Napisano 18.01.2011 - 02:00
Napisano 13.02.2011 - 06:01
Napisano 17.02.2011 - 21:52
Umknęło mi, dzięki za wskazanie.Kagetsu, Tak jak to pisałem tutaj na str. # 56 „Skłaniam się do przekonania,(..)
Może namiary na publikacje o tematyce reinkarnacji/duszy/świadomości.a jeśli nie to pytaj, a ja postaram się w miarę możliwości odpowiedzieć
Przemo, zarówno post Erika i Twój dał mi wiele do myślenia i z góry dziękuje.Co prawda pytanie nie jest skierowane do mnie, jednak nie widzę przeciwwskazań, żeby nie podzielić się swoją wiedzą i zrozumieniem.
http://www.youtube.com/watch?v=Y3DCEeUV0lA&
Napisano 22.02.2011 - 16:00
Użytkownik Dreaming16 edytował ten post 22.02.2011 - 16:01
Napisano 22.02.2011 - 18:39
Nie przeczytałam jeszcze całego tematu ale zamierzam to zrobić w wolnej chwili. Czytałam wcześniej bardzo mądre wypowiedzi, iż poprzednie życia mają wpływ na życie teraźniejsze i zgadzam się z tym, gdyż tak jest w moim przypadku. Znam swoje trzy poprzednie wcielenia. Nie mam dostępu do całości wydarzeń, a i te, które znam, są dość mgliste, ale wyjaśniły bardzo wiele. Było tak, jakby czekały na mnie, aż je odkryję. Te trzy momenty, które widziałam, rzutują na moje teraźniejsze życie. Warto wspomnieć, że nie są to łatwe momenty! Zaiste! Ten opis, który znajduje się niżej został wykonany bezpośrednio po cofnięciu się do tamtych przeżyć a niżej opiszę związek z moim teraźniejszym życiem. Możecie poczytać, jeśli to kogoś interesuje. Chcę też dodać z całą pewnością, że nie wierzę, że istnieje reinkarnacja. Ja to WIEM
To była jedna sesja ale przeniosłam się w czasie niej do trzech miejsc. Pomógł mi głos nagrany na taśmie, który sugerował, aby zapytać o datę, rozejrzeć się, etc.
Pierwsze:
Rok 1892 od razu to zobaczyłam. Byłam gdzieś w lesie, na polanie, pięknie, naprawdę pięknie, zielono, przepiękna szmaragdowa trawa i wielkie dorodne świerki. Najpierw odniosłam wrażenie, że to Ameryka, albo Kanada, coś koło tego, a potem pomyślałam, że równie dobrze jakieś miejsce w Europie. Ale jak spytałam siebie o imię, to usłyszałam coś w stylu Anniss czy Alaniss, więc możliwe, że to była jednak Ameryka.
Była tam chata, w której żyłam i była jedna kobieta, która mogła być moją matką, ale nie była nią, chociaż odczuwałam z Nią silną więź. Pytałam ją, nie była otwarta gdy ją pytałam, co to wszystko znaczy. Była jednak ciepłą i dobrą staruszką, weszła do chatki, sprawiała wrażenie, jakby to co się dzieje w ogóle jej nie dziwiło, była pogodna i biło od niej zrozumienie. A ja nie wiedziałam co tam robię, więc chciałam się jej zapytać, czułam się zdezorientowana. Wtedy ona pokazała mi światło, uniosła swoje ręce i między nimi pojawiło się wspaniałe białe światło. A ja nie byłam tym zdziwiona. Podejrzewałam, że tak może być. Byłam tam by się uczyć.
Potem sama z siebie usiłowałam sobie przypomnieć co tam robię i dlaczego. Przypomniałam sobie, że mam dziecko, chłopczyka, który zaginął i ja byłam tym zmartwiona i niespokojna. Ta kobieta nie była moją matką, chociaż tak o niej myślałam. To była bardziej przewodniczka, bo była już stara, ubrana w białą szatę, miała siwe włosy i pomarszczoną twarz, a ja czułam się młodo i miałam małe dziecko (coś około 4 lat mały blondynek ale nie występował akurat w tej wizji, po prostu go czułam i pamiętałam) Kobieta nie była moją rodziną, nie była babką, fizycznie nie miałam z nią nic wspólnego, ale duchowo byłyśmy dla siebie wszystkim. Być może nawet w jakiś sposób szukałam u niej schronienia, zamiast szukać syna.
