Skocz do zawartości


Zdjęcie

Siódme Niebo


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
43 odpowiedzi w tym temacie

#16

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Jak się wydaje wszystko oscyluje. Jedną z najnowszych koncepcji fizyki teoretycznej odnośnie początków wszechświata jest idea, że wszechświat jest czymś na kształt gigantycznego balona, który po skrajnym rozszerzeniu się w przestrzeni kosmicznej, kiedy jego cząstki są już maksymalnie od siebie oddalone uniemożliwiając im wzajemne oddziaływanie grawitacyjne na siebie, wówczas ten balon zaczyna się kurczyć skokowo do aż takiego jego zagęszczenia, które znów powoduje ponowną ekspansję wszechświata.
Można by to porównać do odbijającej się piłki, gdzie każde kolejne odbicie staje się coraz mniej intensywne.
Można w tym miejscu zadać sobie pytanie co zdarzy się kiedy wszechświat tak jak piłka już przestanie się odbijać, bo choć jeśli ta idea jest słuszna to obecnie znajdujemy się gdzieś mniej więcej w połowie owego procesu, a więc porównując do naszej piłki zawieszeni gdzieś w powietrzu tuż przed momentem zbliżania się naszej piłki ku podłodze i kolejnym odbiciem, a jest to jeszcze spory kawał drogi i czasu.
Tak czy inaczej zawsze możemy teoretyzując spytać się siebie co będzie i czy będzie kiedyś czas, kiedy wszystko się zatrzyma; może również nieskończone zło czy dobro też nie musi w nieskończoność przeistaczać się w swoje opozycje, może jednak chodzi przy tej transformacji o coś jeszcze, o coś czego jeszcze nie potrafimy dostrzec.
Wychowany w duchu racjonalizmu i w realiach otaczającego świata zauważam ciągłe przeistaczanie się materii w energię i na odwrót i choć z założenia miałby to być ciągły proces, ja jednak podświadomie odczuwam jakiś jego kres może kiedy wszystko już zostanie przerobione we wszystko inne, lub kiedy to wszystko będzie mogło zaistnieć już jako wszystko inne.
Kiedy wszystkie słowa i myśli zaistnieją, a ostatnia kropla wody przeleje się w ciele ostatniej istoty lub strukturze ostatniego minerału i wszystko praktycznie pozna wszystko, cały proces się zatrzyma może tym samym inicjując jakąś nową zabawę we wszechświat.
W naszym świecie mamy do czynienia z wieloma ideologiami lub z indywidualnymi przywódcami duchowymi nakłaniającymi nas najczęściej do skrajnej miłości; i pozornie jest to słuszne, gdyż zapewne wygodniej i milej przebywać czy współtworzyć zdrowie, porządek, pokój, dobrobyt, miłość itd. niż ich opozycje, lecz jakkolwiek te działania napędzają życie i egzystencje, lecz również powodują szybsze zbliżanie się do swych punktów krytycznych.
Reasumując więc jakkolwiek Biblijna sugestia, aby nie być letnim, ale być zimnym lub gorącym kiedy jesteśmy razem z naszą piłką jeszcze daleko od podłogi czyli zmiany biegunowości i konfrontacji, jest jak najbardziej wygodna, bo mamy jeszcze dużo czasu, jednak bycie letnim i szarym mimo monotonni, stagnacji i nudy wydłużało lub nawet uniemożliwiałoby proces zmian.
Lecz czy komukolwiek by się to podobało, aby na wzór fakira czy mnicha medytować w nieskończoność nie robiąc praktycznie ani nic złego ani nic dobrego?
Inną drogą bycia szarym i letnim moim zdaniem jest bycie kimś normalnym, kimś kto już sam w sobie rozładowuje dobre i złe emocje, ktoś kto grzeszy jedynie kiedy czuje, że grzeszy, lecz nie spowiada się za każdą paragrafowaną w dekalogu myśl czy uczynek.
Tak jak próbowałem to wielokrotnie zaakcentować, zawsze tak dobro jak i zło zaczyna tworzyć swe opozycje, tak więc przynajmniej teoretycznie można założyć, iż w skali makro jest to po prostu ta sama energia jedynie o odwróconej polaryzacji, więc myślę, aby żyć i dać żyć innym, gdyż moim zdaniem własna podświadomość jest najlepszym spowiednikiem, sędzią jak i naszym dobroczyńcą.
Uważam przy tym również, iż np. teorie konspiracji są często tak samo skrajne i nie do przyjęcia jak i nawet umotywowana najszczerszymi chęciami nauka, szczególnie ta koncepcyjna i teoretyczna, gdzie nigdy nie ma jednorodnych poglądów, a dociekania uczonych podobne są nadal do liczenia diabłów na główce od szpilki.
Nie wiem jak inni, ale ja osobiście nie chciałbym się dać zwariować tak jednym jak i drugim, może powodem tej mojej nie bezkrytycznej ostrożności w ocenie czegokolwiek jest to, iż wcześnie zacząłem brać pod rozwagę pewne idee, analizując je pod kątem przeciwstawnych opinii.
Nie wiem również czy prawidłową w moim przypadku byłaby maksyma: „Dużo wie, gdyż dużo widział”, lecz przynajmniej w jej myśl staram się dowiedzieć jak najwięcej.
Przekazując swą opinie, iż nie znając motywacji, stopnia nawiedzenia i wiarygodności przekazywanych nam informacji, czy prawidłowej oceny wszelkich narzucanych nam trendów, religii, filozofii i kanonów „obowiązującej” wiedzy , sądzę że jeżeli mamy taką możliwość, tak w jedną jak i w drugą stronę możemy wspólnie czasem dojść do bardziej prawidłowych wniosków niż te, które oferują nam wszelkie szkoły i źródła.
Dałoby się jednak to jedynie uczynić zakładając, że każdy może mieć rację, co jednocześnie pokazuje też, iż może z jakiegoś powodu jej też nie mieć i wówczas bez prywatnych wycieczek, narzuconych nam prawd i dogmatów tak nauki jak wiary w co i kogokolwiek, byśmy mogli uznać, że prawda wcale nie jest taka biała ani czarna, lecz może mieć również i inne kolory i odcienie.
Pozdrawiam, Erik.
  • 2



#17 Gość_mag1-21

Gość_mag1-21.
  • Tematów: 0

Napisano

Przekazując swą opinie, iż nie znając motywacji, stopnia nawiedzenia i wiarygodności przekazywanych nam informacji, czy prawidłowej oceny wszelkich narzucanych nam trendów, religii, filozofii i kanonów „obowiązującej” wiedzy , sądzę że jeżeli mamy taką możliwość, tak w jedną jak i w drugą stronę możemy wspólnie czasem dojść do bardziej prawidłowych wniosków niż te, które oferują nam wszelkie szkoły i źródła.
Dałoby się jednak to jedynie uczynić zakładając, że każdy może mieć rację, co jednocześnie pokazuje też, iż może z jakiegoś powodu jej też nie mieć i wówczas bez prywatnych wycieczek, narzuconych nam prawd i dogmatów tak nauki jak wiary w co i kogokolwiek, byśmy mogli uznać, że prawda wcale nie jest taka biała ani czarna, lecz może mieć również i inne kolory i odcienie.

Bardzo madre slowa. Zakladam, ze kazdy z nas ma swoj kawalek prawdy wpisanej w swoj wewnetrzny system informacji. Nie wiem czy jest to DNA, czy tez nasza podswiadomosc, ktora dla mnie jest jak bank pamieci wszelkich przezytych doswiadczen wraz z ich analiza zrobiona oczywiscie na wlasny uzytek. Mysle tez, ze siegajac do podswiadomosci wlasnej, mozemy korzystac rowniez z doswiaczen innych podswiadomosci, jako ze sa one w lacznosci ze soba i nigdy nie dzialaja na wlasna szkode, czyli jedna przeciw drugiej.Jesli kazde z nas porzuciloby wszystko to co wie i czego go uczono i wszyscy zdalibysmy sie na to co wiemy sami, tam wewnatrz siebie i gdybysmy umieli to wszystko ujawnic bez strachu przed osmieszeniem, to okazaloby sie, ze wiemy wiecej niz wszystkie nauki i religie i nurty filozoficzne razem wziete. Poskladanie naszych puzzli daloby nam niezly kawalek prawdy o wielu kolorach. Wspolne poszukiwania sa jak wspolne gotowanie, kazdy przynosi ze soba produkty, a potem je sami rozdzielamy, jedne pojda na zupe, a slodkie do deserow, a jeszcze inne do roznych innych dan.W dodatku kazdy z nas moglby wybrac sobie do zjedzenia to co lubi.
Ale czy nie tak wlasnie dzieje sie chocby na naszym forum? Ilez to razy w zupelnie innym temacie, nie zwiazanym z tym nad czym aktualnie rozmyslalam, znalazlam czyjas wypowiedz, ktora jak brakujace ogniwo uruchomila u mnie blyskawiczne powiazanie, efektem czego bylo moje zrozumienie nurtujacego mnie problemu i natychmiastowe przelanie tego rowniez w wypowiedz w temacie, ktory byl odpowiedni.Dlaczego tak sie dzieje, ze wrzucam problem podswiadomosci, a ona pokazuje mi wypowiedzi innych osob? Czasami to sa rowniez naukowcy, ale zazwyczaj sa to, jak to nasi sceptycy nazywaja, paranaukowcy. Ile razy zdarzylo mi sie ze pod wplywem slow bardzo mlodych wiekiem ludzi na forum, nie moglam zasnac, bo bylo w ich slowach cos co nie dawalo mi spokoju, a nie byly wcale zgodne z tym co sama wiem. Ile razy okazalo sie ze pojscie tym tropem uswiadomilo mi w koncu, ze to co ja wiem to stare prawdy, schematy zbyt sztywne by mogly by byc 100% prawda. Ile takich "prawd" juz sie pozbylam? Moge byc tylko tym ludziom wdzieczna, ze nie bali sie pisac, choc wiedzieli ze reszta ma odmienne od nich zdanie. Jak wiele takich wyczytanych cudzych zdan popchnelo mnie do przodu w poszukiwaniach? Moze dla tego sama pisze to co mysle, choc czasami bywa to bardzo kontrowersyjne. Ale jesli w tym ktos inny znajdzie ogniwko dla siebie? Chocby tylko jedno zdanie, ktore pozwoli mu na skok w jego wlasnych rozmyslaniach i sam napisze o tym, to to wroci do mnie w postaci poszerzonej, czyli dwa puzzle zlozone w jeden juz fragment. Ktos inny wezmie i w domu dorzuci swoj i znow juz poszerzony wypusci na forum. Szanujac sie wzajemnie mozemy naprawde wspierac sie w poszukiwaniach i sami posuwac sie duzo szybciej. A jesli nam sie wydaje ze ktos mowi glupoty, to ja zastanowilabym sie tylko nad tym, czy czasem ten czlowiek nie ma puzzelka pasujacego do zupelnie innej potrawy, niz ta ktora my gotujemy, co nie oznacza wcale ze jest to glupie.
Pozdrawiam Mag

Użytkownik mag1-21 edytował ten post 05.03.2011 - 20:46

  • 1

#18

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Dobrze powiedziałaś, szczególnie podoba mi się to kulinarne porównanie i tutaj właśnie mam w związku z tym pytanie: czy Ty wraz z Twoimi znajomymi robicie sobie takie składkowe spontaniczne potrawy?
Pamiętam odbywało się tak w Polsce w schroniskach i czasem robiliśmy tak tutaj na wspólnych wyjazdach i kempingach, dużo frajdy. A jeśli już o kulinariach mowa powiedz co myślisz o wegetarianizmie, bo ja coraz bardziej skłaniam się do czegoś takiego:

http://www.paranorma...-jej-prelekcja/

POZDRAWIAM ERIK.
  • 1



#19 Gość_mag1-21

Gość_mag1-21.
  • Tematów: 0

Napisano

Nie mam nic przeciw wegetarianizmowi, choc ja sama nie jestem gotowa do tej formy. Jestem miesozerca, tak jak stworzyla mnie natura i nie robie nic na sile i w sztuczny sposob. Mentalnoscia w tym temacie bardziej sklaniam sie ku indianom Hopi, a wiec jem i nie naduzywam. Kupowane mieso przeliczam na ilosc oddanych "zyc" i zawsze kupie cala sztuke kurczaka niz kilogram piersi lub nozek. Kilogram nozek to conajmniej 2 kurczaki zabite, a jeden to jeden. Wzorem Hopi zawsze jestem wdzieczna zwierzakom i nigdy nic sie u mnie nie zmarnuje, ani nie wyrzuce do smieci. Jednoczesnie czekam, az poczuje sama niechec do tego pozywienia i zaczne jadac wszystko to co roslinne, choc i tak jadam bardzo duzo warzyw w stosunku do ilosci miesa. Skladkowe potrawy bardziej praktykujemy rodzinnie przy okazji naszych wspolnych spotkan. Pomysl mi sie zawsze podobal, a ja jak zauwazyles lubie gotowac i zawsze mam tysiace pomyslow na nowe potrawy.
  • 1

#20

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Mag21, Rozumiem, że ciężko jest walczyć z długoletnimi przyzwyczajeniami, gdyż właśnie skłaniam się do przekonania, iż (przynajmniej bazując na sobie i swych spostrzeżeniach) nie ma czegoś takiego jak np. związek grup krwi z dietą, lub konieczności wzbogacania swej diety o pewne istniejące w mięsie substancje, minerały itp. Tak jak zauważam po przeanalizowaniu u siebie i bliskich (czy to rodziny, czy znajomych) jedzenie, tak jak alkohol, papierosy, narkotyki a nawet pewne zachowania ( osobiste rytuały) są to nawyki i uzależnienia.
Na przykład poprzez pewną ziołową terapię (między innymi wilka-kora), którą musiałem przeprowadzić na sobie ze względów zdrowotnych i w której trakcie nie spożywałem alkoholu przez 3 miesiące, całkowicie później pozbawiłem siebie ochoty na alkohol. Jest to o tyle dziwne, bo przedtem nie stroniłem od alkoholu i wielu smacznych, acz nie najzdrowszych rzeczy, które też po kolei odrzucałem na zasadzie eksperymentu, a teraz czasem testując czy rzeczywiście były one takie dobre, sam przed sobą muszę rzetelnie stwierdzić, że w wielu przypadkach nie są one niczym nadzwyczajnym.
Pragnę tutaj zaznaczyć, iż powodem zmiany mojego sposobu odżywiania nie aż tak bardzo była choroba czy jakaś pchająca do najwymyślniejszych diet chęć zdrowego życia, lecz raczej pewna analiza na ile i co można w sobie zmienić.
I tak jak mój wegetarianizm wynika z osobistych etycznych względów solidarności i szacunku dla życia zwierząt, gdzie nie sądzę, abym zmusił się do spożycia mięsa nawet w obliczu jakby miało to by mi móc uratować życie. Wszystkie następne zmiany mojej diety są analizą pewnych odczuć na narzucane sobie zmiany.
Najdziwniejsze jest to, że przynajmniej w moim przypadku, nie jest to na zasadzie masochistycznego cierpienia i wyrzeczeń podobnych do papierosowego czy narkotycznego głodu, których może nie powinienem oceniać, gdyż nigdy nie byłem od tych używek uzależniony. Lecz jeśli wiązałbym to z innymi używkami, w tym np. z alkoholem to myślę, że cała moc sprawcza, aby takie nałogi zwalczyć musi też tkwić w podświadomości i w prawdziwej świadomości swego jestestwa i miejsca we wszechświecie, motywacji, a nie masochistyczno- karmicznych możliwych do zmiany lub wyrugowania uzależnieniach.
Reasumując, moim zdaniem tak jedzenie i nie jedzenie jest bardziej filozofią niż funkcją życiową, gdzie bywa ono(jedzenie) antidotum na stres, samotność, nudę i jest rekompensatą za pewne wyrzeczenia i niedostatki.
Jedzenie jest również trudnym do zmiany schematem funkcjonowania licznej tradycyjnej i tradycjonalistycznej rodziny, przed którym to schematem szans ratunku należy upatrywać w świadomości i pasjach, gdyż kiedy się tworzy, wówczas z reguły nie ma się czasu na jedzenie. Jak się do tego je coś wartościowego i prostego (w domyśle warzywa i owoce) zarazem nie spędza się wiele czasu na misteria przygotowywania potraw, mniej się śpi i wydaje pieniędzy, przez co zyskuje się czas na swoje pasje.
Jest to moja definicja „koła fortuny”, która jako filozofia życia jak na razie dla mnie działa coraz skuteczniej.

Oczywiście w Twoim przypadku, gdzie Twoją pasją jest właśnie gotowanie, masz swe przyzwyczajenia, a nie posiadając na przykład restauracji, a jedynie grono znajomych i liczną rodzinę tak drastyczne zmiany nie są zapewne łatwe. Choć z innej strony wszystko moim zdaniem jest dobre i czemuś służy tak długo jak ktoś się w tym dobrze czuje.

Pozdrawiam Erik.

Użytkownik Erik edytował ten post 07.03.2011 - 03:41

  • 2



#21 Gość_mag1-21

Gość_mag1-21.
  • Tematów: 0

Napisano

Witaj Eriku

I tak jak mój wegetarianizm wynika z osobistych etycznych względów solidarności i szacunku dla życia zwierząt, gdzie nie sądzę, abym zmusił się do spożycia mięsa nawet w obliczu jakby miało to by mi móc uratować życie.

Mysle moj Drogi, ze to nie tylko wzrost swiadomosci, chociaz to wlasnie on kieruje naszymi potrzebami, ktore teraz ulegaja drastycznym zmianom.
Gdyby chciec to rozszerzyc troche bardziej, to okazaloby sie, ze wraz z wzrostem swiadomosci,(lub nie), transformacja ciala w wyzsza forme, a to oznacza zastapienie wiazan weglowych, wiazaniami krzemowymi, musi spowodowac zmiany w potrzebach zywieniowych. Krysztalowy Czlowiek...brzmi dumnie. Brzmi rownierz pieknie, ludzie jak krysztaly. Przejrzyste? Czyste? Blyszczace osobowosci? Moze serca tez, przeciez Merkaba to krysztal...Krysztalowo czyste serce i zmiana w DNA. Jaka i jak szybko? Bo ja potrzebuje naprzyklad skrzydel, zdaje mi sie, ze to wszystko za dlugo trwa,(to przemieszczanie sie). Jaka technologia produkujaca najnowsze statki kosmiczne pozwalajace pokonac czas i przestrzen jest lepsza i bardziej niezawodna od wlasnych skrzydel...Tak wiec moja decyzja jest bardzo stanowcza. Czy na tyle by dokonac zmian we wlasnym DNA? Mysle, ze tak, pytanie tylko brzmi ile czasu(zyc) mi to zajmie? Pragnienie czyni cuda...wyzwala nie samowita energie do dzialania w obranym przez siebie kierunku, cokolwiek jest celem, lub kierunkiem. Samospelniajace sie zyczenia.Tu przypomina mi sie pewna historyjaka z nauk Zazen.
Pewien uczen Zen madytowal nad pojeciem pragnienie. Ktoregos dnia,zniecierpliwiony brakiem konkretnych skutkow wlasnych kontemlacji, zaczepil przechadzajacego sie wlasnie mistrza.
"-Mistrzu czym wlasciwie to pragnienie? Bo widzisz jestem tu wiele dni, a pragne oswiecenia i powrotu do domu, a wciac jestem tu. Pragne dowiedziec sie prawdy, a wciaz niczego nie rozumiem, wiec jak to jest z tym pragnieniem, co ma niby magiczna moc?
Mistrz nie odpowiedzial, szedl dalej przypatrujac sie z uwaga wszystkiemu dookola. Po chwili uczen znow zapytal
-Mistrzyu czy Ty mnie sluchasz, przeciez mowiono, ze sluzysz pomoca w kazdej chwili. Mistrz nie odpowiedzia, powoli obaj zblizali sie do konca ogrodu, gdzie stala fontanna. Kiedy do niej doszli Mistz sie zatrzymal, odwrocil glowe i zapytal:
Pytales o cos uczniu drogi? Uczen odpowiedzial:
Tak mistrzu, pytalem co to wlasciwie jest to pragnienie, bo mysle i mysle i...nic.
W jednej chwili Mistrz chwycil ucznia za glowe i wepchnal ja do fontanny pod wode. Trzymal, a uczen najpierw poddal sie woli mistrza, potem machal rekami, a na koncu kopal, wierzgal, tak silnie, ze mistrz go wreszcie puscil. Uczen zaczerpnal powietrza i wykrzyknal:
Zwariowales, chciales mnie utopic? Mistrz spokojnie patrzyl na ucznia, az wreszcie zapytal:
a jakie bylo twoje pytanie?
-czym jest pragnienie- odpowiedzial uczen.
Mistrz zblizyl twarz, spojrzal w oczy ucznia i zapytal:
-A co czules, tam pod woda?
Uczen westchnal i powiada:
Najpierw nic, myslalem, ze to jakas nauka, potem niepokoj, a na koncu desperacje, myslalem, ze chcesz mnie utopic, walczylem o zycie!
Mistrz jeszcze raz zapytal:
Ale o czym myslales najbardziej, czego Ci bylo brak?
Uczen odpowiedzial po namysle:
Powietrza, brakowalo mi powietrza, jak niczego w calym moim zyciu. To bylo moim zyciem.
I wtedy mistrz powiedzial:
I widzisz Drogi uczniu, to wlasnie bylo prawdziwe pragnienie, pragnienie, ktore moze zmienic i stworzyc WSZYSTKO.

Mysle sobie, ze malo jestesmy zdolni do wykreowania takiego pragnienia, a jesli juz zrozumiemy jak to dziala, to kazdy z nas bedzie mogl WSZYSTKO i nie bedzie do tego potrzebna zadna dieta, ani czarna magia...A tylko serce i...pragnienie. Pragnienie bycia innym? Czy to znaczy lepszym? Mam nadzieje, ze tak.
Pozdrawiam Mag.
  • 0

#22

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Nie wiem czy oto Tobie chodziło wklejając ten cytat, lecz właśnie moim pragnieniem nie jest dieta, a właśnie pomoc tym, którzy takiej pomocy najbardziej potrzebują. Ludzie w większości sobie jakoś radzą, a nawet jeśli i oni są czasem ofiarami to bardzo często sami są tego przyczyną.

I tak jak mój wegetarianizm wynika z osobistych etycznych względów solidarności i szacunku dla życia zwierząt, gdzie nie sądzę, abym zmusił się do spożycia mięsa nawet w obliczu jakby miało to by mi móc uratować życie.


MUNDUS VULT DECIPI, ERGO DECIPIATUR. POZDRAWIAM ERIK
  • 1



#23

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

26

COŚ CZEGO OCZY NIE WIDZIAŁY A USZY NIE SŁYSZAŁY

"Życie to sen wariata, ale jak się odpowiednio przyprawi, to zmienia się ono w kolorową telewizję."

Bóg a reinkarnacja.

(Izajasza 6: 9-10) (9) A On rzekł: Idź i mów do tego ludu: Słuchajcie bacznie, lecz nie rozumiejcie, i patrzcie uważnie, lecz nie poznawajcie! (10) Znieczul serce tego ludu i dotknij jego uszy głuchotą, a jego oczy ślepotą, aby nie widział swoimi oczyma i nie słyszał swoimi uszyma, i nie rozumiał swoim sercem, żeby się nie nawrócił i nie ozdrowiał!
(Ewangelia Jana 9, 2-3)] 2 Uczniowie Jego zadali Mu pytanie: "Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym - on czy jego rodzice? 3 „Jezus odpowiedział: "Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże.
Kiedyś czytałem jakąś apokryficzną przypowieść gdzie mowa jest o tym, że dlatego muzykanci tak pięknie potrafią grać, gdyż rodząc się już wielokrotnie często byli właśnie muzykantami. Jeśli taka jest recepta na geniusz, to czyż nie powinniśmy do tak wielo-egzystencjonalnie zdobywających swe zdolności zaliczyć tak zwanych „cudownych dzieci”, które w jakiejś wyjątkowej dziedzinie, wymagającej zazwyczaj lat nauki i praktyki, aby znaleźć się na poziomie wysoko wykwalifikowanej osoby dorosłej, uzyskują to samo, często tak jakby znały już to przed ich urodzeniem.
Przykładami cudownych dzieci byli za młodu: Wolfgang Amadeusz Mozart w muzyce, Carl Friedrich Gauss w matematyce, Pablo Picasso w sztukach plastycznych.
Wolfgang Amadeusz Mozart (ur. 27 stycznia 1756 w Salzburgu, zm. 5 grudnia 1791 w Wiedniu) – austriacki kompozytor i muzyk, razem z Haydnem i Beethovenem należący do grona klasyków wiedeńskich.
W wieku trzech lat Wolfgang, słysząc grę siostry na klawesynie, zabawiał się wyszukiwaniem tercji na tym instrumencie (jak wspomina później jego siostra). Od piątego roku życia uczył się gry na klawesynie pod kierunkiem swojego ojca.
Miał starszą o pięć lat siostrę Marię Annę nazywaną Nannerl, która także przejawiała uzdolnienia muzyczne. Razem z nią, kiedy miała 11 lat, mały Wolfgang grywał duety klawesynowe na zasłoniętej materiałem klawiaturze. Ojciec – Leopold Mozart – woził ich po całej Europie, przez co Wolfgang zaczął chorować. W roku 1761 skomponował swój pierwszy utwór - Menuet i Trio KV 1.
Innym genialnym dzieckiem był Ludwig van Beethoven, ur. 15 lub 17 grudnia 1770, zm. 26 marca 1827 w Wiedniu) – kompozytor i pianista niemiecki, ostatni z tzw. klasyków wiedeńskich, a zarazem prekursor romantyzmu w muzyce, uznawany za jednego z największych twórców muzycznych wszech czasów.
Urodzony w Bonn, na terenie dzisiejszych Niemiec, już w młodości przeniósł się do Wiednia, gdzie rychło uzyskał reputację pianisty wirtuoza, a następnie wybitnego kompozytora. Muzyczne zdolności Ludwiga ujawniły się bardzo wcześnie, w wieku ok. 4 lat, toteż ojciec zapragnął uczynić z niego cudowne dziecko, podobne młodemu W. A. Mozartowi; nie miał jednak wystarczająco dużo wiedzy, talentu ani cierpliwości, by zrealizować to zamierzenie, a i geniusz jego syna rozwijał się wolniej niż u Mozarta.
Lecz jak sprawa się ma do uznanych geniuszy, takich jak na przykład A Einstein , którzy tak jak on nie dość, iż nie byli uznani za geniuszy w dzieciństwie, to w przypadku kilkuletniego nawet Einsteina, uważano go za niedorozwiniętego.
Ale jest również bardzo wielu wybitnych ludzi, którzy bądź to z powodu nie aż tak atrakcyjnego zajęcia, bądź też z powodu, iż ich genialne odkrycia i prace zaistniały dopiero w dorosłości , nie mówi się o nich jako o geniuszach. Wśród tych „wrodzonych” geniuszy na pewno interesującą grupą są pasjonaci i autsajderzy wielu dziedzin nauki, którzy mieli ogromny wpływ na ich rozwój.

Kto tworzy Naukę?

A co do autsajderów i samouków (lista poniżej), którzy często wyśmiewani i nazywani oszustami przez tak zwanych profesorów w takiej atmosferze jakiej doświadczyli również Erich von Deniken czy Zecharia Sitchin, musieli rozszerzać to, co Ty tak dumnie nazywasz „nauką”?
„Nieufność „fachowców” do odnoszących sukcesy outsiderów to nieufność mieszczanina do
geniusza. Człowiek o unormowanym sposobie życia gardzi człowiekiem bujającym w niepewnych
strefach, człowiekiem, który buduje na „kruchych podstawach”. Pogarda ta jest nieuzasadniona.
Jeżeli spojrzymy na rozwój badań naukowych od najdawniejszych choćby czasów, nietrudno będzie
nam stwierdzić, że ogromnej ilości wielkich odkryć dokonali właśnie „dyletanci”, outsiderzy, ba,
nawet „samoucy”. Opętani jakąś ideą, nie odczuwali hamulców fachowego wykształcenia, nie znali
lęku specjalistów, przeskakiwali przeszkody wzniesione przez tradycjonalizm czcigodnych
akademików.
Otto von Guericke, największy fizyk niemiecki XVII wieku, był z zawodu prawnikiem. Denis
Papin był medykiem. Beniamin Franklin, syn mydlarza, nie mając wykształcenia gimnazjalnego, a
już tym bardziej uniwersyteckiego, został nie tylko aktywnym politykiem (do tego wystarczają
niekiedy i mniejsze kwalifikacje), lecz również wybitnym uczonym. Galvani, odkrywca
elektryczności, był z wykształcenia medykiem i — jak wykazuje Wilhelm Ostwald w swej Historii
elektrochemii — zawdzięczał to odkrycie właśnie lukom w swej wiedzy. Fraunhofer, autor
wybitnych prac o widmie optycznym, do czternastego roku życia nie umiał czytać ani pisać.
Michael Faraday, jeden z najwybitniejszych przyrodników, był synem kowala i zaczął jako
introligator. Juliusz Robert Mayer, odkrywca prawa o zachowaniu energii, był lekarzem. Lekarzem
był także Helmholtz, gdy mając dwadzieścia sześć lat ogłosił swą pierwszą pracę na tenże temat.
Buffon, matematyk i fizyk, najpoważniejsze prace ogłosił z dziedziny geologii. Człowiekiem, który
skonstruował pierwszy telegraf elektryczny, był profesor anatomii Thomas Sömmering. Samuel
Morse był malarzem, tak samo jak Daguerre; pierwszy stworzył alfabet telegraficzny, drugi
wynalazł fotografię. Opętani swą ideą twórcy balonu sterowego Zeppelin, Gross i Parseval byli
oficerami i nie mieli żadnego pojęcia o technice. Przykłady te można by mnożyć w nieskończoność.
Gdyby wszystkich tych ludzi i ich działalność usunąć z historii nauki, zawaliłby się cały jej gmach.
Mimo to musieli oni za życia znosić drwiny i szyderstwa.
Ten szereg przykładów znajduje dalszy ciąg w nauce.
William Jones, który dokonał pierwszych dobrych przekładów z sanskrytu, nie był orientalistą, lecz sędzią
okręgowym w Ben-galu. Grotefend, który pierwszy odcyfrował jeden z rodzajów pisma klinowego,
był filologem klasycznym, a jego następca, Rawlinson — oficerem i politykiem. Pierwsze kroki na
długiej i żmudnej drodze od cyfrowania hieroglifów postawił Thomas Young, z zawodu lekarz.
Champollion, który osiągnął ten cel, był właściwie profesorem historii. Humann odkopał
Pergamon, a był z zawodu inżynierem kolejowym.
Lista ta chyba wystarcza, aby wysunąć następujące twierdzenie: Nie można kwestionować tego
wszystkiego, co wyróżnia fachowca. Ale czyż najważniejszy nie jest wynik, o ile tylko został
osiągnięty „czystymi środkami”? I czyż outsiderzy nie zasługują na naszą szczególną wdzięczność?”
Tak jak podałem to wcześniej, przybliżając co najmniej dziwne dziecięce postanowienia Henryka Schliemanna i Jean-Francois Champolliona, z tak ogromnym sukcesem zrealizowane w ich dorosłości można by się spytać czy również i ich życia nie dowodzą jakiegoś wcześniejszego istnienia, które jako zaprzeszły sentyment lub nawet jakiś niezrealizowany obowiązek karmiczny zaistniało również w ich kolejnej egzystencji, a idąc dalej tym tropem znów nie dowodzi istnienia jakiegoś złożonego planu, w którym wszystko ma swój powód i przyczynę istnienia.


Wielorakość duszy.

Ktoś spytał mnie niedawno jak to jest, że jeśli nie istnieje czas w innych wymiarach, to jak według mnie odbywa się tam reinkarnacja?
Odpowiedziałem temu komuś, iż czuję jednak, że czas gdzie indziej też istnieje w jakiejś swojej formie, czyż bowiem można chociażby porównywać czas życia motyla do nas, czy na przykład słonia, bo mimo, że niby istniejemy na tym samym planie, to jednak postrzeganie istnienia tutaj jest inne dla różnych istot i to nawet chyba nie koniecznie w zakresie rasy czy gatunku, ale nawet w kontekście każdej indywidualnej duszy.
Kiedyś czytałem relację jak to jeden ze znanych w USA i Kanadzie lekarzy- hipnotyzerów przypadkiem „natknął” się podczas seansu kiedy medium, czterdziestokilkuletnia gospodyni domowa i matka trojga dzieci, nieposiadająca ani wiedzy, ani zainteresowań historią , znalazła się w szesnastowiecznej Prowansji, jako trzydziestoletni adept medycyny i astrologii.
Lecz najbardziej interesujące było to, iż młody Prowansalczyk miał należeć do wąskiego grona prywatnych uczniów mistrza Nostradamusa, obawiał się jednak o tym mówić w obawie przed Inkwizycją.
Podczas kolejnych seansów pani Susan jako domniemany uczeń Nostradamusa przekazała zaskoczonemu lekarzowi polecenie samego Nostradamusa, który chce, aby kontynuować seanse, lecz aby znaleźć inne medium i inną metodę, dzięki której lekarz będzie mógł porozumieć się bezpośrednio z Mistrzem.
Ku zaskoczeniu hipnotyzera, niedługo później zarówno metoda jaki i nowe medium, znaleźli się niemalże sami, kiedy to pewne wrażliwe medium podczas transu cofnęło się do stadium swego istnienia „ pomiędzy wcieleniami”. Nie będąc ograniczona osobowością ani warunkami historycznymi, stanowiła niejako pomost pomiędzy wiekami, gdyż nie miała jakiejkolwiek przynależności czasowej, znajdując się gdzieś poza czasem i przestrzenią, w miejscu „emanacji dobra i wiedzy”.
Tam właśnie w bardzo szybkim czasie skontaktował się z medium Nostradamus, który miał przekazać, iż fizyczno- biologiczne ciało jasnowidza pozostaje w stanie transu w jego laboratorium w średniowiecznej Francji, lecz jego „istota” przemieściła się na spotkanie z ludźmi końca XX wieku w istotnych dla nas sprawach, o których rozprawiał Nostradamus przekazując wszystko to hipnotyzerowi.
Można by więc spytać czym w takim razie jest dusza, czy to coś co wiecznie istniejąc, niejako egzystuje w naszych ciałach, a nawet poprzez pewne tak zwane wrodzone instynkty i odczucia wpływa na nasze obecne życie.
To pytanie, nad którym niemalże od zarania dziejów „łamali sobie głowy” wszelcy filozofowie i teologowie, nadal pozostaje i zapewne z samych powodów prawidłowego funkcjonowania tego schematu zawsze będzie pozostawać pewną tajemnicą dla większości.
Choć w pewnym sensie nieco bliżej spotkałem się z tym problemem, ja też mogę na ten temat jedynie gdybać, choć przywykłem i uważam reinkarnację za najlogiczniejsze wytłumaczenie wielu współzależności, cech charakteru, zdarzeń czy często irracjonalnych zachowań ludzi bądź to którym ja lub znajomi mi hipnotyzerzy przeprowadzali seans hipnotyczny, bądź w inny sposób moje i tych ludzi losy się zazębiły. …
Nie tylko moim zdaniem dusza ma tendencję dzielenia się i przenikania. I to nie tylko w momencie wyjść z ciała, czasem podczas snu (przejścia do światów równoległych i alternatywnych). Po śmierci dusza istnieje w egzystencji tego, który już nie żyje i w miejscu przejściowym dusz (życiu między życiami), jak i w ewentualnej kolejnej inkarnacji. Zjawisko dzielenia (klonowania) dusz tłumaczy zarówno kwestie duchów (całych lub rozczłonkowanych dusz osób fizycznie lub mentalnie przywiązanych do swego byłego życia), schizofrenii lub rozdwojenia jaźni. Jak również zmian osobowości po przeszczepach organów, do których niejako wraca się cząstka duszy, kiedy ów organ zaczyna swe „ponowne życie” w innym ciele, co niekiedy doprowadza nawet do przejęcia pewnych cech charakteru osoby, z której organ zastał pobrany. Zajmując się hipnozą do przeszłych żyć (reinkarnacja) w kilku przypadkach spotkałem się z czymś, co mogłoby świadczyć o niejako istnieniu jednej i tej samej duszy w dwóch inkarnacjach osoby, która wydaje się żyć w osóbach, które istniały równolegle w historycznym czasie.

Fizyka a życie wieczne.

Niedawno za sprawą ślepych uliczek, do których dotarła nowożytna nauka, a w szczególności fizyka, zaczęto wysnuwać wiele teorii przez tak zwanych fizyków teoretyków.
Jedną z ciekawszych takich nowych koncepcji jest teoria opierająca się na tzw. teorii M, zwanej „teorią wszystkiego”.
Uczeni chcą na przykład przy pomocy największego na świecie akceleratora cząsteczek, znanego jako Wielki Zderzacz Hadronów (LHC), znaleźć coś co nazwano nieuchwytnym bozonem Higgsa, czyli cząsteczki, która według fizyków wyjaśnia, dlaczego cząsteczki takie jak protony, neutrony i elektrony posiadają masę. Jeśli maszynie uda się wygenerować bozon, według niektórych w tym samym czasie może powstać druga z cząsteczek nazywana singletem Higgsa i spontanicznie pojawiające się produkty związane z ich rozkładem. Jeśli tak, to według dwójki fizyków -Weilera i Ho, będą to produkty cząsteczek, które podróżują w czasie i pojawiają się przed kolizjami, które powodują ich pojawianie się, czyli zdolnością do przenoszenia materii w czasie.
Idea „teorii wszystkiego” jest swego rodzaju sposobem unifikacji nie tylko wszelkich nauk ścisłych, ale również i pewnych ideologii filozoficzno religijnych. Ta nowa nauka będąca dziełem wąskiej grupy fizyków, którzy twierdzą, że wyjaśnia ona właściwości wszystkich znanych cząsteczek i sił, w tym grawitacji, jednak obejmuje istnienie co najmniej 10 lub 11 wymiarów, choć my znany jedynie cztery. Doprowadziło to do spekulacji, iż nasz wszechświat może być niczym czterowymiarowa membrana (lub „brana”) unosząca się w multiwymiarowej czasoprzestrzeni.
Zgodnie z tą opinią, podstawowe składniki naszego wszechświata są przyczepione w sposób stały do brany i nie mogą przenosić się do innych wymiarów. Istnieje jednak kilka wyjątków. Niektórzy twierdzą, że grawitacja jest słabsza niż pozostałe fundamentalne siły dlatego, że rozprasza się także w innych wymiarach. Inną możliwością jest hipotetyczny singlet Higgsa, który oddziałuje z grawitacją, jednak nie wpływa na żadną z innych sił.

Nadzieja w neutrinach?

Choć Weiler, podobnie jak Henryk Schliemann i Jean-Francois Champollion zainteresował się swą pasją, czyli w tym przypadku podróżami w czasie, zaledwie kilka lat temu, też można by nazwać jego poszukiwania utopią, przynajmniej w świetle tak „poważnych” dziedzin nauki jak fizyka czy astronomia.
Tym razem chodzi o wyjaśnienie pewnych anomalii zaobserwowanych przy okazji eksperymentów z neutrinami, często też nazywanymi „cząsteczkami-duchami”, ponieważ bardzo rzadko reagują z ze zwykłą materią. Można na przykład ustawić, oczywiście tylko teoretycznie, 10 000 planet takich jak Ziemia, a neutrina przemkną przez nie, wcale nie tracąc masy ani energii. Nic więc dziwnego, że owe tryliony neutrin, które w każdej sekundzie przechodzą przez nasze ciała, w żaden sposób na nas nie wpływają.
Przynajmniej tak głosi oficjalna fizyka kwantowo-teoretyczna i Weiler chcąc przy pomocy tez panów Heinrich Päsa i Sandip Pakvasy z University of Hawaii, wyjaśnić owe anomalia w oparciu o istnienie znów hipotetycznej cząsteczki zwanej „sterylnym neutrino”. Mają być to cząsteczki ledwie wykrywalne, wchodzące jedynie w reakcje z siłą grawitacji. W wyniku tego są one kolejnymi cząsteczkami niepołączonymi z „branami” i powinny mieć możliwość podróżowania w innych wymiarach.

Weiler, Päs i Sandip Pakvasa twierdzili, iż sterylne neutrino mogą poruszać się z prędkością większą niż światło, wybierając drogę na skróty wiodącą do innych wymiarów.
Zgodnie z einsteinowską teorią względności, istnieją pewne warunki, w których rozwijanie jeszcze większych prędkości oznacza cofanie się w czasie. Właśnie to prowadziło naukowców do spekulacji na temat podróży w czasie.
Bez maszyny.
Jeśli można teoretyzować, a swe poszlaki opierać nie na wyspecjalizowanych i arcykosztownych urządzeniach, ale na Psionice, czyli na zjawiskach paranormalnych (PSI), jak i wiedzy ezoterycznej starożytnych przekazów, jak i tej nowożytnej, moim zdaniem neutrina nie tylko mogą, ale mają swój wpływ na wszystkie ożywione i nieożywione organizmy, o czym już pisałem wcześniej.
Moim zdaniem na przykład takim naturalnym przejściem, czy swego rodzaju wrotami do innych alternatywnych wszechświatów, może być również sen, a jako iż tam gdzie i o czym śnimy, czas jest iluzją, więc prawdopodobnie podróżujemy tam nie tylko w przestrzeni, ale również i w czasie.
Poza tym jak najbardziej w śnie, który jest swego rodzaju odbiornikiem naszych odczuć, dążeń i pragnień, może uwidocznić się jakieś dotyczące nas zdarzenie z przeszłości, nawet z tej przed naszym urodzeniem.
Lecz może to być również przykład z „Pola morfogenetycznego”– czyli hipotetycznego tworu, którego istnienie zostało zaproponowane przez biologa Ruperta Sheldrake'a.
Pokrótce jest to sfera, gdzie miały by się mieścić wszelkie ludzkie zdarzenia, namiętności i odczucia, a według pewnych koncepcji zarówno nowo narodzone ludzkie istoty mogą z tego miejsca czerpać scenariusze na swe życie (co w ten sposób tłumaczy na przykład wielość ludzi świadczących, że w poprzednim życiu byli np. Napoleonem Bonaparte czy Kleopatrą), jak i mogą tam mieścić się odpowiedzi na egzystencjonalne nasze pytania czy problemy, które w snach objawiają się nam np. jako przykład rozwiązania problemu.

Dom wariatów czyli nasz własny Wszechświat


Mówi się, że Mikołaj Kopernik „Wstrzymał Słońce Ruszył Ziemię” i rzeczywiście z jednej strony był to arcyodważny akt pokazania rzeczywistego obrazu Układu Słonecznego, lecz z innej strony był to również ostatni akord zniewalający człowieka jako istoty. Choć już wcześniej od Nauki, wszelkiego rodzaju religie zdążyły nam odebrać nas i naszą centralną pozycję we wszechświatach i kwestii postrzegania siebie, zdominowały nas do roli i miejsca nic nieznaczącego uzależnionego od bogów i Boga podmiotu.
Jeśli rozejrzeć się dokoła wygląda na to, że często krytykowane przez nas opinie i zachowanie otaczających nas ludzi najczęściej postrzegamy jako dziwne głupie i kłócące się z naszym własnym pojmowaniem świata, wychodząc z założenia, że zawsze my byśmy lepiej coś zrobili czy się zachowali. Takie stanowisko osadza nas w naszych własnych domach wariatów.
Z panów i władców samych siebie staliśmy się czymś, co moglibyśmy nazwać pacjentami otaczającego nas domów wariatów, gdzie tylko my lub wąska grupa pewnej społeczności, z którą się utożsamiamy, jest według nas normalna, a cała reszta „to banda wariatów”.
Paradoksalnie tak samo postrzegają nas i naszą grupę społeczną ci inni, którzy naszym zdaniem nie mają racji.
To najczęstsze zarzewie niepokojów i, kłótni i wojen jest jednak najnaturalniejszą z rzeczywistości otaczającego nas świata, a właściwie światów, gdyż jest to właśnie tak bardzo poszukiwana formuła unifikacji świata i koncepcji światów tak równoległych jak i alternatywnych, albowiem świat jest właśnie zlepkiem alternatywnych wszechświatów postrzeganych z perspektywy i pozycji każdej indywidualnej istoty, w której to tylko ona jest w prawidłowej relacji z otoczeniem i tym, kim w ten sposób chce ten ktoś być, sprawiając aby świat był dla nas tym wrogim, głupim lub bratnim i przyjaznym miejscem, zawsze zależnie od naszego nastawienia.
Zagmatwany obraz tej mozaiki odnajdujący w naszym otoczeniu tak wielu wrogów, przyjaciół, przeciwników, utrapienia i szczęścia realizuje się na tyle, na ile jesteśmy w stanie to sobie sami zaplanować.
Czasem jedynie za zmianę otaczającego nas świata nie jest odpowiedzialne nasze nastawienie. Dzieje się tak, gdy automatycznie zmieniając sytuację lub nasze otoczenie, miejsce, zainteresowania, priorytety, znajomych itp., przenosimy się z dotychczasowego wszechświata do nowego osobistego wszechświata i wszechświatów innych, w tej chwili istotniejszych w naszym nowym planie osób (istot).
Najczęściej nie uwzględniając gdzieś istniejących innych równoległych światów, które podobnie zostały stworzone przez inne istoty, automatycznie izolujemy się od nich.
Z drugiej jednak strony kiedy przyjmujemy wiarę w istnienie innych światów umożliwiamy sobie szansę na ich przybliżenie, zazębienie lub nawet przenikanie się ich względem naszej rzeczywistości.
Taki stan na przykład występuje w przypadku wszelkiego rodzaju religii i wierzeń, kiedy to tak za życia (nawiedzenia), jak i po śmierci nasza niezniszczalna jaźń na jakiś czas może odnaleźć wspólny jej ideologii iluzoryczny świat nieba, piekła czy nirwany lub wykreować jakiś własny indywidualny, najczęściej również bardziej lub mniej przejściowy, świat swej egzystencji.
  • 4



#24

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

27
Matriarchat a chrześcijaństwo
Poprzednią część moich rozważań zakończyłem pewnym na pozór iluzorycznym podsumowaniem swych odczuć, iż niejako jesteśmy w stanie wykreować lub przeniknąć do innych wszechświatów czy egzystencji.
Na pewno nie jest to popularna koncepcja i z pewnością znajdzie się wielu jej przeciwników; jest to jednak przez wiele lat „sprawdzana” przeze mnie teoria, która w dalszych swych aspektach zdać by się mogło prowadzi do jeszcze dziwniejszych i bardziej kontrowersyjnych wniosków. Jednak może powinienem wytłumaczyć, iż ja ze swej strony zawsze próbowałem przedstawiać swój punkt widzenia bez zbędnego „owijania w bawełnę”. Pamiętam w czasach swej wczesnej emigracji, kiedy pisałem listy do rodziny, zawsze bliscy błędnie interpretowali moje relacje jako depresje lub niezadowolenie.
Wiem, że założeniem co niektórych jest dążność do pokoju, miłości i zgody między wszelkimi grupami, wyznaniami czy filozofiami, co nawet jeśli jest wykonalne, to na pewno nie jest łatwe do realizacji w obecnych realiach naszego materialnego czterowymiarowego świata.
Wiem również, że teoretycznie zarówno przyszłość jak i prawidła w niej zawarte może być alternatywna, nawet dla każdego z osobna. I właśnie o tym chciałbym rozprawiać w dalszym ciągu, wciąż wysupłując coraz to nowe poszlaki, dowody i możliwości ratunku, może w innych kwantowych rzeczywistościach. W naszej zaś namacalnej rzeczywistości nie zamierzam krytykować rozbieżności i zmian np. w kanonie kościoła, a jedynie zrozumieć pewne powody nie trzymania się na przykład prawideł wczesnochrześcijańskich, a w konsekwencji dojście do nakazów wiary i dogmatu.
Wśród duchowo mistycznych przeżyć, takich jak np. Objawienia Maryjne, biorąc pod uwagę że mogą one być wszystkim - łącznie z dezinformacją czy jakimś ukartowanym planem, mimo wszystko pragnę ze swej perspektywy przybliżyć je, patrząc przez pryzmat kobiecości i matriarchatu. Poza tym nie wiem czy zdaje sobie ktokolwiek sprawę, że nie koniecznie takie objawienia mają ci wybrani z jednej strony barykady. I tak jak wspomniałem jakkolwiek mogą być one równoległe, alternatywne i mimo że odmienne- również prawdziwe.
Dlatego też nie wiem czy nie przydałoby się tutaj więcej chrześcijańskiej pokory zamiast często słyszanych tekstów, że jeśli ktoś czegoś nie doświadczył to musi pocierpieć jeszcze kilka lat, aby to się jemu objawiło. Ja nie mam zakusów, aby stać się świętym , tym bardziej, że w katolickim kościele jest ich ok.25000 („Kto ma uszy, niechaj słucha”-„ mądrej głowie dość dwie słowie”).
Nie wiem czy ktoś wie jaka jest różnica między objawieniem i channelingiem; dla mnie to może być to samo, niezależnie czy są to treści wysyłane przez elektromagnetyczne anteny, czy też arka przymierza z gorącą Boską linią, a te wszystkie objawienia może mogą pochodzić z jakiegoś jednego źródła, czy to będzie objawienie czy też nawiedzenie?
No tak jak ktoś to napisał - chyba tak może być, że czasem to co jest nam objawione nie zawsze musi być dobre, nawet jak na pierwszy rzut oka takim się wydaje. Jako że zamierzam pisać o kobietach, religii i poniekąd o patriotyzmie dyskredytując stary polski slogan „BÓG HONOR OJCZYZNA”, chciałbym zacząć od chyba jednej z dwóch związanych z polskością kobiecych postaci, a mianowicie od legendarnej Wandy. Wanda (Wąda) jest bohaterką polskiej legendy . Według najbardziej znanej wersji Wanda, córka Kraka i polska księżniczka, nie zgodziła się na małżeństwo z księciem niemieckim, urażony książę najechał ze swoimi wojskami ziemie polskie. Armia pod dowództwem Wandy oczywiście zdołała odeprzeć atak. Jednak Wanda zdecydowała się na popełnienie samobójstwa, rzucając się w nurt Wisły, aby nie prowokować kolejnych napaści (według innej wersji była to ofiara dla Bogów za odniesione zwycięstwo).Postać Wandy według pewnych opinii była najprawdopodobniej wymyślona przez Wincentego Kadłubka (znanego polskiego kronikarza). Według Kadłubka Wanda rządziła Polską po odsunięciu od władzy syna Kraka, splamionego zbrodnią bratobójstwa. W tej innej relacji zdarzeń Wanda najechana przez niejakiego „tyrana Lemańskiego” (czyli niemieckiego) staje na czele wojsk i zmusza wroga do odwrotu. Wódz Lemański wygłasza pochwalną pieśń na cześć Wandy i... popełnia samobójstwo. Zaś królewna rządzi długo i szczęśliwie, zostając do śmierci dziewicą. Kadłubek dodaje: „Od niej ma pochodzić nazwa rzeki Wandalus (obecnie Wisła), ponieważ ona stanowiła ośrodek jej królestwa; stąd wszyscy, którzy podlegali jej władzy, nazwani zostali Wandalami”. To jest niesłychanie istotna dla moich dalszych rozważań informacja, jak również i to, że według historyków kolebką Wandali był prawdopodobnie Półwysep Skandynawski i północna część Półwyspu Jutlandzkiego. Wiadomo, że Wandalowie od końca III wieku przed naszą erą przebywali na terenie występowania kultury przeworskiej(początkowo na Dolnym Śląsku, Polsce centralnej i zachodnim Mazowszu , potem w Małopolsce).
W czasie wywołanej najazdem Hunów (od 375 r.) wędrówki ludów część Wandalów (Hasdingowie) sprzymierzyła się z irańskojęzycznym ludem Alanów i dotarła na obszary między Dunajem i Cisą .
W czasie wędrówki na południe zasiedlali tereny południowo-wschodniej Polski i założyli swą nekropolię w Prusieku, pierwszą rozpoznaną w polskich Karpatach. Hasdingowie przekroczyli w noc sylwestrową 406 r. Ren w rejonie Mogontiacum (Moguncji) i znaleźli się na ziemiach cesarstwa rzymskiego. W 409 r. dotarli do Hiszpanii, podczas gdy inne odłamy Wandalów dotarły do Dacji i Panonii. W 416 r. zawarli z przybyłymi wcześniej do Hiszpanii Alanami (plemię sarmackie) unię personalną; ich królowie nosili odtąd tytuł rex Vandalorum et Alanorum ("król Wandalów i Alanów"). Z Półwyspu Iberyjskiego pod wodzą Genzeryka przeprawili się przez Cieśninę Gibraltarską (w sile ok. 80 000 ludzi) do Afryki Północnej w 429, gdzie utworzyli kwitnące aż do 477 r.państwo Wandalów i Alanów, które obejmowało Mauretanię, wyspy Morza Śródziemnego wraz z Sardynią , Korsyką i czasowo Sycylią .
Wandalowie żyli z łupów i piractwa, które zagrażało całemu basenowi Morza Śródziemnego. W 455 r. złupili w jednym wypadzie Rzym , a ogromne skarby przewieźli do Kartaginy . Było to odwetem za pogwałcenie traktatu zawartego między Genzerykiem , a cesarzem rzymskim, Walentynianem III . Jeden z punktów mówił o zaślubinach córki cesarskiej, Eudokii , z synem Genzeryka, Hunerykiem. W czasie wyprawy porwano ją i wywieziono do państwa Wandalów, gdzie została żoną królewskiego syna. Kolejni cesarze i wodzowie rzymscy podejmowali bezskuteczne wyprawy przeciwko Wandalom. Teodoryk , król Ostrogotów i władca Italii , zawarł z Wandalami pokój.
Fakt iż Wandalowie zniszczyli Rzym moim zdaniem nie jest tylko historycznym epizodem, lecz dowodem , iż jak się to mówi: „historia kołem się toczy” i jak śmiem wierzyć świadczy to w jakiś sposób o zaplanowanym zniszczeniu Rzymu w przyszłości.
Tutaj może na coś się przydadzą przepowiednie Ojca Klimuszki: "Widziałem żołnierzy przeprawiających się przez morze na takich małych, okrągłych stateczkach, ale po twarzach widać było, że to nie Europejczycy. Widziałem domy walące się i dzieci włoskie, które płakały. To wyglądało jak atak niewiernych na Europę. Wydaje mi się, że jakaś wielka tragedia spotka Włochy. Część buta włoskiego znajdzie się pod wodą. Wulkan albo trzęsienie ziemi ? Widziałem sceny jak po wielkim kataklizmie. To było straszne". I w jeszcze innym miejscu: „ Wojna wybuchnie na Południu wtedy, kiedy zawarte będą wszystkie traktaty i będzie otrąbiony trwał pokój … potem rakiety pomkną nad oceanem, skrzyżują się z innymi, spadną w wody morza, obudzą bestie. Ona się dźwignie z dna. Piersią napędzi ogromne fale. Widziałem transatlantyki wznoszone jak łupinki... Ta góra wodna stanie ku Europie. Nowy potop ! Zadławi się w Gibraltarze ! Wychlupnie do środka Hiszpanii ! Wleje się na Saharę, zatopi włoski but, aż po rzekę Pad. Zniknie pod wodą Rzym ze wszystkimi muzeami, z całą cudowną architekturą [...]" i „Nasz naród powinien z tego wyjść nienajgorzej. Może pięć, może dziesięć procent jest skazane. Wiem, że to dużo, że to już miliony, ale Francja i Niemcy utracą więcej. Italia najwięcej ucierpi. To Europę naprawdę zjednoczy.".
Jeśli tak miałoby się stać, może w Polsce i przygotowywanych do tych celów wielkich sanktuariach takich jak np. Licheń, za jakiś czas będziemy mieli kapłanki, a najwyższa z nich będzie w randze obecnych papieży, gdyż jakoś nie wyobrażam sobie, że pospólstwo dałoby sobie radę bez Bożego bicza nad swą głową.

