Jeśli absolutyzujemy prawo pozytywne, stawiając je ponad prawem naturalnym, o czym pisałem, a Ty potwierdzasz, to konsekwencją takiego wywyższenia prawa pozytywnego jest uznanie ruchu oporu podczas II Wojny Światowej za zbrodniczy i najzwyczajniej w świecie przestępczy z natury.
Rodzina, jako instytucja naturalna, wymaga co najmniej jednego mężczyzny i jednej kobiety, by współżyć mogli prokreować i wychować, co jest zasadą kardynalną rodziny samej w sobie. Nigdy w dziejach nie istniał zinstytucjonalizowany związek sodomitów, gdyż nie spełnia on absolutnie żadnej funkcji społecznej. Jest on jedynie zaspokojeniem fanaberii jednostek, rzutujący na całość życia społecznego, czyli zmiany definicji małżeństwa i rodziny w prawie pozytywnym, co nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością (vide marchewka jako owoc w prawie UE lub ślimak winniczek będący rybą śródlądową - to jest kreowanie fałszywej rzeczywistości, w której niektórzy chcą żyć, a to by zaspokoić swoje fanaberie, a to by dostać dopłatę z funduszy).
Nikt nie odmawia homoseksualistom zakładania rodzin i zawierania małżeństw. Każdy może znaleźć żonę i począć dzieci, ew. w przypadku bezpłodności załozyć rodzinę zastępczą. To nigdy nie było "dekretowane", gdyz jako fakt życia społecznego nie wymagał on uporządkowania przez państwo, nie był on zadekretowany. Jeśli prawo pozytywne jest powtórzeniem prawa naturalnego, nie jest to dekretowanie (bo jest tylko powtórzeniem stanu faktycznego, a nie stworzeniem nowego stanu faktycznego) Rodzina istniała przed pierwszym plemieniem, pierwszym rodem, pierwszym państwem, pierwszym kodeksem prawnym, które są wtórne do podstawowej komórki społecznej, wedle ktorej ludzie organizują się jako gatunek oraz istota myśląca i czująca na najniższym poziomie.
Rodziny nikt nie dekretuje, nie wyrasta ona z prawa pozytywnego, gdyz jest ona pierwotna względem niego! Dlatego bredzisz mówiąc o jakimś "totalitaryzmie" w tej sprawie (a prawo rosyjskie swoją penalizacją promocji związków homoseksualnych staje przewrotnie na straży porządku naturalnego). Kwestią różną i zmienną jest liczba małżonków, lecz to kwestia normalnej antropologii i nie w tym problem ani nie o tym rozmowa - problemem jest tutaj kwestionowanie absolutnego fundamentu rodziny, czyli kwestii płci samej w sobie.
Prezentujesz takie właśnie fałszywe teorie nowej rzeczywistości, kwestionując oczywiste fakty życia społecznego jak rodzina i małżeństwo ("wątpliwe twierdzenia"?), których naturalność widać gołym okiem. Tylko związek kobiety i mężczyzny jest w stanie począć dzieci i je wychować, homoseksualiści przegrywają już na starcie, próbując przeforsować swoje zachcianki do prawa stanowionego.
Podobnie ma się rzecz z "kwitnącą" teorią gender, będącą pod tą całą aferą u korzenia, która w swoim absolutnym kuriozum kreowania nowych porządków wbrew naturze zaczęła kwestionować samą płeć pojmowaną jako fakt biologiczny (chromosomy, hormony i oczywiste przymioty, zdolność do prokreacji), proponując definicję płci jako coś determinowanego społecznie (to społeczeństwo czyni kogoś mężczyzną lub kobietą i można to zmieniać; ergo relatywizm podstawowych pojęć, z ktorych kazda może być poprawna). Miałem okazję przeglądając kilka broszurek z tego absurdu, w jednej chyba doliczono się z 8 różnych płci.
To wszystko jest jedynie elementem procesu umierania naszej cywilizacji, wspomniane przeze mnie starcze fanaberie i zachcianki przybyłe od nadmiaru dobrobytu. Jak to określa prof. Wolniewicz - są to skutki "epoki wielkiego żarcia". Nie mam wątpliwości, że te "zmiany" dojdą do skutku, z czym zgadzam się z wami. Dekretami zmienią definicje rodziny, gender stanie się "poważną" nauką, posypią się doktoraty i profesury odnośnie Apostołów będących co do jednego skrytymi gejami, itp. itd. Jednakże będzie to stworzona fałszywa rzeczywistość, która będzie istnieć tylko w głowach ludzi i szybko zginie w mrokach dziejów. Często zapomina się, że tzw. Zachód dzisiaj jest jedynie małą cząstką świata. Pod każdym względem umierającym: etnicznie, kulturowo, religijnie (definiujące nas do niedawno religia Chrześcijańska, prawo rzymskie i greckie pojęcie prawdy są dziś dosyć jasno odrzucane przez elity naszej cywilizacji). Tzw. "małżeństwa homoseksualne" są jednorazowe i nie spełniają podstawowej roli społecznej (prokreacja i wychowanie) są elementem destrukcyjnym w społeczeństwie, instytucjonalizuje się aborcję i eutanazję, co przy obecnym przyroście naturalnym rdzennych mieszkańców Europy równa się przyłożeniem naładowanego pistoletu do skroni.
Nie przeczę, że przed roztaczanymi tu przez Ciebie teoriami widnieje szeroka przyszłości, jednak powstrzymałbym się z wysuwaniem uzasadnienia o "samostanowieniu", "szczęściu" i "równości", gdyż ta sama argumentacja może zostać (i na pewno będzie) wysunięta przez walczących o to samo nekrofilii, zoofilii i wreszcie pedofilii ze swoimi chętnymi małoletnimi kochankami dowolnej płci. Nie łudźmy się, z raz obranej drogi się już nie zejdzie i konsekwentnie czekają nas i te etapy walki o "tolerancję", "samostanowienie", prawo do "szczęścia" różnych grup ludzi konstytuujących swoją odrębność w kategoriach zaspokajania swojego popędu seksualnego.
Jednak znowu wchodzę w dygresję.
Nie wątpię, że w końcu nastanie czas totalnej równości wszystkich mniejszości seksualnych, płciowych, itp., itd., co tam jeszcze nie wymyślą. Jednak trzeba widzieć, że słabość i nasz proces umierania wykorzystują inne cywilizacje, zwłaszcza cywilizacja muzułmańska, która po pewnym zwycięstwie i skolonizowaniu naszego kontynentu (a na pewno zachodniej części, co jest coraz bliżej i jest kwestią kilku dziesięcioleci wprzód) raczej nie będzie dbała o "zdobycze" europejskiej szeroko pojętej lewicy.
Jeśli ktoś ma wątpliwości odnośnie przyszłości "równej i tolerancyjnej" Europy, polecam wycieczkę do Paryża i natknięcie się na zapchane muzułmanami dzielnice podczas modlitwy. Słyszalem, że nawet specjalnie się zjeżdżają na takie "happeningi", by pokazać swoją siłę coraz mniej licznym europejczykom.
Użytkownik Mr. Mojo Risin' edytował ten post 06.07.2013 - 15:46