i Oktawiana ;) Ale o tym za chwilę.

To założenie spycha nas obu na dziwne tory, stawiające okrutnego i zapatrzonego jedynie w siebie despotę z godnymi uwagi cesarzami. Staram się zrozumieć, co powodowało Tobą, gdy pisałeś te słowa. Jedyne co przychodzi mi na myśl, to greccy tyrani (…)Wracając do meritum Tego wątku, nie jestem w stanie zrozumieć motywów, którymi się kierowałeś. Byłbym wdzięczny, gdybyś nam je przybliżył. Bo przy generalizacji, jaką nam tutaj wprowadziłeś i miedzianobrodego Nerona można byłoby poczytywać za cesarza pretendującego do tytułu „najlepszego”. Gdyby jakimś cudem, znalazł się ktoś, kto jednak by za takim twierdzeniem przemawiał, gorąco zachęcam do przeczytania „Quo Vadis” Henryka Sienkiewicza, albo do obejrzenia ekranizacji Wajdy tym nieco bardziej leniwym.


Spieszę już z wyjaśnieniami. Otóż sprawa jest tutaj bardzo prosta – chodzi o znalezienie najważniejszych cech dobrego przywódcy i kryteriów za pomocą których będziemy go „szukać”. Ty zdajesz się stawiać na czele cechy takie jak wewnętrzna doskonałość, moralna krystaliczność i ogólnie pojęta dobroć. Słowem – władca idealny musi być i idealnym człowiekiem.

No dobrze, owszem – miło byłoby gdyby taka definicja była prawdziwa. Problem w tym, że są z nią pewne problemy ;) Wyobraźmy sobie władcę moralnie krystalicznego, którego polityka zmusza do podjęcia trudnej decyzji – przyszłość państwa z jednej strony, wbicie noża w plecy przyjacielowi z drugiej (czysto hipotetyczna sytuacja). Zachować przyjaciela, czy ratować państwo?

Zarządzanie państwem (a już rozległym Imperium w szczególności) to nie zabawa w komputerową strategię. Jest to niezwykle ciężka i odpowiedzialna praca pełna trudnych wyborów – nawet dziś, a co dopiero w starożytności. Nie mówię, że dobry władca „musi” być draniem. Napisałem, że „może” dodając do tego pewien bardzo ważny warunek (zresztą zobaczmy sami):

Po pierwsze – za dobrego władcę uznałbym takiego, który rządził tak, aby jego poddanym żyło się dobrze. Dobrze, czyli bezpiecznie i we względnym dostatku. Za dobrego uznałbym też takiego, który rozwijał kulturę i sztukę oraz naukę. No i nie zapominajmy też o tak przyziemnych sprawach jak podbijaniu (trwałym) nowych ziem oraz umacnianiu pozycji w świecie – lub przynajmniej zachowywaniu jej gdy warunki są niezbyt sprzyjające. Dobry władca to nie taki, który sam jest „dobry”. Najlepszy władca to taki, który sprawia, że państwo doskonale działa – a cechy charakteru to sprawy wybitnie drugorzędne. Dobry władca nie musi wszystkich kochać i uwielbiać puszyste i mruczące kocięta. Może być i bezwzględnym draniem, a i tak może idealnie pasować do rangi „najlepszego” - o ile będzie wciąż spełniał warunki wymienione wcześniej.


Nieważne jest to, czy władca lubi poezję. Nieważne jest też to, że cesarz kazał zakatować niewolnika na śmierć bo ten stłukł jego ulubioną amforę. Nieważne jest też to, czy lubi z satysfakcją oglądać tortury złapanych wrogów czy też nie (to wszystko są przykłady zmyślone przeze mnie – mówię to aby nikt nie pomyślał sobie, że Oktawian taki był). Jeżeli za jego rządów państwo rozkwita a zwykli ludzie żyją we względnym dostatku (nie da się go wszystkim zapewnić) – to tylko to się liczy. Historia zapamięta go jako kogoś, kto zamordował swoją matkę, jego lud zaś zapamięta go jako wielkiego i boskiego Cezara i będzie sławił jego imię przez wieki.

Nie polecałbym też Sienkiewicza ani Wajdy jako pomocy naukowych. Wracając do postaci Nerona to nie był on wcale taki straszny jak go propaganda maluje. Nie stał i nie śpiewał podczas pożaru Rzymu – wręcz przeciwnie – gdy tylko usłyszał o pożarze natychmiast wyruszył do płonącego miasta. Błyskawicznie zorganizował pomoc dla poszkodowanych (za którą zapłacił z własnych funduszy). Otworzył swoje pałace dla bezdomnych, sprowadzał dla nich żywność, nawet sam (czasem bez towarzystwa ochroniarzy) ratował ludzi z ognia albo szukał wciąż żyjących poszkodowanych przysypanych ruinami.

Wiadomo, że tyranom trudniej ubiegać się o tytuł „najlepszego”. Jeszcze gorzej wypada to w przypadku ludzi stosujących terror (choć w takiej Rosji nawet nieźle się to udaje ;) ). Rzecz jednak w tym, że charakter danej osoby (to czy jest piękna czy brzydka, kocha wszystkich czy też bywa złośliwa) nie powinien być kryterium oceniania władcy gdy urządzamy konkurs na „najlepszego”. Dobry władca ma przede wszystkim sprawiać, aby państwo dobrze działało i prosperowało a lud żył jak najlepiej (oznacza to też troskę o to, aby w miarę możliwości dotyczyło to również każdej jednostki). Tak długo jak spełnia te warunki jest w porządku.

Co by tu jednak dużo mówić – zachwycasz się umiejętnościami Juliana podczas wojny z barbarzyńcami w Galii (tymi podczas wojny na wschodzie już chyba mniej ;) ) oraz jego sposobem zarządzania państwem – czy zmieniłoby się to, gdyby przypadkiem wyszło na jaw, że bił swoją żonę (jest to przykład wymyślony przeze mnie aby zobrazować mój punkt widzenia – nie mam żadnej wiedzy na temat jego relacji z żoną)? Jeśli odpowiedziałbyś, że tak – że zmieniłoby to totalnie Twoje postrzeganie Juliana i zaprzepaściło jego szanse na „bycie najlepszym cesarzem”, to oznaczałoby, że tak naprawdę sposób zarządzania państwem czy umiejętności wojowania są dla Ciebie drugorzędne. Gdy zaś odpowiesz „no fakt – w stosunku do niej nie zachowywał się najlepiej, ale nie zmienia to faktu, że państwem rządził doskonale i w taki sposób, jaki uważam za najlepszy” to sam w końcu dojdziesz do tego wniosku który podzielam – liczy się to, jak władca rządzi i jak jego decyzje wpływają na lud i państwo. Nie to, jakie te cesarz ma „wnętrze”.

Zresztą ten przykład można odnieść i do innych „zawodów”. Czy najlepszy kierowca rajdowy na świecie będzie „gorszym kierowcą” jeśli okaże się, że ukradł ze sklepu jakąś książkę?
Czy utalentowany aktor utraci swoje umiejętności, gdy kogoś niewinnego pobije (co czasem się zdarza)?

Sądzę, że nasi czytelnicy, jak i również ja, wymagali od pasjonata czegoś więcej niż kilku sztampowych informacji. Pozwól, że w tej kwestii Cię zastąpię, nie miej mi tego za złe. Aczkolwiek termin „rozmaite plemiona” brzmi nieco infantylnie. Słowo wstępu, słowem wstępu… jednakże, zróbmy to tak, by informacje przez nas podawane, nie szły jedynie w ramię w ramię z sztampową wiedzą, a wyprzedzały ją. Toteż do Twojej wypowiedzi, dodam kilka informacji.


Nie chciałem też dodawać tutaj informacji, które z mojego punktu widzenia mogą być niezbyt ciekawe. Owszem, mogłem nawrzucać tu zdjęcia rozmaitych hełmów stosowanych za republiki albo przykłady sztuki etruskiej (a czemu by nie?), ale pozostaje pytanie – po co? Krótki opis (choćby i, jak to mówisz, „sztampowy”) spełnił swoje zadanie – miał w prosty i przystępny sposób rozpocząć możliwie jak najmniej nudną opowieść o ewolucji rzymskiego państwa i armii która to opowieść miała być jedynie wstępem, nie elementem głównym. Czy naprawdę jest ważne w tej debacie sypanie terminami jak Sabines, Marsi, Aequi, Paeligni, Vestini i Frentani albo informowanie, że dane ludy rozróżniały 11 typów piorunów? Owszem – można to zrobić, jeśli ma się na to ochotę (sam od czasu do czasu lubię wetknąć rozmaite „ciekawostki”), ale wypominanie ich braku w jakiejś części jest chyba niezbyt stosowne.



Przejdźmy jeszcze raz do kwestii militarnej, skoro mamy już Twoją odpowiedź.

Ciekawe czy Trajana, który zagłębiał się w Mezopotamię, aż po Zatokę Perską, też bolała głowa w czasie najtrudniejszych bitw ?


Czy zatem cesarz, który pretenduje do miana najlepszego, zostawia swoich ludzi na pastwę losu – ludzi, którzy często byli głęboko mu oddani i którzy zapewne się z nim zżyli ( tak przynajmniej było w przypadku Juliana) – ratując własny tyłek ? Co z zasadą kapitana, schodzącego z okrętu jako ostatni ?


Po primo na pewno nie uciekł z niego zostawiając tym samym swoich ludzi na łaskę i niełaskę wroga.


Jak słusznie zauważył Vaherem w kuluarach: „W rzymskiej armii walczący wódź dla żołnierzy był jakby... hmm rakietą wynosząca ich w kosmos? Lepszego porównania nie znajduję ”


Wszystko tutaj jest bardzo piękne, ale zapominasz o jednej, najważniejszej sprawie:

Nie wybieramy najlepszego rzymskiego wodza/generała, ale najlepszego rzymskiego cesarza.

Dlatego w tym przypadku musimy odrzucić barbarzyński wymóg (podzielany przez barbarzyńców jak i później w średniowieczu - aż wreszcie w wiekach następnych ostatecznie odrzucony), aby władca był jednocześnie najlepszym dowódcą.

Sytuacja w tej chwili wygląda następująco – znalazłeś jedną dziedzinę w której Julian góruje nad Oktawianem i starasz się z niej najwyraźniej zrobić „kwintesencję” bycia najlepszym cesarzem. Wygląda więc na to, że gdyby Julian był wspaniałym i niezwykle utalentowanym rzeźbiarzem, to do argumentów dołączyłoby:

„Jego dziełami zachwycali się wszyscy!”

„Proszono, aby wyrzeźbił monumenty dla nowego forum!”

„Uznawano go za lepszego od Fidiasza!”

„A Oktawian? A, tak tak… zapomniałem – jedynie pozował” ;)

Chwali się Julianowi, że był względnie dobrym dowódcą (dobrym w Galii – w Mezopotamii już niekoniecznie). Dobrze, że dla Rzymu wygrał parę bitew. Ale w jaki sposób czyni go to „lepszym cesarzem”? Jak już mówiłem – czyni to z niego zaledwie lepszego dowódcę, a musimy rozgraniczyć funkcje cesarza i dowódcy wojskowego. Ich związanie w czasach późnego cesarstwa to upadek majestatu cesarskiego, nie powód do chwały. Głównie wynikający z tego, że cesarzami zostawali właśnie dowódcy – wybierani przez swoich żołnierzy. Czasy gdy istniały jakieś sensowne rody cesarskie po prostu odeszły w niepamięć.

Kiedy myślę o „najlepszym cesarzu” przychodzi mi do głowy raczej urzędnik. Zasiadający w Rzymie i stamtąd władający państwem. Ktoś, kto przestawia pionki na mapie w swoim pałacu, a poddani mu wodzowie wojsk je realizują podbijając nowe ziemie i dostarczając do stolicy łupy i niewolników.
Jedną z ostatnich zaś rzeczy jaka przyszłaby mi do głowy byłby cesarz, który wsiada na konia i musi osobiście dowodzić wojskiem. To jak premier Tusk albo prezydent Komorowski jadący do Afganistanu aby osobiście dowodzić ofensywą przeciwko Talibom. I nie jest w tej chwili ważne czy wódz rzymski podnosił morale żołnierzy w kosmos czy nie. Od tego byli dowodzący legionami, nie cesarze. Oktawian nie musiał „wynosić morale żołnierzy aż na orbitę”- robił to za niego na przykład jego zaufany Marek Agryppa.

Dlatego nie można używać tego argumentu przeciwko Oktawianowi. To, że jako cesarz nie dowodził wojskiem osobiście nie zmieniało absolutnie niczego w relacji żołnierz-dowódca. Tak byłoby, gdyby Oktawian wysyłał ludzi bez dowódców – a tak przecież nie było.

Aby lepiej to zaprezentować – podczas wojen w Galii Juliusz Cezar był „głównym dowódcą”.
Jednak nie zawsze dowodził wszystkimi osobiście – częścią dowodził Marek Antoniusz – całkowicie samodzielnie. Twój argument zmuszałby nas teraz do krytykowania Cezara za to, że nie dowodził wszystkimi żołnierzami tylko pozwalał na to, aby częścią dowodził za niego jakiś Antoniusz.

I nie do końca prawdą jest, że Oktawian zawsze zachowywał się dość tchórzliwie. Zdarzały mu się (choć niestety dość rzadko) i „właściwe” momenty (cytując Swetoniusza):

” W pierwszym starciu, wedle sprawozdania Antoniusza, Oktawian uciekł z
pola walki i zjawił się dopiero w dwa dni później bez płaszcza i konia;
w drugim, wiadomość to najzupełniej sprawdzona, spełnił dzielnie nie
tylko obowiązek wodza, lecz także żołnierza. Oto w samym wirze
walki, gdy chorąży jego legionu został ciężko ranny, Oktawian podtrzymał
na ramionach orła i długo sam go dźwigał.”


Na szczęście (dla mnie i Oktawiana), jak już zostało to wyjaśnione, Oktawian bije na głowę Juliana jeśli idzie o sprawy wojskowe. Podsumujmy jeszcze raz dokonania obu w tej kwestii i zobaczmy (ponownie) sami:

- Julian obronił Galię przed barbarzyńskimi armiami (Frankami, Alamanami – tak bowiem nazywa ich dzisiejsza literatura) nie zyskał niczego poza zachowaniem względnego pokoju. Ostatnio dowiedziałem się jednak, że zwycięstwa w Galii nie były pełnym sukcesem – Julian zmuszony był osiedlić w Toksandrii (rzymskiej części Galii) Franków de facto oddając te ziemie obcemu ludowi w posiadanie. Julian także wyprawił się na niepotrzebną wyprawę na wschód, gdzie popełnił błąd i zmuszony był uciekać do granicy swojego państwa. Zginął jednak w trakcie tej ucieczki a następca zmuszony był podpisać haniebny pokój w wyniku którego Rzym tracił na zawsze ważne tereny przygraniczne.

- Oktawian zreformował armię i dokonał wielu trwałych podbojów zaznaczonych na wspomnianej już mapce:

Dołączona grafika


A także wspomnianych w oficjalnej autobiografii Oktawiana:

” Rozszerzyłem granice Rzeczpospolitej we wszystkich prowincjach
Rzymu, w których nasi sąsiedzi nie stosowali się do naszych reguł.
Przywróciłem pokój prowincji Galii i prowincji Hiszpanii, podobnie i
Germanii, która obejmuje ocean od Cadiz do ujścia rzeki Elby.
Przyniosłem pokój Alpom - od regionu w pobliżu Morza Adriatyckiego do
Tuscanii kładąc kres niesprawiedliwej wojnie przeciwko memu narodowi.
Poprowadziłem statki oceanem - od ujścia Renu do wschodnich rejonów –
aż do granic Cymbrii, dokąd nie dotarł dotąd żaden Rzymianin, tak lądem,
jak i wodą i Cymbrowie, Charydowie i Semnonowie i inni Germanie z
tych terenów zaoferowali przez posłów swą przyjaźń mnie i narodowi
rzymskiemu. Z mojego rozkazu i pod mymi auspicjami dwie armie
poprowadzono w tym samym czasie do Etiopii i do tej części Arabii, która
zwana jest Szczęśliwą [Arabia Felix] i oddziały każdego wrogiego narodu
zostały rozgromione w bitwie i zdobyto wiele miast. Spenetrowano Etiopię
wgłąb całą aż do miasta Nabata, które leży w pobliżu Meroe i Arabię całą
aż do granic Sabaei, czołówki miasta Mariba.

Oddałem Egipt pod panowanie ludu rzymskiego. Kiedy Artakses,
król Armenii Większej, został zabity, mimo, że mogłem uczynić jego
władztwo prowincją, wolałem, wzorem naszych przodków, powierzyć to
królestwo Tigranesowi, synowi króla Artavasdesa, wnukowi króla
Tigranesa, przez Tyberiusza Nerona, który był wówczas mym pasierbem.
I ten sam naród, po swej rewolcie i rebelii, stłumionej przez mego syna
Gajusza, powierzyłem we władanie królowi Ariobarzanesowi, synowi
Artabazusa, króla Medów, a po jego śmierci jego synowi Artavasdesowi,
zaś gdy ten został zabity, wysłałem aby władał, Tigranesa, pochodzącego z
królewskiego klanu Armenii. Obsadziłem wszystkie tereny ciągnące się
poprzez Adriatyk do wschodu i do Cyreny królami, którzy dzierżą je w
znacznej części, przywróciłem Sycylię i Sardynię, które były okupowane
wcześniej, w niewolniczej wojnie.

Ufundowałem kolonie weteranów w Afryce, na Sycylii, w
Macedonii, obu Hiszpaniach, Grecji, Azji, Syrii, Galii Narboneńskiej,
Pizydii, a ponadto 28 kolonii w samej Italii, pod mym autorytetem, które
były bardzo ludne i tłumne za mego życia.

Przywróciłem z Hiszpanii, Galii i Dalmacji, po pokonaniu
wrogów, wiele sztandarów wojskowych utraconych przez innych
dowódców. Zmusiłem Partów do oddania zdobyczy i sztandarów trzech
armii rzymskich, jako błagalną prośbę do uzyskania przyjaźni ludu
rzymskiego. Co więcej - umieściłem owe sztandary w sanktuarium
świątyni Marsa Mściciela.

Również i szczepy Pannonów, na których przed mym
pryncypatem nie wkroczyła żadna armia rzymska, gdy zostali pokonani
przez Tyberiusza Nerona, który był wówczas mym pasierbem i
emisariuszem, poddałem ich władzy ludu rzymskiego i rozszerzyłem granice Illyricum
aż do brzegów rzeki Dunaj. Blisko jej brzegów armia
Daków została pokonana i przeszła pod mą opiekę, zaś następnie ma
armia, rozłożona wzdłuż Dunaju, zmusiła plemiona Daków do znoszenia
władzy narodu rzymskiego.

Posłowie od królów Indii często przybywali do mnie, a nie
widziani oni byli przez żadnego rzymskiego wodza nigdy wcześniej.
Bastarnowie, Scytowie i Sarmaci, którzy przebywają po tej stronie Donu,
jak i dalsi królowie, królowie Albanii, królowie Iberów i Medów,
zaprzysięgli przyjaźń przez posłów.

Wysyłano do mnie prośby królów: partyjskiego - Tiridatesa, a
później Phratesa, syna króla Phratesa, medyjskiego - Artvasdesa
Adiabeńskiego, Artaxaresa [władcy] Adiabenów, Dumnobellaunusa i
Tincommiusa królów Brytów, Maelo [władcy] Sugambryjczyków [...]
króla Markomanów i Suebów. król Partów Phrates, syn Orodesa oni
wysłał do mnie, do Italii, wszystkich swych synów i wnuków, pomimo, że
nie został pokonany w żadnej wojnie, lecz szukał poprzez wysłanie swych
dzieci jako zakładników przyjaźni z narodem rzymskim. I podczas mego
pryncypatu wielu innych ludzi doświadczyło wierności ludu rzymskiego i
to tacy nawet, z którymi jak dotąd nie istniały żadne stosunki
dyplomatyczne, ani też wymiana handlowa.

Narody: partyjski i medyjski otrzymały po raz pierwszy ode mnie
królów, o których prosiły przez posłów: Partowie Vononeza, syna króla
Phratesa, wnuka króla Orodesa, Medowie Ariobarzanesa, syna króla
Artavasdesa, wnuka króla Aiobarzanesa.”


Czy naprawdę, Pismire, nie zauważasz tej miażdżącej przewagi Oktawiana? Cóż z tego, że nie kroczył na czele wojska w każdej kampanii i nie torował sobie drogi przez wrogie szeregi przy pomocy miecza (zapewne dlatego zmarł z przyczyn naturalnych, a nie przedwcześnie ;) )? To on wzmocnił państwo. To on przyłączył do niego ogromne tereny (w tym przynajmniej trzy niezwykle ważne – resztę Hiszpanii, tereny naddunajskie i Egipt). To on poddał władzy Rzymu rzesze plemion.

Julian zaś w ostatecznym rachunku jedynie to państwo osłabił.

I nie bardzo zgadzam się na używanie tych a nie innych obrazków przez Ciebie. Wiem, że pełnią raczej jedynie rolę dekoracyjną, ale muszę zauważyć, że to co widać na Twoich obrazkach totalnie mija się z tym, co Julian miał pod swoim dowództwem. Tam widać legionistów z czasów ich największej świetności – zaś za czasów Juliana byli oni (jak już mówiłem) jedynie cieniem tych żołnierzy których widać na Twoich fotkach. To już takie moje skrzywienie, które nie pozwala mi oglądać filmów takich jak nowy „Król Artur” czy też wszelkich hollywoodzkich opowieści o niezbyt historycznym średniowieczu.

Po secundo, Lincoln nie wchodzi w poczet cesarzy rzymskich i niepodobnym jest starać się na siłę wplątać go w te wieki.


Jak już także wspominałem, Lincoln służył jedynie za przykład aby można było lepiej zrozumieć moją myśl. Sam przecież przyznałem, że to nie jest zbyt dobry przykład do brania dosłownie, nie musiałeś więc powtarzać tego co sam powiedziałem ;)



No ale mniejsza już o to. Mam nadzieję, że wszyscy już doszliśmy do wniosku, że „najlepszy cesarz” nie równa się „najlepszy rzeźbiarz”, „najlepszy komik”, „najlepszy architekt” albo „najlepszy dowódca”. Możemy zatem przejść do kolejnej części.


Dołączona grafika


Cesarz Zarządzający


Pokrótce (aby nie wdawać się w mniej ważne szczegóły, a także niestety z braku czasu – choćbym miał zostać posądzony o „sztampowość” ;) ) opiszę zatem sposób w jaki Oktawian zarządzał państwem rzymskim oraz czego w tej kwestii dokonał. Skorzystam w tym celu z obszernych fragmentów działa „Żywoty Cezarów” napisanego przez Gaiusa Suetoniusa Tranquillusa – czyli inaczej mówiąc – po prostu Swetoniusza żyjącego w latach ok. 69 – 130 n.e.

Jak już wiemy Oktawian pozostał jedynym zwycięzcą na placu boju gdy ostatecznie zlikwidował swojego rywala – Marka Antoniusza. Teraz stanął przed nowym wyzwaniem – bezpiecznym „osadzeniem się” na stanowisku jedynego władcy Rzymu. Musiał wszak wciąż pamiętać o tym, co stało się zaledwie kilkanaście lat wcześniej.

Juliusza Cezara zamordowano, ponieważ zbyt ostentacyjnie obnosił się ze swoją władzą dożywotniego dyktatora. Wielu patrycjuszy drażniła postawa Cezara i upadek republiki aż w końcu zawiązany został spisek w celu obalenia dyktatora.

Nie miejmy złudzeń - Oktawian był takim samym dyktatorem. Jego władza również opierała się na zwierzchnictwu nad armią. Był politycznym „dziedzicem” Cezara, ale to nie wystarczało (Rzym nie był monarchią, tylko republiką w której samozwańczych dyktatorów zazwyczaj się nienawidziło). Oktawian więc walczył nie tylko o swoją władzę, ale musiał zatroszczyć się też i o to, aby… w ogóle zachować życie.

Aby zachować życie zaś musiał sprawować władzę dyktatora (niemalże monarchy) tak, jakby jej nie sprawował ;) Zachowywać się jak jedyny władca tak, aby wcale tak to nie wyglądało ;)

Aby tego dokonać Oktawian musiał działać w sposób mądry i przemyślany. Oczywiście trzeba było najpierw zadbać o przychylność Senatu. Oktawian zatem, korzystając ze swoich uprawnień jako cenzor, zmniejszył w czasie swoich rządów liczbę senatorów z dotychczasowych 900 do 600. Oczywiście na liście senatorów znalazło się bardzo wielu jego zwolenników dzięki czemu Senat – siedziba republikańskiej władzy, stał się siedzibą przyjaciół Oktawiana. On sam zaś na tej liście figurował na pierwszym miejscu jako „princeps senatus” (coś w rodzaju „pierwszego w senacie”) – stąd też wziął się jego tytuł – „princeps” jak i określenie rodzaju władzy sprawowanej przez wielu cesarzy rzymskich (aż do końca III wieku) – „pryncypat”.

Swetoniusz w „Żywotach Cezarów” pisze o tym tak:

” Nadmiernie liczny senat, zbiegowisko podejrzane i bezładne (a
było senatorów przeszło tysiąc, między nimi ludzie najgorszej opinii,
dopiero po zabójstwie Cezara dodatkowo wprowadzeni do senatu w
drodze protekcji i korupcji, których lud nazywał „pogrobowcami"
i przywrócił do dawnego stanu świetności przez dwukrotną selekcję.
Pierwszej musieli dokonać sami senatorowie, każdy wybierając jednego
kolegę, drugą przeprowadził sam z Agryppą. Podobno w tym czasie
nosił pod szatą pancerz i przypasywał sztylet przewodnicząc obradom;
około jego krzesła stało wówczas dziesięciu najbardziej krzepkich
przedstawicieli stanu senatorskiego z liczby jego przyjaciół. Kordus
Kremucjusz pisze, że wtedy nie dopuszczano doń żadnego senatora
inaczej, jak po jednemu, i to po uprzedniej rewizji osobistej.”


W tej sytuacji Oktawian mógł zagrać swoją rolę w sztuce, w której wszystko zaplanował. Wkrótce zrzekł się on (oficjalnie) sporej części swojej władzy i ogłosił, że chce przywrócić ustrój republikański. Oczywiście nie chodziło o faktyczne zrzeczenie się wywalczonej z takim trudem i poświęceniem władzy, lecz o zagrywkę pod publikę. W zamian za to „wdzięczny” senat przyznał Oktawianowi tytuł Augusta („augustus” – coś w rodzaju „dostojny, czcigodny, wywyższony przez bóstwo” itp.) oraz… władzę nad zdecydowaną większością armii i prowincji. Państwo zostało podzielone na prowincje zarządzane przez senat – te najstarsze i najbardziej spokojne, oraz na te zarządzane przez Oktawiana Augusta – te które znajdowały się na granicach lub wymagały stacjonowania w nich armii. Tak to Oktawian August publicznie zrzekł się władzy, by… władzę tę oficjalnie odzyskać. Nie była to już jednak władza „wzięta siłą”, lecz nadana przez senat a więc legalna i formalnie zgodna z republikańskimi tradycjami. Oktawian też zachował urząd konsula.

Dodatkowo Oktawian August, wykorzystując swoje uprawnienia, wprowadzał na stanowiska wielu ludzi ze swojego otoczenia dodatkowo powiększając swoje wpływy. Wielu z nich było z pochodzenia ekwitami (taka „klasa średnia”) która była z tego powodu wdzięczna i ochoczo wspierała swego dobroczyńcę.

Jeszcze jedna znacząca kwestia jest związana z rządami Oktawiana Augusta. Na przykład początkowo pełnił on przez cały czas urząd konsula. Później jednak zrezygnował z niego (ponieważ było wielu ludzi chętnych na to stanowisko a on w sumie je blokował tylko dla siebie) i oddawał je „swoim ludziom” którzy dzięki temu prestiżowemu (ale niewiele już znaczącemu) stanowisku czuli się wystarczająco uhonorowani i wyrażali wdzięczność Augustowi. Tak wielu było tych, którzy chcieli zostać konsulami, że zwiększono nawet ich liczbę. Dziś zapewne za takie działanie każdy polityk spadłby w otchłań politycznego zapomnienia – w czasach rzymskich (czasach „klientów”) nie było to niczym zaskakującym.
Gdy ustąpił jednak ze stanowiska konsula to wciąż zachowywał jego uprawnienia i to dożywotnio. Przekładając to na dzisiejsze standardy to mniej więcej tak, jakby premier Tusk zrezygnował ze stanowiska premiera jednocześnie otrzymując dożywotnie uprawnienia premiera. Na symboliczne już stanowisko premiera można było wybrać kogoś innego (aby się cieszył tym formalnym zaszczytem), ale władza i tak spoczywała w rękach owego „dożywotniego premiera”.

Dodatkowo służalczy senat nadał Augustowi między innymi dożywotnie uprawnienia trybuna ludowego które dawały mu prawo zwoływania senatu albo weta w stosunku do wszelkich uchwał. Otrzymał także imperium maius proconsulare, czyli prawo do zarządzania swoimi prowincjami i armią a także „wtrącania” się w sprawy prowincji rządzonych przez namiestników.
Jakby tego było mało, Oktawian otrzymał jako jedyna osoba w państwie imperium nad wszelkimi oddziałami w samym Rzymie.

Ogółem – Augustowi faktycznie udało się to, o czym marzył. Miał w swoim ręku całą władzę jaką chciał. Jego pozycja była po prostu nie do ruszenia (no, chyba że za pomocą sztyletu ;) ).
Przy okazji jego jedynowładztwo nie było rażące jak w przypadku Juliusza Cezara – owszem, nie wszyscy byli zadowoleni z takiego obrotu spraw i istnieli senatorowie czy też członkowie arystokracji, którzy zdawali sobie doskonale sprawę z tego, że obecny ustrój był jedynie sprytnie ubraną w przebranie republiki dyktaturą Augusta, ale po prostu nie dało się nic już w tej kwestii zrobić. Siła i pozycja Augusta była zbyt wielka, lud go lubił, wszelkie próby spisku przeciw niemu były szybko wykrywane a wywoływanie nowej wojny domowej było wybitnie złym pomysłem. Dlatego ci, którym nowy stan rzeczy się nie podobał musieli się z tym pogodzić. Wielu zazwyczaj pomagały w tym rozmaite puste, choć wciąż prestiżowe stanowiska tak hojnie rozdawane przez nowego władcę Rzymu.

Oktawian August miał zatem władzę. Miał również armię dzięki której władzę tę zachowywał. Miał i senat, który służalczo przytakiwał mu we wszystkim. Zatem miał idealną pozycję aby zabrać się za przemeblowanie starego państwa i nadać mu taki kształt, jaki chciał. W życie weszło wiele reform które stały się podwaliną przyszłej jeszcze większej potęgi państwa.

Zacznijmy może od podatków. August usprawnił pobór podatków dokonując reformy systemu. Nie będę się zagłębiał w temat (po pierwsze – nie mamy czasu, po drugie – jest to dość nużące, po trzecie – dość zawiłe, również dla mnie ;) ) prawdą jednak jest, że reformy te wpłynęły pozytywnie zarówno na skarb państwa jak i na kieszenie zwyczajnych obywateli. August dbał o to, aby ukrócić dość powszechne w czasach republiki zwyczaje wyciskania ile się da z kogo tylko się da. Politykę Augusta w tej kwestii można opisać słowami jego następcy – Tyberiusza. Miał on powiedzieć jakiemuś urzędnikowi, który przywiózł cesarzowi więcej pieniędzy z podatków niż to było ustalone, że „owce należy strzyc, a nie obdzierać ze skóry”. August wiedział, że wielkie państwo wymaga też i dużej ilości pieniędzy aby się utrzymać. Jednak wiedział też, że nie można obciążać ludzi zbyt wielką ilością podatków. Można z powodzeniem uznać, że czasu Augusta były okresem prosperity zarówno dla państwa, jak i dla zwykłych obywateli (w miarę możliwości rzecz jasna, nie znaczy to że na przykład jakiś pasterz z wyspy Chios nagle mógł zamieszkać sobie w willi).

Warto też wspomnieć przy okazji pieniędzy, że niezwykle cenną dla Augusta zdobyczą był Egipt – prowincja niezwykle żyzna i bogata. Ona zagwarantowała wielki przypływ gotówki i zboża którymi August mógł swobodnie zarządzać. Dlatego też Egipt, niezwykle ważny, stał się niejako „osobistą własnością cesarza” w której panowały specjalne prawa. Na przykład dowódcą wojska w tej prowincji nie mógł być arystokrata – zamiast tego był nim człowiek wywodzący się ze stanu ekwitów. Senatorzy nie mogli nawet bez pozwolenia Augusta wyjechać do Egiptu – w obawie aby nie mogli wzniecić tam powstania i odciąć na jakiś czas Rzym od dobrodziejstw państwa (już teraz prowincji) nad Nilem.

Duża ilość pieniędzy skutkowała licznymi pracami jakie August kazał przeprowadzić. On sam miał powiedzieć:

”Zastałem Rzym ceglany, a zostawiłem marmurowy.”

I jest w tym dość sporo prawdy (choć rzecz jasna nie oznacza to, że cały Rzym stał się nagle pięknym, marmurowym miastem ;) ). Zobaczmy co sam August ma na ten temat do powiedzenia:

”Wybudowałem dom posiedzeń senatu i Chalcidicum, które się z
nim łączy i świątynię Apolla na Palatynie z portykiem, świątynię boskiego
Juliusza, Luperkalium, portyk w cyrku Flaminia, zezwalając, aby nazwany
został Octavian, w miejsce tego, który wcześniej postawiony był w tym
samym miejscu, loże honorowe w Cyrku Wielkim, świątynię Jowisza
Zwycięzcy i Jowisza Gromowładnego na Kapitolu, świątynię Quirunusa,
świątynie Minerwy i Królowej Juno i Jowisza Oswobodziciela na
Awentynie, świątynię Larów na szczycie Świętej Ulicy, świątynię bogów
Penatów na Velianie, świątynię Młodości i świątynię Wielkiej Matki na
Palatynie.