Na początku lat 30. VI w cesarz bizantyjski Justynian postanowił się z Wandalami rozprawić. By odwrócić uwagę przeciwnika, wywołano bunt ludności na Sardynii . Gdy Wandalowie zajmowali się tłumieniem buntu, wojsko bizantyjskie w sile 15 000 żołnierzy wylądowało w Afryce. Belizariusz , dowódca wojsk bizantyjskich, pokonał Wandalów w dwóch bitwach pod Kartaginą. Król Wandalów, Gelimer , zamknął się w twierdzy numidyjskiej , ale wzięto go głodem. Został przewieziony do Konstantynopola , gdzie zamieszkał w majątku. Wiedząc, że nie ma szans na obronę królestwa Wandalów, pozwolił na włączenie go do cesarstwa. Jego żołnierzy wcielono do armii cesarskiej, gdzie szybko stracili swą odrębność.
Niestety, dzieje Wandalów znamy jedynie z dokumentów pozostawionych przez ich zwycięzców oraz innych ludów germańskich , takich jak Frankowie , Gotowie i Longobardowie . Wandalowie podobnie jak większość Germanów w czasie wielkiej wędrówki ludów byli arianami . Arianizm zwalczany był przez kościół katolicki jako herezja . Przeciwnicy i zwycięzcy Wandalów skazali ich na zapomnienie, tym bardziej, że w dalszej historii tego ludu nie znalazł się już żaden władca równie wybitny jak Genzeryk.
Pisma Wandalów i ich tradycja kulturalna zostały zniszczone, a oni sami wtopili się bez śladu w miejscową ludność mauretańską i łacińskojęzyczną. Część została deportowana do Italii. Ich losy znamy przede wszystkim z opisów katolickich pisarzy takich jak Fulgencjusz z Ruspe i Wiktor z Wity .
Od zniszczeń pozostawionych po najeździe na Rzym (w poszukiwaniu metalu Wandalowie wyrywali żelazne klamry spinające kamienie, z których zbudowane były budynki, powodując ich rychłe zawalenie) nazwa plemienna Wandal stała się synonimem osobnika niszczącego wszystko na swojej drodze. W języku polskim dla rozróżnienia stosuje się dwie formy: Wandalowie na określenie członków plemienia oraz wandale na określenie osób bezcelowo niszczących różne dobra, czyli oddających się wandalizmowi .
Jedna z hipotez wywodzi nazwę południowej części Hiszpanii, Andaluzji, od zniekształconego przez Arabów określenia Vandolita (teren Wandalów).
Od Wandalów przejdźmy znów do legendarnej Wandy. Wanda występuje nie tylko w kronikach polskich i czeskich. Istnieje znacznie wcześniejszy fragment kroniki arabskiej Al Masudiego inaczej {( Abu al-Hasan Ali ibn al-Husajn al-Masudi, (Abdul Hassun ibn Hussein ibn Ali El Mas'udi) arab. أبو الحسن ، علي بن الحسين المسعودي (ok. 896 - 956), słynny arabski historyk, geograf i podróżnik z X wieku, zwany przez późniejszych badaczy "arabskim Herodotem"} przywołującej wodza imieniem Avandza, który miał władać nad plemieniem Harvats i toczyć liczne zwycięskie wojny . Nie ma chyba żadnego szanującego się historyka, który chcąc uchodzić za poważnego uznałby I księgę Kroniki Kadłubka za bajki, a nie za wiarygodne źródło historyczne.
Idąc dalej tym tokiem rozumowania w Kronikach nie ma najmniejszej wzmianki o utopieniu się Wandy w Wiśle. Pojawia się ona dopiero w późniejszej Kronice wielkopolskiej. Powszechnie znaną wersję zawdzięczamy natomiast Janowi Długoszowi , który nadał najeźdźcy niemieckiemu imię Rytygier.
W kronikach polskich i zagranicznych (Długosz i Georgius Aelurius ) wspomina się niekiedy o jej dwóch siostrach. Jedną z nich miała być założycielka Pragi , Libusza, a drugą Waleska uchodząca za założycielkę Kłodzka. Motyw Wandy był często wykorzystywany politycznie jako dowód, że w Polsce może panować kobieta (Jadwiga, Anna Jagiellonka) oraz w propagandzie antyniemieckiej
Historia Wandy jest tematem wielu utworów literackich, zwłaszcza z okresu walki o niepodległość. Być może nawiązuje do losu Wandy śmierć Ofelii, córki Poloniusza, w Hamlecie Williama Szekspira . Pisał o niej także Goethe. Za czasów Wandy, współczesnej Aleksandrowi Wielkiemu, Wanda dochodzi do władzy po tym jak przejmuje ją po swym bracie, synu Kraka, który to syn morduje z kolei starszego brata. Gdy zbrodnia wychodzi na jaw zostaje on wygnany na zawsze z kraju. Wówczas lud przywiązany do zmarłego władcy wybiera na tron córkę Kraka Wandę. Po Wandzie rządy obejmuje Lestek, po nim Lestek II, potem Lestek III.

W Kronice Kadłubka to Wanda buduje gród na Wawelu! Pisze on tam bowiem wyraźnie, że tak długo nie pochowano Kraka aż nie zakończono budowy grodu na skale, pod którą mieszkał niegdyś smok.
Dalej- nie ma mowy o jakimkolwiek rzucaniu się do Wisły czy innej formie samobójstwa. Wręcz przeciwnie: "tyran lemmański", który ją najechał zatrzymuje się z armią i... przebija się mieczem, składając z siebie ofiarę dla bogów podziemia, a poza tym życząc Polakom by zestarzeli się pod rządami kobiety. Następnie mamy wiadomość, iż królewna rządziła pozostając do końca życia dziewicą.
Po tym wszystkim następuje kolejna opowieść skrzętnie ukrywana w jakichkolwiek zbiorach bajek o dawnych władcach Polski.
Oto do Wandy przybywa poselstwo od Aleksandra Macedońskiego i każe jej złożyć daninę. Wanda poleca... połamać posłom kości, obedrzeć ich ze skóry, skórę napchać sianem i odesłać Aleksandrowi z szyderczym listem. Czym zresztą sprowadza na Polskę najazd Macedończyków.
Jest to więc obraz daleki od tej zapłakanej bohaterki rzucającej się w nurty Wisły. Wanda w oczach Kadłubka nie jest grzeczną dziewczynką. Jest raczej niebezpieczna.
Czy notatki Kadłubka żyjącego stosunkowo niedaleko czasów wiślańskich, piszącego kronikę zaledwie w kilkadziesiąt lat po zlikwidowaniu obrzędów na kopcu Wandy w 1226 r. można traktować jako istotne źródło historyczne, czy też jest to czysty wymysł? Za grobowiec Wandy uchodzi kopiec znajdujący się dziś na terenie Nowej Huty, niedaleko wejścia do kombinatu. Zaś dzień jej imienin (23 czerwca) jest jednocześnie dniem rozpoczęcia budowy Nowej Huty.

Od Wandy przejdę na chwilę do cykliczno-astronomicznych zdarzeń występujących co ok.13 tysięcy i 26 tysięcy lat, takich jak chociażby miałoby być zakończenie kolejnych er Majów.
Jak wspominałem o objawieniu w Fatimie, moim zdaniem tam niekoniecznie objawiła się Matka Boska, bo z jednej strony jak sama nazwa tego miejsca wskazuje, Fatima to była ukochana córka Mahometa, która w Islamie jest utożsamiona ze świętością. Podobnie jak po wielu wiekach zmagań pewnych chrześcijańskich frakcji zrobiono to z Marią matką Jezusa, gdzie dogmat Wniebowzięcia ogłoszony został dopiero w 1950 r. przez Piusa XII .
Natomiast dla św. Ambrożego ( 339-397) Maria była zwykłym człowiekiem, wybranym przez Boga „naczyniem” i nie wolno było się do niej modlić , a św. Epifaniusz na przykład nakazuje „Niech czczeni będą: Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty, ale niech nikt nie czci Marii”. Papież Anastazy I (zm 402r.) „ Niech nikt nie nazywa Marii Matką Bożą , bo Maria była tylko kobietą i niemożliwe jest, aby Bóg był zrodzony z kobiety”.
Nagły zwrot w postrzeganiu Marii (Matki Jezusa) i obecnie plasowanie jej w roli bogini jest jak myślę „planem” osadzenia Marii jako królowej Polski, kosmosu a ostatnio nawet jak słyszy się w zaangażowanych w tę przemianę kręgach, również i wszechświata. Miejsce i rola jaką w ostatnich latach „Matka Boska” uzyskała sobie w Chrześcijaństwie, a w szczególności w polskim katolicyzmie, wygląda na bardziej złożony i zawiły proces niż tylko pragnienie kilku zaangażowanych w ten ruch osób.
CUD SŁOŃCA
Niewątpliwie wydarzenia w Fatimie 13 września określane jako objawienia, które nastąpiły i zapowiadały dalsze wydarzenia, które miały rozegrać się już miesiąc później na oczach kilkudziesięciu tysięcy pielgrzymów, w niczym nie odbiegały od typowych scenariuszy bliskich spotkań UFO.
J. Quaresma - jeden ze świadków, który znajdował się na w pobliżu wrześniowego objawienia, mówił w ten sposób o zaobserwowanym tam zjawisku: „Ku memu zdziwieniu ujrzałem wyraźną kulę światła podążającą ze wschodu na zachód, przepływającą powoli i majestatycznie w powietrzu… Nagle kula i jej niezwykłe światło zniknęły, lecz dziewczynka stojąca koło nas krzyczała radośnie: „Widzę ją! Widzę ją! Leci w dół!”.
Tłum zgromadzony na polu czekał na zapowiadany na 13 października cud. Jacques Valee wspomina słowa jednego z kościelnych hierarchów z Leirii, świadka tych wydarzeń, który stwierdził, iż Matka Boska przybyła na miejsce w „aeroplanie ze światła” – znacznej wielkości kuli, która poruszała się ze średnią prędkością i lśniła bardzo jaskrawym światłem. Niektórzy świadkowie ujrzeli białą postać wychodzącą z kuli, która następnie wzbiła się w powietrze i zniknęła. Wśród dziesiątków tysięcy zgromadzonych znajdowali się m.in. ateiści, urzędnicy i dziennikarze. W tłumie znajdował się także prof. Almeida Garrett z Uniwersytetu Coimbra, który opisał zjawisko w następujących słowach: „Silnie padało i deszcz zmoczył ubrania zebranych. Niespodziewanie zza gęstych chmur wyjrzało słońce, co zwróciło uwagę wszystkich. Wyglądało jak dysk o wyraźnym kształcie. Nie oślepiało. Nie uważam, jakoby można było je porównać do ciemnoszarego dysku, jak ktoś potem powiedział. Posiadało raczej zmieniającą się jasność, którą porównałbym do perły. Wyglądało jak wypolerowane koło. To nie poezja. Widziałem to na własne oczy. Ten dysk o wyraźnym kształcie zaczął się obracać, ale prędkość obrotu była jednakowa. Nagle tłum wydał z siebie głos. Słońce (czy dysk) cały czas się obracając zaczęło kierować się ku ziemi, czerwonawe i krwiste, jakby z zamiarem zmiażdżenia każdego na swej drodze.”
Obiekt, który wykonywał w powietrzu swoisty taniec widziany był z promienia kilkudziesięciu kilometrów (co pozwoliło na odsuniecie teorii o swego rodzaju zbiorowej panice, która zapanowała wśród kilkudziesięciotysięcznego tłumu). Reporter lizbońskiego dziennika „O Dia” pisał o zjawisku nazwanym „cudem słońca” w następujący sposób: „Srebrne słońce otoczone tego samego koloru światłem, wirowało w rozproszonych chmurach. Światło zmieniło barwę na piękny błękit i jakby wpadając przez zabrudzone szyby katedry, oświetlało ludzi w dole, którzy klęczeli wznosząc ramiona. Ludzie płakali i modlili się, ściągając czapki z głów na widok zjawiska, na które oczekiwali. Sekundy wydawały się niczym godziny...”

Valee komentuje przypadek w następujący sposób: „Fatima to wydarzenie współczesne, choć już dotknięte skrzywieniami wiary. Fotografie obiektu zaginęły, zaś kluczowe proroctwo zostało trzymane w tajemnicy. Lucia odcięła się od świata, zaś w miarę upływu lat, obiekt stał się „tańczącym słońcem”, anielskie włosy stały się „płatkami róż’, zaś całe zjawisko przesunięte zostało z pola nauki i wrosło w religię”.

Czytając relacje naocznych świadków zauważamy, iż to, co dla nich było Słońcem i fragmentem zjawiska o charakterze religijnym, dziś odczytane zostałoby niewątpliwie jako masowa obserwacja NOL. Niezwykły obiekt (którego opisanie sprawiało świadkom trudność) w czasie swych manewrów zatrzymywał się, po czym ruszał po raz kolejny. Całe zjawisko w sumie trwało aż kilkanaście minut. „Cud słońca” upewnił kilkadziesiąt tysięcy zgromadzonych osób o nadnaturalnej sile stojącej za wydarzeniami z Fatimy i zapewne przez znaczną część odczytany został jako niebiański znak. Wpłynął on także na ustanie fali krytyki osób oskarżających dzieci o konfabulacje, jednak nie przyczynił się do wyjaśnienia przyczyn obserwacji.
Co ciekawe, wśród tłumu jaki zgromadził się na Cova da Iria w czasie słonecznego cudu, doszło do kilku innych interesujących zdarzeń, o których wspominają portugalscy badacze. Niektórzy ze zgromadzonych odczuli przejście cieplnej fali, która spowodowała wysuszenie zmoczonych deszczem ubrań oraz kałuż. Inni donosili o efektach psychologicznych i innych niezwykłych odczuciach, jak np. szumie w głowie. Fizycy (m.in. James McCampbell i Jean-Pierre Petit) widzieli w tym skutek promieniowania mikrofalowego.


Niewątpliwie ważną w tej kwestii jest w ostatnich czasach duża liczba tak zwanych „ Objawień Maryjnych”, lecz ich charakter obecnie możemy rozumować nie tylko jako zjawisko natury religijnej w dosłownym i tradycyjnie rozumianym tego słowa znaczeniu, lecz cofając się do genezy takich zdarzeń okaże się, że znajdziemy się w początkowym okresie Chrześcijaństwa, a nawet przed jego zaistnieniem, kiedy to ono było jeszcze dopiero wywróżone i przepowiedziane przez wszelkiego rodzaju proroków i wizjonerów.
Owe proroctwa w szerokim tego słowa znaczeniu wyglądają na realizację pewnego długoterminowego planu jako zapowiedzi nadejścia Ery wodnika jako żeńskiej Ery Bogini i matriarchatu. Z historyczno-archeologicznego punktu widzenia, podobny okres czczenia najwyższej Bogini zamiast Boga miał miejsce w paleolicie ok. 26-28000 lat temu. Jednym z wielu poszlak na ten temat może być np. znaleziona w 1908 roku figurka z epoki paleolitu nazwaną „ Wenus z Willendorfu”. Mierzy ona 11,1 cm i przedstawia postać kobiecą. Znaleziona została podczas prac drogowych w pobliżu miejscowości Willendorf w Austrii przez robotnika Johanna Verana, zidentyfikowana i opisana przez Josepha Szombathy'ego jako pochodząca z okresu oryniackiego (od nazwy jaskini Aurignac we Francji). Wyrzeźbiona jest z kamienia kredowego niewystępującego w tej okolicy i pomalowana czerwoną ochrą . Obecnie figurki tego rodzaju klasyfikowane są przez archeologów jako tzw. Wenus paleolityczna. Zgodnie z analizą stratygrafii stanowiska dokonaną w 1990 roku, szacuje się, że figurkę wyrzeźbiono 22 000 - 24 000 lat temu.
Niewiele wiadomo o jej pochodzeniu, sposobie wykonania, czy znaczeniu kulturalnym. Wenus z Willendorfu nie jest realistycznym portretem, lecz wyidealizowanym przedstawieniem kobiety. Twarz jest pokazana tylko schematycznie. Głowę pokrywają włosy, a przypomina ona kószkę ( rodzaj ula w kształcie dzwonu). Najbardziej rozbudowane są piersi, brzuch i uda, gdyż były to atrybuty płodności kobiety-matki dającej życie (zob. opis Szombathy'ego). Taki sposób przedstawienia może wskazywać na związek z kultem płodności .Figurka Wenus z Willendorfu obecnie znajduje się w Naturhistorisches Museum w Wiedniu .
Paleolit jest to starsza epoka kamienia - jedna z epok prahistorii, najstarszy i najdłuższy etap w dziejach rozwoju społeczności ludzkiej, zwany też jako starsza epoka kamienia. Rozpoczyna się z chwilą pojawienia form przedludzkich zdolnych do wytwarzania prymitywnych narzędzi (otoczaki , pięściaki i rozłupce ). Termin paleolit wprowadził w roku 1865 angielski uczony John Lubbock.

Podział paleolitu na okresy historyczne
paleolit dolny - (ok. 2-2,5 mln lat - ok. 120 tys. lat temu)
paleolit środkowy - (ok. 350 lub 300 tys. - ok. 40 tys. lat temu)
paleolit górny - (ok. 40 tys. - ok. 14 tys. lat p.n.e.)
paleolit późny - (ok. 14 tys. lat temu - 8 tys. lat p.n.e.)
Wenus z Willendorfu może to być oznaką świadomości „ludów pierwotnych”, którzy mimo swego prymitywizmu musieli znać pojęcie „Koła zwierzyńcowego” i tak zwanego „Roku Platońskiego”, z czasem jego obiegu w precesji po ekliptyce (ok. 26000 lat, może 25920 lat), w którego kolejny cykl prawdopodobnie właśnie wkraczamy.
Innym ciekawym przypadkiem potwierdzającym moje przypuszczenia jest kwestia katedr poświęconych Marii („matki Jezusa”), drugiej ze względu na czasy w jakich żyła i pierwszej pod względem ważności kobiety w Polsce. W szczególności przyjrzymy się najwyższej ze średniowiecznych francuskich katedr gotyckich -katedrze Notre Dame w Chartres. Katedra w Chartres, właściwie: Cathédrale Notre-Dame de Chartres –gotycka katedra pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny w Chartres. Znajduje się ona ok. 80 km na południowy zachód od Paryża we Francji.
Jest to najwspanialsza budowla sakralna nie tylko we Francji, ale i w całej Europie. Zbudowana ona została na górującym nad małym miasteczkiem wzgórzu. Zarówno lokalizacja jak i ukierunkowanie , forma i pewne architektoniczne niuanse budowli wskazują na głęboki zamysł budowniczych i oczywiście architekta, który do dzisiejszego dnia pozostaje nieznany. Ale mnie przede wszystkim tutaj interesuje jeszcze wcześniejsza historia. I tak:
Według legendy - do Chartres już w trzecim wieku po narodzinach Chrystusa zaczynają przybywać pierwsi chrześcijanie, odnajdują w grocie celtycką rzeźbę brzemiennej kobiety, którą uznają za wyobrażenie brzemiennej Marii Panny. Uznają to za cud i budują pierwszy drewniany kościół. A już do końca XII wieku powstają kolejne 4 drewniane kościoły, jednak 1194– pożar trawi drewniany kościół. Podczas pożaru ocalała święta relikwia – sancta camisia, czyli suknia, którą ponoć miała na sobie Maria Panna podczas narodzin Chrystusa.
Wydarzenie to zostało uznane za cud i dlatego cystersi decydują się na budowę kamiennej świątyni – nie są znane nazwiska budowniczych katedry. Odbudowa trwała w latach 1194 – 1220. W 1260 następuje uroczysta konsekracja katedry. Obecna gotycka katedra powstała na ruinach katedry romańskiej. Jej fundamenty stanowią grube mury, wpuszczone w ziemię na głębokość ok.8 metrów, dzięki czemu cała budowla jest bardzo stabilna i ma absolutnie równą podstawę.
Na konstrukcję ścian katedry składają się wykute w skale filary. Wzmocniono je solidnymi przyporami, składającymi się z filarów i łęków oporowych. Dzięki temu możliwe jest uniesienie ciężaru rozległego sklepienia.
Drewnianą konstrukcję dachu składano na ziemi, a następnie, za pomocą wielokrążków, wciągano ją aż na górną krawędź murów. Ustawiano też rusztowania, zaś kamienie potrzebne do budowy dachu wciągano za pomocą wciągarki.
Po zachodniej stronie katedry znajdują się dwie wieże: wyższa (115, 18 m) i bardziej wyszukana pochodzi z roku 1513, zaś niższa (105, 66 m) i mniej wyszukana zbudowana w latach 1145-1165.
Wewnątrz i na zewnątrz budowli znajduje się ponad 10 000 rzeźb z kamienia i szkła.
W katedrze znajduje się 160 kolorowych witraży, zajmują one łączną powierzchnię ponad 2600 m², wśród nich znaleźć można sławną Błękitną Różę lub Najświętszą Marię Pannę Pięknego Szkła. Kolorowe kawałki szkła łączono ze sobą ołowianymi spojeniami i żelaznymi prętami. Wnętrze katedry podzielone jest na trzy nawy. Całkowita długość to 130 metrów, wysokość 37 metrów i szerokość 16, 4 metrów.
W środku znajduje się również największy w Europie labirynt – położony w sercu katedry. Poza funkcją dekoratywną umożliwiał on człowiekowi średniowiecza odbycie na kolanach wędrówki, rozumianej jako pielgrzymka do Ziemi Świętej, odprawianej najczęściej w akcie pokuty za grzechy. Białą płytkę z charakterystycznym metalowym guzikiem, umieszczoną w prawej (południowej) nawie bocznej, w dzień przesilenia letniego, 21 czerwca, pomiędzy godzina 12: 45 i 12: 55 oświetlają promienie słońca. Katedra w Chartres była jako pierwsza we Francji poświęcona Najświętszej Dziewicy. W średniowieczu co roku odbywały się tu cztery wielkie odpusty, na które ściągały tłumy pielgrzymów.
Tak ten labirynt w Chartres, jak i inne średniowieczne labirynty (w większości dziś zrujnowane), nie tylko prowadziły owych pielgrzymów do Santiago de Composteli, Rzymu i Jeruzalem , ale poprzez symbole Maryjne obrazują sens „kosmicznego planu”.
Również poprzez usytuowanie geograficzne, struktura budowli, jak i związane z nią legendy pokazują rozliczne związki religijno- polityczno-astronomiczne, które w swych aspektach łączą się i przenikają, prezentując najróżniejsze współzależności tego planu. Z możliwościami wpływania na naszą świadomość i podświadomość poprzez najróżniejsze techniki, od zwykłej sugestii, religijnej tradycji, poprzez tak zwane „cuda” czy objawienia, z możliwością wykorzystania holograficzno-psychotropowych technik, działań i technologii.

Użytkownik Erik edytował ten post 01.05.2011 - 18:12

  • 3



#25

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

28
Kosmiczny plan.

MUNDUS VULT DECIPI, ERGO DECIPIATUR.

(Świat chce być oszukiwany, niechaj więc go oszukują.)

Walka skrajności

Motywem funkcjonowania i istotą istnienia znanego nam świata jest nieustanne ścieranie się opozycyjnych biegunów dualizmu, gdzie takie przeciwności jak „dobro” i „zło” naprzemiennie napędzają siebie nawzajem.
Niedawno słyszałem wypowiedź pewnego publicysty recenzującego nową książkę dyskredytującą idee teorii konspiracyjnych, tłumacząc między innymi, iż istotą powstawania tych teorii jest podświadoma wrodzona ludzka zdolność do wyszukiwania sobie kultów opartych na dualistycznych zasadach walki „dobra ze złem”. W tym przypadku przeciwnością politycznego „porządku” miałyby być wyszukiwanie przez co niektórych politycznej anarchii, a co za tym idzie również wyimaginowanej konspiracji.
Fałsz tej koncepcji polega na tym, iż choć rzeczywiście tak większość religii, jak i ludowych wierzeń oparta jest na owej walce, to jednak jak uważam światowa konspiracja wynika przede wszystkim z faktu, iż mimo istnienia dobra i zła, światła i ciemności, czy na przykład wszechobecnej fizycznej biegunowości, „konspiracja” jest ogólniejszym fizycznym planem realizowania pewnych zamierzeń przez istoty uzurpujące sobie prawo do zniewolenia przekształconego niegdyś przez nie życia na planecie Ziemia.
Natomiast postrzegane przez nas tak dobre jak i złe aspekty realizowanego tutaj planu działają jedynie na zasadzie „kija i marchewki” lub mówiąc inaczej kary i nagrody, a czasem przez to samo rozumianych „zaworów bezpieczeństwa” czy „zwrotnic” potrzebnych do ukierunkowywania zaplanowanych dążeń.
Dlatego delikatnie mówiąc złudną jest na przykład teoria co niektórych koncepcji New Age, iż zmierzamy do ogólnego „doskonalenia”, którego efektem miałoby być w przyszłości „porozumienie” między obojgiem płci, lub bardziej utopijnych teorii o powstaniu trzeciej płci, tak w ezoterycznym jak i fizycznym rozumieniu tego znaczenia, odnoszącego się do naszego fizycznego świata.

Prawda leży po środku

Ludzie w swych skrajnych poglądach praktycznie zawsze popierają pewien pogląd negując, a nawet walcząc z odmiennym i na pozór zdaje się to logiczną prawidłowością, gdzie jedni czy to na polu duchowo-religijnym, inni zaś naukowo pragmatycznym, próbują dowieść swych racji.
Moim jednak zdaniem istnieje, jeśli nawet jeszcze nie gotowa ideologia, to na pewno szansa zaistnienia możliwości pogodzenia skrajności w czymś pośrednim bez konieczności tworzenia wyimaginowanej trzeciej płci.
Niemal każda wojna, kryzys, epidemia lub wydarzenie polityczne jest rozgraniczane między zwolenników tak zwanych teorii spiskowych a ich zagorzałych sceptyków, którzy czy to przez wychowanie czy na przykład wpojone w szkołach i uniwersytetach opinie swych z reguły również pragmatycznych profesorów powielają ich poglądy.
Mam pewnego znajomego, który chcąc w oczach swych rozmówców wydawać się inteligentniejszym, na przykład w kwestii UFO, często cytuje swego profesora, który jest dla niego autorytetem wiedzy (może dlatego, iż nie udało się jemu skończyć studiów) i głosi wówczas tezę, iż uwierzy w „obcych”: „Jeśli na Placu Czerwonym wyląduje pojazd kosmitów, a oni sami będą tam sprzedawać lody”
Większość zapalczywych sceptyków rodzi się właśnie w podobny sposób, bądź to z powodu gloryfikowania tak jakiś autorytetów typu ojciec, profesor, papież, wielki uczony itp. itd. bądź z przekory lub własnych kompleksów.
Choć nie wszyscy wierzący w sprawy duchowe i nadnaturalne ze zwolennikami teorii spiskowych włącznie również nie odbiegają od podobnego schematu, często mając swego guru w osobie jakiegoś przewodnika duchowego, lecz są też i tacy jak to ja ich nazywam wolnomyśliciele (nie mylić z powoli myślącymi), którzy działają inaczej.
Jest takie stare powiedzenie mogące cechować właśnie takich ludzi, a mianowicie „Dużo wie, gdyż dużo widział” i nie jest to jedynie domena ludzi wiekowych, lecz tych, którzy coś przeżyli, doświadczyli lub wypraktykowali.
Fanatyzmem na pewno jest klasyfikowanie wszystkiego jednym mianem i mierzenie wszystkiego jedną miarą, lecz również naiwnością i głupotą należy nazwać ślepotę na jawne, a nawet potencjalne oszustwa i jeśli ktoś doświadczał podobnych schematów wielokrotnie jest on po prostu ostrożny lub znając z autopsji skale prawdopodobieństwa prawdy do fałszu wybiera to co wydaje się jemu logiczniejsze.
Aby móc mieć szansę poznania jakiejś prawdy należy moim zdaniem zapoznać się z wszystkimi dostępnymi materiałami dotyczącymi danego zagadnienia, nawet jeśli z jakiegoś powodu ideologicznie nam nie odpowiadają, a i to niekoniecznie musi dawać szansę na prawidłowe określenie sytuacji.

Jajko czy kura

Z racji urodzenia i wychowania jestem katolikiem, lecz widząc pewne niekonsekwencje i chcąc poznać ideologicznie bliższą prawdę zacząłem swe poszukiwania od głębszego zapoznania się z kanonem katolicyzmu, stopniowo przechodząc od różnych odłamów chrześcijaństwa do innych filozofii i religii, zawsze poddawałem je swej na tyle krytycznej, co sprawiedliwej, jak mi się wydaje, ocenie.
Podobnie próbowałem uporządkować sobie dylemat między wiarą i nauką, gdzie okazało się, iż na przykład odkryłem wiele słusznych poglądów w ideologii kreacjonistów, choć z innej strony nie popieram poglądu jakoby świat miałby istnieć jedynie przez sześć tysięcy lat i miałby być u swego zarania stworzony przez jakąś nadistotę.
Podobnie jednak tak do teorii „Big Bangu”, ewolucji, względności, super strun i wszystkich innych, staram się podchodzić z pewną rezerwą, gdyż w gruncie rzeczy wszystkie te zacne nauki bardziej istnieją jako jakaś nowsza naukowa religia, niż do końca sprawdzony i wyliczalny pogląd.
I nie chodzi nawet o teoretyzowanie kapłanów tak zwanej „nauki”, gdzie 60% wszystkich tez należy brać na wiarę, ale o udowodnione i cały czas udowadniane oszustwa, naginania, przemilczania czy fabrykowania tak obliczeń, artefaktów, zdarzeń czy doświadczeń.
Skutkiem czego mamy nieskończenie wiele poglądów na każde z nieskończenie wielu zagadnień, sytuacji czy zdarzeń, ale nadal nie znamy prawdy.
Jeśli by w tym momencie uwierzyć biblijnemu mitowi o Wieży Babel i pomieszaniu języków, byłby to jeden z pierwszych znanych symptomów teorii światowej konspiracji, gdzie Bóg (w domyśle bogowie) nie chcą dopuścić, aby człowiek, który podobno jest podobny do swych stwórców, stał się taki jak oni.
W podobny sposób odrzuciwszy wszelkie pragmatyczno-ezoteryczne tezy, na przykład w kwestii objawień czy wróżb i przepowiadania przyszłości, zostaną nam jedynie bardziej lub mniej trafne wizje różnego typu proroków, wizjonerów i świadków, które dla kogoś wierzącego czy to w religie czy to we wszelkiego rodzaju fenomeny, staną się niepowtarzalną prawdą, dla sceptyków i ateistów zaś zawsze będą stekiem bzdur lub w najlepszym przypadku częścią rachunku prawdopodobieństwa.
Większość tych kontrowersji i rozterek jednak godzi nie co innego tylko właśnie skrajnie dalekosiężna, tak na przestrzeni czasu wydarzeń i aspektów, światowa konspiracja, która w bilansie strat i zysków właśnie jako wiara w „bogów astronautów” i ich utajone ingerencje na Ziem,i może tłumaczyć wszystko łącznie z zaistnieniem życia na Planecie Ziemia, stworzeniem człowieka, różnorodność religii i poglądów, jak i wiele zdarzeń z katastrofami, epidemiami i wojnami włącznie.
Co prawda może nie tłumaczyć na przykład co znajduje się poza granicami wszechświatów i gdzie, kiedy jak i po co powstała pierwsza żywa istota, ale mogłoby wskazać nie tylko tak zwane ogniwo w nie do końca prawdziwej teorii Darwina, ale wskazałoby cały ten rozwojowy łańcuch, bez problemu określając czy pierwszym było jajko czy kura.

Manipulacja masami

Wielu ludzi w swej szczerości, łatwowierności czy naiwności wierzy na przykład w cuda, objawienia, przekazy transcedentalne i proroctwa, które siłą rzeczy są w jakiś sposób nawet fizycznym faktem zaistnienia danej wizji czy zjawiska, lecz śmiem wątpić czy za którymś z tych fenomenów stoi właśnie ten rozumiany poprzez pryzmat religijnych tradycji jeden jedyny najwyższy Bóg stwórca, czy w niektórych przypadkach jak co niektórzy uważają jego opozycjonista, czyli Szatan.
Tak na marginesie zawsze trudno było mi zrozumieć tak zwanych sceptyków, którzy z jednej strony popierają tezy tak zwanej ścisłej nauki z drugiej zaś strony wierzą w infantylny świat Boga, aniołów, nieba i piekła.
Jednak wszystkie takie objawienia, cuda, proroctwa czy chanelingi mają znamiona super rozwiniętych technologii z telepatią, hologramem i temu podobnymi włącznie, gdzie w różnorodnej palecie objawień w nowej erze dominuje Maria matka Jezusa lub postacie z nią utożsamiane.
Jeżeli więc rzeczywiście mielibyśmy do czynienia nie z „dobrym jedynym Bogiem” i jego ideologicznym „złym podstępnym Szatanem” lecz z technologią wmieszanych w naszą rzeczywistość istot, które właśnie w taki sposób realizują swoje co niektóre dalekosiężne plany, gdzie nie tylko tak jak wspominają to najróżniejsze mity, legendy i religie oni wykorzystują ludzi do swych celów, ale są oni równocześnie w nieustającym konflikcie ze swymi pobratymcami, agitując i dzieląc między siebie swych gotowych na poświęcenie wyznawców.
Jak się powszechnie uważa zasadniczo wojny i konflikty zbrojne rozgranicza się na religijne i polityczno-gospodarczo- terytorialne, jednak prawda jest taka, iż wszystkie one mają naprawdę podłoże ideologiczno-religijne i wszystkie one już począwszy od Wojny Trojańskiej służą realizacji „boskich planów” i kontroli rozwoju ludzkich populacji, tak tych przeciwnych frakcji, jak i potrzeb w określonym historycznie czasie co podobne jest do selektywnego odstrzału zwierzyny w lesie.
Jedyne co jest pocieszające w tych relacjach to jest fakt, iż jak mi się wydaje, istnieje tu pewna możliwość uniezależnienia się od naszych „boskich przyjaciół”, którzy tak naprawdę mogą jedynie nam coś zasugerować czy to przez channeling, czy poprzez zależny od nich tłum, religie, politykę, lub uwięzić czy zabić poprzez stworzone i kontrolowane systemy prawne lub wojsko, ale nie zawsze udaje im się w pełni zawładnąć świadomością co niektórych przedstawicieli ludzkiego gatunku. Z tego między innymi powodu mamy przedstawione w biblino-apokryficznej mitologii zdarzenia, kiedy to Bóg-bogowie obawiają się o to, aby człowiek nie uzyskał zbyt wiele wiedzy i nie stał się zagrożeniem dla bogów.
Kiedy był jeden naród i jedna mowa, wiedza taka mogłaby na zawsze zdyskredytować rolę i miejsce bogów w życiu ludzi, którzy staliby się samo-stanowiący i samowystarczalni, dlatego ówczesne pomieszanie języków (w domyśle dezinformacja i zróżnicowanie wiedzy, wiary itp.) tak aby w natłoku informacji tak naprawdę nikt nic nie wiedział napewno.
Jednym z klasycznych astrologów, wieszczów i wróżbitów był Michel de Nostradame, powszechnie znany jako Nostradamus, O tej kontrowersyjnej postaci, jak i jego jeszcze bardziej kontrowersyjnych zdolnościach, napisano już wiele tomów, lecz mało kto wie, że jego przepowiednie, a czasem ich nieznajomość wykorzystywano do osiągania pewnych sobie wyznaczonych celów.
Jednym z takich spektakularnych przykładów mogłoby być na przykład wykorzystanie przez RSHA (Reichssicherhitshauptamt czyli Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy) i Urząd Propagandy Rzeszy sfabrykowanych przepowiedni Nostradamusa, które w momencie inwazji wojsk hitlerowskich na Francję, radio Saarbrucken nadawało w języku francuskim. Treścią sfałszowanych proroctw były proroctwa, że środkowa i północna Francja ma zostać całkowicie zniszczona przez samoloty, czyli w tym przypadku „żelazne ptaki”. Ostrzegano, iż najbardziej mają ucierpieć miasta Brabant, Boulogne, Rouen i cała Flandria, którą zajmą Niemcy, niszcząc wszystko po drodze „ogniem i mieczem”. Jako, iż jedynie południe i południowy wschód miały być wolne od zniszczeń ludność uciekała właśnie w stronę mających ocaleć terenów, nie blokując Niemcom dróg na kierunkach wschód- zachód, pozwalając armii niemieckiej bez przeszkód przemieszczać się po opustoszałych francuskich drogach.
Oczywiście nie jest to odosobniony przypadek wykorzystywania tak proroctw do celów konspiracyjno- politycznych, gdzie również z okresu drugiej wojny światowej znany jest przykład fałszowania astrologicznych efemeryd przez wydawnictwa angielskie, aby móc w negatywnym świetle przedstawiać horoskopy Niemiec i ich przywódców z Hitlerem włącznie.
Wracając jednak do Nostradamusa i jego ewidentnym zdolnościom przepowiadania przyszłości, to znający historie jego życia wiedzą zapewne, iż Nostradamus przede wszystkim był bardzo zdolnym lekarzem, który wielokrotnie niósł pomoc i dopiero, gdy w1537 roku „Czarna Plaga” zabrała jemu całą rodzinę, opuszczony, osamotniony, osądzany, a nawet ścigany przez Inkwizycję przez sześć lat błąkał się po zachodnio-południowej Europie i to właśnie ta tułaczka była powodem ujawnienia się wizjonerskich talentów i zapoczątkowała posługiwanie się przez mistrza swą bliższą alchemii nową łacińsko brzmiącą formą jego nazwiska.

Szpieg mimo woli

Jedną z pierwszych oznak prekognicji była sytuacja kiedy będąc we Włoszech Nostradamus zobaczył młodego mnicha Franciszkanina z Ancony o nazwisku Felice Peretti; gdy mnich mijał go na drodze wraz z innymi mnichami Nostradamus ukląkł przed nim, a kiedy zaskoczony Felice spytał „Dlaczego to robisz?”, Nostradamus odpowiedział „Muszę przecież oddawać cześć Jego Świętobliwości!”. W 1585 roku Felice Peretti został wybrany Papieżem Sykstusem V.
To wydarzenie, jak i wiele innych trafnych proroctw doktora z Prowansji może na równi świadczyć o możliwości wniknięcia w przyszłe zdarzenia, jak i na przykład to, iż takie proroctwo mogłoby być na przykład niezrealizowanym planem kogoś możnego i wpływowego, który to na przykład na długo wcześniej zaplanował los mnicha Felice Peretti, a owo zdarzenie z Nostrodamusem, który w pewnych okolicznościach i przy zastosowaniu powiedzmy pewnych technik, mógł nawet bezwiednie otrzymać gotowy chanelingowo-telepatyczny przekaz, aby na przykład w ten sposób uświadomić młodemu franciszkanowi, iż o jego losie zdecydowały już wyższe instancje, w tym przypadku dla bogobojnego człowieka zapewne utożsamiane przez niego z samym Bogiem.
Lecz zdarzenie to mogło być również potrzebne, aby na przykład upiec przy jednej okazji dwie pieczenie i rozsławiając wieszcze zdolności Nostradamusa wprowadzić go na salony, co rzeczywiście miało niebawem się ziścić, nawet i w odmiennym tego słowa znaczeniu, gdyż Nostradamus na stałe postanowił osiedlić się właśnie w mieście Salon, które wcześniej ratował od plagi. Tutaj też ożenił się z bogatą wdową Anne Posard Gemelle.
W 1550 roku publikuje pierwszy tom swych przepowiedni odnosząc niebywały sukces, dwanaście czterowierszy, zwanych quatrians, z których każdy stanowił przepowiednię na jeden z miesięcy następnego roku kalendarzowego. Kolejnym wielkim dziełem Nostradamusa były wydane w 1555 roku „Wieki” czyli Centurie od I do IV i kolejne od IV do VII.
Popularność Nostradamusa wzrastała nieustannie doprowadzając wkrótce, iż jego proroctwa dotarły na królewski dwór w Paryżu i do Królowej Katarzyny Medycejskiej. I tutaj docieramy do najciekawszego, a mianowicie do przepowiedzianej śmierci króla Henryka II, będącego od samego początku bardzo nieprzychylnie nastawionym do osoby Nostradamusa.

C1 Q 35 (Wiek I. Quatrian 35)

“Le lion jeune le vieux surmontera.
- En champ bellique par singulier duel
- Dans cage d'or ses yeux lui crèvera
- Deux plaies une puis mourir mort cruelle.”

“Młody lew pokona starego
Na polu walki w pojedynku;
Wykłuje mu oczy w ich złotej klatce,
Dwie rany w jednej; po czym skona okrutną śmiercią."

I tak też się stało, król podczas turnieju został ranny w oko w walce z młodym rycerzem, po czym skonał w długich męczarniach. Od tego momentu sława Nostradamausa stała się ogromna. Jego proroctw bali się i słuchali możni ówczesnej Europy. Swoje czterowiersze okraszał bogatą symboliką, która po dziś dzień zachwyca czarownym pięknem i tajemniczością użytych w nich szyfrów, symboli i anagramów.
Po śmierci Henryka II Nostradamus stawia horoskopy wszystkim dzieciom Katarzyny Medycejskiej i jak po sznurku cała reszta przepowiedni zaczyna się spełniać. W efekcie fatum działa sprawniej niż skrytobójcy, unicestwiając królewską linię Walezjuszów i zapoczątkowuje nową królewską dynastię Burbonów, która miała istnieć jeszcze tylko niedługo po rewolucji francuskiej.
Lecz tragiczne losy dynastii francuskich monarchów zaczynają się w zasadzie od odsunięcia od władzy przez władców kościoła rzymsko-katolickiego Merowingów. Dwa dni przed Bożym Narodzeniem 679 roku król Merowingów polujący niedaleko Stenay w Ardenach został przybity włócznią do pnia drzewa przez sługę swojego majordoma, potężnego Pepina Grubego z Heristalu, oczywiście na zlecenie Watykanu. Tym samym po kolejnym mordzie w 751 roku papież Zachariasz działając w zmowie z Pepinem Małym (synem Karola Młota) nakazuje Pepinowi zamordowanie ostatniego z oficjalnie znanych Merowingów Childeryka III i przejęcie władzy przez usłużnych Watykanowi Karolingów.
Lecz nieopacznie linia Merowingów nie wygasa zupełnie, niejako schodząc do podziemia tworzy kolejne księstwa w Bretanii, Langwedocji, Akwitanii i Lotaryngii, a celem ich jest walka i odebranie władzy zagarniętej przez Watykan i takie kolejno następujące po sobie królewskie rody wywodzące się od zdradzieckich Karolingów jak Kapetyngowie, Walezjusze i Burbonowie.
I właśnie jedną z osób (świadomie lub nie) realizującą plan, w tym przypadku usunięcia z drogi Walezjuszów, był Nostradamus, a na pytanie czy w takim razie jego przepowiednie mogą być prawdziwe myślę, że moim zdaniem należałoby powiedzieć, iż są na tyle, na ile może na przykład zmienić się plan jakiejś budowli w trakcie jej realizacji.

Jak się nie poddać manipulacji

Najlepszym sposobem jest wiedza, lecz nie należy mylić jej z tak zwaną nauką czy teologią, szczególnie tymi akademickimi ich odpowiednikami, gdzie od razu wiesz jak masz myśleć, kiedy to na przykład tak jak w większości podchwytliwych pytań zadawanych studentom masz takie typu: „Czy proces ewolucji się już zakończył”, gdzie zarówno potwierdzenie, jak i negacja sugeruje, że ewolucja jest uznanym i potwierdzonym faktem.
Podobnie działają mądrzy rodzice nie pytając swego dziecka co by zjadło, ale dając jemu wybór „Cz zjesz kanapkę z szynką czy z ogórkiem ?”.
Jednak takiej szansy na ograniczoną dietę czy wiedzę nie daje nam na przykład Biblia, gdzie w dopiskach każdego z działów i „świętych ksiąg” mamy gotową, przetrawioną już interpretację i bez wysilania szarych komórek wiemy dokładnie co Bóg miał na myśli.
Czy więc przy takim sposobie przekazywania nam wiedzy mamy jakiekolwiek powody, aby się z kimkolwiek spierać, no chyba, że z nieukami, ateistami i innowiercami, gdyż w ich księgach ktoś wpisał odmienne od naszych interpretacje? Lecz tak na prawdę mamy szanse przejść od sporów do dialogu i od zagmatwywania jeszcze bardziej tego co w rzeczywistości może być o wiele mniej skomplikowane, aby to „coś” zrozumieć.
Niedawno nasunęła mi się konkluzja, iż większość sporów i nieporozumień wynika z przesadzonej, zbyt akcentowanej lub narzucającej innym tok rozumowania wiedzy pewnych autorytetów, pod którymi często bezkrytycznie podpisują się niektórzy z uczestników dyskusji. Często podaje się więc i broni jakiegoś poglądu czy teorii podpisując się pod tezami jakiegoś guru, księdza, polityka czy profesora, tak jakby ludzie ci byli nieomylni i stawiając ich na „świeczniku” wszechwiedzy dyskredytuje, a często obraża się tych wszystkich odwołujących się z kolei do innych autorytetów lub myślących inaczej.
Aby więc uniemożliwić tezy typu „jesteś w błędzie (w dopisku głupi), gdyż tak uważa taki to a taki profesor lub inny przewodnik duchowy czy filozof” i nieco rozładować spór nie należy na przykład używać twierdzeń określających, że coś jest prawdą lub nie bez dodania, iż jest to jedynie subiektywna opinia wyrażającego swe zdanie.

Wiem, że coś takiego bardzoby się nie spodobało co niektórym, gdyż burzy to ich szanse na manipulację, ale jednocześnie w dalszym rozrachunku dawałoby moim zdaniem możliwość ukrócenia wielu niepotrzebnych pyskówek a nawet konfliktów.

Moim zdaniem wielu wykorzystuje właśnie tę lukę czy niedomówienie, aby wpływać na opinie innych, mniej zahartowanych w potyczkach z tymi, którzy lubią przygniatać ciężarem wyznawanych przez siebie „autorytetów”, a tak jak taki „niedoświadczony” ktoś nie będzie wiedział jak ma myśleć, to może pomyśli po swojemu.
Kiedyś żałowałem, że młodzi ludzie nie biorą przykładów z żyć swych rodziców i często niepotrzebnie popełniają te same błędy, kiedy przecież mogliby zaoszczędzić tak wiele czasu, energii, cierpienia, a nawet pieniędzy. Dziś wiem jednak, że istota kosmicznego planu tak nie działa i każdy powinien odrobić swoje lekcje za siebie. Jest to brutalne, ale w większości przypadków chyba jednak konieczne.
Lecz nie myślę, aby droga na skróty jeśli ktoś jest jej świadomy była by tak do końca zła jak to głoszą co niektórzy guru, często bądź to masochistycznie próbując wynosić swój kult cierpiętnika, bądź to z egoistycznych pobudek blokując swym wyznawcom prawa do własnej drogi rozwoju i poznania.
Myślę, że jeśli ktoś „dojrzeje” (nie koniecznie chodzi tutaj oczywiście o wiek), może a nawet powinien iść przez życie pełne nie tylko duchowego szczęścia i bogactwa, ale i w miarę rozsądku i umiaru korzystać z doczesnych uciech tego świata wolny od narzucanych jemu z zewnątrz prawd i nakazów, gdyż właśnie kreatywność nie jest niczym innym jak „pomaganiem” swemu szczęściu, dając szansę wznieść się nie tylko ponad nasz codzienny los, ale nawet zmienić lub przezwyciężyć przeznaczenie razem z zawiadującymi nim siłami.
W pewnych ezoterycznych kręgach utarło się przekonanie, iż jesteśmy tutaj po to, aby doświadczać, uczyć się i „odpracowywać” swoją karmę, ja jednak tak nie myślę i przynajmniej w kontekście karmy uważam, iż podobnie jak to się ma do grzechu nie istnieje ona kiedy nie poddajemy się jej wpływowi.


"Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, i przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on właśnie to robi."
A. Einstein ..

Użytkownik Erik edytował ten post 07.05.2011 - 19:32

  • 2



#26

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

29

Miłość jest kluczem do wszystkich tajemnic świata.

Miłość przeznaczona.

Tak jak pisałem w poprzednim tekście kiedyś żałowałem, że młodzi ludzie nie biorą przykładów ze swych rodziców i często niepotrzebnie popełniają te same błędy, kiedy przecież mogliby zaoszczędzić tak wiele czasu, energii, cierpienia a nawet pieniędzy.
Najważniejszym motorem ludzkich dążeń i motywacją działań jest miłość, lecz nie można jej odczuć za kogoś, i nie można jej pojąć dopóki nie zaistnieje ona w naszym życiu.

.W pewnych religijno-ezoterycznych kręgach utarło się przekonanie, iż cierpienie uszlachetnia. Jest to moim zdaniem jedna z najbardziej manipulatorskich tez jakie do manipulowania masami wymyślono.
Na pewno jesteśmy tutaj po to, aby doświadczać, a nawet uczyć się, lecz zawsze można przynajmniej starać się, aby zadane nam lekcje rozwiązywać z przyjemnością i z założenia przynajmniej nie szukać cierpienia, trudu czy komplikacji tam, gdzie nie musi ich być.
Z praktyki hipnotyzera do poprzednich wcieleń wiem, iż wiele tak zwanych „miłości od pierwszego wejrzenia” może mieć swe podłoże w poprzednich egzystencjach i w większości przypadków wygląda to jak spełniająca się obietnica o ponownym byciu ze sobą.
Gorzej jak takie zakochanie jest jednostronne i jedynie prowadzi do rozterek zakochanej osoby. Jeśli powodem tej sytuacji jest karma lub jakieś zobowiązanie z przeszłości, można poprzez hipnozę, medytacje lub rozumne wniknięcie do swej podświadomości, na przykład w snach, zrozumieć i rozpoznać jakie są przyczyny i skutki takiej sytuacji.

Lecz istnieje również inna droga mogąca doprowadzić do pełni i szczęścia - poprzez sprzeciw i negacje jakichkolwiek zaległych zobowiązań czy przewinień, choć często taka postawa może w jakimś stopniu kłócić się z naszym własnym „kosmicznym planem”.
Nie zawsze jednak musi to być złe, co moim zdaniem jedynie zależy od naszej świadomości, determinacji i konsekwencji w podążaniu do wytyczonego sobie przez nas celu, gdyż nie jest to wcale frazesem, że za wszystko co osiągamy i nie osiągamy jesteśmy odpowiedzialni my sami.
Kiedyś szukając związków między światowymi językami poznałem pewnego chłopaka z Tajlandii, który będąc w swoim kraju obowiązkowo wypełniał swą służbę w jednym z tamtejszych klasztorów, jest to tam zorganizowane na takiej samej zasadzie jak służba wojskowa w socjalistycznej Polsce.

Rozmowa o podobnym w brzmieniu do łaciny języku, który jest językiem tamtejszych buddyjskich mnichów, przeszła na inne tematy i wówczas mój rozmówca opowiedział mi jak to był światkiem pełnej lewitacji a nawet teleportowania się kogoś z bardziej „wtajemniczonych”.
Kiedy opuszczał swą „służbę” otrzymał trzy rekwizyty. Pierwszym był pasek, który miał ustrzec go przed dominacją kogokolwiek, z przeciwwskazaniem, że nie może nad nim przejść żadna kobieta.

Tak więc kiedy wspomniany chłopak emigrował do Kanady i zamieszkał w wielopiętrowym apartamentowcu siłą rzeczy moc paska została utracona.
Drugim podarunkiem dla niego był zrobiony przez mnichów na jego języku tatuaż, który dawał jemu zdolność wypowiadania się z sensem. I rzeczywiście mówił dosyć rozsądnie.

Trzeci dar to było zaklęcie umożliwiające jemu rozkochać i zawładnąć jakąkolwiek zechce kobietę, z przeciwwskazaniem, iż jeśli jego wybór nie jest w zgodzie z „kosmicznym planem” on zdobędzie tę kobietę, ale w tym związku nie zazna szczęścia.
Wspomniany człowiek mimo wszystko zaryzykował i wybrał sobie jakąś piękność, a nawet z nią się ożenił. Jednak, mimo że kiedy z nim rozmawiałem byli małżeństwem mieszkali osobno. Ona w Toronto, a on w Vancouver i kochają się, tylko kiedy dzieli ich ten dystans i kiedy mogą się widzieć tylko kilka dni przy okazji okresowych spotkań, związek ten funkcjonuje na zasadzie: „ nie mogą żyć z sobą ani nie mogą żyć bez siebie”.

Jeśli podany przeze mnie przypadek pokazuje w jakimś stopniu sprzeniewierzenie się kosmicznemu planowi, jednocześnie zobrazowuje on istnienie wolnej woli, która mimo iż czasem może zakłócać porządek świata ale również uświadamia nam ona nadrzędną rolę naszej woli w kreowaniu tegoż naszego świata.

Miłość a bogowie.

Ostatnio wybrałem się do kina na film pod polskim tytułem „Władcy umysłów” (ang. The Adjustment Bureau). Jest to amerykański film science fiction z 2011 roku w reżyserii George'a Nolfi. Fabuła filmu jest luźno oparta na krótkim opowiadaniu Philipa K. Dicka zatytułowanym „Ekipa dostosowawcza”.
David Norris (Matt Damon), były gracz koszykówki, a obecnie charyzmatyczny kongresman, który ubiega się o miejsce w senacie poznaje i nawiązuje romans z piękną Elise Sellas/Emily Blunt/.W trakcie ich znajomości Norris odkrywa, że istnieją siły, które chcą przerwać ich znajomość i w grę włączają się ludzie, którzy za wszelką cenę chcą ich rozdzielić. David ma wybór - dostosować się lub zaryzykować wszystko i być z ukochaną, akcja filmu toczy się w różnych miejscach Manhattanu.
Ludowa mądrość głosi, że miłość wszystko zwycięży. Twórcy "Władców umysłów", o czym dowiadujemy się na końcu filmu, postanowili przeprowadzić eksperyment mający na celu zweryfikowanie prawdziwość tego twierdzenia. Choć w filmie istnieje również niedopowiedzenie, głoszące że jeśli naprawdę w coś wierzymy (w tym przypadku w miłość), to w myśl zasady „wiara czyni cuda” potrafimy również zmienić „kosmiczny plan”.

Tak więc można film, jak większość podawanych nam informacji, rozumieć dwojako, a pospolitsza wersja może być taka, że para tych swoistych „królików doświadczalnych”, którym wdrukowano uczucie miłości, została osadzona w środowisku całkowicie kontrolowanym przez ich twórców. Umożliwiło to rzucanie kłód pod nogi badanym obiektom i przyglądanie się, czy mimo przeciwności ich miłość przetrwa.
Głównym bohaterem jak wspominałem wyżej jest młody i ambitny polityk David Norris. Mimo przejściowych problemów (jak nie dostanie się do senatu w ostatnich wyborach), jego droga wydaje się prowadzić wprost do Białego Domu. Wszystko zmieni jedno spotkanie w toalecie. Piękna kobieta, krótka rozmowa, jeden pocałunek – to wystarczyłoby zakochał się bez pamięci. Miało to być ich jedyne spotkanie. Tak zdecydowali szefowie biura do spraw ręcznego sterowania przeznaczeniem (ale po co?).

Pytanie to przenosi nas z tej filmowej fikcji wprost do starotestamentowej „Księgi Hioba”, gdzie ów Hiob przeżywa chwile szczęścia. Ma wielodzietną, kochającą się rodzinę. Jest bogaty, posiada liczne stada trzody. Ma też dobre serce. Pomaga biedniejszym, służy dobrą radą i wsparciem duchowym. Uczy rodzinę właściwej postawy wobec Boga. Sam zaś jest bogobojny i oddany.
Tymczasem w Niebie toczy się narada. Pojawia się na niej Szatan (jako jeden z Bożych synów). Kiedy Bóg wymienia nazwisko Hioba, ten kwestionuje jego nieskazitelność. Twierdzi, że Hiob dlatego jest prawy, bo jest bogaty. Bóg pozwala Szatanowi boleśnie doświadczyć swego sługę.

Na Hioba zaczynają spadać liczne nieszczęścia. Jego wielki majątek zagarniają łupieżcze plemiona. Wichura uśmierca wszystkie dzieci. Pomimo tych ciężkich prób Hiob nie odwraca się od Boga. Trwa przy Nim nadal. Ale szatan nie daje za wygraną. Sugeruje Bogu, że Hiob „zmięknie”, kiedy zaczną się choroby jego ciała. Mając zgodę Najwyższego zsyła trąd na sługę.
Ciało Hioba pokrywa się strupami, a skóra rozchodzi się i pęka. Zaczyna śmierdzieć. Żona i krewni odczuwają wstręt. Małżonka proponuje mu rezygnację z upartego trwania przy Bogu, ale ten stanowczo odmawia. Pozostaje niezłomny. Zjawiają się przyjaciele Hioba. Są to Elifaz, Bildad i Sofar. Nie chcą uwierzyć temu, co widzą. Hiob podejmuje z nimi rozmowę.
Z jego słów przebija ogromny ból spowodowany nieludzkim cierpieniem. Elifaz sugeruje, iż Hiob cierpi, gdyż Bóg karci go za grzechy. Pociesza przyjaciela mówiąc, że jeśli będzie wierny Bogu, to nic złego mu się nie stanie. Powinien wszystko wyznać. Hiob nie rozumie tego. Przecież każdy w jego sytuacji krzyczałby w niebogłosy z powodu tak wielkiego cierpienia, bardziej potrzebuje współczucia i zrozumienia, a nie kolejnego upominania i pouczania. Bolą go takie słowa przyjaciela.
Następnie swoje argumenty przedstawia Bildad. Radzi zwrócić uwagę na to, co robili przodkowie. Jego zdaniem człowiek cierpi, bo grzeszyły zarówno jego dzieci, jak i wszyscy żyjący i nieżyjący krewni. Hiob coraz bardziej jest zasmucony. Twierdzi, że Bóg nie jest niesprawiedliwy. Nie musi też tłumaczyć się przed człowiekiem. Bolą go słowa przyjaciela.
Do dyskusji włącza się Sofar. Podpowiada, by odrzucił zło, sugerując, że Hiob nie może być prawy, skoro spotkało go takie nieszczęście. Ten bardzo krytycznie i jednoznacznie negatywnie ocenia swych przyjaciół. Nie znajduje u nich żadnych przejawów mądrości. Ponownie daje wyraz swemu cierpieniu. Opisuje jednak mądrość Bożą wszędzie widoczną. Pragnie odzyskać dawne zażyłe stosunki z Bogiem i z ludźmi.
Tej sytuacji przygląda się Elihu, daleki krewny Abrahama. Wskazuje, że Hiob jest bardziej zainteresowany usprawiedliwieniem siebie niż Boga. Poucza Hioba, że wbrew pozorom Bóg nie milczy. Trzeba mieć tylko otwarty umysł na Jego głos. Hiob nie powinien zatem koncentrować się na cierpieniu, ale raczej spróbować zrozumieć pouczenie, jakie przez cierpienie Bóg chce mu przekazać. Hiob prosił Boga, by do niego przemówił.
I oto Jahwe w swym majestacie odpowiada mu z wichru. Zadaje Hiobowi szereg pytań, za pomocą których podkreśla swe dostojeństwo, wyższość i siłę. Ten całkowicie pokornieje i przyznaje, że się mylił i mówił bez rozeznania.
Potem Jahwe odmienia stan Hioba i błogosławi mu w dwójnasób. Jego bracia, siostry oraz dawni przyjaciele wracają do niego z darami, a dzięki błogosławieństwu Bożemu jego stada owiec, wielbłądów, bydła i oślic są dwa razy liczniejsze niż poprzednio. Znowu ma dziesięcioro dzieci, przy czym jego trzy córki są najpiękniejszymi kobietami w całej tej krainie. Życie Hioba zostaje cudownie przedłużone o 140 lat .
Choć oficjalnie uważa się, iż „Księga Hioba” powstała w V-III w.p.n.e. po zburzeniu Jerozolimy i po okresie niewoli babilońskiej, lecz istnieją przesłanki, że na długo wcześniej ta opowieść podobnie jak opowieść o Potopie należała do największych arcydzieł literatury Mezopotamii, do których na przykład należą: eposy sumeryjskie (Enmerkar i władca Aratty, Gilgamesz, znany z wersji babilońskiej), babiloński mit o stworzeniu świata Enuma elisz..., nowoasyryjskie i nowobabilońskie: oraz właśnie „Dialog o ludzkim nieszczęściu”, Rozmowa pana z niewolnikiem oraz tzw. babilońska księga Hioba, a także m.in. kodeks Hammurabiego.

Jak tutaj widzimy w pewnych aspektach film "Władców umysłów" jest podobny do biblijnego scenariusza eksperymentu jaki przeprowadzono na bogobojnym Hiobie. Jeśli rzeczywiście o eksperyment chodzi tak w biblijnej opowieści jak i w fabule filmu, gdzie kiedy los wyrwał się na kilka minut spod kontroli i umożliwił bohaterom ponowne spotkanie trzy lata później. Odnowiło ono ich więź, a przy okazji pozwoliło Davidowi poznać prawdę o świecie. Od teraz, zdeterminowany wbrew szantażom eksperymentatorów, zrobi wszystko, by być z kobietą, którą kocha. Jednak z „Planem Kosmicznym” nie będzie łatwo wygrać tej walki o prawo do kochania tego, kogo chcemy.

Jeszcze raz więc wraca odwieczne pytanie o istotę i możliwości Boga, który na przykład pyta Adama w raju: „Bóg Jahwe zawołał na mężczyznę i zapytał go: Gdzie jesteś?” Jeżeli żaden z przepisujących Biblie nie zmienił jej z jakiegoś powodu słowa Boga obrazują jego kokieterię lub niewiedzę, gdyż dalej w Biblii czytamy:
Księga Rodzaju 3: 10 „On odpowiedział: Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się. 11 Rzekł Bóg: Któż ci powiedział, że jesteś nagi? Czy może zjadłeś z drzewa, z którego ci zakazałem jeść? 12 Mężczyzna odpowiedział: Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem. 13 Wtedy Jahwe Bóg rzekł do niewiasty: Dlaczego to uczyniłaś?...”
Tak więc może Bóg nie może wszystkiego, bo na przykład nie może wszystkiego wiedzieć, co oczywiście prowadzi do paradoksu, ograniczając w ten sposób Jego moc. Tak więc pierwszym nasuwającym się pytaniem jest, czy „Bóg” rzeczywiście jest tym Bogiem. Czy może przewidywać nasze decyzje, dając nam podobno „wolną wolę”, o której naszej w niej realizacji za wiele nie wie.

W takim razie paradoksalnym jest oczekiwanie Boskich interwencji, i to nie tylko dlatego, iż nie byłoby to w zgodzie z sumieniem Boga. Jeżeli ktoś uważa, że Bóg wpływa na nasze życie zależnie od naszego postępowania, a zarazem zna naszą przyszłość, to znowu mamy sytuację mogącą doprowadzić do paradoksu. Jeśli Bóg zna przyszłość zmierza to do paradoksu, gdyż ją sobie zaplanował i konsekwentnie dąży do realizacji swego planu. Zaburza to sens podejmowania przez nas jakichkolwiek działań, gdyż nie istnieje obiecywana nam wolna wola.

Jeśli Bóg zna daleką przeszłość, która z racji, iż jesteśmy uwięzieni w nieustannie powracającej pułapce pętli czasu, gdzie przeszłość i przyszłość jest tym czym jest, jedynie z racji pozycji z której się to postrzega, również to nie daje nikomu jakichkolwiek szans na zmianę czegokolwiek, tym samym odbierając podarowaną nam wolną wolę.
I nawet nie można tutaj w takim przypadku powtarzać starego porzekadła „Kto daje i odbiera…”, ale należy logicznie przyznać, że nawet jeśli istnieje jakiś „Boski Plan” to my mamy prawo, a nawet czasem obowiązek zmieniać go dla wyższych celów i dobra nas wszystkich.

Film "Władcy umysłów" godzi w sobie zarówno esencje romantyczną, opowiadającą o zwycięskiej sile wielkiej prawdziwej miłości, jak i pokazuje możliwość przeciwstawienia się nawet intrygom i planom zakrojonym na światową czy kosmiczną skalę.

Goń mnie aż cię złapię.

Jak to niedawno próbowałem komuś przedstawić w życiu niestety jest z reguły tak, że kiedy ktoś ciebie „goni” to ty uciekasz. Jest to powodem wielu rozterek i dramatów szczególnie tych szczerych, otwartych, prawdomównych i kochających właśnie.

Każda sytuacja jest inna, lecz istnieją też pewne schematy. Moim zdaniem kobiety też są swego rodzaju „hunterami”, lecz również pozwalają na siebie polować, a nawet złożyć siebie w ofierze miłości. Niejednokrotnie jednak silniejsza jest obawa przed „osaczeniem” niż chęć bezkrytycznego oddania się biologicznej roli bycia kobietą. W efekcie taki dysonans może również przejawiać się w obawie przed miłością.
Takie zachowanie według mnie najczęściej ma swoje patologiczne przyczyny bardziej w przeżyciach danej osoby - tak w tym jak i w poprzednim życiu, a często dodatkowo może mieć związek z konkretnym partnerem i jego karmicznymi zależnościami.

Lecz tak u ludzi jak i u zwierząt biologia ma czasem najwięcej do powiedzenia tak w doborze partnera, jak i w kryteriach czy selekcji jego jako tego, kto w przypadku ludzi (i na przykład delfinów, gdyż one też robią to dla przyjemności) zazwyczaj jedynie teoretycznie i podświadomie miałby zapewnić zdrowe potomstwo.
Takie zachowanie u ludzi odpowiada najczęściej okresowi młodości prób i walki o zdobycie jak najokazalszego partnera, niestety co niektórym tak to się podoba, iż zostaje im to na dalsze lata życia.

Kolejny okres to stabilizacja, chęć założenia rodziny i partnerstwo, gdzie wbrew utartym poglądom również podobni jesteśmy do świata zwierząt, gdyż na przykład kruki jak i nawet niektóre psy potrafią być wierne do końca życia

Na tym etapie cenniejszym będzie od atrakcyjności stabilny pracowity samiec i nie tyle piękna co dobrze rozwinięta samica.

Wielokrotnie widziałem takie scenariusze kiedy ktoś uczciwie zabiegając o dziewczynę dostaje kosza, gdyż ona wybiera właśnie tego chamowatego macho, a wagabunda, bawidamek i lowelas w dorosłym okresie swego życia (u niektórych nigdy to nie następuje) znajduje sobie nie wampa czy kurtyzanę, ale kobietę typu szarej myszy. I choć mogą być z tym związane najróżniejsze powody podstawowym będzie na pewno biologia.
To, że młode dziewczyny podświadomie szukają dobrych zdrowych inseminatorów dla zapewnienia ciągłości gatunku, a dopiero już starsze potrzebują kogoś pewnego, wiernego, pracowitego, troskliwego itp. dla założenia gniazdka i wychowania potomstwa, czyli nic tylko sama biologia.

Ego a miłość

Czasem jednak jest to chęć zdobycia jak najlepszego ośrodka zainteresowania, a to dla podbudowania swego ja, lecz częściej aby móc zamanifestować to światu. Kobiety w gruncie rzeczy są bardzo zaborcze i przede wszystkim lubią pokazać się światu ( z reguły innym kobietom) z jak najlepszej strony, dlatego kobieta nawet aby wynieść śmieci zawsze jest ubrana i wymalowana, bo a nuż spodka pod śmietnikiem księcia.

Lecz jako iż my jako ludzie jesteśmy czymś pośrednim między zwierzętami a „bogami” czasem intelekt może przezwyciężyć biologię i tak na przykład kobieta w swej próżności lubi być zdobywana, lecz niezanudzana i prześladowana. Najlepiej działa na nią stan kiedy do końca nie może być tej drugiej strony pewna i kiedy sądzi iż to ona panuje nad sytuacją, kiedy sama może o sobie stanowić a nawet, że to właśnie ona wybrała sobie partnera, a nie on ją.

W tych rozgrywkach inteligentny mężczyzna mógłby zależnie od osoby i sytuacji wykorzystać zarówno siłę, szarmańskość jak i intelekt czy na przykład dowcip - tym lepiej jeśli jest się wesołym, przystojnym kawalarzem we wspólnym towarzystwie i szczególnie dostrzegają to inne rywalki.
Jeżeli kobieta nie czuje do starającego się o jej względy antypatii, to kiedy w towarzystwie zauważy, że on dyskutuje , dowcipkuje, tańczy również z innymi jej koleżankami na stopie przyjacielskiej to najprawdopodobniej zacznie się obawiać, że może tego kogoś stracić i albo zrobi jakiś pierwszy krok albo pozwoli, aby ten ktoś go zrobił.

Związki karmiczne moim zdaniem charakteryzują wszystkie tak zwane „miłości od pierwszego wejrzenia”, mogące być na przykład powodem zakochania, lecz jeśli rzeczywiście jest to jakiś związek z przeszłości dobrze jest poznać przyczyny takiego spotkania po latach.

Wiem, że miłość jest pięknym i wzniosłym uczuciem, tak też powinno być postrzegane i traktowane, lecz życie niestety jest zbyt prozaiczne, wyliczone i brutalne, aby móc bez obawy poddać się jego nurtowi.
W wielu przypadkach kiedy ludzie mają problemy ze swymi partnerami radzę im przejść z opłakiwania swego losu do działania i do wprowadzenia nieco „politycznego zmysłu”, który to przy rozrachunku rozpadnięcia się związku czasem jest mniejszym złem, a walka o prawo do kochania tego, kogo chcemy, jest tutaj fundamentalną zasadą „pragnienie kształtuje rzeczywistość”, której nie może oprzeć się żaden plan czy założenie.

Nieokreślona definicja miłości

Piszę nieokreślona, gdyż mimo iż powiedziano już o tym stanie emocjonalno-umysłowym w zasadzie wszystko, a mimo to nadal pozostaje on tym nieokreślonym upoetycznionym zlepkiem odczuć i biologicznych stanów czy procesów wyodrębniających tych co ją (miłość) odczuwają od tych niższych istot.

Oczywiście tym mianem nie określam zwierząt, których niektóre gatunki czy poszczególni ich przedstawiciele również potrafią kochać i to niejednokrotnie głębiej niż niejeden przedstawiciel naszego gatunku, gdzie dla co niektórych nacji, plemion, grup religijnych, emocjonalnie oziębłych lub niestabilnych emocjonalnie wykalkulowanych osób związek między kobietą a mężczyzną może być jedynie kontraktem lub procesem potrzebnym jedynie do prokreacji, gdzie chęć zwierzęcenia w ten sposób miłości ( nie obrażając tym określeniem zwierząt) w mniemaniu tych osób gloryfikuje je do pozycji intelektualistów lub wyznawców swych uwstecznionych religii. Najczęściej jednak jeśli takie stanowisko nie jest oznaką jakiejś przekory może być to patologiczna fobia spowodowana wpływem wychowania lub tradycji, okłamywanie samego siebie, że jest się czymś ponad ten bodaj, że jedyny cokolwiek w naszym życiu wart emocjonalny stan samą swą naturą dominujący nad pychą lub chęcią posiadania, zdominowania czy pochwalenia się współpartnerem. Tak czy inaczej tak naprawdę nawet wśród z różnych powodów wyglądających na wyzutych i pozbawionych miłości zawsze gdzieś drzemie jakaś utajona forma miłości. Choć z biegiem czasu w wielu zrutynowanych związkach ich wspólnota często zaczyna przybierać znamiona kontraktu lecz również wówczas często seks ustępuje miejsca współodczuwania, a tym samym odmiennej formie miłości.

Gdyż miłość nie jest tylko zgodnie z definicją pewną ilością emocji i doświadczeń zachodzących z powodu silnej więzi i mimo że słowo „miłość" może odnosić się do wielu różnorodnych uczuć, stanów i postaw, poczynając od ogólnego zadowolenia, a kończąc na silnej więzi międzyludzkiej, zawsze jest to zawiły niemożliwy do jednoznacznego zdefiniowania stan ludzkiego odczuwania.

Lecz kto kiedy i po co nas tak zaprogramował czy może zaraził miłością, a może jest to taka sama tajemnica jak prawidła doboru naturalnego jak to bywa u naszych zwierzęcych braci czy jakieś prawo atrakcyjności przeciwnych płci, o czym świetnie napisano w światowym bestsellerze „Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus” autorstwa John-a Gray,

"Dopóki nie uczynisz nieświadomego świadomym, będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem."
C.G.Jung

Pozdrawiam Erik.

Użytkownik Erik edytował ten post 26.05.2011 - 18:55

  • 2



#27

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Chodzi mi o to, iż jak mi się wydaje brak wspólnych praw w różnych rodzajach fizyki (fizyka cząstek elementarnych, fizyka konwencjonalna czy fizyka kwantowa), czyli poszukiwana jej „unifikacja” może dowodzić o istnieniu jakiegoś błędu w postrzeganiu właściwego prawidła rządzącego wszechświatem.

Myślę, że przynajmniej dla pragmatyków takie wykreowanie teorii z niczego tylko po to, aby móc dzięki niej pogodzić niepogadzalne, powinno okazać się bardziej teoretyczne niż sama nazwa określająca te koncepcje.

Ja osobiście wychodzę z mojego prywatnego wielokrotnie sprawdzającego się założenia podobnego do tezy głoszonej przez metafizyków „Wszystko w świecie jest możliwe, jedynie może być nieskończenie mało prawdopodobne”. Uznaję przy tym niektóre ze zdobyczy teorii fizyki kwantowej, gdyż moim zdaniem tłumaczy ona odważniej i więcej niewiadomych niż fizyka konwencjonalna, mimo że jest ona wyliczalna w świecie makro.

Podobnie jak Arystotelesowskie „rozumowe poznanie” jest jedynie ograniczone do możliwości poznawania namacalnych „rzeczywistych” faktów (doświadczenie, zdarzenie, pamięć), które przechodzą do wyliczania zasad i przyczyn, umysłem otwierając możliwości, gdzie przynajmniej teoretycznie fizyka może zaistnieć jako filozofia a filozofia może stać się fizyką.

Metafizyka, mimo że może kojarzyć się z matematyką fizyczną, w rezultacie oznacza gr. metá (ta) physiká - po fizyce i jest, można by powiedzieć w pewnych jej aspektach starożytną wersją fizyki kwantowej, choć jako nauka badająca przede wszystkim substancję transcendentną, a więc „boską", powinna być bliska teologii.

W świecie, gdzie już w zasadzie wszystko zostało powiedziane, nazwane i określone, myślę, iż znajduje się gdzieś i ta odpowiedź, którą przynajmniej dla siebie poszukują uczeni i moim zdaniem będzie ona słuszna i działająca w postrzeganym przez nich świecie.

Wiem, że zwolennicy „szkiełka i oka” nie zaakceptują czegoś, co nie jest doświadczalne i wyliczalne, jednak w gąszczu tak wielu teorii, domniemań, wierzeń czy odczuć moim prywatnym zdaniem błędem jest szukanie unifikacji tylko i wyłącznie w sferach namacalnych czy domniemanych wymiarów, bez uwzględnienia sfer duchowo-eterycznych w nieco odmiennym tego słowa znaczeniu.

Nawet jakby moja prywatna teoria była błędną, wiara i domniemanie w jej rzeczywistość, moim zdaniem przyniosłaby wszystkim więcej pożytku niż jakakolwiek z dotąd poznanych przeze mnie teorii.

Pokrótce chodzi w niej o to, iż wszystko co istnieje kreuje swój własny wszechświat alternatywny, gdzie istnieje wszystko inne, które też z kolei ma swoje wszechświaty, gdzie my jesteśmy tylko projekcjami lub czymś w rodzaju hologramu, tak jak wszystko inne jest takim czymś w naszym świecie.

Z tą jednak zależnością, iż na Ziemi, jako „Pętli Czasoprzestrzennej” taka kreacja jest niemożliwa, gdyż doprowadziłaby do paradoksów i w konsekwencji zniszczenia życia ludzi, jako istot świadomych swej „boskiej” mocy kreacji.

Zrealizowana taka idea na Ziemi Dawała by (daje nielicznym) taką przewagę nad innymi fundamentalnymi koncepcjami, że w „moim” świecie każdy ma swą racje, prawdę i rzeczywistość taką jaką chce mieć, wierzy w to co chce wierzyć i posiada wszystko, co naprawdę chce posiadać.

Ktoś kiedyś w jakiejś chanelingowej futurystycznej wizji opisał domniemany przyszły świat, gdzie niemiałoby być przestępczości tylko i wyłącznie z prostego prozaicznego powodu, iż wszyscy porozumiewaliby się telepatycznie.

Zostawiając na boku możliwość trafności i prawdziwości tej wizji, zauważmy jedynie, że w świecie gdzie każdy dla siebie byłby Stwórcą i miałby rację, wszyscy by ją mieli i zarazem w cudzych światach nikt by jej nie posiadał. Tak więc przynajmniej teoretycznie nikt nie wynosiłby swych „mądrości” nad innych i nikt nie odbierałby cudzej własności.

Lub w ręcz przeciwnie takie działania w naszym fizykalnym świecie dualistycznym tworzyłoby jeszcze większą” czynną” rywalizację, paradoksy zamierzeń i na tyle drastyczniejsze konflikty na ile były by większe (nielimitowane) stwórcze możliwości ludzi.

Nie wiem jak bliska jest Wam postać Rudolfa Steinera, ale myślę że w jego pracach, takich jak choćby „Kronika Akaszy” , gdzie omawia on koncept bezpostaciowego człowieka, zanim jeszcze stał się takim jak my, uwidaczniać może, że jeśli w tej koncepcji mogłoby mieścić się choćby część „Prawdy” , to nasze istnienie w jakiejkolwiek ono by nie istniało formie byłoby, jest i będzie wieczne, a człowiek jakiego znamy, tak zresztą jak i inne istoty, jest jedynie nieistotną holograficzną powłoką spowijającą jego Boską istotę.


„Postać człowieka w dawnych czasach, opisanych w poprzednich
fragmentach Kroniki Akasza, bardzo różniła się od dzisiejszej. Cofając
się dalej w przeszłość ludzkiej historii, natrafimy na stany
jeszcze bardziej odmienne. Mężczyzna i kobieta również powstali
dopiero z biegiem czasu z formy wcześniejszej, zasadniczej,
w której człowiek stanowił obie płci na raz. Chcąc wyrobić sobie
pojęcie o tych odległych czasach, trzeba przede wszystkim wyzwolić
się od nawyków wyobrażeniowych, które człowiek przejął
z tego, co obecnie widzi wokół siebie. Spoglądamy więc w czasy
rozciągające się mniej więcej przed środkowym okresem epoki,
którą nazwaliśmy lemuryjską. Ciało ludzkie składało się jeszcze
z miękkiej, plastycznej materii. Również pozostałe twory na Ziemi
były miękkie i plastyczne. W porównaniu z późniejszym zakrzepłym
stanem Ziemia była jeszcze płynna, ruchliwa. Dusza
ludzka, wcielając się wówczas w materię, mogła dopasować się
do niej w dużo większym stopniu, niż miało to miejsce później.”

Kronika Akaszy fragment.
  • 2



#28

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Rzeczywistość kwantowa

Nasze istnienie, jak i w ogóle istnienie wszystkich i wszystkiego, mogło by jawić się jako rodzaj wielowarstwowego ponadczasowego hologramu, coś na kształt wspólnego obrazu wielu twórców niezależnie od siebie nanoszących swe zmiany, korekty i poprawki na owym obrazie.

Lecz taki scenariusz nie byłby możliwy do zaistnienia na Ziemi Jako "Pętli Czasoprzestrzennej" czyli tym czym właśnie to miejsce jest.

Wyobraźmy sobie sprężynę, która wiruje, (kręci się w dwóch płaszczyznach) dodatkowo niejako wkręcając się w ślad, który w przyszłości stanie się tą sprężyną (alternatywna teoretyczna przyszłość). Zaś istotami tym zawiadującymi „Bogowie”, „Aniołowie”, „Strażnicy” czy „Obserwatorzy” okazali by się być ludźmi i pra –ludźmi z przeszłości z tym, że zawsze (od jakiegoś bardzo długiego czasu) mieli oni możliwość zmieniać rzeczywistość znając zarówno przeszłe sekwencje (zdarzenia) z istnienia naszego uwięzionego w czasoprzestrzeni cyklu, to, co nam się zdarza już przynajmniej raz (wiele razy) się zdarzyło, bo, mimo, że przyszłość jeszcze nie jest „twardo” zdeterminowana to już wszystko to zaistniało w poprzednim cyklu.

Tak, więc przy końcu cyklu oni i tak są niejako w naszej przyszłości z tym, że aby znów nie dopuścić do idealnego powtórzenia się poprzedniej sekwencji zdarzeń (niegdysiejsze wielkie wymierania gatunków), kiedy istoty Ziemskie (nie tylko człowiek) upewniając się, iż ich intuicja, prekognicja i tak zwane deja vu jest zwiastunem nadchodzącej rzeczywistości, poddawali się jej często wpadając w stres i apatię inni zaś znając przyszłość starali się ją za wszelką cenę zmienić, co spowodowało kilkukrotne niszczenie życia na planecie Ziemia.

Również, że na Ziemi nie zawsze jest tak pięknie i fiołkowo (koncepcje surowego „Boga” i trudy życia) wynika z tego, iż Oni nie tyle zatracili uczucia ile znają zasadę istnienia w tej rzeczywistości i po prostu stali się, jak np. strażnicy przyrody, którzy muszą czasem odszczelić (przerzedzić populację) jakiś zbyt ekspansywnie rozwijających się gatunków lub w mniej drastyczny sposób uśpić misia lub tygrysa, który za bardzo zbliżył się do ludzkich siedzib, aby go przenieść w inne miejsce i tym samym również go uratować, z tym, że dla misia jest to zapewne nieuzasadniona jego kryteriami wiedzy i oceny ingerencja w jego życie

Wybranych (tych, co siebie wybrali i się odważyli) jest w sumie nie wielu.

Chodzi oto, że są to istoty podobne do nas (nie koniecznie my sami, lecz jest to możliwe abyśmy to byli my z przeszłego cyklu istnienia naszego świata).

W rezultacie wszyscy „artyści” będący obecnymi i zaprzeszłymi istotami nieustannie zmieniają ten nawarstwiający się plan, w odniesieniu do tak zwanej „twardej rzeczywistości materialnej”, która w gruncie rzeczy jest jedynie ugruntowywaną przez tradycje i przyzwyczajenia zbiorową świadomością jakiejś z warstw naszego dzieła czy jego alternatywnego planu istniejącego (częściej w równoległym świecie niż na Ziemi).

Idąc dalej w myśl moich rozważań okaże się, iż my sami czyli twórcy i projektodawcy owego dzieła, nie jesteśmy niczym innym jak tylko realizacją czyjejś lub przez reinkarnacyjno- karmiczne związki naszej własnej kreacji na jakimś z rozlicznych holograficznych planów.

Stwarzanie samych siebie i otaczającego nas świata niesie w sobie wiele implikacji tak w iluzorycznym planie liniowym jak i również może mieć swe zmiany i odniesienia w przeszłości, do której nie tylko możemy wrócić w swych wspomnieniach, ale również dzięki świadomości tego kwantowego planu możemy niejako cofnąć się w czasie i na przykład poprzez powrót do swego stanu zdrowia z przed zaistnienia jakiejś choroby czy schorzenia samemu się uzdrowić.

Oczywiście w tej materii ogranicza nas jedynie nasza często zakorzeniona świadomość, przyzwyczajenia, jak i wszelkiego typu narzucone nam dogmaty wiedzy i wiary, które niejako nie pozwalają nam oczyścić „dzieła” z nawarstwionych zmian i poprawek kolejnych warstw, pod którymi nieustannie istnieje przecież nasza „młodsza” wersja nas samych, tak z tego, jak i z poprzednich żyć.

Istnienie takiego właśnie porządku rzeczy uwidacznia nam wiele, niekiedy nawet pozornie nie związanych, a nawet wykluczających się aspektów naszych, tak obecnych jak i zaprzeszłych rzeczywistości, gdzie istnieje wszystko, co tylko nasz szalony twórca niezliczoną ilością myśli i działań istnień może tylko wykreować.

Tak więc jakkolwiek istnieją bardziej personalne związki nas, czy to w obrębie reinkarnacyjno- karmicznych zależności, czy rodzinno, narodowo- nacjonalistycznych współzależności, to w gruncie rzeczy i tak wywodzimy się z jednego pradawnego początkowego holograficznego dzieła, a nawet z koncepcji jego zaistnienia jeszcze przed stworzeniem czegokolwiek.

Aby na przykład przybliżyć jedynie jeden z aspektów tej rzeczywistości kwantowej, którym jest prawo i zasada reinkarnacji, które to moim zdaniem są z tym planem nierozerwalnie związane, dojdziemy do konkluzji pozwalających „uzdrowić” nasze dotychczasowe istnienie, jeśli oczywiście takie jest, było lub będzie nasze założenie.

Niewątpliwie oczywiście będzie to możliwe jeśli w taką możliwość uwierzymy i jednocześnie zakładając i uświadamiając sobie , iż reinkarnacja i jej ewentualne karmiczne związki i wpływy są obowiązującą prawdą istnienia, gdyż jest to siłą rzeczy rzeczywistość, tym bardziej utajona im mniej jesteśmy jej świadomi.

W takim razie tak na przykład ja, jak i inni, przez samo tylko zainteresowanie się tą w gruncie niezbyt w naszej kulturze popularną ideologią, możemy mieć do czynienia z czymś, co można by nazwać na przykład przebudzeniem.

Jakkolwiek oczywiście trudno jest o tym wnioskować czy poznać wszystkie czynniki, które takiemu ”przebudzeniu” mogą towarzyszyć, co też może być, a w mym przekonaniu nawet jest bardzo indywidualną sprawą w każdym z jej przypadków, tym niemniej fakt, iż w jakimś czasie przy jakichś problemach czy sytuacjach stanęliśmy nie tylko przed dylematem istnienia reinkarnacji, ale nie koniecznie traktując tego fenomenu jako rodzaj dobrej zabawy podobnej spirytystycznemu wywoływaniu duchów, postanowiliśmy poznać i uzdrowić nasze karmiczne zadłużenia, świadczy o dotyczącej nas takiej możliwości.

Ja osobiście zawierzyłem swojej intuicji i od pewnego czasu przez analizę porównawczą i zmianę swych rutynowych zachowań eksperymentuję z uzdrawianiem wszystkich aspektów swego życia.

Efekty są widoczne, choć każda właściwa i tym samym pozytywna zmiana, często wiąże się z wyrzeczeniami, na które nie zawsze jesteśmy dość dojrzali i świadomi pryncypiów rządzących życiem.

Moim zdaniem są co najmniej dwie drogi uzdrowienia swego życia, tak „fizycznego” jak i „duchowego”: pierwszą jest dotarcie i zrozumienie tego kim jesteśmy, po co i czemu istniejemy, a w dalszym rozrachunku dotarcie do założeń i obowiązków karmicznych, aby móc, w zależności od w gruncie rzeczy swych własnych narzuconych sobie przed urodzeniem założeń, prawidłowo je wykonać czy zrealizować.

Druga drogą, jak mi się wydaje, jest odcięcie się od przeszłości i wybaczenie sobie wszystkich swych niedociągnięć, z jednoczesnym życzeniem sobie realizacji swych najskrytszych pragnień, a w odniesieniu do naszego wspólnego „arcydzieła” po prostu idzie tutaj o „namalowanie” w danym nam miejscu na owym kosmicznym planie takiej dotyczącej nas rzeczywistości, abyśmy naprawdę mogli się z niej cieszyć.

Oczywiście tworząc owe zmiany musimy być świadomi jakie mogą one mieć oddźwięki i implikacje na otaczającą nas rzeczywistość, jak i uwzględnić rezonans jakiemu nasze zmiany zostaną poddane w tak zwanym „polu morfogenetycznym”, czyli mówiąc inaczej na otaczającej nas świadomości zbiorowej, która jest nie tylko postrzeganym obrazem, ale również wiąże się z wciąż istniejącymi „zamalowanymi” warstwami naszego dzieła.

Dla przykładu, w latach osiemdziesiątych polski uczony i jednocześnie różdżkarz niejaki Miłosław Wilk ,odkrył na polskim wybrzeżu istnienie na Ziemi swego rodzaju mikrostruktur geopatycznych pozostawionych przez niegdyś zaistniałe zdarzenia, nawet jeśli po których obecnie niema już najmniejszych śladów.

O tym fenomenie wspomina na przykład para fizyków Grażyna Fosar i Franz Bludorf w swej książce „Dziedzictwo Avalonu”.
Chodzi o to, iż najprawdopodobniej wszystkie emocje odbijają swe piętno w miejscu, gdzie one zaistniały i to nie tylko okolice pól bitew czy cmentarze, choć jest tam tych negatywnych energii najwięcej, a wiadomo, że w Europie, a szczególnie w Polsce, tych ludzkich dramatów było całkiem sporo i nawet w zwykłej chłopskiej chałupie lub w obejściu mogło zaistnieć coś, co wpłynie kiedyś na kogoś, kto prawdopodobnie nie przypadkiem urodził się lub zamieszkał w danym miejscu.

Pokrótce: pole morfogenetyczne jest swego rodzaju koncepcją naukową, opierającą się na tezie, iż nic w przyrodzie nie ginie i teorii fizyki kwantów głoszącej, iż świat jest złożony z 10 do26 wymiarów nieustannie tworzących swe repliki w nieskończonej ilości światów alternatywnych i równoległych (w Ziemskiej "Pętli Czasoprzestrzennej" ingerencja w ten Plan jest trudniejsza, ale nie możliwa przez szeregowego człowieka)

Obie te nowe naukowe tezy znajdują swój odpowiednik w starożytnych wierzeniach wielu ludów i ich „świętych tekstach”: (Mahabharata, Wedy, Popol Vuh, żydowska Kabała, a nawet poprzez gnozę zapisana w Piśmie świętym Nowego i Starego Testamentu, jak i w chrześcijańskich apokryfach).

Podobnie Kronikę Akaszy nazywana też często pamięcią przyrody, miałaby być swego rodzaju „zbiorową inteligencją” Kosmosu, skąd od urodzenia czerpiemy swą wiedzę, intuicję, odczucia, talenty i pragnienia, często bazując na gotowych scenariuszach „żyć” osób z przeszłości, co w pewien sposób zaprzecza lub uściśla w innej pozycji koncepcje reinkarnacji.

Tak jak wspomniałem, tezy te od czasu obalenia i upadku Teorii Względności Einsteina, od kilkudziesięciu lat zaczynją być jak najbardziej naukowymi poszukiwaniami „Kwantowej Teorii Strun” i „Super Strun ”opartych na wzorach „Długość Plancka”.

Tak więc o owych fenomenach, zależnościach czy oddziaływaniach w kreowaniu otaczającej nas rzeczywistości mówią nie tylko wierzenia starych kultur i religii, ale coraz bardziej do ponownego odkrycia tych od zawsze zapisanych w nas prawd zbliża się nowa nauka coraz bardziej zatracając swój koncepcyjny charakter na korzyść „namacalnych” efektów, na razie w postaci pomagającym nam żyć gadżetów opartych na istocie funkcjonowania kwantów.

Jakkolwiek z opanowaniem świata kwantów i stworzeniem kwantowego komputera futurolodzy zapowiadają nam świetlaną przyszłość „złotej ery”, to w zasadniczy sposób już dziś opanowując pewną wiedzę i zdolności związane z prawdziwą istotą rzeczywistości, możemy pomóc sobie w osiągnięciu wielu dóbr trudno osiągalnych przy tradycyjnym pojmowaniu otaczającej nas rzeczywistości.


  • 1



#29

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Boskie Plany

Można odziedziczyć bogactwo, lecz nie mądrość. I najistotniejsze, żeby zmądrzeć zanim się zestarzejemy, niestety większość ludzi nic w tym kierunku nie robi.

Motywacją do pisania mych postów są zaistniałe w moim życiu zdarzenia jak i nurtujące mnie kwestie najczęściej postrzegane przez pryzmat pytań i dyskusji na różnorodne, często drażliwe tematy.

Niedawno ktoś zarzucił mi, iż uważam większość ludzkiej populacji, jako analfabetów lub pozbawionych inteligencji głupców. Dla tego kogoś wykładnikiem inteligencji jest na przykład zaliczona edukacja, stan konta lub popularność, jaką taki, nie koniecznie wyuczony osobnik, oddziałuje na środowisko.

Kiedy zacząłem grzebać w materiałach i statystykach zdawałem sobie sprawę z ich częstej tendencyjności lub skrajności, lecz nawet przy uwzględnieniu owej poprawki na wiarygodność tych materiałów efekt mych zestawień był oszałamiający.

Wynikało z niego, iż około 70% ludzi nie interesuje się niczym oprócz egzystencjonalnego zapewnienia sobie przetrwania. Pozostałe 30% mieści w sobie zarówno zaangażowanych w jakieś ekologiczno-zdrowotne działania, wszelkiego rodzaju ortodoksyjno fundamentalne grupy religijnych oszołomów, spekulantów, polityków, i próbujących wzbogacić się na wszelkiego rodzaju naiwnych od duchowości, patriotyzmu, medycyny, ochrony naturalnego środowiska, itp.
Dalej mamy tych pacyfistycznych wyznawców niezliczonej ilości szkół, grup i ideologii doskonalenia samego siebie, z których moim zdaniem tylko niewielki procent w jakiś sposób racjonalniej to wszystko pojmuje, ale przynajmniej ci ludzie nie są z reguły agresywni w narzucaniu innym swych ideologii.
Na koniec tuż obok tych, którzy te wszystkie podziały tworzą i propagują dla swych celów, mamy podobną liczebnie grupę tych naprawdę świadomych, przynajmniej podejrzewających, o co tutaj chodzi, według moich szacunków około połowy procenta, co tylko w małej skali wydaje się imponującą liczbą ok. 35 000000 ludzi.
Inaczej mówiąc w uprzemysłowionym zachodnim świecie, gdzie pogoń za pożywieniem jest mniejsza, można spodziewać się około podwójnego zagęstrzenia tych myślących, niż to prawdopodobnie jest, w 3-cim świecie, dając w rezultacie jednego mądrze świadomego na 100 innych.
Jest to dokładnie 10 razy większy stosunek, (1 do 1000) jaki stanowi ilość populacji żydowskiej w Izraelu (7 mil. do 7 miliard = siedem tysięcy milionów), 14 milionów w świecie (2 do 1000).
Zastanawiające jest jak taka stosunkowa mała liczba ludzi ( żydzi (0, 2%), populacji świata) ma aż tak duży wpływ na otaczającą nas rzeczywistość, czemu największa grupa religijna, jaką stanowi Chrześcijaństwo (2, 3 mld, w tym Katolicyzm oficjalnie ochrzczonych, nie licząc tych, którzy odeszli od kościoła nie czyniąc apostazji 1, 2 mld), przyjęli i czczą, jako swego boga Żydowskiego rabina z początku Nowej Ery?
Do tego jeszcze można doliczyć 1, 6 mld wyznawców Islamu, który także wywodzi się od Judaizmu (Stąd też Abraham nazywany jest ojcem narodów, które wyznają trzy wielkie religie monoteistyczne: judaizm, chrześcijaństwo i islam, tzw. religie abrahamowe, inaczej „religie Księgi”), czyli w sumie prawie 4 miliardy ludzi.
Jeśli więc właśnie ta niewielka społeczność żydowska wywarła tak ogromny wpływ na pochodne jej religie świata, może także nie ma, co się dziwić, iż ma swój największy przyczynek do tworzenia epidemii, dywersji czy wojen, (aby tylko wspomnieć rewolucje bolszewicką i jej ideowego twórcę Karola Marksa- twórca marksizmu, współzałożyciel Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników, tak zwanej „Pierwszej Międzynarodówki”, czy cele, powody i w efekcie skutki związane z powstaniem państwa Izrael, oficjalnie, jako zadośćuczynienie za tak zwany ”holokaust” II Wojny Światowej. (W 1947 Organizacja Narodów Zjednoczonych zgodziła się na podział Palestyny na dwa państwa: żydowskie i arabskie).
Może tak jak w ich przypadku już samo wyzwolenie się z mentalności zbiorowej stwarza nas kimś powyżej pospólstwa. I jeśli odważymy się być to moim zdaniem nie będziemy już kimś pospolitym.
Gdyż nie każdy ma i moim zdaniem musi mieć swą wytyczoną drogę od urodzenia aż do momentu śmierci, która jedynie dotyczy tylko tych średnich i pospolitych. W zaprezentowanym mi „wytłumaczeniu” tego zagadnienia pospolici ludzie mimo ich większej możliwości do realizowania samych siebie (ograniczona „Wolna Wola”) i realizowaniu przez nich swych karmicznych zobowiązań, jako rodzaj narzuconego im za ich własnym przyzwoleniem indywidualnego planu istnienia pozostają mięsem armatnim i ofiarnymi kozłami Planu istnienia na Planecie Ziemia.
Swego czasu ustaliłem sobie granice tego stanu, kto jest jedynie potrzebny do zasiedlenia tej Planety, a kto jest kimś ważniejszym w tym Planie i wywnioskowałem wówczas, iż zapewne między innymi tam gdzie ścierają się ideologie, gdzie ktoś stawia opór jakimś skostniałym, tradycjonalistycznym tezą tam można znaleźć członków tej już nie pospolitej „armii” zaplanowanej do czynienia zmian awangardy i aldegardy (terminy militarne) tak w osobach się udzielających w tym nie popularnym Nowym jak i zatwardziałych sceptyków, jako części tego planu.
Samo zaistnienie lub chęć zaistnienia (z reguły również będąca częścią planu), jako osoba publiczna świadczyć może o tym, że zostaliśmy wybrani, jako większe lub mniejsze trybiki w większym przedsięwzięciu informacji i dezinformacji tego dualistycznego świata, co stanowi ten Plan kreacji przyszłości bez konieczności uświadamiania poszczególnym ludziom jak wielki drzemie w nich potencjał możliwości kreacji wszystkiego, na co mieli by ochotę.
Gdyż jest tyle prawd ile jest samo myślących istot (ludzi).

To jest Twoje życie, więc staraj się żyć świadomie!
Może być też tak, że w życiu najważniejsze jest samo życie, lecz moim zdaniem należy przede wszystkim żyć świadomie, a nie istnieje prawdziwa świadomość bez wiedzy, choć termin ten zdaje się dla wielu nie znaczyć tego, co na ten temat mówi encyklopedia: „Świadomość – podstawowy i fundamentalny stan psychiczny, w którym jednostka zdaje sobie sprawę ze zjawisk wewnętrznych, takich jak własne procesy myślowe, oraz zjawisk zachodzących w środowisku zewnętrznym i jest w stanie reagować na nie (somatycznie lub autonomicznie)”.
Dla mnie Świadomość to tyle, co Mądrość bycia. Oczywiście pozytywne energie, emocje, myśli i czyny są czymś lepszym od tych złych i destrukcyjnych, lecz wszystko może zależeć od nas i działając rozumnie mamy szansę na zminimalizowanie opozycyjnych (negatywnych) energii zaistniałych w konsekwencji usiłowania tworzenia tych dobrych (prawidło istnienia dualizmu gdzie dobro może lub czasem również kreuje zło, a zło jest przyczyną do zaistnienia dobra).
Jak to mówi ludowe porzekadło ”kij ma dwa końce”, w buddyzmie cała idea opiera się na tak zwanych „Czterech Szlachetnych Prawdach” głoszonych przez Siddharthę Gautamę oraz na przedstawionej przez niego „Ośmiorakiej Ścieżce”, która prowadzić ma do ustania cierpienia, a tym samym do zahamowania cyklu reinkarnacyjnego poprzez nie tworzenie karmy.
Ten swoisty rodzaj dywersji w stosunku do zastałych prawideł rządzących w znanym nam świecie, będąc w jakimś sensie oświeceniem, jest jednocześnie rodzajem samobójstwa duszy przynajmniej z Ziemskiego świata. W istocie mogąc być nawet i słusznym, ale też i dość skrajnym, gdyż pozbawiające nas (duszy czy duszy ciała) jednocześnie pozbawiamy się znanego nam człowieczeństwa z wszystkimi idącymi wraz z nim za i przeciw.
Znam wielu ludzi, którzy lubią po prostu żyć i inkarnować na Ziemi tylko po to, aby żyć rozmnażać się i używać uciech życia dla samych tych uciech życia
Znam również takich, którzy bądź bardziej lub mniej świadomie kochają cierpieć, szczególnie jest to zauważalne w takich środowiskach jak np. Polski Katolicyzm, z powtarzaną w kościele mantrą: „Moja wina. Moja wina”..
Jest to skrajne i choć w pewnych ezoterycznych kręgach utarło się przekonanie, iż jesteśmy tutaj po to, aby doświadczać, uczyć się i „odpracowywać” swoją karmę, ja jednak również tak nie myślę i przynajmniej w kontekście karmy(i tego, co mi się "objawiło") uważam, iż podobnie jak to się ma do grzechu nie istnieje ona (karma), kiedy nie poddajemy się jego wpływowi, choć dla wielu to właśnie karma jest tym narkotykiem i powodem rywalizacji (życia), który oni tak uwielbiają.

Moim zdaniem jak to wielokrotnie powtarzam z tą karmą jest tak (może być) jak z „grzechem” gdzie „grzeszysz tylko wtedy, kiedy wierzysz, że grzeszysz” kecz w życiu Ziemskim (nawet w świadomym życiu) zawsze będą jakieś rozterki czy niepewności, których nie potrafi wymazać najzdrowszy nawet zdrowy rozsądek lub pewność czy wiedza na ten temat.
Według mnie istotne jest, aby było tej negatywnej karmy w nas było jak najmniej, lecz musimy być jednocześnie świadomi, iż na Ziemi żyjemy w świecie dualistycznej równowagi Yin i Yang lub 100 % stosunku dobra do zła, gdzie nawet przy możliwym 99% dobru misi istnieć ten 1 % zła.

Myślę, iż wiem jak mniej więcej funkcjonuje ten Świat, ( jako iluzja istnienia i istnienie poprzez realizację personalnej karmy), to również mam świadomość, iż z tych samych względów powodujących istnienie tego Świata mało, kto jest tu na etapie poznania Prawdy w tej „Prawdzie”.
Jeśli jednak w jakimś stopniu dane mi było to poznać najlogiczniejsze wytłumaczenie jest takie, iż to, co doświadczam w zasadzie od początku życia i wcześniej ma swój spójny sens.

Jestem typem ezoterycznego-przgmatyka, który musi jak najlepiej sprawdzić to, co mnie dotyczy, a jeśli ten właśnie sceptycyzm i logika doprowadziła mnie do tego bardziej duchowo- ezoterycznego pojmowania świata to przynajmniej, co do mojej osoby (w moim świecie) tak to musi działać.
Tak jak wspomniałem ja karmę tak postrzegam, że nie daje jej prawa nad sobą zawładnąć, choć jej wpływów i implikacji jestem świadomy.

Myślę, że znam swe 8 poprzednich wcieleń historycznych postaci, i jeżeli jest to prawdą to widzę w nich znamiona Planu życia, w każdym z nich jak i kontynuacji misji ich wszystkich (prawie wszystkich) w moim obecnym życiu, lecz nie całkiem mogę nazwać to karmą (nie zawsze) a raczej czymś w rodzaju misji.
Jest wiele racji w wypowiedzi Buddy (623 rok p.n.e.). „Wszystko, czym jesteśmy jest rezultatem naszych myśli” i choć taka teza jest jak najbardziej uduchowiającą ideą dla człowieka, jako potencjalnego „Boga” jednocześnie nie należy się dziwić, iż Buddyzm jest rodzajem skrajności w stosunku do Katolicyzmu, gdzie najważniejszym jest kult cierpienia, choć prawdopodobnie nigdy to nie było założeniem Jezusa paradoksalnie czerpiącym swe idee właśnie z Buddyzmu, a opierający się na osobie Jezusa kościół po prostu został sztucznie stworzony przez Żyda z Tarsu, bardziej znanego, jako- Paweł z Tarsu, Paweł Apostoł, Szaweł. Święty Paweł, który nigdy nawet nie widział Jezusa.
Ten wykształcony w Jerozolimie faryzeusz, początkowo prześladowca chrześcijan, pod wpływem wydarzenia w drodze do Damaszku około roku 35 lub36, nawrócił się i przyjął chrzest. Dogmat mówi o Jezusowym objawieniu, które nawiedziło Pawła a właściwie jeszcze, Szawła, lecz nawet, jeśli miał miejsce jakiś transcedentalny przekaz, to czy ów chaneling na pewno musiał pochodzić od Jezusa, a nie na przykład od kogoś (czegoś), komu bardzo zależało na stworzeniu chrześcijaństwa właśnie w takiej formie, jakim jest „Kościół Pawłowy”?
Moje dociekania nie są bezpodstawne, gdyż śledząc historię chrześcijaństwa wielokrotnie napotyka się na dziwne cuda, objawienia czy proroctwa, które po prostu są manipulacją egzaltowanymi lub przerażonymi masami.

Można żyć na dwa sposoby: jakby cuda nie istniały i jakby wszystko było cudem.
Albert Einstein

„Manipulacja masami” i kwestia „Czy w chrześcijaństwie występuje kult cierpienia?” Tylko z pozoru dotyczą odmiennych dziedzin ludzkiej egzystencji. Tak naprawdę większość egzystencjonalnych zagadnień od wiary i religii poprzez politykę, patriotyzm (lub jego brak), medycynę, energetykę, wynalazczość, ideologie, dobra materialne (w tym pożywienie), a nawet mody i przyzwyczajenia podlegają programom powszechnej manipulacji i inwigilacji w zasadzie wszystkich, zawsze i wszędzie.
Inwigilacja (od łac. invigilare- czuwać nad czymś) – ogólnie jest kojarzona z określonym zespołem czynności stosowanych do śledzenia (monitorowania) zachowań ludzi przez innych ludzi.
I generalnie jest to zgodne z „prawdą rzeczywistą”, lecz w pospolitym potocznym rozumowaniu pojęcie to nie obejmuje najistotniejszych wykorzystujących to sił.

Jednym z ważnych i zarazem przełomowych ingerencji z zewnątrz były stare proroctwa i objawienie, które pomogło Konstantynowi pokonać Maksencjusza. Wciąż dysponujący znacznymi zasobami przeciwnik Konstantyna czuł się pewnie za murami Rzymu, lecz został z niego wywabiony.
Jak to nie raz bywało w zwyczaju, Maksencjusz postanowił zdać swój los sybillińskim proroctwom, w efekcie, czego Maksencjusz wyruszył z miasta ze swoją armią naprzeciw dwukrotnie mniej licznym, nieśpiesznie podążającym wzdłuż Via Flaminia, siłom Konstantyna?
Sprawa przejścia cesarza na chrześcijaństwo jest związana z przekazem o wizji krzyża i słów „In hoc, signo vinces” ("pod tym znakiem zwyciężysz") przed bitwą przy moście Mulwijskim
Do bitwy doszło pod koniec października i było to właśnie na moście nieopodal Rzymu. Konstantyn zwyciężył, Maksencjusz utonął w Tybrze podczas ucieczki z pola walki.
Zwycięzca wkroczył do Rzymu, gdzie oczywiście krwawo rozprawił się z rodziną Maksencjusza, jego stronnikami i stojącymi po stronie pokonanego pretorianami.
Tak, więc dzięki owemu proroctwu, które dodało wiary wojsku składającemu się w sporym procencie z chrześcijan (powszechnej wówczas wiary ubogich).
Konstantyn został jedynym władcą zachodu, niedługo później uznając chrześcijaństwo, jako wiarę państwową.

Analiza ikonografii i numizmatyka ukazują pojawianie się od 315 r. symboliki chrześcijańskiej (monety i medale), połączone z wypieraniem symboliki pogańskiej, która ostatecznie znika w 325 r.
Świadczy to wyraźnie o skłanianiu się cesarza ku chrześcijaństwu. Jednocześnie cała aktywność cesarza mogła wynikać bardziej z przemyślanej strategii politycznej, promowania chrześcijaństwa, jako nowej oprawy ideologicznej dla instytucji cesarstwa, niż ze szczerej wiary.
Historycy są w tym względzie podzieleni. Lecz to nie koniec całej sprawy, gdyż według legendy Konstantyn Wielki miał otrzymać za swą przysługę od Boga tajemniczą broń, którą był „Grecki Ogień ” (substancja ta nie została, tak jak chcą tego historycy, wynaleziona przez Kallinikosa około roku 670, a tylko przez niego produkowana).
Ta łatwopalna, niedająca się ugasić wodą mieszanina, pierwowzór napalmu, której produkcja i skład mieszanki otoczone były ścisłą tajemnicą, zrobiła z Konstantyna niezwyciężonego wodza.

Powszechnie przypisuje się greckiemu ogniowi ocalenie Konstantynopola podczas arabskich ataków na to miasto. Był on „wydmuchiwany” przez specjalnie wtajemniczonych wojowników na przeciwnika w swego rodzaju miotaczach ognia (długie rury). W owym czasie technologia ta była tak skuteczna militarnie, co moralnie i ideologicznie, i jeśli rzeczywiście była podarowana przez Boga, to należy zastanowić się, jaki to Bóg i czemu rozdaje ludziom broń?

Cóż jednak, jeśli ów Bóg jest identyczny ze zwierzchnimi mocami, którymi są istoty (w minimalnym stopniu ludzie) tożsame z mitycznymi lub religijnymi bóstwami, które na równi są motorem tak zwanego „postępu”, jak i destrukcji, zależnie od swych często dalekosiężnych planów i wciąż aktualizowanych potrzeb, w ich odwiecznej rywalizacji między swoimi opozycyjnymi frakcjami (dualizm, polityczno-religijne wojny z udziałem ludzi)?
Z tym, iż nie ma wśród nich tych bezgranicznie dla nas dobrych czy złych, a wszystko, co się z nimi wiąże to biznes, częściej opłacalny dla nich niż ogółu ludzi.

Żyj i daj żyć innym.

Ja ze swej strony nie wiem, które wybory są słuszne, staram się, więc postępować w zgodzie ze swym rozumem, sumieniem i świadomością, konsekwencją, czego jestem na przykład ideologicznym wegetarianinem w myśl zasady George Bernard Shaw-a „Im lepiej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta”, odnajdując w zwierzętach tę swą jeszcze niezmąconą ideowo połowę pra-istnienia, myśląc podobnie jak Franciszek z Asyżu widzę w nich swych braci w jeszcze nieutraconym raju.

U ludzi dualizm i tak zwany „boży plan” jest przede wszystkim siłą stwórczą budowania i niszczenia.
Pycha i chęć zaistnienia jest najczęstszym powodem każdej twórczości i postępu od wynalezienia koła do bomby atomowej.
Wszystko to jest poprzeplatane karmą, chęcią kolejnego istnienia itp. Zwierzęta w większości przypadków posiadają świadomość zbiorową (im dziksze tym więcej), prostsze cele, zadania, i wybory.
Człowiek z kolei nie zatraciwszy jeszcze wszystkich cech zwierzęcych (skąd pochodzi) otrzymał w połowie obce cechy kosmiczne (boskie) i będąc jedynie w połowie wolnym (jego zwierzęca połowa) miota się będąc uzależnionym niewolnikiem Obcych.
Lecz kim tak naprawdę są owi „Obcy”?
Ktoś powiedziałby, iż są to istoty z poza Ziemi lub spoza Naszego układu Planetarnego, że może są związani z jakimiś frakcjami czy rządami wielkich mocarstw, że są nimi masoni lub Illuminati czy zmienno kształtni reptalianie w osobach monarchów kilku światowych mocarstw?
Poniekąd zgadzam się częściowo z wieloma z tych tez czy „Teorii Konspiracyjnych” z poprawką na to, iż Oni są właśnie tym, czym chcemy, a dokładniej, kim Oni chcą abyśmy chcieli, aby Oni nimi byli.
Prawdą jest, iż te „rządy wielkich mocarstw” posiadają technikę „Obcych”, którzy tak całkiem nie są Obcy.
Najlogiczniejsze, co nasuwa mi się po 30 latach wertowania w sprawie i niezliczonej ilości „dziwnych” zdąć by się mogło na pierwszy rzut oka zdarzeń, wraz z sesjami hipnotycznymi (odpowiedziami i treściami w nich zawartymi).
Na dziś sądzę, iż My, jako ludzie jesteśmy z własnej woli (przychodzimy na Ziemię) schwytani w „Czasoprzestrzennej Pętli” gdzie ci „Obcy” są innymi ludźmi z innego czasu jeszcze niezakończonego poprzedniego cyklu (82 miliony lat), gdzie ich teraźniejszość wyprzedza naszą przyszłość, dzięki czemu są oni obecnie w stanie (jak mi przekazano dla dobra i obrony życia na Ziemi) kreować naszą świadomość (polityka, religie, wierzenia, wojny itp.), aby nie dopuścić do potencjalnego zniszczenia życia ludzkiego poprzez wrodzoną i daną istotą w tym ludziom zdolność kreacji poprzez ich marzenia, pragnienia, potrzeby, czego tylko by chcieli.

Takie uzależnienie tworzy niejednokrotnie absurdalne wybory i sytuacje, z ograniczoną „Wolną Wolą” włącznie.
W tym metrixie, najczęściej jedynie się nam wydaje, że coś możemy, czy samo stanowimy (im wyżej tym z reguły mniej do powiedzenia, tak zwane przeznaczenie), większość opanowanych dogmatami nauk, zasad, religii, czy ezoterycznych koncepcji jest systemem kontroli i dezinformacji.
Ja również do końca nie wiem, czym jest wolność, ale przynajmniej staram się być świadomym, co nią na pewno nie jest i logicznie rozumując uważam również, że nikt nie poświęciłby mi też tyle zainteresowania czy wysiłku (sytuacje, zdarzenia, przemyślenia) jakbym w jakiś sposób nie był ważny lub przydatny?

Mimo że koncepcja złego diabła i dobrego boga została stworzona sztucznie dawno temu (Zaratustra), a ewoluując dała nam tak wiele spojrzeń na to zagadnienie, to jednak dualizm, jako prawidło istnieje.
Nie może być przynajmniej na tej Ziemi dnia bez nocy, światła bez cienia, zła bez dobra, miłości bez nienawiści itd. gdzie miłość rodzi nienawiść a nienawiść przeradza się w miłość, jako napędzające życie energie.

„Na początku był Chaos. Z Chaosu wyłonili się pierwsi bogowie”…

Lecz skąd ten chaos, to pomieszanie pojęć. Moim zdaniem w początkowych okresach zinstytucjonowania człowieka, jako istoty myślącej powstało coś na kształt organizacji zwanej„ Bractwem węża”, które według pewnych poglądów miało za zadanie przeciwstawianie się sprowadzaniu ludzi do roli niewolników.
Podobnie Prometeusz czy „Upadli Aniołowie” z „Księgi, Henocha” buntowali się wobec ustalonych prawideł narzuconych przez panującego Boga i pomagali lub nauczali ludzi.
Od zarania dziejów człowieka opisanych w mitologiach i religiach świata mamy manifestacje „boskich” wężów, reptalianów i temu podobnych istot takich jak np. Sumeryjski Enki, Biblijny Lucyfer pod postacią węża, jako mędrzec podarowujący ludziom wiedzę (Lucyfer „Niosący światło” – wiedzę, jest tożsamy z Prometeuszem podarowującym wiedzę człowiekowi, którego sam stworzył jak Sumeryjski Enki stwórca i obrońca ludzi), Majańsko- Aztecko- Toltecki Quetzalcoatl – Kukulkan, jako Pierzasty wąż, mędrzec i nauczyciel ludzi, Inkaski Wirakocza (Człowiek z Morskiej Piany), Czy np. Chińskie święte Smoki-węże i Chińczycy, jako "Potomkowie Smoka".
Z najstarszych jeszcze, przedbiblijnych źródeł wynika, iż wąż miał symbolizować „Boga” stwórcę i opiekuna człowieka jak również coś w rodzaju organizacji związanej z tajemnicą życia, istnienia i ich przemiany na Planecie Ziemia, jako „Pętli Czasoprzestrzennej”.
Uroboros, wąż lub smok pożerający swój własny ogon był od zawsze symbolem wiecznego powrotu, tak jak apokatastasis lub palingeneza światów, jako koncepcja mistyczno- filozoficzna przyjmująca, że świat powtarzał się i będzie powtarzać się wciąż w tej samej postaci nieskończenie wiele razy.
Koncepcja, lub prazasada określająca przyczynę zasady kierowania światem gdzie wszystko bierze swój początek z Arche, (jako tworzywo, liczba, i żywioły) i do niej powraca
Bractwo węża bywa także frakcją wtajemniczonych lub opozycjonistów do obowiązujących zniewalających zwykłych ludzi ideologii, religii czy polityki.
W mitologiach twórcą tej opozycji był np. Enki- twórca człowieka w symbolicznym przedstawieniu biblijnych drzew „Wiedzy” i „Wiecznego życia” z oplatającym je dookoła wężem.
Według legend i mitologii mimo opozycji dla zniewolenia człowieka starania cyklicznie przejmujących władzę na Ziemi Władców, „Bogów” „Opiekunów” zostały udaremnione (wojny „Bogów” i ludzi), a przejmujący w kolejnych Erach swe kadencje władcy, jako tak zwani „Nadzorcy” zmieniali statut pozytywnych dla ludzi wężowych władców z „Księcia Ziemi” na „Księcia Ciemności”(Diabła, Szatana, Lucyfera itp.).
Wmawiając jednocześnie, iż ich celem jest jedynie zniewolenie ludzkich dusz, zrzucając jednocześnie na nich wszelkie winy i zło otaczającego nas na Ziemi.
Gebelsowskie: „ Tysiąc razy powtórzone kłamstwo staje się prawdą” i Stalinowskie: „Zwycięzca ma zawsze rację”
Kodując w świadomości ludzi fałsz i strach ci ludzie stają się oni biernymi realizatorami Planu z bardzo niewielką szansą wyzwolenia się z owego metrixu.
Owa opozycja miała zgodnie z egipskimi zapiskami wyzwolić człowieka, ale jeśli nawet, to, dlatego do tego nie doszło, gdyż dojść nie mogło.
Olbrzymia liczba podań, legend, mitów i kultów mówi o wojnach i potyczkach bogów, w których człowiek był wykorzystywany, jako „armatnie mięso”. Nawet, więc jeśli jakieś „Bractwo” czy jakaś inna, niekiedy istniejąca do dziś tajna organizacja, ma w jakimś stopniu za zadanie uświadomienie ludzi, na pewno będą to ludzie im sprzyjający lub przydatni.
Zaistnienie opozycji z chęcią uświadomienia w domyśle przeciągnięcia jakoś ludzi na swą stronę ma swe preludium w biblijnym micie o Adamie i Ewie w rajskim ogrodzie. Owa agitacja z czasem spowodowała lawinę rywalizujących ze sobą odmiennych grup, wyznań, pewnych ideowo politycznych stronnictw, kultów i opozycyjnych religii a co za tym idzie chaos i trudną do pojęcia dezinformację.

Przy okazji zaobserwowano, że taki sposób przedstawiania i „uporządkowania” ludzkiego świata dał możliwość bezkarnego ingerowania w ludzką świadomość i podświadomość tworząc jednocześnie trudny do spenetrowania mur tajności, co do planów i działań istot, które nas fizycznie stworzyły krzyżując genetycznie siebie z praczłowiekiem, czyli żyjącej w świecie zwierząt istocie.

Podział na religie i frakcje dawał twórcom człowieka jeszcze to, iż każdy z ważnych rywalizujących z sobą (Enki, Elnil z kultury sumeryjskiej i utożsamienia ich i ich rodzin w wizerunkach wielu późniejszych mitologiach świata), mógł w ustanowionych dla siebie „kadencjach panowania” nad ludźmi tworzyć na określonych terenach swe „narody wygrane” czy przypisane jakimś panującym bogom.
W czasie panowania przypisane im nacje, narody czy krainy doznawały rozkwitu, a upadku lub przejścia do swego rodzaju rozwojowego letargu w czasie panowania opozycji.
Kiedyś takie opozycyjne frakcje i sprzymierzone z nimi narody były bardziej widoczne. Na przykład wierzenia ludów niegdyś żyjących na pograniczu Pakistanu i Indii - istniał tam podział na bogów i demony, gdzie te same istoty u sąsiadów z bogów byli postrzegani, jako demony, sąsiadów demony zaś były ich bóstwami.

Zwycięzca ma zawsze racje i to on pisze historię.

Dlatego też przyjęło się, iż nasz Bóg jest Bogiem dobrym, a ten w opozycji złym (diabolicznym), często nawet, gdy nasz naród, religia czy region jest pogrążony w depresji, na przykład polityczno-militarnej, większa część społeczeństwa trwa w swych religijnych przekonaniach, co innego jednak, gdy przychodzi nowa kadencja (era zodiakalna ok. 2160 lat) - wówczas z reguły zaprzeszła religia mimo heroicznej obrony przez nieświadomych tych odgórnie zaplanowanych zmian, zostaje wyparta lub schodzi do „podziemia” i jako sekta niekiedy może nawet przetrwać całe tysiąclecia. Przykładem tutaj może być wypieranie bardziej świadomych wielobóstwa kultów i religii pogańskich, nowym i nowocześniejszym kultem monoteizmu chrześcijan, z Jezusem w utajnionym zastępstwie panującego „Króla Ziemi”.
Kiedy prześledzimy minione Ery i bóstwa panujące w ich czasie, to im bliżej teraźniejszości, tym konkretne boskie frakcje i reprezentowane przez nie konkretne główne pra-bóstwa są zastępowane przez panujących niejako w ich imieniu bogów zastępczych (Jezus panujący w imieniu swego boskiego nieujawnianego nigdzie ojca).
Erę byka charakteryzują mity zaistniałe w określonych okresach historycznych. I tak na przykład jedną z najstarszych cywilizacji epoki brązu jest kultura minojska inaczej znana, jako kultura kreteńska, według historyków zaczęła się ona kształtować około roku 3000 p.n.e.
Jest to okres burzliwych przemian i odradzania się kultur na całym świecie (pierwsza dynastia faraonów Egiptu Menes, zmiany polityczno gospodarcze w Chinach, Początek nowej Ery, tak zwanego „Piątego Słońca” u kultur Ameryki Północnej), jest to również niejako sam środek Ery Byka.
W kulturze Minojskiej mamy, więc wśród najważniejszych zabytków pałac w Knossos (zwany też pałacem Minosa) związany z mitem o Minotaurze. Na bliskim wschodzie i w Egipcie mamy kult Byków Apisów (grecka forma egipskiego imienia Hapi – boga Nilu, który kontrolował wylewy rzeki), na bliskim wschodzie jest to Moloch czy bóg Ba’al, inaczej Święty Byk. Kult ten (lub ofiara molk) miał polegać m.in. na paleniu żywcem noworodków i małych dzieci w świętym ogniu, co określano eufemistyczne przejściem przez ogień.
Na terenie Kartaginy (wówczas fenickiej kolonii) odnaleziono przyświątynne cmentarzyska nadpalonych kości tysięcy dzieci).
Z przyjściem kolejnej ery, Ery barana, a więc incydent z Abrahamem, któremu Bóg Jahwe (we wczesnym okresie również przedstawiany pod postacią „Świętego Byka”) zleca zabicie swego syna Izaaka (Księga Rodzaju).
Rzecz z żądaniem Boga Jahwe ma miejsce na górze Moria (prehistoryczna platforma, na której później powstała Świątynia Salomona).
Dramatyczne opowiadanie ukazuje gotowość ojca do spełnienia ofiary i interwencję anioła, który cofnął nakaz, symbolicznie wskazując zaplątanego w krzaki baranka.
Jest to koniec ofiar z ludzi i symboliczny koniec zwiastujący niedługie nadejście ery Byka. Dodatkowymi przykładem definitywnego zakończenia kultu byka jest incydent z Mojżeszem i złotym cielcem po przybyciu na górę Synaj, gdzie również mieli złożyć ofiarę, lecz tym razem ofiara ze świętego byka (cielca) nie spodobała się bogu, gdyż symbolem nowej ery i panującego wówczas boga nie był już byk, ale baran.
Podobnym bóstwem, który również na rozkaz Ahury Mazdy (główny Bóg -Pan Mądrości) zabija byka, jako nieaktualny już symbol zaprzeszłej ery. Mitra w kręgu cywilizacji perskiej z czasem urósł do roli jednego z ważniejszych bóstw, zaratustrianizmu.
Główne bóstwo mitraizmu, znane, jako Sol Invictus (Słońce Niezwyciężone), Kosmokratos (Władca Kosmosu), utożsamiane z Heliosem. Mimo to Mitra nie jest utożsamiany z Solem (Słońcem), pierwotnie nie był też bóstwem solarnym.
U schyłku Ery barana znów mamy Jezusa przedstawianego, jako pasterza (towarzyszący jego narodzinom pasterze i ich trzoda).
Aby za chwilę Jezus bratał się z rybakami (Piotr), rozdawał cudownie rozmnożone ryby i chleb (symbol zodiakalnej Panny będącej na zwierzyńcowym kole zodiakalnym w opozycji do Ryb), Ichthys pisany też ichtys – w języku starogreckim znaczy „ryba” (ἰχθύς, ΙΧΘΥΣ).
Jest znakiem pierwszych chrześcijan i symbolizuje Jezusa Chrystusa. To akrostych, czyli słowo, które można utworzyć z pierwszych liter wyrazów w zdaniu. Ichthys (ΙΧΘΥΣ) składa się ze starogreckich słów:

ΙΗΣΟΥΣ (Iēsoûs) – Jezus
ΧΡΙΣΤΟΣ (Christós) – Chrystus
ΘΕΟΥ (Theoû) – Boga
ΥΙΟΣ (Hyiós) – Syn
ΣΩΤΗΡ (Sōtér) – Zbawiciel
Jezus kontynuując tradycje mitreńskie również staje się Sol Invictus (Słońce Niezwyciężone), czyli Bogiem Słońce lub Słońca a jego dniem staje się niedziela, po angielsku Sunday, czyli dzień Słońca.
Lecz obecnie zbliża się Era wodnika, która w symbolicznych obrzędach od dawna już jest zwiastowana w odmienny sposób chrzczenia ludzi - nie przez zanurzenie (Era Ryb), lecz polewanie głowy (Era Wodnika).
Tak, więc od rytualnych ofiar z ludzi w Erze Byka, przechodzimy do poświęcania zwierząt (baranek ciałopalny) - Era Barana, chrzest przez zanurzenie - Era Ryb i obecnie nadchodząca Era Wodnika - polewanie głowy wodą, nowa religia i nowy rzeczywisty lub ukryty Bóg (Król Ziemi).
A obecnie ofiary (przynajmniej w religijnych liturgiach i obrzędach w kościołach zachodniego świata przerodziły się od ludzkich czy zwierzęcych ofiar rytualnych w symboliczne ofiary składane w sklepach przed świętami Bożego narodzenia z zarobionych przez nas pieniędzy.
Symbolicznych ofiar z komunii (ciała i wina) na pamiątkę ukrzyżowanego Jezusa, który mając się poświecić tym razem za wszystkich niejako skasował wszelkie późniejsze ofiary z ludzi i zwierząt.
Poświęcamy, więc obecnie drzewka, jako choinki symbol życia, odradzania się, trwania i płodności. Lub jak chcą wierzyć inni symbol "drzewa poznania dobra i zła" z Raju.
Zważywszy to wszystko, co się dzieje na świecie, to nie są już poszlaki, ale fakty, co, do których można się przeciwstawiać i w najlepszym przypadku zejść wraz z innymi wyznawcami zaprzeszłej religii do podziemia, lub pogodzić, czy poddać temu, co praktycznie jest i tak nieuniknione, na pocieszenie powtarzając sobie, że i tak zostaliśmy stworzeni przede wszystkim do posługi wykorzystujących nas „Bogów”.
Choć kto wie może lojalność tym bliższym nam bóstwom się nam opłaci, lecz jak zrozumieć, którym z nich tak naprawdę służyliśmy?
Tak, więc czy powtarzany w euforii i nadziei nadchodzącego nowego świata nawet przez prezydentów i papieży masoński slogan „New World Order” ( Łacińskie- „Novus ordo seclorum” bardziej prawidłowo "New Order of the Ages"), powinno być nadal postrzegane tylko i wyłącznie, jako pogoń kilku żydowskich rodzin za majątkiem i władzą?
  • 1



#30

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

NIE BĄDŹMY POLAKAMI BĄDŹMY WRESZCIE LUDŹMI
Gdybyśmy we wszechświecie spotkali inteligentne istoty, to nie powiedzielibyśmy im, że pochodzimy z Polski, Niemiec czy Francji, tylko z planety Ziemia
Dotychczasowa nasza narodowa dewiza "Bóg, Honor, Ojczyzna" z łaciny „ Deus, Honor, Patria”, zmienia się na powszechniejszą dewizę: „ Polska dla Polaków, Ziemia dla ziemniaków, a Księżyc dla księży”, a właściwie dla księży ich zdaniem należy się wszystko łącznie z Księżycem, po to może astronomiczne obserwatoria w Watykanie.
Ten patriotyczno-katolicko-nacjonalistyczny bełkot szukający za wszelką cenę polskości nawet tam gdzie jej nie ma, znów dobrze miesza w głowach Polaków. Naszym zakompleksionym rodakom znów lansuje się jako terapię kościół i głupawe marsze pokrzepia serca kiedy w tym samym czasie usankcjonowuje się im GMO. Lecz jak zwykle widząc drzewa znów nie są oni w stanie zauważyć lasu Tak jak w scenie filmu „Dzień świra” tym razem w kwestiach narodowościowych polaków których próbuje się wynarodowić w ramach lepszego ich wmieszania do Europy udowadniając że co Polskie nie jest „mojsze’ niż „twojsze” ale tworząc globalistyczną sielankę chcąc niejako powiedzieć „Trylologiczny” cytat „kupą mości panowie” tylko dlatego, że w kupie ich zdaniem jest siła. Jednak silni nie potrzebują sekt podobnych katolicyzmowi ani głupich patriotycznych sloganów, gdyż oparcie istnieje jedynie w trzeźwej pozbawionym dewocji ocenie sytuacji.
Miałem niedawno okazję obejrzeć film „Wykopaliska na Ślęży” gdzie między innymi profesor archeologii Aleksander Limisiewicz, opowiada tam o przed chrześcijańskim kręgu kamiennym zniszczonym przez głupich mnichów próbujących zniszczyć pogańską religię. Także mówi o odkopanych szczątkach podobnie zniszczonej rzeźby mającej przedstawiać smoka, „żmija” lub bazyliszka, jednocześnie błędnie próbując dowieść, że ów posąg mógł być czymś w rodzaju scenki rodzajowej przedstawiającej walkę smoka ze św. Michałem lub św. Jerzym?
W bliźniaczych filmach pod tytułem „Słowianie 10 000 lat Polskiej kultury”, ten sam profesor głosi iż pod Ślężą zostały odkopane siekierki kamienne z neolitu z przed około 5 000 lat, co miałoby dowodzić tak odległych początków polskiej kultury. Jest to taka sama niekonsekwencja jak to iż ktoś przypisuje obecnym Egipcjanom (tej „kulturze”) wybudowanie piramid a Irakijczykom związek z Persją czy Sumerem.
To że tak się zdarzyło, że akurat żyjemy na tej ziemi niestety nie jest aż tak uzależnione od naszego wielokrotnie zmieszanego z jakimiś ludami pochodzenia. Więcej w tych zakompleksionych Polskich szowinistach jest krwi Hunów, Tatarów, Rusów czy Germanów niż im się wydaje, w tym ich patriotyczno- nacjonalistycznym myśleniu.
Może nawet owych szczytnych związków z obcymi ludami należałoby szukać gdzieś podczas potopu Hunów wypierających z tych ziem germańskich Wandalów lub nawet z wczesnego średniowiecza, kiedy to na przykład w 1241 r. pod Legnicą obok obecnej miejscowości Legnickie Pole rozegrała się słynna bitwa z Mongołami (bitwa pod Legnicą).
Choć pierwsze udokumentowane ślady osadnictwa Słowian na terenie Legnicy pochodzą z VIII w. Legnica była wówczas centralnym grodem plemienia Trzebowian. I nazwa grodu pojawia się po raz pierwszy w dokumencie pisanym Bolesława Kędzierzawego w 1149 r.
Gdyż Legnica leży właśnie (ok.30 kilometrów na południe) w bezpośredniej bliskość i celtyckich osad znajdujących się na równinie w pobliżu Ślęży, miasto Legnicę można przyjąć za dziedziczkę osady Lugidunum, potwierdzonej źródłami rzymskimi, a znajdującej się na rozlewiskach Kaczawy. Co ciekawe Legnica leży na 51°10'59″N praktycznie jest to identyczne położenie geograficzne jak położenie geograficzne celtyckiego Stonehenge : 51°1044N, z jego słynnym kamiennym kręgiem, podobnym w swej idei z dawno już istniejącymi kręgami kamiennymi Ślęży, które według słów pr. Limisiewicza były już takimi kiedy pierwszy Polski król Bolesław Chrobry siłą przyłączył te tereny do swego młodego jeszcze państwa! Jeśli ludy zamieszkujące te tereny były aż tak słowiańskie i Polskie czemu nie przyjęły z radością dominacji Polskiego króla?
Podobną sprawą jest utożsamienie Biskupina do jakiejkolwiek kultury, lecz co wynika z badań archeologicznych to to że.: Osada w Biskupinie wiąże się z kręgiem kulturowym kultury łużyckiej, trwającym od środkowej epoki brązu, od ok. XIV w. p.n.e., po wczesną epokę żelaza, czyli do ok. V w. p.n.e. Kultura łużycka to pojęcie archeologiczne, pod którym różni badacze widzieli różne etnosy – Pragermanów lub Illirów.
Sprawa przynależności etnicznej Biskupina była wykorzystywana dla celów ideologicznych w sporach dotyczących praw różnych narodów do ziem dzisiejszej Polski. Obecnie powszechnie przyjmuje się za fakt, że przynależności etnicznej kultury łużyckiej, podobnie jak i większości innych pradziejowych kultur archeologicznych, bezdyskusyjnie nie da się ustalić .
Na podstawie badań elementów konstrukcyjnych osiedla (drewnianych bali, zob. dendrochronologia) stwierdzono, że powstało ono najprawdopodobniej zimą 738 roku p.n.e. Założono je na podmokłej wyspie na Jeziorze Biskupińskim (obecnie półwysep), o kształcie w przybliżeniu owalnym i powierzchni ok. 2 ha (w obrębie wałów mieściło się ok. 1, 3 ha powierzchni). Wyspa wznosiła się 0, 8 – 1, 2 m ponad wody otaczającego jeziora. Gród biskupiński był zasiedlony przez 150 lat
Istnieje teoria, iż Kazimierz Wielki część pieniędzy na swe budowlane poczynania miał jakoby przejąć od lub po Templariuszach. Lecz ja osobiście mam mieszane uczucia odnośnie tych pogłosek odnoszących się do skarbu Templariuszy w Polsce. Przypisuje się Kazimierzowi wiele inwestycji budowlanych może trudno w to uwierzyć zwarzywszy na charakter Kazimierza, opisywanego przede wszystkim jako bawidamka. Według Janowa Długosza, w życiu Kazimierza było wiele kobiet i nawet jego ojciec Władysław Łokietek miał ponoć poważne obawy co do swego syna jako następcy tronu. „o mężowie! mnie i synowi memu wielce przychylni, oby syn mój idąc za mym przykładem, z wami wedle myśli mojej postępował, i obyście jego tak samo, jako i mnie miłowali. Lecz gdyby, co Boże uchowaj, inaczej być miało, natenczas rzecz tę waszej rozwadze i wierności, mnie zawsze okazywanej, z ufnością polecam"
Przytoczę kilka zapewne mniej znanych historii :

Kazimierz Wielki, ostatni król Polski z rodu Piastów, był synem Władysława Łokietka i Jadwigi, córki księcia wielkopolskiego Bolesława Pobożnego. Od najmłodszych lat ojciec wprowadzał go w sztukę rządzenia. Królewicz brał udział w walkach z Krzyżakami, w 1332 r. samodzielnie zdobył Kościan, odzyskując zajęty kiedyś przez książąt głogowskich zachodni skrawek Wielkopolski.

Mówiono też, że królewicz uciekł z pola bitwy pod Płowcami. Zapewne wycofał się na rozkaz ojca, któremu zależało na bezpieczeństwie następcy tronu, ale plotki interpretowały to inaczej.
Kolejny cytat J. Długosza: „Ale z drugiej strony młody Kazimierz zapoznawszy się z panującym na tym dworze włosko-francuskim obyczajem, ucierpiał moralnie, polubił szumne, nie zbyt z powagą majestatu licujące rozrywki i stał się namiętnym aż do końca swego życia wdzięków niewieścich wielbicielem; dość tutaj wspomnieć o głośnej, tragicznej awanturze (1330) z Klarą, córką magnata węgierskiego Felicyana Zacha”

Także komentowana była misja dyplomatyczna na Węgrzech, którą Łokietek powierzył synowi w 1329 r. Królewicz już żonaty, udał się z wizytą do ukochanej siostry Elżbiety, żony Karola Roberta, króla Węgier. Poznał tam dworkę królowej, Klarę Zach. Podobno Elżbieta ułatwiła młodym spotkanie, podczas którego doszło między nimi do zbliżenia. Niestety Klara nie pozostawiła wydarzenia w tajemnicy i zdradziła sekret ojcu, Felicjanowi Zachowi, który to nie mogąc zemścić się na bezpośrednim winowajcy, bo ten wyjechał z kraju, postanowił zabić całą królewską rodzinę. Niespodziewanie przy obiedzie wyciągnął miecz, zamachnął się na króla i jego rodzinę. Króla zranił w rękę, a Elżbiecie obciął cztery palce, przez co ta zyskała z czasem przydomek królowej Kikuty. Dworzanom udało się zabić rozsierdzonego Felicjana. Karol Robert wpadł w gniew. Nakazał stracić w okrutny sposób wszystkich członków rodziny Zachów, bez wyjątku... Klarze obcięto nos, wargi i palce u rąk i wożono ją po całych Węgrzech ku przestrodze, aż w końcu stracono.

Ciekawym elementem biografii Kazimierza Wielkiego są jego małżeństwa. Pierwszą wybranką króla została Aldona, córka księcia litewskiego Giedymina. Po jej śmierci Kazimierz pojął za żonę Adelajdę, córkę langrafa heskiego Henryka II. Pożycie małżonków nie układało się do tego stopnia, że po pewnym czasie król ją od siebie oddalił. Spędziła wiele samotnych lat w zamku w Żarnowcu. Natomiast Kazimierz Wielki zaczął starać się w Rzymie o unieważnienie małżeństwa. Sprawa ciągnęła się przez lata. W tym czasie Kazimierz miał następne żony. Pojawiły się oskarżenia o bigamię, a nawet poligamię. Z pewnością dwa ostatnie małżeństwa
Kazimierza były nielegalne. Krystyna Rokiczańska, wdowa po rajcy praskim, tak bardzo spodobała się Kazimierzowi, że zgodził się poślubić kobietę niższego stanu. Jej pochodzenie uniemożliwiało uznanie ewentualnego potomka za legalnego dziedzica korony. Ten morganatyczny związek i popełniona przez króla bigamia (żyła przecież w Żarnowcu jego legalna małżonka Adelajda) wywołały powszechne oburzenie.

Tak pisze Długosz:
opuściwszy i odepchnąwszy od łoża królową Adelajdę, niewiastę pobożną i uczciwą, żył z nimi
[nałożnicami] jawnie i publicznie. Imię swoje tak dalece zohydził, że niemal wszystkie inne cnoty straciły w nim swoją zaletę. Wspomniana bowiem Adelajda przebywała w zamku żarnowieckim (…) jak podła niewolnica i wygnanka, rzadko nawet widując się z królem, chociaż we wszystkie dostatki należycie i hojnie ją zaopatrywano.

Nie wiadomo, jak i kiedy skończyło się małżeństwo z Krystyną Rokiczańską. W 1365 roku Kazimierz Wielki wziął ślub z Jadwigą, córką księcia głogowsko-żagańskiego. Ponieważ Kazimierzowi wciąż nie udało się unieważnić małżeństwa z Adelajdą Heską, to z punktu widzenia prawa kanoniczego ślub z Jadwigą był również nieważny. Ostatnie małżeństwo króla Kazimierza wydaje się udane. Królewskiej parze urodziły się trzy córki (jedna z nich zmarła w dzieciństwie).
Oprócz czterech żon, Kazimierz miał też wiele konkubin. Najbardziej znane to Cudka oraz najsłynniejsza Żydówka Esterka (nie zachowały się szczegółowe relacje dotyczące tych związków). Życie osobiste Kazimierza Wielkiego było bardzo urozmaicone, ale przyniosło mu też wiele rozczarowań. Należały do nich bez wątpienia: dwa nieudane małżeństwa, śmierć trzech córek jeszcze za życia króla oraz brak upragnionych, legalnych synów. Kazimierz miał kilku synów, ale wszyscy oni pochodzili z nieformalnych związków króla z jego faworytami (np. z Cudką). Król uposażył synów w testamencie, jednak woli jego nie uszanowano .
Tak oto na przykład w 1356 roku donosi o Esterce. Długosz :
„Król Kazimierz... w jej [tzn. swojej poprzedniej kochanki Rokiczany] miejsce wziął znowu Żydówkę imieniem Estera, ślicznej urody niewiastę, za nałożnicę, z którą spłodził dwóch synów: Niemierzę i Pełkę [...] Jeden zaś z owych synów królewskich z Żydówki urodzonych, Pełka, zszedł ze świata za wcześnie, śmiercią zwyczajną; drugi, Niemierza, który po śmierci Kazimierza sprawował służbę u Władysława, księcia litewskiego, a potem króla polskiego, w zatargu wszczętym w Koprzywnicy pomiędzy mieszczanami z powodu wyciskania na nich podwód, zabity został. I to sromotnym także było postępkiem, że córkom zrodzonym z onej Żydówki Estery pozwolono, jak ludzie powiadają, przejść na wiarę żydowską”
Może więc pieniądze, których nigdy w Polsce nie było aż tak wiele pochodziły od społeczności żydowskiej, która to za panowania Kazimierza Wielkiego doczekała się wielu swobód?
Jeśli zaś idzie o kamienne budowle przed słowiańskie to jakby nawet zlekceważyć legendy o Popielu, którego zjadły myszy w jego wieży (ta obecnie znana pochodzi z lat 1350-1355) to jednak ze źródeł historycznych Wynika, że najstarsze ślady osadnictwa w tym właśnie terenie pochodzą z neolitu – ok. 3900-1800 p.n.e. Zaś na ok. 500 rok p.n.e. datuje się gród na Ostrowie Rzępowskim (obecnie Półwysep Rzępowski). Osadnictwo na tym terenie było podyktowane żyznością gleb, bogactwami naturalnymi i dogodnym położeniem geograficznym. Rozwojowi Kruszwicy sprzyjało przede wszystkim położenie na tak zwanym "szlaku bursztynowym" i na szlaku z Wielkopolski na Ruś. Zaś wodny szlak prowadził od Warty, poprzez jezioro Gopło do Wisły i był dodatkowym atutem Kruszwicy. Kruszwica w tym czasie była niewielką osadą o charakterze otwartym, lecz najprawdopodobniej głównym grodem plemienia Goplan była silnie broniona osada w Mietlicy, położona ok. 20 km w kierunku południowym od Kruszwicy.
p. 55) . Na dniu 13 stycznia 1320 r. koronuje się w Krakowie Władysław Łokietek królem polskim, przeznacza Kraków, dawną dzielnicę przodka swego Kazimierza Sprawiedliwego, na stolicę Ziem polskich, i po zaszłej niebawem śmierci Tomisława, mianuje Spicimira wojewodą krakowskim

Pewien rys historyczny mówiący zarówno o Wawelu jak i jego bohaterach można znaleźć w legendach wywodzących się z okresu przed zaistnieniem Polski i tak. Jedną z dwóch związanych z polskością kobiecych postaci, jest legendarna Wanda. Wanda inaczej (Wąda) jest bohaterką polskiej legendy .
Według najbardziej znanej wersji Wanda, córka Kraka i polska księżniczka, nie zgodziła się na małżeństwo z księciem niemieckim. Urażony książę najechał ze swoimi wojskami ziemie polskie. Armia pod dowództwem Wandy oczywiście zdołała odeprzeć atak. Jednak Wanda zdecydowała się na popełnienie samobójstwa, rzucając się w nurt Wisły, aby nie prowokować kolejnych napaści (według innej wersji była to ofiara dla Bogów za odniesione zwycięstwo).
Wanda rządziła Polską po odsunięciu od władzy syna Kraka, splamionego zbrodnią bratobójstwa.
W tej innej relacji zdarzeń Wanda najechana przez niejakiego „tyrana Lemańskiego” (czyli niemieckiego) staje na czele wojsk i zmusza wroga do odwrotu. Wódz Lemański wygłasza pochwalną pieśń na cześć Wandy i... popełnia samobójstwo. Zaś królewna rządzi długo i szczęśliwie, zostając do śmierci dziewicą.
Kadłubek dodaje: „Od niej ma pochodzić nazwa rzeki Wandalus, ponieważ ona stanowiła ośrodek jej królestwa; stąd wszyscy, którzy podlegali jej władzy, nazwani zostali Wandalami” . To jest niesłychanie istotna dla moich dalszych rozważań informacja, jak również i to, że według historyków kolebką Wandali był prawdopodobnie Półwysep Skandynawski i północna część Półwyspu Jutlandzkiego. Wiadomo, że Wandalowie od końca III wieku przed naszą erą przebywali na terenie występowania kultury przeworskiej(początkowo na Dolnym Śląsku, Polsce centralnej i zachodnim Mazowszu , potem w Małopolsce).W czasie wywołanej najazdem Hunów (od 375 r.) wędrówki ludów, część Wandalów (Hasdingowie) sprzymierzyła się z irańskojęzycznym ludem Alanów i dotarła na obszary między Dunajem i Cisą .
Za czasów Wandy współczesnej Aleksandrowi Wielkiemu, Wanda dochodzi do władzy po tym jak przejmuje ją po swym bracie, synu Kraka który to syn morduje z kolei starszego brata. Gdy zbrodnia wychodzi na jaw zostaje on wygnany na zawsze z kraju. Wówczas lud przywiązany do zmarłego władcy wybiera na tron córkę Kraka Wandę. Po Wandzie rządy obejmuje Lestek, po nim Lestek II, potem Lestek III.
W Kronice Kadłubka to Wanda buduje gród na Wawelu ! Pisze tam bowiem wyraźnie, że tak długo nie pochowano Kraka aż nie zakończono budowy grodu na skale pod którą mieszkał niegdyś smok.
Dalej- nie ma mowy o jakimkolwiek rzucaniu się do Wisły czy innej formie samobójstwa. Wręcz przeciwnie: "tyran Lemański", który ją najechał zatrzymuje się z armią i... przebija się mieczem, składając z siebie ofiarę dla bogów podziemia, a poza tym życząc Polakom, by zestarzeli się pod rządami kobiety. Następnie mamy wiadomość, iż królewna rządziła pozostając do końca życia dziewicą.
Po tym wszystkim następuje kolejna opowieść, skrzętnie ukrywana w jakichkolwiek zbiorach bajek o dawnych władcach Polski. Oto do Wandy przybywa poselstwo od Aleksandra Macedońskiego i każe jej złożyć daninę. Wanda poleca... Połamać posłom kości, obedrzeć ich ze skóry, skórę napchać sianem i odesłać Aleksandrowi z szyderczym listem. Czym zresztą sprowadza na Polskę najazd Macedończyków.
Jest to więc obraz daleki od tej zapłakanej bohaterki rzucającej się w nurty Wisły. Wanda w oczach Kadłubka nie jest grzeczną dziewczynką. Jest raczej niebezpieczna.
Czy notatki Kadłubka żyjącego stosunkowo niedaleko czasów wiślańskich, piszącego kronikę zaledwie w kilkadziesiąt lat po zlikwidowaniu obrzędów na kopcu Wandy w 1226 r., można traktować jako istotne źródło historyczne czy też jest to czysty wymysł? Za grobowiec Wandy uchodzi kopiec znajdujący się dziś na terenie Nowej Huty.
„ Wandalowie – grupa plemion wschodniogermańskich.
Ich kolebką był prawdopodobnie Półwysep Skandynawski i północna część Półwyspu Jutlandzkiego” Kolejny wpis dotyczący Wandali pochodzi ze strony internetowej „Wandale”

„W średniowieczu w Europie powszechnie uważano Polaków za Wandali np. Tyran Dagome(Polski) Mieszko I nazwany był dux Wandalorum ~ 'księciem Wandali'.
Tak też uważał Marcin Bielski i przytaczał na to fakt samoświadomości Polaków, bo jeszcze w jego czasach Polacy tak się sami określali gens Vadalorum (naród Wandali) (Marcin Bielski) ~ 'A nawet jeszcze dziś w kościele śpiewają "Bendic (Wendik-Wenedów) regem cunctorum, conuersa gens Vandalorum". Skoro pięćset lat temu uważaliśmy się za Wandali i tysiąc lat temu w Europie nazywano nas Wandalami to trudno uznać by ten pogląd był fałszywy zwłaszcza, że do dziś zamieszkujemy pierwotne terytorium Wandali.
Wandale-Wandalici, Wandali - Wanda - Wanta (zachodniopolskie) - Banta (wschodnie Chorwackie) - Wątek (Wontek-Wantek- Wentek), permutacja słowa sznurek-węzełek- żyłka (mieć wenę - smykałkę - żyłkę do czegoś), stąd Wenedowie, Weni, Veneci, wiążący notujący słowa, nasze imię z czasów dominacji Słewskiego Wolinu Wizymierza, Wandale w 406 poprzez Francję - Hiszpanię dotarli do byłej Kartaginy, że to z pochodzenia Słowianie świadczą do dzisiaj często szerokie twarze tamtejszych Berberów (Barbarzyńcy), też nastąpiła u nich zmiana imienia z Wandali na (al) Mora'widów, a u nas na Mora'wian czy to sugestia czy przypadek, znana jest sprawa poselstwa od Wandali europejskich do Wandali afrykańskich, ok. 450 roku w którym domagali się od tych ostatnich zrzeczenia praw do majątków w Polsce, Gąsiorzyk się na to nie zgodził, istotne jest w tej informacji to, że 50 lat po wywędrowaniu dużego według "Historii Sekretnej" ówcześnie 80 tysięcznego (nie licząc kobiet i dzieci) ugrupowania naszych sił zbrojnych, istniało Państwo prawa respektujące ich prawa majątkowe w kraju ich pochodzenia, co za tym idzie tzw. Hunowie Atylli nie mogli tego państwa w najmniejszym stopniu zachwiać. Trzeba tu przypomnieć, że być może próbowali ale po bitwie nad Nedao (Nedą-Nidą) tzw. Huni Atylli przestali odgrywać większą rolę w Europie.
Słownik Starożytności Słowiańskich (SSS) str313 hasło Wandalowie: Fragmenty hasła...
„Około 290 roku doszło do konfliktu pomiędzy Wizygotami (Therwingi) i Tajfalami z jednej, a z Wandalami i Gepidami z drugiej strony. W rezultacie długotrwałych konfliktów pomiędzy Wandalami a Sarmatami i Wizygotami około 335 roku Wandalowie ponieśli wielką klęskę, w której poległ ich król Wisumar (Jordanes, Get.113 i n) . Z powodu klęski Wandalowie musieli opuścić swoje dotychczasowe siedziby (iuxta flumina Marisia, Miliare et Gilpil et Grisia; wg L. Schmita: Marosza oraz Biały, Czarny i Szybki Keresz) i zająć nowe w Panonii.
(zwróćmy uwagę na znane z naszych kronik imię Wizymira ? Wizymierza prawie identycznie z imieniem Wisumara, kronika Prokosza sytuuje panowanie Wizimira prawie na ten sam okres co panowanie Wisumara)
''Nieuchwytne są początki średniowiecznych koncepcji wywodzenia Słowian (lub wręcz Polaków) od Wandali. W wieku VIII-IX nazwą Wandali oznaczano niekiedy mieszkańców Panonii, zarówno Awarów jak i Słowian.
Annales Alemanici pod rokiem 790 użyły tego określenia po raz pierwszy w stosunku do Słowian połabskich. Podobnie Adam z Bremy: ''a Winulis qui olim dicti sunt Wandali''.
W żywocie św. Udalryka bpa augsburskiego z końca X w., Mieszko I został nazywany ''dux Wandalorum''.
Mistrz Wincenty Kadłubek ... pierwszy w polskiej tradycji przekazał tą legendę... (Wandalowie/Wandalici = Polacy).
Koncepcja ta w XIII i XIV wieku znalazła licznych zwolenników w Polsce i zagranicą.''
Na pewno tak jak wszyscy biali pochodzimy od Jafeta, jednego z synów odpowiednika Noego. Piszę odpowiednika, gdyż w wielu mitach i opowieściach występuje on pod różnymi imionami. Jafet zaś w kilku oprócz Biblii pozostaje Jafetem (mitologia Greków i Rzymian).

Następnie ludy wywodzące się od Jafeta zasiedlają okolice basenu morza Śródziemnego i z biegiem lat przesuwają się na północ wzdłuż koryt rzek .

Wcześni Prasłowianie byli niebieskookimi wysokimi blondynami, tacy jak niegdyś Hellenowie, idealny typ nordyków i jak pozostaje to jeszcze w Skandynawii najmniej narażonej na etniczno-historyczne przeszeregowania, wojny itp. Istnieją legendy że bóg Apollo podróżował w swym latającym wehikule do swych braci na północy („lotna” z wyprawy argonautów po złote runo).Było to zanim Grecy zostali pierwszy raz zmieszani z Rzymianami pomieszanymi już wcześniej z semickimi ludami, Kartagińczykami i Fenicjanami którzy stworzyli obecny obraz Rzymian.

Tak jak wspominałem Wyrocznia Apolla w Delfach dokładnie leży na linii która na swej drodze do Traelleburg, Eskeholm, Fyrkat, Aggersborg, Delfy i dalej („Kosmiczne miasta w epoce kamiennej” Erich von Daniken, ja opisywałem to gdzieś też w którymś z mych artykułów).

Podobna linia przecina również Gniezno, Częstochowę i Kraków, gdzie zamieszkiwały przybyłe z północy ludy przede wszystkim Wandalowie, których część pozostała i zmieszała się z ludem Hunów, Rusów :
„Rusowie (lub Ruś także Rusini; inne nazwy: Rhosowie, Rosowie) – lud o niejasnym, prawdopodobnie wieloetnicznym pochodzeniu, który miał skolonizować dorzecza Wołchowu, Wołgi i Dniepru i utworzyć tam organizacje państwowe nazywane po ich późniejszym zjednoczeniu Rusią Kijowską. Od nich pochodzi także nazwa kraju Rosja
W tradycyjnej historiografii zachodniej dominuje hipoteza, iż Rusowie byli ludem nordyckim, podczas gdy w historiografii słowiańskiej, a szczególnie w rosyjskiej, iż był to lud pochodzenia słowiańskiego

Pochodzenie i nazwa : Według współczesnych ustaleń nowi osadnicy przybyli z terytorium ludu celtyckiego o nazwie Ruteni lub Ruti (łac. Ruthenicis) co w formie staro górnoniemieckiej przybrało formę Ruzzi. Od tego terytorium, czy raczej miasta (obecnie Rodez) w środkowej Francji, wspólnie z Galami mieli nazywać się "Rusi", następnie poprzez Fryzję, gdzie nosili nazwę Ruzzi przybyli do licznych portów nad Bałtykiem i Morzem Północnym. Z portów północnych ruszyli nad Wołgę gdzie założyli pierwszą ruską formację państwową tzw. Ruski Kaganat z ośrodkiem w Połocku. Za pośrednictwem Chazarów dotarli następnie do Konstantynopola.
Historiografia : Według Karola Szajnochy oraz historyków skandynawskich imiona Lach i Wareg oznaczają w językach skandynawskich to samo towarzysza, i sprzymierzeńca, forma Lach nasi jednak cechę daleko starszą, od nazwy Wareg (IX. w.) "okazuje się, że polski Lech jest bratem, i to starszym Warega Rusa" Jan Długosz przekształcił legendę z Kroniki wielkopolskiej czyniąc Rusa jednym z potomków Lecha, który odziedziczył część kraju Lechitów, będący od tej pory Rusią
Teoria normańska : Najczęściej, zgodnie z zapisami kronik, wywodzi się ich z terytoriów obecnej Szwecji…”
I tak dalej i tak dalej, wszystko na tyle pewne na ile ktoś jest przywiązany do swej idei. Jednak tak jak wspomniałem zależy to wszystko właśnie może od tego kto ma w sobie taką lub inną domieszkę jakiejś tam krwi wcale nie jest istotne, gdyż dla tych "ważnych" Polacy postrzegani są jako nacja i wobec nacji właśnie mają oni już gotowy plan!?

Ktoś powiedział mi kiedyś że: Ta mutacja dzięki której mielibyśmy teraz być polakami powstała u osób zamieszkujących stepy Euroazji ok. 15 000 lat temu i jest za to odpowiedziale coś co nazywa się haplogrupa R1a1

Jeśli ta mutacja tworząca R1a1 powstała pierwotnie w Europie południowo-wschodniej, Północnym Kaukazie lub w Azji Środkowej, jak to do czarta może być związane z nami. Jak to się ma do grup krwi, i która jest taką "najstarszą krwią"? Podobno im więcej antygenów tym „starsza krew” , czyli jej grupa (zestawy antygenów, czyli cząsteczek powodujących gwałtowną odpowiedź układu odpornościowego, które występują na powierzchni czerwonych krwinek). Jednak z tego co wiem Azja to głównie grupa krwi „B” mniejsza tutaj o podgrupy.
Kiedy się okazało na podstawie badania DNA, że w żyłach ludzi zasiedlających niewielką osadę Liqian płynie krew żołnierzy, którzy wieki temu służyli w rzymskich legionach. Albowiem ich kod genetyczny jest w dużej mierze zbieżny z materiałem przedstawicieli rasy białej. Aż 2/3 ?
. Naukowcy wskazywali na charakterystyczne cechy wyglądu mieszkańców wioski położonej w północno-zachodnich Chinach. Wielu z nich ma niebieskie lub zielone oczy, długie nosy i włosy w kolorze blond. Również sami wieśniacy są pewni swoich europejskich korzeni. Niektórzy mają nawet pseudonimy nawiązujące do rzekomego pochodzenia. Jeden z nich każe na siebie wołać Cai Rzymianin.

Istnieje tutaj przypuszczenie, że sprawa miała swój początek w 53 r. p.n.e., i że przodkami owych Chińczyków są żołnierze Marka Licyniusza Krassusa, którzy zdezerterowali przed bitwą z imperium Partów. Wiemy wszyscy że co niektórzy Polacy miewają skośne oczy, lecz przecież nie jest to zbyt nagminne, poza tym mogło to zaistnieć podczas zalewu polski chordami Gingis Hana
Tak więc wyniki badań genetycznych jak kol wiek by nie były naukowe nie tłumaczą aż tak wiele. Z innej strony przekonania o tym kim jesteśmy też bardziej mówi kim chcieli byśmy być.
Często sugeruje sie, że dla kościoła lepiej jakby Polacy wywodzili się z Europy zachodniej a dla tak zwanych patriotów dumą jest aby Polacy wywodzili się od dzikich azjatyckich stepowych hord. Ja ze swej strony wolę jednak Wołodyjowskiego czy Ketlinga od. Azja Tuhaj-bejowicza .Tutaj też Wołodyjowski udaje się na kresy wschodnie, by bronić granic Rzeczypospolitej przed najazdem Tureckim. Choć dalszy ciąg historii i wątek opowieści jest dla mnie zbyt patetyczny, kiedy to w obronie ojczyzny Wołodyjowski udaje się do Kamieńca Podolskiego, gdzie bierze aktywny udział w obronie fortecy wraz z wiernymi mu towarzyszami. Ale jak to zwykle u nas bywa generał Potocki, który pomimo tego, że powierzył komendę radzie starszyzny poddał Kamieniec wraz z Biskupem Lanckorońskim, który od początku był zwolennikiem układów z Tureckim napastnikiem. Wołodyjowski pomny swej przysięgi, że prędzej zginie niż podda twierdzę, ginie po poddaniu wraz z Ketlingiem wysadzając twierdzę w powietrze. Jakie to Polskie !
Ale co o owej haplogrupie mówią kompetentni:
R1a1 (M17) – w genetyce haplogrupa występująca w męskim chromosomie Y. Występuje najczęściej wśród mieszkańców Indii Północnych (48-73%) i Azji Środkowej: irańskojęzycznych Iszkaszimów (68%), Tadżyków (64%) i Pasztunów (40-45%), ludów tureckich: Kirgizów (63%) i Ałtajczyków (38-53%), ugrofińskich Węgrów (20, 4-60%) oraz u ludów słowiańskich: Serbów Łużyckich (63%), Polaków (56%), Ukraińców (41, 5-54%), Rosjan (47%) i Białorusinów (39-46%).

Na kontynencie europejskim dominuje wśród Słowian i Węgrów. Obecnie występuje z częstotliwością 40% w krajach słowiańskich z małymi odchyleniami (60% Polska, Węgry ). Inne badania podają 20% dla Węgrów. W Europie procentowo najwięcej (63%) R1a1 jest na Łużycach, ale tylko wśród resztek słowiańskiej ludności.

R1a1 występuje w Europie najczęściej wśród Serbołużyczan (63%), a najwięcej jego nosicieli jest wśród Rosjan (47%, ponad 50 mln). Natomiast wariancja sekwencji rejonu mikrosatelitarnego chromosomu Y jest większa dla polskiej populacji niż kumulacyjnie dla reszty europejskiej populacji Rozprzestrzenienie R1a1 w Europie przedstawia mapa C[5] z publikacji Marijany Pericić . Ona też znalazła datujące się na paleolit mikrosatelitarne zgrupowanie w badanej populacji w Macedonii, co świadczy że nosiciele R1a1 zamieszkiwali badany rejon od paleolitu. Mikrosatelitarna zmienność jest w Macedonii mniejsza niż w Polsce, a procentowy udział R1a1 trzykrotnie niższy. Badania te rzucają światło na aspekty 'wędrówki ludów' – tezy lansowanej szczególnie przez niemieckojęzycznych badaczy przełomu XIX i XX wieku, i ciągle silnie powtarzanej. Wędrówki te – o ile następowały – nie były tak masowe. Mikrosatelitarne klustery świadczą, że nosiciele R1a1 wędrowali po Eurazji, ale z Europy, a ponadto stale ich część pozostawała w badanej okolicy. Sekwencjonowanie rejonu mikrosatelitarnego chromosomu Y pozwala uzyskać dużo bardziej precyzyjne dane niż tylko mapowanie alleli. Badania te przeprowadza się jednocześnie. Chromosom Y dziedziczy się tylko w prostej linii od ojca, dziada, pradziada itd. Ten, u kogo po raz pierwszy wystąpiła haplogrupa R1a1, jest w 100% praojcem każdego mężczyzny, który posiada R1a1. R1a1 powstała w ewolucji ludzi tylko jeden raz u tylko jednego człowieka. Wszyscy posiadacze R1a1 to jego potomkowie w linii ojcowskiej.

Również w krajach Europy północnej R1a1 występuje z częstością 10-20%, przy czym najwyższe częstości odnotowano w Norwegii i Islandii, ale jest to mniej niż połowa częstości jej występowania u Polaków. Istnieją przypuszczenia, iż ta haplogrupa została tam rozprzestrzeniona przez Wikingów Słowian.
W Indiach haplogrupa R1a1 jest spotykana zarówno wśród populacji najwyższych kast (43%) jak i plemion (12%-4%). Znacznie wyższe procenty są wśród ludów na północ od Indii co może wskazywać na kierunek rozprzestrzeniania się R1a1 do Indii.

Mutacja tworząca R1a1 powstała u osoby zamieszkującej stepy Euroazji ok. 15 000 lat temu (Europa południowo-wschodnia, Północny Kaukaz lub Azja Środkowa). Według niektórych teorii do mutacji doszło w cieplejszej strefie klimatycznej nazywanej ukraińską ostoją LGM. Badacz Semino pierwszy wykazał związek R1a1 z kurhanowcami (ich potomkowie to Scytowie i potem Sarmaci), utożsamianymi z ludami posługującymi się wczesnymi językami praindoeuropejskimi, oraz pierwszymi, którzy oswajali konie, dosiedli ich i rozprzestrzenili haplogrupę R1a1 po Europie i Azji

Istnieją też poglądy, że mutacja powstała na terenie Indii lub Afganistanu i stamtąd rozprzestrzeniła się w przeciwnym kierunku
R1a1 jest podgrupą haplogrupy R (M207) . Jest blisko spokrewniona z haplogrupą R1b (M343), która dominuje w Europie zachodniej, i nieco dalej spokrewniona z haplogrupą R2 (M124).
Haplogrupa R (M207), o Haplogrupa R1 (M173), + Haplogrupa R1a (SRY10831.2-), # Haplogrupa R1a1 (M17)
# Haplogrupa R1a, + Haplogrupa R1b (M343), o Haplogrupa R2 (M124)
Jakby przeczytał to Sokrates zapewne znów wypowiedziałby swą formułkę „wiem, że nikt z tego nic wiedzieć nie będzie”. Dla mnie jednak ważniejsze mogłoby być, abyśmy byli przede wszystkim ludźmi, gdyż przynależność do jakiejkolwiek nacji czy religii mało kiedy przydaje się komukolwiek, a chyba najmniej przydawała się właśnie Polakom.
W tym co piszę nie ma nic z umniejszania Polsce i Polakom, jest natomiast moje przeświadczenie, że to Polska właśnie ma być już niedługo tak zwanym „ Narodem wybranym”, mniejsza o to kto jest tym wybierającym.
A jeśli ktoś tak koniecznie chce za swego pradziadka mieć skośnookiego kurdupla z Azji, to niech poczyta historie swej okolicy, a nuż okaże się, że w przeszłości też tam odbyła się jakaś bitwa z tatarami, i prababcia była wzięta w jasyr.
Z innej strony, to o czym napisałem świadczą odkryte przeze mnie historyczne fakty czy poszlaki. Niestety Biskupin nie był polski ani niemiecki, był on celtycki.
A nawet jeśli Mieszko Pierwszy rzeczywiście jak to mówią niektórzy pochodził z plemienia Wandali, czyż uwłacza to w jakiś sposób jego potomnym żyjącym w Polsce? Myślę, że nie tylko im nie uwłacza, ale wynosi ich do rangi przodków walecznych Wikingów i Rzymian, Hellenów jak i mądrych pra-Hindusów. I to nie dlatego, aby oni w jakiś sposób byli lepsi, ale i też na pewno nie gorsi. Bo tak na prawdę nikt nie wie do końca, jak rzeczywiście odbywało się to "mieszanie narodów". Ale chęci bycia na siłę potomkiem azjatyckiej dziczy do prawdy nie mogę pojąć, jak i tego dlaczego co niektórzy obrażają się, że ktoś im zabiera ich tradycję, jeśli w zamian próbuje dać im inną, kto wie, czy nie lepszą i prawdziwszą?
  • 1




 

Użytkownicy przeglądający ten temat: 2

0 użytkowników, 2 gości oraz 0 użytkowników anonimowych