Libia - nie, Afganistan - tak
Rząd Angeli Merkel podjął decyzję o wysłaniu dodatkowych 300 żołnierzy do Afganistanu. Berlin traktuje ten krok jako swoistą rekompensatę wobec sojuszników z NATO za odmowę udziału w operacji wojskowej w Libii. Czy to wystarczy, aby uspokoić nie tylko krytyków w Europie, lecz także w Niemczech?
Kanclerz i ministrowie spotkali się z silną falą krytyki zarówno międzynarodowej, jak i wewnętrznej za brak praktycznego poparcia rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ przez odmowę udziału w wojnie z Libią. Dlatego rząd, próbując najwyraźniej zachować twarz, podjął decyzję o zwiększeniu kontyngentu niemieckiego w Afganistanie, chociaż w tym samym czasie wycofuje okręty i marynarzy z Morza Śródziemnego.
Gabinet Angeli Merkel ogłosił, że niemiecki kontyngent w Afganistanie zostanie zwiększony o 300 żołnierzy, ponadto Bundeswehra przejmie w tym kraju zadania związane z obsługą powietrznego systemu ostrzegania i kontroli AWACS. Tym samym niemiecki kontyngent w tym kraju będzie liczył 5 tys. 300 żołnierzy. Dla wszystkich niemieckich komentatorów nie ulega wątpliwości, że obecne decyzje rządu są grą polityczną wymuszoną nie czym innym jak ostrą krytyką rządu ze strony niemieckiego społeczeństwa, które kibicuje poczynaniom rebeliantów walczących z Muammarem Kaddafim. Do Berlina dociera też coraz więcej głosów niezadowolenia z powodu takiej polityki ze strony unijnych i natowskich partnerów. Angela Merkel, aby poprawić notowania Niemiec na arenie międzynarodowej, mówi więc teraz do przywódców innych państw jasno: "Libia - nie, ale odciążymy was w Afganistanie". Zarówno kanclerz, jak i szef niemieckiej dyplomacji Guido Westerwelle powtarzają, że niemieccy żołnierze nie wezmą udziału w wojnie w Libii. Obydwoje żądają także nałożenia na Kaddafiego całkowitego embarga na ropę i gaz. Zresztą rząd w Berlinie jest w swojej postawie konsekwentny. Jako jedyny duży zachodni kraj Niemcy były przeciwne operacji wojskowej w północnej Afryce, ponadto władze niemieckie bardzo powściągliwie komentowały to, co działo się w Libii i nigdy nie atakowały Muammara Kaddafiego tak ostro jak np. Francja czy Wielka Brytania. Z tego powodu libijski dyktator nie krył sympatii do Niemiec i chwalił Berlin za powściągliwość.
Po tym, gdy Pakt Północnoatlantycki włączył operacje na Morzu Śródziemnym do akcji "Świt Odysei", Niemcy wycofały z tego akwenu wszystkie swoje okręty biorące do tej pory udział w natowskiej misji "Active Endeavour". Wycofano dwie fregaty: Hamburg i Luebeck, oraz dwie łodzie podwodne: Oker i Datteln łącznie z 550 marynarzami, które od zaraz przechodzą pod niemieckie dowództwo. Na razie nie podano, gdzie popłyną teraz te okręty. Ponadto Bundeswehra wycofuje żołnierzy z obsługi samolotów zwiadowczych AWACS patrolujących obecnie ten teren.
Nie wszystkim podoba się decyzja o wycofaniu niemieckich okrętów z obszaru Morza Śródziemnego. Specjalista ds. obronnych w partii Zielonych Omnid Nouripour ostro skrytykował rząd także za ostatnią decyzję, stwierdzając, że Berlin powinien pokazać, czy jest członkiem NATO, czy nie. "Niemieckie okręty powinny uczestniczyć w akcjach mających zapewnić skuteczność embarga na broń dla Kaddafiego" - stwierdził w jednym z wywiadów Nouripour, dodając, że powinno to być tym bardziej oczywiste, gdyż to także Niemcy sprzedawały wcześniej broń dyktatorowi Libii.
Waldemar Maszewski, Hamburg
http://www.naszdzien...=sw&id=sw07.txt
MUNDUS VULT DECIPI, ERGO DECIPIATUR. POZDRAWIAM ERIK