Przebudowałem Kapitol i teatr Pompejański, każdy
nadzwyczajnym kosztem, bez żadnej inskrypcji, głoszącej me imię.
Przebudowałem akwedukty w wielu miejscach, uszkodzone w wyniku
działania czasu i podwoiłem przepustowość Marcjana poprzez puszczenie
nowego strumienia do jego kanału. Dokończyłem Forum Juliusza i
bazylikę, którą ten budował pomiędzy świątynią Kastora, a świątynią
Saturna, prace były zaczęte i niemalże ukończone przez mego ojca (Juliusza Cezara). Kiedy
ta sama bazylika spłonęła w pożarze, rozszerzyłem jej tereny i
rozpocząłem na nowo [budowę], pod inskrypcją w imieniu mych synów i,
gdybym nie skończył odbudowy za mego życia, zarządziłem jej
dokończenie przez mych spadkobierców. Konsulem będąc po raz szósty,
przebudowałem 82 świątynie bogów w mieście, pod autorytetem i powagą
senatu, nie opuściwszy ani jednej, która wymagała remontu w tamtym
czasie. Konsulem będąc po raz siódmy, przebudowałem drogę flamijską,
od miasta do Ariminium i wszystkie mosty, z wyjątkiem mulviańskiego i
minucyjskiego.

Wybudowałem świątynię Marsa Ultora [Mściciela] na prywatnym
gruncie i Forum Augusta ze zniszczeń wojennych [odbudowałem].
Wybudowałem teatr przy świątyni Apolla, [nazwany] imieniem Marcusa
Marcellusa, mego zięcia, na ziemi drogo kupionej od prywatnych
właścicieli. Poświęciłem dary z łupów wojennych na Kapitolu i w
świątyni Boskiego Juliusza, w świątyni Apolla, w świątyni Vesty, w
świątyni Marsa Ultora, które to dary wyniosły mnie 100,000,000 sestercji.


a także co do powiedzenia ma autor dodatku do tej autobiografii, który dopisał ten poniższy fragment już po śmierci Augusta:

”Wszystkie wydatki, które dał on tak na potrzeby skarbu, jak i
rozdał plebsowi i wojsku wyniosły 2,400,000,000 sestercji.

Budowle, które wzniósł: świątynia Marsa, Jowisza Ujarzmiciela i
Gromowładnego, Apolla, boskiego Juliusza, Minervy, Juno, Jowisza
Oswobodziciela, Larów, bogów Penatów, Młodości, Wielkiej Matki,
Luperkalów, lożę w cyrku, Forum Augusta, Basilica Iulia, teatr
Marcellusa, portyk Oktawiana i gaj Cezarów za Tybrem.

Przebudował Kapitol i świątynie w liczbie 82., teatr pompejański,
akwedukty i drogę flamijską.

Suma, którą wydał na przedstawienia taetralne, walki gladiatorów,
pokazy atletów, polowania i naumachie, pieniądze, które dawał koloniom,
miastom i wsiom zniszczonym w wyniku trzęsień ziemi lub pożarów;
pieniądze, które dawał ludziom bezpośrednio i osobiście - przyjaciołom i
senatorom, których wprowadził do senatu wynoszą razem:
NIEZLICZONOŚĆ.”


Oktawian August dbał o to, aby miasto stało się piękniejsze i zdrowsze. Za jego rządów nie tylko remontowano i budowano nowe gmachy, ale i dbano o drogi które służyły zarówno armiom jak i zwykłym obywatelom. August osobiście zapłacił za remont Via Flaminia, co zresztą uwiecznił na specjalnej monecie:

Dołączona grafika


Opatrzonej inskrypcją „QVOD VIAE MVN[ITAE] SVNT” oznaczającą mniej więcej „za sprawienie, że zbudowano drogi”.

Wśród najlepiej zachowanych monumentów zbudowanych za czasów Augusta w ramach jego programu wznoszenia imponujących budowli znajdują się:

Tropaeum Augusta (rodzaj monumentu sławiącego zwycięstwo) w Turbii:

Dołączona grafika


Świątynia w Nicei:

Dołączona grafika


„Ołtarz Pokoju”:

Dołączona grafika


Teatr w Meridzie:

Dołączona grafika


Czy też słynny Panteon (świątynię wszystkich bogów) w Rzymie:

Dołączona grafika


Dołączona grafika


Albo mauzoleum w którym ostatecznie spoczęły prochy pierwszego cesarza:

Dołączona grafika


Dołączona grafika



Swetoniusz pisze:

” Rzym nie dość wystawnie zbudowany jak na siedzibę majestatu cesarstwa,
narażony na wylewy rzeczne i pożary,
upiększył tak dalece, ze słusznie mógł się chełpić, iż
„zostawia marmurowy, a otrzymał ceglany" Również bezpieczeństwo
zapewnił mu na przyszłość w tym stopniu, jak tylko można było
przewidzieć rozumem ludzkim.
Publicznych budowli wzniósł bardzo wiele. Oto bodaj
najważniejsze spośród nich forum ze świątynią Marsa Mściciela,
świątynię Apollina na Palatynie, przybytek Jowisza Grzmiącego na
Kapitolu Przyczyną bezpośrednią wybudowania forum był nadmiar
ludności i sądów. Wobec tego, ze istniejące dwa rynki nie
wystarczały, trzeci wydał się konieczny. Więc z wielkim pośpiechem,
jeszcze przed wykończeniem świątyni Marsa oddano forum do użytku
publicznego, zastrzegając je wyłącznie dla procesów państwowych i
losowania sędziów Świątynię Marsa ślubował jeszcze w czasie bitwy
pod Filippi, podjętej jako akt zemsty za ojca. Ustalił przy tym na
wieczne czasy, ze tu będzie obradował senat w sprawach wojen i
triumfów, stąd będą wyruszali urzędnicy mający obejmować władzę na prowincjach,
zwycięscy wodzowie tu składać będą swe odznaki
triumfalne Świątynię Apollina wzniósł w tej części pałacu
palatyńskiego. której, wedle orzeczenia wieszczków, bóg zapragnął,
dawszy znak uderzeniem pioruna, dodał portyki z biblioteką łacińską i
grecką. Będąc już w podeszłym wieku, tutaj często urządzał posiedzenia
senatu i robił przegląd dekurii sędziów Jowiszowi Grzmiącemu
poświęcił przybytek w podzięce za ocalenie od niebezpieczeństwa, gdy
w czasie wyprawy na Kantabrów w nocnej podróży piorun uderzył tuż
przed jego lektyką i zabił na miejscu niewolnika oświetlającego drogę.
Niektóre budowle wzniósł pod cudzym imieniem, mianowicie wnuków
żony i siostry na przykład portyk i bazylikę Gajusa i Lucjusza również portyk Liwii
i Oktawii oraz teatr Marcella.
Zachęcał tez często inne znakomite osobistości, aby wedle swych środków
pieniężnych każdy ozdabiał stolicę bądź to wznosząc nowe budowle
bądź naprawiając i upiększając dawne Wówczas wielu obywateli
wzniosło mnóstwo budowli jak to Marcjusz Filippus świątynię
Herkulesa z Muzami, L. Kornificjusz świątynię Diany, Asiniusz
Polio atrium Wolności, Munacjusz Plankus świątynię Saturna,
Korneliusz Balbus teatr, Statyliusz Taurus amfiteatr, M. Agryppa
mnogie i wspaniale budowle.

Cały obszar miasta Rzymu podzielił na dzielnice i obwody i
wydal zarządzenie, aby nad dzielnicami czuwali urzędnicy co rok
wybierani losem, nad obwodami kierownicy wybierani za każdym razem
spośród ludności plebejskiej sąsiedztwa. Jako zabezpieczenie przeciw
pożarom wymyślił nocne posterunki i urząd strażników. Celem
zapobieżenia wylewom rzeki rozszerzył i oczyścił koryto Tybru. Było
ono zaniesione od dawna wielką ilością gruzu i zwężone wskutek
rozbudowy domostw nad brzegiem. Chcąc ułatwić dostęp do stolicy ze
wszech stron, sam z prywatnej szkatuły podjął naprawę gościńca
Flamińskiego aż do Ariminum, budowę innych porozdzielał między
wodzów zaszczyconych triumfami, aby wybrukowali je z pieniędzy
uzyskanych jako zdobycz wojenną. Święte przybytki bogów, zmurszałe
od starości lub zniszczone pożarem, odnowił oraz ozdobił je, a także
wszystkie inne najhojniejszymi darami; na przykład do samego
przybytku Jowisza Kapitolińskiego złożył w jednorazowym darze
szesnaście tysięcy funtów złota, drogich kamieni i pereł wartości
pięćdziesięciu milionów sestercji.”


Rządy August sprawował sprawiedliwie. Znowu oddajmy głos Swetoniuszowi:

”Bardzo wiele gorszących występków przetrwało dotychczas ku
szkodzie społecznej jako pozostałość swawoli, panoszącej się niegdyś w
czasie wojen domowych, albo nawet wiele nowych wkradło się już w
okresie pokojowym. Oto mnóstwo opryszków paradowało jawnie z
bronią u pasa, niby dla ochrony życia. Po wsiach chwytano podróżnych,
bez różnicy, wolnych i niewolnych, oraz przetrzymywano ich w prywatnych więzieniach.
Co więcej, pod pozorem jakby nowych
stowarzyszeń powstawały całe bandy celem wspólnego uprawiania
wszelkiego rodzaju występków. August uśmierzył najpierw rozboje,
rozstawiając posterunki straży w miejscach najbardziej dogodnych,
przetrząsnął wszystkie prywatne więzienia, stowarzyszenia
porozwiązywał, zostawiając tylko bardzo już dawne i zgodnie z prawem
powstałe. Spisy dawnych dłużników skarbu państwowego kazał spalić,
jako szczególnie podatne źródło do potwarczych oskarżeń. Place
miejskie w Rzymie, uchodzące za sporne między skarbem państwa a
właścicielami prywatnymi, przysądził tym ostatnim. Nazwiska
dłużników od dawna szarpanych przez sądy, z których nieszczęścia
uciechę tylko mieli ich przeciwnicy, kazał wykreślić, dodając jeszcze
ostrzegawczą uwagę, że jeśliby kto ośmielił się powtórnie kogoś przed
sąd wezwać, narazi się sam na równe niebezpieczeństwo kary. Troszcząc
się gorliwie o to, ażeby żaden występek nie uszedł płazem ani żadna
sprawa nie uległa pominięciu na skutek zwłoki, dodał sądownictwu na
urzędowanie przeszło trzydzieści dni, które dotychczas poświęcano
igrzyskom tzw. urzędniczym. Do trzech dekurii sędziów dodał
jeszcze czwartą spośród obywateli mniej zamożnych, których pod nazwą
„dwóchsetnych" wyznaczył do wyrokowania w procesach o mniejsze
sumy. Na sędziów dopuszczał obywateli już od trzydziestego roku życia,
tj. o pięć lat wcześniej, niż dotychczas było w zwyczaju. Gdy wielu
uchylało się od obowiązku sędziowskiego, zaledwie zgodził się na takie
ustępstwo, że każda dekuria kolejno otrzymywać będzie roczny urlop
oraz że będą zawieszane sprawy w listopadzie i grudniu wbrew
dotychczasowemu zwyczajowi.

Sam sprawował sądy ustawicznie. Nieraz do późnej nocy. Jeśli nie
czuł się dobrze, umieszczano go w lektyce przed trybunałem sądowym, a
nawet rozprawy odbywały się u jego łoża. w domu. Wyroki terował nie
tylko z najwyższą starannością, lecz także z wyjątkową łagodnością. Oto
na przykład w obawie, aby oskarżonego o jawne ojcobójstwo nie skazano
na karę zaszycia w wór, wiedząc jednocześnie, że karę zasądzano
tylko w wypadku przyznania się do winy, tak podobno go zapytał:
„Oczywiście ojca nie zabiłeś?"

Pragnąc więcej obywateli dopuścić do udziału w rządzeniu
państwem, wymyślił nowe funkcje publiczne: dozór nad robotami
publicznymi, nad drogami, nad wodami, nad korytem Tybru, nad
rozdziałem zboża dla ludu, prefekturę stolicy, jeden triumwirat dla
wyboru senatorów, drugi dla przeglądu oddziałów stanu rycerskiego,
ilekroć by zaszła potrzeba. Wskrzesił po długiej przerwie urząd
cenzorski, już zarzucony. Zwiększył liczbę pretorów.

W urządzaniu igrzysk prześcignął wszystkich poprzedników
zarówno pod względem ilości widowisk, jak bogactwa pomysłów oraz
przepychu. Sam mówi, że „urządzał igrzyska w swoim imieniu
czterokrotnie, a za innych urzędników, którzy albo byli nieobecni, albo
na to za biedni, dwadzieścia trzy razy". Niekiedy dawał uliczne
przedstawienia w poszczególnych dzielnicach stolicy, na wielu
jednocześnie scenach, przy udziale aktorów mówiących wszystkimi
językami. Igrzyska urządzał nie tylko na forum i w amfiteatrze, lecz
także w cyrku i na Septach; nieraz same tylko walki z dzikimi
zwierzętami; to znów zawody szermierzy, ustawiwszy po prostu
drewniane ławki na Polu Marsowym; innym razem bitwę morską koło
Tybru, na sadzawce sztucznie wykopanej tam, gdzie obecnie jest gaj
Cezarów. W takich dniach rozstawiał straże po mieście, aby
opustoszałe domostwa nie stały się pokusą dla różnych złodziejaszków.
W cyrku urządzał wyścigi na rydwanach, biegi, walki z dzikimi
zwierzętami, dopuszczając do wykonania niekiedy nawet młodzież
męską z najlepszych domów. Także bardzo często wydawał igrzyska
trojańskie przy udziale starszych i młodszych chłopców, uważając za
dawny i szlachetny obyczaj, aby w ten sposób ukazać tężyznę
znakomitych rodów. W czasie takiego widowiska, gdy Gajus Noniusz Asprenat
doznał wskutek upadku poważnych obrażeń, obdarował go
August złotym naszyjnikiem i pozwolił jemu oraz jego potomkom
używać przydomka Torkwatus.

W ten sposób urządził stolicę i jej wewnętrzną gospodarkę.
Ludność Italii pomnożył dwudziestoma ośmioma osadami, które sam
założył i na miejsce oznaczone wywiódł. Z kolei wyposażył je w
budowle i dochody publiczne z różnych stron. Pod względem uprawnień
i znaczenia w pewnym stopniu i zakresie zrównał z Rzymem. Oto
wymyślił taki rodzaj głosowania wyborczego, przy którym
dekurionowie z owych osad uzyskali prawo złożenia głosów na
urzędników stołecznych każdy w swojej osadzie, a w dniu wyborów
swoje głosy, pieczęcią zamknięte, wysyłać mieli do Rzymu. Nie chcąc
dopuścić, żeby ludność zacnego stanu gdziekolwiek uległa uszczupleniu
albo żeby gmin nie chciał licznego potomstwa, udzielał stopnia
rycerskiego wszystkim, którzy on zabiegali, jeśli tylko miasto kandydata
udzieliło oficjalnie swego poparcia. W czasie swych objazdów po
terenach italskich, jeśli który z plebejuszów mógł udowodnić, że posiada
synów czy córki, obdarowywał go sumą po tysiąc sestercji na dziecko.

Tytułu „pan" zawsze ze wstrętem unikał, uważając go za
złorzeczenie i obelgę. Kiedy pewnego razu przyglądał się widowisku i
ze sceny padły słowa: „O Panie sprawiedliwy i dobry!”
wszyscy zaś głośno wyrazili radość, jakoby potwierdzając, że te słowa
do niego się odnoszą, natychmiast ręką i wyrazem twarzy powstrzymał
nieprzystojne pochlebstwa, następnego dnia zganił najsurowiej w
publicznym obwieszczeniu. Odtąd nawet dzieciom ani wnukom nie
pozwolił nazywać się „panem", zarówno w poważnej rozmowie, jak
żartem; zabronił im między sobą używać tej tytulatury grzecznościowej.
Nigdy nie wyruszał ze stolicy czy z jakiegokolwiek miasta
prowincjonalnego nagle i bez zastanowienia, ani też nigdzie nie
przyjeżdżał inną porą, jak tylko nocną lub wieczorną, aby nikomu nie zamącić
wypoczynku urzędowym witaniem swej osoby. W czasie
sprawowania konsulatu ukazywał się publicznie prawie zawsze pieszo.
W innych czasach jako osoba prywatna - często w zamkniętej lektyce.
Do publicznego powitania swej osoby dopuszczał i lud, tak uprzejmie
przyjmując prośby petentów, że nawet jednego żartobliwie upomniał, iż
„z taką obawą podaje mu swe pismo, jak słoniowi monetę". W dniu
obrad senatu witał senatorów, sarn przychodząc do kurii; nie wymagał
powstania, sam wymieniał każdego po nazwisku, bez niczyjej pomocy;
również odchodząc, w ten sam sposób żegnał siedzących. Z wieloma
senatorami utrzymywał wzajemnie stosunki towarzyskie, bywał u
każdego z nich na uroczystościach domowych, aż wiek upomniał się o
swe prawa, a w dniu jakiejś uroczystości zaręczynowej został raz silnie
popchnięty wśród tłumu gości. Jeden z senatorów, niejaki Gallus
Teryniusz, zresztą bynajmniej nie z najbliższego grona cesarza, nagle
oślepł i chciał się z tego powodu zamorzyć głodem. August go odwiedził
i swym pocieszeniem zachęcił do życia.

Nie uląkł się rozrzuconych w kurii zniesławiających go ulotek,
lecz bardzo starannie zarzuty sprostował, nie dochodząc nazwisk
autorów. Taki tylko dal wniosek: żeby odtąd wdrażano śledztwo przeciw
tym, którzy ulotki czy wierszydła wydają pod fałszywym nazwiskiem,
aby kogoś zniesławić.

Podrażniony wreszcie złośliwymi lub swawolnymi żarcikami pewnych osób,
dał im odprawę w publicznym obwieszczeniu. Jednocześnie
sam zapobiegł powzięciu uchwały w sprawie poskromienia zbytniej
swobody słowa w testamentach. Ilekroć był obecny podczas wyborów
urzędników, obchodził poszczególne gminy ze swymi kandydatami i
prosił za nimi wedle przyjętego obyczaju. Sam również składał głos w
gminie jak zwykły obywatel. Pozwalał powoływać siebie na świadka,
badać i zbijać dowodami przeciwnika z najwyższym spokojem.
Forum wybudował za wąskie, gdyż nie ośmielił się wydrzeć sąsiednich
kamienic właścicielom. Nigdy synów swoich nie polecał ludowi,
żeby nie dodać słów: „Jeśli zasłużą". Gdy w teatrze z chwilą ich wejścia,
jeszcze jako chłopców, wszyscy powstali i stojąc witali ich oklaskami,
wyraził z tego powodu głęboki żal. Dla swych przyjaciół pragnął potęgi i
wielkości, ale w granicach prawa obowiązującego jednakowo wszystkich
oraz w granicach przestrzegania ustaw sądowych na równi z innymi.
Gdy Asprenat Noniusz, jeden z najbliższych przyjaciół cesarza, musiał
się bronić w sądzie jako oskarżony przez Kasjusza Sewera o otrucie,
August radził się senatu, „co mu wypada uczynić z racji swej
powinności, waha się bowiem, czy być obecnym na sprawie i narazić się
na zarzut, że winnego osłania przed prawem, czy odwrotnie, swoją
nieobecnością wywołać wrażenie, że przyjaciela opuszcza i z góry
potępia". Dopiero za jednomyślną zgodą senatu usiadł na ławach obrony
i pozostał tam przez kilka godzin w zupełnym milczeniu, nawet nie
wyraził zwykłej w takich razach pochwały oskarżonego wobec sądu.
Występował również w obronie swych klientów, jak na przykład
pewnego Skutariusza, swego niegdyś weterana, ściganego prawem za
dopuszczanie się krzywd. Raz tylko w ogóle wyrwał z rąk
sprawiedliwości jednego podsądnego, i to publicznie wobec sędziów
uprosiwszy oskarżycieli. Tym podsądnym był Kastrycjusz, dzięki
któremu dowiedział się August o spisku Mureny.

Łatwo ocenić, jak wielką zjednał sobie miłość takimi zasługami.
Pomijam uchwały senatu, ponieważ można przypuszczać, że nakazała je
konieczność lub trwożny szacunek. Oto jednak rycerstwo rzymskie z
własnego popędu i jednomyślnie obchodziło zawsze jego urodziny dwu-
dniowym świętem. Wszystkie stany corocznie wrzucały do Jeziora
Kurcjusza drobne monety, wypełniając ślub złożony na intencję jego
zdrowia i pomyślności, również w dniu pierwszym stycznia na Kapitolu
składały dary noworoczne, nawet gdy był nieobecny. Z tych sum
zakupywał bardzo kosztowne posągi bogów i ofiarowywał
poszczególnym dzielnicom miasta, jak na przykład posąg Apollina
Sandalników, Jowisza Trageda i inne. Na odbudowę pałacu
palatyńskiego. który uległ pożarowi, weterani, dekurie, gminy,
pojedynczy ludzie wszelkiego pochodzenia chętnie i wedle możności
znosili pieniądze. Lecz August z tych stosów pieniędzy przyjął tylko po
denarze od każdej ofiarowanej sumy. Gdy wracał z prowincji, witano go
nie tylko życzliwymi okrzykami, lecz nawet śpiewkami z muzyką.
Przestrzegano też, aby w dniu jego przyjazdu do Rzymu nie wymierzano
nikomu kary śmierci.”


August nie był jednak i bez wad:

” Że cudzołóstwa popełniał, nawet przyjaciele nie zaprzeczają,
usprawiedliwiając go jednak tym, że nie namiętność była pobudką, lecz
racja stanu, mianowicie: aby tym łatwiej mógł wyśledzić zamysły
przeciwników za pośrednictwem ich żon. Marek Antoniusz zarzucił mu
oprócz zbyt pośpiesznych zaślubin z Liwią i to jeszcze, że kiedyś
wyprowadził z sali jadalnej do sypialni żonę konsula w obecności
męża, potem z powrotem przywiódł ją do stołu z zaczerwienionymi
uszami, ze zwichrzonym uczesaniem; że porzucił Skrybonię,
gdyż jakoby zbyt swobodnie uskarżała się na nadmierny wpływ nałożnicy;
że do wyszukiwania sobie kochanek używał pośrednictwa przyjaciół,
którzy jakoby obnażali matki rodzin oraz młode panny, dokładnie je
oglądając ze wszystkich stron, jak gdyby na targu u handlarza
niewolników, Toraniusza. Nawet pisze [Marek Antoniusz] do Augusta z dawną poufałością,
dopóki jeszcze nie byli z sobą w zupełnie złych lub wrogich stosunkach:
„Cóż cię w stosunku do mnie odmieniło? Że spółkuję z królową [Kleopatrą]?
Przecież jest moją żoną. Zresztą czy od dzisiaj, czy od dziewięciu już
lat? A ty znowu czy poprzestajesz tylko na jednej Druzylli? Bodajbyś był
tak zdrów, jeśli czytając ten list, nie używasz sobie właśnie na Tertulli
czy Terentilli lub Rufilli, albo Salwii Titisenii, albo na wszystkich
razem. Czy to ważne, gdzie i z którą żądzę zaspokajasz?"


choć ogólnie prezentował się raczej dobrze:

” Co do innych dziedzin życia, pewne jest, że okazywał najwyższą
wstrzemięźliwość oraz prowadził nieposzlakowany tryb życia bez śladu
jakiejkolwiek wady. Mieszkał najpierw blisko Forum Romanum,
powyżej Scalas Anularias, w domu należącym do mówcy Kalwusa.
Następnie na Palatynie, lecz w nie mniej skromnym domostwie
Hortenzjusza nie odznaczającym się ani przestronnością, ani
zbytkiem: niezbyt rozbudowane krużganki o kolumnach z kamienia
albańskiego, pokoje bez żadnych marmurów i bez wspaniałych mozaik.
Przez lat z górą czterdzieści mieszkał w tym samym pokoju zimą i
latem. Choć przekonał się, że pobyt w Rzymie zimą szkodzi jego
zdrowiu, mimo tego stale tu spędzał zimy. Miał ponadto na pięterku
oddzielny pokoik, który nazywał „Syrakuzami". a z grecka swą
„pracownią naukową", jeśli chciał wykonać coś na osobności lub bez
przeszkody. Tutaj się wówczas przenosił albo do willi podmiejskiej
jakiegoś swego wyzwoleńca. W czasie choroby leżał w domu Mecenasa.
Z miejsc wypoczynkowych szczególnie lubił kąpieliska nadmorskie i
wyspy Kampanii albo miasteczka najbliżej Rzymu położone, jak
Lanuwium, Preneste. Tibur, gdzie nawet pod krużgankami
świątyni Herkulesa bardzo często sprawował sądy. Ostro ganił przepych
i wspaniałości wiejskich posiadłości. Pałac swej wnuczki Julii,
wzniesiony przez nią wielkim kosztem, kazał zrównać z ziemią. Swoje
wille, choć skromne, zdobił nie tyle posągami czy pięknymi obrazami,
ile raczej alejami i gajami lub zabytkami godnymi uwagi przez swą
starożytność lub nadzwyczajność, a podobnymi do tych, jakie są na
Kapri, w rodzaju olbrzymich szczątków wielkich zwierząt i dzikich
potworów, zwanych kośćmi gigantów lub bronią herosów.

Jak skromny był jego sprzęt domowy i umeblowanie, widać
jeszcze i teraz z pozostałych łóżek i stołów, z których większość
zaledwie może być użyta do prywatnego przyzwoitego mieszkania.
Mówią, że zawsze sypiał tylko na łożu niskim i skromnie zasłanym.
Szaty innej nie używał jak tylko domowej roboty, wykonanej rękoma
siostry, żony, córki lub wnuczki. Togi nosił ani zbyt opięte, ani zbyt
luźne, szlak purpurowy umiarkowanej szerokości, obuwie nieco
podwyższone, aby wydać się smuklejszym. niż był. Ubranie na ulicę i
obuwie zawsze miał przygotowane w sypialni na jakieś nieprzewidziane
i nagłe wypadki.

August do stołu niekiedy się spóźniał, to znowu przed końcem
uczty się oddalał, a goście zaczynali nieraz jeść jeszcze przed jego przybyciem
lub po jego wyjściu nadal ucztowali. Podawać kazał zwykle trzy dania; jeśli bardzo suto
przyjmował, to - dań sześć. Przyjmował niezbyt kosztownie, natomiast
niezwykle uprzejmie. Oto gości milczących lub cicho rozmawiających
zapraszał do ogólnej rozmowy albo urozmaicał biesiady rodzajem jakby
widowisk, zapraszając aktorów lub nawet pospolitych pantomimistów z
cyrku, częściej jednak ulicznych filozofów.

Święta i uroczystości obchodził bardzo hucznie, rozdając
kosztowne podarki, czasem tylko wesoło, strojąc różne figle. Podczas
Saturnaliów lub przy innej sposobności, wedle swego kaprysu, albo
sypał darami takimi, jak szaty, złoto, srebro, monety wszelkiego rodzaju,
nawet starożytne królewskie i zagraniczne.

Co do jedzenia (bowiem i tego nie chciałbym pominąć)
poprzestawał na małym i odżywiał się prawie gminnie. Najchętniej jadał
chleb pośledni, drobne rybki, ser krowi wyciskany w ręku, świeże figi z
gatunku owocującego dwukrotnie w ciągu roku. Jadał też przed obiadem
w różnych porach i miejscach, gdzie go głód schwytał. Oto jego słowa
przytoczone z listów: „W powozie pożywiałem się chlebem i daktylami"
albo: „Gdym powracał w lektyce z portyku do domu, przegryzłem
drobinę chleba i kilka jagód winnego grona o twardej skórce", to znów.
„Chyba Judejczyk nawet, mój Tyberiuszu, tak skrupulatnie nie
przestrzega postu w dniu sabatu, jak ja dziś przestrzegałem: oto
dopiero w kąpieli, po pierwszej godzinie w nocy przegryzłem ze dwa
kęsy, zanim zaczęto mnie namaszczać". Wskutek tak nieregularnego
życia niekiedy musiał jadać sam jeszcze przed rozpoczęciem obiadu albo
gdy już wszyscy odeszli od stołu; podczas ogólnego posiłku nieraz nie
tknął żadnej potrawy.

Także w używaniu wina był bardzo wstrzemięźliwy. Korneliusz
Nepos podaje, że w obozie pod Mutyną zwykle nie popijał podczas
obiadu więcej jak trzy razy. W późniejszych czasach, ilekroć szczodrze
się raczył, nie przekraczał sześciu sekstansów; jeśli zaś przekroczył,
zrzucał. Najbardziej smakowało mu wino retyckie, ale na ogół nie pijał
go w ciągu dnia. Natomiast dla zaspokojenia pragnienia spożywał chleb
maczany w zimnej wodzie, kawałek ogórka, główkę kapusty, świeże lub
przechowane jabłko o smaku winnym.

W wymowie i naukach wyzwolonych szkolił się od wczesnej
młodości zarówno gorliwie, jak bardzo wytrwale. Podobno podczas
wojny mutyńskiej mimo całego ogromu zajęć codziennie czytywał, pisał
i wygłaszał pewne ćwiczenia. W latach następnych, ilekroć przemawiał
w senacie lub wobec ludu albo żołnierzy, zawsze przedtem mowę
obmyślał i przygotowywał, chociaż nie zbywało mu na swadzie w
wypadkach nagłych. Nie chcąc narażać się na zawód pamięci lub tracić
czasu na opanowanie pamięciowe, zastosował zwyczaj głośnego
odczytywania wszystkich swoich przemówień. Co więcej, pisemnie
przygotowywał się do ważniejszych rozmów z poszczególnymi
osobami, nawet ze swą żoną Liwią, i w czasie rozmowy zaglądał do tych
notatek z obawy, aby mówiąc bez przygotowania nie powiedzieć za
dużo lub za mało. Głos miał słodki, o szczególnym brzmieniu, stale przy
tym pracował nad nim z nauczycielami muzyki. Niekiedy wskutek
przeziębienia gardła zwracał się do ludu z przemówieniem za pośrednictwem woźnego.

Napisał prozą wiele utworów różnego rodzaju. Niektóre z nich
odczytywał głośno w gronie przyjaciół jak gdyby wobec publiczności.
Oto na przykład: „Odpowiedzi dla Brutusa w sprawie Katona”. To dzieło
czytał będąc już w podeszłym wieku. Przeczytawszy większość pracy
sam, resztę na skutek zmęczenia dał do odczytania Tyberiuszowi.
Również Zachęty do filozofii i pamiętnik: „Moje życie”, w którym
przedstawił swe dzieje w trzynastu księgach aż do wojny z Kantabrami,
bez dalszego ciągu. Poezją zajął się tylko powierzchownie. Istnieje jeden
poemacik napisany przezeń heksametrem, którego temat zawarty jest w
tytule: Sycylia, oraz drugie dziełko, równie szczupłych rozmiarów, pt.
„Epigramaty”, które obmyślał prawie zawsze w kąpieli. Zaczął z wielkim
rozmachem tragedię „Ajaks”, lecz że nie stało natchnienia, zniszczył ją. Na
pytania przyjaciół, co porabia Ajaks, odpowiedział, że „jego Ajaks rzucił się na gąbkę".

Rodzaj wymowy wybrał wytworny i umiarkowany, unikając
płaskich dowcipów lub zbyt wyszukanej harmonii słów i dźwięków oraz
wyrazów wyszłych już z użycia, „cuchnących pleśnią", jak sam mówi.
Szczególnej dokładał troski, aby myśl jak najjaśniej wyrażać. Chcąc
sobie ułatwić wykonanie tego zamiaru oraz uniknąć wprowadzenia w
błąd lub zatrzymywania czytelnika lub słuchacza, dodawał bez wahania
przyimki do nazw miast, często powtarzał spójniki, których brak dodaje
wprawdzie wdzięku stylowi, jednak wprowadza pewną niejasność.
Jednakową pogardą darzył zarówno tych, którzy silili się na nowe,
wyszukane zwroty, jak tych, którzy uganiali się za starzyzną,
uważając, że popadają w błędy biegunowo przeciwne, nawet niekiedy
wyśmiewał.

Nie mniej żywo interesował się studium greczyzny i pilnie nad
nią pracował. Zarówno wykazywał w tym właśnie zakresie bogatą
wiedzę mając za nauczyciela wymowy Apollodora z Pergamu, którego
już jako starca zabrał z sobą z Rzymu do Apolonii, sam jeszcze będąc
młodzieńcem, jak następnie pogłębił jeszcze swoje wykształcenie
wszechstronnie, przebywając w towarzystwie filozofa Areusza i jego
synów: Dionizjusza i Nikanora. Nie na tyle jednak opanował język
grecki, aby nim swobodnie władać w słowie lub odważyć się coś pisać
w tym języku. Jeśli okoliczności tego wymagały, układał tekst po łacinie
i dawał innym do przekładu. Lecz znał dobrze poezję grecką,
szczególnie zachwycał się starą komedią i często ją wystawiał na
widowiskach publicznych. Z autorów greckich i łacińskich wyszukiwał
ze szczególną gorliwością budujące myśli i przykłady z życia
publicznego i prywatnego, najczęściej wysyłał je w dosłownym odpisie
swoim domownikom albo dowódcom wojsk lub namiestnikom
prowincyj oraz urzędnikom stołecznym, o ile postępowanie ich
wymagało upomnienia. Nawet całe księgi odczytywał senatowi oraz
podawał często do wiadomości ludu publicznym obwieszczeniem, jak na
przykład mowy: Kw. Metella „O pomnożeniu potomstwa” i
Rutyliusza „O ograniczeniu zbytkownego budownictwa”, aby tym
bardziej przekonać współczesnych, że nie on pierwszy zwrócił uwagę na
te obydwie sprawy, lecz że już przodkowie zatroszczyli się o nie.
Talenty swego wieku popierał wszelkimi środkami. Głośnego
odczytywania utworów słuchał życzliwie i cierpliwie: nie tylko poezji i
historii, lecz także mów i dialogów. Nie lubił jednak, aby o nim pisano.
Dopuszczał wyjątek przy utworach treści poważnej i pierwszorzędnych
autorów. Dał zlecenie pretorom, aby nie pozwalali szargać jego imienia
na zawodach literackich.”


Dodatkowo w swojej autobiografii Oktawian pisze:

”Wypłaciłem plebsowi rzymskiemu po 300 sestercji na głowę,
wypełniając wolę ojca, a od siebie dodałem jeszcze po 400 sestercji za
zniszczenia wojenne, gdy byłem konsulem po raz piąty. Co więcej,
ponownie wypłaciłem dar publiczny po 400 sestercji na głowę, będąc w
dziesiątym konsulacie, z mego własnego skarbu; i będąc konsulem po raz
jedenasty dwunastokrotny zasiłek zbożowy, osobiście zakupiony, gdy
wyczerpały się miary, a w mym dwunastym roku władzy trybuńskiej
dałem po 400 sestercji po raz trzeci. A te moje publiczne podarki nigdy nie
objęły mniejszej liczby osób niż 250,000. W mym osiemnastym roku
władzy trybuna dałem 320,000 tysiącom plebejuszy miejskich po 240 sestercji
na osobę. Gdy zaś byłem konsulem po raz piąty dałem z mych łupów
wojennych koloniom mych weteranów każdemu po 1000 sestercji na osobę.
Około 120,000 tysięcy osób w koloniach otrzymało ten triumfalny
podarunek publiczny. Konsulem będąc po raz trzynasty dałem po 240 sestercji
plebsowi, którzy otrzymali potem publiczne zboże. A było ich więcej niż
200,000 osób.

