06:51, 30.04.2011 /Reuters, PAP
Kaddafi wzywa NATO do rokowań. Ma dość nalotów
NIE ZAMIERZA JEDNAK OPUSZCZAĆ KRAJU
Dyktator Libii Muammar Kaddafi wezwał siły NATO do negocjacji na temat zaprzestania nalotów. Zapewnił, że nikt nie zmusi go do opuszczenia kraju. Wcześniej rzecznik libijskiego rządu poinformował, że wojska reżimu przejęły kontrolę nad portem w Misracie. NATO twierdzi jednak, że nie ma na to dowodów. Libijska telewizja państwowa podała nad ranem, że bomby NATO spadły w pobliżu jej siedziby, podczas przemówienia pułkownika. Zasugerowała przy tym, że celem był sam Kaddafi.
W nocy z piątku na sobotę Kaddafi wystąpił z orędziem telewizyjnym do rodaków. - Nie opuszczę mojego kraju - zapewnił podczas transmitowanego na żywo przekazu. - Nikt nie zmusi mnie do opuszczenia mojego kraju i nikt nie powie mi, bym nie walczył za mój kraj - stwierdził.
Dyktator kusi
Wezwał też siły NATO do negocjacji zmierzające do przerwania bombardowań w Libii. - Nie zaatakowaliśmy ich ani nie przekroczyliśmy morza. Dlaczego oni nas atakują? - pytał dyktator. - Pozwólcie nam ze sobą negocjować, kraje które nas atakujecie. Negocjujmy - zachęcał.
Dodał też, że jeśli to o ropę chodziło państwom Zachodu, to nie ma problemu w negocjowaniu kontraktów. Libijski przywódca powiedział, że jest wciąż gotów do zawarcia porozumienia o zawieszeniu broni, ale musi ono obowiązywać wszystkie strony, a nie tylko jego wojska walczące z rebeliantami na wschodzie kraju. - Byliśmy pierwszymi, którzy powitali zawieszenie broni i je zaakceptowaliśmy, ale atak krzyżowców z NATO nie ustaje - powiedział Kaddafi.
Wcześniej rzecznik libijskiego rządu Musa Ibrahim zaapelował do wszystkich zagranicznych uczestników walk o opuszczenie Libii. - W przeciwnym razie wykończymy was - zagroził.
Ibrahim zaoferował powstańcom w Misracie amnestię, jeśli złożą broń do 3 maja, i zapewnił, że siły reżimu będą walczyły o miasto "żołnierz za żołnierza, mężczyzna za mężczyznę, kobieta za kobietę".
Obiecał, że - po złożeniu broni - rebelianci będą mogli opuścić miasto. Zagroził jednocześnie, że wszelkie statki i okręty wpływające do portu w Misracie mogą zostać ostrzelane. Jest to ważne szczególnie w świetle ostatnich wydarzeń.
Minują port
Sojusz Północnoatlantycki oskarżył bowiem w piątek siły Kadafiego o minowanie portu w Misracie w celu uniemożliwienia dostarczania pomocy humanitarnej dla oblężonego miasta. Okręty NATO przechwyciły kilka małych jednostek, które stawiały miny morskie na wodach portu w Misracie. Okręty należały do sił wiernych Muammarowi Kaddafiemu - poinformowało w piątek NATO w Brukseli.
- Ponownie pokazuje to, że (reżim Kaddafiego) kompletnie ignoruje prawo międzynarodowe i ma zamiar utrudniać dostarczanie pomocy humanitarnej - powiedział podczas wideokonferencji brytyjski generał Rob Weighill, przebywający w kwaterze NATO w Neapolu. Dodał, że NATO "pozbywa się znalezionej broni".
2 miesiące oblężenia
Siły Kaddafiego przez prawie dwa miesiące oblegały Misratę, leżącą 200 km na wschód od Trypolisu. Choć powstańcom udało się w ostatnich dniach wyprzeć siły rządowe, miasto nadal jest odizolowane. Żywność i inne zapasy można dostarczać z Bengazi jedynie drogą morską.
Niezgoda na granicy winą rebeliantów?
Ibrahim obarczył powstańców odpowiedzialnością za niedawne naruszenie granicy z Tunezją i podkreślił, że Libia będzie przestrzegać suwerenności i nienaruszalności terytorium tunezyjskiego. Oświadczył, że Libia razem z rządem Tunezji koordynuje działania mające na celu zapobieżenie katastrofie humanitarnej na wspólnej granicy.