(Wczoraj czy przed wczoraj znów cofnęłam się do tamtego życia i ujrzałam mężczyznę, który rąbał drewno. Wiem, że był to mężczyzna z którym byłam w związku i to dość zawiłym. Łączyła nas wielka namiętność. On był ojcem tego chłopca. Został jednak potem... katolickim księdzem? Pastorem? Miał związek ze zniknięciem naszego synka. Bardzo to przeżyłam. W czasie wizji miałam skojarzenia z filmem Pocahontas i tą historią. On nie akceptował mojego życia, nie akceptował tego, że interesuję się rozwojem duchowym, być może miał inną koncepcję życia. Miał pośredni albo bezpośredni sposób na odebranie mi dziecka. Skrzywdził mnie, ale kochałam go i czuję że dalej kocham bezwarunkowo i wiem, że gdzieś teraz jest. Musiałam wybrać, albo on, rodzina i życie tak jak wszyscy w "normalnym" "akceptowanym" społeczeństwie, lub jako wyrzutek, wyklęta czarownica, która zasługuje na potępienie a może nawet śmierć, gdyż wyrzekła się rodziny by żyć w domku na odludziu. To być może było wtedy czymś gorszym niż gdybym kogoś zamordowała. Ale najwyraźniej dla mnie najważniejszy był rozwój duchowy. Cierpiałam bardzo z tego powodu. Musiałam się wyrzec siebie jako człowieka. Byłam zagubiona, ale wiedziałam, że postępuję słusznie.)
Dalszy ciąg wizji:
Czułam wyraźnie, że powinnam zostać z kobietą, mimo, że moje dziecko było gdzieś tam. Czułam do niej szacunek, miłość i uwielbienie. Była moją mentorką. Nasza więź była silna, przebijająca wszystko inne.
Widziałam swoje stopy jak stoję w tej trawie, skórzane buty, coś na wzór sandałów, ale zawiązanych wokół kostek. i widziałam jak idę w kierunku chaty. Była piękna, słoneczna pogoda. Byłam zaniepokojona kiedy zaczęłam sobie przypominać co i jak to pomyślałam, że muszę coś zrobić. Byliśmy w zagrożeniu, a przynajmniej ja to czułam, kobieta była całkowicie spokojna. Właściwie kiedy zaczęła się wizja, stała z boku, wyglądała tak, jakby na mnie czekała, wyszła mi na powitanie a ja czułam, że to zupełnie normalne. Odniosłam wrażenie, że się tam ukrywamy. Ja chyba zrobiłam coś, za co nas ścigali, może z powodu kontaktów z tą kobietą, on była persona non grata, być może. A ja przez kontakt z nią, jako zdrajczyni, także. Może z nią mieszkałam i to było "złe" w pojęciu tych którzy nas prześladowali. To oni mogli zabrać dziecko. Moje dziecko zaginęło/zostało mi odebrane, to mogło być coś w rodzaju ostrzeżenia, że jeśli sama się nie pokażę, to jemu stanie się krzywda, a może po prostu odebrano mi go, bo uważali, że ja jestem szalona, nie mogę się nim zajmować, opętał mnie diabeł czy coś w tym stylu, być może umarło, właściwie to nie wiedziałam co się z nim stało. I miałam wrażenie, że mnie czeka ten sam los.
Być może spotkał mnie ten sam los, coś się stało, że wtedy umarłam (tego nie widziałam może było to wspomnienie zbyt bolesne czy przerażające - nie wiem co mogło się wtedy stać, może wróciłam do dziecka i nie mogłam tego przeboleć), bo następna wizja dotyczyła już roku 1924 kiedy miałam dwadzieścia cztery lata i byłam facetem (czyli to było zaledwie 32 lata później, a jeśli urodziłam się ponownie w 1900 roku, było to zaledwie 8 lat po wizji ze staruszką w chatce). Zapamiętałam ile mam lat, bo to było dokładnie tyle, jaki był rok. Ja, jako ten młody mężczyzna, tak to kojarzyłam, uważałam to być może nawet za zabawny zbieg okoliczności.
Byłam na dachu budynku i to było dziwne, bo miałam jakby zamiar skoczyć, ale jednak nie, to było tak, jakbym sama siebie testowała, próbowała sił, czy to zrobić, czy nie.
