Napisano
10.07.2011 - 23:14
Nie byłem pewien, w którym dziale napisać ten temat, lecz finalnie zdecydowałem się na ten.
Chciałbym wam przedstawić moją wizję, interpretację tego, co wielu uważa za swój drogowskaz życiowy.
Według mnie, biblię napisał jeden, bardzo fajny i mądry człowiek, a przynajmniej stary testament.
Zapewne już większości z was rzuciło się w oczy moje zaprzeczenie całemu pismu świętemu. Ale czy na pewno?
Na razie pozostańmy przy owym człowieczku. Napisał on stary testament (lub też jego część, a potem dołączyli się inni - tego nie wiemy). Chrześcijanie twierdzą, że opisał on dzieje wszechmogącej istoty zwanej Bogiem, która tworzy świat. Ateiści twierdzą, że opisał on bzdury. Ja, po zagłębieniu się w te tematy, stwierdzam, że opisał on zasady działania świata.
Zacznijmy od początku - od stworzenia świata. Według biblii, powstawał on w ciągu sześciu dni, codziennie po kawałku - raz morza i oceany, jutro zwierzątka i tak dalej. To oczywiste nawiązanie do etapowego powstawania świata. Autor niekoniecznie musiał wiedzieć o bakteriach itp., ale to, że Ziemia powstawała stopniowo, nie było wtedy tajemnicą. Postać Boga występuje tu tylko w formie pomocniczej - gdyby istniał on naprawdę, wątpliwym jest, by zajęło mu to aż tyle czasu (tym bardziej, że nie mógł istnieć podział na dzień i noc przed powstaniem światła i ciemności). Oprócz świata, owy Bóg stworzył również niebo oraz piekło. To pierwsze miało być cudownym miejscem, w którym zostajemy "nagradzani" za dobro popełnione na Ziemii. Jednak gdy wyrządzamy zło, trafiamy do piekła - miejsca, w którym zostajemy za nie ukarani. Oczywistym jest, że nie mogą to być fizyczne miejsca, a jedynie symbole - według autora, dostajemy dobro za dobro i zło za zło. Jednak do tej wymiany nie dochodzi wcale po śmierci (bo wtedy przecież musielibyśmy pomieszkać przez chwilę w piekle i chwilę w niebie - bo nie ma człowieka, który nie popełniłby ani jednego grzechu), lecz na Ziemii. Uważam, że autor miał na myśli po prostu odstęp czasu - konsekwencje naszych czynów prędzej czy później odczujemy. W końcu takie przekonania panują do dziś, choć nikt nie przypisuje ich chrześcijaństwu.
Według mnie, omawiana osoba ujęła swoje przekonania tak poetycko i symbolicznie, aby trafić do zacofanych w stosunku do niego ludzi. Poza tym, istnienie osoby boskiej oraz życia pozagrobowego dawała im to, czego bardzo potrzebowali i potrzebują do dziś - poczucie bezpieczeństwa. Chłop nie musiał się już bać, że niedługo jego żywot się zakończy i straci wszystko - bliskich, doświadczenia życiowe... wtedy nawet śmierć bliskich nie wydawała się aż tak tragiczna - bo ludzie wiedzieli, że zmarły nie odszedł na zawsze i w przyszłości znów się z nim spotkają. Również podział na raj i piekło na nich działało - wiadomo, każdy wolałby pójść do nieba i wygrzewać się wygodnie na chmurce, niż smażyć się w diabelskim kotle. Toteż "bóg" dał im do zrozumienia, co jest dobre, a co złe. I przenieśmy się do dzisiejszych czasów - zasady te panują do dziś. A więc możemy stwierdzić, że to właśnie biblia ustanowiła definicję dobra i zła. I wydaje się ona racjonalna - nie krzywdzenie innych, dbanie o zdrowie, życie w pokoju itp.
Jednak pamiętajmy, że ci ludzie pojmowali biblię dosłownie i zapewne nie zastosowaliby się do tych reguł, gdyby nie wierzyli, że za ich łamanie spotka ich stosowna kara. Zatem sensownym wydaje się twierdzenie, że ludzie byli dobrzy... ze strachu.
Chrześcijaństwo nabierało coraz większych rumieńców, a nie miał już kto go powstrzymać, gdy autor pisma świętego zmarł (choć zapewne i tak nie był nikomu znany). Zaczęli masowo pojawiać się mędrcy i prorocy, wysłannicy rzeczonego Boga. Gdy zapowiedzieli nadejście jego dziecka, łatwo się domyślić, że ludzie zaczęli cwaniakować. Mesjaszy zaczęło przybywać i przybywać. Jednym z nich był Jezus. Nie był on jedynym, nie wiemy też, dlaczego akurat jego okrzyknięto prawdziwym synem bożym - najpewniej miał po prostu charyzmę i dar przekonywania. Nie wiemy też, czy robił to z czystego cwaniactwa, czy rzeczywiście wierzył, że jest potomkiem samego Boga (możliwe, że był on chory psychicznie i/lub miał urojenia). Wtedy zaczął się nowy testament, który, mimo trzymania się dawnych zasad, obrócił chrześcijaństwo o trzysta sześćdziesiąt stopni i dał początek nurtowi, który ukształtował je do takiej formy, którą znamy dziś.
Jednak to już dzieje, które nas w tym temacie nie interesują. Opisałem jedynie moją interpretację starego testamentu i stwierdziłem, że to właśnie taki zamysł jest bardziej prawdopodobny niż to, że ludzie faktynie opisali istnienie wszechmogącego Boga. Wszak każda ważniejsza zasada chrześcijaństwa ma odwzorowanie w naszym rzeczywistym świecie.