Poniższy artykuł jest przedrukiem bez pozwolenia z „Daily Telegraph”. Przetłumaczyłem go bo uznalem, że powinno się go przeczytać. Japonia to trzecia potęga gospodarcza świata a Japończycy słyną z dyscypiny, wydawałoby się wiec, że w kwestii klęski żywiołowej nawet tej skali powinni sobie poradzić. Rzeczywistość jest jednak trochę inna a myślenie, że „w miejscu w ktorym mieszkam nigdy tak nie będzie” jest iluzją. Artukuł napisał Peter Foster. Nieogolony mężczyzna w dresie zatrzymał swój rower na skraju drogi i ukradkiem spoglądając przez ramie sprawdził czy nikt go nie obserwuje. Kiedy upewnil sie, że nikt na niego nie patrzy szybko siegnąl do zamulonego ścieku, wyciągnąl z niego opakowanie jedzenia do mikrofali i szybko schował je do plastikowej torby.
W innym miejscu i czasie Kazuhiro Takahashi bylby uwazany za włóczęgę szukającego jedzenia po długiej nocy z butelką. W rzeczywistości jest on nastepną wygłodniałą ofiarą tsunami, próbującą znaleźć jedzenie dla swojej rodziny.
„Jest mi wstyd”, mówi 43-letni budowlaniec, kiedy zorientował się, że zostal zauważony. „Przez ostatnie 3 dni nie mieliśmy wystarczającej ilości jedzenia. Nie mam pieniędzy bo mój dom zostal zmyty z powierzchni ziemi przez tsunami a bankomaty nie pracują”.
Gdyby jego znalezisko nie bylo tak godne pożałowania – w jego torbie były dwa opakowania rozmrożonych pierogów z krewetkami i kilka paluszków rybnych – pan Takahashi móglby być wzięty za złodzieja. Jednak w portowym miasteczku Ichinomaki, 320 km od Tokio, jego historia jest niepokojąco powszechna.
Japonia jest być może bogatym krajem ale tydzień po tsunami zmaga sie by wyżywić i dać dach nad głowa wszystkim ofiarom kataklizmu.
„Mam miejsce w schronisku w szkole podstawowej Akai, lecz nie dają tam nam wystarczającej ilości jedzenia – powiedzial pan Takahashi. Moi rodzice są po 70-tce i wszyscy dostajemy po małej miseczce ugotowanego w wodzie z solą ryżu dwa razy dziennie. Jesteśmy głoni, dlatego musimy szukac jedzenia.
Pan Takahashi nie jest w tym osamotniony. Zza jego ramienia patrzymy na małą armię „włóczęgów”, o stopach owiniętych plastikowymi torbami, przeczesujących błotniste alejki zniszczonego supermarketu, w nadziei znalezienia jakiegoś zjadliwego skarbu, który wspomógłby racje otrzymywane w schronisku.
„Nie rób mi zdjęcia!” warczy na mnie mężczyzna w błękitnym kombinezonie z conajmniej trzydniowym zarostem. „To straszny wstyd ale przestalem już liczyć na pomoc rządową. Nie możemy na nich polegac dlatego musimy liczyć tylko na siebie”.
Wstyd odgrywa ogromną rolę w japońskim społeczeństwie, zmuszając ludzi do utrzymywania tradycyjnych norm życia nawet wtedy, kiedy muszą stawić czola ekstremalnym okolicznościom, jakie świat w oslupieniu obserwował w zeszłym tygodniu.
Ale w Ichinomaki i w niezliczonych zniszczonych miasteczkach na pólnocno-wschodnim wybrzeżu, podstawowe potrzeby naginają nawet japońskie supernapięte normy społeczne. „Oni nie są już Japończykami” – powiedziała przyglądająca się „włóczęgom” kobieta z wyrazem obrzydzenia na twarzy. „Nie czuję że to jest nadal Japonia”
Klęska naturalna z okrutną siłą obdarła z godności żywych i umarłych, ale w kraju tak uprzejmym i tak wybrednym jak Japonia wszystko to wygląda szczególnie brutalnie. „Są zdesperowani nie mają nic wiecej do jedzenia” – powiedzial policjant kierujący ruchem na okolicznym skrzyżowaniu. „Możesz to nazwać złodziejstwem, ale my rozumiemy ze w takich czasach być może nie ma innego wyboru”.