Miałam duże ręce, trochę owłosione i znoszone skórzane buty i taki kapelusz fedora chyba, ale nie jestem pewna. Miałam wrażenie, że to USA. W każdym razie w końcu skoczyłam bo widziałam w przelocie okna, ******ąc w dół. Ale to było dziwne, bo nie zrobiłam tego, z powodu smutku. Coś tam było, jakaś kobieta w moim życiu, może, ale nie mam pewności. Wcześniej, w pierwszej wizji, rozglądałam się, czy ktoś jest ze mną. Tym razem zaś byłam całkiem sama. Nie tylko sama fizycznie, na dachu, ale odnosiłam wrażenie, że osamotniona duchowo. Nie było nikogo, bądź nikt się nie ujawniał (z jakiś powodów). Nie czułam jednak żalu, zagubienia, strachu, rozpaczy, wręcz przeciwnie czułam się szczęśliwa i lekka. Jakbym wyznaczyła sobie cel i zamierzała go wypełnić. Przypominam sobie mgliście, nie wiem, to było coś w rodzaju odczucia, że nie mam tu już więcej nic do zrobienia, że dokonało się, nie muszę tu być w sensie, w świecie fizycznym. Chyba doskonale rozróżniałam świat fizyczny i prawdziwy świat, który istnieje poza tym, świat duchowy. Był rok 1924 a ja z jakiś powodów postanowiłam udać się w zaświaty. Może byłam na haju, takie miałam wrażenie też, że byłam naćpana i nie liczyłam się z konsekwencjami, liczyła się tylko chwila, ale z drugiej strony odchodziłam w pokoju i miałam całkowitą jasność myśli. Był rok 1924 a ja byłam bardzo młoda, kolejny raz urodziłam się w 1989 roku, tak jakby moje życie rozpoczęte w 1900 miało trwać normalnie i miałam szansę przeżyć je w całości zanim znalazłabym się w tym życiu. Mimo to z jakiś powodów (może jeszcze dowiem się jakich dokładnie) przerwałam je. Nie umiem powiedzieć, czy to był błąd, ale mam przeczucie, że tak, że to mnie poważnie cofnęło do tyłu. Dlaczego zakończyłam swoje poprzednie życie, mimo, że mogłam przeżyć je w całości?
Potem nawiedziło mnie wspomnienie jakiegoś balu. Tańczyłam z mężczyzną, który miał błyszczące czarne włosy i maskę, ubrany był w smoking. Ja także miałam maskę i białą suknię. Pamiętam kolor swoich włosów (brązowy, mysi, miałam włosy zakręcone w loki) nie wiedziałam jaki był rok, i nawet odniosłam wrażenie, że w tej chwili mnie to nie obchodzi! Bawiłam się za dobrze i zbyt mocno kochałam, byłam upojona uczuciem do mężczyzny, z którym tańczyłam. I chyba całe moje ówczesne życie wtedy tak wyglądało, a na pewno chwile spędzone na balu. W ogóle nie myślałam o tym, że czas mija, skupiałam się tylko na zabawie. Czułam niemal jakbym szybowała w powietrzu. Potem mnie rozdzielili z tym mężczyzną, a on tylko patrzył jak mnie zabierają i nic nie zrobił, jego chyba też zatrzymano, ale on się nie opierał, mnie trzymano i ja nie wiedziałam co się dzieje, byłam zdezorientowana i nie rozumiałam tego, myślałam może nawet, że to jakieś nieporozumienie.
Potem mnie powiesili i ciągle miałam na sobie tą suknię. Pamiętam szubienicę i moje brudne pantofle oraz postrzępioną na brzegach i ubłoconą sukienkę, kiedy spoglądałam na nią w dół. Pamiętam uczucie mocnego szarpnięcia i upadku.
To był chyba XVIII wiek, czyli jeszcze przed pierwszą wizją, jaką miałam, tą w lesie, chociaż stroje wydały mi się dość współczesne! Nie wiem z jakiego powodu byłam powieszona, ale to miało związek z tym mężczyzną, nie wiem kim on był, ale ja chyba nie powinnam tam być. Znów zrobiłam coś społecznie nieakceptowalnego. Chciałam być szczęśliwa i nie widziałam w tym nic złego.
A oto wpływ jaki moim zdaniem mają tamte wydarzenia na mnie dziś:
- w swoim życiu cierpiałam na różnego rodzaju lęki, co moim zdaniem ma związek z tym, że byłam wielokrotnie krzywdzona przez różnych ludzi i dużo przeszłam. Byłam całe życie zagubiona i czułam się nie zrozumiana. Uważałam, że coś jest ze mną nie tak. Cierpiałam na fobię społeczną, bałam się ludzi, jestem cicha i nieśmiała chociaż w głębi ducha mam żywą i barwną osobowość. Wisiał jednak nade mną wielki strach, jak chmura gradowa i ciągnął się za mną. Szczególnie zaś zawsze obawiałam się mężczyzn (strach przed odrzuceniem, skrzywdzeniem?) nie lubię (boję?) się angażować jestem typem samotnicy. Teraz kiedy wiem, że to ma związek z tymi strasznymi przeżyciami z poprzednich wcieleń "wychodzę na prostą" czuję wyraźny wzrost mocy i pewności siebie.
- myślę często jak facet i często zachowuję się jak facet (odniesienie do poprzedniego wcielenia?) jak byłam młodsza nosiłam krótkie włosy i siadałam zwykle "po męsku". Nigdy się nie bałam owadów, węży, etc. Podoba mi się moje ciało (lol) i niektóre dziewczyny szczególnie te zgrabne i najładniejsze, podejrzewam, że moje poprzednie życie obfitowało w podboje. Tęsknię za prawdziwym, namiętnym romansem. Zawsze tego poszukiwałam w książkach i filmach. Używam męskiego żelu pod prysznic, bo nie mogę znieść zbyt intensywnego zapachu "babskich" perfum. Moje ulubione książki to książki sensacyjne etc... brzmi zabawnie ale tak często jest.