Według Ibrahima, "uzbrojone bandy usiłowały zasiać niezgodę między Tunezją i Libią oraz spowodować kryzys humanitarny w regionie w celu usprawiedliwienia interwencji NATO".
Rzecznik Kaddafiego oświadczył, że wojska libijskie weszły na terytorium Tunezji odpowiadając na atak rebeliantów, którzy opanowali przejście graniczne, ale nie otworzyły ognia na żołnierzy tunezyjskich. Dodał, że przejście jest już opanowane przez wojska rządowe. Rząd Tunezji wystosował do władz w Trypolisie oficjalny protest przeciwko naruszeniu terytorium tunezyjskiego.
jak//gak
Źródło: www.tvn24.pl
Roman Frister - 26 kwietnia 2011
EGIPT: Bractwo Muzułmańskie wychodzi z cienia
Bracia milczą coraz głośniej
W Egipcie rośnie w siłę Bractwo Muzułmańskie. Być może w nadchodzących wyborach to ono wraz z Naczelną Radą Wojskową dostanie najwięcej głosów i wspólnie stworzą rząd. Czy o to chodziło rewolucjonistom z placu Tahrir?Esam
Szaraf, niedawno namaszczony przez Naczelną Radę Wojskową Egiptu na stanowisko premiera, pojawił się na kairskim placu Tahrir, kolebce rewolucji, aby wygłosić swoje pierwsze publiczne przemówienie. W tle, na ogromnym telebimie, przesuwały się sceny libijskiego dramatu. Tłum stał odwrócony plecami do wydarzeń w Trypolisie i Bengazi.
Szaraf mówił przekonująco, nawoływał do spokoju i cierpliwości, zapewniał, że demokracja stoi za progiem – ale nie porwał za sobą młodych Egipcjan. Może dlatego, że człowiek stojący u jego boku symbolizował całkowicie inne przesłanie. Mohamed Beltagi to postać dobrze znana w kraju nad Nilem: jeden z liderów Bractwa Muzułmańskiego; w maju ubiegłego roku prowadził flotyllę statków usiłujących rozbić blokadę Strefy Gazy, bastionu fundamentalistycznego Hamasu. Teraz, choć wybrał milczenie, swoją obecnością symbolizował możliwość aliansu armii i Braci Muzułmańskich. Nie o taką przyszłość walczyli rewolucjoniści, którzy obalili dyktaturę Mubaraka.
Powrót Braci
Formalnie zdelegalizowani, Bracia opuszczają więzienia tylnymi drzwiami i po niemal 50 latach szeroką ławą wracają na egipską scenę polityczną, zostawiając za sobą oskarżenia o zabójstwo pierwszego premiera Mahmuda Nakrasziego i nieudany zamach na prezydenta Gamala Abdela Nasera w 1954 r. oraz zabójstwo prezydenta Anwara Sadata podczas defilady wojskowej w październiku 1981 r.
W nowym politycznym rozdaniu dużo mówi się o przyszłości, ale liczy się tylko teraźniejszość. Niezależni obserwatorzy oceniają, że w czerwcowych wyborach do parlamentu, a także wrześniowych wyborach prezydenckich Bracia Muzułmańscy i ich poplecznicy zgarną co najmniej jedną trzecią głosów. Z takim posagiem mogą stać się mile widzianym partnerem koalicyjnym pułkowników i generałów, wspieranych przez niedobitki Partii Narodowo-Demokratycznej, bastionu politycznego Hosniego Mubaraka.
Pierwszy egzamin zdali na piątkę: 67-letni dr Mohamed Badie, Naczelny Instruktor Bractwa (taki tytuł nosi lider ruchu), a także podległe mu 16-osobowe Biuro Instruktorów nakazali sympatykom ruchu wzięcie udziału w powszechnym referendum i poparcie projektu zmian w konstytucji. Z 45 mln uprawnionych do głosowania w plebiscycie wzięło udział około 17 mln Egipcjan. Gdy komisje wyborcze podliczyły głosy, okazało się, że 77 proc. uczestniczących w referendum zatwierdziło poprawki wprowadzone przez Komitet Ustawodawczy, którego skład nigdy nie został podany do publicznej wiadomości.
Poprawiona konstytucja ogranicza urzędowanie prezydenta do dwóch kadencji, a trwanie stanu wyjątkowego do sześciu miesięcy. Dziwnym zbiegiem okoliczności nowa konstytucja zawiera również zdanie jakby żywcem przejęte z programu ideowego Bractwa: „kandydat na prezydenta musi być Egipcjaninem zrodzonym z egipskich rodziców, nie może być chrześcijaninem ani kobietą”. Według szariatu w świecie muzułmańskim kobieta nie jest osobą równouprawnioną.
Tajny aparat
Prawdziwe oblicze Bractwa Muzułmańskiego pozostaje wciąż tajemnicze. Mimo że działa od ponad 80 lat, nikomu z zewnątrz nie udało się całkowicie go poznać. Ideowym zadaniem Bractwa miało być nawracanie na islam świeckich krajów arabskich, a także skupisk ludności muzułmańskiej w Europie. Miało chronić tę ludność przed zgubnymi wpływami zachodniej kultury. W swych działaniach, ostatecznie prowadzących do tego, aby prawodawstwo oparte było na prawach szariatu, nie mieli stosować przemocy. Dżihad, czyli święta wojna, postrzegany był jako zarządzona przez Boga obrona przed duchową i fizyczną agresją innowierców, dopuszczalny tylko wówczas, gdy zawiodły wszystkie inne środki.
Wydaje się jednak, że tradycyjni przywódcy i myśliciele Bractwa, czerpiący natchnienie z nauk założyciela formacji Hasana al-Banny, pragnącego znaleźć pomost między tradycją a nowoczesnością, stracili kontrolę nad Golemem, którego stworzyli.
Bractwo nigdy nie było społecznym ani politycznym monolitem. Wywiady brytyjski i amerykański twierdzą, że jeszcze podczas II wojny światowej powstał w jego łonie radykalny odłam, nazwany „tajnym aparatem”. W latach 40., gdy egipskie ugrupowanie liczyło już 2 mln członków, „tajny aparat” nawiązał ścisłą współpracę z niemieckimi nazistami i czynnie wspierał wielkiego muftiego Jerozolimy Hadż Amina al-Husajniego w jego walce z brytyjskimi władzami kolonialnymi na Bliskim Wschodzie. Gdy wielkiemu muftiemu zaczął się palić grunt pod nogami, znalazł azyl w Berlinie, gdzie usiłował, bezskutecznie, stworzyć muzułmańską brygadę SS.
Po wojnie, w listopadzie 1948 r., egipska policja zatrzymała samochód, w którym znaleziono zarówno plany operacyjne „tajnego aparatu”, jak i nazwiska jego przywódców. Nastąpiło to kilka dni po serii zamachów na gmachy publiczne w Kairze i Aleksandrii. Aresztowano wówczas 32 osoby i skazano na wiele lat więzienia. Wkrótce po tym ówczesny premier Mahmud Nakraszi zdelegalizował Bractwo Muzułmańskie.
Decyzję przypłacił życiem: został zamordowany przez członka tego ruchu, studenta weterynarii Abdela Meguida Ahmeda Hassana. Przepaść wykopana wówczas między władzą państwową a ruchem ideowym, dążącym do wprowadzenia szariatu we wszystkich krajach muzułmańskich, a w przyszłości częściowo również w świecie zachodnim, wydawała się nie do przeskoczenia. Rzeczywistość wykazała, że w polityce wszystko jest możliwe.
Nieślubne dzieci
Bractwo nie figuruje na europejskich i amerykańskich listach organizacji terrorystycznych. Ale jego „nieślubne dzieci” – tak. Hamas w Strefie Gazy i Hezbollah w Libanie nie stronią od brutalnej przemocy jako środka do osiągnięcia swoich celów: dominacji islamu we współczesnym świecie.
Bojkotowany w przeszłości przez Egipt Hamas doczekał się wyciągniętej ręki nowego egipskiego ministra spraw zagranicznych Nabila al-Arabi. W pierwszych dniach kwietnia al-Arabi oświadczył także, iż nie postrzega w Iranie państwa zagrażającego w czymkolwiek jego ojczyźnie. Jest to całkowicie nowy język dyplomacji egipskiej, niewiele różniący się od haseł Bractwa Muzułmańskiego.
Izraelski Instytut do spraw Wywiadu i Terroru przygotował w tych dniach szczegółową analizę działalności Bractwa. Jego autorzy twierdzą, iż zadeklarowanym celem Bractwa jest stworzenie nowego światowego porządku opartego na religijnej władzy kalifatów, która powstanie na zgliszczach zachodniego liberalizmu”.
Z oceny instytutu wynika, że Bractwo Muzułmańskie postrzega bieżące wydarzenia w Egipcie jako historyczną szansę wykorzystania zachodzących tam procesów demokratycznych dla umocnienia własnej pozycji, aby w końcowej fazie przejąć władzę bez użycia przemocy.
Radykalny odłam ruchu nie przestał istnieć. Gdy w lutym 1982 r. podniósł głowę w syryjskim mieście Hama, kwestionując prawo Hafeza Asada do rządzenia krajem, prezydent Syrii bez skrupułów wyciął w pień 3 tys. demonstrantów. Milion obywateli opuściło wówczas kraj i założyło w Paryżu opozycyjny Sojusz Narodowy Wyzwolenia Syrii. Rodzina Asadów wywodzi się z alawitów uważanych przez Bractwo Muzułmańskie za odszczepieńców prawdziwej wiary.
Pod koniec marca na celowniku znalazł się syn Hafeza, Baszar Asad. W kilku syryjskich miastach tysiące demonstrantów domagają się ustąpienia dyktatora. Policja strzela do tłumu. Jeszcze nie wiadomo, czy także w tych rozruchach macza palce „tajny aparat” – ale jest to bardzo prawdopodobne. Rachel Ehrenfeld, znana amerykańska specjalistka w dziedzinie finansowania terroryzmu, opublikowała ostatnio tajne motto radykałów Bractwa Muzułmańskiego: „Allah jest naszym celem. Prorok naszym przywódcą. Koran naszym prawem. Dżihad naszą ścieżką. Śmierć na ścieżce Boga jest naszą jedyną nadzieją”.
Czas decyzji
Bractwo Muzułmańskie nie brało aktywnego udziału w egipskiej rewolucji, która obaliła Mubaraka. Stało z boku. Współdziałanie z pozbawionym kierownictwa, na ogół świeckim i źle zorganizowanym tłumem na placu Tahrir nie leżało w jego interesie. Cierpliwie czekało na chwilę, gdy losy przewrotu zostaną ostatecznie rozstrzygnięte. Dopiero teraz, gdy rozstawiane są figury na politycznej szachownicy, nadchodzi czas decyzji.
Naczelny Instruktor Bractwa dr Mohamed Badie oznajmił publicznie, że jakkolwiek sprawy się potoczą, Bractwo nie wystawi własnego kandydata na prezydenta. Teoretycznie Naczelny Instruktor jest przywódcą Bractwa działającego we wszystkich niemal krajach muzułmańskich, nawet w dalekiej Indonezji; w praktyce jednak poszczególne filie posiadają prawo podejmowania samodzielnych decyzji.
W Egipcie toczy się zawzięta debata: od 2005 r., gdy popularność Bractwa osiągnęła szczyt i mimo prześladowań wprowadziło ono do 444-osobowego parlamentu 88 posłów podających się oficjalnie jako kandydaci niezrzeszeni, młodsze pokolenie nie odrzuca możliwości współpracy z władzą świecką, jak to ma miejsce np. w Jordanii. Starsze pokolenie, z doktorem Badią na czele, pragnie trzymać ruch z dala od meandrów bieżącej polityki nieuchronnie prowadzącej do kompromisów.
Nie oznacza to jednak, że jedyny znany dotychczas poważny aspirant do tego stanowiska, niezbrukany współpracą z Hosnim Mubarakiem i cieszący się powszechnym szacunkiem sekretarz Ligi Arabskiej Amr Musa ma zapewnione zwycięstwo. W referendum głosował przeciw akceptacji poprawionej konstytucji. Domagał się uchwalenia całkowicie nowej, zapewniającej rzeczywistą, pełną demokratyzację Egiptu. Prace nad sformułowaniem takiego dokumentu prawnego musiałyby trwać wiele miesięcy – czas, który jest mu potrzebny na zorganizowanie własnej, skutecznej kampanii wyborczej.
Tego czasu nie będzie, co poważnie ogranicza szanse kandydatów, którzy nie cieszą się poparciem istniejących struktur politycznych. Także nieliczne słabe partie opozycyjne, jak i wciąż jeszcze pozbawieni kierownictwa demonstranci z placu Tahrir obawiają się, że przyspieszone sierpniowo-wrześniowe wybory zapewnią zwycięstwo tworzącej się koalicji Naczelnej Rady Wojskowej i Bractwa Muzułmańskiego. Jeśli tak się stanie, obalenie dyktatury okaże się pyrrusowym zwycięstwem, a przez nowe drzwi wkroczy stary, znienawidzony porządek.
Źródło: www.polityka.pl