Wypłaciłem odszkodowania miastom za grunty przeznaczone
weteranom za mego czwartego konsulatu, a następnie, gdy konsulami
byli Marcus Crassus i Gnaeus Lentulus Augur suma, którą wypłaciłem dla
italskich majątków wynosiła 600,000,000 sestercji, a także 260,000,000 sestercji,
które wypłaciłem rzymskim prowincjom. Byłem pierwszym i jedynym,
który dokonał tego pomiędzy wszystkimi fundatorami kolonii wojskowych
w Italii i w prowincjach, jak daleko sięga pamięć mego pokolenia. I po tym
wszyskim, gdy konsulami byli Tiberius Nero i Gnaeus Piso i podobnie gdy
Gaius Antistius i Decius Laelius byli konsulami, a także gdy Gaius
Calvisius i Lucius Passienus byli konsulami, i gdy Lucius Lentulus i
Marcus Messalla byli konsulami i gdy Lucius Caninius i Quintus Fabricius
byli konsulami wypłaciłem nagrody w gotówce żołnierzom, którym
pozwoliłem powrócić do ich miast gdy ich służba dobiegła końca i na to
przedsięwzięcie wydałem około 400,000,000 sestercji.

Czterokrotnie pomogłem skarbowi senackiemu swymi własnymi
pieniędzmi ofiarując 150,000,000 sestercji tym, którzy byli zadłużeni u skarbu
senatorskiego. I gdy konsulami byli Marcus Lepidus i Lucius Arruntius
ofiarowałem 170,000,000 sestercji z mej ojcowizny do skarbca wojskowego,
który został ufundowany za moją radą i z którego płacono nagrody
żołnierzom służącym po 20 i więcej razy.

Od roku, kiedy konsulami byli Gnaeus i Publius Lentulus, gdy
obniżono podatki, dawałem kontrybucję w zbożu i gotówce z mego
spichlerza i ojcowizny czasem dla 100,000 mężów, czasem dla o wiele
większej ich liczby.”


Podobną troskę o lud można znaleźć w ogłoszeniu jakie swego czasu wydał Oktawian:

”Imperator Cezar August, naczelny kapłan, dziewiętnasty rok piastujący władzę trybuńską, oznajmia: Za konsulatu Gajusza Kalwizjusza i Lucjusza Passjenusa, w mojej obecności, senat wydał dekret. Ponieważ dotyczy on dobrobytu sprzymierzeńców ludu rzymskiego, postanowiłem rozesłać go do prowincji, załączony do niniejszego mego wstępnego edyktu, by powiadomić o jego treści wszytkich znajdujących się pod naszą opieką. Z tego wszyscy mieszkańcy prowincji przekonają się, jak bardzo ja i senat troszczymy się, by żaden z naszych poddanych nie cierpiał z powodu niewłaściwego traktowania lub ucisku.”


Z tych wszystkich (obszernych, ale zdecydowałem się je zacytować, ponieważ tekst historyczny jest moim zdaniem lepszy niż jego wyłącznie opis lub skrócona wersja) wyłania się obraz Augusta jako władcy niezwykle zdolnego i dobrego. Jego rządy zaś stały się dla Rzymu dobrodziejstwem przynosząc mu chwałę przewyższającą bodajże wszystkich jego następców.

Jakby tego było mało, oprócz rozkwitu architektury (wydane przez Witruwiusza dzieło „De architektura”) swój szczyt za czasów Oktawiana Augusta osiągnęła rzymska poezja. Głównie dzięki przyjacielowi Augusta, który stał się niejako „ministrem kultury”. Mowa o słynnym Gaiusie Cilniusie Mecenasie – którego nazwisko („Mecenas”) stanie się w przyszłości nazwą ludzi opiekujących się sztuką i patronujących artystom. On to dawał w prezencie posiadłości tym artystom, którzy w czasie wojen domowych utracili swój dotychczasowy majątek. Tam poeci i pisarze mogli w spokoju tworzyć swe dzieła i nierzadko opiewali oni w nich dobre rządy Augusta. Sławili go za to, że w końcu nastąpił czas pokoju i prosperity.

Wergiliusz pisał:

”Bogi miasta ojczyste! Romulusie!
Włości tybrzańskich Palatynu w Rzymie opiekunko Westo!
Nie przeszkadzajcie, by nam dla ratunku
Heros przyspieszył Młody!”


Horacy zaś:

”Dzień ten i dla mnie świąteczny
Rozprószy roski, bo gdy Cezar władnie,
Ni gwałtu człek się nie lęka bezpieczny,
Ni bunt się nie wkradnie.

Gdy Cezar skrzydła ochronne rozpostrze,
Przecz idą wojny domowe i siła,
I waśń, conieraz kuła mieczy ostrze,
I nimi miastom nieszczęsnym groziła.

Wół bezpieczny hasa po łące,
Ceres w plonach, w owocach Płodność,
Żeglarz morzem płynie bez trwogi,
Nikt żądzą niegodną
Domu nie kazi, cnota kwitnie, kara występek ogranicza.”


Choć August (jak to zostało wcześniej napisane) niezbyt przestrzegał „wierności małżeńskiej”, tak starał się dbać o to, aby reszta społeczeństwa żyła godnie. Przeciwstawiał się „rozkładowi moralności” która była w czasach wcześniejszych dość powszechna. Oktawian wydał na przykład zarządzenie, zgodnie z którym bezdzietne potomstwo nie mogło dziedziczyć majątku. Miało to skłaniać ludzi do zawierania małżeństw i płodzenia dzieci. Dbał o umocnienie rodziny rzymskiej i o wzrost przyrostu naturalnego.

Jeszcze jedna rzecz (z bardzo wielu), jaką dokonał, jest godna uwagi. Mianowicie:

”Kalendarz uporządkowany przez boskiego Juliusza, lecz później na skutek zaniedbania pomieszany i zniekształcony, przywrócił do zaprowadzonego poprzednio systemu.”

Tak by oto (w wielkim skrócie) prezentowała się sylwetka mojego kandydata – Oktawiana Augusta, pierwszego cesarza Rzymu i jego dokonania związane z rządzeniem państwem.

Dołączona grafika


Całość zaś mogę z czystym sumieniem zakończyć jego własnymi słowami i zapewnić, że się wypełniły:

„Oby mi los pozwolił utrwalić państwo w bezpieczeństwie i
pomyślności oraz doczekać z mego dzieła upragnionego owocu, a
mianowicie być uznanym za twórcę najlepszego ustroju i umrzeć z tym
przekonaniem, ze przetrwają niezmienione te podstawy państwa, które ja
wzniosę."




Dziękuję tym samym za wytrwałość - w następnym zaś wpisie opiszę pokrótce stosunek Augusta do religii, ponieważ i w tej kwestii Oktawian „konkurował” z Julianem i, moim zdaniem, również tu go pokonał.
  • 5



#9

Makbet.

    Medicus

  • Postów: 979
  • Tematów: 90
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 10
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Więzień, który został cesarzem
student filozofii, który został zwycięskim wodzem
chrześcijański lektor, który został odnowicielem religii helleńskich


Salve.

Z początku wypadałoby przedstawić Tobie, Tobie, jeszcze Tobie, Tobie i sobie samemu, dlaczego ten wpis pojawia się tak późno? No cóż, być może moja aparycja pozwoliła myśleć poważnym adwersarzom, że i ja jestem poważnym adwersarzem. A to nie najlepsza myśl, z sumiennością i czasem na bakier, przerost chęci nad możliwościami. Jak były siły by pisać to nie było czasu, a z kolei jak był czas to już sił brakło. Zawsze podziwiałem Aquilę za pokłady energii i czasu, którymi dysponuje na użytek debat. Wypadałoby przeprosić, ale z Cisz i Aquilą załatwiłem to już poprzez priv, a co do czytelników to nie jestem pewien czy i wpis kończący nie zajmie mi więcej czasu niż potrzeba, więc może wstrzymajmy się z tym jeszcze chwilę. Po ciężkim dniu naprawdę wolałem usiąść i z kawą przy boku, poczytać jakąś dobrą książkę niż stukać w klawiaturę i wertować notatki. No ale dobra, bo to nie o mnie debata.


Na czele bitnych rzymskich legionów
Spaliwszy na Tybrze floty,
Gdzie przed wiekami wódz Macedonów
Rozbijał swoje namioty,

Stanął zazdrosny jego podboju,
Świeżą okryty purpurą
Cezar, co wedle sługi pokoju
Na słońcu prawdy był chmurą.

Pieszcząc w swym sercu przeszłości marę,
Chrystusa sieciom niechętny,
Zamierza wskrzesić imperium stare
Olimp bogów ponętny.

Jedzie i marzy o swoim wrogu,
Co berło świata wydziera,
O tym nieznanym i cichym Bogu,
Co gdzieś na krzyżu umiera.

„Duszę mam - mówi - blasków słonecznych
Pełną i nimi obrzucę
Ludzkość spragnioną jutrzenek mlecznych,
I dawną pogodę wrócę.

Przeze mnie błyśnie dawna potęga
Obrządku, co światem władnie,
A nowa wiara, co Rzym rozprzęga,
Pod stopą moją upadnie.

Nie w ciemnym, na wpół dzikim marzeniu
Leży zbawienie dla świata,
Lecz w tym Heliosa jasnym promieniu
Dojrzewa przyszłość bogata.

Mądrość, na którą wieki się całe
Składały w ciężkiej kolei -
Mamyż wymienić za to niestałe
Zaziemskich widmo nadziei?

I barbarzyńską targnąć się ręką
Na święte przodków spuścizny?
Za galilejską biegnąć jutrzenką
Odstąpić wrogom ojczyzny?

O, nie! Mój mistrzu, co wzrok odrywasz
Od ziemi, gdzie życia cele,
I myślą w sennym niebie spoczywasz,
Ziemią się z tobą nie dzielę;

Lecz ją sam ujmę w żelazne dłonie,
Promienną przeszłość odtworzę,
A na zwycięskim wejdzie zagonie
Słońce, co zgasnąć nie może.”


Tak dumał Julian, patrząc się w gwiazdy,
I szukał swojej w niebiosach,
Aż wtem spod ziemi perskie podjazdy
Przyszły rozstrzygać o losach.

Wzięły zwycięstwo bitne legiony,
Pierzchają hordy przed niemi,
Ale wódz strzałą perską raniony
Chyli się z konia ku ziemi.

I laur ostatni rwąc na tej niwie
Obficie krwią swą go zmywa,
Spojrzał się w górę dumnie, wzgardliwie
I sny stracone przyzywa

Potem, zgarniając w dłonie już drżące
Strumień krwawego koralu,
Cisnął nim w niebo jasne, milczące
Z wymówką skargi i żalu

I zionąc duszę, w namiętnym krzyku
Słabnący rzekł Apostata:
„Dziś zwyciężyłeś, Galilejczyku!
Lecz jutro!.. Gdzie jutro świata?

Cóż - że my padniem przy tych bożyszczach
Tchnących wdziękami młodości?
Cóż, że na naszej potęgi zgliszczach
Ponury krzyż się rozgości;

Że ten świat grecki w mgły się rozwieje
Z harmonią tęczowych mytów
Że w miejsce niego niebo zadnieje
Męczeńskich pełne zachwytów?

Czy krzyż otworzy swoje ramiona
Tułaczej narodów rzeszy?
Czy w cieniu jego spocznie strudzona
Ludzkość, co nie wie, gdzie śpieszy?

Czy tak, jak teraz kona świat stary
Pod znakiem boskiego zbawcy
Nie będą padać ludów ofiary,
Wleczone pod miecz oprawcy?

Czy w imię tego czarnego krzyża
Świat się nie spławi krwi strugą
I wiara, co dziś niebo przybliża,
Ciemności nie będzie sługą?

O! Przyjdzie chwila, w której o Tobie
Gromady zwątpią cierpiące,
Gdy ujrzą na swych nadziei grobie
Jak ja dziś niebo milczące.

I wołać będą w dzikim okrzyku,
Padając pod topór kata:
Dziś zwyciężyłeś, Galilejczyku!
Lecz jutro! Gdzie jutro świata?”
(Asnyk Adam)


[quote]„Co by tu jednak dużo mówić – zachwycasz się umiejętnościami Juliana podczas wojny z barbarzyńcami w Galii (tymi podczas wojny na wschodzie już chyba mniej ) oraz jego sposobem zarządzania państwem – czy zmieniłoby się to, gdyby przypadkiem wyszło na jaw, że bił swoją żonę (jest to przykład wymyślony przeze mnie aby zobrazować mój punkt widzenia – nie mam żadnej wiedzy na temat jego relacji z żoną)? Jeśli odpowiedziałbyś, że tak – że zmieniłoby to totalnie Twoje postrzeganie Juliana i zaprzepaściło jego szanse na „bycie najlepszym cesarzem”, to oznaczałoby, że tak naprawdę sposób zarządzania państwem czy umiejętności wojowania są dla Ciebie drugorzędne. Gdy zaś odpowiesz „no fakt – w stosunku do niej nie zachowywał się najlepiej, ale nie zmienia to faktu, że państwem rządził doskonale i w taki sposób, jaki uważam za najlepszy” to sam w końcu dojdziesz do tego wniosku który podzielam – liczy się to, jak władca rządzi i jak jego decyzje wpływają na lud i państwo. Nie to, jakie te cesarz ma „wnętrze”.”[/quote]

Jeżeli wypowiadać mam się zgodnie z prawdą i własnymi przeświadczeniami, to nigdy nie uważałem zmagań wojennych, za coś co warto gloryfikować. Nie ważne, czy wojna toczy się dzisiaj, sześćdziesiąt lat temu, tysiąc sześćset lat temu czy też prawie dwa tysiące lat temu. Wojny nie są rozwiązaniem, w każdej wojnie nie ważne od wyniku cierpią obie strony, a przede wszystkim cywile. Rzym podobnie zresztą jak i Persja wyznawał jedną zasadę, albo przyłączycie się do nas, albo podzielicie los Kartaginy. Pomimo własnych uprzedzeń na użytek debaty musiałem, a przecież jeszcze nie skończyłem, bo czeka mnie wędrówka przez Persję, opisać poczynania wojenne Juliana. Poza tym w zachwyt to można wpadać przy takim Aleksandrze Macedońskim, a nie Julianie czy też Oktawianie.

Cóż, Julian w stosunku do swojej żony nie był zbyt ciepły. Co prawda nie bił jej, aczkolwiek nie można powiedzieć by obdarzył ją jakoś większą miłością. Ta powiła mu syna, który umarł zaraz po urodzeniu. Myślę, że dla Juliana posługa małżeńska była raczej obowiązkiem niż przyjemnością. Libaniusz wielokrotnie pisał, że Julian naprawdę gorąco kocha swoje książki i gdyby się nie ożenił, znałby miłość jedynie ze swoich wierszy czy też poematów. Takie już moje szczęście, że jak wybiorę sobie wodza/cesarza do debaty, to ten albo nie ma ciągot do kobiet, albo kręcą go przedstawiciele tej samej płci – Aleksander.

W żadnym wersie nie powiedziałem, że uważam zamiłowanie Apostaty do książek, za kategorię którą winni być mierzeni pretendenci do miana najlepszego. Staram się jedynie ukazać, zapewne dość nieudolnie – niezaprzeczalne jest tutaj to, że ze względu na mój młody wiek i jedynie zamiłowanie do historii, nie przedstawię tematu tak jakby ukazał go profesor historii po wielu latach studiów i własnych badań – że Julian był cesarzem, który radził sobie nie tylko całkiem nieźle na polu bitwy, nawet poczynania w Persji nie zwiastowały porażki (o czym napiszę w kolejnym wpisie), w życiu prywatnym był ciepły i sprawiedliwy, jako wódz zyskał szacunek swoich oddziałów ( tak już przecież zbarbaryzowanych w tych czasach, pamiętajmy, że za 33 lata Imperium zostanie podzielone na wschodnie i zachodnie, światłość rzymskich legionów już dawno zgasła), dzieląc z nimi los zwykłego żołnierza, okazał się cesarzem rozumnym i miłosiernym, cieszył się uznaniem ludu ( czy nie o to po części chodzi?) a przede wszystkich dekrety, które wydawał zbliżały się do tych sprzed kilkuset lat. Warto zauważyć, że działania Juliana ( przynajmniej jak na schyłek cesarstwa), starały się przywrócić dawny blask Imperium.

[quote]„Tam widać legionistów z czasów ich największej świetności – zaś za czasów Juliana byli oni (jak już mówiłem) jedynie cieniem tych żołnierzy których widać na Twoich fotkach.”[/quote]

Za czasów Juliana, nie było aparatów… a nikt ze współczesnych reżyserów nie wziął sobie do serca losów Juliana, toteż Apostata nigdy nie gościł na wielkim ekranie.

[quote]„Aby lepiej to zaprezentować – podczas wojen w Galii Juliusz Cezar był „głównym dowódcą”. /quote]

Jednak nie zawsze dowodził wszystkimi osobiście – częścią dowodził Marek Antoniusz – całkowicie samodzielnie. Twój argument zmuszałby nas teraz do krytykowania Cezara za to, że nie dowodził wszystkimi żołnierzami tylko pozwalał na to, aby częścią dowodził za niego jakiś Antoniusz.”

To dość niefortunne przyrównanie, nie dla mnie, dla Ciebie. Bowiem sprawa, w której dowodził Marek Agryppa dotyczyła bezpośrednio Oktawiana, gdy spojrzy się na historię drugiego triumwiratu. To tak, jakby Julian ( nie chcąc tego przecież) przystępując do wojny z Konstancjuszem, pozostał w swoich leżach zimowych w dzisiejszym Paryżu, a do wojny na wschód wysłał Prokopiusza, do którego miał takie samo zaufanie, jak Cezar do Marka Antoniusza.

Ale do rzeczy, bo przerwałem sobie w połowie, opowiadając o polityce Juliana.

Edykt Juliana , odwołujący wygnanych chrześcijan, pojawia się w wielu źródłach i wzmiankach historycznych, warto więc co nie co na jego temat powiedzieć.

Czego możemy być pewni, to tego, że ukazał się w roku 362, z samą treścią sprawa ma się już nieco gorzej, bowiem tekst nie zachował się w całości. A z resztek, które przetrwały jarzmo czasu dowiadujemy się, że owy edykt przewidywał zwrot skonfiskowanych majętności, jednakże brakuje informacji na najważniejszy temat w całym edykcie: czy wygnani biskupi mają wrócić na swoje urzędy czy po prostu mają możliwość wrócić z banicji do swych miast.
Zostańmy jednak przy tej drugiej opcji, opcja pierwsza wywołała by za wielki rozgardiasz, mając na uwadze, że stanowiska poprzednich biskupów już dawno zajęli nowi. Julian pisał o tym następująco:

„Galilejczykom, wygnanym przez błogiej pamięci Konstancjusza, zezwoliłem na powrót nie do ich kościołów, lecz do ich ojczyzn”

Na mocy tego edyktu, biskupi wygnani z Afryki mogli nie tylko spokojnie powracać do swoich miast, ale bez krępacji odbierać budynki i sprzęty liturgiczne, zagarnięte przez katolików. Julian był przekonany, że ustanowienie tolerancji dla wszystkich kultów cesarstwa powinno obowiązywać również w chrześcijańskim łonie. Aczkolwiek Ammian zarzuca mu podstęp:

„Skłóconych kapłanów chrześcijańskich wpuścił wraz z równie podzielonym ludem do pałacu i napomniał uprzejmie, aby załagodziwszy spory i wzajem nie czyniąc sobie przeszkód spokojnie służyli swej religii. Kontynuował zaś taką politykę, dlatego, aby nie obawiać się jednomyślności ludu – gdy dzięki swobodzie rozgorzeją kłótnie. Przekonał się bowiem, że nawet krwiożercze bestie nie są wzajem siebie tak straszne, jak większość chrześcijan.”

Choć aby pozostać sprawiedliwym trzeba przyznać, że w epoce narastającego fanatyzmu poganie nie ustępowali w żadnej mierze chrześcijanom. Czego doskonałym przykładem może być ówczesna Aleksandria.

Na mocy edyktu z banicji oprócz chrześcijan, wracali również ci, którzy zostali przez nich wygnani. Tak też wśród powracających znalazł się Zenon, sławny aleksandryjski profesor medycyny, nauczyciel Oribazjosa ( bliski Julianowi lekarz i powiernik). Cesarz sam wystosował nader uprzejmy list ułaskawiający wygnańca. List ten sławił jego fachowe i dydaktyczne umiejętności, prawość charakteru, nieskazitelność obyczajów oraz popularność wśród mieszkańców. Nie wiadomo nam niestety z jakiego powodu ten zacny medyk został zesłany na banicje, z korespondencji między nim a Julianem dowiadujemy się jedynie że:

„ Opuściłem Aleksandrię za sprawą Georgiosa, i było to bardzo krzywdzące, rzecz to więc najsprawiedliwsza, że powrócisz. "

Dołączona grafika

Dzisiejsza Aleksandria


Dołączona grafika


Dołączona grafika


Zabytki Aleksandryjskie


Georigios to Jerzy, aleksandryjski biskup, osadzony tam z woli Konstancjusza w lutym 357 roku. Człowiek o tyle specyficzny, co niezdecydowany prześladował zarówno chrześcijan, jak i pogan, a oprócz tego kazał śledzić osoby, które jakoś mu się naraziły. Za jego despotycznych „rządów” tysiące ludzi pojmano, torturowano i w końcu zesłano do kopalń oraz kamieniołomów. Nikogo więc nie zdziwi, że po przeszło roku tych swawoli w Aleksandrii doszło do dość poważnych rozruchów, a Jerzy zmuszony był uciekać i chronić się na dworze Konstancjusza. Do Aleksandrii powróci dopiero po trzech latach ukrywania się, jendakowoż o śmieci cesarza w Egipcie nie wiedział ani on, ani nikt inny. Toteż biskup wrócił do swojego dawnego precedensu, wystawiając się jak na tacy Julianowi. Jakby tego było mało, Jerzy splunął w twarz nie tylko Julianowi ale i wszystkim poganom, obnażając, zbezcześcił i wyśmiał publicznie przedmioty kultu, znalezione w świątyni Mitry.

Dalej posunąć się nie zdołał, po czterech dniach od jego powrotu do Egiptu dotarła depesza o śmierci cesarza, wzburzony lud wyszedł na ulicę i obległy siedzibę znienawidzonego biskupa. Aby dać biskupowi zadość uczynienie i jednocześnie nie dopuścić do samosądu, władze zmuszone były interweniować. Pozornie zapanował spokój, chociaż obrażeni poganie, a zwłaszcza czciciele Mitry knuli kolejne uderzenie, motywowane tym, że do władzy doszedł Julian.

Dołączona grafika


Dzień 24 grudnia obchodzono w całym imperium uroczyście, bynajmniej nikogo nie obchodził jakiś tam syn żydowskiego cieśli, było to święto narodzin Słońca, to jedynie Kościół nie mogąc później przezwyciężyć siły tego obrzędu nadał mu wymiar Bożego Narodzenia. W tym to dniu motłoch wtargnął do więzienia, nie mieli ani choinki, ani prezentów, ale wiodła ich idea. Wywleczono biskupa i zabito go, masakrując ciało. Wraz z Jerzym poniósł śmierć Drakoncjusz, kierownik mennicy, oraz architekt Diodor, nadzorca budowy jednego z kościołów. Ich śmierć w oczach pogan także znalazła swoje uzasadnienie, ten pierwszy podpadł burząc ołtarz bogów w mennicy, drugi z kolei rozkazał ostrzyc chłopców, twierdząc, że sploty włosów mają związek z dawnym kultem. Obu spętano nogi sznurem i włóczono po ulicach, aż nie zostało z nich… właściwie to nic z nich nie zostało. Kilka kości i worki mięsa, które zostały z całej trójki wywieziono na wielbłądach na wybrzeże, gdzie je spalone, a prochy zaś wrzucono do morza. Uczyniono w ten sposób, aby chrześcijanie nie mogli wznieść w miejscu „męczeńskiej” śmierci kościoła.

Chociaż obawy same w sobie były płonne, chrześcijanie w równym stopniu nienawidzili Jerzego co poganie, przyglądając się zajściom obojętnie. Być może z jakąś tam radością w sercu. Dwa miesiące później na mocy edyktu wydanego przez Juliana na jego miejsce powrócił Atanazjusz, który wprawdzie nie mógł tego okazywać, ale zapewne nie posiadał się z radości, gdy zabito znienawidzonego rywala.

Julian w Aleksandrii nigdy nie był, słyszał jednak dużo samym mieście, wspaniałościach i zabytkach, w tym świątyniach, pałacach, szkołach naukowych i bogatej bibliotece. Był przekonany, że ta metropolia jest ostoją kultury helleńskiej oraz pradawnych kultów pogańskich. Uznanie dla tego miasta widoczne jest w liście:

„Słyszę, że znajduję się u Was kamienny obelisk znacznej wysokości, porzucony na wybrzeżu niby coś zupełnie bezwartościowego. Błogiej pamięci Konstancjusz zbudował okręt, aby przewieźć go do mojej ojczyzny, do Konstantynopola. Skoro wszakże wypadło mu odejść stąd na tamten świat drogą przeznaczoną, miasto żąda obecnie ode mnie tego pomnika, moje miasto rodzinne, ściślej ze mną związane niż z Konstancjuszem, ten bowiem kochał je jak siostrę, ja zaś jak matkę, urodziłem się tu i wychowałem, toteż nie mogę zachować się obojętnie. Cóż więc uczynić, skoro i Was miłuję mniej niż ojczyznę ? Oto darowuję swoją spiżową podobiznę, aby stanęła u Was. Jest to wykonany niedawno posąg wielkości kolosalnej, ustawiwszy go będziecie mieli rzeźbę spiżową zamiast kamiennej oraz postać męża, którego – jak powiadacie – miłujecie, zamiast czwórbocznego głazu z egipskimi hieroglifami. Mówi się, że obelisk ma swych czcicieli, sypiających przy wierzchołku, właśnie to mnie przekonuje, że należy koniecznie zabrać go stamtąd. Ci bowiem, którzy widzą osoby zasypiające wśród wielkiego brudu i rozwiązłości jaka tam panuje, wcale nie wierzą, że obelisk jest czymś boskim, a nawet tracą wiarę w bogów skutkiem zabobonności jego czcicieli. Dlatego też wypada, abyście Wy wespół zebrali Siudo dzieła i wysłali obelisk do mej ojczyzny – tej, która pięknie Was przyjmuje, gdy płyniecie w kierunku Pontu. Jak dopomagacie w jej żywieniu, dopomożecie też w przydaniu jej zewnętrznej ozdoby. W każdym razie nie będzie wam niemiłe, że stanie tu jeden z Waszych pomników, na który z radością spojrzycie wpływając do miasta."

Dołączona grafika


Mieszkańcy Egiptu zachęceni tak uroczystym listem, wysłali najpierw delegację zamiast obelisku, która domagała się hałaśliwie i natrętnie zwrotu pieniędzy wypłaconych różnym osobom i to nawet przed kilkudziesięciu laty, chodziło o jakieś łapówki, jak też o nadzwyczajne daniny. Julian mając dość zgiełku pozbył się ich podstępnie, polecił im udać się na azjatycką stronę cieśniny, gdzie sam wkrótce przebędzie. Egipcjanie uwierzyli tym łatwiej, że trybunał chalcedoński jeszcze kontynuował działalność, wyjechali natychmiast. Gdy jednak już się tam znaleźli, zostali naprawdę internowani, władze bowiem zakazały surowo okrętom zabierać ich na pokład. Delegaci znużeni bezowocnym i jakże przedłużającym się pobytem w małoazjatyckim miasteczku, powrócili wreszcie do ojczyzny. Cesarz zaś 1 lutego 362 roku wydał ustawę, zabraniającą domagania się takich pieniędzy.

Ale ja tu o pomnikach się rozwodzę, a czytelnik zapewnie się głowi jak cesarz, który ma pretendować do miana najlepszego, mógł nie zareagować na akt bestialstwa w Aleksandrii. Sprawa ma się następująco, Julian już wiedział. Jednym z powodów, dla których tak niechętnie potraktował przyjezdnych była depesza, która traktowała o akcie okrucieństwa mieszkańców miasta. Julian czuł się wstrząśnięty, bolało go, że zbrodni dopuścili się jego bracia w wierze. Początkowo zamierzał ukarać sprawców śmiercią. Ułagodzono jednak gniew przypominając, jak dalece usprawiedliwiony był akt samosądu. Ostatecznie Julian zadowolił się wystosowaniem do aleksandryjczyków ostrej odezwy. Wskazywał, że czynem swym dowiedli braku dla założyciela miasta, dla boga Sarapisa, dla wspólnego wszystkim poczucia człowieczeństwa i przyzwoitości, a wreszcie dla niego samego, który został uznany za godnego panowania przez bogów.

Oczywiście można rozwodzić się nad słusznością decyzji Juliana, ja osobiście uważam ją za bardzo człowieczą. Cesarz wykazał się empatią i zdrowym rozsądkiem, nie dopuszczając do kolejnego rozlewu krwi. Co w ostateczności mogło by doprowadzić do błędnego koła, karania katów innych katów.

Jednakże sprawa zamordowanie Jerzego miała swój ciąg dalszy. W czasie tych rozruchów splądrowano także mieszkanie biskupa i rozgrabiono jego bibliotekę. Dowiedziawszy się o tym Julian, polecił wszcząć poszukiwania za skradzionymi książkami. Możemy sobie wyobrazić jak miłośnik książek reaguje na akt kradzieży choćby jednej z nich. Do urzędnika Egiptu pisał:

„ Biblioteka Jerzego była duża i godna uwagi. Znajdowały się w niej dzieła wszelakich filozofów oraz komentatorów, niemało też przeróżnych ksiąg Galilejczyków. Postaraj się odnaleźć całą tę biblistę i odeślij ją do Antiochii. Wiedz, że spadnie na Ciebie kara najsurowsza, jeśli nie wywiążesz się z tego zadania najskrupulatniej. Przymuś do wyjawienia prawdy ludzi podejrzanych o przywłaszczenie sobie książek stosując różne badania, każ składać przysięgę, jeżeli to konieczne torturuj niewolników. „

Inny list w tej sprawie natomiast brzmiał tak:

„ Jedni kochają konie, inni ptaki, jeszcze inni zwierzęta różne. Ja natomiast od dziecka namiętnie pragnąłem posiadać książki. Byłoby więc rzeczą dziwną, gdybym przypatrywał się obojętnie jak przywłaszczają je sobie ludzie, którym złoto nie wystarcza do zaspokojenia żądzy bogactw, myślą, że i książki zagarną bez trudu! Okaż mi więc tę szczególną łaskę i odnajdź dla mnie wszystkie książki Jerzego. Miał on wiele dzieł filozoficznych, wiele retorycznych, wiele też o nauce bezbożnych Galilejczyków. Chciałbym co prawda, aby te ostatnie zniknęły całkowicie, ale ponieważ z nimi mogłyby przepaść i tamte, pożyteczne, należy wyszukać wszystkie, i to jak najstaranniej.”

Dołączona grafika


Na tym bym zakończył ten wpis, jeżeli mam zamiar skończyć debatę mając pięć a nie cztery wpisy. Jednakowoż sam będąc pod wielkim wrażeniem mowy Juliana, czytanej zarówno w języku polskim jak i po łacinie ( choć znacznie dłużej, oraz ze słownikiem i zeszytami od języka w ręce), umieszczam ją tutaj. Fragmentami wyszukanymi w Internecie i przetłumaczonymi własnoręcznie.

I


Poeta Anakreon napisał wiele zachwycających pieśni, które sławiły luksusowe życie, jakim obdarzyła go Tyche. Ale Alceusowi i Archilochowi z Paros bóg nie zezwolił na poświęcenie życia zabawie i przyjemności. Aby zaś skłonić ich do znoszenia trudów, raz jednych, raz drugich, zmniejszono ciężar nałożony na nich przez Niebiosa i przeklęci zostali ci, którzy ich zwodzili. Lecz, jako, że prawo zakazuje mi oskarżać imiennie tych, którym wszelako nie uczyniłem żadnego zła, [to jednak] próbują okazywać mi swą nienawiść; z drugiej zaś strony dominujący obecnie między dobrze urodzonymi styl edukacji, zabrania mi użycia muzyki, składającej się na tę pieśń. W tych bowiem czasach ludzie uważają, że bardziej poniżające jest studiowanie muzyki niż nieuczciwe wzbogacenie się. Pomimo tego jednak, nie zrzeknę się z tej przyczyny pomocy, którą posiadam dzięki darowi Muz. Istotnie bowiem, obserwowałem, że nawet barbarzyńcy po drugiej stronie Renu śpiewają barbarzyńskie pieśni, skomponowane w języku przypominającym kraczące ptactwo i w owych pieśniach znajdują upodobanie. Ponadto zawsze dzieje się tak, że nawet pośledni grajek, pomimo, że drażni swe audytorium, znajduje przecież w tym muzykowaniu ogromną radość. Z tą myślą, często powtarzam sobie, tak jak Ismenias, chociaż me mierne talenty nie dają się nawet porównywać z jego, że mam, jak się przekonałem, podobną niezależność ducha, zatem – „Sobie śpiewam, a Muzom”.

II


Aczkolwiek pieśń, którą właśnie snuję, została ułożona prozą i zawiera dużo gwałtownych wyrzutów, skierowanych nie, na Zeusa, przeciwko innym – jakże by mogło tak być, odkąd jest to prawem zakazane, lecz przeciwko poecie i autorowi – czyli samemu sobie. Prawo wszak nie zakazuje pisania własnej apoteozy, ani też krytyki. Zatem, jako, że nie mam powodów do chwalenia samego siebie, chociaż byłbym niezmiernie rad, mogąc to uczynić, mając zaś nieskończenie wiele powodów do ganienia, zacznę od swej twarzy. Jako, że natura nie uczyniła jej ani zbyt przystojną, ani zbyt zaszczytną, ani nie dała jej tego powabu młodości, ja sam, z czystej perwersji i złośliwej irytacji, dodałem mej twarzy długą brodę, aby twarz mą pokarać, gdyż wydaje się być wielką zbrodnią nie być przystojnym z natury. Z tego samego powodu cierpię, gdyż stała się ona siedliskiem pierzchających w nich wszy, jak gdyby była zaroślami, w których skrywają się dzikie zwierzęta. Co się zaś tyczy łapczywego jedzenia lub picia z szeroko otwartymi ustami, nie jestem w stanie, a powinienem się tym zająć, spożywać pokarmu w ten sposób, gdyż obawiam się połknięcia swych własnych włosów wraz z kawałkami chleba. W kwestii bycia całowanym, lub całującym, najmniej jeszcze odczuwam związane z brodą niedogodności. I właśnie dlatego, jak i z innych jeszcze powodów, broda jest ewidentnie uciążliwa, odkąd nie pozwala mi przycisnąć ogolonych „ust do ust bardziej rozkosznie” (chyba z tego powodu, że takie usta są bardziej gładkie, jak mniemam), jak napisał już jeden z tych, którzy z pomocą Pana i Kalliope komponował wiersze na cześć Dafne. Lecz, mówicie, że brodę swą mógłbym skręcać na kształt powrozów. Cóż, jestem skłonny przychylić się do waszego zdania, jeśli tylko znajdziecie dość siły, aby me włosy skręcić, a ich szorstkość nieuczyni przerażających zniszczeń waszym „nieużywanym i delikatnym dłoniom”. I niechaj nikt nie przypuszcza, że czuję się obrażony waszą satyrą. Osobiście spieszę z przeprosinami do was, gdyż nosząc na twarzy swą brodę tak, jak noszą ją kozły, mógłbym przecie, jak przypuszczam, uczynić mą twarz delikatną i ogoloną, jak noszą się przystojni młodzieńcy i wszystkie kobiety obdarzone przez naturę powabem. Lecz wy, nawet będąc w podeszłym wieku, gorliwie naśladując własnych synów i własne córki przez wydelikacony i miękki sposób waszego życia lub, być może, przez wasze zniewieściałe skłonności, starannie golicie swe podbródki, zaś wasza męskość, ledwo co ujawnia się i nieznacznie zaznacza na waszych czołach, nie zaś w wąsach, jak to ma miejsce u mnie.

III


Lecz, jak gdyby zwykła długość mej brody nie wystarczała, na dodatek i ma głowa jest rozczochrana i rzadko włosy me ścinam, takoż i paznokcie, zaś palce mam ciągle niemal całe czarne od częstego używania pióra. A jeśli chcielibyście dowiedzieć się czegoś, co zwykle jest tajemnicą, także ma pierś jest kudłata i cała pokryta włosami, jak piersi lwów, które monarchami są między dzikimi bestiami, tak jak i ja [jestem monarchą] i nigdy w mym życiu nie wygładziłem mej piersi, taki jestem sczezły i obskurny; nigdy też żadnej innej części ciała mego nie ogoliłem i nie wypielęgnowałem. Gdybym miał brodawki, jak Cycero, powinienem wam o tym powiedzieć, ale tak się jakoś dzieje, że nie mam żadnej. Za waszym pozwoleniem, powiem wam coś jeszcze. Nie jestem wcale kontent mając swe ciało w takim chropawym stanie, lecz zaprawdę, styl życia, jakiemu hołduję, jest rzeczywiście wielce rygorystyczny. Sam wygnałem się z teatrów, takim jestem idiotą! Nie dozwalam też na swym dworze [ażeby ustawiono] thymele1, za wyjątkiem pierwszego dnia Nowego Roku, bo jestem zbyt wielkim głupcem, ażeby się tym cieszyć, tak jak jakiś wieśniak, który ze swego małego majątku musi zapłacić podatek lub oddać trybut brutalnemu panu. A jeśli już nawet wejdę do teatru, wyglądam jak zbrodniarz – pokutnik. Następnie znowu, jako, że tytułują mnie Potężnym Cesarzem, nie zatrudniam nikogo do nadzoru nad mimami, ani też woźnicy rydwanów nie zatrudnię jako swego oficera, czy dowódcy wojsk, tak dzieje się ze mną w całym zamieszkanym świecie. I, obserwując to zupełnie niedawno, „przypomnij sobie teraz jego młodość, jego rozum i mądrość”.

IV


Prawdopodobnie będziecie mieli jeszcze i inne pretensje i jasne dowody bezwartościowej mej natury – dlatego to kontynuuję i dodam tu więcej jeszcze z mej dziwnej charakterystyki. Mam na myśli to, że ja w ogóle NIENAWIDZĘ wyścigów konnych, tak jak dłużnik nienawidzi rynku. Dlatego tak rzadko asystuję w wyścigach, wówczas jedynie, gdy trwają igrzyska ku czci bogów, a i wtedy nie zostaję na nich całego dnia, tak jak zwykł czynić to mój kuzyn, mój wuj, brat i syn mego ojca. Sześć wyścigów to wszystko, co oglądam i zadowolony jestem, gdy mogę się stamtąd ulotnić.

V


Lecz wszystkie te rzeczy – to są jeno pozory, i w rzeczy samej, jakże niewielką cząstkę mej urazy do was dotąd opisałem! Lecz wracając do mego prywatnego życia na mym dworze. Bezsenne noce na mym barłogu i dieta, która jest niczym innym, jak przesytem, nadającym memu nastrojowi szorstkość i nieprzyjazne uczucia w stosunku do pełnego luksusów miasta, jak wasze. Jednakże nie po to jest to wszystko, ażeby dawać wam przykład, że przyswoiłem sobie me przyzwyczajenia. Lecz w dzieciństwie ukazała się mi tajemnicza i bezrozumna zjawa, która namówiła mnie do wypowiedzenia wojny przeciwko własnemu żołądkowi, tak więc nie pozwalam mu napełniać się olbrzymią masą pożywienia. Z powodu tego zdarzenia jest mi zaprawdę niezwykłe wymiotowanie własnym pokarmem. I, jako, że pamiętam, iż takie zdarzenie doświadczyło mnie raz jedynie, odkąd zostałem cesarzem i było spowodowane przypadkiem, a nie przejedzeniem, warto by może poświęcić chwilę na opowiedzenie historii, która sama w sobie nie jest może zbyt wdzięczna, lecz właśnie przez to wyjątkowo przypadła mi do gustu.

VI


Historia ta zdarzyła się na zimowych kwaterach w mej umiłowanej Lutecji - jak Celtowie zwą stolicę Paryzjów. To malutka wyspa leżąca na rzece, otoczona murem, i z drewnianymi mostami po jej obu stronach. Rzeka rzadko podnosi się i opada, zazwyczaj jej poziom jest taki sam, tak latem, jak i zimą, dostarczając wody, która jest zarówno miła dla oka, jak i bardzo przyjemna dla każdego, kto zechciałby się jej napić. Z tych powodów mieszkańcy owej wyspy przeważnie czerpią swą wodę prosto z rzeki. Zima tutaj jest raczej średnia, prawdopodobnie ze względu na ciepło pobliskiego oceanu, który rozpościera się nie dalej jak jakieś 900 stadiów od miasta i być może lekka morska bryza niesie się od wody tak daleko, jako, że morska woda zdaje się być raczej ciepła, niżeli świerza. W każdym razie, z tego, czy z innych powodów, których nie znam, fakty są takie, jak mówię – ludzie tam mieszkający mają z reguły cieplejszą zimę. Rosną tam również dobre gatunki winnej latorośli, a niektórzy mieszkańcy hodują nawet drzewka figowe, przykrywając je zimą chociażby częściami znoszonej odzieży, okrywając słomą i rzeczami w tym rodzaju, jakich używa się do zabezpieczania drzew przed szkodami spowodowanymi zimnym wichrem. Ta jednak zima była zimniejsza niż zwykle, a rzeka przynosiła olbrzymie bloki z kry, wyglądające zupełnie jak kawałki marmuru. Wiecie zapewne, o co mi chodzi? To taki biały kamień sprowadzany z Frygii, te bloki lodu wyglądały dokładnie tak samo, wielkie i spływające w dół rzeki jedna za drugą. Prawdę mówiąc, to wyglądało nawet na to, że lodem skuta zostanie cała rzeka, tworząc niby mocny most z lodu nad płynącym nurtem. Zima zatem była ostrzejsza niż zazwyczaj i tak jednak pokój, w którym spałem był nie ogrzewany, mimo, że większość tamtejszych domów miało ogrzewanie poprzez specjalne podziemne piece i mój pokój także był przystosowany do ogrzewania go ciepłym powietrzem uzyskiwanym w ten sposób. Stało się jednak tak, że nie ogrzewano go, jak przypuszczam z powodu tego, że tak wtedy, tak i dzisiaj jestem wyjątkowo kapryśny i okazuję swoją nieludzkość w pierwszym rzędzie, co jest zupełnie naturalne, samemu sobie. Zechciałem zatem przyzwyczaić się do znoszenia zimna, bez znoszenia tej dogodności jaką jest ogrzewanie. W miarę jak zima stawała się coraz ostrzejsza i bardziej surowsza, nawet wówczas nie pozwoliłem służbie na ogrzanie domostwa, gdyż bałem się, że ciepło ze ścian wyciągnie całą wilgoć, co spowoduje zadymienie. Kazałem jednak służbie przynieść niewielką ilość rozżarzonych węgli, z ognia, który się w pobliżu palił i zezwoliłem na umieszczenie ich w pokoju. Lecz te węgle, chociaż nie było ich wiele, wyciągnęły ze ścian mnóstwo dymu, od którego straciłem przytomność. I, podczas gdy dym wypełnił już niemal całą moją głowę, prawie się nie zadławiłem. Następnie wyniesiono mnie na zewnątrz i, podczas, gdy doktorzy radzili mi abym wyrzucił z siebie to jedzenie, które dopiero co przełknąłem, a było tego niewiele, Na Zeusa! Zwymiotowałem i od razu poczułem się lżej, miałem też spokojniejszą noc, a już następnego dnia mogłem robić, wszystko, jakby nic się nie stało.

VII


Po tym wszystkim, następnie, nawet, gdy byłem między Celtami, jak złośnik [z komedii] Menandra, „Osobiście brałem całą masę różnych problemów na swoją głowę”. Ale podczas gdy Celtowie pogodnie znosili me nastroje, poczuliby się naturalnie urażeni takim zamożnym i pstrym miastem, gdzie wielu przebywa tancerzy, fletnistów i więcej mimów, niż normalnych obywateli, oraz brak zupełny szacunku dla władz. Rumieniec wstydu wygląda na waszych twarzach tak niemęsko, lecz wszakże tacy dzielni mężczyźni, jak wy, uważają za stosowne rozpoczynać hulanki wraz z jutrzenką, aby spędzać następnie dnie i noce na przyjemnościach, pokazując nie tylko słowami, ale nawet czynem waszą pogardę prawom. W rzeczy samej to tylko działanie tych, którzy sądzą, że władza wyzwala w ludziach strach i obrażają tych, którzy ją posiadają, przyczynia się do deptania praworządności. A wy zaś znaleźliście w tym szczególne upodobanie, jak pokazaliście jasno przy wielu okazjach, szczególnie zaś na rynkach i w teatrach; tłumy całe wrzeszczą i klaszczą, kiedy ludzie na urzędach przechwalają się, chcąc zdobyć popularność na konto sum, które wyłożyli na takie przedsięwzięcia; tacy ludzie są wówczas bardziej popularni i więcej się o nich mówi niż o Ateńczyku Solonie i o jego rozmowie z Krezusem, królem Lidyjczyków. I wszyscy jakże jesteście przystojni! Jakże wysocy i smukli, o gładkiej skórze i bez zarostu. Wszyscy – starzy i młodzi wolicie raczej szczęście Feaków, przedkładacie „strojenie się, wanny z ciepłą wodą i łóżka”.

VIII


„Cóż z tego?” – odpowiadacie – „Czyż naprawdę sądziłeś, że twe gburowate maniery i dzikie i niezdarne zachowanie współgrać by mogły z naszymi?” O! Najbardziej głupi i kłótliwi z ludzi! Tak bezsensowna i żałosna jest ta karłowatość waszych dusz, którą to ludzie niskiego ducha zwą „Powściągliwością” Czy naprawdę któryś z was myślał, że powinnością waszą będzie ukrycie się pod maską wstrzemięźliwości? Mylicie się, bo po pierwsze, nie wiadomo właściwie czym wstrzemięźliwość jest, jako, że słyszymy tylko sam termin, podczas gdy samej wstrzemięźliwości nie sposób zobaczyć. Jeśli zaś jest to rzeczywiście coś, co musicie obecnie praktykować, to wstrzemięźliwości istota tkwi w posłuszeństwie bogom i prawom, w zachowaniu pełnym godności i szacunku dla równych urodzeniem i rangą, wytrzymywaniu i znoszeniu ze zrozumieniem wszelkich nierówności między ludźmi, w uczeniu się i w zrozumieniu myśli, że biedacy nie mogą cierpieć jakiejkolwiek niesprawiedliwości z ręki bogatych, także w osiągnięciu tego, że odrzucicie od siebie wszelkie zmartwienia, z którymi naturalnie każdy się spotyka, nienawiść, zło, obelżywość, następnie w znoszeniu tych rzeczy z całą mocą i godnością, w nieobrażaniu się i w niedawaniu pola swemu gniewowi, lecz w trenowaniu się tak daleko, jak to możliwe w umiarze, i, jeśli te rzeczy rzeczywiście oznaczają „wstrzemięźliwość”, to oznacza to powstrzymywanie się od przyjemności, nawet, jeśli nie są one nadmiernie niewłaściwe, albo godne potępienia, to wszystko. Bo musicie zrozumieć, że człowiek nie może żadną miarą być powściągliwy prywatnie, w ukryciu, podczas gdy publicznie okazuje rozwiązłość i rozkoszuje się widowiskami teatralnymi. Jeśli więc wstrzemięźliwość jest naprawdę tymi wymienionymi rzeczami, to w takim razie sami się rujnujecie i, co więcej, rujnujecie nas, jako, że my nie możemy znosić niewolnictwa [dla pożądliwości], obojętnie, czy będzie to niewola bogom, czy prawom. Bo wolność jest ze wszech miar rzeczą godną najwyższego uznania!

IX


„Cóż to za haniebna poza udawanej pokory! Mówisz, że nie jesteś naszym panem i nie pozwalasz, aby tak na ciebie mówiono, co więcej, przekonałeś wielu z ludu, od dawna już przyzwyczajonych do tego słowa, do nieużywania tej nazwy „rząd”, jako ubliżającej, a teraz sam nas chcesz zmusić do słuchania urzędników i praw! O ileż lepiej dla ciebie byłoby zachować dla siebie nazwę „Pana”3, lecz, zaiste dajesz nam taką „wolność”, ty, który jesteś taki łagodny, w zezwalaniu nam na nazwyanie cię tak, jak chcemy, jesteś zarazem tak gwałtowny, co do rzeczy, które robimy! Następnie zaś rozkazujesz nam też, zmuszając bogatych do umiarkowanego zachowania się w sądach, ponadto powstrzymujesz biednych od zarabiania donosicielstwem. Poza tym, poprzez okazanie swej niechęci scenie, mimom i tancerkom, zrujnowałeś nasze miasto i nic dobrego nas z twej strony nie spotkało, a tylko samo okrucieństwo, które musieliśmy znosić przez siedem długich miesięcy4 tak, że musieliśmy zwrócić się do starców czołgających się wśród mogił, aby modlili się od uwolnienia nas od takiej wielkiej klątwy, lecz sami uwolniliśmy się od niej poprzez naszą dowcipną zuchwałość, wystrzeliwując nasze satyry twymi własnymi strzałami. Jak zatem, „wielki panie”, zamierzasz stawić czoło żądłom perskim, jeśli wszczynasz wojnę przeciw naszej śmieszności?”

X


Chodźcie, ja jestem gotów do świeżej dawki obrażania samego siebie! „Chadzasz, panie, regularnie do świątyń, o kłótliwy zepsuty i całkiem bezwartościowy człowieku! Twoja to sprawa, że tłum cały ciągnie nieprzerwanym strumieniem do świętych okręgów, urządza ci wspaniałe powitania, pozdrawia cię okrzykami i oklaskami w tych okręgach zupełnie tak, jakby byli w teatrze. Dlaczego zatem nie zachowasz się przyzwoicie i nie nagrodzisz ich? Zamiast tego próbujesz być w tych kwestiach mądrzejszy niźli sam pytyjski bóg5, wygłaszasz do tłumu oracje surowo ganiąc tych, którzy wznoszą okrzyki w miejscach kultu. Takimi oto słowami najczęściej ich ganisz: „Prawie nigdy nie pojawiacie się w świątyni, aby oddać cześć bogom, ale aby oddać cześć mi, spieszycie tu całą masą i wypełniacie świątynię wielkim nieporządkiem. I jeszcze zakłócacie spokój obywatelom, który, starymi zwyczajami przyszli tu prosić o błogosławieństwo bogów. Czyż nigdy nikt z was nie słyszał o maksymie Homera „w ciszy do samego siebie”? Albo jak Odyseusz sprawdzał Eurykleję, gdy była dotknięta zdumieniem po jego wielkim sukcesie. „Ciesz się, stara kobieto w swym sercu i powstrzymaj się od gwałtownych krzyków”. I później jeszcze, gdy Homer nie pokazał nam kobiet trojańskich modlących się do Priama, ani do żadnej z jego córek ni synów, ni nawet do samego Hektora (jednak rzeczywiście sam zaznaczył, że mężowie trojańscy mieli w zwyczaju modlić się do Hektora jako do boga), ale w swych poematach nigdy nie ukazał ni kobiet, ni mężów w akcie modlitwy do niego [Hektora], lecz powiedziano tylko Atenie, że wszystkie niewiasty podniosły w górę ręce z głośnym lamentem, co samo w sobie było zwyczajem barbarzyńskim i odpowiednim w dodatku tylko dla kobiet, lecz nigdy nie okazał takiej bezbożności, jaką okazuje wasze zgromadzenie. Wy zaś oklaskujecie ludzi, zamiast bogów, choć powinienem rzec raczej, że oklaskujecie zamiast bogów mnie, ja zaś jestem zwyczajnym człekiem. Sądzę jednak, że i tak najbardziej przystojne byłoby nie wiwatowanie bogom, lecz oddawanie im czci z cichym sercem.

XI


Patrzcie! Oto znowu jestem tutaj zajęty swym zwykłym kleceniem słów. Nie pozwalam sobie nawet na mówienie z nieprzemyślaną nieustraszonością i swobodą, lecz z mą zwykłą niezdarnością zbieram sam na siebie donosy. Takie oto sposoby i takie słowa powinny być adresowane do ludzi, którzy chcą być wolni, zachowując nie tylko szacunek dla rządzących, ale też i dla bogów. Takim ludziom być może okazałbym należny szacunek „jak łagodny ojciec”, nawet będąc takim złośliwcem i niegodziwcem jakim jestem. „Znoś się z nimi w takim razie, gdy oni cię nienawidzą i obrażają w tajemnicy, czy nawet otwarcie, czyś myślał, że ci, którzy oklaskiwali cię w świątyniach tak jednomyślnie robili to szczerze, [...] bezbożników). „Nadszedł Nowy Rok w Syrii i cesarz znowu udał się do przybytku Zeusa Przyjaznego. Następnie nadeszły ogólne igrzyska i cesarz przybył do sanktuarium Fortuny, następnie zaś, po powstrzymaniu się od tego przez okres dnia, w którym zakazane były modły, znowu udał się do świątyni Zeusa Przyjaznego, gdzie zamówił modlitwy za obyczaje naszych przodków. Któż zatem mógłby wytrzymać z Imperatorem, który tak często chadza się modlić, gdy powinien udać się do świątyni raz, najwyżej dwa, i potem odprawiać też normalne święta, przeznaczone dla wszystkich mieszkańców, nie zaś tylko dla tych, których profesją jest wiedza o bogach i którzy mogą brać w owych uroczystościach religijnych udział, ale święta dla wszystkich, którzy tłumnie zjechali do miasta. Ponieważ przyjemności i zachwycających rzeczy jest tutaj całe mnóstwo i cieszyć mogą one bez końca, jak chociażby widok pięknych mężczyzn i chłopców tańczących, jak i też każda liczba czarujących niewiast.”

XII


Gdy biorę to wszystko pod uwagę, zaprawdę powinienem gratulować wam dobrego losu, mimo, że sam również nie narzekam. Być może istnieje gdzieś mój własny bóg, który sprawił, że me upodobania innymi chadzają ścieżkami. Możecie być pewni, iż nie mam żalu do tych ludzi, których sposób życia kłóci się z moim, oraz z mymi życiowymi wyborami. Sam dodać muszę, tak, jak tylko mogę, do tego sarkastycznego opisu skierowanego przeciwko samemu sobie, że szczerze wylewam na swą głowę całe kubły obelżywych oskarżeń. Moją winą jest, że w mym szaleństwie nie dostrzegłem, jaki jest charakter tego miasta od samego początku, choć, a jestem tego pewien, przeczytałem w swoim życiu tyle książek, ile człowiek w moim wieku tylko zdołałby. Znacie oczywiście opowieść o królu, który nadał swe własne imię temu miastu, lub raczej, którego imię otrzymało, po tym, jak skolonizowano te ziemie, a fundatorem miasta był Seleukos – chociaż imię miasto otrzymało od syna Seleuka. Mówi się, że ów syn od nadmiernego luksusu i zbytniej miękkości zakochał się, i to z wzajemnością, aż w końcu zapałał haniebną pożądliwością do swej własnej macochy. I, chociaż chciał bardzo ukryć stan swego ducha, nie był w stanie tego uczynić, aż w końcu, krok po kroku, począł chudnąć w oczach, aż stał się niemal całkowicie przezroczysty, utracił całą siłę, a jego oddech stał się słaby. Lecz co mu dolegało było dla wszystkich, jak sądzę, zagadką, skoro jego choroba nie miała żadnych widocznych przyczyn, czy też raczej, jak mniemam, nie pokazało się, co było jego prawdziwą naturą, choć słabość młodzieńca była oczywista. Aż w końcu pewien lekarz z Samos został wyznaczony do rozwiązania tej trudności, czyli do ustalenia przyczyn choroby królewicza. Tenże medyk, podejrzewał, na podstawie słów Homera, że „zbytnia troska pochłania latorośl” i że w wielu przypadkach nie chodzi o jakąś przypadłość cielesną, ale słabość duchową, która jest przyczyną niszczenia ciała, ponadto widział przecież, że młodzieniec był wielce podatny na miłostki, zważywszy na jego wiek i przyzwyczajenia. Podjął też takie kroki, aby wykryć przyczynę choroby: siadłszy opodal królewicza bacznie obserwował jego oblicze, podczas, gdy wszystkie damy dworu przedefilowały przed jego łożem, nie wyłączając w pierwszym rzędzie samej królowej. Kiedy tylko ta weszła, natychmiast lekarz rozpoznał u młodzieńca rozpoczynające się objawy choroby. Zaczął oddychać jak ktoś, kto zaraz się zakrztusi, albowiem starał się zbytnio uważać na kontrolę swego oddechu, co mu nie wychodziło, ponadto na jego obliczu pojawił się rumieniec. Lekarz położył mu rękę na piersiach i stwierdził, że serce kołatało mu strasznie szybko, próbując wyrwać się z jego piersi. To wszystko miało miejsce, gdy królowa była w pobliżu, lecz gdy jej zbrakło królewicz uspokoił się i znowu powróciła jego poprzednia apatyczność i spokój. Wtedy to Erazystratus już wiedział, co dolega młodemu następcy tronu. Następnie powiedział o tym królowi, a ten, z miłości do syna gotów był oddać synowi swą żonę. Chłopak początkowo odmówił, lecz gdy jego ojciec zmarł niedługo później, tym gwałtowniej dostąpił tego zaszczytu, którego tak honorowo nie przyjął, gdy był mu ofiarowany.

XIII


Teraz więc, jako, że był to sposób zachowania się Antiocha, nie mam prawa, aby gniewać się na jego potomków, gdy ci naśladują założyciela, tego, który dał imię miastu. Gdyż zarówno jak w przypadku roślin, naturalne jest to, że ich właściwości będą takie same w kolejnych pokoleniach, czy też, innymi słowy, kolejne generacje przypominają przodków, zatem i wśród ludzi naturalne jest to, że moralność potomków przypomina moralność przodków. Ja osobiście, dla przykładu, zauważyłem, że Ateńczycy są najbardziej ambitni i honorowi ze wszystkich Greków. I w rzeczy samej zaobserwowałem, że te właściwości istnieją w największym stopniu u wszystkich Greków, zatem mogę o nich powiedzieć, że bardziej niźli inne nacje kochają bogów i są niezwykle gościnni dla obcych. Mam tu na myśli ogólnie wszystkich Greków, lecz wśród nich Ateńczycy przewyższają wszystkich, co mogę poświadczyć jako świadek. I jeśli oni faktycznie przechowują w swych charakterach obraz starożytnej cnoty, logiczne, że te same słowa prawdziwe będą zarówno w stosunku do Syryjczyków, tak samo do Arabów, Celtów, Traków i Panończyków i do tych, którzy mieszkają między Trakami i Panończykami, mam tu na myśli Myzyjczyków żyjących nad brzegami Danube, skąd też i moja rodzina pochodzi, asortyment całkiem gburowaty, prosty, niezgrabny, bez wdzięku i trwający niewzruszenie w swych decyzjach, których jakość jest dowodem strasznego nieokrzesania.

XIV


Dlatego w pierwszym rzędzie proszę o przebaczenie dla samego siebie, z mojej zaś strony i ja wam wybaczam, jako, że wy po prostu naśladujecie obyczaj waszych przodków, ani też nie staram się was urazić, gdy mówię, iż jesteście: „kłamcami i tancerzami, wyuczonymi świetnie tańca w chórze” – przeciwnie – to forma panegiryku, kiedy przypisuję wam naśladownictwo przodków. Wszak i Homer chwalił Autolikusa, kiedy ten mówił, iż prześcignął wszystkich mężów w „złodziejstwie i krzywoprzysięstwie”. Zaś co do mojej niezgrabności, ignorancji, chorego nastroju i braku podatności na wpływy. Mając na względzie swój własny interes, gdy zaś lud błaga mnie, lub próbuje oszukiwać, ja zaś nie chcę ulegać ich krzykom – takie wymówki mi czynione akceptuję z zadowoleniem. Jednakże rozstrzygnięcie, czy wasze, czy też moje drogi życia są lepsze i czystsze, jest, być może, jasne bogom, ale między ludźmi nie znajdziecie takiego, kto byłby dobrym sędzią w tej sprawie. Taka jest bowiem wielka w człowieku miłość własnej osoby, że nigdy byśmy im nie uwierzyli, jako, że każdy z nas naturalnie aprobuje swój sposób bycia i pogardza sposobem życia innych. Według mnie – ci, którzy akceptują cele innych ludzi, chociaż są przeciwne jego celom, są zaprawdę najroztropniejszymi z ludzi.

XV


Teraz jednak przechodzę do rozważenia kwestii, że popełniłem i inne jeszcze straszne grzechy. A to, że wszedłem do waszego wolnego miasta, które przecież nie toleruje rozczochranych włosów, wszedłem nieogolony, z długą brodą, jak ktoś, kogo nie stać na fryzjera. Jedni pomyśleć mogli, iż widzą jakiegoś Smicrinesa, albo Thrasyleona, starego złośliwca, czy szalonego wojaka, gdy przecie poprzez upiększenie się mógłbym wkroczyć do miasta jak jakiś kwitnący młodzian i zmieniony w młodzieniaszka, jeśli nie w latach, to chociaż w zachowaniu i zniewieściałości mych cech! „Nie wiesz” – odpowiadacie – „jak obcować z ludźmi i nie aprobujesz maksymy Theognisa, gdyż nie naśladujesz polipa, który przybiera barwę skały, do której jest przytwierdzony. Ty raczej zachowujesz się w stosunku do ludzi z przysłowiową mykeńską gburowatością, ignorancją i głupotą. Czy nie jesteś świadom, że my tutaj daleko różnimy się od Celtów, Traków czy Ilirów? Czyż nie widzisz, jaka u nas mnogość sklepów w mieście? Ale ty jesteś znienawidzony przez sklepikarzy, bo nie pozwalasz im swobodnie dyktować cen zwykłym ludziom i przyjezdnym. Sklepikarze narzekają na większe czynsze dzierżawne u właścicieli posesji, ale i tych uczyniłeś swymi wrogami przez zmuszenie ich do tego co według ciebie jest słuszne. Znów ci z kolei, którzy mają w mieście swe biura i posesje – ci cierpią zarówno jeden, jak i drugi rodzaj kary – zarówno jako właściciele posesji i sklepikarze, zatem oczywiste jest, iż oni są teraz krzywdzeni na dwa sposoby, odkąd zostali ograbieni z dochodów płynących z obu źródeł. Następnie wywołałeś niezadowolenie u całej społeczności syryjskiej ponieważ nie mogą się upić i tańczyć cordaxa. Ty, jednakże myślisz, że karmisz ich wystarczająco, jeśli dostarczasz im aż nadto samego tylko zboża. Kolejna czarująca rzecz dotycząca twego postępowania, że ty nawet nie troszczysz się o to, że miasto powinno mieć poławiaczy małż. Co więcej, kiedy ktoś skarżył się pewnego dnia, że w sklepach brakuje tak małży, jak i drobiu, złośliwie się zaśmiałeś i odrzekłeś, że dobrze prowadzące się miasto potrzebuje chleba, wina i oliwy z oliwek, zaś mięsa tylko wówczas, gdy zaczyna obrastać w luksusy. Dodałeś też, że samo mówienie o rybach i drobiu jest skrajnym luksusem i rozrzutnością, tak jak było to poza zasięgiem obydwu stron w Itace i każdy, którego nie cieszyła dieta z wieprzowiny i baraniny byłby wielce rad mogąc przerzucić się na warzywa. Musiałeś chyba sobie myśleć, że te przepisy układasz dla Traków, swoich obywateli – ziomków, albo dla dzikich ludów Galii, którzy – tym gorzej dla nas! – nauczyli cię, abyś miał „serce z klonu, serce z dębu”, lecz mimo to nie tak jak „ten, który walczył pod Maratonem”, lecz raczej jakby połowa ciebie była Acharneńczykiem, zaś całość nieprzyjemną osobą i niewdzięcznym facetem. Czyż nie byłoby zaiste lepiej, gdyby sklepy pachniały mirrą, gdy się do nich udajesz i gdyby w ślad za tobą podążały grupy przystojnych chłopców, na których mieszkańcy mogliby zatrzymywać swój wzrok i chóry kobiet, takich jak te, które codziennie wystawiają swe wdzięki w naszym mieście?”

XVI


Nie. Mój charakter nie zezwala mi na patrzenie się na rozpustę, i rozglądanie się we wszystkich kierunkach, w których w waszym mniemaniu mógłbym znaleźć jakieś piękno, oczywiście myślicie o pięknie ciała, nie zaś duszy. W waszej ocenie prawdziwe piękno duszy zawiera się w rozpuście życia. Ja jednakże zostałem nauczony przez mego nauczyciela, aby patrzeć w ziemię, zarówno gdy chodziłem do szkoły, jak i do teatru. I nigdy nie widziałem nic z takiego dopóki, dopóty zaś nie miałem więcej włosów na mej brodzie niż głowie. I nawet gdy byłem już w tym wieku, nigdy nie stało się to z mojego upodobania ani też życzenia, lecz trzy, czy cztery razy, musicie wiedzieć, namiestnik, będący moim powinowatym i bliskim krewnym „robiąc przysługę Patroklowi” nakazał mi branie udziału w takich zbytkach, to jednak miało miejsce jeszcze wówczas, gdy byłem osobą prywatną. Dlatego to wybaczcie mi. Muszę oskarżyć tutaj zamiast siebie tego, kogo wy jeszcze słuszniej powinniście nie znosić. Mam na myśli tego skąpca mego wychowawcę, który to nękał mnie nawet tym, iż uczył mnie chodzenia jedną prostą drogą. To on jest teraz odpowiedzialny za moje z wami spory. To on był tym, który wyrył w to wszystko w mej duszy, jakby wyrzeźbił w niej, czego ja wówczas wcale nie pragnąłem, jednak on był niezwykle gorliwy w zaszczepianiu mi tych rzeczy, i w okazywaniu czarujących charakterów; i tak gburowatość nazywał godnością, brak smaku wstrzemięźliwością, zaś nieustępliwość dla czyichś zachcianek i osiągnięcie w ten sposób szczęścia nazywał męskością. Zapewniam was, na Zeusa i Muzy! Gdy byłem jeszcze zwykłym chłopcem, mój opiekun zwykł był do mnie mawiać: „Nigdy nie pozwól, aby tłumy twych towarzyszy tłoczących się do teatrów poprowadziły cię do błędów prowadzących do znajdywania przyjemności w takich spektaklach jak te, które mają tam miejsce. Masz zamiłowanie do wyścigów? Jest to w Homerze doskonale objaśnione – bierz książkę i ucz się. Słyszysz jak oni rozmawiają o tańczących w pantomimach? Zostaw ich w spokoju. Już u Fenicjan młodzieńcy tańczą w bardziej męskich strojach! Jako cytrzystę masz Phemiusa, jako pieśniarza Demodocusa. Ponadto u Homera jest więcej zachwycających rzeczy do słuchania niż moglibyśmy zobaczyć.7 Nawet ja jeszcze widziałem młody pęd drzewa palmowego rozkwitającego w pobliżu ołtarza Apollina na Delos i uszanowałem lesistą wyspę Kalipso i jaskinie Circe8 i ogrody Alcinousa i możesz być pewien, że nigdy nie widziałem nic bardziej zachwycającego”.

XVII


A teraz chcecie jeszcze, abym powiedział wam imię tego mego opiekuna i jego narodowość? Był on barbarzyńcą, przez bogów i boginie, z urodzenia był Scytą, zaś imię jego było takie same jak imię tego, który namówił Kserksesa do najazdu na Grecję. Co więcej był on eunuchem, to słowo jeszcze dwadzieścia miesięcy temu było powszechnie słyszane i akceptowane, teraz jednak stanowi synonim obrazy i obelżywości. Został on sprowadzony przez mego dziadka, w tym celu, aby nauczył mą matkę znajomości dzieł Homera i Hezjoda. A odkąd ona, po daniu życia i urodzeniu mnie – jej jedynego dziecka, umarła w kilka miesięcy później, skorzystał z okazji i zabrał mnie daleko chroniąc mnie od tych nieszczęść, które miały nadejść. Po skończeniu siódmego roku życia zostałem mu oddany pod opiekę. Od tamtego czasu wygrał mnie dla swoich planów i stylu życia i posyłał mnie do szkoły jedną prostą drogą i uważał, aby nikt nie doprowadził mnie do zboczenia z wyznaczonej drogi. To on więc był przyczyną waszej nienawiści do mojej osoby. Jednakże, jeśli wyrazicie zgodę zakończmy ten spór między nim, wami, a mną. Jako, że on ani wiedział, że ja was tutaj odwiedzę, ani nie przewidział, że, nawet jeśli już tu przybędę, to jako władca i że takie brzemię bogowie włożą na me barki, co, wierzcie mi, nie stało się bez usilnego namawiania i usilnego odmawiania z mej strony. Jako, że bogowie mieli wolę, aby mi władzę ofiarować, ja zaś miałem dużo uporu, aby ją odrzucać, chociaż powinno dziać się wszystko z wolą bogów. Aczkolwiek, gdyby mój wychowawca przewidział dla mnie taki los, byłby szkolił mnie i ćwiczył z dużo większym zapałem aż do końca, a wtedy mógłbym być może wydać się miły waszym oczom.

XVIII


„Cóż wobec tego” – zapytacie – czy jest niemożliwe nawet teraz odłożenie na bok mego charakteru i żałowanie mego gburowatego nastroju, który zaszczepiono mi dawniej? Cóż, jak mówi przysłowie – przyzwyczajenie drugą naturą. Z naturą zaś niezwykle trudno walczyć, a i strząsnąć z siebie przyzwyczajenia trzydziestu lat jest niezwykle trudno, zwłaszcza, że zostały zaszczepione z takim bolesnym mozołem, ja zaś mam już więcej niźli trzydziestkę na karku. „Dobrze, dobrze” – odpowiecie – „ale co z tobą się dzieje, że chcesz nawet podejmować decyzje odnośnie przypadków spisywania wzajemnych umów? Z pewnością twój wychowawca tego cię nie nauczył, skoro nawet nie wiedział tego, czy kiedyś staniesz u steru rządów”. Cóż, to był zaprawdę taki straszliwy człek, że i to mi wpoił i dobrze byście zrobili, gdybyście pomogli mi zelżyć tego człeka, jako, że on jest najbardziej odpowiedzialny za mój sposób bycia, aczkolwiek i on, musicie to wiedzieć, został zwiedziony uprzednio przez innych. Te ich imiona z pewnością słyszycie dość często, kiedy są ośmieszane w komediach – mam tu na myśli Platona i Sokratesa, Arystotelesa i Teofrasta. Ten starzec w swym szaleństwie został pierwej przekonany przez nich, następnie zaś zaraził i mnie, kiedy byłem jeszcze mały i rozmiłowany w literaturze i przekonał mnie, że jeśli będę wiernie naśladował tych słynnych mężów we wszystkich rzeczach, stanę się lepszy, nie w sensie „lepszy od innych ludzi”, bo nie chodzi tu o współzawodnictwo, lecz lepszy od tego, kim byłem wcześniej. Zgodnie z tym, odkąd już nie miałem wyboru, poszedłem posłusznie za jego nauką i obecnie nie jestem już w stanie się zmienić, chociaż rzeczywiście nieraz bym i chciał i zarzucam sam sobie, że zbyt wielu dałem odejść bezkarnie – bez kary za przewinienia, które popełnili. Ale wówczas brzmią mi w uszach słowa Platona: „Ci, którzy sami zła nie czynią są ludźmi honoru, lecz ci, którzy sami nie pozwalają, aby niegodziwi zło czynili, są ludźmi honoru w dwójnasób, bo gdy pierwszy odpowiedzialny jest tylko za siebie, to drugi odpowiada jeszcze i za wielu innych oprócz siebie, gdy składa doniesienia urzędnikom o przestępstwach innych. I, o ile on sam może, w miarę możliwości pomaga urzędnikom w ukaraniu czyniących zło, sam staje się wielki i potężny w mieście, i niech mi będzie wolno ogłosić go zwycięzcą głównej nagrody za męstwo. I my sami winniśmy wypowiadać pochwały z szacunkiem dla umiarkowania i mądrości i wielu innych dobrych cech, jakie ten człek posiada, które są takie, że ów mąż nie tylko, że posiada je sam dla siebie, ale i jeszcze udziela tych cnót innym”.

XIX


Tych rzeczy on nauczył mnie, kiedy myślał, że będę osobą prywatną. Nie przewidział bowiem z pewnością, że Zeus przydzieli mi tak wiele w życiu, w którym teraz bóg mnie umieścił. Lecz, jako że wstyd by mi było, gdybym jako władca miał mniej cnoty, niż jako zwykły obywatel, dałem wam nieświadomie przykład mej własnej gburowatości, chociaż nie było takiej potrzeby. I inne jeszcze prawo Platona, jak myślę, uczyniło mnie nienawistnym w waszych oczach. Mam tu na myśli te prawo, które mówi, że ci, którzy rządzą, a także i starcy powinni ćwiczyć się w szacunku dla innych i w samo opanowaniu z zamiarem dania przykładu dla mas, które obserwując to, sami właściwie poprowadzą swe życie. Teraz zaś, kiedy ja sam, lub raczej w towarzystwie kilku zaledwie jeszcze, kroczę tą ścieżką, przyniosło to zgoła zupełnie inne wyniki i przyczyniło się do zarzutów przeciwko mnie. Ponieważ jest nas tu zaledwie siedmiu w waszym mieście – obcych i przybyszów. Chociaż, tak naprawdę jeden z nas jest waszym współobywatelem i współziomkiem, człowiekiem drogim i mnie i Hermesowi, doskonałym w prowadzeniu dysput.9 I nie mamy tutaj z nikim interesów, ani nie chadzamy drogami innymi, niż te, które prowadzą do świątyń bogów i rzadko, i to nie wszyscy z nas, chadzamy do teatrów, odkąd to przystąpiliśmy do wyznawania najhaniebniejszego sposobu bycia i dążymy do najmniej popularnego w życiu celu i samego życia kresu. Mądrzy Grecy z pewnością zezwolą mi na powiedzenie tutaj kilku powiedzonek, powszechnych między wami, jako, że nie znam innych sposobów ukazania wam, wokół czego krążą me myśli. Stanęliśmy zatem w połowie drogi, tak wysoce cenimy sobie sposobność rozjątrzenia sporu z wami i dania wam okazji do znielubienia nas, podczas, gdy powinniśmy byli raczej próbować podlizywać się wam i schlebiać. „Taki – to – a – taki uciskał tego – to – a –tego”. Głupcy! Jaki jest w donosicielstwie wasz interes?! Kiedy było w waszej mocy, by wygrać jego dobrą wolę, poprzez zostanie towarzyszem w jego „złym postępowaniu”, najpierw pozwoliliście rozejść się zyskom, poza tym doprowadziliście do nienawiści. I kiedy to czyniliście wydawało się wam, że czynicie dobrze i dbacie o własne sprawy. Ale powinniście pomyśleć, iż gdy ludzie są krzywdzeni, nie każdy od razu oskarża urzędników, ale ludzi, którzy go skrzywdzili, lecz człowiek, który pragnie czynienia zła i przeszkodzono mu w tym, nie oskarży swej potencjalnej ofiary, lecz zwróci swą skargę przeciw urzędnikom.

XX


„To kiedy było w twej mocy z pomocą rozsądnych wniosków mogłeś powstrzymać się od zmuszania nas do robienia rzeczy słusznych, kiedy mogłeś pozwolić każdemu, aby robił cokolwiek tylko ma ochotę i możliwości zrobić” – ponieważ charakter tego miasta jest z pewnością takowy – nadmiernie niezależny – czy wy, w takim razie – mówię – nie jesteście w stanie zrozumieć i dojść do tego, że obywatele powinni być mądrze rządzeni?
– „Czyż nigdy nie zauważyłeś, jak wielką dumę i niezależność mają obywatele naszego miasta – nawet na samych dołach pomiędzy osłami i wielbłądami. Ludzie, którzy je wynajmują, nawet te podłe zwierzęta prowadzą poprzez portyki, jakby były pannami młodymi. Wszak niezadaszone aleje i szerokie promenady zostały zbudowane nie dla użytku jucznych osłów, ale przede wszystkim na pokaz i jako dowód naszej szczodrej ręki, lecz w swej niezależności osły preferują portyki i nikt ich od nich nie trzyma z dala, ni nie wypędza, chociaż może powinny być stamtąd dla strachu pędzone, tak niezależne jest nasze miasto! A ty w dodatku myślisz sobie, że nawet młodzieńcy powinni siedzieć cicho i, o ile to w ogóle możliwe, powinni myśleć, to, co tobie jest miłe i za każdą cenę mówić, to, co przyjemnie ci słuchać. Ale to jest właśnie ich niezależność, że lubują się w ucztach, że zawsze wyglądają przystojnie, zaś w czasie igrzysk ucztują więcej jeszcze, niźli zazwyczaj”.
XXI
Dawno temu mieszkańcy Tarentu musieli zapłacić karę Rzymianom za takie dowcipkowanie, ponieważ, pijani podczas Dionizjów, obrazili rzymskich posłów. Lecz wy jesteście, z całym szacunkiem, bardziej szczęśliwi niż Tarentyjczycy, gdyż wy pozwalacie sobie i folgujecie przez cały rok, nie zaś jedynie przez parę dni i zamiast obcych ambasadorów obrażacie swego własnego Suwerena! Tak – zarówno gęsty zarost na jego podbródku, jak i godła bite na jego monetach. Doskonała robota, o mądrzy obywatele! Zarówno ci, którzy urządzają sobie takie zbytki, jak i ci, którzy napędzają błazeństwa i chcą za nie płacić. Oczywiste jest bowiem, że pokazywanie ich i puszczanie w obieg [tych żartów] sprawia przyjemność twórcy, podczas gdy cała reszta znajduje przyjemność w słuchaniu i oglądaniu dowcipów tego rodzaju. Podzielam wraz z wami przyjemności płynące z takiej jedności – dobrze wychodzi wam jedność w tego typu sprawach. Nie jest bowiem sprawą ani dodającą godności, ani też godną pozazdroszczenia karanie i upominanie rozpusty i rozpasania młodości. Każdy bowiem, ograbiając ludzi z mocy robienia wszystkiego podług własnej woli i mówienia podług własnej myśli, ograniczyłby pierwszą zasadę wolności. Dlatego, odkąd wiadomo jest, że ludność powinna być z wszelkim szacunkiem niezależna, postąpiliście słusznie, w pierwszym rzędzie pozwalając kobietom, aby same sobą rozporządzały, co uczyniliście jednak licząc na zysk, gdyż przez tę ich niezależność stały się rozwiązłe aż do przesady; po drugie, kiedy powierzyliście im rodzenie dzieci, ze strachu, aby nie doświadczyły w przyszłości cięższej władzy, co według was zamieniłoby je w niewolników, nie pozwoliliście nauczyć ich, gdy byli młodzi szacunku dla starszych, gdyż baliście się, aby pod wpływem tego „złego nawyku”, nie okazywali później zbytniego szacunku urzędnikom i aby nie stali się dobrze utemperowani i wychowani, więc zanim ich tego nauczono, zepsuliście młodzież zupełnie. Jaki tedy kobiety mają wpływ na swe dzieci? Uczą je, aby czciły te same rzeczy, które i one czczą, dostarczając sobie przyjemności, co jest, jak wam się wydaje czymś najbardziej błogosławionym i honorowym, nie tylko w rzeczywistości u ludzi, ale i u zwierzyny. To z tego powodu, jak sadzę, jesteście tak wielce szczęśliwi, gdyż odrzuciliście wszelkie formy zniewolenia, w pierwszym rzędzie zniewolenie przez bogów, po drugie zniewolenie przez ustanowione prawa, po trzecie wreszcie mnie samego odrzuciliście, wszak to ja stoję na straży praw. Byłbym zaiste prawdziwym dziwakiem, jeśli, gdy bogowie znoszą jakoś to miasto będące tak wybujałe i niezależne i nie karzą go należycie, był zagniewany i dotknięty. Ponieważ jestem też pewien, że bogowie podzielają wraz ze mną oburzenie z powodu tego braku szacunku, który został mi okazany w tym mieście.

XXI


„J” [Ξ], mówią obywatele, nigdy nie skrzywdził naszego miasta, ani też nie uczynił tego nigdy „Kappa” [K]. Znaczenie tej zagadki, którą wymyśliła wasza mądrość była trudna do zrozumienia, ale teraz otrzymałem informatorów z waszego miasta, którzy wytłumaczyli mi, że to są pierwsze litery imion, które reprezentować mają Chrystusa, jakoby ulubieńca Konstantyna. Musicie mnie jednak znosić, podczas gdy ja mówię otwarcie i szczerze. W jednej rzeczy Konstantyn skrzywdził was, gdy ustanowił mnie Cezarem, zamiast zabić. Co do reszty, to może chcielibyście, żeby bogowie, wraz z wszystkimi obywatelami Rzymu doświadczyli i was chciwością wielu takich Konstantynów, czy też powinienem raczej powiedzieć chciwością wielu jego przyjaciół. Ponieważ ten człowiek był moim krewnym bardzo mi drogim, ale po tym, jak uczynił ze mnie swego nieprzyjaciela, zamiast wybrania przyjaźni, bogowie z najwyższą życzliwością rozsądzili nasze zarzuty w stosunku do siebie, ja osobiście dowiodłem, że byłem mu bardziej lojalnym przyjacielem, niż on tego ode mnie oczekiwał, zanim stałem się mu wrogiem. Dlaczego zatem uważacie, że drażnicie mnie wysławianiem jego imienia, podczas, gdy naprawdę złości mnie hańbienie jego czci! Ale co do Chrystusa, którego kochacie i przyjęliście go na patrona waszego miasta zamiast Zeusa i Dafne i Kalliope, którzy objawili wasze sprytne zamiary. Czcigodni obywatele Emessy, którzy tak długo modlili się do Chrystusa z wielką chęcią podłożyli ogień pod grobowce Galilejczyków. Ale których obywateli Emessy kiedykolwiek uraziłem? Tym niemniej jednak uraziłem wielu z was, mogę właściwie powiedzieć, że wszystkich niemalże, senat, zamożnych obywateli, cały lud. Inni z kolei, którzy są bezbożnikami, nienawidzą mnie najbardziej chyba, czy też raczej wszyscy nienawidzą mnie jednako, gdyż widzą, że obstaję przy tradycyjnych obrządkach świętych, których przestrzegali nasi ojcowie, bogacze nienawidzą mnie, gdyż nie pozwoliłem sprzedawać wszystkich towarów za maksymalną cenę, lecz wszyscy razem nienawidzicie mnie najbardziej z powodu tancerzy i teatru, nie dlatego, żebym pozbawiał kogoś tych przyjemności, ale dla tego, że mnie samego mało one obchodzą – tyle co rechotanie żab w stawie. Czyż zatem nie jest naturalne, że oskarżam sam siebie, skoro dostarczyłem wam wiele słusznych powodów, aby mnie nienawidzić? XXII Rzymianin Katon, czy on nosił brodę, tego jednakże nie wiem, ale zasługuje na pochwałę w porównaniu z każdym, kogo rozpiera duma z powodu swego umiaru i szlachetności duszy i przede wszystkim odwagi, zatem on, jak mówię, odwiedził raz to ludne, bogate i luksusowe miasto i kiedy ujrzał młodzieńców już na przedmieściach zbliżających się w całej okazałości, a z nimi też i urzędników miejskich, ciągnących jakby na defiladę wojskową; pomyślał sobie, że wasi przodkowie przygotowali to wszystko, aby go uczcić. Toteż szybko zeskoczył z wierzchowca i podszedł do nich, czując jednocześnie zakłopotanie, że jego przyjaciele, którzy uprzedzili Antiocheńczyków, że zbliża się Katon, spowodowali, iż ci wylegli mu na spotkanie. I kiedy on będąc w tym położeniu odczuwał zawstydzenie i nawet rumienił się, gimnazjarcha podbiegł do niego i wykrzyknął: „Przybyszu, gdzie jest Demetriusz?”. Ów Demetriusz był wyzwoleńcem z Pompejów, który doszedł do wielkiej fortuny, a jeśli chcecie wiedzieć, ile miał pieniędzy, ponieważ przypuszczam, że z tego, co wam opowiadam, najbardziej interesuje was właśnie to, powiem wam zamiast tego, kto opowiedział tę historię. Damophilus z Bitynii pisywał utwory w tym stylu, dzięki temu, że z rozmaitych książek wybierał wiele anegdot i kompilował opowieści, które wielce zachwycały każdego, kto lubuje się w plotkach, starego, czy młodego. Ponieważ starość ożywia się zazwyczaj w plotkach miłosnych, które to miłostki są naturalne młodzieży i dlatego sądzę, że i starzy i młodzi jednako lubują się w plotkach.

XXIII


Ale wróćmy już do naszego Katona. Czy chcecie, abym powiedział wam, jak pozdrowił on tego waszego gimnazjarchę? Tylko nie myślcie sobie, że chcę w ten sposób zniesławić wasze miasto, ponieważ ta historia nie jest mego autorstwa. Jeśli nawet jakaś pogłoska dotarła i do waszych uszu, o człowieku z Cheronei, należącym do tej bezwartościowej klasy ludzi, którzy przez szubrawców zwani są filozofami, ja sam nigdy nie osiągnąłem tego, chociaż w swej ignorancji uważałem się zawsze za członka filozoficznej braci i mniemałem mieć w tym swój udział – cóż więc – jak powiedziałem, Katon nie odpowiedział w słowach, lecz tylko zapłakał głośno, jak człowiek dotknięty szaleństwem i pozbawiony zmysłów, po czym powiedział jeno: „Niestety nieszczęsne to miasto”! Po czym odjechał.

XXIV


Dlatego teraz nie dziwcie się, że czuję w stosunku do was to, co czuję, jako, że jestem jeszcze dużo bardziej niecywilizowanym człekiem niźli on, bardziej dzikim, zawziętym, w takim stosunku, w jakim Celtowie są bardziej niż Rzymianie. Urodził się [Katon] w Rzymie i żył pośród rzymskich obywateli aż do starości. Ale co do mnie, to musiałem obcować z Celtami, Germanami i w lasach Hercyńskich dopóki nie zostałem uznany za dorosłego człeka, do tego momentu spędziłem tam mnóstwo czasu, jak jakiś łowca współpracujący i zarazem miotający się między dzikimi bestiami. Tam zaś spotkałem się z ludźmi o charakterze nie nawykłym do pochlebstw i zalecania się władzy, lecz do zachowania pełnego prostoty i szczerości w stosunku do wszystkich ludzi bez wyjątku. Następnie po moim takim wychowaniu, jakie odebrałem w dzieciństwie, moje drogi, jako młodzieńca, zabrały mnie poprzez dyskusje z Platonem i Arystotelesem, którzy nie są zupełnie odpowiedni do czytywania we wspólnotach, w których myśli się, że stan ich konta i luksus czynią człowieka najszczęśliwszym. Następnie musiałem ciężko pracować pomiędzy najbardziej wojowniczymi i mężnymi ze wszystkich narodów, gdzie mężowie słyszą o Afrodycie, bogini małżeństwa, tylko po to, aby posiąść żonę i mieć potomstwo, zaś o Dionizosie Gaszącym Pragnienie, tylko tyle [słyszą] ile potrzeba, by wypić tyle wina, ile każdy można w jednym łyku. A do ich teatrów nie ma dostępu żadna rozpusta, ni zuchwalstwo, ani też żaden mąż nie tańczy cordaxa na scenie.

XXV


Historia opowiada o pewnym mężu z Kapadocji, skazanym na wygnanie do tego miejsca, o człowieku, który mieszkał w waszym mieście w domu złotnika – wiecie oczywiście doskonale o kim mówię – i nauczył się tutaj, że nie powinien utrzymywać kontaktów z kobietami, miast tego zwrócić uwagę na młodzieńców. I po życiu i cierpieniu, nie wiem doprawdy czego, udał się do króla tamtego kraju, wszczął z nim rozmowę, aby opowiedzieć mu o waszych zwyczajach, liczbie tancerzy i innych tego typu wspaniałościach i w końcu, kiedy tenże potrzebował cotylisty, znacie ten wyraz i rzecz, która się z nim wiąże także, zaprosił go także stąd, z powodu jego umiłowania dla prostego stylu życia, ale odkąd został raz zaproszony do pałacu, kiedy tancerze rozpoczęli swe tańce w teatrze, Celtowie opuścili przedstawienie, uważając tancerzy za ludzi dotkniętych jakąś fałszywą egzaltacją. A i teatr wydawał się ludziom w tym kraju wysoce śmieszny, tak jak z resztą wydaje się on śmieszny i mnie, ale podczas gdy u Celtów było kilku ośmieszających wielu, to ja tutaj znoszę wraz z kilku mymi towarzyszami rzeczy ośmieszające nas wszystkich.

XXVI


To jest fakt, z powodu którego nie czuję się obrażony. Lecz rzeczywiście, byłoby niedorzecznością dla mnie, gdybym nie zrobił najlepszego użytku z obecnego stanu rzeczy, po tym, jak tak wspaniale żyło mi się między Celtami. Ponieważ oni kochali mnie tak bardzo, ze względu na podobieństwo naszych poglądów, że nie tylko wzięliby sprawy w swoje ręce w mojej obronie, gdyby zachodziła taka konieczność, ale też dali mi wielkie sumy pieniężne, a gdy chciałem odmówić i nie przyjąć ich daru, niemal zmusili mnie do tego i we wszystkich mych działaniach są gotowi podporządkować się mej woli. A co jest najbardziej zachwycające ze wszystkiego to fakt, że wielki rozgłos towarzyszył mi stamtąd aż do tego miasta i wszyscy mężowie proklamowali mnie dzielnym, mądrym i sprawiedliwym, nie tylko strasznym w spotkaniu wojennym, ale także zręcznym w obracaniu pokoju na swą korzyść, przystępnym i łagodnie nastrojonym. A wy wysłaliście im wiadomości, że przeze mnie świat wywrócony został do góry nogami, podczas gdy ja nie mam świadomości wywracania do góry nogami czegokolwiek, dobrowolnie, czy niedobrowolnie, po drugie, że powinienem skręcać sznury z własnej brody i że jestem nieprzyjacielem „J” (Ξ) i „Kappa” (K). Ponadto kłamliwie oskarżyliście mieszkańców sąsiednich miast, które są uświęcone i są dobrymi sługami bóstw, tak jak i ja, o produkcję tych satyr przeciwko mnie, podczas gdy ja wiem dobrze, że te miasta kochają mnie bardziej niźli swych własnych synów, gdyż oni od razu przywrócili z powrotem wszystkie świątynie bogów i zburzyli grobowce bezbożnego, na znak, który dałem im dzień wcześniej i tak byli tym podekscytowani i wychwalali mnie w swych sercach, że zaatakowali miejsca kultu bezbożnego z większą gwałtownością, niż mógłbym sobie tego życzyć.


XXVII


A teraz rozważcie swe własne zachowanie. Wielu z was poprzewracało ołtarze bogów, dopiero co wzniesione i z wielkim trudem moje pobłażliwe usposobienie przywróciło wśród was porządek. A kiedy zaś odesłałem ciało z Dafne, niektórzy z was, w pokucie za wasze zachowanie względem bogów, przekazało świątynię w Dafne tym, którzy zostali skrzywdzeni z powodu relikwii ciała, które tam było złożone, ale reszta z was, nie wiem, czy przypadkiem, czy też celowo, podłożyła pod świątynię ogień, który przyjezdnych przejął taką zgrozą, ale przyniósł zadowolenie rzeszom waszych obywateli. Fakt ten został ponadto zignorowany i do dzisiaj jest ignorowany przez wasz Senat. Teraz zaś, w mej opinii, nawet przed tym pożarem bóg opuścił świątynię, gdyż gdy wszedłem tam po raz pierwszy, święty wizerunek boga dał mi tego znak. Wołam wielkiego Heliosa, by zaopatrzył mnie w świadectwo tego, przed wszystkimi niedowiarkami. A teraz zamierzam przypomnieć wam jeszcze jeden powód waszej do mnie nienawiści, aby też sam siebie obrazić – rzecz, która zwykle wychodzi mi całkiem dobrze – by zarówno oskarżyć się, jak i samego siebie winić co do powodów tej nienawiści.

XXVIII


W dziesiątym miesiącu, według waszej rachuby – Loos, tak zdaje się go nazywacie, odbywa się święto, ustanowione przez waszych ojców, na cześć tego boga i było waszym obowiązkiem by gorliwie uczestniczyć w odwiedzinach w Dafne. Stosownie do tego, spieszyłem tam ze świątyni Zeusa Kasyjskiego, myśląc, że w przybytku w Dafne, czy gdziekolwiek, będę mógł cieszyć wzrok widokiem waszego bogactwa i ducha publicznego. I już widziałem w myślach, jakaż to będzie procesja, jak oglądałbym ją w wizjach, zwierzęta ofiarne, libacje, chóry na cześć bóstwa, kadzidła i młodzież waszego miasta otaczająca ołtarz, ich dusze ozdabiające z całą świętością przybytek, a ich samych odzianych w biel i we wspaniałą, odświętną odzież. Lecz gdy tylko wszedłem do świątyni nie ujrzałem ni kadzidła, nawet jednego ciasta ofiarnego, ni też żadnego ofiarnego zwierzęcia. W tym momencie zdziwiłem się niepomiernie i pomyślałem, żem jeszcze na zewnątrz sanktuarium i świętego okręgu, że czekacie tylko na znak ode mnie, czyniąc mi ten zaszczyt, jako że jestem wszak pontifex maximus. Lecz kiedym począł wypytywać, jakie ofiary miasto przeznaczyło aby odprawić doroczne święto na cześć boga, kapłan odrzekł mi: „Ja sam przyniosłem z mego własnego domu gęś, aby ofiarować ją bogu, ale miasto już nie ofiarowuje nic i nie czyni żadnych przygotowań”.

XXIX


Z tego powodu jak widać mając talent do zyskiwania sobie wrogów, wygłosiłem w senacie bardzo niewłaściwą mowę, którą może właściwie by było teraz zacytować: „To zaiste straszna rzecz” – powiedziałem – „To tak ważne miasto dba o bogów mniej, niż jakaś wieś na granicy Pontu. Wasze miasto posiada dziesięć tysięcy parceli prywatnej ziemi, a jednak, gdy nadchodzi doroczne święto na cześć boga, którego wszak czcili ojcowie miasta, święto obchodzone po raz pierwszy, odkąd bogowie rozwiali tę chmurę ateizmu, miasto nie dostarczyło dla swej własnej korzyści nawet jednego ptaszka, chociaż powinno, o ile to możliwe poświęcić wołu z każdej dzielnicy [tribus], a jeśli byłoby to za trudne, przynajmniej całe miasto powinno za wszelką cenę zaofiarować bogu choć jednego byka, dla swej własnej korzyści. Jeszcze każdy z was z radością wydaje pieniądze na obiady i bankiety i wiem bardzo dobrze, że wielu z was trwoni znaczne sumy pieniędzy podczas świąt majowych. Niemniej jednak, w waszej własnej sprawie i w sprawie dobrobytu tego miasta, żaden z obywateli nie ofiaruje ni prywatnej ofiary, ani też miasto nie ofiaruje ofiary publicznej, tylko jeden jedyny kapłan. Powinien on, aby było godnie i sprawiedliwie, pójść do domu niosąc ze sobą mnóstwo porcji zwierzyny, ofiarowanej przez was bogu. Obowiązek nadany przez bogów kapłanowi jest taki, aby czynić im honory, zaszczycając swym szlachetnym charakterem i praktyką osobistego męstwa, ale też ma być należnie wynagradzany za swe usługi, a miastu wypada, tak myślę, ofiarować ofiary tak publiczne, jak i prywatne. Ale dzieje się tak, że każdy z was zezwala swym żonom wynieść sobie wszystko z domu do Galilejczyków i kiedy wasze żony karmią biedaków na wasz koszt, wzbudzają w nich wielki podziw dla bezbożników wśród tych, którzy są w takich datków potrzebie, i taka jest, jak myślę, większa część waszej ludności; podczas gdy wy, w waszym mniemaniu nie robicie niczego niewłaściwego, kiedy w pierwszej kolejności nie dbacie o bogów i żaden z będących w potrzebie nie idzie nawet w pobliże świątyń – bo niczego tam nie znajdzie, myślę, co zaspokoiłoby jego głód, a jeszcze i to, że każdy z was wyprawiając urodziny przygotowuje śniadanie i obiad bez żadnej wstrzemięźliwości i prosi swych przyjaciół do suto zastawionego stołu, podczas gdy w czasie dorocznego święta nikt nie dostarczył nawet oliwy do lampy w świątyni, ani nie uczynił libacji, ani nie dał zwierzyny na ofiarę, ni kadzidła. Teraz to doprawdy nie wiem, jaki dobry człek mógłby wycierpieć widząc takie rzeczy w waszym mieście, zaś ja ze swej strony uważam, że to uwłacza także i samym bogom”.

XXX


To, jak pamiętam, powiedziałem wówczas w senacie i bóg niech poświadczy, że nie kłamałem – a chciałbym powiedzieć, że to nie była prawda! On zaś porzucił już był wasze przedmieścia, które ochraniał tak długo, jak i ponownie, podczas nawałnic i gwałtów, kiedy odwrócił w niewłaściwym kierunku myśli tych, którzy wtedy byli u władzy i zniewolił ich ręce. Ale postąpiłem głupio czyniąc was sobie nienawistnym. Powinienem raczej zachować ciszę, jak myślę, tak jak postąpiło wielu, którzy przybyli tutaj wraz ze mną i nie powinienem być wścibski i wyszukujący błędy. Ale ja wylałem na wasze głowy wszystkie te wymówki nie w celu i nie z powodu mego porywczego temperamentu, czy śmiesznego pragnienia schlebiania komukolwiek, dlatego zapewne nie uwierzono mi, że mówiłem to z dobrej woli, lecz ja, jak sądzę, mówiłem to dla szacunku wobec pobożności i ze szczerego serca dla was, a to jest najbardziej niedorzeczną formą schlebiania. Dlatego traktujecie mnie sprawiedliwie tylko wówczas, gdy chodzi o bronienie samych siebie przed mymi słowami krytyki i wybranie innego pola dla obrony. Ponieważ obraziłem was pod statuą boga i jego wizerunku świętego w obecności kilku świadków, lecz wy zaś obraziliście mnie na rynku, w obecności całej społeczności i z pomocą obywateli, pomocnych w układaniu takich dowcipnych powiedzonek jak te wasze. Musicie przeto dobrze wiedzieć, że wy wszyscy, ci którzy układali o mnie te wierszyki, jak i ci, którzy ich słuchali, jesteście jednakowo odpowiedzialni, ci którzy słuchali z przyjemnością tych zniesławiających mnie obelg, mieli z tego równą przyjemność, chociaż narobił sobie mniej kłopotu niż mówiący, musi dzielić się z nim winą.

XXXI


Przez całe miasto wówczas, kiedy zarówno słuchaliście, jak i wypowiadaliście te wszystkie żarty, które wymyślono o tej mej nędznej brodzie i o tym, że nigdy nie pokazywałem, ani też nie pokażę pomiędzy wami stylu życia jakim wy żyjecie i chcielibyście, aby żyli też i nim ci, którzy wami zarządzają. Dalej – z całym szacunkiem do żartów, które zarówno prywatnie, jak i publicznie wylaliście na mą głowę, gdy to ośmieszyliście mnie w wierszu anapestycznym, o to mam również żal do samego siebie, że zezwoliłem wam używać tych sposobów otwarcie i szczerze, dlatego nie uczynię wam z tego powodu żadnej krzywdy, ani nie zgładzę, ani pobiję, ani w kajdany zakuję i też nie uwiężę, jak i nie ukarzę was w żaden inny sposób. Dlaczego właściwie powinienem? Pokazuję się wam w towarzystwie przyjaciół, zachowujących się z pełną trzeźwością – zwracam do was swój wzrok zmartwiony i smutny – zawiodłem w ukazaniu wam jakichś pięknych spektakli; postanowiłem opuścić to miasto, odejść stąd, nie dlatego, że spodziewam się, że będę traktowany z szacunkiem przez tych, do których zdążam, ale z powodu, iż sadzę, że bardziej pożądane jest, w przypadku, gdybym ostatecznie zawiódł w pokazaniu im się jako człowiek honorowy i dobry, nie chciałbym dzielić z nikim tych smutnych owoców sporu i nie drażnić tego szczęśliwego miasta złym smrodem umiaru i trzeźwości mojej i moich przyjaciół.

XXXII


Niejeden z nas kupił sobie pole, albo ogród w waszym mieście, albo zbudował dom, albo ożenił się, albo pożądał bogactwa Asyrii, albo uzyskał sądowy patronat; nie pozwoliliśmy nikomu z urzędników, aby wywierali dzięki nam jakikolwiek wpływ, ani nie nakazaliśmy, aby lud zarzucił swe bankiety i spektakle. Nie – raczej zdobyliśmy dla nich ich luksusowy spokój, odkąd to brak już tu biedy i niedostatku, mają czas na komponowanie swych anapetów przeciwko autorowi ich dobrobytu. Ja nawet nie pobrałem od was waluty w złocie, ani też wymaganej w srebrze, ani nie podniosłem trybutu, ale w dodatku do zaległości [fiskalnych], 1/5 zwykłych podatków we wszystkich przypadkach złagodziłem. Ponadto, nie sądzę, że wystarczy, bym sam praktykował opanowanie, lecz mam także woźnego sądowego, który, na Zeusa i innych bogów, jest naprawdę umiarkowany, jak myślę, i on został przez was zelżony, ponieważ, jako człowiek podeszły wiekiem będąc nieznacznie łysym z przodu, w swej perwersji wzbrania się przed noszeniem włosów z tyłu długich, jak Homer opisał, iż robili Abantynowie. A mam na swym dworze dwóch czy trzech mężów, którzy wcale nie są gorsi od niego, nawet czterech czy pięciu, jeśli chcecie.