- najważniejszym punktem o którym należy wspomnieć jest moim zdaniem sytuacja, w jakiej się znalazłam, a o czym pisałam gdzieś wcześniej na tej stronie. Mianowicie moje nic nie robienie. W momencie, kiedy dzięki mojej znajomej udało mi się odnaleźć właściwą drogę (zainteresowała mnie na powrót oobe) przestałam się interesować czymkolwiek innym. Chcę się bez reszty poświęcić rozwojowi duchowemu, ale boję się. Musiałabym znów wyrzec się siebie jako człowieka. Musiałabym innym oznajmić jakie są moje priorytety a wiadomo, że to może się skończyć totalnym niezrozumieniem i odrzuceniem. Wiem, że podświadomie się tego boję, bo już raz musiałam przechodzić przez ten koszmar.
- zawsze interesowałam się ezoteryką, UFO, jako mała dziewczynka czytałam książki o tej tematyce, czytałam Nautilusa i strony o tematyce paranormalnej. Byłam zaangażowana w różne projekty, chociaż nie do końca wiedziałam dlaczego mnie do tego ciągnie. Szczególnie zaś interesowała mnie akcja "godzina dla Ziemi" z lipca 2007 roku i historia kobiety, która uratowała swojego synka z wypadku dzięki istotą świetlistym, które powiedziały jej, że medytacja członków rodziny przy łóżku nieprzytomnego dziecka je uratuje. Tak się też stało. Nigdy nie miałam wątpliwości że ta historia jest nieprawdziwa. A wtedy jeszcze nie miałam pojęcia nawet, że istnieje coś takiego jak podróże astralne etc, słyszałam o tym ale nigdy nie przywiązywałam jakiejś większej uwagi, po prostu akceptowałam to jako kolejną rzecz, stosunek podobny jak do krojenia chleba
- spontanicznie zaczęłam przekazywać reiki, a robię to kierując się intuicją. Pamiętam, że gdy zapytałam kobietę z chatki co tam robimy pokazała mi ręce pełne światła.
http://www.jomada.pl/images/reiki1.jpg
To mniej więcej tyle. Nic więcej na ten moment nie pamiętam.
Napisano 15.03.2011 - 09:48
http://www.youtube.com/watch?v=Beom5bZO7lQ
http://www.youtube.com/watch?v=3D7xcY9VH24&
Napisano 15.03.2011 - 20:17
Napisano 15.03.2011 - 21:07
Użytkownik Erik edytował ten post 15.03.2011 - 21:10
Napisano 08.12.2013 - 16:29
Napisano 08.12.2013 - 16:35
Napisano 08.12.2013 - 16:40
Jasne. Każdy twierdzi że w poprzednim wcieleniu był królem( faceci) albo księżniczką( kobiety). Czyli kimś wysoko urodzonym i bogatym. Mało kto chce być zwykłym chłopem albo biednym mieszczaninem. Co to za zaszczyt dowiedzieć się że w poprzednim życiu było się zwykłym Januszem.
Napisano 15.12.2013 - 15:37
Napisano 15.12.2013 - 17:33
Użytkownik Tenhan edytował ten post 15.12.2013 - 17:36
Napisano 15.12.2013 - 17:40
Jak nie niebo i piekło to reinkarnacja. Czego to ludzie nie wymyślą ze strachu przed śmiercią i żeby nie przyznać że człowiek to zwierzę. Każdy żyje po to żeby odczuwać tu i teraz, mieć jak największego farta w genetycznej loterii i żyć najlepiej, dołożyć jak największą cegiełkę do rozwoju świata, przedłużyć gatunek i być dobrze zapamiętanym i to nie tylko jako jednostka ale i całość narodu żeby potem nie uczono się o naszej cywilizacji że upadła i dlaczego upadła (bo oczywiście skupienie tylko na tym jedynym słusznym życiu nie musi oznaczać oportunizmu, nie liczenia się z drugim człowiekiem, brakiem zasad itd.). Umrę i zniknę a karawana będzie jechać dalej.
Napisano 15.12.2013 - 17:40
Wracając jednak do sprawy Joanny, pochodzi ona podobno od polskiego króla elekcyjnego Stanisława Leszczyńskiego, może to tylko ich rodzinne legendy choć w czasach panującego socjalizmu dość niebezpieczne było chwalenie się czymś takim, a są przecież jeszcze ”rodowe” kilkuset letnie naczynia, które z pieczołowitością Joanna wraz ze swą siostrą przewoziły do Kanady i USA.
0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych