Marihuanę próbowałem kilkakrotnie i naprawdę żałuję, że na mnie niestety nie działa; następny sposób to Ajahuaska – równie - jak nie lepszy środek dla wprowadzenia się w odmienne stany świadomości, bo do uśmierzania bólu w Kanadzie stosuje się marihuanę dość powszechnie.
Jak i dlaczego doszło do DELEGALIZACJI Marihuany?
Prawda o marihuanie. Przeczytaj !
Zanim się wypowiesz przeczytaj :
Szybka lekcja historii - jak doszło do delegalizacji?
Człowiek zna psychoaktywne własciwości marihuany od około 5000 lat, a już od blisko stu wieków używa włókna konopi do produkcji tkanin i sznurów. Jeszcze na przełomie XIX i XX wieku konopie uprawiano masowo na wszystkich kontynentach, a ich przetwórstwo było ważną gałęzią gospodarki w wielu krajach. Wielu lekarzy przepisywało marihuanę na najróżniejsze dolegliwości, a rzesze ludzi paliły ją dla przyjemności. Wówczas nikomu to jeszcze nie przeskadzało. Dlaczego więc w ciągu kilkudziesięciu lat sytuacja tak się zmieniła?
W 1917r. pojawiły się pierwsze sygnały o nadchodzącej rewolucji. Dwaj amerykańscy wynalazcy, Henry Timken i George Schlichten opublikowali projekt maszyny (ang. decorticator) pozwalającej na masowe oddzielanie włókna konopnego od miąższu. Dzięki temu produkcja tkanin i papieru miała stać się o wiele tańsza. Pierwsze eksperymenty dały rewelacyjne wyniki, a wynalazcy ogłosili że maszyna będzie niezwykle pożyteczna dla całej ludzkości, a przede wszystkim dla inwestorów.
Nowy wynalazek zaniepokoił szefów firmy DuPont, która dzięki ogromnym zamówieniom ze strony rządu, była jednym ze strategicznych koncernów papierowo-włókienniczych w USA. DuPont, producent pierwszego włókna sztucznego - Rayonu i czołowy wytwórca papieru drzewnego, poczuł na plecach oddech konkurencji. Nowa technologia przetwórstwa konopi dawała możliwość produkowania większych ilości papieru za mniejszą cenę i przy użyciu mniejszej ilości szkodliwych dla środowiska substancji.
W 1931r. Andrew Mellon, sekretarz skarbu oraz właściciel banku, z którego usług korzystał DuPont, zatwierdza kandydaturę swego przyszłego zięcia, Harry'ego J. Anslingera na stanowisko szefa nowopowstałego Federalnego Biura d/s Narkotyków.
Era Anslingera
Anslinger wypowiada wojnę marihuanie. Rozpętana przez niego propaganda pojawiała się w poczytnych brukowcach oraz na ulotkach rozpowszechnianych w całym kraju. Marihuanę nazwano "zabójczym narkotykiem", a postacią "przyjaznego nieznajomego" (ang. friendly stranger) wręczającego jointa, straszono zarówno młodzież, jak i rodziców. Wielkie plakaty głosiły, że "marihuana zamienia chłopców w bestie w 30 dni" i tym podobne bzdury.
W rozpowszechnianiu plotek Anslingerowi pomagał William Randolph Hearst, właściciel wielkiego wydawnictwa płodzącego brukowce. W jego gazetach artykuły przeciwko marihuanie sąsiadowały z tekstami rasistowskimi, a nieraz łączono oba te wątki, ostrzegając przed "naćpanymi marihuaną czarnuchami gwałcącymi białe kobiety".
Dziś trudno uwierzyć, że ludzie dali nabrać się na te wyssane z palca brednie (a najgorsze jest to, że część z nich jest nadal powtarzana). Faktem jest jednak, że w 1937r. w 46 stanach zdelegalizowano marihuanę. Jedyny głos sprzeciwu pochodził od Amerykańskiego Stowarzyszenia Medycznego - dr James Woodward stwierdził, że w ten sposób pozbawia się społeczeństwo jednego z najbardziej obiecujących lekarstw. Niestety, emocje wygrały ze zdrowym rozsądkiem. Przez następne 2 lata około 3000 lekarzy zostało ukaranych za stosowanie konopi.
W 1961r. prohibicja rozszerza się na prawie cały świat. 60 państw, członków ONZ, podpisuje "Uniform Drug Convention", przez co zobowiązują się do wycofania konopi z użycia w ciągu 25 lat.
Ciekawe jest to, że Anslinger, choć osiągnął swój cel, nie zakończył wojny z trawką. Agenci Biura d/s Narkotyków na jego zlecenie śledzili muzyków jazzowych, by aresztować ich gdy tylko pojawią się podejrzenia, że są pod wpływem marihuany. Na szczęście przełożeni szybko powstrzymali Anslingera przed tym szaleństwem. Mimo to, nie dał on za wygraną i w 1948r. próbował przekonać kongresmanów, że kanabis nastraja ludzi pokojowo i może byc wykorzystywany przez komunistów do osłabienia ducha bojowego amerykańskiej młodzieży. A przecież jedenaście lat wcześniej ten sam człowiek, także przed całym Kongresem, głosił że "Marihuana jest jednym z narkotyków, które wywołują najsilniejszą agresję i przemoc.".
Anslinger w 1962r zostaje wysłany na emeryturę przez prezydenta Kennedy'ego. Umiera w 1975r.
Powrót do normalności
Wraz z końcem ery Anslingera, rozpoczął się powrót do normalnego stanu, sprzed czasów jego propagandy. W USA powoli liberalizowano przepisy dotyczące marihuany - w niektórych stanach pozwolono na posiadanie niewielkich ilości do własnego użytku. Niestety, "War on drugs" nadal trwa, a poziom represji zależy od tego, kto w danym momencie piastuje władzę.
W 1972r w Kopenhadze na obszarze dzielnicy Christiania, opanowanej przez hippisowskie komuny, zezwolono na posiadanie miękkich narkotyków na własny użytek.
W 1976r rząd Holandii zezwala na posiadanie i handel marihuaną i haszyszem. Nie jest to równoznaczne legalizacji - marihuana w Holandii nadal jest nielegalna, ale posiadanie do 30g i handel w wyznaczonych do tego celu miejscach są tolerowane przez policję i władzę.
Szkodzi czy nie?
O marihuanie powiedziano już wiele kłamstw, nie tylko w czasie propagandy Anslingera. Do dziś funkcjonują w mediach różne plotki, niektóre obalone przez naukę wiele lat temu. Niestety, większość ludzi czerpie informacje o narkotykach z telewizji i gazet, a dziennikarze, szukając dobrze sprzedającej się sensacji, notorycznie demonizują marihuanę (i nie tylko), przypisując zarówno jej samej, jak i palaczom najróżniejsze negatywne cechy. Tymczasem...
Od tego jeszcze nikt nie umarł!
Tak, to prawda. W całej historii marihuany nie zanotowano ani jednego przypadku śmierci od przedawkowania. Przez te lata tysiące ludzi zmarło od legalnego alkoholu i tytoniu, a także od tak "bezpiecznych" lekarstw jak aspiryna. Co więcej, znane są przypadki śmierci
do niedawna większość obaw dotyczących palenia trawki wynikała z braku wiedzy na temat sposobu jej działania. Dopiero w 1989r. naukowcy z Akademii Medycznej w St. Louis odkryli receptor reagujący na THC. Oznacza to, że w naszym mózgu znajdują się specjalne komórki
nerwowe, które są pobudzane przez THC - najważniejszy składnik psychoaktywny marihuany. Wygląda to tak, jakby człowiek został stworzony z myślą o paleniu marihuany i wyposażony przez naturę w elementy, które pozwolą mu czerpać z tego przyjemność.
Raport WHO
Raport WHO (Światowa Organizacja Zdrowia, oddział ONZ) stał się sławny za sprawą skandalu, jaki mu towarzyszył. Wszystko zaczęło się od tego, że WHO powierzyła zespołowi naukowców porównanie szkodliwości marihuany z alkoholem, tytoniem i opiatami. Przeprowadzono w tym celu szereg badań i zrewidowano wyniki poprzednich tego typu doświadczeń. Był to pierwszy od 15 lat raport na temat marihuany, tym bardziej oczekiwany, że od czasu opublikowania poprzednich, sytuacja bardzo się zmieniła (np. odkryto wspomniany już receptor kanabinoidowy).
WHO otrzymała raport i po zapoznaniu się z wynikami... postanowiła go zataić. Cała sprawa wyszła na jaw, gdy "British Medical Journal" w numerze 2/98 opublikował pochodzący z przecieków fragment opracowania. Wybuchł skandal i WHO nie miała innego wyjścia, jak tylko ujawnić pełną treść wyników badań.
Naukowcy po przeprowadzeniu wielu testów i sprawdzeniu wiarygodności wcześniejszych doświadczeń, ogłosili że:
* Przez 5000 lat nie zanotowano ani jednego przypadku śmiertelnego przedawkowania marihuany (najprawdopodobniej przedawkowanie poprzez palenie jest niemożliwe).
* Nie stwierdzono, by palenie kanabisu, nawet w duzych ilościach, w zauważalny sposób uszkadzało ludzki mózg lub trwale upośledzało psychikę.
* Palenie marihuany nie powoduje wzrostu agresji ani skłonności do łamania prawa (poza samym faktem palenia).
* Marihuana jest w ogólnym rozrachunku mniej szkodliwa dla zdrowia niż alkohol i tytoń.
* Nie stwierdzono żadnego działania marihuany, któro skłaniałoby palacza do sięgnięcia po inne środki odurzające.
"British Medical Journal" podsumował wyniki badań stwierdzeniem: Jeśli chodzi o legalizację marihuany, to pytanie nie brzmi "czy?", lecz "kiedy?".
Trawka a twarde narkotyki
Nieraz słyszeliśmy, że marihuana to wstęp do twardych narkotyków. Tymczasem naukowcy przeczą tej teorii. Jak więc wytłumaczyć fakt, że część palaczy sięga po inne środki? Przede wszystkim nie powinniśmy demonizować tego zjawiska. W Polsce oszacowanie liczby palaczy jest niemożliwe, ale w krajach, gdzie prowadzi się tego typu badania, okazuje się, że naprawdę niewielki odsetek palaczy próbuje innych narkotyków.
Cały problem polega na tym, że ten niewielki margines, który przeszedł na twarde narkotyki i wpadł w uzależnienie, jest najbardziej widoczny. To właśnie o nich, a nie o zwykłych palaczach trawki mówi się w telewizji i pisze w gazetach. Co więcej, ludzie, którzy po odwyku zerwali z nałogiem, całą winą za swoje nieszczęście obarczają właśnie marihuanę, zamiast przyznać się do własnej głupoty i słabej woli. Niemniej jednak nie można zaprzeczyć, że część palaczy spróbuje "czegoś mocniejszego". Naukowcy z WHO podali dwie, chyba najbardziej prawdopodobne przyczyny takiego postępowania:
* Po trawkę sięgają ludzie, którzy mają wrodzony pociąg do używek i prędzej, czy później, i tak spróbowaliby twardych narkotyków.
* Do zażycia silniejszych środków zachęcają dilerzy, u których palacze zaopatrują się w trawkę. Dla dilera klient uzależniony np. od amfetaminy jest o wiele lepszy niż zwykły palacz trawki, nie zmuszony nałogiem do regularnych zakupów.
O ile w pierwszym przypadku nie można nic poradzić, to w drugim rozwiązanie jest proste - legalizacja. Gdyby marihuana była sprzedawana w sklepach, handlem przestaliby zajmować się dilerzy. W ten sposób oddzielono by ją od twardych narkotyków i palacze nie wchodziliby w kontakt z mafijnym środowiskiem zajmującym się ich sprzedażą. Takie założenie przyjęto w Holandii i jak widać, nie było ono błędem. W 1976r. gdy zezwolono na handel marihuaną w "coffeeshopach", około 10% osiemnastolatków miało kontakt z twardymi narkotykiami. Od tego momentu wskaźnik ten zaczął szybko spadać, a ostatnio Holendrzy zamknęli największy ośrodek leczenia heroinistów z powodu... braku pacjentów. Co ciekawe, samo spożycie marihuany wcale nie wzrosło tak znacznie, jak można było się tego spodziewać (dziś średnio co czwarty Holender przyznaje, że spróbował w swoim życiu trawki).
Najbardziej niepokojące jest to, że nasze dotychczasowe działania profilaktyczne, polegające na zakazywaniu, mogą okazać się bardziej szkodliwe, niż wolny dostęp do marihuany!
Czy prohibicja ma sens?
W 1920r. w USA wprowadzono całkowity zakaz sprzedaży alkoholu. Zwolennicy prohibicji twierdzili, że dzięki niej "Dzielnice slumsów wkrótce już będą tylko w pamięci. Więzienia zamienimy na fabryki, magazyny i zbożowe elewatory. Mężczyźni będą chodzić wyprostowani, kobiety będą się uśmiechać, a dzieci - śmiać. Piekło będzie odtąd na zawsze pustą przestrzenią do wynajęcia." (Bill Sunday, lider kościelnej koalicji antyalkoholowej). Życie pokazało jednak, jak bardzo się mylili. To właśnie w czasie prohibicji powstała w Stanach przestępczość zorganizowana - największe gangi (m.in. pod wodzą Ala Capone) kontrolujące czarny rynek i korumpujące policję. Dzięki fortunie zdobytej na handlu nielegalnym alkoholem, przestępcy szybko opanowywali inne gałęzie nielegalnej "gospodarki" - prostytucję, hazard, wymuszenia haraczy. Szybko okazało się, że mafia opływa w luksusy
, a państwo nie może już nic zrobić, by przeszkodzić gangsterom.
Jednak mafia nie była jedynym problemem, z którym borykał się rząd. Zwyczajni obywatele, którzy dotychczas lubili sobie czasem wypić drinka, bez skrupułów łamali prawo i pili coraz więcej i, co gorsza, wszystko co dostali w ręce. Przed wprowadzeniem zakazu większość Amerykanów gustowała w piwie
, a whisky nie cieszyła się zbytnią popularnością. Prohibicja odwróciła te proporcje, gdyż przemyt wysokoprocentowych trunków był po prostu bardziej opłacalny. Brak kontroli nad czarnym rynkiem sprawił też, że tysiące ludzi zatruło się śmiertelnie alkoholem metylowym, bądź przez pomyłkę, bądź za sprawą nieuczciwych handlarzy.
Prohibicja skończyła się po 13 latach, ale jej skutki przeszły do historii. Zamiast obiecanego raju na ziemi, pozostawiła po sobie powszechny alkoholizm, potężne gangi i więzienia pełne ludzi skazanych tylko za to, że posiadali przy sobie butelkę whisky.
Wtedy właśnie ludzie dowiedzieli się, że żadne zakazy i najsurowsze nawet kary nigdy nie zmuszą ludzi do odstawienia używki. W wielu państwach azjatyckich za posiadanie narkotyków grozi kara śmierci, a mimo to głównym źródłem dochodu dla tamtejszej biedoty jest produkcja haszyszu i opium.
Uczmy się na błędach
Dziś podobną sytuację mamy z marihuaną. Mimo zakazu uprawy, sprzedaży, a nawet posiadania, pali ją coraz więcej osób. Jeszcze w latach osiemdziesiątych mało kto o niej słyszał, a palaczy prawie nie było.
Tymczasem anonimowe ankiety przeprowadzone przez Instytut Psychiatrii i Neurologii mówią, że w 1995r co szósty osiemnastolatek przyznał się, że przynajmniej raz w życiu zapalił trawkę. W roku 1999 okazało się, że marihuanę paliła już blisko jedna czwarta trzecioklasistów! Jak na razie nic nie wskazuje, żeby liczby te miały się zmniejszyć. Wręcz przeciwnie - rosną one nadal w oszałamiającym tempie.
Reguły ekonomii mówią, że za popytem idzie podaż. Oznacza to po prostu, że rosnąca liczba palaczy jest coraz atrakcyjniejszą klientelą dla dilerów. Ponieważ marihuana jest najpopularniejsza ze wszystkich nielegalnych używek, handel nią przynosi najłatwiejszy zysk. Dlatego mafia zajmująca się przemytem i rozprowadzaniem trawki zbija wielką fortunę i umacnia swoją pozycję, by podobnie jak amerykańskie gangi z czasów prohibicji, przejąć potem inne formy działalności. Przedsmak tego, co może nas czekać, widzimy już dzisiaj - gazety i telewizja codziennie donoszą o schwytanych przestępcach, którzy parali się przemytem lub uprawą marihuany, a zazwyczaj ich działaność nie ograniczała się tylko do tego. Niestety, ci złapani, to tylko wierzchołek góry lodowej, gdzyż policja po prostu nie jest w stanie śledzić reszty kryminalistów.
Jednym ze sposobów na zmniejszenie tego problemu jest legalizacja marihuany. Dziś handlarze po opanowaniu nowego terenu, dyktują dowolne ceny, bo dobrze wiedzą, że palacze mogą kupić trawkę tylko u nich. Zjawisko konkurencji nie istnieje na czarnym rynku, bo wszystkie porachunki załatwia sie tu siłą. Gdy handel trawką zostanie objęty regułami wolnego
rynku, po prostu przestanie być opłacalny dla mafii. W ten sposób możemy odciąć przestępcom główne źródło dochodów.
"- i kto za to płaci?
- pan płaci, pani płaci, my płacimy. społeczeństwo płaci!"
To jednak nie koniec problemów. Mafia, choć żyje z przestępstw, przeciętnemu obywatelowi bezpośrednio nie szkodzi. Pora jednak zdać sobie sprawę, że koszty prohibicji i tak ponosimy wszyscy. To z naszych podatków płaci się policjantom, którzy łapią przestępców i sądom, które ich skazują. Co więcej, przestępcy odbywający kary w więzieniach też są utrzymywani z naszych wspólnych pieniędzy.
Legalizacja mogłaby nie tylko zlikwidować wielką gałąź przestępczości, ale też zwolnić siły policji i sądów zajęte jej zwalczaniem, by mogły wziąć się za przestępstwa bardziej szkodliwe społecznie, takie jak morderstwa, napady i kradzieże.
Prohibicja nie ma sensu.
Wiecej:
http://www.eioba.pl/...y#ixzz1L8ryasw9
Spisek Przeciwko Marihuanie?!
Jonathan Vankin, John Whalen
"Największe spiski naszego stulecia"
Tłum. Roman Gołędowski
Wydanie polskie: Świat Książki 1997
rozdział 27. Konopiane szaleństwo
Spróbujmy sobie wyobrazić, że istnieje roślina, która mogłaby wyżywić i ubrać świat, zakończyć wycinanie lasów, zastąpić spaliny dymiące z naszych samochodów i dostarczyć terapii na dziesiątki niedomagań zdrowotnych.
Komu to przeszkadzało, że George Washington i Thomas Jefferson uprawiali ją, i to z przyzwoleniem prawa? No cóż, trzeba tu wyjaśnić, że połączone siły żądnych zysku przemysłowców, krzykliwych demagogów i zazdrosnych dziennikarzy doprowadziły do wypelnienia tego "diabelskiego chwastu" i usunięcia informacji o jego dotychczasowym znaczeniu z annałów historii.
Jak brzmi nazwa tego botanicznego męczennika? Politycy, którzy pisali Deklarację Niepodległości Stanów Zjednoczonych na papierze wytworzonym z tej właśnie rośliny, nazywali ją konopie. Znana jest ona również pod wieloma innymi nazwami: indyjskie konopie, gandzia, trawka, haszysz czy marihuana.
W książce zatytułowanej The Emperor Wears No Clothes (Cesarz nie nosi ubrania) Jack Herer ukazuje złośliwy spisek mający na celu wyeliminowanie tego "śmiercionośnego chwastu", choć pełniącego ongiś rolę głównego, odnawialnego surowca naturalnego na świecie, jedynie dla korzyści małego kręgu majętnych i wpływowych korporacji. Herer założył grupę zwącą się HEMP (Help End Marijuana Prohibition - Pomoc w Zakończeniu Prohibicji Marihuany). W jego oczach, sześćdziesięcioletnia wojna z konopiami jest współczesną formą inkwizycji, dziwacznym nawrotem do mrocznych wieków, a także "spiskiem przeciwko ludzkości".
Cała historia rozpoczęła się w 1937 roku wraz z wprowadzeniem nowych technologii pozwalających na masową produkcję tworzyw sztucznych. Konopie stały na przeszkodzie temu szybko rozwijającemu się przemysłowi, jako najbardziej cenione i najwszechstronniejsze włókno. Zdaniem Herera, diabelskie sprzysiężenie przeciwników konopi doprowadziło jednak do głośnego zakazu uprawy "jednej z bardziej rozpowszechnionych roślin na Ziemi".
Na początku autor przedstawia powtórkę z historii, niezbędną w tym przypadku, ponieważ losy konopi zostały w znaczący sposób zamazane przez półwieczny okres represji. Przed wynalezieniem krosna do tkania bawełny na początku XIX wieku produkty wytworzone z włókien konopnych można było spotkać zarówno w Ameryce, jak i na całym świecie. Słowo canvas pochodzi od holenderskiej wymowy greckiego terminu kannabis. Od V wieku p.n.e. aż po wiek XIX żagle i olinowanie statków wykonane było właśnie z konopnych włókien. Przez tysiące lat włókna konopi powszechnie wykorzystywano do wytwarzania ubrań, namiotów, dywanów, lin, pościeli i flag. Herer przypomina, że podczas wojny secesyjnej George Washington wraz ze swymi oddziałami zamarzłby pewnie na śmierć w dolinie Forge, gdyby nie koce z konopi. Wozy pionierów, przemierzające amerykańskie prerie, były pokryte płótnem konopnym, a Biblie osadników zapewne wydrukowane zostały na papierze z tej rośliny. Przez tysiące lat olej z nasion konopnych stanowił paliwo do lamp, służył także jako olej jadalny. Z kolei w XIX wieku opatentowano liczne lekarstwa, wykorzystując specyficzne właściwości tej rośliny.
Pod koniec lat trzydziestych XX wieku magazyn "Popular Mechanics", a także inne czasopisma ogłosiły opracowanie technologii, która obiecywała "uzyskanie z konopi najmocniejszego naturalnego włókna". Znaleźli się jednak tacy, którzy zechcieli pogrzebać bujną historię konopi pod górą oszczerstw, widząc w "marihuanie" zabójczy chwast, którym zaciągali się zdradliwi Meksykanie i zuchwali Murzyni.
Według relacji Herera pierwszym, najbardziej wpływowym człowiekiem uczestniczącym w tej antykonopnej kampanii był William Randolph Hearst. Ten magnat prasowy użył całego potencjału swojej sieci gazet do przeprowadzenia krucjaty wymierzonej przeciwko marihuanie.
Drugą, a zarazem najgłośniejszą postacią w spisku dążącym do wykorzenienia konopi okazał się skorumpowany moralista Harry J. Anslinger. Opisany w książce Alberta Goldmana Grass Roots (Korzenie trawy) jako osobnik skłonny do głoszenia dawno już wytartych sloganów, Anslinger pełnił rolę wiodącej postaci w tej dziwacznej wojnie. Jego czysta propaganda, z której można się dzisiaj jedynie pośmieć, popularyzowała naciągane mity o haszyszu: MARIHUANA - MORDERCA MŁODZIEŻY lub też W CIĄGU 30 DNI MARIHUANA ZE ZWYKŁYCH CHŁOPAKÓW CZYNI ZBRODNIARZY: HASZYSZ POWODUJE ŻĄDZĘ KRWI.
Dla Anslingera mordercy z siekierami, siejący postrach rewolwerowcy i motocykliści o zapędach samobójczych byli "zdeprawowanymi kreaturami i ofiarami haszyszowego szaleństwa". W jednym z opublikowanych oświadczeń Anslinger ostrzegał "Jeżeli straszny potwór, jakim był Frankenstein, stanąłby twarzą w twarz z potworem - marihuaną, padłby martwy ze strachu". Podobnie jak wielu moralizatorskich policjantów, Anslinger był również czystej wody hipokrytą. W późniejszych czasach przyznał się do nielegalnego dostarczania morfiny prowadzącemu kampanię antykomunistyczną, uzależnionemu od narkotyków senatorowi Josephowi McCarthy\'emu. Natomiast podczas II wojny światowej Anslinger pomagał OSS, poprzedniczce CIA, w zakończonych niepowodzeniem eksperymentach z pochodnymi haszyszu, które, jak mniemano, miały pełnić rolę środka skłaniającego do wyznania prawdy przez złapanych szpiegów.
W roli trzeciego spiskowca w teorii Herera występowała potężna korporacja Du Pont. Wszyscy trzej "bojowcy" mieli swoje powody, by wytępić bezbronny krzew.
Chociaż większość historyków widziała w ataku Anslingera i Hearstwa na konopie wynik epoki prohibicji, rodzaj paranoi skierowanej przeciwko pełzającej niemoralności, to Herer umieszcza w swej teorii również czynnik ekonomiczny.
Wydaje się, że przedsiębiorstwo Hearsta zajmujące się produkcją papieru, ze swym rosnącym areałem upraw leśnych, poczuło się zagrożone nowym procesem technologicznym, opatentowanym przez amerykański Departament Rolnictwa, który przekształcał zdrewniałe łodygi konopi w wysokogatunkowy papier, tekturę i sklejkę. Proces ten pozwalał także na ograniczenie toksycznych odpadów, a według danych rządowych jeden akr konopi mógł zaoszczędzić cztery akry cennego lasu. Herer konkluduje: "Dla Hearsta i innych producentów papieru, wykorzystujących technologię opierającą się na przetwórstwie pulpy drzewnej, konopie stanowiły ogromne zagrożenie".
W przypadku motywów Du Ponta, zdaniem Herera, naturalne włókna konopne stawały na drodze szalonym marzeniom przedsiębiorstwa ubrania całego świata w stroje z poliestru.
W trakcie kampanii, która miała na celu zduszenie rynku konopii, Anslinger i gazety Hearsta nierzadko uciekały się do chwytów poniżej pasa. Ludzi zażywających marihuanę opisywano jako "ciemnoskórych odszczepieńców" z nabrzmiałymi ustami, których sataniczna muzyka i demoniczny haszysz prowadzą białe kobiety "do poszukiwania seksualnych przygód z Murzynami". Ostrzegano Kongres, że najczęściej haszysz zażywają "Murzyni i Meksykanie" oraz, najgorsi ze wszystkich, "ludzie świata rozrywki". Artykuły Hearsta opisywały palących haszysz Meksykanów jako lunatycznych dziwaków. Zdaniem Herera, Hearst świadomie wprowadził w trakcie kampanii prasowej do publicznej świadomości slangowe określenie marihuana, by ludzie nie uświadomili sobie, że ten diabelski tytoń i roślina włóknista o historycznym znaczeniu to jedno i to samo.
Wkrótce doszło do ostatecznych rozstrzygnięć. Szefowie zarządzanego przez Anslingera Departamentu Skarbu odbyli spotkanie za zamkniętymi drzwiami, w wyniku którego ustanowiono przepisy nakładające ogromny, jak na owe czasy, podatek 1100 dolarów na nie zarejestrowanych sprzedawców konopi. (Anslinger, jak zaznacza Herer, zawdzięczał stanowisko swemu "przyszywanemu wujkowi" Andrew Mellonowi, właścicielowi szóstwo co do wielkości banku w kraju, który skądinąd był także... bankierem Du Ponta). Dzięki odpowiednim wpływom w Kongresie szybko przedłożono i zatwierdzono prawodawstwo ograniczające uprawy konopi, mimo sprzeciwów ze strony plantatorów konopi i Amerykańskiego Towarzystwa Lekarzy. W ten sposób doszło do utworzenia Marihuana Tax Act z 1937 roku, ustawy o opodatkowaniu upraw konopi, która w efektywny sposób spowodowała, że uprawa tej rośliny w Stanach została praktycznie zakazana.
Oczywiście, wkrótce Du Pont zaprezentował "sztuczne włókna", które w niedługim czasie opanowały rynek zdominowany do tej pory przez włókna pochodzenia naturalnego. W kolejnych latach Du Pont opatentował włókno nylonowe, a także nowy, emitujący wyjątkowo dużą ilość szkodliwych substancji proces przetwarzający pulpę drzewną.
Ażeby uwiarygodnić swoję kampanię Lammot Du Pont rozwodził się w magazynie "Popular Mechanics" "o ochronie naturalnych surowców dzięki rozwojowi syntetycznych produktów, które uzupełniają lub też całkowicie zastępują produkty wytworzone z surowców naturalnych".
Być może nie wszystkie przytoczone "fakty" są całkowicie zgodne z rzeczywistością. Książka The Emperor Wears No Clothes podaje jednak, że w wyniku rządowego zakazu uprawy konopi Du Pont wciąż jest "największym producentem włókien sztucznych, podczas gdy żaden amerykański obywatel nie może legalnie uprawiać nawet akra włóknistych konopi od pięćdziesięciu lat". Taka jest już cena postępu: odrzucenie wszechstronnego, czystego odnawialnego źródła otworzyło drogę do panowania dynastii Du Pont, zwiększonej emisji trujących odpadów, wyrębu lasów i oczywiście... nowych modnych strojów.
WAŻNIEJSZE ŹRÓDŁA
Albert Goldman. Grass Roots: Marijuana in America Today. Nowy Jork: Warner Books, 1979
Jack Herer. The Emperor Wears No Clothes: Hemp and the Marihuana Conspiracy. Van Nuys, CA: Hemp Publishing, 1992
Czytaj więcej na:
http://hyperreal.inf...4#ixzz1L8shyt3c
MUNDUS VULT DECIPI, ERGO DECIPIATUR. POZDRAWIAM ERIK