XXXIII


Natomiast co do mego wuja i imiennika, to czyż on nie rządził wami najsprawiedliwiej tak długo, jak bogowie zezwalali mu pozostawać ze mną i asystować mi w mej pracy? Czyż nie administrował on, z najwyższą przezornością interesami miasta? Co do mnie, to myślałem, że to są wspaniałe rzeczy, mam na myśli łagodność i umiar tych, którzy rządzą i sądziłem, że sam praktykując je, zyskam sobie w waszych oczach podziw. Ale odkąd długość mej brody jest dla was wielce denerwująca i me nieuczesane loki i fakt, że nie przywiązuję wagi do pojawiania się w teatrach i że wymagam od ludzi czci, gdy są w świątyniach, ale najbardziej denerwuje was moja stała obecność na rozprawach sądowych i fakt, że próbuję wygnać zachłanność z placów handlowych. Dlatego z chęcią opuszczam to miasto, zostawiając je wam samym. Ponieważ zmiana przyzwyczajeń dla człowieka w podeszłym wieku nie jest łatwa, tak jak i ucieczka przeznaczeniu. Jest to opisane w przypowieści o orle. Historia ta idzie tak, że orzeł miał kiedyś ton [głosu] jak i inne ptaki, ale usiłował zarżeć jak nieustraszony ogier, ale kiedy zapomniał swego poprzedniego głosu, nie mógł zaś całkiem osiągnąć tego, który osiągnąć zamierzał, został pozbawiony obydwu i odtąd głos, jaki z siebie wydaje, jest mniej muzykalny, niźli u innych ptaków. To jest właśnie to przeznaczenie, którego pragnąłbym uniknąć, nie zdołam bowiem już przestać być gburowaty i zacząć być doskonały, a to dlatego, że, jak zauważyliście sami, jestem, taka wola Niebios, blisko wieku, w którym „na mej głowie białe włosy mieszają się z czarnymi”, jak mawiał poeta z Teos.

XXXIV


Ale dość już tego! Od teraz, na Zeusa, boga placów targowych i opiekuna miasta, dajcie mi sprawozdanie waszej niewdzięczności. Czy kiedykolwiek zostaliście skrzywdzeni przeze mnie w jakikolwiek sposób, tak jako wspólnota, jak i indywidualnie i czy to dlatego, że nie macie możności, by mścić się otwarcie, napadacie na mnie na swych rynkach w anapanestycznych strofach, tak jak tylko komedianci zwykli byli czynić wyciągając Herkulesa i Dionizjosa na scenę i robiąc z nich spektakl? Lub czyż możecie chociaż powiedzieć chociaż, że nie powstrzymałem się od jakiegoś przykrego zachowania względem was, albo, że nie powstrzymałem się przed mówieniem o was źle, że teraz musicie bronić się tymi samymi metodami? Jaka jest, pytam, przyczyna waszego wrogiego nastawienia i nienawiści względem mnie? Ponieważ ja osobiście jestem pewny, że nie uczyniłem żadnej strasznej, czy nieuleczalnej rzeczy żadnemu z was, ani nikomu oddzielnie, ani też miastu jako całości, ani też nie wypowiedziałem się jakimś lekceważącym słowem, ale wręcz chwaliłem was, chociaż powinienem czuć się upoważniony [aby was zganić]. Nadałem wam nawet pewne korzyści, naturalnie nie byłem w stanie, tak jak pragnę, jak tylko mogę, zadowolić wszystkich. Ale niemożliwe jest, jak dobrze wiecie zarówno obniżyć wszystkie podatki ich płatnikom, jak i dać darowizny wszystkim, którzy są do tego przyzwyczajeni. Dlatego, kiedy wydaje się, że nie zmniejszyłem żadnej z publicznych składek, do których wpłaty szkatuła cesarska jest przyzwyczajona, ale zmniejszyłem niemało z waszych podatków, czyż ta sprawa [waszej nienawiści ku mnie] nie wydaje się zagadką?

XXXV


Jednakże, powinienem milczeć o tym wszystkim, co uczyniłem dla wspólnoty mych poddanych, ażeby nie wydawało się, że celowo wyśpiewuję własne pochwały swymi własnymi ustami, po ogłoszeniu, że powinienem wylać na swą głowę wiele najbardziej obraźliwych zniewag. Ale co do mych działań z całym szacunkiem względem was, jako osób, które, chociaż ich maniery były nierozważne i głupie, nigdy nie zasługiwały na odpłacenie się przeze mnie niewdzięcznością, co, gdyby się stało, byłoby większym zarzutem przeciwko mnie i zarzuty te byłyby dużo surowsze niż te, o których mówiłem wcześniej, mam na myśli te, które odnoszą się do mego zaniedbanego wyglądu i braku wdzięku, jako, że byłyby dużo mocniejsze, gdyż miałyby odniesienie do duszy. Zanim was tutaj odwiedziłem, chwaliłem was wszelkimi możliwymi słowami, bez czekania na faktyczną konfrontację z rzeczywistością, ani nie rozważałem, jak powinniśmy się zachowywać wzajemnie względem siebie, jako, że sadziłem, że jesteście synami Greków, zaś ja sam, pomimo, że moja rodzina pochodzi z Tracji, jestem Grekiem jeśli chodzi o zwyczaje, sądziłem przeto, że winniśmy sobie wzajemny szacunek z najbardziej możliwą sympatią. Ten przykład, iż tak zaryzykowałem, musi dlatego zostać zaliczony jako zarzut przeciwko mnie. Następnie, kiedy to przysłaliście do mnie poselstwo – które przybyło nie tylko później niż wszystkie inne poselstwa, lecz nawet później niż Aleksandryjczyków, którzy mieszkają w Egipcie – złagodziłem duże sumy złota, jako też i srebra i cały trybut, który płaciliście oddzielnie od innych miast i co więcej powiększyłem rejestr Senatu waszego miasta do dwustu ludzi i nie oszczędzałem na żadnym człowieku, ponieważ chciałem, aby wasze miasto było większe i potężniejsze niż dotychczas.


XXXVI


Dlatego dałem wam możliwość wybrania w skład waszego senatu najbogatszych obywateli, tych, którzy zarządzają mymi własnymi dobrami i mają obowiązek bicia monety. Wy jednakże nie skorzystaliście ze sposobności i nie wybraliście zdolnych ludzi pomiędzy tymi, lecz chwyciliście się okazji do zachowania się jak miasto nie uporządkowane w jakikolwiek sposób, co chociaż było zgodne z waszym charakterem. Czy chcecie, abym przypomniał wam jeden przykład? Mianowaliście senatora i, zanim jego imię znalazło się w rejestrze, a jego charakter wciąż był badany, przeznaczyłeś go do sprawowania funkcji publicznej. Wtedy też wyciągnęliście z rynku innego człeka, który był biedny i który w każdym innym mieście zostałby policzony do klasy ludzi, określanych mianem szumowin, ale który między wami, odkąd jesteście nadmiernie mądrzy i wymieniacie złoto na śmieci, cieszy się umiarkowanym losem. Takiego to człeka wybraliście sobie na kolegę! Wiele z tych obraźliwych czynów odnosi się do nominacji, a kiedy nie dałem na wszystkie zgody, nie tylko, że zostałem pozbawiony podziękowań za całe wyświadczone wam dobrodziejstwo, ale też poniosłem konsekwencje waszej niechęci, niby na konto tego, że powstrzymałem się od sprawiedliwości.

XXXVII


To wszystko to były błahe sprawy i nie mogły, jak dotąd, uczynić miasto mi wrogim. Ale me największe przewinienie, które wzbudziło w was gwałtowną nienawiść było takie. Gdy przybyłem pomiędzy wasz lud do teatru, ci, którzy byli uciskani przez bogatych, od razu poczęli krzyczeć: „Wszystkiego pełno! Wszystko drogie!”. Następnego dnia przeprowadziłem rozmowę z waszymi najpotężniejszymi obywatelami, próbując wyperswadować im, iż lepiej jest wzgardzić niesprawiedliwym zyskiem z dobrodziejstwem dla obywateli, jak i obcych przebywających w waszym mieście. A oni zaś obiecali, że zajmą się tą sprawą, lecz w ciągu trzech najbliższych miesięcy nie otrzymałem żadnej wiadomości w tej sprawie i czekałem, lecz oni zlekceważyli tę sprawę i to w taki sposób, że nikt nie przypuszczał, iż to w ogóle możliwe. Stwierdziwszy, że głos ludu mówi prawdę i rynek cierpi nie z powodu braku towarów, lecz w wyniku chciwości bogaczy, ustanowiłem i podałem do publicznej wiadomości odpowiednią cenę każdego produktu. Ponieważ zaś owi posiadacze mieli dość wszystkiego – i wina i oliwy i wszelakich dóbr – zboża jednak rzeczywiście nie dostawało, jako, że zbiory wypadły marnie z powodu posuchy, posłałem do Chalcydy, do Hierapolis, do miast okolicznych; sprowadziłem stamtąd czterysta tysięcy miar. A kiedy i to zostało zużyte, dostarczyłem najpierw piętnaście, potem siedem i ostatnio jeszcze dziesięć tysięcy tak zwanych modii – wszystko z moich majątków prywatnych. Przekazałem miastu również pszenicę z Egiptu, ustanawiając cenę za piętnaście miar taką, jaka wcześniej była za miar dziesięć. Płacono zaś tego lata za dziesięć miar sztukę złota; należało oczekiwać, że w porze roku gdy, jak mówi beocki poeta: „okrutną jest rzeczą dla głodu, trzymać go w chałupie” przyjdzie głód, za ten pieniądz otrzyma się ledwie miar pięć i to z wdzięcznością, zwłaszcza, gdy zima przyszłaby szczególnie surowa.

XXXVIII


A co czynili wasi bogaci obywatele? Pszenicę, którą mieli schowaną po wsiach, potajemnie sprzedawali drożej, każąc społeczeństwu pokrywać swe straty! Zaś rezultat jest taki, że nie tylko ludzie z miasta, ale głównie ze wsi tłoczą się, aby kupić chleb, który jest jedynym towarem, występującym w obfitości i taniości. A kto z was pamięta, by nawet w okresie urodzaju nabywano za sztukę złota aż piętnaście miar zboża? To z tego powodu poniosłem konsekwencje waszej nienawiści. Nie pozwoliłem bowiem ludziom sprzedawać wam wina i warzyw i owoców za złoto, albo zboża, które zostało ukryte przez bogaczy w ich spichlerzach, aby sprzedać je w odpowiedniej chwili z zyskiem. Zarządzali swymi interesami dyskretnie i poza miastem i tak spowodowali wśród ludu „głód, który kruszy śmiertelnika”, jak powiedział bóg, który oskarżał zachowujących się w ten sposób. A miasto teraz cieszy się obfitością chleba i niczego więcej.

XXXIX


Wiedziałem oczywiście, że tak postępując, nie zadowolę każdego, ale to mnie nie obchodziło. Myślałem bowiem, że mym obowiązkiem jest pomoc rzeszom ludzi, którzy byli oszukiwani, jak i też obcym, którzy przybywali do miasta tak ze względu na mnie, jak i wysokich urzędników, którzy przybyli wraz ze mną. Lecz teraz, gdy inni wyjechali, a miasto jest jednomyślne w swym szacunku do mnie – jedni mnie nienawidzą, zaś inni, których nakarmiłem są niewdzięczni – zostawiam cały ten problem w rękach Adrastei i udaję się do innych narodów i do obywateli innego niż wy gatunku. Nie przypomnę wam nawet, jak wzajem się traktowaliście dochodząc swych praw dziewięć lat temu, jak ludność z głośnymi okrzykami podłożyła ogień pod domy potężnych mieszkańców, zamordowała namiestnika i jak potem zostaliście ukarani za te ekscesy ponieważ, jakkolwiek ich gniew był uzasadniony, to co zrobili przekroczyło wszelkie granice.

XL


Dlaczego, powtórzę, traktujecie mnie tak niewdzięcznie? Czy dlatego, że żywię was z własnej kieszeni, co nie zdarzyło się nigdy aż do tego dnia żadnemu miastu, a co więcej, karmię was tak obficie? Czy też dlatego, że podniosłem rejestr Senatu? Czy może dlatego, że złapawszy was na kradzieży, nie wytoczyłem winnym procesu? Pozwólcie mi, jeśli łaska, przypomnieć wam jeden, albo dwa przykłady, aby nikt nie myślał, iż to tylko co mówię to pretekst, pusta retoryka, czy fałszywe twierdzenia. Powiedzieliście, jak pamiętam, że aż trzysta tysięcy działek leży odłogiem, nieuprawiana. Poprosiliście, abym wam je dał, a kiedy je mieliście, podzieliliście je wszystkie między siebie, chociaż rzeczywiście ich nie potrzebowaliście. Ta sprawa była już badana i wyniosła do światła wszystkie wątpliwości. Następnie zabrałem parcele tym, którzy trzymali je niesprawiedliwie i nie zadając pytań o ziemie, które oni posiadali przed nabyciem nowych i za które nie płacili podatku, chociaż powinni byli zostać opodatkowani, wyznaczyłem więc tych ludzi do najbardziej kosztownych funkcji publicznych w mieście. A nawet teraz ci, którzy hodują konie, każdego roku trzymają trzy tysiące działek wolnych od podatku. Spowodowane jest to głównie przez zarządzenie i orzeczenie mego wuja i imiennika, lecz tez i przez moją dobroć, a ponieważ jest to mój sposób karania łajdaków i szubrawców, oczywiście podług was, wywracam świat do góry nogami. Dobrze z resztą wiecie, że łaska w stosunku do ludzi tego rodzaju wzmaga i rozwija nikczemność między ludem.

XLI


Cóż, ma mowa przyszła w końcu do punktu, do którego chciałem dojść. Sam jestem winien wszystkim nieszczęściom, które na mnie spadły, albowiem okazałem swą łaskę osobom niełaskawym. Dlatego jest to spowodowane z mojej winy, nie zaś przez waszą rozpustę. Na przyszłość będę się starał postępować w stosunku do was roztropniej, wam zaś niech bogowie zapłacą za waszą życzliwość i honory, którymi uczciliście mnie publicznie!

W ostatnim swoim wpisie mam zamiar omówić pracę w Konstantynopolu, reformy gospodarcze i reformy poczty państwowej. Po czym już ostatecznie przejdziemy do wyprawy na Persję.

Źródła:

- Aleksander Krawczuk "Julian Apostata", "Poczet cesarzy rzymskich" oraz "Mity, mędrcy, polityka"
- Antyk kontra chrystianizm
- " Narrat Romanum"
  • 0



#10

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Czas na krótki opis działań, jakie Oktawian August podjął w dziedzinie religii. Napisałem bowiem, że i tutaj „konkurował” z Julianem i że również w tej dziedzinie moim zdaniem okazał się lepszy od niego. Na szczęście wpis ten będzie dość krótki i luźny (dlatego właśnie temat religii tak ustawiłem, aby był „ostatnim” z trzech – podbojów, administracji i religii – i aby swoją skromną objętością wyciszył nas i przygotował na zakończenie debaty), ponieważ prawdą też jest i to, że po prostu nie ma zbyt wielu rzeczy o których napisać warto. Wszystkie najważniejsze moim zdaniem „przewagi Oktawiana” zostały już przeze mnie opisane.

Obaj nasi panowie – Oktawian i Julian - zabrali się za „odnawianie starej religii”. Jednak to tylko Oktawian zdobył tytuł odnowiciela. Dlaczego jednemu się udało, podczas gdy drugiemu nie?

Zacznijmy od Juliana.

Wiemy już, że Julian nie był cesarzem chrześcijańskim. Wiemy też, że stał się poganinem zdobywając w ten sposób tytuł „apostaty”. Wiemy też, że pragnął przywrócenia siły i pozycji klasycznych wierzeń jednocześnie stając na drodze chrześcijaństwu. Wiemy też, że w swojej misji zawiódł i dlatego teksty takie jak ten, rozpoczynający ostatni Twój wpis:

Więzień, który został cesarzem
student filozofii, który został zwycięskim wodzem
chrześcijański lektor, który został odnowicielem religii helleńskich


Są lekką przesadą, ponieważ sam musisz przecież wiedzieć, że żadnego „odnowienia religii helleńskich” po prostu nie było…

Ciekawi mnie jednak to, że w Twoich tekstach Pismire pojawia się cztery razy słówko „tolerancja”, jak na przykład tutaj:

Podstawowym założeniem i hasłem nowej polityki religijnej była tolerancja. Wszystkie kulty i wierzenia, zarówno pogańskie, jak i chrześcijańskie, są równouprawnione.


Brzmi to wspaniale i bardzo poprawiłoby to wizerunek Juliana. Ale sam już również przyznałeś, że wcale nie o tolerancję chodziło:

Można doszukiwać się tu przejawu tolerancji, chociaż lepszym rozwiązaniem wydaje się celowe osłabienie chrześcijaństwa, poprzez rozrost i nabranie sił przez pomniejsze ruchy heretyckie, siejące niezgodę między chrześcijanami.


Ani o jakąś rewolucję w podejściu Juliana do chrześcijaństwa, które to sam podałeś (to słowa samego Juliana):

” Wydaje mi się pożytecznym wyjaśnić wszystkim powody, które przekonały mnie, że machinacje Galilejczyków są ludzkim wymysłem wypływającym z ich przewrotności. Nie zawierają one nic boskiego, i jedynie irracjonalna część duszy, która, podobnie jak to ma miejsce u dzieci, lubuje się w baśniach, pozwala uwierzyć w ich monstrualne kłamstwa.
Odrzucając wszystko, co dobre i wartościowe zarówno u Greków, jak i u Żydów Mojżesza, przyjęli zarówno od jednych, jak i od drugich to wszystko, co można określić jako przywary najgłębiej zakorzenione w narodach, bezbożność od płytkich Żydów, a rozwiązłe i nieuporządkowane życie z naszego pospolitego nieróbstwa, i to wszystko chcą głosić za najlepszą formę religijności.


Czy też:

A wy jesteście tak nieszczęśni i głupi


Albo coś innego:

Wstyd mnie wielki ogarnia, jeżeli ktoś z Was w ogóle się przyznaje, że jest Galilejczykiem. Za dawnych czasów przodkowie prawdziwych Hebrajczyków służyli jak niewolnicy Egipcjanom, obecnie zaś Wy, Aleksandryjczycy, coście podbili Egipt (bo przecież podbił go grodu Waszego założyciel), pogardziwszy starodawnymi ustanowieniami, chętnie przyjęliście niewolniczą zależność od tych, co sami praojców swych zasady odrzucili.


Juliana nie cechowała wcale tolerancja. Raczej nietolerancja, jednakże sprytnie maskowana. Wiedział on, że chrześcijaństwa mieczem raczej ze społeczeństwa rzymskiego nie wykorzeni, a działania takie mogą paradoksalnie to chrześcijaństwo wzmocnić. Zabrał się zatem do „wojny z Galilejczykami” w inny sposób – zdecydowanie pokojowy. Niestety wciąż była to walka dwóch poglądów na świat duchowy – nie była to szlachetna próba stworzenia świata w pełni tolerancyjnego dla wszystkich. Polityka Juliana była po prostu przemyślną akcją skierowaną przeciwko chrześcijaństwu – „skoro nie mieczem, to wytniemy ich polityką”.

Julian w ramach swojej „tolerancji” odebrał chrześcijanom zdobyte już prawa i przywileje, jednocześnie nadając je swoim „kapłanom”. Zabronił też dostępu do klasycznej nauki i wiedzy ludziom wierzącym w chrześcijańskiego Boga – to miało zdegradować chrześcijan do roli ludzi niewykształconych i po prostu utrudniać im życie. Chrześcijanie nie tylko nie mogli być nauczycielami w normalnych szkołach w całym imperium – to prawo także w praktyce pozbawiało możliwości nauki także dzieci chrześcijan. Julian miał powiedzieć:

Jeżeli chcą studiować literaturę, mają Łukasza i Marka. Niech wracają do swoich kościołów i objaśniają ich”.


Ten właśnie akt naszego „tolerancyjnego” Juliana wzburzył nawet ówczesnego pogańskiego historyka – Ammianusa Marcelinnusa:

But his forbidding masters of rhetoric and grammar to instruct Christians was a cruel action, and one deserving to be buried in everlasting silence.

Ammianus, Lib. XXII.


Julian także miał zwyczaj otaczania swojego popiersia popiersiami bogów – wyjaśnienie może być takie, że w ten sposób chciał poniżyć chrześcijan. Składając bowiem pokłon i oddając cześć wizerunkowi cesarza (jak to poddani mieli w zwyczaju) chrześcijanie byli wówczas jednocześnie zmuszani do składania czci pogańskim bóstwom.

Warto też wspomnieć tutaj o Juventinusie i Maximusie – dwóch członkach gwardii przybocznej cesarza Juliana. Chrześcijanie uważają ich za świętych, ponieważ według ich przekazów mieli oni zostać z rozkazu cesarza torturowani i skazani na śmierć z powodu swojej religii. Julian, po przybyciu do Antiochii, zabronił swoim żołnierzom oddawania czci relikwiom tam się znajdującym. Ci dwaj żołnierze odmówili podporządkowania się temu jakże „tolerancyjnemu” zarządzeniu.

Kolejną metodą mającą na celu osłabienie chrześcijaństwa było stworzenie konkurencyjnej „siatki” zajmującej się pomocą charytatywną. Julian rzekł kiedyś:

Ci bezbożni Galilejcycy karmią nie tylko swoich biednych, ale i naszych. Przyciągają ich, tak jak dzieci przyciągane są przez ciastka.


Pragnął bardzo stworzyć podobną „pogańską” instytucję, kopiował co mógł od chrześcijan, ale jego wysiłki spełzły na niczym. Jego wizja związana z religią po prostu się nie przyjęła. Wszystko, co Julian stworzył lub chciał stworzyć, reformy jakie chciał wprowadzić itp. – upadło tuż po jego śmierci.

Jak to napisane jest w jednej z moich ulubionych książek („Historia starożytna” M. Jaczynowska, D. Musiał i M. Stępień):

„Program cesarza był jednak trudny do przyjęcia nawet przez starą pogańską arystokrację (np. w Rzymie). Julian był fanatykiem nowej religii pogańskiej, wyrosłej z tradycji neoplatonizmu i teurgii. Jego następcy woleli oprzeć się na wypróbowanym przez 50 lat Kościele chrześcijańskim, który objął już znaczną część ludności Imperium i mógł bardziej skutecznie wypełnić zadanie integracji ideologicznej społeczeństwa, podporządkowanego monarchii absolutnej.”

Dlatego hasełka takie jak to:

„Więzień, który został cesarzem
student filozofii, który został zwycięskim wodzem
chrześcijański lektor, który został odnowicielem religii helleńskich”

no cóż… są ładne, ale puste. I pojawić się mogą wyłącznie na stronie której autorzy najwyraźniej darzą Juliana sympatią i nie chcą psuć sobie wyrobionego na jego temat pięknego i przesłodzonego poglądu.


A jak wyglądało to wszystko za Oktawiana?

August również chciał przywrócenia prestiżu klasycznej religii rzymskiej. Chciał, aby jego rządy cechowało odrodzenie – odrodzenie sztuki, kultury i religii. Chciał, aby swoje panowanie zostało przez ówczesnych ludzi i potomnych zapamiętane jak najdonioślej.
Dodatkowo Oktawian, podobnie jak Julian, chciał oprzeć swoje rządy głównie na pewnych klasach społeczeństwa – a przez odnowę religijną i moralną chciał je wzmocnić – podnieść ich prestiż.

Oktawian też sprytnie wyczuł moment i nastroje społeczeństwa – było ono bowiem wyczerpane wojnami domowymi i gdzieś musiało znaleźć ukojenie oraz przyczynę tych klęsk. Przyczyna znalazła się dość szybko – zaniedbanie starych kultów. Tak oto Oktawian sprytnie sprawił, że spora część ludu naprawdę chciała odnowy religijnej – że inicjatywa ta wypływała poniekąd od samego ludu pragnącego pokoju i dobrobytu. Nie było tu walki z konkurencyjną religią – był zaś prosty przekaz:

Zaniedbaliśmy bogów, więc spadły na nas klęski. Ja zapewnię wam dobrobyt odnawiając boską przychylność.

Wiemy już z poprzedniego wpisu, że Oktawian zabrał się energicznie za odnawianie zaniedbanych świątyń. Z własnej kieszeni odrestaurował ich dziesiątki a i Rzym dzięki temu wielce upiększył. Wzniósł także wiele sanktuariów. Lansował też kult konkretnych bogów – na przykład Marsa, Apollina i Wiktorii, którą sprytnie czcił pod imieniem Victoria Felicitas Caesaris – czyli „zwycięstwo i szczęście Cezara”.

Przywrócił rozmaite urzędy i święta a ukoronowaniem jego starań było zorganizowanie w roku 17 p.n.e. uroczystości o nazwie ludi saeculares – obchodzonej na cześć nowego wieku.

Rządy Augusta przyniosły faktyczny renesans religii rzymskiej – zarówno dzięki temu, że lud jej pragnął, ale i dzięki temu, że Oktawian doskonale te pragnienie wykorzystał i potrafił zamienić je w czyn.

August dodatkowo odniósł sukces w jeszcze jednej kwestii, która na wiele lat zagości w rzymskiej tradycji. Mianowicie udało mu się utrwalić w świadomości społeczeństwa boskość cezara.

Oktawian, jak już wiemy, startował z idealnej pozycji. Miał już przecież „boskiego ojca” – czyli Juliusza Cezara oficjalnie ogłoszonego bogiem. Umiejętnie wykorzystywał to używając czasem tytułu „syna boskiego (Juliusza)”. Jakby tego było mało lansował też kult Eneasza – mitycznego praprzodka rodu Juliuszów. Od 30 roku p.n.e. czczono „geniusza” Augusta – czyli jego „boską cząstkę”. W 7 roku p.n.e. zaś odnowiono lares compitales – kapliczki opiekujące się skrzyżowaniami ulic i dodano do nich jednocześnie „geniusza” Augusta. Było to znakiem wskazującym ludziom, że odtąd należy czcić Lary (duchy/bóstwa opiekuńcze) Augusta.

Dołączona grafika



Najlepszy efekt przyniosło to na wschodzie, gdzie od dawna panował kult boskich władców. W tamtych prowincjach ludzie dość szybko powszechnie garnęli się do oddawania boskiej czci Oktawianowi jak i postrzegania go jako pośrednika między nimi, a bogami. Na zachodzie tymczasem warto wymienić nowe centrum religijne jakie założono w Lugdunum. Było ono miejscem skupiającym kult religijny całej Galii. 1 sierpnia roku 12 p.n.e. specjalne zgromadzenie ustaliło tam zasady kultu Romy i Augusta, postawiono ołtarz o zbiegu Rodanu i Saony i powołano naczelnego kapłana – sacerdosa.

Wszystko to miało być także elementem i podwaliną „religii lojalności”. Społeczeństwo nie tylko integrowało przywrócenie religii do stanu świetności, ale również stworzenie kultu władcy. Kultu, który utrzymał się przez długi okres a który w przypadku Oktawiana osiągnął kulminację i ostateczny triumf już po jego śmierci. W czasie pogrzebu zmarłego cesarza oczom zebranych na pogrzebie ludzi miał się ukazać orzeł wznoszący się do nieba. Wzięto to za znak czegoś doniosłego. Wkrótce senator Numeriusz Attykus złożył uroczystą przysięgę, że „widział wniebowstąpienie Augusta”. 17 września 14 roku n.e. senat uznał zaś Oktawiana za boga – stał się on oficjalnie divus Augustus. Ustanowiono kapłankę i kapłana jego kultu, a także specjalne zgromadzenie (Sodales Augustales) które miało czuwać nad tymże nowym kultem. Nie obyło się również bez ludi Augustales – czyli specjalnego święta na cześć nowego boga.

Jest tylko jedna rzecz w której wygląda na to, że Oktawianowi się niezbyt powiodło. Mianowicie niezbyt pałał miłością do religii egipskiej i do astrologii. Nie pozwalał na budowę świątyń Izydy i Serapisa, a istniejące kapliczki usuwano. Nie udało się jednak wyplenić tego kultu – już Kaligula urządził wspaniałe święto ku czci Izydy w Rzymie jak i prawdopodobnie zbudował jej świątynię.




Gdy porównamy zatem dokonania obu tych cesarzy – Juliana i Oktawiana, szybko możemy dojść do wniosku czyje dokonania w kwestii religii były bardziej trwałe i doniosłe. Tak jak wysiłki Juliana zakończyły się klęską, tak działania Oktawiana przyniosły prawdziwe odrodzenie religii a także coś więcej – trwałe dodanie śmiałej innowacji – boskości samego siebie – „boskiego Cezara”.

Miło byłoby spojrzeć na to wyłącznie przez pryzmat długości rządów – Oktawian wszak rządził wystarczająco długo, Julian zaś na tronie długo miejsca nie zagrzał. Ale to byłoby „zwalaniem całej winy na okoliczności” i jednoczesne wybielanie Juliana. Julian bowiem po prostu nie trafił ze swoimi przekonaniami – miał wizję, która była dość trudna do zrealizowania a przede wszystkim… nie pociągała zbytnio społeczeństwa. Jego sprawa, w tamtych czasach, była przegrana praktycznie już na starcie. W przypadku Oktawiana zaś – to właśnie czasy i nastroje społeczeństwa były tym paliwem które skutecznie podsycało ambicje i plany pierwszego cesarza.

Odnowa religijna Augusta przetrwała próbę czasu i przynosiła owoce przez długi okres po jego śmierci. „Odnowa” Juliana zaś zgasła wraz z jego śmiercią. Myślę, że w tej sytuacji wskazywanie kto „wygrał” w tej kategorii jest już zatem zbędne.



Przed nami ostatnie wpisy, które powinny mieć formę podsumowania i zakończenia. Do „przeczytania” zatem :)
  • 0



#11

Makbet.

    Medicus

  • Postów: 979
  • Tematów: 90
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 10
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Salvete Amici!


Gdzie my to? A tak, Jerzy i książki…

W owym czasie, gdy Julian upominał się o książki biskupa Jerzego w Konstantynopolu zakładana była nowa biblioteka, do której zapewne trafiły by pozyskane dzieła. Bowiem, słowa w liście do aleksandryjczyków, w których Julian zarzekał się, że kocha swe ojczyste miasto jak matkę, nie były rzucone na wiatr. Chciał upiększyć i uwznioślić to miasto, a choć nie panował długo, dokonał w tym zakresie niemało. Między innymi otwarł wielki port południowy, jeszcze kilkadziesiąt lat po jego śmierci nazywany Julianowym, wzniósł prowadzący ku niemu kryty portyk, w innym zaś portyku, noszącym miano cesarskiego, urządził wspaniałą bibliotekę, na jednym placu, rozkazał zaś ustawić obelisk, przywieziony z Egiptu. Pomiędzy wieloma nowymi budowlami, nie brakowało też takich, które odzwierciedlały poglądy religijne cesarza i wcale nie były to wielkie świątynie. Jak pisze o tym Libaniusz:

„Ponieważ niełatwo było cesarzowi udawać się co dzień poza pałac do świątyń, a ciągłe przestawanie z bogami jest bardzo pożyteczne, buduje się wewnątrz pałacu przybytek dla boga, który dzień prowadzi, tam uczestniczył w misteriach, będąc kolejno w wtajemniczanym i wtajemniczającym, osobno wzniósł też ołtarze dla wszystkich bogów. Gdy tylko wstał z łóżka, pierwszą jego czynnością było połączyć się z nimi za pośrednictwem ofiar.”

Najważniejszym bogiem dla Juliana, był Mitra utożsamiany z bogiem słońca – Mitrą. Aczkolwiek, najwspanialszym darem dla Konstantynopola było wyniesienie senatu tego miasta, do tej samej rangi, którą dotychczas posiadał na wyłączność senat rzymski. Notabene, nawet założyciel Konstantynopola, Konstantyn Wielki, uczynił to miasto tylko rezydencją, nie zaś drugą stolicą. Julian jednakże nie poprzestawał na prawnych akcjach, również w dziennych praktykach okazywał szacunek „zgromadzeniu ojców”. Regularnie brał udział w posiedzeniach, samemu przychodząc do kurii. Był to chyba pierwszy taki przypadek w historii Imperium, dotychczas to senatorów ściągano do pałacu i to oni stali naprzeciw siedzącego władcy – nie obradowali, jedynie wysłuchiwali woli władcy. Tymczasem Julian cenił sobie cudze zdanie, zachęcał innych do zabierania głosu i przedstawiania swoich poglądów, sam chętnie przemawiając w razie potrzeby.

W dwóch następnych ustawach, cesarz przyznał senatorom obu miast szczególne przywileje. W pierwszej, wydanej w lutym 362 roku oznajmił swą wolę obrony praw i autorytetu stanu senatorskiego. W ustawie drugiej z marca, cesarz uwolnił domy senatorów od przykrych świadczeń.

Warto powiedzieć także kilka słów o nowej polityce gospodarczej, prowadzonej przez Juliana, gdyż dotychczasowa krótkowzroczność władców i wyzysk groziły zupełną ruiną.

„Program ten stanowi jedną z ciekawszych prób reform ekonomicznym i administracyjnych o dużym rozmachu w całej historii świata antycznego” – Krawczuk.

Wprawdzie dalszy jej rozwój skreśliła dramatyczna śmierć władcy, lecz te kroki, które zostały przedsięwzięte szły w trzech kierunkach. Starano się mianowicie: złagodzić ucisk podatkowy, ustabilizować wewnętrzną gospodarkę oraz przywrócić poczucie praworządności.

Najkrótsza i z kolei najwyrazistsza charakterystyka polityki Juliana, pochodzi od Ammiana Marcelina, pisze on:

„Istnieje wiele bardzo przekonywujących dowód jego wspaniałości. A mianowicie: podatki nakładano niezwykle łagodnie, anulowano sporo płatności, zalegających na rzecz skarbu od długiego czasu, roszczenia skarbu państwa zrównano z roszczeniami ze strony osób prywatnych, gminom miejskim przywrócono wpływy z opłat wraz z posiadłościami – za wyjątkiem tych, które zostały przez władzę ówcześnie sprzedane, niby to legalnie. „

Gdy Julian tylko pojawił się w Konstantynopolu, zjawili się wysłannicy z różnych miast, obdarowując go kosztownymi darami. Wiadomo, że na pewno otrzymał złote wieńce od krain, Jonii i Lidii, a także od aleksandryjczyków i antiocheńczyków. Z drugiej strony cesarz doskonale wiedział jak zbiera się pieniądze na złote wieńce i choć wprawdzie nie udało mu się powstrzymać pierwszej fali posłów, rychło ukazała się ustawa określająca maksymalną wagę wieńca do 70 staterów.

Ciekawostką jest fakt, że Ammian Marcellinus ani słowem nie wspomina o reformach poczty państwowej, choć znacznie usprawniły one życie prowincji. Poczta zorganizowana była w ten sposób, że mieszkańcy gmin i okręgów musieli dostarczyć zwierząt pociągowych, wozów i ludzi. Zaprzęgi te kursowały na wyznaczonych odcinkach, a ich zmiana odbywała się na stacjach zwanych „mutationes”, zaś zezwolenia na użytkowanie poczty określały trasę i czasokres. Szefowano owymi pozwoleniami bardzo hojnie i nie szczędząc siły ludzkiej, i to nie tylko dla administracji czy wojska, lecz także dla interesów osób prywatnych oraz Kościoła. Konstancjusz bowiem każdego roku zwoływał synod w innym mieście. Libaniusz często użalał się nad losem zamęczanych zwierząt.

Już samo ograniczenie przez Juliana liczby agentów przyniosło ludności ogromną ulgę, znikła bowiem instytucja najhojniej rozdająca ewekcje. Dużym odciążeniem było i to, że państwo przestało pomagać biskupstwu w ich podróżach. Zasadniczą jednak reformę wprowadziła ustawa z lutego 362 roku. Julian zwracając się do konsula i jednocześnie prefekta, Mamertyna pisał:

„Nadmierna ilość zezwoleń, wydawanych dowolnie zarówno przez wikariuszy, jak i namiestników, wycieńczyła siły poczty, zmuszając nas do zatroszczenia się i o tę sprawę. Odbieramy więc wszystkim, z wyjątkiem prefektów, prawo udzielania ewekcji, aby jednak zadość uczynić potrzebom państwa, wikariusze otrzymają po 10 lub 12 wypisanych przeze mnie zezwoleń, a dla namiestników niech Wasza Wzniosłość przygotuje po dwa na rok, by mogli wysyłać swych urzędników w odleglejsze strony prowincji. Lecz również Nasza Łagodność da im po jednej ewekcji, aby mogli wprost zwracać się do nas, jeżeli będzie to konieczne.”

Jeszcze jedynym posunięciem Juliana w celu usprawnienia poczty, było utworzenie większej ilości stacji, by odciążyć zwierzęta i rozłożyć ciężar równo pomiędzy na znaczniejszą liczbę gmin.

Przyznasz chyba Aquilo, że ogrom tego, co Julian zdołał dokonać już w kilku pierwszych miesiącach swego panowania, budzi podziw dla energii, trafności decyzji oraz szerokości spojrzenia? Darzył bowiem tą samą uwagą, trudne problemy ówczesnej administracji i gospodarki, co i wzniosłe zagadnienia religii, filozofii i nauki. A były przecież jeszcze sprawy wojska i wojny! Julian, choć nie opuszczał swej rezydencji w Konstantynopolu, osiągnął sporo i w tej dziedzinie.

Wreszcie kapitulowała Akwileja. Stało się to, na początku lutego bądź pod koniec stycznia. Aż do tego czasu, zamknięte tam formacje broniły się z uporem i godną podziwu determinacją, nie dając wiary wieściom o śmierci Konstancjusza. Oblegający wprawdzie odcięli miasto od dopływu wody pitnej, przerywając akwedukty i odwracając bieg rzeki, lecz te mozolne prace okazały się daremne, bowiem wewnątrz murów znajdowały się studnie. Szturmów Julian rozkazał zaniechać, by nie przelewać bratniej krwi. Cesarz wysłał pod Akwileję Agilona, ten zakończył już urzędowanie jako członek trybunału chalcedońskiego był zaś żołnierzem dobrze znanym, ponieważ jeszcze za czasów Konstancjusza godnie sprawował urząd naczelnika wojsk pieszych. Otóż Agilon podszedł osłonięty tarczami ku murom i wołaniem, że cesarz, które są tak wierni, został pochowany, a całe Imperium radośnie uznaje rządy Juliana. Broniący miasta wciąż jednak uznawali to za kłamstwo, podejrzeli iż rebelianci schwytali wodza i mówi pod przymusem. Uwierzyli dopiero w momencie, gdy Agilon przekroczył samemu mury miasta i powtórzył wszystko pod przysięgą. Wtenczas obrońcy otworzyli bramy miasta, wydając sprawców buntu. Najbardziej winnych, oficer Nigrinus, został na rozkaz Mamertyna spalony ( o czym Julian nie wie do dzisiaj ), dwóch członków rady miejskiej natomiast ścięto. Reszcie Julian kazał łaskawie wybaczyć. Ostatnie ognisko oporu zostało opanowane, nowe umocnienia miast naddunajskich również miały się świetnie, Julian mógł teraz w pełni skupić się na tak tragicznej dla siebie w skutkach, wyprawy na Persję.

Aczkolwiek, zanim dojdziemy do samej Persji, chciałbym odpowiedzieć na zarzuty Orła (Aquila łac.) odnośnie tolerancji Juliana.

Trzeba mieć na uwadze, że jesteśmy u schyłku Imperium Rzymskiego, gdzie do tej pory tolerancja była rozumiana jako „ Myślą inaczej, sieją nam tu jakąś propagandę? Spalmy ich.” Bodajże to dopiero Julian zaczął szanować swoich rozmówców i osoby sądzone. Nie możemy porównywać czasów oktawianowych od julianowcyh. Gdy Oktawian panował Rzymem, Jezus według gnostycznych apokryfów przemieniał kolegów w kozły. Więc nie zgodzę się z Tobą, iż batalię religijną wygrał Oktawian. Twój pretendent jedyne co musiał zrobić, to sprawić by dawne wierzenia znów odzyskały swoją światłość. W przypadku mojego, Julian musiał pogodzić to jakoś z nowymi kultami, tym zalegalizowanym przez Konstantyna chrześcijaństwem, które wkrótce z religii prześladowanej ma się stać religią prześladującą. Z wielu ksiąg historycznych, najczęściej brytyjskiego pochodzenia, dowiadujemy się, że biskupi chrześcijańscy od początku w większości byli łasi na bogactwa i kosztowności. Notabene, samo chrześcijaństwo nie było jeszcze ustabilizowane, o czym świadczą choćby krwawe zamieszki albo kilkanaście synodów za panowania Konstancjusza. Julian musiał się temu przeciwstawić, a jako miłośnik kultury hellenistycznej czuł się odpowiedzialny za odnowienie dawnych wierzeń. Nie chcę demonizować chrześcijaństwa, ale zgodzisz się chyba, że z biegiem czasu miłosierni bracia, zaczęli wykruszać swą pierwszą doktrynę – miłość do bliźniego. Mówisz, że tolerancja Juliana przejawiała się słowami:


„Jeżeli chcą studiować literaturę, mają Łukasza i Marka. Niech wracają do swoich kościołów i objaśniają ich”.

Ale czy my nie robimy tak też i dzisiaj ? Czy nie robiono tak poprzez wieki ? Każda władza w celu pozbycia się wzorców, które uznawała za złe i małoważne zakazywała czytania Książ oponentów. Czy to inkwizycja, czy też carska Rosja. My dzisiaj robimy to samo, toteż uważam, że zarzut ten jest zupełnie nieadekwatny do tolerancji. „Moja Walka” z tego co mi wiadomo, również jest dzisiaj zakazana a wiele katolickich szkół w USA zabrania swoim podopiecznym czytać Darwina, już nie wspominając o takich demonach jak Nietzsche. Najwyraźniej podobnie jak oni, Julian uznał najwyraźniej te działa za nic nie znaczące bądź prowadzące do hołdowania niewłaściwych idei. Co sam podkreśliłeś:

„ Wydaje mi się pożytecznym wyjaśnić wszystkim powody, które przekonały mnie, że machinacje Galilejczyków są ludzkim wymysłem wypływającym z ich przewrotności. Nie zawierają one nic boskiego, i jedynie irracjonalna część duszy, która, podobnie jak to ma miejsce u dzieci, lubuje się w baśniach, pozwala uwierzyć w ich monstrualne kłamstwa.
Odrzucając wszystko, co dobre i wartościowe zarówno u Greków, jak i u Żydów Mojżesza, przyjęli zarówno od jednych, jak i od drugich to wszystko, co można określić jako przywary najgłębiej zakorzenione w narodach, bezbożność od płytkich Żydów, a rozwiązłe i nieuporządkowane życie z naszego pospolitego nieróbstwa, i to wszystko chcą głosić za najlepszą formę religijności.”

Choć myślę, że pominąłeś na użytek własny znaczną część tej wypowiedzi, zabrakło:

„Jeśli lektura waszych pism wam wystarcza, to dlaczego zbliżacie się do mądrości Greków? Być może lepiej byłoby dla was trzymać się z dala od ludzi uprawiających te nauki niż unikać spożywania ofiarnego mięsa. Bowiem kto je spożywa, jak zresztą mówi Paweł, ten nie ponosi żadnej szkody, lecz jedynie, jakby to powiedzieli wasi mędrkowie, gorszy brata swego. Właśnie dzięki naszej mądrości mogliśmy utrzymać z dala od nieprawości to, co najlepszego zrodziła natura między wami. Dlatego też ten spośród was, kto miał chociaż trochę wrodzonych predyspozycji, szybko odchodził od waszej bezbożności. Lepiej więc wam będzie trzymać ludzi z dala od mądrości, a nie od mięsa ofiarnego. Myślę nawet, że jesteście w pełni świadomi tego, jak bardzo szkodliwe dla rozwoju inteligencji są wasze Pisma święte, w przeciwieństwie do naszych, i że wasze nikomu nie pomogą w tym, by się stał najlepszy, a nawet tylko dobry, podczas gdy nasze mogą uczynić lepszym nawet tego, kto jest całkowicie pozbawiony darów naturalnych. [...]. A wy jesteście tak nieszczęśni i głupi, że uważacie za boskie te teksty, które nie pozwalają stać się ani mądrzejszym, ani bardziej mężnym, ani w niczym ulepszyć siebie, a przypisujecie Szatanowi i jego sługom te, które dostarczaj ą męstwa, mądro¬ści, sprawiedliwości.”

Więc proszę nie wyrywaj słów z kontekstu, bom jeszcze ktoś posądzi nas o jakieś machinacje:

A wy jesteście tak nieszczęśni i głupi

„Ten właśnie akt naszego „tolerancyjnego” Juliana wzburzył nawet ówczesnego pogańskiego historyka – Ammianusa Marcelinnusa:”

O ile sięgam pamięcią, to zniesmaczenie Ammiana, na temat niektórych poczynań Juliana sam omówiłem. A jeżeli nie, to przepraszam musiało mi umknąć. Dość nużące jest pisanie tego typu wpisu do debaty, bo nie wiesz, czy daną informację już przekazałeś czy jest ona jedynie zakodowana w twojej głowie po przeczytaniu jej w książce.


Wyprawa na Persję rozpoczęła się Litarby, przez które cesarz dotarł do Beroea, skąd przewędrował do Hieropolis, a następnie do Edesy, Karre i w końco Kirkesjum, gdzie miała uformować się armia.

Długo zastanawiałem się nad sposobem w jaki przedstawić wyprawę na Persję, tak by nie było to starcie Goliata z Dawidem, jak przekonuje nas o tym Aquila. W końcu podjąłem decyzję i proszę, wierzcie mi, że to nie z lenistwa wypływa. Bowiem człowiekiem, który wzniósł Julianowi największy literacki pomnik był nie kto inny jak Aleksander Krawczuk, na którego często przyszło mi się powoływać i parafrazować jego myśli. Myślę, że nie poczuje nikt urazy do mnie, za oddanie tej kwestii mistrzowi. Bądź co bądź, on ukarze to w dużo lepszy sposób, a chodzi mi o to, bym własnymi słowami i średnią wiedzą historyczną (do matury jeszcze trochę czasu), nie zniszczył drogi Juliana na Persję, który w początkowych fasach radził sobie dobrze. Więc oddaję was w ręce Aleksandra Krawczuka. By the way, przepisywanie czegoś sprawiało mi zawsze więcej trudności i pochłaniało więcej czasu niż pisanie bazujące na źródłach, więc wybacz mi Aquilo za kolejne naruszenie czasu.


„Przed kilkudziesięciu laty twierdzę Kirkesjum rozbudował cesarz Dioklecjan, trafnie oceniając zarówno naturalną obronność miejsca u zbiegu dwóch rzek, jak też jego kluczowe położenie w szlaku handlowym i strategicznym. Załogą stało tu aż sześć tysięcy ludzi. Była to największa i najpotężniejsza forteca graniczna w tych stronach, na wschód od niej, za rzeką Aboras, rozciągały się już ziemie niczyje.

W Kirkesjum armia zatrzymała się na dni kilka, dla odpoczynku i budowy mostu pontonowego na Aborasie. Dopiero tutaj dotarł do rąk cesarza list prefekta Salustiusza z dalekiej Galii, stary przyjaciel zaklinał, by nie podejmować obecnie wyprawy przeciwko Persom, „albowiem bogowie nie zostali jeszcze przebłagani”. W dniu 4 kwietnia wojsko przekroczyło most, który z rozkazu Juliana natychmiast zerwano, aby nikt nie myślał o odwrocie. Lecz krocząc naprzód szeregi ujrzały rozciągnięte tuż przy drodze zwłoki. Był to urzędnik z ścięty z wyroku prefekta Saturnina, przypadkowo bowiem opóźniły się płynące rzeką dostawy, za które on był odpowiedzialny, statki zresztą przybyły wszystkie, lecz już po egzekucji.

W dniu tym lub następnym cesarz wygłosił mowę do żołnierzy, stojąc na wzniesieniu usypanym z ziemi, mając u swego boku naczelnika urzędów Anatoliusza i prefekta Saturnina,. Przypomniał powody tej wyprawy, której wszczęcie ci i owi krytykowali, wyliczył dawne rzymskie sukcesy w wojnach z Persami i straszliwe klęski w latach ostatnich, wezwał do zachowania karności i nieopuszczania szeregów czasie pochodów, oznajmił wreszcie, iż każdy żołnierz otrzyma znaczy dar pieniężny. Wojsko przyjęło mowę gromkim okrzykiem gotowości, wysoko podnosząc tarcze. Szczególnie głośne były wołania formacji galijskich, których żołnierze prawdziwie uwielbiali wodza, od lat dzielącego wszystkie ich trudy i niebezpieczeństwa w boju. Armia maszerowała w takim szyku i porządku:

Straż przednią stanowiło tysiąc pięciuset jeźdźców. Głównym trzonem sił pieszych dowodził sam Julian. Po ręce lewej, a więc od strony lądu, osłaniały go formacje jazdy pod wodzą księcia perskiego Hormisdasa i komesa Arinteusza, od prawicy zaś, a więc od strony rzeki, legiony naczelnika jazdy, byłego konsula Newity. Następnie szły tabory, zwierzęta juczne, pachołkowie, za nimi reszta wojsk z trybunem Dagalajfem i komasem Wiktorem, a wreszcie straż tylna pod rozkazami Sekundyna, byłego dowódcy wojsk w prowincji Osroene. Wszystkie oddziały i szeregi szły umyślnie w pewnych odstępach pomiędzy sobą, aby się wydawało, że armia jest większa i liczniejsza, niż była nią w istocie, toteż od straży przedniej do tylnej kolumna rozciągała się na przestrzeni 10 mil rzymskich, czyli około piętnastu kilometrów. Flota płynęła rzeką o biegu bardzo krętym, rozkazano jej wszakże ani nie wyprzedzać idących lądem, ani nie pozostawać w tyle.”

[…]

„Wojsko wkroczyło już na ziemie żyzne i uprawne, Rzymianie nazywali tę krainę Asyrią, choć poprawniej było by mówić o Babilonii lub Chaldei. Kwiecień jest tu miesiącem pierwszych zbiorów, zwłaszcza pszenicy, toteż żywności miano w bród, oszczędzając zapasów okrętowych. Julian rozkazał grabić i niszczyć wszystko wokół ( Myślę, że pod konie podobnie jak i Aleksander Wielki mógł stracić zdolność racjonalnego myślenia – Makbet). Podpalono więc łany dojrzewającego zboża, wykopywano z korzeniami krzewy winorośli, ścinano palmy daktylowe. Ludność uciekła przed najeźdźcami, chroniąc się w głąb kraju lub w miejsca trudno dostępne. Wojsk wroga wciąż nie napotykano, lecz Julian zachowywał ostrożność. Był wszędzie – raz wśród oddziałów straży przedniej, raz tylnej, na czele jeźdźców lekkozbrojnych przeszukiwał zarośla i doliny, przywołując do porządku żołnierzy, którzy dla grabieży samowolnie opuścili kolumnę marszową.

Na skalistej wyspie Eufratu wznosiła się potężna twierdza Filuta. Jej załoga i mieszkańcy wezwani do poddania się, dopowiedzieli, że uczynią to wtedy dopiero gdy Rzymianie zajmą resztę kraju. Cesarz zadowolił się tym, nie chciał bowiem tracić cennego czasu, obrońcy zaś, ściśle przestrzegając neutralności, nie atakowali okrętów przepływających tuż pod murami. Podobnie miała się rzecz z następną twierdzą na wyspie, która zwała się Achajachala. W trzy dni później zajęto na brzegu prawym miasto Diapira, mieszkańcy prócz garstki kobiet uciekli, zostawili jednak skład zboża i pięknej soli. Kobiety wymordowano, miasto zrabowano, spalono i zburzono do gruntu. Nieco dalej, znowu na brzegu lewy, podziwiano cud natury – źródło naturalnego asfaltu. Następne miasto, Ozogardana, było również opustoszałe. Tutaj pokazywano kamienną trybunę, z której przed dwustu pięćdziesięciu laty przemawiał cesarz Trajan w czasie swego zwycięskiego pochodu. (Julian w tym czasie bardzo się z nim utożsamiał) Wojsko odpoczywało tu przez dwa dni, a ograbione miasto puszczono z dymem. Ponieważ nieprzyjaciel wciąż się nie pokazywał, Książe Hormisdas ruszył na zwiady. Tymczasem w okolicy stały już Wojsa perskie pod wodzą wysokiego dostojnika o tytule surena oraz sprzymierzonego z nim szejka arabskiego. Ci dowiedziawszy się przez szpiegów o wyprawie Hormisdasa przygotowali zasadzkę. Uratowało księcia tyko to, że głębokie wody kanału o stromych brzegach zmusiły go do postoju, następnego dnia o pierwszym brzasku ujrzano lśniące hełmy i zbroje Persów. Rzymianie uderzyli na nich zwartym szykiem, osłaniając się przed strzałami ścianą tarcz, wielu nieprzyjaciół zabito, reszta zaś uciekła.

Wojsko uradowane tym pierwszym sukcesem w starciu zbrojnym, maszerowało dalej. W pobliżu miejscowości Maceprakta natrafiono na resztki długiego muru, który za pradawnych czasów bronił kraj przed napadami łupieżców z północy. Tutaj też odłączały się od rzeki dwa wielkie kanały, jeden irygacyjny, drugi zaś prowadzący na wschód ku Tygrysowi i ku miastu Ktezyfont, leżącemu już za tą rzeką.

Przeprawa przez kanały sprawiła duże trudności. Wody były głębokie, brzegi strome i śliskie, a w gliniastym gruncie grzęzły nogi. Po drugiej stronie pojawił się nieprzyjaciel, zasypując Rzymian strzałami i pociskami z proc. Trzeba było nocą przeprawić ukradkiem część wojsk, która rozproszyła Persów. Żołnierze przedostali się na drugi brzeg po mostach pontonowych i przy pomocy okrętów, jazda przeszła wpław.

Pierwsze duże miasto, które ośmieliło się stawić czoło Rzymianom, nosiło nazwę Pirisabora. Objeżdżając je cesarz podziwiał położenie i podwójne mury. Od południa i zachodu podejście było bardzo uciążliwe, a od północy ciągnął się szeroki kanał, od wschodu zaś dostęp zamykała głęboka fosa i palisada. Mur wzmacniały wysokie wieże, zbudowane w częściach dolnych z cegły wypalanej, spojonej asfaltem, podczas gdy w partiach górnych zaprawą był gips. W środku miasta wznosił się na stromym wzgórzu zamek, otoczony osobnym murem. Persowie, ufni w potęgę swych fortyfikacji, odrzucali wszelkie propozycje poddania się grodu. Trzeba było przystąpić do regularnego oblężenia.

Przez cały pierwszy dzień Rzymianie zasypywali mury wszelkimi pociskami. Bezskutecznie, Persowie bowiem porozpinali na balkonach płachty wełniane, osłabiające impet strzał i kamieni, sami osłaniali się tarczami z wikliny i skór, zbroje zaś mieli z łusek stalowych, ściśle przylegające do ciała. Obrońcy kilkukrotnie przyzywali księcia Hormisdasa, niby to chcąc pertraktować, lecz gdy tylko się zjawił obrzucili go obelgami jako zdrajcę. Pod wieczór Rzymianie przyciągnęli swe machiny, nocą zaczęli wyrównywać fosę, a uderzenia ich tarana skruszyły mur wieży narożnej. W tej sytuacji Persowie o świcie ewakuowali miasto i przenieśli się na zamek. Zdobywcy ograbili i podpalili domy, a na gruzach ustawili katapulty i balisty, ich pociski krzyżowały się z deszczem strzał, wylatujących z ogromnych łuków perskich. Tak minął drugi dzień oblężenia. Rankiem następnego dnia sam cesarz wziął udział w Sztumie na bramkę zamkową, idąc wśród żołnierzy trzymających tarczę nad głowami. Usiłowano wyłamać podwoje okute żelazem, lecz obrońcy dosłownie zasypywali legionistów kamieniami i strzałami, brama zaś nie ustępowała. Wycofano się, choć tylko kilku żołnierzy odniosło lekkie rany. Julian nie ukrywał wstydu, nie zdołał dorównać męstwo i wytrwałości dawnych wodzów!

Przystąpiono natychmiast do prac nad ogromną wieżą oblężniczą, której części transportowano na okrętach. Widok tego monstrum, w oczach rosnącego ku górze, przeraził Persów. Krzycząc i podnosząc ręce dawali znać, że proszą o rozmowy. Prowadził je książek Hormisdas. Potem stanął przed cesarzem dowódca perski, spuszczony z murów na powrozach. Otrzymał z jego ust zapewnienie, że wszyscy będą mogli odejść z życiem, zabierając nawet nieco odzieży i pieniędzy. Układ zaprzysiężono jak najuroczyściej i bramy zamku otwarły się na oścież. Opuściła gród ludność obojga płci w liczbie około dwu tysiąca pięciuset osób, wielu mieszkańców Pirisabory uciekło za rzekę jeszcze przed oblężeniem. Znaleziono na zamku ogromne składy broni i zapasy żywności. Wzięto z nich wszystko, czego potrzebowano, resztę zaś zatopiono lub spalono wraz z całą twierdzą. Był to prawdopodobnie dzień 29 kwietnia.

Cesarz zwołał wiec żołnierski. Stojąc na trybunie wyraził wdzięczność swym towarzyszom broni i zapowiedział, że każdy otrzyma po sto srebrnych monet nagrody. Zwycięzcom wszakże wydało się, że to zbyt mało, podniósł się głośny pomruk niezadowolenia. Co słysząc Julian wskazał teatralnym gestem urodzajne ziemie wokół i rzekł głosem donośnym:

- Oto Persowie, opływające we wszystko! Wzbogaci was zamożność tego ludu, jeśli postępować będziemy odważnie i w pełni zespoleni. Musicie wreszcie zrozumieć, że państwo rzymskie, dawniej niezmiernie bogate, stało się obecnie bardzo ubogie. Sprawili to Ci, co uczyli cesarzy złotem kupować pokój u barbarzyńców, byle tylko zachować swe majątki. Skarb został rozkradziony, miasta są wyczerpane, prowincje spustoszone. Ja sam nie mam ani wystarczających posiadłości, ani nawet rodziny, choć pochodzę ze znakomitego rodu. Mam tylko pierś wolną od wszelkiego lęku. I nie będzie wstyd cesarzowi, który za najwyższe dobro uważa kształcenie ducha, przyznać się do uczciwego ubóstwa. Przecież w dawnych czasach ród Fabrycjuszów, choć niezamożny, prowadził o własnych siłach wojny najcięższe, bogacąc się w sławę. Wy również możecie ją zdobyć, walcząc dzielnie pod mądrym przywództwem bożym i – jeśli potrafi to umysł ludzki – moim. Jeśli jednak wolicie sprzeciwiać się, wznawiając hańbę rebelii, postępujcie tak nadal! Ja sam jak przystało na cesarza, spełnię wszystkie swe obowiązki do końca. Umrę wyprostowany, gardząc duszą, którą i tak wydrzeć mi może byle gorączka. Albo też złoże władzę. Niczego przecież nie uczyniłem takiego, co by przeszkadzało mi żyć spokojnie jako człowiekowi prywatnemu. Szczycę się tym i cieszę, że są z wami wodzowie bardzo doświadczeni, doskonali w każdej dziedzinie umiejętności wojennych.

Wojsko zrozumiało właściwie wymowę tych słów ostrych. Rozległ się miarowy łomot broni, objawiający przychylność dla cesarza.”

[…] – Zdobycie Maozamalcha.

„ Po wysiłku ostatnich marszów i walk wojsko odpoczywało w obozie otoczonym fosą i palisadą, a to z obawy przed nagłym atakiem. Stąd skierowano się ku miejscu, gdzie wielki, spławny kanał niegdyś łączył się z Tygrysem. Persowie jednak zasypali jego ujście i spuścili wody. Wzięto się natychmiast do pracy, oczyszczając łożysko z kamieni i ziemi, potem otwarto śluzy kanału sąsiedniego. Okręty, wciąż towarzyszące armii, mogły spokojnie przepłynąć jeden po drugim na wody Tygrysu. Armia przeprawiła się po moście pontonowym.

Obozowano następnie w okolicy bardzo urodzajnej pełnej krzewów, winnic i cyprysów o pięknej zieleni. Stał tam pałac cienisty i rozkoszny, malowidła na ścianach jego sal przedstawiały króla polującego różne zwierzęta.

Obecnie należało przedostać się na drugi brzeg Tygrysu, wyższy i sromy, obsadzony przez Persów gdzieniegdzie zaś jeżący się palisadą. Wiedziano, że tamta armia pozostaje pod rozkazami aż trzech wodzów, z których jeden to surena, mieli oni bronić dróg do Ktezyfontu. W tej sytuacji oficerowie rzymscy twierdzili, że próba przeprawy to czyste szaleństwo. Żadne jednak ich argumenty i prośby nie przekonały cesarza. Pozornie wszakże okazywał tylko troskę o ty, by dać wojsku wytchnienie, urządził wielkie wyścigi konne, jednocześnie zaś wyładowano z części okrętów machiny i żywność – rzekomo dla naprawy statków. Wszystko to, by zwieść wroga.

Już po wieczerzy, wczesną nocą, okręty wypełniły się legionistami. Na dany znak wyruszyły najpierw dwa. Zniknęły w ciemności, ale po dłuższej chwili pojawiły się na drugim brzegu ogniste smugi płomieni. Nie mogło być wątpliwości, Persowie zasypali zbliżające się okręty deszcze ognistych strzał i żagwi, wywołując pożar. Lecz Julian krzyknął ku swoim:
- Już wylądowali! To omówiony sygnał! Przeprawiamy się wszyscy!

Pewni, że przeczułem uchwycony i trzeba spieszyć swoim z pomocą, żołnierze wiosłowali z wszystkich sił. Zdążyli w porę, by uratować tamte załogi z płonących wraków. Wyskoczyli z okrętów i brnąc przez wodę, rażeni strzałami, wyszli na ląd, walcząc wręcz wdarli się na wysoki brzeg i odepchnęli Persów i stanęli murem, utrzymując swe pozycje do rana.

O świcie ruszyła do boju pancerna jazda perska, na koniach okrytych skórzanymi płaszczami siedzieli jeźdźcy w zbrojach łuskowych, a bok nich szli piesi mają długie, wygięte tarcze z wikliny i grubej skóry, z tyłu postępowały słonie. Julian sprawnie uszykował swoich i osobiście objął dowództwo, przemierzając szeregi tam i z powrotem.

Wojska zwarły się w walce podnosząc krzyk straszliwy i wzbijając ogromne tumany gęstego kurzu, nikt nie wiedział, jak toczy się bitwa w całości, każdy walczył dla siebie. O wyniku zmagać zadecydowało chyba to, że pancerny szyk Persów nie utrzymał zwartości: podobno konie spłoszyły się przypadkiem, gdy jakiś żołnierz nagle wyskoczył zza żywopłotu. Obrońcy ustępowali najpierw powoli, potem coraz szybciej, aż wreszcie odwrót zmienił się w paniczną ucieczkę ku murom Ktezyfontu. Legioniści, choć śmiertelnie znużeni nieprzespaną nocą, wielogodzinną walką i żarem lejącym się z niebyła – było już południe – nie przerywali pościgu, kładąc przeciwników pokotem. Może nawet wdarliby się z uciekającym w bramy stolicy, gdyby nie powstrzymał ich, choć sam ranny, komes Wiktor, obawiając się zasadzki. Zginęło w tym dniu dwa tysiące pięciuset Persów, Rzymian zaś tylko siedemdziesięciu kilku.

(Któż tu jest Goliatem a któż Davidem Aquilo ?)

Żołnierz, okryci krwią i kurzem, zebrali się pod wieczór pod namiotem cesarza, sławiąc go potężnymi okrzykami. Byli uradowani nie tylko świetnym zwycięstwem, lecz także wspaniałą zdobyczą w postaci kosztownej broni i rzędów końskich, a nawet srebrnych i złotych zastaw stołowych, znalezionych w perskim obozie. Cesarz dziękował najwaleczniejszym imiennie. Wręczał im odznaczenia: za odwagę w bitwie rzecznej, za uratowanie obywatela w boju, za zdobycie obozu. Złożył następnie ofiary Marsowi Mścicielowi. Przyprowadzono do ołtarza dziesięć byków. Dziewięć z nich przyklękło by dać się zabić, lecz dziesiąty wyrwał się i z trudem go schwytano, jego wnętrzności wróżyły źle. Ujrzawszy je Julian rozgniewał się i zawołał!

- Na Jowisza, już nigdy więcej nie złożę ofiar Marsowi!”

[…]

„ „Noc tę, której nie rozjaśnił blask żadnej gwiazdy, spędziliśmy tak, jak zwykło się dziać w chwilach trudnych i niepewnych, ze strachu nikt nie ośmielił się ani usiąść, ani też przymknąć oczu do snu. A kiedy tylko dzień zaświtał już z dala stały się widoczne błyszczące zbroje o żelaznych okuciach i połyskujące pancerze, co zwiastowało nadejście króla królów. Widok ten pobudził żołnierzy do boju, dzieliła nas tylko płytka rzeczka, lecz cesarz zabronił. Niedaleko od wału obozowego doszło do ostrego starcia pomiędzy przednimi strażami naszymi i perskimi. Padł Machemus, dowódca jednego z naszych oddziałów. Jego brat Taurus, późniejszy komendant wojsk w Fenicji, położył zabójcę trupem, odstraszając każdego, kto drogę zachodził, zdołał z wielkim wysiłkiem, sam ranny włócznią w ramię, wyciągnąć z bitwy Machemusa już blednącego, bo śmierć się zbliżała.

Upał i zmęczenie rozdzieliły walczących. Persowie ponieśli większe straty. Armia ruszyła naprzód, choć szarpali ją sprzymierzeni z wrogiem Saraceni, usiłując atakować tabory. Odpoczywano następnie przez dwa dni w miejscowości obfitującej we waszego, czego nie dało się zabrać, spalono.

Dnia następnego Persowie znienacka zaatakowali straż tylną i byliby wycięli ją w pień, gdyby nie szybka pomoc jazdy, wroga wyparto. Padł w tej bitwie Satrapa Adaces, niegdyś posłujący na dwój Konstancjusza, zwycięzca przyniósł jego zbroję Julianowi i otrzymał hojną nagrodę. Nie wszyscy jednak spisali się tak dzielnie. Jednemu z oddziałów jazdy, który stchórzył w ostatnim boju, cesarz rozkazał odebrać godła i złamać włócznie, odtąd jeźdźcy ci mieli maszerować wśród taborów i jeńców. Natomiast ich dowódca, który walczył mężnie, objął inny szwadron – w miejsce trybuna oskarżonego a haniebne opuszczenie szyku. Z podobnej przyczyny zwolniono ze służby czterech innych trybunów jazdy.

W dalszej drodze zaczęto odczuwać dotkliwy brak żywności, bo wszystko wokół zostało spalone. W pobliżu miejscowości Moanga ujrzano ogromne zastępy Persów, przewodzili im dwaj synowie króla i wysocy dostojnicy. Za jazdą pancerną i łucznikami szły słonie. Legioniści uderzyli na wroga biegiem, by nie narażać się na strzały. Rozległ się łomot tarcz i szczęk broni, podniosły się krzyki. W walce wręcz Persowie okazali się jak zawsze, mniej wytrzymali od Rzymian, ustępując ponieśli ciężki straty. Wzmagający się upał przerwał walkę. Wśród niewielu, którzy zginęli w tej bitwie, znalazł się też dowódca jednego z legionów.

Przez trzy następne dni walk już nie toczono, wojsku jednak zagroził inny nieprzyjaciel – głód. Nie było nawet paszy dla zwierząt jucznych. Znaczną część zapasów przeznaczonych dla wyższych oficerów, rozdzielono prostym żołnierzom., którzy cierpieli niedostatek najgorszy. Sam cesarz jadał w otwartym przedsionku swego namiotu, gdzie widzieć go mogli wszyscy, jadał zaś bardzo skromnie i niewiele, gorzej od zwykłego szeregowca. Wszystko co było przeznaczone do jego osobistej wygody, rozdał po żołnierskich namiotach, o swój los nie dbając.

Ammian Marcellinus opowiada:

Cesarz położył się, by wypocząć nieco, lecz spał nerwowo i czujnie. Zbudziwszy się pisał coś na wzór Juliusza Cezara i ciemnościach nocy rozważał głębokie myśli pewnego filozofa. Właśnie wtedy ujrzał niezbyt wyraźną postać owego Opiekuńczego Ducha Państwa, którego widział już w Galii, gdy sięgał po godność Augusta. Obecnie Duch szedł smutny, zasłoniwszy głowę i róg obfitości, a potem zniknął za zasłoną. Cesarz zdrętwiał, porażony strachem, wnet jednak pokonał lęk, polecając przyszłość niebiańskim wyrokom. Wstał głęboką nocą z łoża rozścielonego na ziemi i usiłował przebłagać bóstwa ofiarami odwracającymi nieszczęście. W tym momencie spostrzegł gorejącą pochodnie, podobną do spadającej gwiazdy, przecięła nieboskłon i zgasła. Zdjął go strach, że tak jawnie zajaśniała groźna gwiazda Marsa, zaraz więc, jeszcze przed świtem, wezwał wróżów etruskich i pytał, o zapowiada ta niezwykła postać gwiezdna. Odpowiedzieli, że należy zachować jak największą czujność i nie imać się niczego nowego. Twierdzili, że księga króla Tarkwiniusza zawiera w rozdziale o sprawach bożych ostrzeżenie: ujrzawszy żagiew na niebie nie wolno wszczynać ani bitwy, ani też niczego podobnego. On jednak wzgardził tą radą, wróżowi więc błagali by przynajmniej przesunął wymarsz o kilka godzin. Nie przystał nawet na to, sprzeciwiając się ich wywodom przy pomocy całej swej znajomości sztuki wróżbiarskiej. Tak więc o brzasku wyroszona z obozu.

Persowie ponieśli w potyczkach poprzednich straty tak dotkliwe, że lękali się starcia oddziałów pieszych w otwartym polu. Towarzyszyli więc wojsku skrycie, z wysokości wzgórz śledząc jego pochód i przygotowując zasadzki, chcieli dokazać tego, by żołnierze trwożliwie się rozglądając nie zdołał w ciągu dnia umocnić obozu. Armia jednak posuwała się naprzód, kolumny były wprawdzie zwarte, lecz wskutek ukształtowanie terenu szły w pewnych odstępach między sobą. Cesarz wyjechał na szpicy, nie miał zbroi na sobie, chciał tylko zorientować się w sytuacji. Zameldowano mu, że wróg atakuje straż tylną, zawrócił nie myśląc o przywdzianiu pancerza i porwawszy tylko tarczę galopował ku tamtym. Wnet jednak przyszła wiadomość, że również straż przednia , od której dopiero co odjechał, znalazła się w potrzebie. Ruszył ku niej z powrotem. W tymże czasie silny oddział perskiej jazdy pancernej uderzył w środek szyku rzymskiego i mocno nim zachwiał, żołnierze bowiem ustępowali nie mogąc znieść smrodu i ryku słoni, zasypywani przez nich gradem wszelkich pocisków. Cesarz zjawił się tam natychmiast i stanął w pierwszych szeregach. Prawie równocześnie rzymscy lekkozbrojni zaatakowali Persów od tyłu. Julian niepomny już na nic, krzyczał i wskazywał ręką, że nieprzyjaciel się cofa, wzywając swoich, by postąpili naprzód, sam jeszcze zuchwalej wmieszał się w zamęt bitewny. Ludzie jego straży przybocznej rozpierzchli się na wszystkie strony i wołali, by strzegł się tłumu uciekających, bo go przygniecie.

Nagle dzida jeźdźca – niewiadomo, skąd rzucona, powiada Ammian – musnęła skórę jego ramienia i przebiwszy żebra utkwiła głęboko w wątrobie. Ranny usiłował wyrwać ją prawą ręką, poczuł jednak, że ostrze przecina mu palce. Runąć z kona na ziemię. Natychmiast zbiegli się swoi i zaniósłszy go do namiotu usiłowali udzielić pierwszej pomocy. Gdy tylko przeszedł pierwszy ból i strasach, wielką mocą ducha zmagając się ze śmiercią zażądał broni i Konica, chciałem jeszcze pokazać się walczącym, by dodać swoim odwagi, zapominając zupełnie o sobie myślał tylko o ratowaniu innych. Ciało jednak już nie mogło sprostować rozkazom woli, upływ Kwi był ogromny. Leżał bez ruchu, a przypadkowo usłyszane słowa, że miejscowość ta nazywa się Frygia, odebrały mu nadzieję: przepowiedziano kiedyś, że umrze we Frygii.

A tymczasem bitwa toczyła się dalej, coraz zaciętsza i krwawa. Widok bowiem upadającego cesarza rozwścieczył rzymskich żołnierzy. Bijąc mocno dzidami o tarcze dawali wyraz swemu bólowi i żądzy pomszczenia jego rany, o tym, że jest śmiertelna, jeszcze nie wiedzieli. Tumany kurzu przesłaniały pole walki, pył wdzierał się do oczu, żar godzin popołudniowych obezwładniał, oni zaś szli naprzód i walczyli nieustraszenie, tylko konie płoszyły się, czując słonie.

Dopiero noc przerwała zmagania. Zginęło aż pięciuset perskich dowódców i dostojników, lecz także po stronie rzymskiej straty były bolesne. Poległ na skrzydle prawym Anatoliusz, naczelnik urzędów, a prefekt Sekundus Salutiusz uratował się tylko dzięki temu, że gdy padł jego koń, oddał mu swojego ktoś ze służby. Garstka legionistów, odcięta w zamieszaniu od swoich, zajęła pobliski fort i dopiero po trzech dniach połączyła się z główną kolumną wojsk.

Julian zaś umierał nie tracąc świadomości. Dziękował bóstwu wiecznemu, że odchodzi nie jako ofiara skrytobójczej zasadzki, nie po cierpieniach przewlekłej choroby, nie jako skazaniec, lecz że zasłużył sobie na zgon w chwili najpiękniejszego rozkwitu spraw swoich.
Nie wyznaczył następcy, mówiąc wprost:
- Nie chciałbym przez niewiedzę pominąć kogoś godnego. I nie chcę wskazać, kogo uważam za zdatnego, bo naraziłbym go na wielkie niebezpieczeństwo, gdyby inny został wybrany. Lecz jako prawy syn państwa, życzę mu, by miało po mnie dobrego władcę.

Rozdał bliskim to, co posiadał. Zapytał o Anatoliusza. Prefekt odrzekł, że jest już szczęśliwy. Zrozumiał i westchnął. Obecni w namiocie mieli łzy w oczach. Zganił ich mówiąc, że nie godzi się opłakiwać cesarza już idącego ku niebu i gwiazdom. Wszyscy zamilki, on zaś rozmawiał jeszcze z Maksymusem i Priskusem o wzniosłości ducha.

Rana przebitego boku otwierała się coraz szerzej, oddech był ciężki. Już późną nocą Julian poprosił o zimną wodę. Wypił ją i wkrótce potem zmarł spokojnie.”


Sid itur ad astra…


Dołączona grafika


Chciałem podziękować wszystkim za wytrwałość w tej debacie, przede wszystkim Aquili z którym polemika pozwoliła mi dowiedzieć się wielu nowych rzeczy. Mam nadzieję, że tą debatą zmyłem nieudolny cień poprzedniej, choć miałem stan zawahania przy czwartym wpisie, za co wszystkich przepraszam. Bardzo miło mi się rozmawiało, teraz wszystko leży w rękach sędziów i choć spodziewam się wyniku, gdzieś tam w głębi żywię nadzieję na zwycięstwo. Sądzę, iż wiedza którą starałem się przekazać i sposób w jaki to robiłem, pozwoliła wam drodzy czytelnicy oczarować się Julianem, tak jak i ja się nim oczarowałem.
Czy był najlepszym cesarzem ? Nie wiem. Ani ja, ani Aquila, ani nawet Cisz, która straszy nad odejściem nie może tego wiedzieć. Wiem jedno, że żegnając się z Julianem, winniśmy przypomnieć sobie jego słowa, raz już tutaj powoływane, a stanowiące jedno z najpiękniejszych świadectw poczucia przynależności do wielkiej, europejskiej wspólnoty intelektualistów – tej, która nie zna granic ni czasu, ni przestrzeni:

Może zdziwi się ktoś, jakim to sposobem jeszcze się nie widząc już jesteśmy przyjaciółmi. Lecz jakim to sposobem są naszymi przyjaciółmi ci, co żyli przed tysiącem lat, a nawet przed dwoma tysiącami lat? Tym mianowicie, że byli ludźmi pod każdym względem prawymi, o pięknych i dobrych charakterach. I my pragniemy stać się takimi, jeśli nawet – w moim przypadku przynajmniej – daleko do tego; lecz już sama chęć poniekąd zamieszcza nas w jednej z tamtymi kategorii.
  • 0



#12

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Jak wszystko, tak i nasza debata dobiegła końca. Mam nadzieję, że udało nam się w przystępny sposób przybliżyć czytelnikom odrobinę historii mojego ulubionego państwa – imperium rzymskiego. A skoro to już ostatni wpis, to czas na krótkie podsumowanie.


Faktem jest, że pod koniec nasza debata nieco nam zaczęła kuleć – z bodajże najbardziej banalnego powodu – byliśmy pochłonięci innymi czynnościami i po prostu zaczynało nam obu brakować czasu…

Za co wypada rzecz jasna wszystkich czytelników przeprosić :)


Czas na podsumowanie, które zamierzam pozostawić w regulaminowej formie .


Przez ostatnich kilka miesięcy (!) stopniowo staraliśmy się prezentować tutaj jak najlepiej sylwetki naszych kandydatów do roli „najlepszego cesarza rzymskiego”. Makbet (czyli Pismire – tyle tych zmian, że połapać się trudno a potem w debacie można przeczytać słowa skierowane raz do Makbeta, raz do Pismire i nie obeznany czytelnik może się pogubić ;) ) moim zdaniem zbyt idealistycznie podszedł do tej rywalizacji. Julian był z pewnością jednym z lepszych (choć nie „najlepszym” ;) ) cesarzy jeśli idzie o pewne aspekty, ale jego rządy i, co najważniejsze, ich skutki pozostawiają już wiele do życzenia. Przypomnijmy zatem w skrócie najważniejsze punkty na podstawie których wyciągnąłem taki wniosek.


Tradycyjnie zacznijmy od tego, co tygrysy lubią najbardziej - kwestii militarnych. Oktawianowi Augustowi Rzym zawdzięczał reformę militarną która wzmocniła rzymskie państwo. Cesarz ten dokonał też podboju lub uzależnienia wielu ziem (jak zostało ukazane na odpowiedniej mapce) rozszerzając wpływy rzymskie na rozległe obszary – w tym o ziemie niezwykle ważne jak Egipt, resztę półwyspu Iberyjskiego czy tereny naddunajskie. Nie tylko przyniosło to Rzymowi znaczne bogactwa, ale i umocniło stabilność oraz bezpieczeństwo, przyczyniając się do rozwoju handlu.

Julian zaś obronił Galię przed barbarzyńskim najazdem (choć poszedł na ustępstwo osiedlając barbarzyńców na terenie Galii) a następnie wyprawił się na tragiczną w skutkach wojnę przeciw Persji. Nie miał żadnego powodu, aby atakować ten kraj, a mimo to zdecydował się na taki krok. Choć bardzo ładnie opisałeś tę jego ostatnią wyprawę, to nie zmienia to faktu, że za tym pięknym i rozbudowanym opisem kryje się upokarzająca klęska Rzymu i samego cesarza. W wyniku tej bezsensownej wojny nie tylko traci życie sam cesarz – Julian, ale i Rzym zostaje osłabiony. Aby uratować armię znajdującą się wciąż na perskim terytorium (a także życie nowego cesarza – Joviana), Rzym zmuszony był oddać Persom przygraniczne ziemie jak i trzy niezwykle ważne twierdze, przez wiele lat dzielnie przed tymi Persami bronione. Jakby tego było mało w wyniku tej nieudanej wojny Rzym stracił na rzecz Persji swego sojusznika – Armenia wkrótce wpadła w perską strefę wpływów.

Kolejną dziedziną w której nasi kandydaci rywalizowali była religia.

Oktawian przyczynił się do odnowienia religii rzymskiej, a także odnowił wiele zaniedbanych świątyń.

Julian natomiast wyznawał niezbyt popularną wersję religii „pogańskiej”, która była trudna do zaakceptowania nawet dla wielu „pogan”. Nie był też w stanie dostrzec, że państwu coraz bardziej potrzebna była wspólna ideologia i że to chrześcijaństwo najlepiej sprawowałoby to zadanie. Próby osłabienia tej religii, jakich dokonywał Julian, spełzły na niczym o czym najlepiej świadczy fakt, że państwo rzymskie stało się od tego czasu państwem chrześcijańskim.

Na koniec czas na przypomnienie „rywalizacji” w dziedzinie administracji.

Oktawian rządził państwem jako cesarz, ale umiał sprytnie maskować to pod pozorami republiki, co być może uratowało mu życie (w przeciwieństwie do Juliusza Cezara). Rozpoczynał swoją karierę jako adoptowany syn Cezara, skończył zaś jako pierwszy cesarz, twórca nowego ustroju który przetrwa w Rzymie przez wiele dekad. Rządy swe Oktawian sprawował mądrze, łagodnie i sprawiedliwie. Z przekazów bije wręcz obraz Oktawiana jako człowieka skromnego i troszczącego się o innych. Nierzadko wspierał z własnej kieszeni rozmaite inwestycje – takie jak remonty dróg. Znacząco upiększył Rzym finansując czy też wspierając w inny sposób budowanie nowych, pięknych budynków użyteczności publicznej. Dbał też o rozwój sztuki i kultury.

Co do Juliana zaś… jego obraz, jaki namalował nam Makbet przedstawia go jako osobę równie zatroskaną o los obywateli, sprawiedliwą (gdy nie idzie o chrześcijan ;) ) i ogólnie „raczej w porządku”. Jest tylko jeden problem. Oktawian miał około 45 lat na wprowadzanie swoich zmian i rzeźbienie takiego państwa, jakie sobie wymarzył. W przypadku Juliana zaś były to zaledwie lata… dwa. Ktoś może mówić: „gdyby miał więcej czasu – to by wtedy pięknie się działo!”, ale to już tylko sfera spekulacji. Fakty zaś są jasne i porażają swoją obiektywnością – Julian wyprawił się na wojnę z własnej woli i zginął. Nikogo obcego winić za to nie możemy. Trochę przypomina mi to słowa, jakie miał ponoć wypowiedzieć Józef Stalin podczas II wojny światowej, gdy oddziały niemieckie coraz bardziej wgryzały się w Związek Radziecki a Armia Czerwona ponosiła kolosalne straty:

„ Towarzysz Lenin stworzył nasze państwo, a my je przesraliśmy.”


Sprawa jest moim zdaniem stosunkowo prosta. Gdy porównamy dokonania obu panów z okresu ich panowania, to nie sposób nie uznać gigantycznej przewagi Oktawiana. Zresztą, wystarczy zajrzeć na fora poświęcone historii i poszukać podobnych tematów… Przodują w nich Oktawian czy też Trajan, a Juliana… cóż, raczej brak. Bo choć „był jako tako w porządku”, tak jako władca się zwyczajnie nie sprawdził. Tak jak na wieki zapamiętany będzie jako jeden z cesarzy Rzymu, tak wśród honorowych miejsc „najlepszych” nie zasiądzie. I żadne osobiste „lubię go/podziwiam” czy też piękny opis tego niestety nie zmieni…


Dziękuję za uwagę, sędziów proszę o werdykt.




Co zaś do Oktawiana jeszcze, niech na koniec sam przemówi, tym razem wprost ze swojego łoża śmierci – 19 sierpnia roku 14 naszej ery, leżąc w tym samym pokoju w którym nieco ponad siedemdziesiąt lat wcześniej zmarł jego ojciec:

Czy sądzicie, że dobrze odegrałem swoją rolę w tej życiowej komedii?
Jeśli tak, zaklaszczcie, i pozwólcie zejść ze sceny wśród braw. Sztuka skończona.


A gdy wyprosił wszystkich, ostatnie słowa skierował do swojej żony.

Liwio, pamiętaj o naszym małżeństwie, żyj i bądź zdrowa!

I odszedł.


Dołączona grafika






Aquila.
  • 0



#13

cisz.

    Realizm Magiczny

  • Postów: 832
  • Tematów: 33
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Drodzy - Debatujący i Czytelnicy, bardzo dziękuję za doprowadzenie debaty do końca. Szybko, sprawnie, rzetelnie, a przy tym interesująco!

Proszę sędziów o dokonanie oceny i proszę o nieprzekraczanie terminu dwóch tygodni na przesłanie mi oceny.

Dziękuję :)
  • 0



#14

cisz.

    Realizm Magiczny

  • Postów: 832
  • Tematów: 33
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Moi Drodzy!

Długo oczekiwane oceny sędziowskie mamy wreszcie w komplecie. Jestem niezmiernie dumna ze wszystkich sędziów - do sprawy podeszli z dużą wiedzą własną, a także z dużym zaangażowaniem w argumentowaniu swoich not.

Przede wszystkim jednak raz jeszcze gratuluję debatującym. Byliście oboje bardzo dzielni, mądrzy i co również w dziale niestety rzadkie - terminowi.

Ale aby nie przedłużać, podaję oceny:

sędzia Korhil

Na początku chciałem podziękować Makbetowi i Aquili za tę debatę, stała na wysokim poziomie, co było raczej łatwe do przewidzenia, gdy zna się trochę ich twórczość na tym forum. Wydawać by się mogło, że Makbet stał na straconej pozycji przy takim ,,weteranie" debat, ale muszę przyznać, że stanął do walki bez kompleksów ( choć nie wiem czemu mnie to dziwi ) i odważnie atakował, co nie zawsze przynosiło korzystny dla niego wynik, gdy Aquila kontrował, a jak wiadomo, czuje on się w tym jak ryba w wodzie. Co do technicznej strony debaty, nie mam zastrzeżeń, dobrze konstruowane posty plus wyważona ilość obrazków oznacza, że czytało się to bez problemów. Większych błędów nie stwierdziłem a tak naprawdę to tylko jeden, co prawda nieistotny, mi się rzucił w oczy - ,,Quo vadis" reżyserował Jerzy Kawalerowicz, a nie Andrzej Wajda. Nie przynudzając, przejdę lepiej do sedna, czyli punktacji:

Makbet:

Związek: 8
Argumentacja: 7
Styl: 7
Perswazja: 7

Aquila:
Związek: 9
Argumentacja: 9
Styl: 10
Perswazja: 9


Aquila: 37
Makbet: 29




Sędzia Vaherem


Kilka słów wstępu.
Muszę przyznać, że debata zapowiadała się dla mnie bardzo interesująco. W końcu dotyczyła mojego ukochanego Rzymu, a na ringu stanęły osoby znajdujące się w panteonie moich ulubieńców. Miało to też swoje drugie dno - nieskromnie dodam, że nie ustępuję wam wiedzą i nie odkrywaliście przede mną Ameryki. Za to niezwykle fascynujące było obserwowanie tego, jak dobieraliście argumenty i jak przedstawialiście „prawdę”. Czułem się, jakbym porównywał pracę dwóch malarzy, którzy na swych obrazach uwiecznili dobrze mi znany widok.
Początkowo czytając raz jeszcze wszystkie wpisy wynotowywałem sobie swoje spostrzeżenia i planowałem je tutaj wrzucić, ale jako że każde odnosiły się do kolejnych wpisów i ilość tekstu rosła - zrezygnowałem, stwierdzając, że do każdego z was zrobię tradycyjne, krótkie (w miarę) podsumowanie.

Aquila

Zacznę od tego, że łączy nas niechęć do króla Artura i innych hollywoodzkich szmir . A teraz merytorycznie: Gratuluję. Sposób prowadzenia przez ciebie debaty jest mistrzowski i po mistrzowsku go opanowałeś. Trzymałeś się narzuconego z góry planu (prostego i przejrzystego). Zdołałeś go niejako narzucić Makbetowi, choć to do niego należał pierwszy wpis. Świetnie odparłeś tezę o złym prowadzeniu wojen przez Oktawiana, inna sprawa - jestem zaskoczony, że twój oponent w ogóle nie poruszył kwestii Sekstusa Pompejusza na Sycylii, bo to mógł mocny cios w wizerunek Augusta. Podejrzewam, że sam się do tego przyczyniłeś, pisząc, że to błaha sprawa ;). Cynizm z jakim pisałeś o tym, jaki jest najlepszy władca i jaki był Oktawian - ujęło mnie to. O to przecież właśnie chodzi, trzeba być lisem i lwem. Braki w charakterze i zdolnościach pierwszego cesarza zastąpiłeś ukazaniem, jak mądrymi i oddanymi sobie ludźmi się otaczał. Wspomniałeś nawet o Warusie, choć byłem pewien, że przemilczysz ten temat. Fajne, luzackie komentarze pod zdjęciami dawały taką chwilę wytchnienia od poważnego tekstu. Zdjęcia były też dobrze dobrane, choć bardzo cwanie wkleiłeś obrazek przedstawiający jeden z najsłynniejszych zabytków Rzymu i podpisałeś go jako dzieło Oktawiana. Chodzi mi oczywiście o Panteon. Na pewno zdawałeś sobie sprawę, że to co widzimy dzisiaj, zawdzięczamy Hadrianowi, że budowniczym pierwszego panteonu był Agryppa, a nie August, ale cóż - trzeba być lisem, prawda? Szkoda, że Makbet tego nie dostrzegł, byłoby ciekawiej. Świetnie wyprzedzałeś to, o czym mógł napisać Makbet, przedstawiłeś bitwę pod Strasburgiem w taki sposób, ze gdyby M. chciał ją opisać, ludzie mieliby wrażenie niepotrzebnego dublowania informacji. Z wieloma twoimi tezami się nie zgadzam (jak choćby zasada „nie atakuj Persji”), chylę jednak czoła przed żelazną konsekwencją w realizowaniu założonego planu i olbrzymią wiedzą.

Makbet

Trzeba mieć jaja, żeby stanąć na ubitej ziemi z Aquilą. Spróbuje ci wyjaśnić, dlaczego prezentowałeś się gorzej od swojego oponenta. Przede wszystkim jesteś jeszcze młodym, pełnym ideałów człowiekiem (jak to sztampowo brzmi;)) i miałem wrażenie, że pasja zastąpiła u ciebie chłodny osąd. Mogłeś spróbować narzucić Aquili swój styl, ale nie zrobiłeś tego. W początkowych wpisach byłeś jak bokser, który cały czas chowa się za gardą i nie atakuje. Wspomniałeś o złym sposobie prowadzenia wojen i niestety źle ubrałeś to w słowa, co było wodą na młyn naszego forumowego Orła. Twoim błędem było to, że tylko wspomniałeś o brakach Oktawiana i tak tą sprawę zostawiłeś. Na początku było za dużo informacji o charakterze Juliana, na dodatek sam Julian jakby się rozmywał w opisie neoplatonizmu. Dopiero później przeszedłeś do ataków, ale były one bardzo nieskładne. Również takie personalne wycieczki w stosunku do Aquili nie odniosły moim zdaniem skutku. Masz dużą wiedzę, ale wybitnie brak ci zdolności jej ukazania - czytając miałem wrażenie, że skaczesz i miotasz się i choć wiedziałem, co chcesz osiągnąć - zastanawiałem się, po co on to pisze?. Spokojnie, jesteś młody, wyrobisz się. Próbujesz wbijać szpile, ale nie bardzo ci to wychodzi, w ogóle nie przekonywały mnie te próby - zamiast pisać o tym, że Trajana nie bolała głowa, trzeba było pisać o Julianie. To Julian jest twoim „zwierzątkiem”, a nie Trajan czy Aleksander. Również komentowanie tak zwanego „sztampowego wstępniaka” było niepotrzebne. Aquila naszpikował twojego Juliana trafnymi argumentami, które trzeba szybko odpierać, a ty nieraz wyskakiwałeś z Aleksandrem Wielkim. Trzeba było wziąć Olka do debaty. Sam zresztą bym stanął do takiej „ największy wódz starożytności” Cezar vs. Aleksander. Zdjęcia również były niezgodne z tematem - legionista w zbroi segmentowej, ale i tak najgorsze było zdjęcie z 300 i ?czeka nas chwała?? Zdarzały ci się też wpadki stylistyczne np. „jeden z lepszych cesarzy, którzy dowodzili Imperium Rzymskim”, „cesarzowych pałacyków”, pisanie małą literą imion i podobne. To trochę drażniło w czasie czytania.
Gratuluje wiedzy i samozaparcia, niestety zabrakło u ciebie bycia „lisem”.


Aquila

Związek:10
Argumentacja: 9
Styl: 10
Perswazja:9
RAZEM: 38

Makbet


Związek: 8
Argumentacja: 7
Styl: 6
Perswazja: 7
RAZEM: 28

Aquila: 38
Makbet: 28



Sędzia Noxili

Może kilka słów gwoli wyjaśnienia takiej, a nie innej oceny. Gdy zgodziłem się sędziować w tej debacie, myślałem, że będzie to proste i bardzo przyjemne zadanie . Początek debaty już przeczytałem, same postacie były mi bliskie od lat prawie 25, gdy jeszcze jako dzieciak czytałem wdrukowane w czasopiśmie „Przekrój” artykuły Aleksandra Krawczuka będące przedrukami z jego książki Poczet cesarzy rzymskich. Zresztą wkrótce wygrałem w jakimś tam konkursie szkolnym tą właśnie książkę, a dokładniej jej tom Pryncypat (Dominat i Poczet cesarzy bizantyjskich zdobyłem po 10 latach). Książkę tą przeczytałem wielokrotnie, mam ją do dziś (inna sprawa, że w rozsypującym się nieco stanie). W każdym razie akurat los sprawił że obaj cesarze z debaty byli mi postaciami bliskimi i traktowałem ich jako znajomych z podstawówki. W międzyczasie moje zainteresowania historią podryfowały w inne rejony historii i poprzestałem na zdobytej wiedzy jeszcze w czasach podstawówki. Dlatego z przyjemnością, mimo braku czasu, przeczytałem debatę Aquili i Makbeta (Pismire).
Jest takie przysłowie: diabeł tkwi w szczegółach. Dopóki znałem tylko dość ogólny zarys postaci Juliana Apostaty, był dla mnie takim prawie archetypem postaci tragicznej i romantycznej jednocześnie. Buntownik idący pod prąd, walczący z biegiem historii, był naprawdę fascynującym, a wręcz hipnotyzującym bohaterem.
Niestety gdy dzięki wysiłkowi Makbeta przyjrzałem się bliżej Julianowi, okazało się, że rzeczywisty człowiek będący cesarzem był zupełnie inny od tego obrazu. Jak bardzo go lubiłem, tak bardzo nisko upadł. Makbet (najwyraźniej mimo woli) odsłonił prawdziwe oblicze cesarza. Z pozycji romantycznego bohatera ponoszącego klęskę przez tragiczne fatum losu spadł Julian do poziomu sekciarza, przeintelekualizowanego osobnika skazującego na śmierć i katastrofę tych, którymi powinien się opiekować: swoich żołnierzy, państwo, a nawet religię pogańską. Władcę miernego, ale za to posiadającego wielkie mniemanie o swoich talentach. Mierny dowódca bez talentu i całkowicie oddzielony od rzeczywistości. Spadł w mojej ocenie do poziomu Nerona, a nawet niżej .

Teraz przejdźmy do konkretów oceny

Makbet


Związek: 4

Cytat
Anna Agnieszka Wyparło jako studentka stworzyła pracę na temat myśli Juliana, która to ukazała się w „Pismach Humanistycznych”, pozwolę sobie przytoczyć treść danej pracy. Autorka stara się przekonać nas do tego, że Julian Apostata był neoplatonikiem. Do której ja się przychylam, ale do tego dojdziemy


Udowadnianie, że Julian był czynnym filozofem ma się nijak do faktu czy był dobrym władcą.

Argumentacja:2
Argumenty i fakty podane przez Makbeta przekonały mnie do wniosków całkowicie przeciwnych niż założenia jego roli w debacie. Decydujące było tu podanie rzeczywistego przebiegu walk w Galii i na Wschodzie. Takie informacje powinien ukryć głęboko, a ewentualnie dokopać się ich powinien Aquila, bo świadczą przeciw Julianowi.

Styl: 4

Duża ilość niepotrzebnych wstawek. Właśnie po to, by nie czytać czegoś takiego, wymyślono literaturę i odnośniki. Naprawdę ciężko się to czyta, a nic nie wnosi do przedmiotu debaty.
Słabo tez radził sobie z argumentami Aquili.

Perswazja: 3


Wiadomo dlaczego.
Cytat

Wydaje mi się pożytecznym wyjaśnić wszystkim powody, które przekonały mnie, że machinacje Galilejczyków są ludzkim wymysłem wypływającym z ich przewrotności. Nie zawierają one nic boskiego, i jedynie irracjonalna część duszy, która, podobnie jak to ma miejsce u dzieci, lubuje się w baśniach, pozwala uwierzyć w ich monstrualne kłamstwa.



Niewątpliwie cecha dobrego polityka: zrazić do siebie obraźliwymi tekstami wyznawców dominującej religii w rozsypującym się państwie. Zaiste geniusz polityczny.

Cytat
Mieszkańcy Antiochii szydzili z Juliana ze względu na jego wygląd jak i upodobania. Trudno wymagać od filozofa by dzielił taki sam entuzjazm z mieszkańcami na widok pędzących po torze rydwanów, sztuk teatralnych czy też pijaństwa.

Od filozofa nikt tego nie wymaga by nie ośmieszał się i potrafił zrobić choć pozór tego że jednym z „naszych” ,ale od władcy który aspiruje do miana dobrego władcy już tak .

Hasła

Cytat
„Więzień, który został cesarzem 

który nie potrafił zrealizowac żadnych swych zamierzeń
Cytat
student filozofii, który został zwycięskim wodzem

który odnosił zwyciestwa nad miernym ale licznym wrogiem zaś najlepsze oddziały wywiódł w pułapkę bez wyjścia

Cytat
chrześcijański lektor, który został odnowicielem religii helleńskich

raczej adekwatne określenie byłoby został grabarzem religii helleńskich


Takie hasła pod publiczkę trochę nie na miejscu w takiej debacie.

RAZEM:13

Aquila:

Związek: 10
Argumentacja: 9
Styl : 10
Perswazja: 9

RAZEM: 38
Co tu oceniać? Minimalne błędy polegające na odpuszczeniu niektórych spraw.

Taka uwaga na marginesie debaty :
Cytat
Dziwny zbieg okoliczności. Ciekawe czy Trajana, który zagłębiał się w Mezopotamię, aż po Zatokę Perską, też bolała głowa w czasie najtrudniejszych bitw ? 

Nie mam zielonego pojęcia czy Trajana bolała głowa w czasie najtrudniejszych bitew . Za to wiem że Hainz Guderian potrafił w stresie zemdleć , Konstantin Żukow potrafił rozbeczeć się jak beksa, Napoleon w czasie Waterloo był w takim stanie że nie słyszał dział ustawionych 100 metrów od stanowiska dowodzenia, Albrecht Wallenstein (chyba najlepszy dowódca wojny 30letniej ) cierpiał podobnie jak Oktawian na podagrę i w czasie napadów choroby( również w czasie walk) strasznie cierpiał.

Co do za odwagi osobistej królów i władców:
Fryderyk Wielki w jeden z największych zdobywców w XVIII w. w Europie w czasie bitwy pod Małujowicami uciekł i schował się w gospodarstwie chłopskim w jamie pod beczką. Bitwę dla niego wygrał jego marszałek Kurt Christof von Schwerin .
Podobnie uciekł z pola walki Czyngiz Chan zostawiając w niewoli ukochana kobietę. Dzięki temu przeżył , zgromadził pierwszą swoja armię(wcześniej dowodził bandą), odbił ukochaną i zemścił się na całym wrogim plemieniu.

Z pola walki nie uciekli i dali się zabić na polu walki:
Harold II dzięki zabłakanej strzale zginął i umozliwił znajdującej się w beznadziejnej sytuacji strategicznej armii Wilhelma Bękarta podbój Anglii. Harold był martwy a Wilhelm zyskał nowy przydomek – Zdobywca.Był to ostatni udany desant na Anglię.

Ten sam Harold dwa tygodnie wcześniej starł się z armią króla Haralda Sigurdssona zwanego często "ostatnim wikingiem". Był to budzącym postrach olbrzym (miał 210 cm wzrostu), który nie wahał dopuszczać się rozlicznych okrucieństw (jego przydomek "Hardraada" oznacza bezwzględny) Harald wyladował w Anglii ,wygrał kilka potyczek, zdobył York, ale pod Stamford Bridge został zaskoczony  przez armie Harolda, i zginął podczas bitwy trafiony strzałą w gardło.



Henryk II Pobożny - dzięki jego śmierci pod Legnicą Polska (która już się prawie zjednoczyła) jeszcze prawie sto lat czekała na ponowne zjednoczenie. Przez te 100 lat Ślask odpadł od Polski a Krzyżacy zakorzenili się w Prusach.

Władysław Wareńczyk -kolejny wielbiciel Aleksandra Wielkiego (podobnie jak Julian Apostata). Złamał zaprzysiężony na biblię pokój z turkami i zaczął totalnie nie przemyślane i nieprzygotowane
działania wojenne z Turcją . Z pola bitwy nie uciekł i poległ pod Warną. Z pola warneńskiego wycofał wszystkie wojsko jakie się dało Jan Hunyady. Przeżył masakrę , opanował chaos po śmierci króla na Węgrzech i wałczył dalej z turkami. Po klęsce europejskiej armii pod Kosowym Polem dostał się do niewoli lecz po kilkunastu latach się z niej wydostał i dowodził udana odsieczą Belgradowi. Jego syn Marcin Korwin został królem Wegier, Po wojnie Węgier z Czechami Korwin przyłączył do Węgier Śląsk (1464), Łużyce i Morawy (1468–1490), koronował się w Ołomuńcu na króla Czech (1469), a następnie, po walkach z Fryderykiem III, zajął i przyłączył do Węgier Dolną Austrię (1477–1490). W 1474 ł wyprawę na polską Ruś. Rywalizował o tron czeski z Władysławem Jagiellończykiem. Objecie tronu przez Macieja Korwina było wielką stratą dla sprawy Polskiej.


Ludwik Jagiellończyk – siostrzeniec Zygmunta Starego , ostatni Jagiellończyk na tronie Czech i Węgier, władca nieudolny, jednak tez chciał zasłużyć na sławę wojenna walcząc z wrogiem w swojej armii. Jako 20 latek dowodził w przegranej bitwie pod Mohaczem. Do samej bitwy doszło 29 sierpnia 1526 roku. Starcie było krótkie a pogrom wojsk węgierskich całkowity. Sam Ludwik zginął w trakcie ucieczki z pola bitwy, przy czym podawano różne wersje jego śmierci. Według jednej, utonął wraz z koniem w rzeczce Csele. Plotki mówiły jednak o tym, że króla zabito - a ciosy zadano od tyłu, spośród własnych towarzyszy, Po jego śmierci władzę w Austrii ,Czechach i pośrednio Węgrzech objął zgodnie z układem z 1515, objął Ferdynand I Habsburg - mąż Anny Jagiellonki, siostry Ludwika. Jego śmierć to koniec rzeszy Jagielońskiej.

Chyba nie muszę podawać więcej przykładów, że dowódca wbrew młodzieńczym wyobrażeniom to nie jest wódz wojsk . To naprawdę to ktoś inny – polityk , administrator , zarządca i „kierownik działu kadr"(musi nagradzać tych co się sprawdzą praktycznie zaś innych ...) Władca ryzykujący dla minimalnych doraźnych zysków przyszłość państwa to dureń myślący „po nas choćby potop” , który gra przyszłością państwa w ruletkę szczęścia wojennego.



Podsumowanie:

Aquila uzyskał 37,66 pkt na 40 możliwych
Makbet uzyskał 23,33 pkt na 40 możliwych

Zwycięzcą debaty jest

Aquila


Serdeczne gratulacje!
  • 0





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych