Skocz do zawartości


Zdjęcie

Dlaczego liberalizm gospodarczy - temat zbiorczy


  • Please log in to reply
43 replies to this topic

#31

sechmet.
  • Postów: 973
  • Tematów: 2
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

mylo

Żelazna margaretka i wolne społeczeństwo... wiesz brak mi słów

Brakuje w jej towarzystwie kilku innych person z historii, może Adolf ma jakieś zasługi ? drogi wybudował ;)

#32

mylo.

    Altair

  • Postów: 4511
  • Tematów: 83
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Chodzi Ci o to, że gnoiła związki zawodowe? ;)



#33

Mr. Mojo Risin'.
  • Postów: 988
  • Tematów: 23
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 3
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

W moim odczuciu Żelazna Dama ma zasługi głównie pozytywne, jeśli chodzi o wartości, jakie wyznaję. Bardzo cięta i ostra pani polityk, która w dyskusjach nie dawała nikomu wyrwać się spod jej supremacji ;)

A związki zawodowe to zorganizowane mafie wyłudzające pieniądze od przedsiębiorców, tylko legalne.
Jednak legalność nie odejmuje od razu atrybutu kradzieży.



#34 Gość_Sentinel

Gość_Sentinel.
  • Tematów: 0

Napisano

Redakcja - 23 czerwca 2011

Wywiad: Liberalizm w Polsce? Bez szans

Nie żyjemy w liberalnym raju

O tym, dlaczego warto wierzyć w liberalizm, o jego ideałach, utopiach i konflikcie z katolicyzmem oraz o tym, dlaczego nigdy nie zakorzenił się w Polsce - mówi filozof, prof. Agata Bielik–Robson.

Jarosław Makowski: Należy pani profesor do rzadkiego w Polsce gatunku – z jednej strony kobieta, z drugiej liberałka. Dlaczego pani profesor broni liberalizmu, choć to ani opłacalne, ani modne?

Agata Bielik-Robson: Trzeba, rzecz jasna, zastanowić się, co znaczy słowo „liberalizm”. Na jego temat krąży w Polsce tyle interpretacji, że nie można powiedzieć: „jestem liberałem”, i na tym skończyć. U nas nie ma dobrze definiowanej postawy liberalnej. Mamy tylko pewne widma, które się zań podają – albo też są uznawane za liberalizm wyłącznie przez jego przeciwników.

A zatem liberalizm ma u nas nie tyle przedstawicieli, co wrogów, którzy przyprawiają mu rozmaite gęby?

Dla lewicy liberałem będzie na przykład wyłącznie neoliberał, czyli ktoś, kto opowiada się za całkowitą wolnością gospodarczą. Z tym wiążą się i inne pojęcia, jak uwolnienie ekonomii spod jakiejkolwiek kontroli władzy państwowej i demontaż państwa narodowego. Muszę powiedzieć, że z takim rozumieniem liberalizmu mam niewiele wspólnego (choć nie mam nic przeciw demontażowi państwa narodowego, ale to z innych powodów).

Dla prawicy natomiast liberał to wyzuty z wszelkich wyższych wartości hedonista i libertarianin. To egoista, który nie dba o dobro wspólne. Interesuje go wyłącznie przyziemnie pojęte zadowolenie. W perspektywie prawicy, która lubi uderzać w patetyczne tony, mówiąc o samopoświęceniu się dla całości, liberał jest utożsamieniem tego, co zwierzęce i pogardy godne w człowieku. To zupełnie tak, jak PiS sobie wyobraża PO, widząc tylko małych, pogardy godnych mafiosów, co to stracili z oczu wielką sprawę, jaką jest Polska, która, jak wiadomo, „jest najważniejsza”.

Mamy więc do czynienia ze Scyllą i Harybdą dwóch powszechnych projekcji. Z jednej strony neoliberalizm jako powrót do ekonomicznego stanu natury – z drugiej liberalizm jako łatwizna egzystencjalna.

A jak pani rozumie zatem liberalizm, którego chce bronić?

To przede wszystkim koncepcja cywilizacyjna, w której zawiera się to, co najcenniejsze w tradycji zachodniej Europy. Jest to koncepcja głęboko moralna i humanistyczna, a w tym sensie różna od neoliberalizmu, który całkowicie pozbywa się czynnika ludzkiego na rzecz quasi-matemetycznych kalkulacji i każe nam wracać do świata przyrody. W myśli neoliberalnej system gospodarczy pojmowany jest jak system naturalny; jako druga natura, a nie świat ludzki, gdzie element humanistyczny odgrywałby jakakolwiek rolę. I ja takiej koncepcji mówię stanowcze „nie”.

Jest jeszcze trzecia siła, która z liberałów uczyniła sobie chłopca do bicia. To oczywiście Kościół. Kiedyś straszono nas Żydami, później cyklistami, a teraz straszy się liberałami. Sedno kościelnej argumentacji kryje się w tym, że jeśli władzę oddamy liberałom, to zafundują nam „cywilizację śmierci”.

Bez dwóch zdań. Mówiąc o prawicy, myślałam też o Kościele. Ostatecznie nie ma między nimi wielkiej różnicy, a przytoczony przez pana argument z tzw. „cywilizacji śmierci” jest fundamentem całego tego obozu kościelno-narodowo-prawicowego. To Janowi Pawłowi II zawdzięczamy ten szczególnie „trafny termin” opisujący zachodnią cywilizację. Przyznam, że sama nigdy nie mogłam zrozumieć, co kryje się za tym zwrotem. To jedna z najdziwniejszych operacji, jakiej można dokonać na ludzkim rozumie i języku. Nie pojmuję jak cywilizację, w której jednostka otoczona jest taka dużą prawną ochroną, gdzie działają niemal doskonałe demokratyczne mechanizmy opieki i kontroli, można nazwać „cywilizacją śmierci”. Za cywilizację życia uznaje się za to tę, gdzie rodzą się dzieci, bo nie ma środków na aborcję, a później te dzieci umierają z głodu po dwóch miesiącach. „Cywilizacja życia” to ta, gdzie dwunastoletnie dzieci posyłane są do walki, by umierać za swoje plemię czy naród. I to są te wspaniałe „cywilizacje życia”? To wobec nich nasza, zachodnia cywilizacja wypada tak fatalnie? Tylko dlatego, że w ramach poszerzania swobód jednostkowych zastanawia się nad prawem wyboru i prawem do godnej śmierci? Wolę nie wnikać w racjonalność tego pojęcia, bo odsłaniają się dla mnie, w łonie mojego własnego społeczeństwa, jakieś otchłanie obcości. Jeśli już jakaś cywilizacja jest cywilizacją życia, to właśnie cywilizacja zachodnia, a zwłaszcza europejska, która stanowi ostatnią enklawę socjaldemokratycznej utopii, gdzie wyważa się proporcję pomiędzy jednostką, a wspólnotą i gdzie państwa nie istnieją same dla siebie.

Dlatego też, jako liberałce właśnie, bardzo nie podoba mi się ostatnie hasło prawicy: „Polska jest najważniejsza”. Obrazuje skrajnie nieliberalne podejście do jednostki, od której zawsze oczekuje się służby i poddaństwa. Tymczasem cała liberalna tradycja zachodnia, niesprawiedliwie określana mianem cywilizacji śmierci, zbudowana jest dla dobra jednostki. Tam państwo służy jednostce. To ona jest tym pączkiem w maśle, który może żądać poświęceń dla siebie. I bardzo dobrze.

I jeśli istnieje jakieś spełnienie myśli liberalnej, która odkryła jednostkę i uczyniła z niej centrum zainteresowania, to jest nim Unia Europejska.

Z jednej strony mamy wolny rynek, który mówi: „jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. I to jest liberalizm sprowadzony do czystego ekonomizmu. Z drugiej strony mamy konserwatyzm, który opiera się o takie wartości jak Bóg, honor, ojczyzna, patriotyzm, męczeństwo... A gdybyśmy mieli wskazać katalog podstawowych wartości liberalnych, to jakie by pani profesor wymieniła?

Centralnym pojęciem liberalizmu jest jednostka. Pytanie tylko: jak ją rozumiemy? Czy na sposób całkowicie izolowany, bliski stanowi natury, gdzie jednostka traktuje wszystkich jako potencjalnych wrogów? Raczej nie o to chodzi. Jednostka zyskuje, gdy kooperuje. To jedno z odkryć liberalizmu socjalnego. Już Hobbes mówił, że po tym, jak jednostki zawrą ów mityczny akt umowy społecznej, odkrywają zalety kooperacji, współdziałania. A Spinoza idzie krok dalej i w tym właśnie upatruje samej istoty nowoczesnego kontraktu społecznego. Jednostki powinny odkryć, że bycie w społeczeństwie nie polega wyłącznie na pomnażaniu indywidualnych korzyści, ale też na radości bycia i współdziałania razem.

Klasycy liberalizmu mówią o prawach niewyobcowywalnych, niezbywalnych, inalienable, które nazywa się również „prawami naturalnymi”, co jest nieco mylące. Tu nie chodzi bowiem o naturę ludzką, bo nie wiemy, jaka ona jest. Liberalizm nie zakłada pewnej wiedzy na temat człowieka. On tylko mówi, że człowiek ma pewne prawo, które należy mu się niezależnie od warunków społecznych czy okoliczności. Prawo do stanowienia i wolności, czyli chociażby do tego, by jednostka miała prawo zaprotestować przeciwko zbyt dalekosiężnym roszczeniom swojej wspólnoty. Jeśli uzna, że roszczenie, które mówi: „a teraz musisz za mnie umrzeć”, jest roszczeniem nieuzasadnionym i zbyt daleko idącym, jednostka ma prawo do obywatelskiego nieposłuszeństwa. To jest właśnie to „niewyobcowywalne prawo”, które zawsze jej się należy. Prawo do tego, by zakwestionować swoją przynależność do wspólnoty, która dzięki swojej większościowej sile może okazać się dla niej groźna.

Chciałbym jednak bronić tego słabego projektu liberalnego, który pani profesor poddała krytyce. (…) Mocne projekty – tak prawicowe, jak i lewicowe – prowadzą zazwyczaj do przemocy. A tej, jak mi się zdaje, liberał powinien się lękać jak diabeł wody święconej.

Oczywiście, że powinien. Ale siła niekoniecznie musi się wiązać z przemocą. Siła prawa nie jest siłą przemocy. (…) Liberał to nie jest ktoś, kto by z przemocą czy rozwiązaniem siłowym pchał się pierwszy, ale w momencie, gdy on sam ma do czynienia z siłą i próbą dominacji grupy nad jednostką, wtedy musi interweniować. Nie może udawać, że nic się nie dzieje.

Czyli liberał to nie jest pacyfista, nie jest tym, dla którego pokój społeczny jest wartością nadrzędną...

Pokój społeczny, jako ideał, zawsze mu przyświeca, ale ten pokój nie może być za wszelką cenę. Mam czasem wrażenie, że PO istotnie bywa partią liberalną, ale tylko w tym słabym tego projektu sensie. Pokój społeczny jest tu postawiony jako najwyższe dobro. Nie wywołuje się konfliktów, nie zauważa się istniejących różnic. Jest jakaś niewiarygodna umiejętność tej partii do prześlizgania się między wszystkimi konfliktami, które powinny zostać przedyskutowane. A to wszystko w poczuciu, że jak znowu zaczniemy o czymś rozmawiać, to rozpętamy piekło. Problem w tym jednak, że to piekło już jest. Nie ma co udawać, że go nie ma. Nie ma co odwracać oczu i zaklinać rzeczywistości, która w Polsce jest właśnie do gruntu piekielna...

Skąd czerpać paliwo do tego mocnego projektu liberalnego? Lewica ma mocny projekt, gdyż ma mocny, kryjący się już w pojęciach potencjał: rewolucja, emancypacja...

Przepraszam, ale lewica nie posługuje się pojęciem emancypacji. To nieporozumienie. Lewica raczej uzurpuje sobie projekty emancypacyjne, ponieważ w ogóle nie ma wizji jednostki, i nie interesuje się jednostką – a tylko grupami społecznymi (niegdyś klasami, teraz trudno powiedzieć). Nie wiem kogo ona chce wyzwalać. Przy tym ciągle mówi o tradycyjnym konflikcie klasowym, który moim zdaniem już jest w dużej mierze nierelewantny, ponieważ współczesne społeczeństwo jest znacznie bardziej zatomizowane i zindywidualizowane, niż to się jawi w klasycznych wersjach lewicowych.

Prawdę powiedziawszy, jak się nie ma wizji wyzwolenia jednostki, to się nie ma wizji wyzwolenia w ogóle.

Jestem więc bardzo podejrzliwa wobec emancypacyjnego języka lewicy. Lewica tradycyjna jest nieadekwatna do rzeczywistości, w której żyjemy, ponieważ nie ma już klasy robotniczej, którą rzekomo chciałaby wyzwolić. Z kolei neolewica może i ma wizję emancypacji, ale nie ma przekonującej wizji jednostki. I nie umie pokochać jednostki, gdyż to wedle niej jest zbyt liberalne przekonanie.

A czy dojrzały projekt liberalny ma u nas szanse się pojawić?

Nie wiem. Pytanie o myśl liberalną w Polsce, to pytanie o kondycję czegoś, co nigdy na dobrą sprawę nie powstało. Pamiętam, że w latach osiemdziesiątych pojawiały się w Krakowie jakieś ślady myślenia liberalnego, związane głównie z Mirosławem Dzielskim i jego dziedzictwem; ale był to raczej liberalizm typu Hayekowskiego, protoplasty neoliberalizmu, bardzo wówczas popularny u takich polskich filozofów jak Ryszard Legutko czy Miłowit Kuniński. W Warszawie z kolei powstała Res Publica Nowa Marcina Króla, która też miała być ośrodkiem myśli liberalnej, zorientowanej mniej ekonomicznie, a bardziej kulturowo. Pracował tam Paweł Śpiewak, Marcin Król, Marek Zaleski – definiowali siebie jako liberałów, mniej lub bardziej konserwatywnych. Była to jednak chwilowa moda, która się nigdy w Polsce nie przyjęła. Została zepchnięta na margines przynajmniej z kilku powodów.

Jakich?

Po pierwsze, myśl konserwatywno-liberalna została uznana za zbyt dantystyczną, pozbawioną realnego zakorzenienia w rodzimej tradycji i trochę imitatorską. Tu bardzo ciekawa jest ewolucja Ryszarda Legutki, który zaczynał jako krakowski liberał, później przeszedł fazę krytyki wzorca imitacyjnego, a w rezultacie doszło u niego do całkowitego odrzucenia liberalizmu. W tej chwili przecież trudno sobie wyobrazić większego antyliberała od Legutki.

Po drugie, istniała bardzo silna konkurencja ze strony innego typu konserwatyzmu. Gdyby ten liberalizm był w Polsce nieco mniej konserwatywny, a bardziej progresywny, to być może by się utrzymał. Ponieważ jednak wszedł w tą samą niszę, co konserwatyzm, to przegrał z modelem tradycjonalistycznym i paternalistycznym. Czyli modelem, w którym jednostka jest podporządkowana wspólnotowym całościom, począwszy od rodziny, przez Kościół, aż po państwo. W konkurencji z nim wariant liberalnego-konserwatyzmu – złośliwie zwany przez bardziej integralnych prawicowców „ko-li-brem” – nie bardzo miał szansę przetrwać.

Trzeci powód jest taki, że tak zwana postawa liberalna została w pewnym sensie przypisana środowisku „Gazety Wyborczej”, głównie przez wrogów, na zasadzie prostej łatki identyfikacyjnej. Tymczasem wiele można powiedzieć o środowisku „Gazety Wyborczej”, dobrego i złego, ale na pewno nie to, że było ono liberalne. Było raczej nieznośnie paternalistyczne, choć w innym niż tradycyjny, inteligenckim sensie, a w związku z tym nie emanowało bynajmniej nadmiarem tolerancji. Zaś cały „salon odrzuconych”, na których „Gazeta” ciskała swoje inteligencko-paternalistyczne gromy, nie lubił ich właśnie jako liberałów. W ten sposób liberalizmem nazwano postawę kojarzoną z wyższościowym pouczaniem mas przez elity.

Oto trzy powody, ze względu na które liberalizm się u nas nie zakorzenił. A czy mamy teraz jakieś szanse...

...oznacza zapytać, czy polska historia, rodzima tradycja dają się w ogóle pożenić z tradycją liberalną? A jeśli tak, to pod jakimi warunkami?

Chyba jednak nie da się ich pożenić. Co więcej, Polska wkracza teraz w fazę, którą nazwałabym ślepą uliczką nowoczesnej ewolucji. Ze względu na swoje historyczne uwarunkowania umieściła się na bocznicy, gdzie wkrótce utknie w jałowym sporze między Kościołem a agresywną świeckością; między ślepym klerykalizmem a równie radykalnym i ślepym antyklerykalizmem. Po jednej stronie będziemy mieć religijność, przywiązaną do antymodernistycznej formuły katolicyzmu – a po drugiej stronie rozgorzeje walka z każdym przejawem religijności w życiu społecznym, równie jałowa, jak jej opozycja.

Niestety, jak się patrzy na takie kraje, jak Włochy, Hiszpania, Ameryka Południowa, także w dużej mierze Francja, to widać, jak smutna jest ta ślepa uliczka nowoczesności, właśnie przez swoją statyczność. Konflikt, w jakim zastygły te stare kultury katolickie (dziś już w dużej mierze postkatolickie), jest jałowy, męczący, donikąd nie prowadzi, a przy tym wyzwala ogromne ilości negatywnej energii po obu stronach i uniemożliwia jakąkolwiek negocjację.

Agata Bielik-Robson – profesor filozofii w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie oraz profesor studiów żydowskich na Wydziale Teologii i Religioznawstwa na Uniwersytecie w Nottingham.

Jarosław Makowski – teolog, filozof i publicysta, szef związanego z PO Instytutu Obywatelskiego.

Wywiad jest fragmentem rozmowy, która ukazała się w miesięczniku „Przegląd Polityczny” (nr 105/2011) jako część debaty polskich intelektualistów na temat liberalizmu: „Liberalizm strachu i strach przed liberalizmem”.

Źródło: www.polityka.pl


Użytkownik Sentinel edytował ten post 25.06.2011 - 11:38


#35

mylo.

    Altair

  • Postów: 4511
  • Tematów: 83
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

link

To może chociaż Amerykanie mają szansę na powrót do liberalnych korzeni? Jak widać Ron Paul idzie jak burza.



#36

Avenarius.
  • Postów: 894
  • Tematów: 12
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

link

To może chociaż Amerykanie mają szansę na powrót do liberalnych korzeni? Jak widać Ron Paul idzie jak burza.


Jak będzie mu szło za dobrze to jego błyskotliwą karierę niespodziewanie przerwie "magic bullet".

#37

mylo.

    Altair

  • Postów: 4511
  • Tematów: 83
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Wtedy będziemy wiedzieć że coś się dzieję bez żadnych wątpliwości.



#38

mylo.

    Altair

  • Postów: 4511
  • Tematów: 83
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Bardzo ciekawy wykład.



Socjalizm nie może działać. Widać to po tym jak każdy z nich zadłuża się po uszy. Presja wydatków jest silniejsza niż zdrowy rozsądek.



#39

Avenarius.
  • Postów: 894
  • Tematów: 12
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Niezależnie od zalet liberalizmu gospodarczego, sądzę że nie należy sie spodziewać jego powrotu w przewidywalnej przyszłości. Historycznie rzecz biorąc, odegrał on rolę podobną jak monarchia konstytucyjna, był przejściową formą organizacji społeczeństwa, w przejściowej sytuacji kiedy burżuazja prowadziła wlkę o odebranie wpływów feudalnej arystokracji. Liberalizm zapanował niejako siłą rzeczy, gyż jako system polegający w zasadzie na minimalizowaniu regulacji gospodarczych (tudzież na ich całkowitym braku), musiał zaistnieć w dobie likwidowania przywilejów stanowych (a zatem regulacji) przez burżuazję. Kiedy jednak dzieło to doprowadzono do końca, burżuazja (w szczególności burżuazja bogata) zaczęła powtarzać historię arystokracji, i wprowadzać regulacje korzystne dla siebie. Cała operacja została przeprowadzona oczywiście dużo sprytniej niż zniewalania społeczeństwa przez feudałów, co jest zresztą zrozumiałe zważywszy na to że burżuazja mogła korzystać z kilkuset lat doświadczeń tych ostatnich. I tak oto mamy obecnie system powszechnej reglamentacji, redystrybucji i zdzierstwa fiskalnego jakiego oko ludzkie wczęsniej nie widziało a ucho nie słyszało. Pozornie system ów jest korzystny dla pospólstwa - regulacje chronią je przed wyzyskiem ze strony pracodawców, a wysokie podatki zapewniją "sprawiedliwą społecznie" redystrybucję bogactwa. Faktycznie, z obecnego systemu największe korzyści czerpie wąska grupa potentatów finansowych, sterujących politykami zza kulis. Grupa ta nie płaci "sprawiedliwych społecznie podatków", gdyż kapitały swoje ukrywa w rajach podatkowych. Z drugiej strony dzieki powiązaniom z politykami, jest w stanie wykorzystać system do zapewnienia sobie dominującej pozycji i wielkich zysków z pominięciem mechanizmów rynkowych. W takiej sytuacji powrót liberalizmu nie jest nikomu na rękę, ani zakulisowym oligarchom, ani politykom będącym ich marionetkami, ani ogłupionemu przez dwie pierwsze grupy plebsowi. Nawet jeśli ten system ostatecznie runie pod swoim własnym ciężarem, co jest na dobrą sprawę perspektywą dość odległą, to wciąż nie ma szans na to żeby motłoch okazał zrozumienie dla liebralnych postulatów, daleko bardziej prawdopodobne że zwróci się w kierunku "rządów silnej ręki", które dla utrzymania włady zdecydują się albo na wprowadzenie terroru, albo wywołanie wojny.

#40

_Silent_.
  • Postów: 827
  • Tematów: 18
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 1
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano



#41

mylo.

    Altair

  • Postów: 4511
  • Tematów: 83
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Niezależnie od zalet liberalizmu gospodarczego, sądzę że nie należy sie spodziewać jego powrotu w przewidywalnej przyszłości.


System socjalistyczny jest nie do utrzymania. Zadłużenie państw sięgnęło poziomu który jest nie do obronienia. To nie potrwa długo, gdy jedynym ratunkiem będzie bardzo szybka deregulacja i liberalizacja.



#42

mylo.

    Altair

  • Postów: 4511
  • Tematów: 83
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Siła państwa – socjologia uległości

Historia libertarianizmu nie jest historią sukcesów… Pamiętam, że kilka lat temu nowa amerykańska grupa wolnościowa zwana Orędownicy Samorządu Advocates of Self- Government ogłosiła, że w ciągu kilku najbliższych lat odniosą oni sukces, czyniąc wolnościowców z większości Amerykanów. Zaprojektowali oni dokładnie tempo rozwoju swojej grupy w ciągu pierwszych miesięcy. Ale z tego, co wiem, Ameryka wciąż rządzona jest przez paternalistycznego prezydenta cieszącego się pomimo wielu skandali dużym stopniem popularności.

Historia libertarianizmu nie jest historią sukcesów… Pamiętam, że zanim powstali Orędownicy Samorządu, wolnościowcy skupiali się wokół Partii Wolnościowej Libertarian Party. Gdy partia ta we wczesnych latach osiemdziesiątych była w stanie zarejestrować się w wyborach w większości stanów USA, zaczęła planować przejęcie władzy w Waszyngtonie. Ale jak widać nie udało im się to.

Historia libertarianizmu nie jest historią sukcesów… Nawet jeśli jest się gotowym zaakceptować najszerszą możliwą definicję libertarianizmu i włączyć doń Margaret Thatcher i Ronalda Reagana, trzeba przyznać, że nie udało im się drastycznie i trwale zmusić państwa do odwrotu. Albo cofnijmy się w czasie i spójrzmy na naszego bohatera Tomasza Jeffersona. Jako prezydent Stanów Zjednoczonych zdradził on prawie wszystkie wolnościowe ideały, jakie wcześniej popierał.

W rzeczywistości nie myślę, że brak sukcesów politycznych wskazuje na to, iż teoria libertarianizmu jest błędna. W przeciwnym razie nie byłoby mnie tutaj. Ale myślę, że musimy stanąć wobec trudnego pytania: Dlaczego libertarianizm nie odnosi sukcesów w przekonywaniu ludzi, że wolne społeczeństwo przyniesie nam wszystkim bogactwo i szczęście? Są na to tylko dwie możliwe odpowiedzi. Pierwsza, że libertarianizm nie jest w stanie przekonać ludzi, bo idea ta jest błędna. Wówczas nie powinno być dla nas niespodzianką, że nie jest ona przekonywująca. Druga, że libertarianizm jest dobrą ideą, ale są czynniki, które przeszkadzają ludziom uświadomić sobie, co jest dla nich dobre.

METODOLOGIA

Jestem tutaj, gdyż myślę, że libertarianizm jest dobrą ideą. Jestem przeświadczony, że zmuszanie państwa do odwrotu prowadzi do zdrowszej gospodarki i szczęśliwszego życia. Zgromadziłem dowody na to, że państwo niszczy gospodarkę, ma negatywny wpływ na oświatę i kulturę, narusza sprawiedliwość, ponosi niepowodzenia w zapewnianiu bezpieczeństwa. Oto dlaczego państwo jest groźbą dla dążenia do szczęścia, które my, wolnościowcy uważamy za najbardziej podstawowe prawo człowieka.

Według mnie to nie brak logiki czy dowodów powoduje, że libertarianizm nie przekonuje ludzi. Jeśli mam obstawać przy tym poglądzie, to intelektualna uczciwość wymaga, bym wyjaśnił mechanizmy społeczne powstrzymujące ludzi przed uświadomieniem sobie korzyści libertarianizmu. Ale nie tylko intelektualna uczciwość wymaga wyjaśnienia powodów, dla których libertarianizm ma niewielki wpływ polityczny: jeśli odmawia się stawienia czoła prawdziwym przyczynom politycznych niepowodzeń libertarianizmu, to nie można myśleć o jakiejkolwiek realistycznej strategii prowadzącej do ustanowienia wolnościowego społeczeństwa. (Ale nie mam zamiaru rozwodzić się tutaj nad kwestią strategii).

Wolnościowi ekonomiści, socjologowie i psychologowie, tacy, jak Ayn Rand, Paul Goodman, Murray Rothbard i inni wnieśli istotne idee pomagające odpowiedzieć na pytanie „jak państwo wpływa negatywnie na ludzi?”. Ale jednak brakuje mi w wolnościowej literaturze konsekwentnej teorii siły państwa. Przez wiele lat poszukiwałem tego, co brakuje. Zamierzam przedstawić tu zarys moich odkryć.

Mechanizmy, z których bierze się siła państwa są skomplikowane. Aby je zrozumieć trzeba zastosować zintegrowane modele ekonomii, socjologii i psychologii. Ale nie jest to właściwe miejsce na omawianie takich modeli. Aby przedstawić wam moje odkrycia w nietechniczny sposób, powiem wam co nieco o historii Rurytanii. Rurytania to wiejskie królestwo dobrze znane tym, którzy czytali „Ethics of Liberty” Murraya Rothbarda. Podobieństwa między Rurytanią a naszym własnym doświadczeniem powinny od razu rzucić się w oczy. Wybrałem Rurytanię, gdyż w historii tego kraju zostają jasno ukazane struktury funkcjonowania państwa.

KRÓTKA HISTORIA KRÓLESTWA RURYTANII

Dawno, dawno temu była sobie pokojowa dolina pracowitych i cieszących się pomyślnością wieśniaków, zwana Rurytanią. Nieuchronny rozwój ku nowoczesnemu państwu rozpoczął się, gdy dolinę tę zaczęła najeżdżać banda rabusiów. Pierwszy raz bandyci przybyli tuż po żniwach, zabrali tyle ziarna, ile mogli udźwignąć i zniszczyli to, co zostało. Najbliższej zimy Rurytania została dotknięta plagą głodu. Udało się przetrwać jedynie kilku wieśniakom.

Gdy bandyci powrócili następnego roku, byli zdziwieni, nie znajdując wiele, co można byłoby zabrać. Najgłupsi członkowie bandy proponowali zabić przeklętych leniwych chłopów za to, że niewystarczająco pracowali. Ale szef bandy był bardziej wyrafinowany. Zawarł on z wieśniakami porozumienie: bandyci pozwolili zatrzymać im część zbiorów, by mogli przetrwać zimę, chłopi w zamian obiecali oddawać nadwyżkę zebraną w następnych latach bez walki i oszukiwania.

To porozumienie funkcjonowało przez kilka lat. Rurytańscy wieśniacy oddawali nadwyżkę swych zbiorów bandytom bez jakiegokolwiek oporu. Bandyci nie żądali nic ponad to, na co się zgodzili. Oczywiście niektórzy chłopi próbowali oszukiwać i ukrywać część swojej nadwyżki. Paru zaniepokojonych Rurytańczyków próbowało odwieść swoich towarzyszy od zatrzymywania części zbiorów. Argumentowali oni, że jeśli złamie się porozumienie, będzie się narażonym na ryzyko zemsty bandytów. Ale bandyci nie myśleli o zemście. Rurytańczycy byli bardzo dobrymi rolnikami. Każdego roku ilość tego, co oddawali oni bandzie zwiększała się. Tak, że bandyci nie dbali o ukrywane owoce.

Wtedy to przyszła sroga zima i kilku mniej zaradnych wieśniaków popadło w kłopoty. Jak co roku, po kolejnych żniwach bandyci przybyli zebrać „swoją” część zbiorów. Ale tym razem odkryli, że wskutek ekonomicznych trudności żniwa nie spełniły ich oczekiwań. Chłopi, wiedząc, że wzbudzili niezadowolenie bandytów, z zaniepokojeniem oczekiwali na ich reakcję.

Stary szef bandytów umarł i jego miejsce zajął jego syn. Miał na imię Hrabia. Ojciec zawsze trzymał Hrabiego z dala od walki. Gdy ten podrósł wystarczająco, by móc pracować, ojciec obarczył go zadaniem przechowywania zrabowanych zbiorów i sprzedawania tego, co nie zostało zużyte przez samych członków bandy. W obliczu marnych plonów, Hrabia nie był zły, jak się tego każdy spodziewał. Nie ukarał chłopów, którzy nie osiągnęli wystarczających plonów. Zamiast tego zaoferował im pomoc. Nakazał swym towarzyszom, by wzięli ziarno z jego własnych spichrzów i przynieśli je dla uratowania wieśniaków, którzy popadli w biedę. Aby nadzorować rozdział ziarna, Hrabia zdecydował się nie opuszczać doliny Rurytanii po zebraniu plonów. Banda zwykła tak czynić, teraz jednak Hrabia został w dolinie wraz ze swymi siłami zbrojnymi. Wieśniacy nie byli wrodzy, ani nawet oburzeni, lecz błagali Hrabiego i jego towarzyszy, by osiedlili się tam na stałe.

Po kilku dobrych latach chłopi zaczęli się burzyć. Ich cierpliwość się wyczerpała. Ale Hrabia znów miał szczęście. Inna banda, przyciągnięta pogłoskami o bogatej dolinie Rurytanii, zagroziła napaścią. Chociaż Hrabia nigdy wcześniej nie walczył w bitwie, zdołał pozbyć się konkurentów z pomocą swych sił zbrojnych. Chłopi świętowali to jak cud.

Nawiasem mówiąc, Hrabia nie lubił tych wszystkich słów, jakimi nazywano jego i jego ojca. Oświadczył, że nie chce być już dłużej nazywanym szefem bandy rabusiów. Nakazał wieśniakom, by nazywali jego zbrojnych towarzyszy „najlepszymi ludźmi pomagającymi najlepszemu człowiekowi pomagać i chronić chłopów”. Jeden z jego ludzi uczył się, że w niektórych krajach ten system jest nazywany „arystokracją”. Hrabia wynalazł słowo „podatek” na określenie części zbiorów, które chłopi muszą oddawać arystokracji. „Podatek”, powiedział, „jest tym, co chłopi muszą płacić za bezpieczeństwo przed inwazją i za pomoc na wypadek, by znaleźli się w potrzebie”.

Gdy Hrabia umarł w bardzo podeszłym wieku, zastąpił go jego syn. Chłopi nie troszczyli się o nauczenie się jego imienia, ale nazywali go po prostu „nowym Hrabią”. Ale Nowy Hrabia nie postępował tak, jak jego ojciec. Był zmiennego usposobienia i niezręczny. W polityce postępował arbitralnie. Ofiarował korzyści swym faworytom nawet tedy, gdy nie byli oni w potrzebie i odmawiał wspierania rzeczywistych ofiar nieurodzaju, nawet jeśli byli na krawędzi przymierania głodem. Chłopi znów się zbuntowali, domagając się „sprawiedliwości”. Czując zagrożenie dla samego swego istnienia, arystokraci zmusili Nowego Hrabiego do zaakceptowania pewnych zasad, które miały regulować rozdział dóbr. Do pilnowania tych zasad ustanowiono specjalną radę. Chłopi musieli w zamian płacić specjalny podatek na tą nową usługę, zwaną Radą Sprawiedliwości.

Po dziesięcioleciach chłopi znowu podnieśli bunt. By uratować system, arystokracja Rurytanii zdecydowała się na coś, co wyglądało na radykalny krok. Ogłosiła, że wszyscy dorośli mieszkańcy Rurytanii powinni pójść do urn wyborczych i wybrać swego przywódcę.

PIERWSZE WYBORY W RURYTANII

Tak więc w Rurytanii odbyły się pierwsze wybory. Rurytańczycy mieli wybór pomiędzy oddaniem swego głosu na dotychczasowego Hrabiego a oddaniem go na jego kontrkandydatkę, Emmę, córkę niezależnego, skromnego wieśniaka.

Program Emmy był prosty: „Każdy uczciwy wieśniak”, deklarowała w swych przemówieniach, „powinien zatrzymać owoce swej pracy w całości dla siebie. Wszystko, czego potrzebujemy do bogatszego życia, to zniesienie instytucji Hrabiego, arystokracji, sił zbrojnych i Rady Sprawiedliwości”.

Pierwsza reakcja chłopów na ten program była entuzjastyczna. Pomysł zatrzymywania dla siebie wszystkiego, co wyprodukowali dobrze brzmiał w ich uszach. Jednak w trakcie kampanii wyborczej Emma spotkała się z wieloma sceptycznymi pytaniami. Na przykład jeden wieśniak spytał: „Zwykłem sprzedawać swoje zboże kilku rodzinom z arystokracji. Jeśli nie będą oni dostawać podatków, staną się biedni i nie będą już mogli kupować mych produktów. Co o tym myślisz?”.

Emma odpowiedziała: „Myślę, że członkowie arystokracji mogą sami pracować na siebie, jak każdy uczciwy wieśniak. Dlatego też nie sądzę, byś miał jakiś problem, gdy nauczą się uprawiać ziemię”.

Ale chłop nie był przekonany: „Myślisz, że tak się może stać. Ale nie jestem utopistą. Jestem realistą. Trzymałbym się raczej tego, co mam, nawet jeśli muszę płacić podatki”.

Inny wieśniak spytał: „Co zrobisz, jeśli wrócą barbarzyńcy, których pokonał bohaterski Stary Hrabia? Jeśli zniesiemy siły zbrojne, nie będziemy mieli już dłużej obrony!”.

Emma odpowiedziała: „Nie zrozumiałeś mnie. Nie chcę znieść sił zbrojnych. Możemy zapłacić najlepszym ludziom, by nas bronili. Chcę znieść tylko monopol sił zbrojnych. Zaowocuje to niższymi kosztami i większą skutecznością”.

Ale chłop nie był przekonany: „Czy jesteś ekspertem, by decydować, kto tu jest najlepszy? Ja nie. Z tego powodu pozostanę przy tym, co daje mi największe poczucie bezpieczeństwa, nawet, jeśli płacę trochę więcej niż w twoim systemie”.

Trzeci wieśniak spytał: „Jeśli zniesiesz Radę Sprawiedliwości, co będzie, jeśli dotknie mnie nieszczęście i nie będę w stanie zebrać wystarczająco dużo zboża, by nakarmić moją rodzinę?”.

Emma odpowiedziała: „Wyobraź sobie: jeśli nie będziesz płacił podatków, to myślę, że będziesz w stanie zbudować sobie własny spichlerz. Jaki wówczas będziesz miał problem?”.

Ale chłop nie był przekonany: „Ale wyobraź sobie, jeśli nieszczęście dotknie mnie w przyszłym roku, nie będę miał czasu zbudować spichlerza. Dlatego właśnie nie odstąpię od tego, na co zgodzili się moi przodkowie, nawet jeśli mnie to wiele kosztuje”.

Nie trzeba mówić, że Rurytańczycy zatrudnieni w Radzie Sprawiedliwości, siłach zbrojnych i jako słudzy arystokratów krzyczeli ze strachu, gdy Emma przedstawiała im swój program. Jedynie paru wykształconych arystokratów słuchało jej i zgodziło się omawiać jej propozycje jako intelektualną spekulację. Choć wydawało się, że zdradzili oni swój własny interes, mogli oni być pewni, że większość Rurytańczyków zagłosuje przeciwko Emmie. Co się też faktycznie stało.

ANALIZUJĄC HISTORIĘ RURYTANII

Patrząc na historię Rurytanii, pierwszą rzeczą, która powinna was uderzyć jest to, że Rurytańczycy byli bardzo szczęśliwymi ludźmi – w porównaniu z mieszkańcami innych części świata. Hrabiowie Rurytanii byli osobami oświeconymi. Podatki, które nakładali były umiarkowane. Stoczyli tylko kilka wojen. Co więcej, wojny te były toczone tylko w obronie. Rurytańczycy nie doświadczyli horroru tajnej policji i tortur. Były to podstawy ich bogactwa.

Dla celów mej argumentacji konieczne jest spojrzenie na „miękkie” państwo, takie, jak Rurytania. Oto dlaczego: każdy myśli, że wie, skąd „silne” państwo rządzone przez tyrana w rodzaju Stalina czy Hitlera bierze swą siłę – siła takiego państwa budowana jest na terrorze i lęku. Problemem wolnościowej teorii polityki wydaje się być to, jak możliwe jest, że etatystyczny ucisk wzrasta w liberalnej demokracji w rodzaju Stanów Zjednoczonych czy Europy Zachodniej, za zgodą ogromnej większości tych, co głosują?

Powiedziałem dopiero co, że to pytanie „wydaje się być” problemem wolnościowej teorii polityki, bo myślę, że mechanizmy, które dają państwu siłę są zasadniczo te same obojętnie, czy system tego państwa jest demokratyczny, czy dyktatorski. Wszystkie mechanizmy dające państwu siłę czynią użytek z centralnej ludzkiej motywacji: interesowności.

Weźmy na przykład argumentację używaną przez chłopów w dyskusji nad wysuniętą przez Emmę propozycją zniesienia rurytańskiego państwa: bali się oni, że wraz ze zmianą podstawowych reguł ich politycznego życia zaryzykują oni utratę tego, co uważają za bezpieczne podstawy swego życia. W dyktaturze ludzie zachowują się w ten sam sposób: albo podporządkowują się dyktatorowi ze strachu przed karą lub nawet śmiercią, lub kolaborują z dyktatorem w celu uzyskania osobistych korzyści z kolaboracji. Rozumiemy teraz, co oznacza stwierdzenie, że wszystkie mechanizmy dające siłę państwu czynią użytek z centralnej ludzkiej motywacji, interesowności.

Ci wolnościowcy, którzy argumentują, że źródłem siły państwa jest nie interesowność, ale dobroczynność czy altruizm, są moim zdaniem w oczywisty sposób w błędzie. Ci, co myślą, że państwo bierze swą siłę z „altruistycznej” dobroczynności nie biorą pod uwagę wpływu ideologii. To prawda, że Hrabia Rurytanii i jego arystokracja rościli sobie pretensje do pomagania będącym w potrzebie wieśniakom. To pobrzmiewa dobroczynnością. Ale zajrzyjmy pod powierzchnię: ta dobroczynność nie kryje nic prócz faktu, że arystokraci wyłonili się z gangu bandytów. Ich głównym interesem jest ochrona funkcjonującego pomysłowo systemu wyzysku.

Altruistyczna ideologia stwarza pozory, że działania będące faktycznie w interesie klasy rządzącej są w interesie ludu. Ale sama ideologia dobroczynności nie była wystarczająco skuteczna, by ustabilizować rurytańskie państwo. Chłopi mieli pojęcie o hipokryzji swych władców, i często okazywali irytację. Dlatego też szerzenie altruistycznej ideologii było tylko drugą stroną siły tego państwa. By zbudować i utrzymać system, rządząca klasa Rurytanii musiała przede wszystkim zorganizować polityczne życie chłopów w określony sposób: powinni oni czuć, że nie mogliby dłużej żyć bez państwa. Jakiej sztuczki rurytańscy arystokraci użyli, by ludzie uwierzyli w niezbędność państwa? Rzeczywiście, była to sztuczka! Państwo ciągnie korzyści ze swych własnych niedociągnięć. Jest to możliwe w następujący sposób: oparty na rabunku system powoduje trudności gospodarcze i kryzysy. Jest to niezbity fakt, dowiedziony przez doświadczenie i wolnościową teorię ekonomiczną. Ale ludzie nie buntują się przeciwko kryzysom wywoływanym przez państwo, jeśli tylko państwo stwarza pozory, że podaje pomocną dłoń tym, którzy są w potrzebie.

Emma analizowała tę etatystyczną sztuczkę w klasyczny wolnościowy sposób. Chłopi byli w stanie zrozumieć ją z intelektualnego punktu widzenia. Ale gdy mieli zastosować to w praktyce, odwaga ich opuszczała i działali według powiedzenia „lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu”. Dlatego właśnie wybrali ponownie dotychczasowy system. Dotychczasowy system dawał im przynajmniej poczucie bezpieczeństwa, podczas gdy alternatywa Emmy była tylko mglistą obietnicą. Jest też ekonomiczną prawdą, że obecne dobra mają większą wartość niż przyszłe dobra. Lub znowu „lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu”. Z tego powodu ludzie byli skłonni zaakceptować oparty na rabunku system (dopóki ten rabunek był ograniczony i wyliczalny). Rurytańscy wieśniacy przyjęli żyć z hipokryzją swych władców, bo skalkulowali, że zmiana reguł pociągnie za sobą ryzyko. To znaczy: Ludzie akceptują altruistyczną ideologię udawanej dobroczynności jedynie wtedy, gdy mają poczucie, że działa ona na rzecz ich własnego interesu.

Uznanie, że to interesowność jest źródłem, z którego państwo bierze swą siłę jest kłopotliwe dla teorii libertarianizmu. Naszą podstawową zasadą jest: „Każdy powinien mieć swobodę postępowania zgodnie ze swym interesem, dopóki nie krępuje swobody innej osoby”. Gdy musimy uświadomić sobie, że interesowność jest motywem podporządkowania się państwu, sytuacja staje się paradoksalna: nasza zasada wolności jest instrumentalizowana przez samego „naszego wroga, państwo”.

Sytuacja jest paradoksalna: motyw interesowności jest wykorzystywany przez państwo. Socjologowie mają słowo określające to zjawisko: „alienacja”. Wejdźmy w to głębiej: interes rurytańskich chłopów stał się „obcy” dla nich samych na dwa sposoby: z jednej strony, interesy chłopów były „dzierżone” („hold in trust”) przez obce osoby, mianowicie przez Hrabiego, który decydował, co jest najlepsze dla „jego” poddanych. Z drugiej strony, dla samych chłopów ich interesy były obce, to znaczy nieznane: nie ufali oni swemu własnemu osądowi, co jest dla nich najlepsze. Nie uważali się za „ekspertów” znających swe własne interesy. To właśnie z tym zetknęła się rurytańska wolnościowa buntowniczka Emma: oczywiście każdy wieśniak wolałby płacić mniejsze podatki lub nawet w ogóle ich nie płacić. Ale wyobcowani z brania odpowiedzialności za swoje życie, chłopi bali się konsekwencji oznaczających organizowanie wszystkiego samemu.

Chciałbym upewnić się tu, że dobrze mnie zrozumieliście: nie sprzedaję wam tu ideologii konserwatyzmu. Konserwatyści zwykli utrzymywać, że większość ludzi nie jest zdolna dbać o siebie i potrzebuje przymusowego przewodnictwa władz. Konserwatyści utrzymują też często, że większość ludzi boi się wolności i woli być traktowanych protekcjonalnie. W przeciwieństwie do tego, co mówią konserwatyści, pojęcie „alienacji” w socjologii oznacza, że coś, co prawowicie należy do ciebie, jest tobie odebrane przez strukturę społeczną. Ale czy przezwyciężenie alienacji jest możliwe? Nie będzie to łatwe. Spójrzmy, jak ona działa.

CZY PRZEZWYCIĘŻENIE ALIENACJI JEST MOŻLIWE?

Szanse są przeciwko nam… Alienacja jest potężnym wrogiem. Z ekonomicznego punktu widzenia oznacza ona, że państwo monopolizuje wiele istotnych funkcji. Weźmy na przykład coś tak „niewinnego”, jak chleb. Ziarno użyte do jego wypieku jest dotowane. Piekarz, który go upiekł podlega państwowym przepisom. Ulice, którymi ten chleb jest transportowany do twojego lokalnego sklepu są państwowe i tak dalej. W ujęciu socjologicznym alienacja oznacza, że pojedyncza osoba nie jest w stanie zdefiniować swego interesu nie pozwalając na to, by jego częścią stały się interesy państwa. Odniosę się tu znowu do przykładu chleba. Nawet jeśli piekarz nie lubi przepisów, to uważa, że trzeba dotować ziarno, bo inaczej chleb stałby się zbyt kosztowny dla konsumentów. W kontekście psychologicznym alienacja oznacza, że postępowanie zgodnie z własnym interesem jest działaniem nie fair wobec społeczności. Na przykład jeśli nawet dostarczyciel chleba, o którym mówimy sprzeciwia się wysokim podatkom, to czuje się winny unikając ich, bo używa ulic wybudowanych za pieniądze z tych podatków.

Szanse są przeciwko nam… Wróg-alienacja jest wewnątrz nas. Jeśli powstaniemy i zaczniemy walczyć o wolność postępowania zgodnie ze swym interesem, musimy działać wbrew swemu interesowi. Jeśli chcemy być nauczycielami, jak bohaterowie Paula Goodmana, musimy zaakceptować bycie zatrudnionym przez finansowane z podatków, podlegające regulacjom instytucje, albo szukać innej pracy. Jeśli chcemy być przedsiębiorcami, jak bohaterowie Murraya Rothbarda, musimy zawierać transakcje z rządem, albo zaakceptować niższe zyski. Nawet jeśli chcemy pracować jako zwykli fabryczni robotnicy, jak bohaterowie Ayn Rand, zyskujemy na umowach zbiorowych negocjowanych przez uprzywilejowane przez państwo związki, albo cierpimy głód.

Szanse są przeciwko nam… Ale… Ale nie jestem pesymistą. Choć na początku wspomniałem, że kwestia strategii wychodzi poza zakres tej mowy, to chcę zakończyć ją optymistycznie. Szanse są przeciwko nam… Ale jestem optymistą: według mnie nie jesteśmy tylko ekonomicznymi maszynami, które maksymalizują interes. Dla ludzi zdolnych myśleć i czuć jedyną szansą zachować zdrowie w szalonym etatystycznym świecie jest walka o wolność całym sercem i umysłem.

źródło



#43

Avenarius.
  • Postów: 894
  • Tematów: 12
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Z liberalizmem to jest taki problem że jest on tak dobry dla wszystkich że aż nie jest dobry dla nikogo. Nie jest on korzystny dla plebsu, najliczniejszej warstwy społecznej, gdyż wprowadza zasadę "masz tyle ile sobie zarobisz", odbierając wszystkie bezpłatne dobrodziejstwa socjalizmu (inna sprawa że są one immanentnie wątpliwego autoramentu, ale to już przekracza możliwości pojmowania plebsu). Nie jest również korzystny dla najpotężniejszej warstwy społecznej, czyli finansowej elity, która będąc najmniej liczną grupą dzierży większość majątku. Dla tej dobrze ustawionej grupy, konieczność poddania się mechanizmom wolnorynkowym byłaby wielką niedogodnością w stosunku do systemu socjalistycznego, w którym wykorzystując swe wpływy polityczne z łatwością może nie tylko trwale utrzymywać swoją pozycję, ale również generować zyskowne okazje, które nie byłyby możliwe w warunkach gospodarki wolnorynkowej. Teoretyczny bonus jakim byłoby obniżenie opodatkowania w systemie liberalnym, nie ma żadnego znaczenia, ponieważ elita finansowa i tak nie płaci socjalistycznych podatków, wykorzystując kruczki prawne i raje podatkowe. W takim układzie, liberalizm jest pożądany jedynie przez grupę która nie ma ani liczebności (umożliwiajacej przeforsowanie korzystnych reform oddolnie, drogą wyborów lub rewolucji) ani wpływów (umożliwiających zamiane sytuacji poprzez manipulacje nastrojami społecznymi, przekupstwo itp) czyli tzw. drobnych i średnich przedsiębiorców. Grupa ta nie czerpie z socjalizmu żadnych korzyści, gdyż nawet przy idalnym funkcjonowaniu wszystkich socjalnych przywilejów, płaciłaby za nie w podatkach więcej niż kupując odpowiedniki na wolnym rynku. Nie posiada ona również wpływów politycznych wielkiej finansjery, umożliwiających czerpanie z socjalizmu realnych korzyści (w odróżnieniu od wirtualnych, które jak błędnie sądzi, czerpie z socjalizmu plebs). Ironią losu jest to, że grupa ta stanowi zarazem najbardziej innowacyjną i twórczą część społeczeństwa, stanowiącą motor jego rozwoju. Roli tej nie jest w stanie spełnić ani plebs, złożony z jednostek ograniczonych, zdolnych w swej masie jedynie do wykonywania relatywnie prostych i odtwórczych zadań ani finansowa magnateria, mająca możliwość podążania po najmniejszej linii oporu, czyli zachowaniu własnej dominacji drogą zakulisowych rozgrywek i korupcji, zamiast wytwarzaniu najlepszego i najtanszego produktu. Nie powinno nas zatem dziwić że socjalistyczne Europa i USA będące de facto prywatnym folwarkiem finansowych oligarchów sukcesywnie staczają się na dno.

#44

mylo.

    Altair

  • Postów: 4511
  • Tematów: 83
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Szwedzka szkoła walki z kryzysem

Zamiast snuć mrzonki o pobudzaniu gospodarki na kredyt, Szwedzi po prostu oszczędzają, robią tanie państwo i tną podatki. I najwyraźniej to działa

Kiedy w roku 2006 szwedzki minister finansów Andres Borg zaczął regularnie się pojawiać na spotkaniach szefów resortów finansowych Unii Europejskiej, z miejsca stał się ulubieńcem fotoreporterów. Z upodobaniem portretowali 36-letniego wówczas polityka o długich, spiętych w charakterystyczny kucyk włosach i z kolczykiem w uchu, który na tle nobliwych kolegów po fachu wyglądał na nieco przerośniętego wiecznego studenta. Mało kto brał wtedy poważnie jego poglądy, w których odbijała się szkoła klasycznego liberalizmu ekonomicznego. Nic dziwnego – uczniowie von Hayeka i Friedmana od dawna nie nadawali już tonu poglądom ekonomicznym europejskich rządów.

Po sześciu latach Borg jest gwiazdą europejskiego świata polityki i ekonomii. O jego zasługach rozpisują się media (zwłaszcza prawicowo-liberalne), „Financial Times" uznał go wiosną tego roku za najlepszego ministra finansów w Europie. Jego dokonania chwalą w Ameryce (uznanie dla Borga wyraził Paul Krugman, chociaż jego credo ekonomiczne różni się od tego, co robi Szwed).

Recepta Borga

Cóż takiego zrobił długowłosy minister z nieukończonym doktoratem w Uppsali? Mówiąc najkrócej, wyprowadził Szwecję z dołka, do którego wpadła prawie cała reszta rozwiniętego świata. Co więcej, zrobił to bez zwiększania długu publicznego, bez uruchamiania państwowej drukarni banknotów, gigantycznych pakietów stymulacyjnych. Ba, obniżył nawet podatki i dalej zamierza je ciąć, a dług publiczny – nie dość, że o połowę niższy w stosunku do PKB niż średnia w strefie euro – to nadal maleje.

To prawda, że na pobudzenie gospodarki i naprawę finansów szwedzki rząd wydał – jak sam skrupulatnie wyliczył – równowartość 996 mln dolarów, ale w porównaniu z liczonymi w setkach miliardów sum, jakie miałyby ratować Włochów albo Hiszpanów, to wręcz śmieszne kieszonkowe. Zwłaszcza że szwedzki „stimulus" już się właściwie zakończył, a kraje południa Europy stoją w kolejce po kolejne stumiliardowe bailouty.

Borg nigdy nie wierzył w cudowne recepty na socjaldemokratyczne państwo dobrobytu, mimo że we własnej ojczyźnie obserwował jego modelowy rozwój. Zawsze niepokoiło go to, że ów wykreowany dobrobyt odbywał się kosztem obciążenia społeczeństwa gigantycznymi podatkami (od końca lat 60. do 1980 r. wzrosły one w Szwecji z 41 do ponad 50 proc.) i osłabiania przedsiębiorczości. Już w czasie studiów angażował się w działalność organizacji libertariańskich i pisywał artykuły do opiniotwórczych gazet. Miał zaledwie 23 lata, gdy zaproszono go do komitetu doradczego działającego przy ówczesnym premierze Carlu Bildcie.

Ucz się na błędach

Miał wówczas okazję przyglądać się lekcji walki z kryzysem, jaki Szwecja przeżywała pod koniec lat 80. z powodu nierozważnego poluzowania polityki kredytowej. Przez krótki czas w kraju zapanowała ekonomiczna panika, gdy po akcji ratowania banków deficyt budżetowy sięgnął 12 proc., koronę zdewaluowano, a stopy procentowe poszybowały do 500 proc. Później rząd Bildta zaczął liberalizować co się dało, tnąc przy tym dotacje i podatki, zamrażając wydatki państwa.

Borg dobrze zapamiętał ówczesną lekcję, którą po latach nazywa „blizną". Ekonomiczna burza sprzed ćwierćwiecza uświadomiła mu, że racjonalna polityka gospodarcza musi być podstawą funkcjonowania państwa, a nie tylko wymuszoną przez kryzys akcją ratunkową. Na gospodarkę miał zresztą okazję patrzeć nie tylko jako polityk, ale także oczami biznesu jako wieloletni doradca wielkiego banku Enskilda (SEB).

Kiedy w 2006 r. Szwedzi odwrócili się od socjaldemokracji i po raz pierwszy od 36 lat powierzyli ster rządów prawicowej koalicji, Borg stał od trzech lat u boku Friedrika Reinfeldta, szefa zwycięskiej centroprawicowej Partii Umiarkowanej i nowego premiera. W kwestiach gospodarczych rozumieli się doskonale.

Od początku urzędowania Borg zabrał się za redukcję podatków, nawet tych dla najbogatszych. Argumentował, że nie można pozwolić, by za granicę uciekali najbardziej przedsiębiorczy, jak szef IKEA Ingvar Kamprad, założyciel Tetra-Pak Ruben Rausing, albo najbardziej doceniani, jak reżyser Ingmar Bergman. Nie oglądając się na protesty lewicy, zlikwidował „janosikowy" podatek nakładany na dochody powyżej 1,5 mln koron. Jednocześnie obniżeniu uległy podstawowe stawki podatku od dochodów, dzięki czemu – inaczej niż np. w Stanach Zjednoczonych – nie doszło do „rozjechania się" dochodów najbogatszych i najbiedniejszych, nie ma też mowy o zanikaniu klasy średniej. Rozluźnieniu uległy zabetonowane przez socjaldemokratów umowy o pracę, co przejściowo spowodowało wzrost bezrobocia nawet do 7,5 proc., jednak ekonomiści zgadzają się, że ożywienie gospodarcze i liberalizacja rynku zatrudnienia za rok, dwa sprowadzi jego poziom do akceptowalnego poziomu 5 proc. Ma temu pomóc planowane dalsze obniżenie podatków od przedsiębiorstw.


link




 

Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych