Nie mam zamiaru przekonywać Ciebie balas ani a tym bardziej autora tego tematu, iż jakoś w podstawowej definicji demokracji tylko jeszcze naiwni wierzą, że mieszkają w demokratycznym państwie.
Najprostsza oficjalna definicja.
Demokracja (gr. δημοκρατία demokratia "rządy ludu", od wyrazów δῆμος demos "lud", rozumiany jako ogół pełnoprawnych obywateli + κρατέω krateo "rządzę") – ustrój polityczny, w którym źródło władzy stanowi wola większości obywateli (sprawują oni rządy bezpośrednio lub za pośrednictwem przedstawicieli). Obecnie powszechną formą ustroju demokratycznego jest demokracja parlamentarna. Gwarantem istnienia demokracji parlamentarnej jest konstytucja (wyjątkiem są Izrael oraz Wielka Brytania, nieposiadające konstytucji spisanej w jednym akcie).
Demokracja ma swój początek w Starożytnej Grecji(patrz: demokracja ateńska). W znaczący wkład w jej rozwój ma także kultura Starożytnego Rzymu oraz kultura Zachodu (Europa, Ameryka Północna i Południowa). Demokracja została nazwana ostatnią formą rządów i rozpowszechniła się znacząco wokół globu.
Kryteria uznania za demokrację
Klasyczne
W teorii demokracji liberalnej, wywodzącej się z prac Johna Locke'a i Johna Stuarta Milla zakłada się, że faktyczny ustrój demokratyczny powinien charakteryzować się:
* możliwością wyboru władzy przez wolne i uczciwe wybory,
* możliwością kandydowania do ciał tworzących władzę przez wszystkich obywateli,
* rządami prawa i jawnością stanowienia prawa,
* przestrzeganiem humanistycznej idei praw człowieka takich jak:
o wolność głoszenia swoich poglądów - nawet jeśli nie są one w danym momencie popularne,
o wolność zrzeszania się i tworzenia politycznych grup nacisku,
o wolność od dyskryminacji klasowej.
Współczesne
Głosowania są ważną częścią demokracji.
Wedle współczesnych kryteriów, za państwa stricte demokratyczne uznawane być mogą tylko te, których ustrój opiera się formalnie i realnie na:
* dostępności sfery polityki dla wszystkich bez ograniczeń ze względów klasowych, rasowych, majątkowych, religijnych;
* możności wybierania kandydatów na stanowiska publiczne i swobodzie dostępu do tych stanowisk, czy jakichkolwiek innych (poza wyrokiem sądowym pozbawiającym praw publicznych);
* suwerenności narodu (ludu) oznaczającej, że władza zwierzchnia, niezbywalna i niepodzielna, należy do zbiorowości społecznej żyjącej w granicach państwa;
* zasadzie reprezentacji – utożsamionej z delegowaniem uprawnień władczych na przedstawicieli obieralnych przez naród w wyborach powszechnych i działających pod jego kontrolą;
* uznaniu wyborów za główne źródło prawomocności władzy i konieczności cyklicznego potwierdzania legitymacji władzy w wyborach powszechnych;
* możności zrzeszania się w partie polityczne i wyboru między alternatywnymi ofertami piastunów władzy państwowej;
* odpowiedzialności rządzących przed rządzonymi – tworzeniu wyspecjalizowanych instytucji kontroli władzy mających w założeniu zapobiegać jej nadużyciom;
* podziale władz – wyrażającym ideę ograniczania rządu poprzez wzajemne kontrolowanie się ośrodków władzy oraz przez działalność zorganizowanej opozycji politycznej;
* wolności przekonań i wypowiedzi;
* instytucjonalnej ochronie praw obywatelskich – wyrażającej się w stwarzaniu formalnych zabezpieczeń obywateli przed nadmierną i nieuzasadnioną ingerencją władzy w ich sprawy.
* W języku nowogreckim, słowo "dimokratia", jednoznacznie wskazuje także na republikę, jako ustrój państwa.
Bądźmy szczerzy. USA i skupiona wokół nich "koalicja woli" przeprowadziła tak w Iraku jak i wielu innych państwach wojny chcąc w ten sposób osiągnąć - jak to określano - "zmianę reżimu". W imię władzy, zysku, prestiżu, poszerzania stref wpływów i przejęcia całkowitej kontroli nad dobrem przez przemysłowy świat najbardziej cenionym - ropą naftową, zamordowano setki tysięcy ludzi. Niemniej jednak, by zyskać poparcie dla swoich chorych pomysłów prezydenci USA, w tym Bushowie, a obecnie Obama i ich spółki przedstawiać musieli jakiekolwiek - choćby najbardziej absurdalne - powody, by ataki te jakoś usprawiedliwić. Raz mowa była o broni masowego rażenia, której niewyobrażalne ilości składować miał Saddam. Innym razem biło się w tarabany "wolności" i "demokracji". Aby dostrzec prawdziwą naturę zagadnienia, warto zadać sobie trud i przebrnąć przez tę powłokę hipokryzji i kłamstw.
Poziom cynizmu amerykańskich rządzących jest doprawdy zdumiewający. Twierdzą oni, iż USA jest najbardziej demokratycznym z demokratycznych krajów świata i że obowiązkiem USA jest siać zarzewie demokratyzmu wszędzie na świecie. Oczywisty absurd takiego stwierdzenia jest widoczny jak na dłoni dla każdego bardziej wnikliwego obserwatora amerykańskich realiów.
Fakt, jeśli idzie o polityczne deklaracje, konstytucje, ustawy i inne tego typu papiery, w których słowo "wolność" występuje zasadniczo jako przecinek, to rzec by można, iż pobito wszelkie rekordy. Problem jednak w tym, że rzeczywistość jest dokładnym zaprzeczeniem tych deklaracji. Na przykład George W. Bush i jego polityczna kariera stanowiła doskonałą egzemplifikację mechanizmów wolnościowo-demokratycznych w USA.
Niezorientowanym przypomnijmy, że Bush nie został wybrany na prezydenta przez amerykańskie społeczeństwo, lecz przez Sąd Najwyższy, który naruszył w zasadzie każdy przepis i każdą poprawkę konstytucji dotyczące tej procedury i jego roli.
Pozwolono obywatelom głosować tak długo, jak ich głosem nie będą władni niczego zmienić. Do tego dochodzi jawna wręcz i wszędzie dostrzegalna dyskryminacja, która idzie ręka w rękę z olbrzymią korupcją wokół wyborów prezydenckich. Okazuje się bowiem, iż kraj, który jest w stanie wyprodukować pociski niosące zniszczenie jakiemuś innemu krajowi oddalonemu o tysiące kilometrów, nie radzi sobie z przygotowaniem odpowiedniego sprzętu (nie mówiąc już o mechanizmach) zapewniającego normalny przebieg wyborów. Dziś, by wygrać wybory prezydenckie w USA, trzeba albo być milionerem, albo być przez milionerów wspieranym. Dlatego właśnie swoistymi moderatorami tej "demokracji" są rozmaite korporacje i koncerny. Pamiętajmy, że na przykład na Busha zagłosowało bądź co bądź nieco ponad 24% uprawnionych do głosowania.
Dla tych którzy zamiast czytać wolą oglądać obecnie mogę na przykład zarekomendować nowy serial „The Keneddys” serial opowiada o historycznych wydarzeniach, które miały miejsce w czasie największych politycznych wpływów rodziny Kennedych oraz o jej prywatnych dramatach i oczywiście o zakulisowych spiskach, trikach i oszustwach odnośnie wyborów na prezydenta w tym „najbardziej demokratycznym państwie świata”.
Jak już wspomniałem - jedynie na papierze - gwarantuje się wszystkie podstawowe prawa: wolność słowa, wolność prasy, prawo do zrzeszania się itd. Te fundamentalne prawa nigdy nie były w pełni przestrzegane, ale teraz zostały nieprawdopodobnie wręcz ograniczone. Powstały niedawno Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego i tzw. Akt Patriotyczny wyposażyły struktury represji w prerogatywy, o których nawet Herbertowi Hooverowi się nie śniło. Dziś każdy kto zostanie autorytatywnie uznany (nie wiadomo jaka jest procedura takiego "uznawania") za potencjalnego "wroga" może być natychmiast wydalony z USA i pozbawiony obywatelstwa. Rozszerzono wszystkie uprawnienia służące inwigilacji i szpiegowaniu. Zdjęto wszelkie ograniczenia w zakresie przesłuchań (np. czas trwania), zatrzymań, tajnych aresztowań oraz więzienia bez wyroku sądowego.
Mogę jeszcze wspomnieć o olbrzymich kolejkach na amerykańskich granicach, gdzie kontrole doprowadza się do absurdu (szczególnie na lotniskach).
To jednak nie wszystko. Do obrazu demokracji USA jaki jawi się nam po 200 latach ich istnienia należy dorysować jeszcze jeden element - kwestię mediów. Media kontrolowane są przez sześć koncernów medialnych. Militarni "doradcy" oficjalnie rezydujący w CNN i innych centralach dbają o to, by do publicznej wiadomości nie przedostała się jakaś niewygodna informacja. Cały czas w amerykańskiej telewizji pokazuje się jedynie obrazy trumien okrytych amerykańską flagą i zabitych w walce lub wziętych do niewoli żołnierzy US Army. Demonstracji nie pokazano w ogóle. Nie było o nich prawie w ogóle mowy w żadnej poważniejszej audycji radiowej, nie rozpisywały się na ich temat gazety. Tymczasem było o czym pisać. Bezprawnie aresztowano i zastraszano tysiące ludzi. Pobito i zraniono dziesiątki tysięcy. Znęcano się nad zatrzymanymi. Dopiero po kilku tygodniach jedna z gazet zajęła się sprawą siedemnastoletniej dziewczynki zatrzymanej podczas jednej z antywojennych demonstracji. Więziono ją przez 36 godzin nie zdjąwszy jej kajdanek, nie podano jej także nic do jedzenia, a o picie musiała błagać. Postawiono jej absurdalny zarzut "kryminalnego leafleatingu" (rozdawania ulotek).
Jeśli nie jesteś białym heteroseksualistą to "demokracja" w USA jest dla Ciebie jeszcze większym złudzeniem. Od wydarzeń jedenastego września zaś Twoje życie zmieniło się zupełnie. Statystyki stanu Mayland wskazują, że przez całą dekadę lat 90 ponad 70% zatrzymanych przez policję stanowili czarni. Jednocześnie te same statystyki mówią, iż odsetek czarnej ludności w tym stanie wynosi jedynie 17,4%.Obecnie sytuacja jest jeszcze gorsza, wielkie obszary USA zamieniły się w prywatne więzienia, gdzie więzi się olbrzymią ilością „winowajców”, a jako, iż jest to dobry biznes, tak liczba więzień jak i więźniów rośnie jak grzyby po deszczu. Ale nikt nic nie może powiedzieć, aby również nie stać się pensjonariuszem jednego z nich.
Podobne trendy, gdzie zamyka się przede wszystkim czarnych (ups powinno być „politycznie” czyli african -american) nie tylko w pracy policji, ale i urzędów państwowych zaczęły dawać o sobie znać także w Nowym Jorku, New Jersey i innych dużych miastach. Zjawisko to zaczyna przybierać formy zorganizowanej kampanii terroru przeciw ciemnoskórym amerykańskim mniejszościom i do tego potrzebny był pappet Obama, aby nieco udobruchać gotowych do wszczęcia rewolucji jego pobratymców, ale jego popularność spada z każdym dniem, bo dla czarnych jest on za biały a dla białych za czarny i między innymi dlatego, aby poznał swe miejsce i nie próbował fikać tak jak Keneddy czy Clinton, nie zaproszono go na wesele książęcej pary i pokazano opinii publicznej jego kontrowersyjny akt urodzenia.
"Demokracja" i "wolność" to w odniesieniu do Stanów Zjednoczonych słowa puste. Bush lub Obama i jego świta nie zaniosą nigdzie demokracji, ponieważ gdyby funkcjonowała nie dałaby im władzy. Demokracja w Iraku, Libii czy na przykład niedługo w Pakistanie będzie takim samym tworem jak "kwitnąca" demokracja Afganistanu, gdzie Karzai (znany jako "burmistrz Kabulu") uchodzi z życiem tylko dlatego, że znajduje się pod ścisłą ochroną amerykańskich wojsk.
MUNDUS VULT DECIPI, ERGO DECIPIATUR. POZDRAWIAM ERIK
Użytkownik Erik edytował ten post 09.05.2011 - 17:44