STAN WYJĄTKOWY W INTERNECIE ?
Wspólną cechą wszystkich regulacji prawnych, proponowanych przez obecny rząd w zakresie bezpieczeństwa państwa, było skupienie całej władzy w rękach szefa ABW Krzysztofa Bondaryka. Formalnym pretekstem uzasadniającym wydawanie nowych aktów prawnych stał się rządowy „Program ochrony cyberprzestrzeni RP na lata 2009-2011", przyjęty przez rząd Tuska w marcu 2009 roku. Podstawowe założenia tego programu przewidywały przekazanie szczególnych uprawnień w zakresie „ochrony infrastruktury krytycznej kraju, w przede wszystkim krytycznej infrastruktury teleinformatycznej” Ministerstwu Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Miało to doprowadzić do „zwiększenia poziomu bezpieczeństwa krytycznej infrastruktury teleinformatycznej państwa, zwiększenia poziomu odporności państwa na ataki cyberterrorystyczne, oraz stworzenia i realizacji spójnej dla wszystkich zaangażowanych podmiotów administracji publicznej oraz innych współstanowiących krytyczną infrastrukturę teleinformatyczną państwa polityki dotyczącej bezpieczeństwa cyberprzestrzeni”.
W praktyce, zapisy zawarte w rządowym programie posłużyły głównie do tworzenia regulacji zwiększających uprawnienia służby Krzysztofa Bondaryka. Taki cel zdawał się przyświecać nowelizacji ustawy o zarządzaniu kryzysowym, przeforsowanej w ekspresowym tempie 6 miesięcy czy uchwalonej niedawno nowelizacji ustawy o ochronie informacji niejawnych, której przepisy powierzają szefowi ABW funkcję krajowej władzy bezpieczeństwa - instytucji odpowiadającej za kontakty m.in. z NATO, ale także udzielają mu prawa wydawania upoważnień do dostępu do informacji niejawnych oraz arbitralnego określania definicji informacji ściśle tajnych i tajnych. Ten sam cel przyświecał założeniom nowelizacji ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną i pomysłom w zakresie tzw. retencji danych telekomunikacyjnych. Dzięki ciągłemu poszerzaniu uprawnień inwigilacyjnych służb przez rząd Donalda Tuska, III RP awansowała na zaszczytne pierwsze miejsce wśród państw UE w ilości stosowanych podsłuchów. Wiemy również, że cały czas trwają podchody zmierzające do ograniczenia „wpływu szkodliwych treści w Internecie”, jak eufemistycznie określa się cenzorskie zapędy obecnej władzy, dążącej do ukrócenia internetowej „samowoli”.
Nie dziwi zatem, że ze środowiska najbliższego partii rządzącej wyszedł obecnie projekt „ustawy o cyberbezpieczeństwie”, a dokładnie „projekt ustawy o zmianie ustawy o stanie wojennym oraz kompetencjach Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych i zasadach jego podległości konstytucyjnym organom Rzeczypospolitej Polskiej oraz niektórych innych ustaw.” Choć samo zjawisko cyberwojny, czyli wykorzystania Internetu jako przestrzeni agresji motywowanej politycznie, jest znane od dawna i stanowi jak najbardziej realne zagrożenie, ten projekt mówi o szczególnych regulacjach.
Autorem noweli, skierowanej dziś do Sejmu jest Bronisław Komorowski i stanowi ona jedną z nielicznych inicjatyw ustawodawczych obecnego prezydenta. Ponieważ mamy do czynienia z człowiekiem, który w kwestiach bezpieczeństwa państwa polskiego uznaje za eksperta sowieckiego agenta zbrodniczej Informacji Wojskowej, należy z wielką uwagą przyjrzeć się regulacjom wychodzącym z tego środowiska i ocenić – czy są one zgodne z interesem obywateli czy raczej z optyką „przyjaciół Moskwy”?
Już pobieżna lektura tekstu nowelizacji pozwala dostrzec, że zawarto w niej zapisy, o których istnieniu nie sposób dowiedzieć się z oficjalnych informacji. Trudno też zrozumieć, na czym konkretnie miałby polegać wzrost naszego bezpieczeństwa.
W komunikacie BBN-u i na stronie prezydenta można przeczytać, że „Zasadniczym celem projektowanej ustawy jest wprowadzenie do porządku prawnego kategorii cyberprzestrzeni, jako jednego z ważniejszych elementów bezpieczeństwa narodowego. Projektowane regulacje dotyczą uwzględnienia problematyki związanej z bezpieczeństwem w cyberprzestrzeni w działaniach państwa w sytuacjach szczególnych zagrożeń, wymagających wprowadzenia jednego ze stanów nadzwyczajnych.[...]
Tymczasem nowela ustawy wita nas zapisem:
„W razie zewnętrznego zagrożenia państwa, zbrojnej napaści na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej lub gdy z umowy międzynarodowej wynika zobowiązanie do wspólnej obrony przeciwko agresji, Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej może, na wniosek Rady Ministrów, wprowadzić stan wojenny na części albo na całym terytorium państwa”oraz niemniej groźnie brzmiącą dyrektywą zmieniającą ustawę o stanie wyjątkowym:
„W sytuacji szczególnego zagrożenia konstytucyjnego ustroju państwa, bezpieczeństwa obywateli lub porządku publicznego, w tym spowodowanego działaniami o charakterze terrorystycznym lub działaniami w cyberprzestrzeni, które nie może być usunięte poprzez użycie zwykłych środków konstytucyjnych, Rada Ministrów może podjąć uchwałę o skierowaniu do Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej wniosku o wprowadzenie stanu wyjątkowego.”
Tekst przynosi również definicję „zewnętrznego zagrożenia państwa” oraz „cyberprzestrzeni”. Ta ostania ma oznaczać „przestrzeń przetwarzania i wymiany informacji tworzoną przez systemy teleinformatyczne, w rozumieniu art. 3 pkt 3 ustawy z dnia 17 lutego 2005 r. o informatyzacji działalności podmiotów realizujących zadania publiczne (Dz. U. Nr 64, poz. 565, z późn. zm.) wraz z powiązaniami pomiędzy nimi oraz relacjami z użytkownikami”, a zatem każdy system teleinformatyczny służący przetwarzaniu i przechowywaniu, wysyłaniu i odbieraniu danych poprzez sieci telekomunikacyjne.
Ciekawsza jednak wydaje się definicja „zewnętrznego zagrożenia państwa”. W ustawie proponuje się ,by pojęcie to oznaczało „celowe działania, w tym o charakterze terrorystycznym, godzące w niepodległość, niepodzielność terytorium lub w ważny interes gospodarczy Rzeczypospolitej Polskiej, a także zmierzające do uniemożliwienia wykonywania lub zakłócenia przez organy państwowe ich funkcji, podejmowane przez zewnętrzne w stosunku do niej podmioty, na lądzie, wodzie, w przestrzeni powietrznej, przestrzeni kosmicznej lub cyberprzestrzeni”.Z uzasadnienia projektu możemy się dowiedzieć, że chodzi tu o „szkodliwe z punktu widzenia żywotnych interesów i celów strategicznych Polski działanie podmiotu zewnętrznego, niezależnie od miejsca podejmowania przez niego tych działań (zarówno w Polsce, jak i poza jej terytorium).
Nie dowiemy się natomiast, co oznaczają sformułowania „sytuacja szczególnego zagrożenia konstytucyjnego ustroju państwa” ani czym jest działanie zmierzające do ” uniemożliwienia wykonywania lub zakłócenia przez organy państwowe ich funkcji”.Nie wiemy, kim miałby być ów „podmiot zewnętrzny, niezależnie od miejsca podejmowania przez niego tych działań”.
Ponieważ definicja tych zagrożeń będzie zależna od ludzi dzierżących dziś władzę, a rzecz dotyczy szeroko rozumianej „cyberprzestrzeni” ( w tym działań portali internetowych) i tzw. walki z terroryzmem – pod którą można podciągnąć dowolne działania skierowane przeciwko „organom państwowym”, sądzę, że prezydencka nowela winna stać się przedmiotem szczególnego zainteresowania opozycji. Dodatkowo z dwóch powodów: ekspresowego tempa w jakim została przygotowana oraz postaci, jakie z woli Bronisława Komorowskiego zajmują się dziś kwestiami naszego bezpieczeństwa. Przegląd niektórych zaprezentowałem w tekście
"EKSPERCI OD BEZPIECZEŃSTWA".
Warto się zastanowić: czy mocno nierealna wydaje się sytuacja, w której grupa rządząca wprowadza stan wyjątkowy posiłkując się zapisami prezydenckiej nowelizacji, powołując się przy tym na „działania w cyberprzestrzeni o charakterze terrorystycznym” ? Czy na postawie tej ustawy potrafimy sobie wyobrazić, jakie przesłanki musiałby zaistnieć, by Polacy mieli pewność, że nie staną się obiektem symulacji zagrożeń, a będą mieli do czynienia z rzeczywistym niebezpieczeństwem? Jaki ważny interes wymusza tę właśnie inicjatywę Bronisława Komorowskiego w okresie przedwyborczym i na czym miałoby polegać „zwiększenie bezpieczeństwa w cyberprzestrzeni”?
Dzisiejszy tekst zaledwie sygnalizuje ten ważny temat. Wymaga rozwinięcia i pogłębienia, choćby o przykłady realnych zagrożeń, jakie niesie z sobą prezydencka nowelizacja.
Z całą pewnością będę do niego powracał.
Aleksander Ścios
Salon24