Wiosną 1915 r., kilka miesięcy po tym jak Rosja przystąpila do wojny z Turcją, grupa dwunastowiecznych Krzyżowców, ubranych od stóp do głów w rdzewiejące kolczugi, dzierżących tarcze i pałasze, przejechala konno główną ulicą Tyfilisu (dziś Tbilisi). Ludziom patrzącym na to zjawisko o mało oczy nie wypadły z orbit ze zdziwienia. Kawalkada nie wyglądała na grupę aktorow jadących na miejsce zdjęć. To byli prawdziwi Krzyżowcy – lub ich duchy.
Niezwykli rycerze chrzęszcząc podjechali do pałacu gubernatora. „Gdzie jest wojna?” – zapytali. „Słyszeliśmy, że jest wojna”
W kwietniu 1915 r. usłyszeli o wojnie, która rozpoczęła się we wrześniu 1914 r. Wiadomości trzeba bylo aż siedem miesięcy aby dotrzeć do ostatnich Krzyżowców.
Jedna z najciekawszych i romantycznych legend Kaukazu opowiada historie o pochodzeniu zbrojnego plemienia. Żaden z historyków do tej pory nie uznał, że legenda jest wyssana z palca. Historia opowiada, że ci ludzie przybyli 800 lat temu z odleglej o tysiące kilometrów Lotaryngii. Ich pochodzenie potwierdza francuski splot ogniw kolczugi a także trudna do zrozumienia mowa, w której można rozrożnic 6-8 niemieckich słów.
Kiedy opuszczali Lotaryngie ani w głowie była im kolonizacja ośnieżonych szczytów Kaukazu, bo podążali śladem Godfyda de Bouillon w nadziei by odbić Grób Święty z rąk niewiernych Muzułmanów.
Jednak w czasie marszu przez dzisiejszą Azję Mniejszą, ta grupa Krzyżowców została odcięta od reszty armii a Saraceni uniemożliwili im powrót do głównych sił. Być może obrali oni kierunek północny, kontynuując marsz przez Armenię i Gruzję aż do Kaukazu, lub być może uciekali ratując życie słysząc świst muzułmańskich bułatów nad swoimi głowami – tego legenda nie wyjaśnia. To co wiemy to, że zatrzymali się w najbardziej niedostępnym zakątku Kaukazu i nie pojawili się jako siła zbrojna aż do 1915 r., kiedy plotka o wielkiej wojnie kazała im zalożyć kolczugi przodków i wyruszyć do Tyfilisu.
Ci dziwni ludzie zwani są Khevsuretami, zajmowali tą niedostępną część Kaukazu od 8 stuleci i nie próbowali zasymilowac się z resztą mieszkanców Gruzji. Utracili wszystko to, co przywieżli ze sobą z Lotaryngii i zostały im tylko praktycznie niezniszczalne kolczugi i litery A.M.D. – Ave Mater Dei, które bylo mottem Krzyżowców – wyryte na ich tarczach a także krzyże na rękojeściach pałaszy i na wielu elementach ich ubioru.

Halliburton pozostał kilka dni razem z Khevesuretami, opisując ich jako ludzi gwałtownego charakteru, uwielbiających pojedynki, zapasy i picie wina. Ich zwyczajem było wieszanie zbroi na ścianie domostwa w którym mieszkali. Kilka dni później autor opowieści natknął sie na bolszewickiego komisarza, którego misją było uchronienie nieokiełznanych Khevsuretów przed zgubnymi skutkami kapitalizmu.
Komisarz powiedział mi, że nonsensem jest szukać tu śladów Godfryda de Bouillon i króla Ryszarda (Lwie Serce), którzy są kontrewolucyjnymi Chrześcijanami i zostaną natychmiast zlikwidowani jeśli tylko postawią stopę w radzieckim Kaukazie. A Grób Święty nie jest już w Jerozolimie tylko obok Kremlu na Placu Czerwonym. Komisarz zaplanował już także otworzenie sporego kołchozu, w którym Krzyżowcy mogliby nauczyć się recytować dzieła Karola Marksa.
http://nowaatlantyda...ieni-krzyzowcy/