BRAMA PUMY I NIELUDZIEGdy przymykam oczy, widzę dwustukilometrowe lustro jeziora Titicaca, obwiedzione złotymi łanami trzcin totora, wyniesione cztery kilometry pod czarnokobaltowe niebo. I widzę twarze Uro, którzy nie są ludźmi, a skórę mają tak ciemną, jakby w ich żyłach płynęła czarna krew.

Uro są najstarszymi mieszkańcami tej andyjskiej wyżyny. Zdają się być jeszcze starsi niż ruiny budowli rozsypanych wzdłuż brzegów. Spędziłem nieco czasu na ich sztucznych trzcinowych wysepkach na jeziorze, gdzie żyją od stuleci, zepchnięci tu przez inne plemiona. "My nie jesteśmy ludźmi!" - powtarzali. Co to może znaczyć? - zachodziłem w głowę. Lecz tylko to zachowało się w pamięci plemienia, liczącego dziś zaledwie kilkadziesiąt rodzin, z tej najdawniejszej przeszłości, kiedy ktoś budował nad andyjskim morzem pałace i świątynie. Wydaje się, że więcej zapamiętały kamienie.
Puma-Punku - tak Indianie Keczua nazwali świątynię leżącą na skraju ruin Tiahuanaco i pozostającą w cieniu bardziej rzucających się w oczy pomników, jak choćby Bramy Słońca. Jednak prawdziwe, pierwotne imię tego sanktuarium sprzed wieków, jak i lud, który je zbudował, są całkowicie nieznane. Patrząc na nie, wiedziałem, że stoję w obliczu jednej z tych wielkich zagadek dawnej Ameryki, które dotyczą nie tylko kontynentu, lecz - być może - całej historii człowieka. Tego zdania, w każdym razie, był pierwszy badacz ruin, który poświęcił im życie. Niemiecki archeolog, profesor Arthur Posnansky, pracujący tutaj na przełomie stuleci, na podstawie badań matematyczno-astronomicznych określił ich wiek na 14 tysięcy lat (tak jak prof. Rolf Muller, który zakwestionował także oficjalne datowanie Machu Picchu). Byłyby więc te ruiny starsze od egipskich piramid i pochodziłyby z czasów Atlantydy! Co więcej, uczony dopatrywał się w nich kolebki amerykańskiego człowieka i kultury-matki starożytnego Peru. Późniejsi badacze próbowali zweryfikować te dane. Według nich, kultura Tiahuanaco kwitła w IX i X wieku i istotnie zapłodniła swym stylem kultury całego kraju, lecz o wielkiej starożytności ruin, jak stwierdzili, nie może być mowy. Ale przecież swoje twierdzenia opierają jedynie na ceramice ozdobnej, bo nie da się obliczyć wieku kamieni...
Te kamienie w kształcie litery H przypominają prefabrykaty.Ruiny były tu zawszeNie dziwmy się Posnansky'emu. Każdy, kto tu się znajdzie, ulega wrażeniu, iż patrzy na dzieło ponadczasowe. Kim byli mieszkańcy, którzy zrobili fundamenty tak solidne i wielkie, że nie wiadomo ile czasu musiało upłynąć, by pozostały z nich tylko doskonale obrobione mury?
Budowniczymi nie byli Inkowie. W epoce imperium inkaskiego to miejsce leżało na jego dalekich rubieżach i nikt tu nie budował nic innego prócz glinianych domów. Nie mówiąc już o tym, że kamieniarska sztuka Puma-Punku zasadniczo różni się stylem i metodą, i dalece przewyższa nawet to, czym nas zadziwili Inkowie. Niemniej, znali oni i użytkowali owe ruiny, które były wtedy jeszcze w niezłym stanie. Wiemy o tym z dzieła brata Bernabo Cobo pt. "Historia Nowego Świata" z 1653 r.
Bezpośrednio przed Inkami nie istniała tu żadna organizacja plemienna czy państwowa, zdolna podźwignąć i zorganizować prace na tak wielką skalę. Okolice zajmowali Ajmarowie, którzy także mówią, że gdy się tu zjawili, podbijając Uro, ruiny stały, gdzie stoją. Ba, także i Urowie, najdawniejsi mieszkańcy płaskowyżu, wypędzeni przez Ajmarów, a dziś wegetujący na jeziorze, utrzymują to samo - ruiny były tu przed nimi.
