Porada dla Ciebie i wszystkich, którzy cierpią z tego powodu. Najlepiej nie obiecywać nieodpisywania w temacie, bo w dużej większości przypadków skończy się na złamaniu tego słowa.Znowu mnie silna wola zawodzi.
W końcu, wydawałoby się, jakaś solidna odpowiedź.
Przeczytaj ostatni post @denaturatu w tym temacie.To bardzo nieładny zwyczaj imputować dyskutantom intencji, których nie wykazali.
Odczuwam wrażenie, że nie dostrzegasz różnicy pomiędzy zrozumieniem oponenta a zgodą z jego poglądami.Cóż, szanowni czytelnicy, oczom naszym ukazuje się swoiste ignoratio elenchi, idące w parze z brakiem woli zrozumienia oponenta.
Nie napisałem nigdzie (przynajmniej w przeciągu ostatnich kilku miesięcy), że homoseksualizm jest chorobą. Choroba to stan, który powoduje dysfunkcje organizmu i przeszkadza osobie chorej. Homoseksualizm może być z wyboru, co w takim przypadku dyskwalifikuje go jako chorobę. Napisałem, że jest "zboczeniem", czyli odejściem od fizjologicznej normalności - heteroseksualizmu. Jeśli masz jakieś naukowe informacje o gejach, którzy bez pomocy nowoczesnej medycyny stali się rodzicami, chętnie poczytam.Pół wieku temu homoseksualizm był uważany za chorobę, pół tysiąclecia temu Ziemia była w centrum układu słonecznego, a jeszcze pół Ziemia była płaska - co z tego?
To urocze, że zainteresowałeś się zwierzętami. Faktycznie najwygodniej wybrać najłatwiejszy przykład. Co byś powiedział jednak, gdyby chodziło o (świadome) dziecko, które się zgodziło na stosunek z dorosłą osobą? Jak wtedy wyglądałby w Twoich oczach taki "związek"?Jeśli @Lis potrafi uzyskać od psa, kota czy innej istoty o mózgu wielkości śliwki (albo od niewykształconego i nieświadomego dziecka), świadome przyzwolenie, to brawo i proponuję autorski program na Animal Planet.
Zgadzam się jak najbardziej, ale w tym przypadku "argument" chybiony. To, że nie akceptuję tego, co Ty akceptujesz, nie oznacza, że odrzucam "wszystko". Taka delikatna różnica.Nie oznacza też bezrefleksyjnego (ta, onus probandi i te sprawy) odrzucania wszystkiego, co mi podetkną pod nos.
Nie sprowadzam do poziomu, tylko pokazuję analogie. Ignoratio elenchi czy brak woli zrozumienia oponenta?O tym też już pisałem, "nie, bo nie". Jeśli czyjeś prawnie uprzykrzone wspólne życie sprowadzasz do poziomu telefonu i biletu KM, to jest to spory cynizm.
Kiedy zrozumiesz sens zdania "małżeństwo jest przywilejem dla związku kobiety i mężczyzny", daj mi znać. Będziemy mogli kontynuować dysputę.Zresztą, jak można nie dostrzegać tu hipokryzji: niby sprawa prywatna, niby nic mi do tego, ale na oczy w urzędzie stanu cywilnego mi się nie pokazywać!
Użytkownik Lis edytował ten post 17.07.2013 - 14:37