Na paradoks zakrawa stanowisko albo-albo czyli albo Religia - albo Nauka. Jest to ślepa uliczka, pułapka w którą bardzo łatwo wpaść. Pułapka zastępowania jednej absolutystycznej idei drugą, nie tędy droga.
Problem w tym, że obie idee się ostatecznie, w dalszej mierze wykluczają. Jasne, trudno o religię, która przeczyłaby prawom grawitacji, czy termodynamiki, ale cały problem polega na tym, w których dziedzinach grzebiemy, bo niestety, religie kochają naukę tak długo jak prawda nie przeczy religijnym dogmatom, a jeśli przeczy, tym gorzej dla prawdy.
Nauka (całe szczęście!) powoli, acz sukcesywnie się popularyzuje i dociera do coraz większych rzeszy odbierając religiom coraz to większe ilości wiernych, którzy w dawnej wierze zaczynają dostrzegać sprzeczności i bezsens.
Współczesne wielkie religie, podobnie jak język, są tworami żywymi i wolno, bo wolno, ale jednak starają się dopasowywać do współczesnych trendów. Stąd rosną nam pseudonaukowe, kreacjonistyczne bajki spod znaku Inteligentnego Projektu od strony chrześcijańskiej, czy twierdzenia, że Koran opisywał ewolucję, czy trafnie przedstawiał rozwój płodu w łonie matki od strony Islamu - innymi słowy, religie wciska się w naukę.
Dużym problemem w tym sporze jest nieznajomość metodologii i terminologii naukowej. Kreacjonistyczna pseudonauka po prostu nie trzyma się kupy, bo nie podąża za metodą naukową i bawi się logikę kołową, przeinaczanie faktów i inne takie. Najśmieszniejsze jest w tym wszystkim to, że kreacjoniści są często ŚWIADOMI tego, że kłamią w żywe oczy. Weźmy na ten przykład słynny proces Kitzmiller v. Dover Area School District, kiedy to kreacjonizm próbował wcisnąć się do szkoły, starając się dyskredytować ewolucję. W czasie procesu przedstawiono przeciw sobie znanych naukowców z jednej strony i ojców "Inteligentnego Projektu" z drugiej. Problem w tym, że szanowni ojcowie "Projektu" w połowie odmówili składania zeznań pod przysięgą, druga połówka natomiast pod przysięgą kłamała, za co trzech potem skazano.
Widzicie, metoda naukowa polega na obserwacji rzeczywistości i wyciąganiu z tego wniosków - to jest teorii. Jasne, teorie są często niedoskonałe, ale na tym właśnie polega nauka, na ciągłym doskonaleniu, poprawianiu i dążeniu do prawdy w sposób możliwie bezstronny i bez kompromisów. Jeśli jakaś teoria jest błędna, prędzej, czy później wyjdzie to na jaw, bo by uznać coś za teorię naukową, metody muszą zostać uznane za poprawne, a wyniki doświadczeń muszą być wiarygodne i odtwarzalne.
Kreacjonistyczna pseudonauka działa odwrotnie, na zasadzie: "tu masz świętą książkę z niepodważalnymi wnioskami, a teraz znajdźmy lub wymyślmy dowody na poparcie zawartych tu tez. Jeśli nie możemy znaleźć dowodów, dyskredytujemy metody naukowe i szukamy lub wymyślamy dziury, które przeciętny człowiek podłapie".
Stąd też mamy tak wspaniałe pomysły kreacjonistów jak "nieredukowalna złożoność" - pseudoteoria zakładająca, że takie elementy organizmów jak oko kręgowców, układ immunologiczny, czy choćby wici bakteryjne są tak złożone i doskonałe, że musiały powstać (czytaj: zostać stworzone przez jakiegoś boga) w obecnej, skomplikowanej postaci, bo po usunięciu jakiegokolwiek elementu przestają działać. Na pierwszy rzut oka brzmi to jak trudna do obalenia teza, która w praktyce opiera się na błędnej logice i niezrozumieniu dla mechanizmów ewolucji. Ewolucja bowiem nie jest procesem inteligentnym, czy kierunkowym. To, że plamki oczne się pojawiły, nie znaczy, że musiały automatycznie ewoluować w kierunku skomplikowanego oka, równie dobrze mogły się rozwinąć w coś zupełnie nie związanego z widzeniem - dobrym przykładem jest tu choćby szyszynka, która pierwotnie była organem światłoczułym, a jest obecnie gruczołem. Faktycznie, taka wić bakteryjna, bo usunięciu motorycznych białek przestaje działać, nie może być zredukowana i dalej pełnić swoich lokomocyjnych funkcji. Problem w tym, że u pewnych prymitywnych bakterii znaleziono struktury bardzo zbliżone do wici, ale pozbawione białek motorycznych. Okazało się, że obie struktury, z wyjątkiem wspomnianych białek są właściwie identyczne, ale te u prymitywnych bakterii służyły nie do ruchu, ale do wstrzykiwania toksyn bodaj.
Kolejny popularny argument to "doskonałość ludzkiego oka" jako dowód na istnienie siły stwórczej. Ponownie, fajnie, oko jest skomplikowane i działa dobrze, ale jednak nie jest doskonałe. Naczyniówka położona jest na powierzchni siatkówki i tym samym lekko zaburza widzenie (co mózg koryguje, ale o tym za chwilę), dalej, siatkówka jest bardzo słabo przymocowana do twardówki i czasami może się odklejać, powodując poważne wady wzroku, dalej, w samym środku pola widzenia oka jest martwe pole, bo tam akurat przechodzi nerw wzrokowy - jak dla mnie to całkiem poważne wady jak na "organ doskonały".
Jak widać, obalenie tego nie było trudne, ponadto, proste doświadczenie obrazowe na modelu oka w różnych fazach ewolucji pozwala świetnie wyjaśnić jak płaska "płytka" komórek światłoczułych mogła stać się widzącym obrazy okiem. Problem w tym, że gdy argument o doskonałości oka obalono dokumentnie, religijna pseudonauka odwróciła kota ogonem, twierdząc, że od początku chodziło im o cały układ umożliwiający widzenie z mózgiem włącznie (pomijając to, że słowo "oko" powtarzali wcześniej jak mantrę). Tak to zawsze działa - obalony argument? Kreacjoniści prą głębiej, głębiej i głębiej, aż w końcu wymyślą sobie wyjaśnienie czegoś, na temat czego nauka jeszcze nie ma stosownych informacji. Co robią kreacjoniści w takim wypadku? Nauka nie wie? To znaczy, że oni mają rację. Nie muszę chyba tłumaczyć, jak poroniona to logika?
Inną metodą dyskredytowania nauki jest tutaj podciąganie wszystkiego pod religię - wielu kreacjonistów nazywa ewolucję mianem darwinizmu i określa jako ruch religijny, podobnie jak z tektoniką, która to wybitnie nie podoba się zwolennikom "teorii", jakoby Ziemia miała około 6000 lat.
Następnie idzie niezrozumienie terminologii - ukochany "argument" - ewolucja to tylko teoria dokładniej. Nie, ewolucja to aż teoria. W nauce praktycznie nie da się wejść wyżej i pojęcie teorii w sensie naukowym różni się od potocznego, któremu z kolei bliżej do naukowego pojęcia hipotezy. Teoria bowiem, w naukowym rozumieniu tego słowa to nie czysty wymysł "bo tak i już", a raczej potężnie udokumentowane, opisane i sprawdzone wyjaśnienie pewnych zjawisk, ciągle poddawane kolejnym testom i uzupełniane w miarę odkrywania kolejnych elementów wielkiej układanki. Niewielu o tym mówi, ale grawitacja to też "tylko teoria", a raczej nikt nie wątpi w to, że jak skoczy, to spadnie, zasady dynamiki to też "tylko teoria". Tyle tylko, że te teorie nie przeczą wielu religiom w przeciwieństwie do ewolucji opisującej powstawanie gatunków, różnych teorii o biogenezie wyjaśniających powstanie życia (chętnie wpychanych przez kreacjonistów jako jedno z ewolucją), czy choćby i wspomnianej tektoniki datującej Ziemię na miliardy lat, a nie 6000.
Oczywiście, byłbym nieuczciwy, gdybym wpychał wszystkie osoby religijne do wora z nieukami traktującymi dosłownie książki napisane przez założycieli ich religii pod "boskim natchnieniem". Są oczywiście i tacy, którzy akceptują naukę jak jest i nie odrzucają jej, traktując swoje święte księgi jak metaforę, symboliczne wyjaśnienie, bo w końcu prości pasterze raczej nie pokapowaliby termodynamiki. Tacy ludzie po prostu sprowadzają swoje bóstwo do roli kolesia, który pstryknął palcami, ustalając fizyczne i inne prawa, sprawiając, że cały wielki wszechświat jakoś działa. Osobiście uważam to za wciąż naciągane podejście, ale jest i tak dużo bardziej racjonalne niż "Ziemia ma 6000 lat i całe życie powstało w ciągu tygodnia pomimo tego, że WSZYSTKIE niefabrykowane dowody temu przeczą". Ot, w wypadku takich ludzi mamy podejście pt. "Twoja nauka po prostu odkrywa metody działania stwórcy."
Użytkownik HidesHisFace edytował ten post 13.07.2011 - 13:53