Ponieważ archeologia nie znalazła śladów żadnej starszej, rozwiniętej kultury, uzasadnione jest przypuszczenie, że pochodzą one z przeszłości niewiarygodnie dalekiej, sięgającej być może wielu tysięcy lat przed Chrystusem, okresu, gdy jezioro Titicaca miało wyższy poziom, a jego wody nie były oddalone, jak dzisiaj, o 21 km od ruin, lecz opłukiwały stopnie monumentalnej świątyni. Poznansky oraz Muller twierdzą, że 11 tysięcy lat temu - czyli pod koniec epoki lodowcowej - nad brzegiem jeziora istniał port i wielkie miasto. W tym czasie Ziemię nawiedził wielki kataklizm, który sprawił, że wody jeziora gwałtownie odsunęły się od miasta, a tutejsza cywilizacja uległa zniszczeniu. Czyżby powodem tej katastrofy miał być upadek komety, która wywołała potop, zimę nuklearną, przesunięcie płaszcza Ziemi, czyli kataklizm, który był inspiracją dla twórców mitów o kosmicznej katastrofie, Gilgameszu i - w rezultacie - naszym Noem? Czas się zgadza...
Rząd milimetrowych otworów (czym oni je wydrążyli?) służył do osadzania metalowych klamerek
Zapomniana wiedza i potęgaWiek ruin i ich budowniczowie nie są jedyną zagadką Puma-Punku. Równie wielką tajemnicę stanowi sposób transportowania gigantycznych głazów. Od lat idę jej tropem. Będąc architektem z wykształcenia, sporządzałem modele przesuwania cyklopowych bloków, nie na papierze, lecz w terenie. Jestem przekonany, że żadna z cywilizacji Starego i Nowego Świata nie dysponowała technologią i urządzeniami pozwalającymi przenosić ponad 100-tonowe głazy. A jednak to robiono. W Libanie przeniesiono z kamieniołomów trzy monolity o wadze od 1500 do 2000 (!) ton. We Francji menhir ważący 235 ton. W peruwiańskim Cuzco głazy 130-tonowe. W Puma-Punku dwa kamienie 135-tonowe! A w dodatku te głazy, o długości 8 m, szerokości 4,20 m i grubości 2 m, przywędrowały z odległych o 60 km kamieniołomów - i zapewne nie na drewnianych rolkach, jak roją sobie archeolodzy, gdyż na tej wysokości, na płaskowyżu, drzew nie ma i nie było! Jestem przekonany, że epoka megalitów dlatego przetoczyła się nad dawnym światem, że ludzie posiedli, zapomniany dzisiaj, sposób łatwego przenoszenia głazów. Miał on psychiczne podłoże, uważany był za dar bogów, a więc akt dźwigania był rodzajem modlitwy i ofiary.
I oto inny Hiszpan, zakonnik Diego de Alvarez, który znalazł się tutaj w 1603 r., zanotował zdumiony: "Indianie nie dysponowali mułami, ni wołami. Żadna ludzka siła nie była zdolna ruszyć tych kamieni, diabły musiały współpracować w tym celu. Zdają się to potwierdzać tradycje Indian, ponieważ powiadają, że Zupay, jak nazywają diabła, przeniósł te kamienie, i potwierdzają, że bloki przybyły przez wodę i przez powietrze."
Lud Uro zajmuje się teraz produkcją trzcinowych łodzi i obwożeniem turystów po jeziorze.
Zegarmistrzowska precyzjaNa krawędzi jednego ze szczęśliwie ocalałych bloków widnieje zdumiewający dowód precyzji i technicznego zaawansowania. Jest to rząd milimetrowych otworków, głęboko wydrążonych jakby wiertłem, które służyły, jak się zdaje, do osadzania metalowych klamerek, według jednych badaczy miedzianych, według innych - brązowych, spajających bloki. Ani jedna się nie zachowała! Czy i to nie jest dowodem starożytności kamieni? Nie mniejszy podziw budzą precyzyjne płaskorzeźby jakby greckich krzyży, polerowane postumenty i kamienie w kształcie litery H, przypominające prefabrykowane elementy budowlane.
I tu kolejne zdumienie. Te głazy mają własności magnetyczne! Igła kompasu postawionego na ich krawędzi pokazuje wschód, po przesunięciu do przeciwległego brzegu obraca się o 90 stopni ku północy! Magnetyzm skał nie jest zaskoczeniem, to naturalna właściwość wielu minerałów. Ale jak starożytnym udało się to wykryć? Znalezienie tych skał i takie wycięcie z nich bloków, aby uzyskać efekt ruchu igły o 90 stopni wymagało posiadania kompasu - a to były czasy, gdy jeszcze nie używano żelaza!
To pytanie dotyczy wielu najstarszych budowli na Ziemi. Najwyraźniej budowniczowie brali pod uwagę materiał, z jakiego chcieli wykonać budowle i planowali także ich magnetyczne pola. Jak i w jakim celu? Paul Deveraux, francuski badacz tajemnic, wysuwa przypuszczenie, że oddziaływanie magnetyczne kamieni służyło uzyskiwaniu zmienionych stanów świadomości i kontaktowi ze światem istot duchowych.
To, co pozostało z Puma-Punku, pozwoliło tylko na przybliżoną rekonstrukcję budowli. Ta archeologiczna układanka, w której większości elementów brakuje, ukazuje zarys potężnej trójstopniowej pół-piramidy, z otwartym dziedzińcem pośrodku, przeznaczonym na ceremonie i święte zgromadzenia.
Plemię z otchłani czasuWracajmy do plemienia Uro, będącego żywą i może najbardziej pasjonującą tajemnicą okolic Titicaca. Te kilkadziesiąt rodzin zdaje się dożywać swego losu na chroniących przed światem wysepkach z totory. Ich skóra, jak już napisałem, jest ciemniejsza niż innych ludów Peru. Toteż kto wie, czy ich twierdzenie "nie jesteśmy ludźmi", nie ma głębszego znaczenia.
Francuski etnolog Jean Vellard, który spędził wśród Uro wiele czasu, zapisał ich wyznanie:
"Byliśmy tu wcześniej niż Inkowie, wcześniej niż Ojciec Nieba Tatiu stworzył ludzi Ajmara, Keczua i Białych. Byliśmy tu, zanim Słońce zaczęło oświetlać Ziemię. Już w czasach, gdy Ziemia pogrążona była w półmroku, gdy oświetlały ją tylko Księżyc i gwiazdy. Byliśmu tu już wtedy, gdy jezioro Titicaca było znacznie większe niż dziś. Nasza krew jest czarna, dlatego nie czujemy chłodu nocy na jeziorze... Głowy nasze są inne niż głowy innych Indian. Jesteśmy bardzo starzy. Jesteśmy najstarsi. My nie jesteśmy ludźmi."Twierdzą, że dawniej wyglądali inaczej. Mieli dłuższe ramiona i nogi oraz wydłużoną ku tyłowi czaszkę. Gdy patrzyłem na nich, na ich leniwe i kontemplacyjne życie, na ich obojętność dla nowoczesnych zdobyczy, na ich lekceważenie pracy, doznawałem wrażenia, że istotnie są starzy jak świat. Tam stare są także dzieci. Tacy sami byli już pięćset lat temu. Pracowici Inkowie, chcąc zmusić ich do robienia czegokolwiek, nałożyli im "pchlą kontrybucję". Każdy Uro musiał dostarczyć co miesiąc torebkę złapanych pcheł.
Zastanawiałem się, ile prawdy może być w twierdzeniu Uro, że nie są ludźmi, i przyszło mi do głowy, że istotnie może to nie być mitem! Nie chodzi o przybycie z kosmosu. Chodzi o doskonale znane w biologii zjawisko konwergencji, polegające na tym, że niespokrewnione ze sobą linie zwierząt upodabniają się kształtem pod wpływem podobnych warunków życia. Tak ssak delfin, po wejściu do wody, upodobnił się do ryby.
Można więc założyć - a nikt tego nie badał - że ssaki, które po rozpadzie Pangei zostały w Ameryce, ewoluując, wydały nie tylko mastodonty, małpy i gryzonie, lecz także istoty człowiekowate, których potomkami są Uro. Nie byliby więc ludźmi, ludzie powstali w Afryce!
Prawdopodobieństwo tej hipotezy nie jest duże, bo nie odkryto szczątków kostnych ani śladów inteligentnej istoty w Ameryce starszych niż 40 tysięcy lat. Jednak ślady jeszcze mogą się znaleźć i może się okazać, że wprawdzie nie aż tak dawno, ale np. przed milionem lat, dostał się tu pitekantrop, który dalej ewoluował w człowieka, równolegle do naszych przodków w Afryce!
Na razie badania Puma-Punku i Uro, oraz innych, żywych i martwych zabytków Ameryki jedynie mnożą zagadki i pytania. Przeszłość coraz bardziej oddala się w mroki, a poznane szczegóły sprawiają, że całość staje się coraz mniej zrozumiała.
Maciej Kuczyński
Tygodnik Gwiazdy Mówią