Afganistan i Pakistan na skraju wojny Dwaj najważniejsi sojusznicy USA w wojnie z talibami i niedobitkami al Kaidy, są u progu granicznego konfliktu. W walkach o miedzę giną też Amerykanie, którzy usiłują godzić skłóconych sąsiadów.Rządy z Kabulu i Islamabadu obwiniają się nawzajem o prowokowanie walk. Afganistan poskarżył się nawet do ONZ, że został zbrojnie najechany, a sekretarz prezydenta Hamida Karzaja zapowiedział, że afgańskie wojsko i policja "nie oddadzą nawet piędzi afgańskiej ziemi".
Otwarty konflikt między Afganistanem i Pakistanem jest ostatnią rzeczą, jakiej pragnęliby Amerykanie. W poniedziałek amerykańscy wojskowi wybrali się więc do nadgranicznego miasteczka pakistańskiego Teri Mangel, by przerwać sąsiedzką wojnę. Amerykanie przywieźli ze sobą także gubernatora leżącej za miedzą afgańskiej prowincji Paktia oraz dwóch tamtejszych komendantów. Jeden z nich, Akram, twierdzi, że Afgańczykom odebrano broń, ale Amerykanie zatrzymali karabiny.
Pokojowa narada zakończyła się krwawą jatką. Amerykanie i Afgańczycy wsiadali już do samochodu, gdy zaczął do nich strzelać jeden z pakistańskich oficerów. Według Akrama napastników było więcej i strzelali co najmniej z trzech stron. W strzelaninie zginął Amerykanin, dwóch innych zostało rannych. Od kul Amerykanów zginął Pakistańczyk, który wywołał strzelaninę.
Afgańczycy twierdzą, że napastnikiem był pakistański oficer, który na koniec negocjacji pokłócił się z Amerykanami. Według Islamabadu nosił on jedynie pakistański mundur, a w rzeczywistości należał do lokalnej milicji plemiennej.
Prowincja Kurram, gdzie odbyła się narada, jest jednym z siedmiu autonomicznych okręgów składającym się na terytoria wolnych plemion pasztuńskich z pakistańskiego pogranicza z Afganistanem. Pasztuni nie uznają rozdzielającej ich plemiona granicy i buntują się przeciwko wszelkiej zwierzchniej władzy państwowej. Rządzą się wyłącznie plemiennymi prawami, a w ostatnich latach także przepisami prawa koranicznego.
Po lądowaniu Amerykanów w Afganistanie jesienią 2001 r. na ziemiach Pasztunów schroniło się wielu talibów i członków al Kaidy. Wojna z obcymi najeźdźcami, w dodatku innowiercami, sprawiła, że na pasztuńskich ziemiach po pakistańskiej stronie granicy pojawili się talibowie śniący o porządkach, jakie istniały w Afganistanie pod rządami tamtejszych talibów.
Afganistan nigdy nie uznał ciągnącej się przez prawie 2,5 tys. km granicy wykreślonej pod koniec XIX w. przez szefa dyplomacji ówczesnych brytyjskich Indii kolonialnych sir Henry'ego Mortimera Duranda. W 1947 r. Afganistan sprzeciwiał się w ogóle uznaniu Pakistanu i w latach 50. i 60. stoczył z nim wiele wojen o miedzę.
Spór ożył w ostatnich latach. Amerykanie wytykają Pakistanowi, że niewystarczająco pilnuje granicy. W lutym Islamabad ogłosił więc, że w dowód dobrych intencji wybuduje na granicy płot z drutu kolczastego. Przeciwko wznoszeniu czegokolwiek na granicy, której istnienia nie uznaje, protestuje jednak Kabul.
W kwietniu, gdy Pakistańczycy zaczęli grodzić miedzę w Waziristanie Północnym, Afgańczycy odpowiedzieli ogniem i zburzyli zasieki. Teraz przyczyną walk stała się budowa płotu w Kurramie. Dodatkowo Afgańczycy orzekli, że sąsiedzi przesunęli miedzę o 2-3 km. Tym razem polała się krew - zginęło 20 żołnierzy i cywilów po obu stronach, a ok. 30 osób zostało rannych.
Mimo wysiłków Amerykanów godzących skłóconych sąsiadów prezydenci Afganistanu i Pakistanu Hamid Karzaj i Pervez Musharraf obrzucają się oskarżeniami i obelgami. Podczas niedawnej podróży do Europy Musharraf nazwał Karzaja kłamcą i nieudacznikiem. Przywódcy obu krajów zawarli pod koniec kwietnia w tureckiej Ankarze rozejm. Ale podpisując porozumienie, nie uścisnęli sobie dłoni i nie zwracali się do siebie jak dawniej "bracie".
Źródło: Gazeta Wyborcza
http://serwisy.gazet...82,4133639.html