Można dostrzec pewne oznaki złodziejstwa w Ichinomaki – kasy z supermarketu rozbito w poszukiwaniu gotowki a na jednej zrujnowanej ulicy stoi wywleczony pancerny sejf, straszliwie zniszczony lecz nadal zamknięty – jednak w większości panuje poczucie, że prawo o porządek publiczny jest utrzymywane.
Frustrujące jest to, że Ichinomaki ma jeden dzialający supermarket, na przeciwko posterunku policji, ale klienci muszą stac w kolejce po 2-3 godziny i mogą kupić tylko 10 rzeczy i placic za nie gotówką – co jest niemożliwe, gdy czyjś dom zostal zmieciony przez tsunami.
W zdumiewający sposób wielu mieszkancow Ichinomaki powstrzmuje się od krytyki lokalnych lub centralnych władz, tlumacząc sobie rozmaite braki skalą zniszczen, które uniemożliwiły dostarczenie im tego co potrzebują,
Być może takie tlumaczenie także ukrywa japonski wstyd, ale być może byliby mniejszymi optymistami, gdyby zobaczyli puste autostrady, zamknięte da wszystkich oprócz pojazdow służb ratowniczych. Drogi te łącząc Ichinomaki z Tokio mogłyby być wykorzystane do transportu większej ilości żywności i paliwa.
Znalezienie paliwa graniczy z cudem, zmuszając ludzi do uzywania rowerow w przedzieraniu się przez oblepione błotem ulice, z ktorych co chwila trzeba usuwać grząską glinę z błotników by znów przedzierać się dalej.
Tam gdzie byly zniesione przez tsunami doki, można znaleźć ludzi wspinających się po ruinach w poszukiwaniu nadających się do użytku rowerow, lub spuszczających paliwo z rozbitych samochodow, rzuconych w nieladzie o ściany domów stojących przy porcie.
„Nie ma jedzenie, powiedz ludziom ze nie ma jedzenia” powiedzial mi człowiek spuszczający paliwo, ktory odmówił podania mi swego imienia. „Mówią w tv, że pomoc zostala dostarczona, że przywieżli jedzenie ale możesz sam zobaczyć, że niczego nie ma. Myślałem, że jesteśmy bogatym krajem, ale teraz nie wiem co myśleć” dodal, tłumacząc, że żyje na powwoli rozmrażającym sie jedzeniu jakie trzyma w swojej lodówce. ” Musisz powiedziec ludziom co tu sie dzieje, bo japońskie media są zbyt przestraszone aby powiedziec prawdę”
To prawda, że informacje o japońskim trzęsieniu ziemi mają tendencję do pokazywania bardziej optymistycznej strony w niesieniu pomocy. Tymczasem rzeczywistość dla wielu jest upokarzająco ponura.
W jednym ze schronisk w Ichinomaki, „The Daily Telegraph” spotkał Kinniko Ishikawę, gluchą lecz nieugiętą 70-cio latkę, ktora opowiedzial nam jak patrzyla ze okna swoje sypialni na drugim piętrze jak odpływa wraz z tsunami dom sąsiadów.
„Dom przepłynął obok mojego okna – moja sąsiadka, jej mąż i ich corka wciąż byli w środku, odpływając na szcycie fali. Pomachalam im, krzyknęłam żegnajcie i po chwili było już po nich.”
Roześmiala sie na wspomnienie tej historii, ale po chwili znów była starą , smutną kobietą. „Wciąż ich nie odnaleziono” – powiedziala, używając słowa, które może oznaczac tylko jedno.
Pani Ishikawa wraz z 30 innymi pensjonariuszami śpi na podłodze jednego pomieszczenia w starym budynku jakiegos urzędu na przeciwko ratusza. Pomieszczenie jest ogrzewane, ale nie ma wody w toaletach i bardzo się różni od pięknych i czystych hal sportowych pokazywanych w japońskiej telewizji.
„Tak, to prawda, że nie dostajemy jedzenia od rządu – powiedziala – ale i tak mamy szczęście. Dostajemy przynajmniej jedną miskę ryżu dziennie z lokalnej organizacji charytatywnej a wczoraj przyniesli nam nawet jakieś przekąski.
Oczywiście, że jesteśmy głodni, ale próbujemy to ignorować”
Jak widać kataklizm jest w stanie złamać każdego, nawet Japończyków, dla których ich kultura ma ogromne znaczenie. W czasie dostatku i dobrobytu możemy się szczycić zdobyczami kultury, ale co się stanie, gdy to wszystko nagle zniknie?